Jak wiara wpływa na zadowolenie z seksu

Wydaje się, nic prostszego – wystarczy przeprowadzić ankietę zawierającą pytania, które pozwolą uchwycić korelację między deklarowaną wiarą a deklarowanym zadowoleniem z seksu. Na ile jednak taki wynik byłby wartościową poznawczo informacją? Zauważmy, że czym innym jest deklaracja zadowolenia, czym innym sąd na temat naszego zadowolenia, czym innym rzeczywiste poczucie zadowolenia, a jeszcze czym innym obiektywne powody uzasadniające zadowolenie.

Deklarować zadowolenie mogę z różnych powodów – np. by nie wyjść na nieudacznika. Dlatego taka ankieta powinna być anonimowa – w ten sposób eliminowałaby wpływ społecznych czynników. Ale to nie koniec kłopotów, dziś psychologia już wie, że jesteśmy mistrzami w samooszukiwaniu się, np. istnieje prawo poniesionych inwestycji: im więcej coś nas kosztowało, tym silniej będziemy przekonywać samych siebie, że jesteśmy z tej inwestycji zadowoleni (dlatego spece od marketingu starają się, byśmy poświęcili im jak najwięcej czasu i zaangażowali się np. w spotkanie – stąd zaproszenia na „niezobowiązujące” prezentacje różnych produktów). Nie zdziwiłbym się, gdyby osoby, których wiele kosztuje restrykcyjne stosowanie naturalnych metod regulacji poczęć, deklarowały wyższe zadowolenie z seksu niż pary nie poddane takiej presji lub radzące sobie w inny sposób. Nie znam żadnych badań na ten temat, a warto byłoby spróbować je przeprowadzić. Jakoś trzeba by wtedy odróżnić samooszukiwanie się przy inwestycjach mało sensownych od faktu, że wysiłek po prostu popłaca, np. dbanie o ars amandi podnosi zadowolenie z seksu, a na to już są badania.

By wyeliminować psychologiczne samooszustwa w bardziej ambitnych ankietach zadaje się pytania sprawdzające. W przypadku zadowolenia z seksu takim sprawdzianem mogłoby być np. pytanie: co byś zmienił i w jakim stopniu? Zakłada ono, że zadowoleni raczej nie będą bez powodu pragnąć zmiany. Albo „zadowolenie” rozpisuje się na mniej subiektywne, pośrednie wskaźniki. Zauważmy, że podobnie jest z badaniem także subiektywnej przecież deklaracji wiary. Oczywiście w sondażach padają pytania: czy uważasz się za osobę niewierzącą?/wierzącą?/ bardzo wierzącą?, ale socjologowie religii wolą obiektywne wskaźniki tzw. dominikantes i comunicantes, czyli częstotliwości uczestniczenia w nabożeństwach i przystępowania do komunii (choć co one tak naprawdę mówią o naszej wierze?!).

*

Na jakie obiektywne wskaźniki można przełożyć zadowolenie? Mamy odruch, by odpowiedzieć: częstotliwość współżycia i liczbę orgazmów, ale seksuolodzy przestrzegają przed takim wyczynowym podchodzeniem do seksualności. To rzeczywistość zbyt psychologicznie delikatna, dlatego wyczynowe podejście prędzej czy później przynosi rezultaty podkopujące zadowolenie. Poza tym ktoś może być zadowolony z życia seksualnego, choć współżyje rzadko, np. raz w miesiącu – zależy to przecież od indywidualnych potrzeb. Prędzej powinniśmy właśnie pytać o realizację potrzeb. A także o kłopoty z seksualnością, np. z przedwczesnym wytryskiem czy bolesnymi stosunkami – to bardziej obiektywne wskaźniki zadowolenia/niezadowolenia.

A propos zaspokajania potrzeb, ciekawe pytania znalazły się w badaniach, które chcę tu omówić (prof. Zbigniewa Izdebskiego): czy trudność w związku stanowią twoje zbyt małe/duże potrzeby seksualne? Odpowiedź może być istotna, bowiem podejście do swoich potrzeb i potrzeb partnera mocniej wskazuje na jakość współżycia niż prosta deklaracja zadowolenia czy niezadowolenia. Ale o tym w następnym wpisie.

*

Czy istnieją zatem badania przeprowadzone wśród polskich katolików dotyczące zadowolenia z seksu? W internecie łatwo można odnaleźć dane, jakoby zadowolonych z seksu jest aż 31 proc. wierzących i tylko 23 proc. ateistów. Półtora roku temu te dane wywołały pewną sensację i nadal funkcjonują w różnych dyskusjach. Są to jednak badania niewiarygodne: rozpowszechniał je portal randkowy, który ma bardzo złe opinie w internecie (oskarżany jest o naciąganie klientów). Kilka tygodni temu skierowałem do nich prośbę, by mi udostępnili te badania i do dziś nie uzyskałem odpowiedzi. Wygląda więc na to, że to fikcja obliczona na darmową reklamę. (Pisałem o tym w tekście „Seks po katolicku” w drugim tegorocznym numerze „Tygodnika Powszechnego”.)

*

Korelację oceny własnego życia seksualnego w zależności od miejsca jakie Bóg zajmuje w hierarchii wartości badał w swoich zakrojonych na szeroką skalę badaniach prof. Izdebski. Opublikowane zostały one dwa lata temu w tomie „Seksualność Polaków na początku XXI wieku” (dzięki nim profesor zyskał przydomek „polskiego Kinsey’a”). Dla oceniających swoje życie seksualne „bardzo dobrze” Bóg okazał się ważny w stopniu 5,4 w siedmiostopniowej skali hierarchii ważności; dla oceniających swoje życie jako „dobre” – odpowiednio 5,6; „raczej dobre” – 5,5, natomiast dla oceniających życie seksualne „raczej źle” – 5,2; „źle” – 5,9 i „bardzo źle” – 5,3. Ze względu na środkowy wysoki wynik (5,9) profesor wysuwa wniosek, że wiara w Boga koreluje ze złą oceną życia seksualnego. Myślę, że wcale nie jest to oczywiste. Gdy uśrednimy „miejsce Boga w hierarchii ważności” w obu grupach – zadowolonych i niezadowolonych – wychodzi, że ogólnie dla zadowolonych Bóg jest średnio o 0,1 punktu wyżej na skali ważności niż dla niezadowolonych z seksu. Te badania nie dają zatem jednoznacznego wyniku.

*

O wiele ciekawsze i znaczące są inne wyniki uzyskane przez Izdebskiego. Badał on m.in. podejście Polaków do aktywności seksualnej i do partnera. Okazało się, że te dwa wskaźniki zróżnicowały naszą populację (aktywną seksualnie) na cztery grupy, które Izdebski nazwał „purytanami”, „partnerami”, „pasywnymi” i „hedonistami”.

Purytanie (20 proc. Polaków) przywiązują dużą wagę do partnera seksualnego, natomiast małą do samej aktywności. „Wprawdzie są zadowoleni z życia seksualnego – zauważa Izdebski – jednak tylko niewielu z nich lubi pieszczoty, pocałunki, itd.” (s. 711). Charakteryzują się konserwatywnymi poglądami: głównym celem seksu jest dla nich prokreacja, cenią dziewictwo do ślubu, uznają seks tylko ze stałym partnerem, nie szukają nowych okazji. To raczej „purytanki” – w tej grupie przeważają kobiety. Są to osoby statystycznie gorzej wykształcone, mieszkający na wsi, relatywnie dużo jest wśród nich bezrobotnych.

Typ partnerski (25 proc.) dużą wagę przywiązują zarówno do partnerów jaki do samego współżycia. Wydaje się to nieprawdopodobne, ale – jak pisze Izdebski – wszyscy są zamężni lub żonaci, raczej po 30., dość dobrze wykształceni. Cytuje: „Seks odgrywa dla nich przynajmniej dość istotną rolę. Celem seksu nie jest dla nich tylko prokreacja, ważniejsza dla nich jest możliwość zaspokajania własnych potrzeb. Duża wagę przywiązują do partnera i relacji z nim. (…) Osoby te uważają, że udane życie seksualne mogą zapewnić jedynie kontakty z osobą kochaną i podejmowane za obopólną zgodą. Są przeciwnikami współżycia bez większego zaangażowania emocjonalnego. Nie zgadzają się ze stwierdzeniem, że do pełni bogactwa doznań seksualnych potrzebna jest zmiana partnerów seksualnych. (…) Powszechnie uważają, że gra wstępna jest równie istotna jak sam stosunek, a satysfakcjonującemu seksowi sprzyja tworzenie odpowiedniej atmosfery” (s. 711). Izdebski zauważa także, że zwykle nie dążą do urozmaicenia życia seksualnego, rzadko podejmują stosunki inne niż waginalne, unikają seksu z udziałem przemocy, nie korzystają z pornografii i prostytucji.

Dla typu pasywnego ani partner, ani seks nie jest ważny. To największa grupa, bo obejmuje aż 27 proc. Polaków i najbardziej enigmatyczna. Dużo jest wśród nich osób dopiero podejmujących współżycie.

I hedoniści (14 porc.). Jak łatwo zauważyć – cenią seks i nie interesują się zbytnio partnerem. Najważniejsze dla nich jest zaspokajanie własnych potrzeb. Lubią eksperymenty. Seks zajmuje w ich hierarchii wartości wysoką pozycję i co się z tym wiąże – daje im największą satysfakcję spośród wszystkich wyszczególnionych przez Izdebskiego grup. Wśród hedonistów 2/3 stanowią mężczyźni. Są to osoby zwykle o wysokim statusie materialnym i pozycji zawodowej, mieszkańcy największych miast.

I teraz puenta: tym niezwykle ciekawym wynikiem jest informacja dotycząca religijności. Otóż wśród Polaków z podejściem partnerskim „przeważają – jak pisze Izdebski – osoby wierzące, przy czym odsetek regularnie praktykujących jest znacznie wyższy niż w przypadku wszystkich badanych” (s. 711). Oznacza to, że najwięcej osób poważnie traktujących wiarę wybiera partnerskie podejście do seksu, które jest – dla mnie nie ulega to wątpliwości – najbardziej dojrzałe z wszystkich czterech postaw. Osoby wierzące i regularnie praktykujące znajdziemy także wśród purytanów. Jak tę dwoistość można skomentować?

*

Wygląda na to, że wiara wpływa na nasze życie seksualne dwojako: wzmacnia dojrzałość (partnerskie podejście) i to jest mocniejszy wpływ, ale też z jakichś powodów (w określonych warunkach?) koreluje z niedojrzałością (purytańskie podejście). Moja hipoteza jest taka. Seks, patrząc z perspektywy strategii całego życia, jest sprawą poważną: jest miejscem przekazywania życia następnemu pokoleniu, a zarazem umożliwia najbardziej intymne zatem delikatne spotkanie z drugim człowiekiem. Z tego powodu nie ma kultury, która jakoś nie regulowałaby pożycia seksualnego. Gdy przejrzymy słynną listę kulturowych uniwersaliów Donalda Browna (zbioru zjawisk obecnych w każdej zbadanej kulturze), bez trudu znajdziemy na niej zasady regulujące życie seksualne. Wiara katolików, charakteryzująca się poważnym traktowaniem związków intymnych, dobrze harmonizuje z potrzebą powagi na tym najbardziej strategicznym życiowo poziomie. Stąd nie jest dziwne, że rezonuje z udanym życiem seksualnym.

Problem się robi, gdy zejdziemy do konkretu i zaczniemy przy pomocy wiary regulować to, co np. małżonkowie mają robić w sypialni, albo jak mają regulować poczęcia. Znów trudno się dziwić, że wiara w takiej „skrupulanckiej wersji” będzie rezonować z niedojrzałością w sprawach seksu.

Potwierdzenie tej hipotezy uzyskamy, gdy na wyniki prof. Izdebskiego nałożymy badania CBOS z 2014 r. na temat wpływu religijności na zasady moralne. Według tych badań aż 76 proc. wierzących praktykujących raz w tygodniu i aż 41 proc. praktykujących „zazwyczaj kilka razy w tygodniu” dopuszcza stosowanie środków antykoncepcyjnych. Myślę, że w grupie partnersko podchodzącej do seksu (według nomenklatury Izdebskiego) przeważają właśnie takie osoby, bo przecież „purytanie” główny cel seksu dostrzegają w prokreacji.

Przyznam, że takiej empirycznej argumentacji od dawna szukałem, próbując odnaleźć się między programowym relatywizmem (jest jakaś dziwna społeczna potrzeba, by negować wszelkie wartości związane z seksem) a aprioryzmem kościelnego nauczania.

13 komentarzy do “Jak wiara wpływa na zadowolenie z seksu

  1. Pingback: Nowe miejsce dla bloga | Artur Sporniak | Kościół - seks - moralność | Tygodnik Powszechny

  2. Maria

    Dojrzały mężczyzna. Lat około 40. W swoim domu uczynił prawie sanktuarium dla Najświętszej Panienki
    w osobie której najbardziej ceni czystość, nieskazitelność. Ma za sobą nieudane związki partnerskie. Próbował, ale nic z tego nie wyszło.

  3. anuszka

    Dzień dobry na nowym blogu! Ponieważ wraz ze zmianą platformy zmienił się system logowania, to teraz dla jednolitości piszę pod tym nickiem (kto zna, ten zna).

    Mam uwagę do tej myśli, którą zresztą już skrytykowałam pod artykułem w TP: „Partnerskie podejście do seksu, które jest – dla mnie nie ulega to wątpliwości – najbardziej dojrzałe z wszystkich czterech postaw.”

    Otóż co wydaje ci się, Arturze, dojrzałe? Zgaduję, że to: Seks odgrywa dla nich przynajmniej dość istotną rolę. Celem seksu nie jest dla nich tylko prokreacja, ważniejsza dla nich jest możliwość zaspokajania własnych potrzeb. Duża wagę przywiązują do partnera i relacji z nim. (…) Osoby te uważają, że udane życie seksualne mogą zapewnić jedynie kontakty z osobą kochaną i podejmowane za obopólną zgodą. Są przeciwnikami współżycia bez większego zaangażowania emocjonalnego. Nie zgadzają się ze stwierdzeniem, że do pełni bogactwa doznań seksualnych potrzebna jest zmiana partnerów seksualnych. (…) Powszechnie uważają, że gra wstępna jest równie istotna jak sam stosunek, a satysfakcjonującemu seksowi sprzyja tworzenie odpowiedniej atmosfery, unikają seksu z udziałem przemocy, nie korzystają z pornografii i prostytucji.

    Ale przecież elementem tego modelu jest także: zwykle nie dążą do urozmaicenia życia seksualnego, rzadko podejmują stosunki inne niż waginalne. Akurat te cechy nie świadczą o dojrzałości, ale mimo to nie przeszkadza ci to nazywać całości modelem dojrzałym.

    A co widzisz niedojrzałego w hedonistach? Prawdopodobnie to: Najważniejsze jest zaspokajanie własnych potrzeb seksualnych, nie interesują się zbytnio partnerem.

    Ale przecież ta grupa ma też cechy, które świadczą właśnie o dojrzałości: najbardziej otwarci na eksperymenty i zadowoleni z seksu, a jednocześnie przyznają mu bardzo wysokie życiowe znaczenie. Jednak pomimo to wybierasz traktować hedonistów jako niedojrzałych.

    Można jeszcze do tego dodać, że niektóre cechy, w twojej opinii świadczące o dojrzałości, dla kogoś innego mogą nie być wyznacznikiem dojrzałości: Udane życie seksualne mogą zapewnić jedynie kontakty z osobą kochaną – Np. według mnie jest to mit raczej częstszy wśród młodych i romantycznych ludzi. Życie pokazuje, że miłość nie jest warunkiem koniecznym udanego seksu. Nie korzystają z pornografii – dla mnie na przykład korzystanie lub nie z pornografii nie ma nic wspólnego z dojrzałością lub niedojrzałością. Albo ktoś lubi albo nie lubi. Chyba że nie korzysta, bo się boi i wstydzi, a nie dlatego, że ma naprawdę wolny wybór – to wtedy jest to właśnie postawa niedojrzała. W ogóle, podobnie może być z tym przekonaniem, że udany seks jest możliwy tylko z osobą kochaną – ludzie wychowani do większej wstydliwości i lęku naturalnie będą potrzebowali większego bezpieczeństwa, a więc tylko towarzystwo osoby naprawdę kochającej może te lęki zniwelować. Jednak kto inny może nie wiązać seksu z aż taką potrzebą bezpieczeństwa, więc co za tym idzie, nie musi tej potrzeby zapełniać miłością. Jeszcze jedno – trudno skomentować seks z udziałem przemocy, bo nie wiem, czy jest to dosłowny cytat z badań, czy interpretacja – zatem czy chodzi o przemoc sensu stricto, czy o jakieś zabawy w sado-maso. Jeśli to drugie, to równie dobrze mogą odbywać się one w sposób dojrzały.

    Podsumowując powyższy akapit – chcę powiedzieć, że nie ma uniwersalnego wyznacznika dojrzałości. Natomiast twoja notka oraz artykuł w TP przemycają ciche założenie, że taka uniwersalna dojrzałość istnieje, i że jest ona dziwnym trafem zgodna z wytycznymi Kościoła.

    1. gruha

      To prawda, Anuszka, nie ma uniwersalnego wyznacznika dojrzałości, ale dlaczego zakładasz ( tak zrozumiałem), że zgodność pomiędzy wytycznymi Kościoła a tą uniwersalną dojrzałością jest dziwnym trafem. Dla mnie ta trafność jest naturalnie uzasadniona dobrocią jaką dostaliśmy/stajemy od Boga, a Kościół instytucjonalny, pomimo co niektórych jego eminencji, jest , powiedzmy takim, mostem pomiędzy nami a Bogiem

      1. anuszka

        Popełniasz błąd logiczny. Brak dowodu na to, że zalecenia Kościoła są tutaj rzeczywiście emanacją dobra. Kościół nieraz w swej historii zalecał ludziom rzeczy złe i szkodliwe. Nie ma pewności, że tak nie jest w tym przypadku. Dlatego wpadasz w błędne koło: „to jest dobre, bo tak zaleca Kościół, a tak zaleca Kościół, bo to jest dobre”.

    2. artursporniak Autor wpisu

      Dojrzałość rozumiałem intuicyjnie – gdy się nad tym dzięki Tobie zastanowiłem, to wychodzi mi, że ma ona dwie cechy: charakteryzuje się pełnią i wewnętrznym uporządkowaniem (hierarchią). Ta całościowość czy pełnia rzuca się w oczy: „partnerskie podejście” (i tylko ono) spełnia oba wyznaczniki klasyfikacji prof. Izdebskiego – pozytywne nastawienie do seksu i troskę o partnera. Najmniej dojrzali okazują się „pasywni”. Można się zastanawiać, kto następny: „purytanie” czy „hedoniści”?
      Wydaje mi się, że jednak hedoniści – właśnie z powodu owej hierarchii. Gdyby uzupełnić definicję dojrzałości w ten sposób, że dojrzalsze jest zachowanie, które daje trwalsze szczęście (szczęście jest badane empirycznie przez psychologię pozytywną!), to dobra relacja z innymi jest czynnikiem bardziej szczęściorodnym niż przyjemność fizyczna – choć Jonathan Haidt w świetnej książce „Szczęście. Od mądrości starożytnych po koncepcje współczesne” wymienia oba czynniki. Przyjemność jest zawsze krótkotrwała. A jako zwierzęta najbardziej społeczne po prostu w naszym szczęściu i dobrostanie zależymy od innych.
      Seks jest według powyższego bardzo… uniwersalny – bo jest zarazem bardzo przyjemny i bardzo więziotwórczy. A ponieważ więziotwórczość jest ważniejsza od samej przyjemności – widać o co przede wszystkim powinniśmy w seksie dbać, by był… dojrzały.
      Do uwag, że „partnerzy” w przeciwieństwie do „hedonistów” zaniedbują ars amandi, odniosę się szczegółowo w następnym wpisie. Zamierzam w nim przyjrzeć się ciekawym wynikom, które uzyskał prof. Izdebski, gdy porównał seks małżeństw z seksem trwałych (trwających powyżej 12 miesięcy) związków partnerskich.

      1. Maria

        Interesująca dyskusja. Chyba za bardzo, jednak, stawiacie Państwo na kwestię znaczenia słowa.
        Moim zdaniem istotny będzie kontekst na co wskazała po trosze 'anuszka’. Sprawa trwałości i nietrwałości również nie znajduje klarownego wyjaśnienia szczęścia jako będącego wyznacznikiem trwałego związku. Lepiej mówić o trwającym(bardziej niźli trwałym) związku , aniżeli trwałym szczęściu. Szczęście miewamy i bywamy szczęśliwymi i przyjemnie jest od czasu do czasu zdać sobie z tego sprawę. Może to wystarcza. Podobnie z dojrzałością. Nie wiem, czy można wyznaczyć jej kres, chyba raczej właściwe jest słowo; dojrzewający, dojrzewanie…Taka perspektywa bardziej cieszy, ponieważ wciąż jeszcze tyle przed nami, a dojrzałe może być już coś , co staje się przejrzałe

      2. anuszka

        Ja bym podeszła do tego jednak od trochę innej strony.

        Otóż symptomatyczne jest, że do grupy „hedonistów” należą przede wszystkim mężczyźni i to dobrze sytuowani. Innymi słowy – osoby, które po pierwsze mają w życiu bezpieczeństwo materialne, a po drugie – bezpieczeństwo od ostracyzmu społecznego (mężczyznom więcej uchodzi). Zresztą jedno wspiera drugie: bezpieczeństwo materialne czyni bardziej odpornym na niebezpieczeństwo oceny społecznej.

        Takim ludziom nie potrzeba aż tak bardzo trwałych związków. Milionerzy, aktorzy, celebryci – oni czują się bezpiecznie i bez tego. To szarzy obywatele, którzy mają do spłacenia kredyty, którzy z trudem mogą wykarmić dzieci – oni bardziej potrzebują trwałych związków. W ostatnich czasach posiadanie kredytu bardzo podtrzymuje nierozerwalność małżeństw.

        Więc dojrzałość czym innym się objawia u ludzi mających obiektywne bezpieczeństwo, a czym innym u ludzi stale zagrożonych. Dla ludzi ubogich lub średniozamożnych dojrzałym wyborem będzie przede wszystkim zyskanie stałego wsparcia współmałżonka. Ludzie bogaci i w dodatku czujący brak oceny społecznej ich stylu życia – nie mają takich ograniczeń, więc mogą mieć inne priorytety. I być może w tak luksusowych warunkach taki wybór jest właśnie najbardziej dojrzały.

        Dochodzą do tego jeszcze kwestie charakterologiczne. Są ludzie, którzy po prostu mają taką psychikę, że potrzebują stabilności. Są też inni, którzy źle się czują w stabilnym środowisku i potrzebują zmian. Są formy pośrednie. Charakter awanturniczy, jeśli jeszcze ma szczęście być mężczyzną i mieć zabezpieczenie materialne – wybierze styl życia bez stałych związków. Nie mam powodu tego oceniać jako niedojrzałego. Gdyby ten sam człowiek został zmuszony trwać w stałym związku, to by się męczył i zadręczał partnerkę, zdradzał ją itd. Dla takiej osoby dojrzałym wyborem byłoby raczej robić to co się lubi, ale otwarcie i uczciwie.

        Nie ma powodu do każdego człowieka przykładać podręcznikowych kryteriów – że dla każdego zawsze najlepsze jest trwanie w długoletnim związku. Podręcznikowe kryteria mówią o ludziach żyjących w niepewnym świecie, zagrożonych klęskami materialnymi – o większości z nas. Ale jest jakiś procent ludzi żyjących w bardziej luksusowych warunkach i prawdopodobnie do tego ludzkość zmierza. Im większy dobrobyt, tym większa możliwość swobody. Co można zauważyć na przykładzie bogatszych od nas społeczeństw Zachodu.

        1. anuszka

          Jeszcze jedno. Można też na to, co napisałam wyżej, popatrzeć pod kątem koncepcji Esther Perel – omawiałeś jej książkę kiedyś na blogu.

          Według jej koncepcji, w człowieku są dwa przeciwstawne dążenia w życiu seksualnym – do intymności i do przygody. Dodałabym, że występują w różnych proporcjach w zależności od indywidualnego charakteru. Ale też w zależności od okoliczności zewnętrznych.

          W ubogich społeczeństwach, gdzie trzeba trzymać się razem, by przetrwać – potrzeba przygody przegrywa z potrzebą intymności. Na przygodę mogą sobie pozwolić tylko ci najwyżej w hierarchii społeczno-ekonomicznej. I chyba z tym też wiąże się fakt, że jeśli już to realizują, to często krzywdząc innych. Np. w klasach średnich XIX-wiecznej Europy potrzebę przygody realizowali tylko mężczyźni – za to masowo – korzystając z domów publicznych. Zwiększenie ogólnego dobrobytu społeczeństw spowodowało, że dziś w Europie nikt już tak masowo nie korzysta z prostytucji, jak wtedy. Za to są romanse, rozwody, życie w związkach nieformalnych.

          Esther Perel zauważa, że społeczeństwa zachodnie próbują teraz wypracować nowy model życia, będąc maksymalnie w porządku wobec bliźnich, ale mogąc realizować potrzebę przygody w większym stopniu niż dawniej to było możliwe. Warto, żebyśmy obserwowali te społeczeństwa – my jesteśmy za nimi w tyle ze względów ekonomicznych – i przyglądali się ich próbom. Bez neofickiego zachwytu, ale też bez przylepiania łatek. Próby pogodzenia potrzeby intymności i przygody w nowych proporcjach są na Zachodzie różne: Od romansów potajemnych, poprzez romanse za zgodą partnera, poprzez seryjną monogamię, aż do poliamorii. Warto patrzeć, jak to się sprawdza w praniu. Wszystkie te opcje mają jakieś mankamenty. Jestem natomiast pewna, że powrót do „tradycyjnych” norm nie będzie tam możliwy. Chyba że społeczeństwa te bardzo, bardzo mocno zubożeją – poniżej poziomu w jakim znajduje się dziś Polska.

          I teraz wracając do kwestii dojrzałości – dojrzałość oznaczać może rozsądne wypracowanie równowagi między tą intymnością i przygodą – tak, aby przynosiła jak najwięcej korzyści i jak najmniej szkód, dla nas i dla innych. Ale w jakich proporcjach – to już zależy od warunków osobowościowych oraz zewnętrznych. Nie jest tak, że tylko jedna, jedynie słuszna proporcja oznacza dojrzałość. To wszystko bardzo zależy.

  4. gruha

    Nie zakładam nieomylności Kościoła (instytucji), tak samo jak nie zakładam że rozmówca jest w błędzie, ale twierdząc że podejście Kościoła do spraw seksu może być jednak najtrafniejszym można oprzeć na Słowie Boga, które powinno być podstawą – na pewno trudno jest człowiekowi obiektywnie zanalizować postulaty Kościoła w sprawie seksu, mamy często małą wiedzę (nie poruszam tu świadomie kwestii jak małą możemy mieć wiarę, skoro o badaniach mowa :-)). Ale w ostatnich czasach , na szczęście mamy do czynienia z otwartą dyskusją na temat seksu w Kościele, możemy poznawać i skamieniałych tradycjonalistów jak i otwartych na nowe poznanie – szczególnie po Janie Pawle II pozostało dużo w tej kwestii. Bóg chce dobra dla człowieka, Bóg jest Słowem Bożym, Kościół MA się opierać na tym Słowie, sensownym jest wobec tego założenie że poczucie spełnienia w związku może być zgodne z wytycznymi/nauką Kościoła

  5. krzysztof

    Za osobowość dojrzałą przyjmuje się bowiem taką, która jest „zdolna do wzięcia odpowiedzialności za siebie i swych najbliższych, zdolna do eksternalizacji swoich tendencji twórczych, mająca przewagę w dawaniu uczuć nad ich braniem”. (prof. A. Kępiński Psychopatie)

Możliwość komentowania została wyłączona.