Archiwa tagu: dylematy moralne

W łóżku ze skrzypkiem

Pora spuentować temat trudnych przypadków, gdy ciąża zagraża życiu matki. Obiecałem podać moralne argument pozwalające rozstrzygać takie dylematy. Ale zanim to zrobię, najpierw krótki komentarz, czego w szukaniu rozstrzygnięć powinniśmy się wystrzegać.

Przede wszystkim licytacji, czyje życie jest bardziej wartościowe: matki czy dziecka. Życie ludzkie jest niewymierne. Oznacza to, że tak samo ważne jest życie jednego człowieka, co dwóch czy większej liczby ludzi (dlatego argument arcykapłana Kajfasza przeciwko Jezusowi, że jest lepiej, aby jeden człowiek umarł za naród, traktowany jest jako niemoralny; J 18,14). Ryzykowne jest też powoływanie się na różnicę między potencjalnością zdolności płodu do samodzielnego, świadomego, rozumnego i wolnego życia a realnością tych cech u matki. Takie podejście m.in. mogłoby prowadzić do uzasadnienia eugeniki (np. zabijania niepełnosprawnych).

Wolne od tych wad jest – jak się wydaje – zwrócenie uwagi na relacje tworzone przez dziecko i matkę. To tutaj należałoby szukać relewantnej moralnie różnicy między matką a płodem.

I rzeczywiście, we wspominanej tutaj wielokrotnie książce „O sytuacjach bez wyjścia w etyce” s. Barbara Chyrowicz wskazuje na „specyficzną funkcję, jaką pełni matka” („być może ma pod opieką również inne dzieci, jest im potrzebna”), która jej zdaniem może stanowić usprawiedliwienie dla zabiegu histerektomii – usunięcia macicy (np. zaatakowanej przez nowotwór), co oczywiście skutkuje śmiercią płodu, ale może uratować życie matce. Do podobnego argumentu odwołała się internautka o nicku Szczerze-niepoprawnie, która pod moim wpisem „Skazani na niekonsekwencję” napisała:

„priorytetem dla mnie są dzieci, które już urodziłam i wychowuję, są one dla mnie ważniejsze niż zarodek, gdybym musiała wybierać. Jeśli ja umrę, cierpienie moich dzieci, które mnie znają i które kocham, będzie niewyobrażalne – jeśli muszę wybierać, chcę żyć dla nich nawet kosztem życia zarodka. Chcę zachować zdrowie, by mieć siły je wychowywać, by mieć siły opiekować się starszymi rodzicami. Jeśli ja umrę, tego miejsca nie zapełni już nic. Gdy umiera zarodek – znika historia, która jeszcze się nie rozpoczęła, natura daje szanse na wiele takich potencjalnych początków”.

Przy okazji internautka zwraca uwagę, że w teoretycznych dywagacjach o oddawaniu życia podczas porodu celują mężczyźni, kobiety mają do tego inne podejście z racji oczywistych. Także i mnie się dostało jako mężczyźnie. Uwaga słuszna. Osobiste zaangażowanie zmienia perspektywę. Nie przypadkowo dyskusję o dopuszczalności aborcji w przypadkach zagrożenia życia matki zapoczątkowały kobiety-etyczki, m.in. Philippa Food swoim głośnym artykułem z 1967 r.

Zatem pierwszy typ argumentów, pozwalających ratować życie matki kosztem życia płodu, odwołuje się do faktu, że jej życie, w przeciwieństwie do życia płodu, uwikłane jest w wiele ugruntowanych i zobowiązujących relacji (dzieci, mąż, rodzice, przyjaciele, znajomi, itd.).

Drugi typ również wskazuje na relację, ale już między samą matką a dzieckiem, zwracając uwagę na jej niesymetryczność. Przynajmniej do 22 tygodnia płód całkowicie uzależniony jest od sił życiowych matki. Swego czasu zwróciłem uwagę, że jeżeli to uzależnienie zagraża życiu matki, wówczas ciąża przypomina sytuację przetaczania krwi, która zaczyna zagrażać życiu krwiodawcy. Przekonywałem, że w takiej sytuacji ciąża staje się czynem moralnie nadobowiązkowym, który można przerwać. Gdy życie dawcy zaczyna być zagrożone przez sam proces oddawania krwi, ma on prawo przerwać taką procedurę, niezależnie od tego, że biorca wówczas umrze. Nie ma moralnego obowiązku oddawania życia za inną osobę. To czyn chwalebny, a nie obowiązkowy. Podobnie jest z matką zagrożoną ciążą. Tutaj prawo i obowiązek ratowania własnego życia jest silniejsze od obowiązków rodzicielskich.

We wpisie „Trudne dylematy moralne” (ze stycznia 2011 r.) wycofałem się jednak z takiej argumentacji pod wpływem krytyki s. Chyrowicz. Dzisiaj powracam jednak do mojego argumentu, gdyż zbliżoną jego formę odnalazłem w antologii bioetyki pt. „Początki ludzkiego życia” zredagowanej przez prof. Włodzimierza Galewicza z UJ. Judith Thomson (znów kobieta!) w klasycznym już artykule z 1971 r. pt. „Obrona aborcji” odwołuje się do fikcyjnej historyjki o kobiecie porwanej po to, by jej nerki podpiąć do umierającego genialnego muzyka. Słyszy ona: „Cóż, jest nam bardzo przykro, że członkowie Towarzystwa Miłośników Muzyki tak z Panią postąpili – nigdy byśmy na to nie pozwolili, gdybyśmy wiedzieli. Mimo to, tak się już stało, i skrzypek jest teraz z Panią połączony. Odłączenie Pani równałoby się jego zabiciu. Proszę się jednak nie martwić, to tylko dziewięć miesięcy”. Ta historyjka odnosi się oczywiście do ciąży z gwałtu, ale tym bardziej stosuje się do argumentacji za przerwaniem ciąży zagrażającej życiu matki.