Czy Adam i Ewa naprawdę istnieli?

Niezawodny Politolog podesłał mi niedawno link do artykułu niejakiej Patrici A. Williams (filozofa nauki i teolożki), która proponuje socjobilogiczną interpretację grzechu pierworodnego. Jej wnioski są, jak się wydaje, zbieżne z moimi sugestiami z wpisu „Lekkomyślność„. Miło skonstatować, że znów… odkryłem Amerykę – tekst teolożki publikowany był 10 lat temu, a w nim problem odniesiony jest do dyskusji z lat 90. Nie wstydzę się jednak takiego „zacofania”. Mam wrażenie, że w polskim Kościele i tak nikt nie zastanawia się nad naturą grzechu pierworodnego i nie pyta, czy jego powszechna obecność nie jest czasem winą ewolucji. Mówię o zastępach teologów kształconych w katolickich uczelniach (których gęstość – chyba jedynie z wyjątkiem Włoch – jest największa na świecie), a nie o zwykłych użytkownikach internetu, od których pytań na temat ewolucji i grzechu pierworodnego aż gotuje się na różnych forach – łatwo to sprawdzić. Jeśli się mylę, to mnie sprostujcie…

Przyglądając się, co o naturze człowieka mówi współczesna socjobiologia i biologia ewolucyjna, Williams dochodzi do wniosku, że wymagania moralne – zwłaszcza moralność ewangeliczna (miłość nieprzyjaciół) – są za ambitne w stosunku do tego, w co wyposażyła nas ewolucja (stuprocentowa miłość własna i połowiczny altruizm wobec bliźniego, pod warunkiem jednak, że to będzie ktoś z mojego klanu). Stąd biorą się – jej zdaniem – nasze permanentne niedomagania moralne.

Konstatacja dość oczywista – trudno się z nią nie zgodzić. Wiadomo, że kultura (m.in. moralność) wymaga wysiłku i determinacji, w przeciwieństwie do dziejącej się samoczynnie natury. Ale właśnie dlatego wniosek taki jest mało informacyjny i konstruktywny: prawie wszystko przy jego pomocy można „wytłumaczyć”, a wobec wielu konkretnych pytań jest bezradny. Np. czy przewaga natury nad kulturą jest bezwzględna – tzn. czy obowiązuje zawsze i wszystkich? Czy człowiek własnymi siłami może przeciwstawić się naturalnym skłonnościom? Jeżeli tak, to w jakim zakresie i w jakich konkretnie sytuacjach będziemy wobec natury bezradni? To istotna słabość.

Podnosząc te wątpliwości wobec Williams, nie twierdzę tym samym, że moje podejście się im nie ima oraz że umożliwia uzyskanie nietrywialnych odpowiedzi na każde pytanie. Ono także jest ogólne (bardziej ogólne niżbym sobie tego życzył). Przypomnijmy: wysunąłem hipotezę, że za obecną w nas skłonność do zła moralnego w głównej mierze odpowiada ślepy mechanizm ewolucyjny, który w trakcie rozwoju mózgu ponakładał na siebie nie do końca zharmonizowane i zastępowalne systemy kierowania naszym zachowaniem – od najbardziej pierwotnego i prymitywnego („gadziego”), do najbardziej wyrafinowanego w postaci ludzkiej moralności. Ponieważ ten najbardziej pierwotny system nadal jest aktywny i spełnia fundamentalne zadania (umożliwia życie, kierując np. oddychaniem czy biciem serca), czasem daje o sobie znać tam, gdzie już nie powinien być aktywny, np. identyfikuje obcych ludzi jako zagrożenie czy każe bezwolnie spełniać polecenia tych, których podświadomie uznaliśmy za autorytety (jak w eksperymencie Milgrama).

Można to w jakiejś mierze porównać do działania systemu immunologicznego, który też spełnia podstawowe zadania: chroni naszą śluzówkę przed niebezpiecznymi drobnoustrojami. Problem w tym, że od niedawna zaczęliśmy się sami chronić w sposób wyrafinowany i bardzo skuteczny (gotując pożywienie, myjąc się w bieżącej wodzie, śpiąc w czystej pościeli i zmieniając bieliznę). W związku z tym nasz znudzony (ale przecież nadal potężny!) system immunologiczny czasem wariuje, reagując alergicznie na to, co nam wcale nie zagraża, np. pyłek mniszka lekarskiego. Podobnie czasem wariuje nasz system rozpoznawania prastarych wzorców: swój-obcy, dominacji-uległości czy seksualnej atrakcyjności-nieatrakcyjności.

Pośrednie poparcie dla tej hipotezy znalazłem u nie byle kogo. W książce „W poszukiwaniu Spinozy” słynny współczesny neurolog Antonio R. Damasio pisze: „Uważam, że reakcje, które prowadziły do rasowych i społecznych uprzedzeń, częściowo są oparte na automatycznym zastosowaniu emocji społecznych, które ewolucyjnie miały wykryć odmienność innych osobników, ponieważ mogła ona być sygnałem ryzyka lub wręcz niebezpieczeństwa, prowadzącym do wycofania się lub agresji. Ten typ reakcji prawdopodobnie spełniał przydatną rolę w społeczeństwach plemiennych, ale dziś już nie jest użyteczny” (s. 39). Damasio – gwoli ścisłości – mówi o samym mechanizmie, nie kojarząc go z wadą natury w postaci nieusuwalnych skłonności.

Uważam, że odruchowa chęć zabijania „cudzoziemców” i wykorzystywania „wdowy i sieroty” na trwałe przynależy do naszej zwierzęcej natury. Można te brzydkie cechy jakoś neutralizować, choćby przez ich uświadomienie sobie i czujność w określonych sytuacjach, ale sama skłonność pozostanie, tak jak skłonność do alkoholu u trzeźwego alkoholika. (Na własnej skórze tego doświadczyłem. Od dłuższego czasu tropię ową ludzką bestię, i wydawać by się mogło, że jestem coraz bardziej na nią w samym sobie uodporniony, a okazuje się, że to złudzenie: ostatnio, gdy mój syn dla zabawy został kopnięty przez dresiarza, to „dowcipne” zachowanie wzbudziło we mnie całkiem mordercze instynkty. Piszę o tym ku przestrodze…)

Wracając do wątku ogólności, uważam, że tropiąc przejawy grzechu pierworodnego, powinniśmy dążyć do maksymalnego konkretu i precyzji, choć oczywiście to nie jest łatwe. Przeciwnie, jak się wydaje, zachowuje się Kościół: dąży do zachowania pewnego poziomu ogólności i empirycznej nieweryfikowalności w mówieniu o grzechu pierworodnym. Wspominają o tym autorzy monumentalnej „Historii dogmatów” – Vittorio Grossi i Bernard Sesboüé. Np. Magisterium nigdy nie podało ścisłej doktrynalnej definicji grzechu pierworodnego, zadawalając się jedynie jego ogólnym opisem i pobieżnym wyliczaniem skutków: śmieci, cierpienia, trudu oraz owej nieszczęsnej pożądliwości. (Nieszczęsnej, bo na potęgę używanej do manipulowania wiernymi, o czym już wielokrotnie pisałem.) Dlaczego takie staranie o ogólność?

Precyzując czy wręcz naturalizując grzech pierworodny, ryzykujemy jego falsyfikację. A jeśli nie ma skutków grzechu pierworodnego i zepsucia natury, to niepotrzebna jest jej naprawa, czyli odkupienie. „Nie można naruszyć objawienia grzechu pierworodnego, nie naruszając misterium Chrystusa” – głosi Katechizm Kościoła Katolickiego (w punkcie 389). Chodzi zatem o być albo nie być chrześcijaństwa. Czy moja interpretacja tę religijną homeostazę narusza?

Na pewno czyni bezrobotnymi Adama i Ewę, gdyż ich niewdzięczne zadanie przejmuje biologiczna ewolucja. Ale czy takie hipotetyczne wygnanie naszych prarodziców – już nie tylko z raju, ale w ogóle z realnego świata – naruszyłoby „misterium Chrystusa”? O tym następnym razem.

19 komentarzy do “Czy Adam i Ewa naprawdę istnieli?

  1. ~Rominagrobis

    Przyznam się, że ostatnio też mnie ten problem coraz bardziej pożera. A może cały błąd rozumowania leży w tym, że w momencie gdy człowiek „wykształcił” w sobie moralność, czyli odpowiedzialność za swoje czyny wobec Tajemnicy (jak mamy datować ten moment, gdy neandertalczyk, ciągle będąc półzwierzęciem, zaczął szukać Boga?) – to uznał, że stwarzanie świata już się skończyło. A może ono ciągle trwa? Może my jako ludzie wcale nie jesteśmy skończeni? Już tu raz pisałam, że nie wierzę w grzech definiowany jako „świadome i dobrowolne odwrócenie się od Miłości”, bo to NIEMOŻLIWE, żeby świadomie i dobrowolnie odwracać się od Miłości. Ale faktem jest, że istnieje zło. Więc skąd? Może właśnie z dysharmonii w mózgu, która powoduje zamęt w rozpoznawaniu, czego się bać, a czego nie. Nie od dziś wiadomo, że wszelka agresja bierze się z lęku o siebie, swoją pozycję . Może koroną stworzenia jest człowiek zharmonizowany wewnętrznie i zewnętrznie, a nie tytan moralny, który z biegiem czasu musi się upierać przy rzeczach zweryfikowanych, jako bzdurne. Więc tak naprawdę może wcale naszym zadaniem nie jest dążenie do moralnej doskonałości, która ma szansę zostać faryzeizmem czystej próby, ale dążenie do rozpoznawania w sobie irracjonalnych odruchów, która każą nam reagować agresją i ograniczania ich. Też jestem mamą i znam bardzo dobrze ten odruch, gdy jakieś dziecko mojej małej robi krzywdę w piaskownicy, a ja mam ochotę zlać mu/jej tyłek. I wiem ile kosztuje przejście z poziomu „szybkiej” natury, na „racjonalną” kulturę, by zatrzymać się na cedzonym przez zęby: „Tak nie wolno”.

    1. ~gościówa

      > Może my jako ludzie wcale nie> jesteśmy skończeni? Już tu raz pisałam, że nie wierzę w> grzech definiowany jako „świadome i dobrowolne odwrócenie> się od Miłości”, bo to NIEMOŻLIWE, żeby świadomie i> dobrowolnie odwracać się od Miłości.Pełna zgoda z mojej strony.> Ale faktem jest, że> istnieje zło. Więc skąd? Może właśnie z dysharmonii w> mózgu, która powoduje zamęt w rozpoznawaniu, czego się> bać, a czego nie. Ale w takim razie sypie się cała tradycja kontroli człowieka przez Kościół poprzez spowiedź. (I dobrze. 😉 ) Nie można przepraszać za własności swojego mózgu. Tym bardziej przepraszać tego, który sam ten mózg takim stworzył. Niestety dla Kościoła, jeśli tak, to nie tylko spowiedź idzie do lamusa, ale też bardzo duża część liturgii, gdzie mowa jest o grzechu i przepraszaniu zań.Rozumiem ideę błędu, niedoskonałości. Ale przepraszanie za to, że nie jestem doskonała – jest chore i prowadzi do choroby.

  2. ~maliniak2.blog.onet.pl

    szkoda że Twojego postu nie mógł przeczytać Jezus gdy był tu na ziemi, kto wie może zmieniłby nauczanie:)))miałem naprawdę dylemat czy to pisać czy nie… ale moja natura (skażona grzechem pierworodnym) nie dawała za wygraną. Chrystus jako nowy Adam ewoluował. Kto wie może dzięki Darwinowi.Być może mózg samego Boga instynktownie reagował na zagrożenie. A Jego moralność i miłość to efekt uboczny. Choroba, która atakuje dziką naturę to przecież etyka. Ach ta ewolucja… gdyby znalazła brakujące ogniwa:) Adam istniał jako obraz, Chrystus jako spełnienie oczekiwań… nowy Adam jako rekonstrukcja obrazu… wybryk natury.

  3. ~gościówa

    > Np. Magisterium nigdy nie podało ścisłej > doktrynalnej definicji grzechu pierworodnego, > zadawalając się jedynie jego ogólnym opisem > i pobieżnym wyliczaniem skutków: > śmieci, cierpienia, trudu oraz owej nieszczęsnej > pożądliwości.Arturze, znalazłam to kiedyś w internecie, ale zgubiłam – może ty z twoim wykształceniem bardziej teologicznym będziesz potrafił odnaleźć: Jest taki Kościół na Bliskim Wschodzie, gdzieś w Syrii czy okolicach. Jest to Kościół przedchalcedoński, ale też coś mi się kołacze w pamięci, że doszedł – albo jakiś jego odłam doszedł – do łączności z Kościołem rzymskim (ale tu się mogę mylić, bo to brzmi mało prawdopodobnie). I w tym Kościele po prostu w ogóle nie wierzą w grzech pierworodny.Już pisałam o tym kiedyś. Teraz nie mogę odnaleźć tej informacji. Może jeszcze znajdę. Myślę w każdym razie, że jest interesującą rzeczą wiedzieć, że grzech pierworodny to nie jest konieczna część chrześcijaństwa. Tamten Kościół, jako jeden z bliskowschodnich, jest jednym z najbardziej starożytnych Kościołów świata. Jako taki jest w jakimś sensie jednym z najbliższych duchowi pierwszego, bliskowschodniego chrześcijaństwa.Nawiasem mówiąc, w religii żydowskiej nie ma pojęcia grzechu pierworodnego, choć przecież to z niej pochodzi historia o Adamie i Ewie.

    1. Artur Sporniak

      W 1994 roku Jan Paweł II podpisał deklaracje chrystologiczną z przedchalcedońskim Kościołem Asyryjskim (nestoriańskim). W Wikipedii jest o nim tutaj:http://pl.wikipedia.org/wiki/Asyryjski_Ko%C5%9Bci%C3%B3%C5%82_WschoduRzeczywiście Teodor z Mopsuestii, do którego odwołują się nestorianie, napisał traktat przeciwko grzechowi pierworodnemu. O tym jest tutaj: http://pl.wikipedia.org/wiki/Teodor_z_MopsuestiiCo do żydów – nie mówią oni o grzechu pierworodnym, bo jego teorię opracował dopiero św. Paweł, a dokładniej – św. Augustyn. Poza tym, żydzi nie wierzą w Zbawiciela. Dla nich wybawcą jest po prostu Bóg.

  4. ~Sophie

    „Mam wrażenie, że w polskim Kościele i tak nikt nie zastanawia się nad naturą grzechu pierworodnego i nie pyta, czy jego powszechna obecność nie jest czasem winą ewolucji”.No, nie jest to prawda. Bardzo ciekawie podszedł do tego ksiądz arcybiskup Józef Życiński w książce Bóg i ewolucja.

    1. Artur Sporniak

      > „Mam wrażenie, że w polskim Kościele i tak nikt nie> zastanawia się nad naturą grzechu pierworodnego i nie> pyta, czy jego powszechna obecność nie jest czasem winą> ewolucji”.> No, nie jest to prawda. Bardzo ciekawie podszedł do tego> ksiądz arcybiskup Józef Życiński w książce Bóg i ewolucja.Dzięki Sophie. rzeczywiście jest taka książka, niestety nie czytałem jej. Czy mogłabyś w skrócie powiedzieć, jak abp Życiński interpretuje grzech pierworodny w kontekście ewolucji?

      1. ~Sophie

        W wielkim skrócie, to w ten sposób, że grzech pierworodny należy rozumieć jako takie zdarzenie w ewolucji ludzkości, które sprawiło, że jesteśmy jacy jesteśmy tzn. oddaleni od Boga, błądzimy w ciemności i często wybieramy zło. Maryja Matka Jezusa jest – wg arcybiskupa – przykładem tego jak wyglądałaby ludzkość gdyby nasza ścieżka ewolucji „ominęła” grzech pierworodny.

  5. ~Politolog

    Nawiązując do artykułu Pana Red. dotyczącym działalności ks.prof.Michała Hellera zamieszczonego na łamach TP , mam pytanie co autor miał na myśli, mówiąc ze obecny rozwój neuroscience doprowadzi do jeszcze większego kryzysu- napięcia miedzy nauczaniem KK a nauką??? jakiego rodzaju i typu pojawią się problemy???

  6. ~gościówa

    Ciekawostka dzisiejsza: Kto popiera zapłodnienie in vitro, nie może przystępować do komunii świętej – ogłosiła Rada Episkopatu ds. Rodziny. http://tnij.org/gw1l

    1. ~Rominagrobis

      Kurcze, wyprzedziłaś mnie 🙂 Też właśnie miałam się oburzyć :)Typowe, nie? „Masz grzech, nie możesz iść do komunii”. Terroryzowaliśmy się takimi tekstami na serio w młodszej podstawówce.

      1. ~gościówa

        > Kurcze, wyprzedziłaś mnie 🙂 Też właśnie miałam się> oburzyć :)> Typowe, nie? „Masz grzech, nie możesz iść do komunii”.> Terroryzowaliśmy się takimi tekstami na serio w młodszej> podstawówce.Oburzyć jak oburzyć. Ten ich manewr jest raczej śmieszny niż oburzający. Porównanie z podstawówką symptomatyczne – otóż biskupi traktują dorosłych właśnie jak dzieci z młodszej podstawówki. Czyli znów wraca moja powtarzana wielokrotnie teza o tym, że Kościół robi z ludzi małe dzieci.

        1. Artur Sporniak

          Ważne sprostowanie:W Gnieźnie na Zjeździe Gnieźnieńskim miałem przyjemność poznać abp Henryka Hosera – świetny facet (jakby z zupełnie innej bajki :), dlatego zaniepokoiłem się, gdy w Wyborczej przeczytałem, że jest członkiem Komisji Episkopatu ds. Rodziny, która wydała owo oświadczenie (abp Hoser jest lekarzem i niezwykle trzeźwo myślącym człowiekiem). Okazuje się, że w redagowaniu owego oświadczenia nie uczestniczył i sam jest zdziwiony. A tak a propos, to jest głos Rady, która jak sama nazwa wskazuje doradza katolikom. Jeśli doradza kiepsko, to… :)Tom, który się powyżej wpisał, na swoim blogu ( http://niedowiarstwomoje.blogspot.com/ ) podaje namiary na popowodziową akację Caritas, do której się przyłączam: „Chcesz pomóc? Wyślij smsa o treści Pomagam na numer 72052. Koszt to 2,44 zł z vat. Infolinię uruchomił Caritas Polska.”Politolog z kolei podaje link do informacji – enigmatycznej ale i tak zupełnie sensacyjnej – na temat wypowiedzi kard. Schoenborna z Wiednia o celibacie księży.Wyżej Politolog zapytuje:”Nawiązując do artykułu Pana Red. dotyczącym działalności ks.prof.Michała Hellera zamieszczonego na łamach TP , mam pytanie co autor miał na myśli, mówiąc ze obecny rozwój neuroscience doprowadzi do jeszcze większego kryzysu- napięcia miedzy nauczaniem KK a nauką??? jakiego rodzaju i typu pojawią się problemy???”Otóż ks. Heller uświadomił mi problem. Zacząłem go badać i stwierdziłem, że jestem co najmniej 10 lat do tyłu. 🙂 Nauki kognitywne i dotyczące mózgu intensywnie się rozwijają. Wystarczy, Politologu, wejść na stronę z linkami do wykładów prof. Wodzisława Ducha, do których, Politologu, sam na tym blogu podawałeś link ( http://www.is.umk.pl/~duch/indexpl.html ), by zorientować się w problemach. Np. dawniej antropologia była tworzona „w pierwszej osobie” (doświadczenie subiektywne), dzisiaj jest intensywnie i skutecznie budowana „w trzeciej osobie” (empirycznie i obiektywnie). Co to oznacza dla takich kategorii jak „ja”, „wolność woli”, „samostanowienie”, „dusza”?Weźmy problem wolnej woli – jak jest możliwe zapoczątkowywanie przez mnie (ducha?) rzeczywistego ciągu przyczynowo-skutkowego, które byłoby zgodne z prawem zachowania masy-energii (jak coś nieempirycznego może oddziaływać na coś empirycznego)?

          1. ~gościówa

            Zdaje się, że hierarcha zauważyła, że przegięła. Sprawa stała się tak uwierająca, że nawet KAI świeci oczami. W komunikacie KAI ks. prof. Franciszek Longchamps de Berier, sam dość konserwatywny duchowny, tłumaczy, że Komunikat Rady ds. Rodziny KEP nie jest, broń Boże, deklaracją doktrynalną: http://tnij.org/gzng

          2. Artur Sporniak

            W najnowszym Tygodniku Powszechnym, który w kioskach będzie w środę, wypowiedź Rady ds Rodziny komentuje ks. Adam Boniecki (zdaje się, że wbrew temu, co mówi ks. prof. Longchamps de Berie, jednak są dokumenty kościelne, które niszczenie embrionów utożsamiają z aborcją). Natomiast moim zdaniem nie można utożsamiać in vitro z niszczeniem embrionów.W TP komentowany jest także przypadek aborcji ratującej życie matki w katolickim szpitalu w Phoenix w Arizonie. Sytuację opisuje Tomek Ponikło, od strony etyczno-praktycznej komentuje ks. Jacek Prusak, a ja zwracam uwagę na konsekwencje prawno-etyczne. Lekturze polecam.

        2. ~niezapominajka

          Witajcie! Ja też, równolegle z p. Arturem i Wami zastanawiam się ostatnio nad ewolucją, rajem, Adamem i Ewą, grzechem pierworodnym itd. I pomyślec, że gdyby nie npr, to pewnie bym do tej fazy nie doszła…Dużo też myślę na temat, czy aby na pewno Chrystusowi podoba się takie traktowanie Komunii Św.ętej-Aż boję się napisac, ale nie wiem jak to lepiej ując: traktowanie Komunii Św. jak nagrody, jak marchewki, w przeciwieństwie do kija, którym jest koniecznośc spowiedzi albo wyrzucenie z Kościoła. Komunia miała łączyc, budowac wspólnotę, pomagac ludziom w życiu. Nie potrzeba lekarza zdrowym, tylko chorym. I jak to się ma do tego- ostatni będą pierwszymi a pierwsi ostatnimi… Najważniejsza dla Chrystusa była zaginiona owca. I ten syn marnotrawny. Po prostu coś mi tu ciągle nie gra.

Możliwość komentowania została wyłączona.