Archiwum miesiąca: maj 2014

Biologiczna geneza moralności

W dyskusji pod ostatnim wpisem pojawiło się pytanie: dokąd zmierzam? Czy przypadkiem nie chcę ufundować moralności na biologii? Nie chcę. A nawet jakby ktoś chciał, to się tego – moim zdaniem – nie da zrobić, gdyż moralność jest czymś innym niż biologiczne odruchy. Interesuje mnie biologiczna geneza moralności właśnie dlatego, by tę różnicę w miarę precyzyjnie zidentyfikować. Innymi słowy, aby pokazać, czym jest moralność i czym różni się od biologicznych odruchów, dobrze jest przynajmniej domyślać się, jak ewolucyjnie powstawała. Wtedy można też uniknąć, jak mi się wydaje, pewnych naiwności – np. brania za moralność właśnie biologicznych odruchów.

Zatem w najbliższym czasie chciałbym trochę o ewolucyjnej genezie moralności. Najpierw spróbuję odpowiedzieć na pytanie: czy moralność powstawała jako adaptacja czy jako preadaptacja? (Na to pytanie odpowiadałem jako niedawny student studiów podyplomowych „Nauka i Religia” prowadzonych przez Centrum Kopernika, o których już wspominałem, i do których niezmiennie zachęcam – we wrześniu nowy nabór!)

*

W dyskusjach nad biologiczną genezą moralności pojawiły się dwa przeciwstawne stanowiska. Większość uczonych uznaje, że moralność rozwinęła się w toku ewolucji człowieka jako dziedziczna adaptacja zwiększająca szansę na przeżycie i sukces reprodukcyjny. Zwolennikiem takiego stanowiska jest m.in. zajmujący się filozofią biologii Michael Ruse. Inną odpowiedź na pytanie o genezę moralności podał genetyk, filozof i były dominikanin Francisco Ayala. Uważa on, że zmysł moralny (w odróżnieniu od zbiorów norm, zależnych jego zdaniem od kultury) jest preadaptacją, czyli zjawiskiem, które pojawiło się jako produkt uboczny naszych adaptacyjnych zdolności poznawczych (ściślej: zdolności do przewidywania konsekwencji własnych czynów, do wydawania sądów wartościujących i do wyboru alternatywnych działań). Spróbuję argumentować, że istnieje trzecia odpowiedź: zwolennicy obu stanowisk mają równocześnie rację, gdyż moralność jest zarówno adaptacją, jak i preadaptacją! Jak to możliwe?

Moralność jest zjawiskiem złożonym i niejednorodnym, tymczasem, jak się wydaje, oba skrajne stanowiska zakładają jej jednorodność. Na przykład wbrew stanowisku Ayali można podać konkretną normę moralną, która ma ewidentnie swoistą podstawę biologiczną o charakterze adaptacji. Mam na myśli zakaz kazirodztwa. Jak wykazał np. Haidt i inni, intuicyjny moralny opór przed stosunkami kazirodczymi bazuje na fizycznej niezdolności do współżycia z osobami, z którymi dorastało się w dzieciństwie. Ten opór jest adaptacyjnie (genetycznie) dany, a nie dyskursywnie dedukowany albo kulturowo narzucony (Michael Gazzaniga „Istota człowieczeństwa”; str. 123-125).

Można też wskazać niewątpliwie adaptacyjne moduły w mózgu odpowiedzialne np. za zdolność do odczuwania winy – warunek sine qua non sumienia i moralności. Jak wykazują ostatnie badania, moduły te nie funkcjonują albo funkcjonują w ograniczonym stopniu w mózgach psychopatów.

Z drugiej strony, stanowisko Ayali o preadaptacyjnej genezie moralności uzyskuje silne wsparcie w badaniach Michaela Tomasello. Jak się wydaje, do wymienionych przez Ayalę trzech generujących moralność zdolności poznawczych należałoby dodać czwartą: teorię umysłu, czyli zdolność postrzegania innych jako istoty posiadające myśli, pragnienia i poglądy (w szczególności: poglądy różniące się od moich, bowiem właśnie w kontekście konfliktu rodzi się zdolność spojrzenia na dany problem z innego punktu widzenia – własność fundamentalna dla moralności). Otóż Tomasello zauważa, że teoria umysłu pojawia się u dzieci dopiero w wieku czterech lat i to pod warunkiem, że uczestniczą one „w dialogowych interakcjach z innymi umysłami” („Kulturowe źródła ludzkiego poznawania”; s. 232). Innymi słowy, bez treningu dyskursywnego, który rozwija bardziej wyrafinowane kompetencje językowe (poznawcze), moralność na pewnym poziomie również by się nie rozwinęła. A to oznacza, że na owym poziomie jest preadaptacją – pojawia się przy okazji używania zdolności będących adaptacjami.

Odpowiedź na pytanie o biologiczną genezę moralności można zatem sformułować w ten sposób: intuicyjne i oparte na emocjach moralnych (gniew, współczucie, wstyd, poczucie winy, wstręt) fundamenty moralności są adaptacyjne, natomiast w pełni rozwinięte zdolności do oceny zachowań jako moralnie dobrych lub złych są także funkcją preadaptacyjnych interakcji społecznych, zakładających z kolei m.in. wyrafinowane kompetencje językowe – w tym teorię umysłu.

Czy kobiety mają gorzej?

Niezawodna Gościówa precyzyjnie wyliczyła wszystkie słabości mojego poprzedniego wpisu, zmuszając mnie do przemyślenia tematu kobieta-biologia-moralność. Oto próba odpowiedzi.

Otóż np. niezbitym faktem statystycznym jest, że wśród pań ze świecą szukać gwałcicielki. Gwałt to specjalność typowo męska. Podobnie jak zabójstwo, choć statystyka jest tu gorsza: jedynie co dziesiąty zabójca to kobieta. Co najmniej jedna trzecia z owych zabójczyń rozprawiła się z mężem lub partnerem i najczęściej w samoobronie (dane są tu na str. 4 i 5). Nic na to, Gościówo, nie poradzę, że należysz do płci z natury – a na pewno statystycznie – bardziej moralnej. Podobnie jest z moralnością seksu. Badania pokazują, że w podejściu do seksu różnimy się. Należący do czołówki światowej psycholog społeczny Roy Baumeister pisze w książce „Zwierzę kulturowe” (miałem już ją okazję cytować na tym blogu):

„W przeprowadzonym przez nas w roku 2001 przeglądzie wyników opublikowanych badań nie było ani jednego przypadku pomiaru, który wskazywałby na to, że kobiety pragną seksu bardziej niż mężczyźni. Wręcz przeciwnie, prawie każdy pomiar w każdym z badań stwierdzał, że mężczyźni mają silniejszą motywację seksualną. Mężczyźni myślą o seksie częściej niż kobiety, częściej się podniecają, częściej pragną seksu w każdym okresie życia i w każdej fazie związku, pragną mieć więcej partnerów, bardziej lubią urozmaicenie w seksie, mają bardziej pozytywny stosunek do genitaliów swoich i partnerki, trudniej im żyć bez seksu, spędzają [raczej poświęcają – uwaga do tłumacza] więcej czasu, energii i pieniędzy oraz innych środków, żeby zdobyć seks, częściej są inicjatorami i rzadziej odmawiają, mają zdecydowanie niższe wymagania, jeśli idzie o akceptację ewentualnych partnerów, częściej się masturbują, sami się oceniają jako mający większy popęd i pod każdym innym względem dowodzą, że mają silniejszy popęd seksualny” (str. 127).

Może warto dodać, że amerykański psycholog zastrzega się, iż nie oznacza to, że mężczyźni czerpią większą przyjemność z seksu: „Popęd seksualny jest wyznacznikiem tylko tego, jak często i jak bardzo ktoś pragnie seksu”. I dalej ważna konkluzja: „Łagodniejsze pragnienie seksu u kobiet przypuszczalnie daje większe możliwości kształtowania i wpływu ze strony czynników socjokulturowych”. Odwrotnie się ma sprawa z „pragnieniem posiadania i sprawowania opieki nad dzieckiem”. Zdaniem Baumeistera „wększość specjalistów uważa, że to pragnienie jest nieco silniejsze u kobiet, a więc jeśli słabsze pragnienie przyczynia się do jego większej plastyczności, ojcostwo powinno być bardziej niż macierzyństwo podatne na wpływy kultury” (str. 128). Mamy zatem fakt, że kobiety mniej są „uzależnione” biologicznie od seksu niż mężczyźni i przez to łatwiej poddające seks wpływom kultury, ale za to bardziej uzależnione są biologicznie od rodzicielstwa w przeciwieństwie do mężczyzn.

Co z tych różnic wynika dla moralności?

Gościówa pisze, że chcę, żeby „sama biologia strzegła katolickiej moralności – ale tylko u kobiet”. Ciekawe jest to, że najaktywniejsze w narzucaniu kobietom restrykcyjnej moralności są… same kobiety. Baumeister pisze, odwołując się do badań, że np. okrutna praktyka wycinania dziewczynkom łechtaczek, o której wspominałem, jest fundowana przez kobiety. „Te praktyki są prawie całkowicie inicjowane, podtrzymywane, przeprowadzane i bronione przez kobiety” (str. 371). Oczywiście, z powodu bytowej zależności od mężczyzn. „Kobietom zależy na tym, by cena seksu była wysoka, a podobnie jak w przypadku każdego innego zasobu, wysokie ceny osiąga się wówczas, kiedy popyt przewyższa podaż. Dlatego też kobiety mają motywy, by hamować zachowania seksualne własnej płci”. Zatem, Gościówo, to nie ja, to wy same nawzajem jesteście strażniczkami kobiecej moralności.

Chciałem jednak dodać swoje trzy grosze…

Trzeba odróżnić co najmniej trzy emergentne (rządzące się własnymi prawami) poziomy: (1) biologiczny, na którym działają ewolucyjne mechanizmy związane z modułem nagrody-kary; (2) psychiczny, rządzony szukaniem przyjemności i unikaniem przykrości oraz (3) racjonalny (kulturowy, moralny), który rządzi się logiką, ale też wglądem w obiektywne wartości (to silne założenie!). Jeśli chodzi o seksualność kobiet, to rzeczywiście wygląda na to, że wszystkie te poziomy są blisko siebie i statystycznie rzecz biorąc funkcjonują w dobrej harmonii. U mężczyzn poziom biologiczno-psychiczny staje jakby okoniem względem poziomu moralnego.

Czy rzeczywiście z tej różnicy wynika, że jak twierdzi Gościówa kobiety mają gorzej? („A zatem kobieta ma się trzymać katolickiej moralności, BO jest ona zgodna z biologią – a mężczyzna ma się trzymać katolickiej moralności, choć jest sprzeczna z biologią?”) Kobieta ma się trzymać moralności, bo jest racjonalnym człowiekiem, a wygląda na to, że jest jej łatwiej, gdyż jej seksualność jest naturalnie kompatybilna z moralnością. Mężczyzna również z tego samego powodu ma się trzymać moralności (gdyż jest racjonalnym człowiekiem). Choć być może będzie mu trudniej, gdyż moralność jest przeciwna jego biologicznym odruchom. W indywidualnych przypadkach być może stanowić to będzie okoliczność łagodzącą osobistą winę…

Ale, ale nie zapominajmy, że cały czas mówimy o wynikach statystycznych badań. Oznacza to, że średnio kobietom jest łatwiej, a mężczyznom statystycznie trudniej. W ramach każdej z płci różnice w skrajnościach są jednak większe niż różnice między statystyczną kobietą a statystycznym mężczyzną. Zatem wśród kobiet znajdziemy bardziej „męskie” kobiety niż statystyczny mężczyzna, a wśród mężczyzn bardziej mężczyzn „kobiecych” niż statystyczna kobieta.

Prawdziwa rewolucja seksualna ciągle przed nami

Atrakcyjna dziewczyna zaczepia mężczyzn na terenie uniwersyteckiego kampusu i proponuje im seks. Tylko co czwarty odmawia. W tym samym miejscu przystojny chłopak kobietom proponuje seks. Ile się godzi? Ani jedna. Ten eksperyment powtarzano wielokrotnie w różnych miejscach. Wyniki były podobne: większość mężczyzn godziła się na przygodny seks, natomiast kobiety prawie nigdy. Tę znaczącą różnicę w zachowaniu psychologowie ewolucyjni tłumaczą niewspółmiernością inwestycji rodzicielskich ponoszonych przez obie płcie. Kobiety ponoszą wielokrotnie większe koszty biologiczne rodzicielstwa niż mężczyźni: u mężczyzn to zaledwie porcja spermy, u kobiet aż dziewięciomiesięczny trudny okres ciąży, a potem wielomiesięczny okres karmienia piersią. Stąd różnica w intuicyjnych strategiach seksualnych: kobiety są o wiele bardziej wybredne w dobieraniu partnerów seksualnych niż mężczyźni, którym ewolucyjnie po prostu „opłaca się” zapłodnić jak największą liczbę kobiet.

Oczywiście tak duża różnica strategii seksualnych musiała być w naszej historii naturalnej jakoś niwelowana. W przeciwnym wypadku mielibyśmy poważne kłopoty z dogadywaniem się i z rozmnażaniem, a co za tym idzie – z przetrwaniem gatunku. Ewolucja podsunęła biologiczny regulator w postaci mechanizmu zakochania (który mniej więcej na cztery lata, a więc na okres potrzebny, by dziecko nauczyło się samodzielnie poruszać się, odurza nasze mózgi koktajlem różnych narkotyków i silnie wiąże ze sobą, wprowadzając czasową niewrażliwość na seksualne wdzięki osób trzecich). Ale to oczywiście nie wystarczyło. Na pomoc przyszła kultura, regulując zachowania seksualne.

Antropologowie wskazują na interesującą zależność: im trudniej jest przeżyć w danych warunkach, tym częściej kultura jest patriarchalna i patrylinearna (dziedziczenie po linii męskiej), a im bardziej kultura jest patrylinearna, tym bardziej stosuje restrykcyjną etykę seksualną wobec kobiet. To łatwo wyjaśnić: ponieważ to mężczyźni zapewniają utrzymanie kobietom, chcą mieć pewność, że inwestując w małżeństwo, będą inwestować we własne, a nie cudze dzieci. A ponieważ do niedawna tylko kobieta mogła być pewna własnego rodzicielstwa, surowa obyczajowość próbowała zminimalizować skutki ewentualnej kobiecej niewierności. W świetle powyższego stają się bardziej zrozumiałe (co nie oznacza – uzasadnione moralnie!) okrutne zwyczaje praktykowane np. w islamie, jak zabójstwo honorowe (mordowanie kobiet niewiernych, ale też zgwałconych – taka rozszerzona aborcja na wszelki wypadek) czy kobiece obrzezania (usuwanie łechtaczki, a z nią – ochoty na seks).

Mamy zatem dwie fundamentalne reguły rządzące (bardziej świadomie czy bardziej intuicyjnie) życiem seksualnym człowieka: kobiety będą starały się zapewnić sobie przede wszystkim wsparcie mężczyzny; natomiast mężczyźni, skoro angażują się w związki, będą chcieli być pewni ojcostwa.

Przyszło mi do głowy, że jeżeli rewolucję seksualną zdefiniować jako proces, który przy pomocy kultury chce uwolnić seksualność od pierwotnych więzów, to słynna rewolucja obyczajowa z roku 1968 była w istocie niesłychanym bublem. Przypomnijmy historyczne oczywistości: pigułka antykoncepcyjna, uwalniając seks od prokreacji, umożliwiła oddzielenie seksu od małżeństwa. Jednakże realizowana w ten sposób „wolna miłość” jest w istocie podporządkowaniem seksu ewolucyjnej strategii mężczyzn i działaniem wbrew ewolucyjnym interesom kobiet. To po pierwsze. Po drugie, to właśnie przede wszystkim kobieta ponosi koszty antykoncepcji (zdrowotne i seksualne). Dlaczego panie godzą się na tę podwójną nierówność? (Chyba jak zawsze – dla świętego spokoju.)

Przyszło mi też do głowy, że prawdziwa rewolucja seksualna nastąpi dopiero wtedy, gdy kultura rzeczywiście uwolni nas od mechanizmów rządzących dotychczas seksem. A to się może stać tylko wtedy, gdy spełnione zostaną dwa warunki: (1) gdy alimenty będą nieuchronne (np. ścigane nie tylko do czasu ukończenia nauki przez dziecko, ale bezterminowo i skutecznie); oraz (2) gdy państwo będzie obowiązkowo fundować badania genetyczne stwierdzające ojcostwo przy uznawaniu ojcostwa w Urzędzie Stanu Cywilnego po urodzeniu dziecka. Dopiero po zrealizowaniu tych dwóch warunków miłość między kobietą a mężczyzną będzie mogła być naprawdę wolna.