Co Mała Tereska ma wspólnego z seksem?

Ciekawe. Przyznam, że nieco inaczej wyobrażałem sobie prowadzenie blogu. Sądziłem, że coś tam będę sobie podczytywać (np. katechezy o małżeństwie Jana Pawła II, które mam dość dobrze przerobione), krytycznie komentować, a Wy będziecie mnie albo krytykować, albo precyzować moje wypowiedzi. W każdym razie, że to ja będę Wam serwował upichcone przez mnie i dobrze mi znane „potrawy”. Tymczasem… jest ciekawiej. Blog stał się właściwie nieprzewidywalny J, bo przez was redagowany. Dzięki Wam odkrywam nowe rzeczy. W związku z tym mam wrażenie, że to ja więcej korzystam niż Wy. Oto dowody:

Najpierw odkrycie, że problemem nie tyle jest nauczanie Kościoła na temat seksualności, co sam Kościół. W każdym razie kłopot z Kościołem jako instytucją i autorytetem jest chyba bardziej podstawowy niż jego nauczanie – wciąż na ten temat dyskutujemy. Coraz bardziej jestem przekonany, że kluczem jest właściwa perspektywa. Intuicja podpowiada mi, że istnieje taka, z której wszystkie sprawy nabierają odpowiednich proporcji: to, co nas irytuje, staje się wtedy mało ważne, a to, co jest naprawdę istotne, nabiera dla nas znaczenia. Trochę po omacku jej szukam, ale dzięki Wam ciągle się uczę.

Na przykład wyraźniej dotarło do mnie, że w poszukiwaniu owej perspektywy fundamentalną rolę musi odgrywać… doświadczenie. Dlaczego nauczanie Kościoła nas tak irytuje? Między innymi dlatego, że Kościół mówi niezrozumiałym a zarazem roszczeniowym językiem. Wymaga od nas „cnoty”, „czystości”, „świętości”, unikania „grzechu”, mówi o konieczności „odkupienia”, „łaski”, obiecuje „zbawienie”… Tymczasem te słowa są dla nas właściwie niezrozumiałe, tzn. nie potrafimy odnieść ich do życiowego doświadczenia, a w związku z tym – nie doświadczamy, by one w jakiś wyraźny i egzystencjalnie atrakcyjny sposób porządkowały nasze życie. Innym powodem irytacji jest poczucie straty – wydaje się nam, że kościelne zakazy coś ważnego nam zabierają (np. zakaz współżycia przed ślubem).

O kościelnym języku i o poczuciu straty zamierzam jeszcze pisać. Na razie chciałbym powrócić do owej szukanej paradygmatycznej perspektywy, gdyż to ona może uporządkować nasze doświadczenie i zweryfikować poczucie straty. Carnes, którego także odkryłem dzięki Wam (a konkretnie dzięki Novvej), wskazuje na wagę doświadczenia bezsilności czy, jak to zgrabnie ujął cytowany przeze mnie Avenarius, doświadczenia utraty kontroli nad życiem. Wypowiedziałem się na ten temat w tekście Uzależnienie jako wartość”. Ciekawe uwagi poczyniła do tego wpisu MagCzu. Napisała: „Nie wiem, czy słuszne jest przekonanie wyleczonego seksoholika, że seks „znaczy dla niego więcej” niż dla tych, którzy nie przeszli przez jego kłopoty. Paweł pisał, że tam gdzie obficie rozplenił się grzech, jeszcze obficiej rozlała się łaska. W tym sensie seksoholik ma rację. Tylko czy nie jest to racja wyłowionego topielca, że pływanie „więcej dla niego znaczy” niż dla innych”. Jeśli dla jakiegoś zapalonego żeglarza pływanie stało się obsesją, to taki wypadek może go oprzytomnić. Nie wykluczone, że wtedy o pływaniu zaczyna wiedzieć więcej niż ja – niedzielny pływak. Podobnie jest chyba z życiem: jeżeli stanęliśmy na jego krawędzi, to możliwe, iż pełniej uświadamiamy sobie jego wartość.

MagCzu zwróciła także uwagę, że nie wszyscy święci przechodzili przez dramatyczne doświadczenia związane z bezsilnością i grzechem: „Myślę tu zaraz o postaciach tych świętych, którzy nie mieli za sobą spektakularnego nawrócenia w stylu świętego Pawła. Wychowani w wierze i od najmłodszych lat dziwnie świadomi swojego uzależnienia od Boga, lękający się najmniejszych własnych kroków samopas”. Od razu pomyślałem o Teresie z Lisieux, którą spowiednicy przez kilka lat musieli zapewniać, że nigdy nie popełniła grzechu ciężkiego.

Kiedy byłem u dominikanów (cztery beztroskie lata J) wśród braci panowała swoista moda na Małą Tereskę. Ja też próbowałem jej ulec: kilkakrotnie rozpoczynałem lekturę „Dziejów duszy” – zawsze bezskutecznie. Zniechęcał mnie infantylny język – te wszystkie „ptaszki”, „kwiatki”, „słoneczka”… Myślałem sobie: dorosła, 24-letnia dziewczyna, a pisze jak siedmiolatka. Ewidentnie skrzywdzona przez tych wszystkich pobożnych ludzi, którzy nie pozwolili jej dorosnąć: ojca, siostry rodzone, siostry karmelitanki, ówczesnych kaznodziei. Pod wpływem uwagi MagCzu przyszła mi jednak do głowy myśl, że to tylko język, który wyraża owe bezcenne dziecięce doświadczenie całkowitej zależności od Boga. Innego języka Teresa nie znała. I rzeczywiście, jeżeli się weźmie w nawias ten język (oraz okropne, abnegackie podejście do doczesności Tomasza a Kempis, którym Teresa się duchowo karmiła), to można dotrzeć do jakby czystego jej doświadczenia. W tzw. „Rękopisie B” pisze m.in.: „Tylko miłość może nas uczynić miłymi Dobremu Bogu, pojmuję to tak jasno, że tylko o tę miłość zabiegam. Jezus z upodobaniem pokazuje mi jedyną drogę, która prowadzi do Boskiego ogniska, a tą drogą jest ufność małego dziecka, co bez obawy zasypia w ramionach Ojca” (faktycznie, Teresa zasypiała na adoracji – jak wstąpiła do Karmelu miała zaledwie 15 lat, a surowa reguła pozwalała tylko na 6 godzin snu).

Mamy zatem jakby dwie paradygmatyczne perspektywy: bezsilności i całkowitego zaufania. Zauważcie, że oba te archetypiczne doświadczenia odnoszą do Boga bezpośrednio – bez pośrednictwa Kościoła. Rolę i sens Kościoła można odczytywać dopiero w ich świetle. I to jest chyba droga do rozwiązywania naszych problemów.

Na koniec jeszcze tytułowe pytanie: co ta istota, wydawałoby się aseksualna, ma wspólnego z seksem? Bezpośrednio nic. Ale przyznam, że chciałbym umieć spojrzeć na życie jej oczami…

76 komentarzy do “Co Mała Tereska ma wspólnego z seksem?

  1. ~BARNABA

    PROWOKACJNY TEMAT-I TO WSZYSTKO W WYNIKU ZE NIE ROZUMIEMY ZYCIA ANI DUCHOWEGO ANI CIELESNEGO I STAD ZAMIESZANIE I ZBOCZENIA

    1. ~MR

      Wstyd za Tygodnik Powszechny,umoczony w propagowanie Grossa.A co na ten temat ma dopowiedzenia naczelny autorytet Bartoszewski?

  2. ~JKM

    „Paradygmatyczny, archetypiczny”Obce słowa dla pokrycia miałkosci grafomańskiego tekstu

    1. ~Rominagrobis

      OK. Postawiłeś tezę. To może teraz argumenty… Bo wiesz, na bezinteresowne kopniaki to tutaj raczej nie ma miejsca.

  3. ~MagCzu

    Masz rację, że odnalezienie właściwej perspektywy najprawdopodobniej pomoże w rozwiązaniu osobistej kwestii zastosowania nauczania Kościoła we własnym życiu. Ale moim zdaniem nie pomoże w kwestii ocenieniu obiektywnej wartości nauczania Kościoła. Te dwa problemy bywają mieszane. Moja subiektywna ocena, że Kościół się w tym a tym myli, może frustrować mnie w moim osobistym położeniu w Kościele, ale nie musi powodować rozdarcia w moim postrzeganiu Kościoła jako świętego; nie muszę tracić wiary w Kościół z tego powodu, że głosi fałszywą wg mego rozeznania tezę.A o której z tych dwóch spraw tutaj chcemy dyskutować?

    1. ~novva@onet.eu

      Już w komentarzach do poprzedniej notki wspominałam o tym, że ważne jest dla mnie moje doświadczenie Kościoła jako wspólnoty i na nim buduję. Owszem, mam problem z zaakceptowaniem różnych zachowań i wypowiedzi ludzi KK (hierarchów nie wyłączając – do tej pory jeszcze gotuję się w środku po przeczytaniu, że dla niektórych IV jest „wyrafinowaną formą aborcji”!), różnych aspektów nauczania. Znałam księży, którzy robili bardzo złe wrażenie, odstraszali i zniechęcali ludzi do Pana Boga. Znam i świeckich, którzy świetnie potrafią to robić. Mam nadzieję, że udaje mi się tego błędu unikać, ale też pewnie nie zawsze i mam świadomość, że czasem jako osoba wierząca wystawiam swojej wspólnocie nie za dobre świadectwo. Tak, być może rzeczywiście gdzieś u podłoża naszych problemów leżą kłopoty z samym Kościołem? Tej myśli na pewno warto się bliżej przyjrzeć.Pisaliście wcześniej o dyskusji na blogu „Przeglądu Powszechnego”. Nie śledziłam jej, ale w najnowszym numerze „W drodze” (styczeń, ss. 14-15) znalazłam jej podsumowanie – fragment zacytuję:>Przed świętami wdałem się w dyskusję na >www.blogpowszechny.pl. Chodziło o Kościół i jego nauczanie >na temat seksu. Dostało mi się od internautów po głowie za >Kościół, przy czym „Kościół” był przez nich rozumiany przede >wszystkim jako księża. W dodatku księża źli, >niekomunikatywni, zamknięci w swoich kościółkowych >schematach. „Księża nie chcą rozmawiać. Oni monologują” – >pisali internauci. Nie powiem! Przykro mi było. (…) Nie jest tak, >że księża nie mają za co bić się w piersi, ale w moim realnym >Kościele zarówno przed wstąpieniem do zakonu, jak i po nim >spotkałem wielu księży, którzy chcieli mnie wysłuchać, >doradzić, pocieszyć. Żal, że wiele osób ma zupełnie inne >doświadczenia.>Z drugiej strony ostra krytyka księży, nawet jeśli >niesprawiedliwa, wydaje się czymś pozytywnym. (…) >Rozczarowanie Kościołem realnym jest wyrazem tęsknoty za >Kościołem idealnym, a przynajmniej takim, który będzie >bardziej Chrystusowy, bardziej Boży i ludzki.”I co na to polemiści?NB. w tym samym numerze jest apologetyczny artykuł o. Jacka Salija dowodzący, że Kościół zawsze walczył o godność ludzkiej płci przeciw wpływom manichejskim. Nie jestem historykiem, ale nawet pobieżny ogląd źródeł nie pozwala mi zgodzić się z tą tezą. Zresztą świetnie pokazuje to J. Delumeau we wspomnianej przeze mnie książce. Wydaje mi się, że manicheizm w Kościele trafił na bardzo podatny grunt i zakorzenił się na dobre. Do tego stopnia, że nawet współcześnie jego wpływ jest widoczny. Żeby nie szukać przykładów daleko, wystarczy poczytać niektóre komentarze pod poprzednim tekstem.P.S. Nie poczuwam się „do zasługi” w sprawie książki Carnesa. To chyba jednak nie byłam ja. 😉

  4. ~S A L A D Y N

    Stary,pisz językiem czytelnym,prostym,zrozumiałym,nie pisz tak jak mówią klechy,człowiek musi rozumiec,ale żeby zrozumiał wszystko musi byc czytelne,,,,bo jeśli pleban mówi o skromności,o religijności to nie może życ ponad stan,to nie może miec dziewczynki dla zabawy,to nie może napastowac chłopaczków ministrantów,to nie może byc wrednym i wulgarnym bo zaprzecza swoim słowom,religii,nauczaniu.Doktryny zostawmy a/a,bądźmy normalni i uczciwi,nie stosujmy wiary i religijności na pokaz,Boga miejmy w sercu.

  5. Artur Sporniak

    > Masz rację, że odnalezienie właściwej perspektywy> najprawdopodobniej pomoże w rozwiązaniu osobistej kwestii> zastosowania nauczania Kościoła we własnym życiu. Ale moim> zdaniem nie pomoże w kwestii ocenienia obiektywnej> wartości nauczania Kościoła. Te dwa problemy bywają> mieszane. (…)> A o której z tych dwóch spraw tutaj chcemy dyskutować?To właściwie nie ma znaczenia. Gdybym miał Boga, to Kościół zapewne automatycznie „wskoczyłby” na sobie właściwe miejsce. Przypominam, że Kościół jako instytucja i nauczyciel ma jedynie służyć naszej relacji z Bogiem. Natomiast jako wspólnota wiary – o której wspomniała Novva – właśnie czerpie z takiego doświadczenia jak Teresa z Lisieux – nie przypadkiem została ona Doktorem Kościoła. Ostatecznie, gdyby dane mi było jej doświadczenie, to moje spojrzenie na nauczanie np. o antykoncepcji na pewno tak by się pogłębiło, że albo bym zrozumiał, iż się do tej pory myliłem, albo bym się ugruntował w przeświadczeniu, że myli się Kościół. Wtedy mógłbym tupać nogą, jak św. Katarzyna :)Mała Tereska odwołuje się w jednym miejscu do anegdoty o Archimedesie: „Dajcie mi punkt oparcia, a poruszę ziemię”. Pisze, że ona ma taki punkt oparcia, jest nim Jezus, i że poruszy ziemię – co się w dużej mierze sprawdziło. Gdybym miał ten punkt oparcia… poruszyłbym Kościół wraz z jego nauczaniem moralnym :)Saladyn, w prostych żołnierskich słowach zawarłeś to, na co ja zużyłem 5 tys. znaków. :)PS. Novva, a jednak… (podałaś link na reportaż „Seks boli”, a w bibiografi tego tekstu był Carnes)

    1. novva@onet.eu

      > Mała Tereska odwołuje się w jednym miejscu do anegdoty o> Archimedesie: „Dajcie mi punkt oparcia, a poruszę ziemię”.> Pisze, że ona ma taki punkt oparcia, jest nim Jezus, i że> poruszy ziemię – co się w dużej mierze sprawdziło. Gdybym> miał ten punkt oparcia… poruszyłbym Kościół wraz z jego> nauczaniem moralnym :)Mnie zawsze poruszało jej stwierdzenie: „W sercu Kościoła Matki będę Miłością”. I można to też odnieść do małżeństwa:”Święta Teresa od Dzieciątka Jezus też zastanawiała się, jakie jest jej powołanie: misjonarką raczej nie będzie, męczennicą chciałaby co prawda być, ale i to chyba nie wyjdzie. Gdy tak szukała, nie mogąc znaleźć miejsca dla siebie, otworzyła Pismo Święte. W Pierwszym Liście do Koryntian jest mowa o tym, że nie wszyscy mogą być apostołami, prorokami, doktorami… Czytała dalej: „starajcie się o większe dary”… Po tym rozpoczyna się Hymn o miłości. Wtedy święta Teresa odnalazła swoje powołanie: „W Sercu Kościoła, mej Matki, będę Miłością”.Ostatnio odkrywam, że takie jest właśnie powołanie małżeństwa – być miłością w sercu Kościoła. To najpiękniejsze powołanie, gdy dwoje ludzi decyduje się na to, żeby pomiędzy nimi przede wszystkim, a także poprzez ich relacje z dziećmi, z innymi ludźmi, objawiała się Boża miłość.”> PS. Novva, a jednak… (podałaś link na reportaż „Seks> boli”, a w bibiografi tego tekstu był Carnes)Ups.. No to przyznaję, że pośrednio się przyczyniłam. 😉

    2. ~Jarema Piotr Piekutowski

      A nie masz wrażenia, że czym bliżej jesteś Boga w swoim życiu, tym bliżej jesteś punktu oparcia?Ja wiem dobrze po sobie: jeśli popadam w grzechy, lenistwo, marazm itp. – od razu wątpliwości moje stają się nie do zniesienia. A jeśli zwracam się ku Bogu w życiu (a to najczęściej idzie „falowo” – odejście, zbliżenie, odejście, zbliżenie…oczywiście jeśli podejmuję decyzję o powrotach) – to wtedy jest we mnie dużo więcej wewnętrznego spokoju, pewności, nawet co do spraw kontrowersyjnych. I nie oznacza to bezwarunkowego i ślepego podporządkowania.

    3. ~gościówa

      > Ostatecznie, gdyby dane mi było jej doświadczenie, to moje> spojrzenie na nauczanie np. o antykoncepcji na pewno tak> by się pogłębiło, że albo bym zrozumiał, iż się do tej> pory myliłem, albo bym się ugruntował w przeświadczeniu,> że myli się Kościół. Wtedy mógłbym tupać nogą, jak św.> Katarzyna :)> Mała Tereska odwołuje się w jednym miejscu do anegdoty o> Archimedesie: „Dajcie mi punkt oparcia, a poruszę ziemię”.> Pisze, że ona ma taki punkt oparcia, jest nim Jezus, i że> poruszy ziemię – co się w dużej mierze sprawdziło. Gdybym> miał ten punkt oparcia… poruszyłbym Kościół wraz z jego> nauczaniem moralnym :)Artusie, a więc ty nie jesteś pewien, czy Kościół nie ma racji?No to ja cię mogę zastąpić – zgłoszę się na ochotnika na Doktora Kościoła, bo jestem absolutnie pewna, że Kościół się myli! Wezmę i tupnę nogą! ;-)I co?Mam to moje niewzruszone przekonanie – mój punkt podparcia – ale Kościoła to nie rusza… 😉

      1. ~Jarema Piotr Piekutowski

        Jeszcze pytanie: czy jesteś przekonana, że to od Pana Boga pochodzi Twoje niewzruszone pokonanie, i czy On tak samo ubolewa nad stanowiskiem Kościoła 😉

        1. ~gościówa

          Jarema – tak, jestem przekonana.Prawdę mówiąc, dziwnie się czuję słysząc takie pytania, bo one niosą jakiś podtekst… podejrzewania mnie o pychę. A na przykład nikt mnie nigdy nie pyta: „czy jesteś pewna, że twoje niewzruszone przekonanie iż siła jest równa iloczynowi masy i przyspieszenia pochodzi od Boga?” A przecież takie niewzruszone przekonanie też mogłoby zostać uznane za pychę. W końcu przez długie wieki ludzie nie byli wcale pewni, że tak jest.Czym się różnią takie przekonania od mojego przekonania na temat błędności nauki o aktykoncepcji?

          1. ~Jarema Piotr Piekutowski

            Skoro się tak denerwujesz moim pytaniem, to może coś jest na rzeczy ;)A poważniej, to chodzi mi tylko o to, że musimy siebie na każdym kroku pytać, czy chodzi nam naprawdę o dobro, czy o spełnianie własnych zachcianek. A granica jest bardzo płynna. Wydaje się przynajmniej.

          2. ~gościówa

            > Skoro się tak denerwujesz moim pytaniem, to może coś jest> na rzeczy ;)Skąd wziął się twój pomysł, że zdenerwowałam się twoim pytaniem? I to jeszcze „tak” zdenerwowałam?? Przecież nic podobnego nie napisałam… :-)))> A poważniej, to chodzi mi tylko o to, że musimy siebie na> każdym kroku pytać, czy chodzi nam naprawdę o dobro, czy o> spełnianie własnych zachcianek. A granica jest bardzo> płynna. Wydaje się przynajmniej.Musimy? Na każdym kroku? To grozi popadnięciem w paranoję.No chyba, że ktoś jest naprawdę chorobliwym egoistą i musi się z tego leczyć…

  6. ~cse

    Mnie się jednak wydaje, że sprawa ma chyba trochę więcej wymiarów.Chodzi mi o to, że, oprócz „extremalnych” głosów negujących autorytet Kościoła jako taki, większość wypowiedzi odbierałem jednak jako głosy osób, które biorą udział w dyskusji właśnie dlatego, że Kościół za autorytet jednak uważają.Istotne jest jednak chyba zaznaczenie, że nie można być autorytetem we wszystkim. Pomimo tego, że mogę do końca nie rozumieć kwestii eshatologicznych czy transcendencji, Kościół jest dla mnie autorytetem w tych sprawach. Nie znaczy to jednak, że ten autorytet rozciąga się automatycznie na wszystko (na przykład na to, czy Ziemia krąży wokół Słońca, czy odwrotnie).Problem, który mam ja (i jak sądzę kilka innych osób tu się wypowiadających) jest taki, że widzę, że ten Autorytet wchodzi w obszary, gdzie uważam, że nie sięga. I wydaje mi się, że nawet gdybym miał dziecięce spojrzenie Tereski na Boga, nie powinno mnie to zwolnić od takiego rozgraniczenia tych obszarów. Słusznie w artykule zaznaczone jest, że podejście Tereski jest podejściem bezpośrednim do Boga, bez pośrednictwa Kościoła. Przewrotnie powiem, że Tereska była chyba w łatwiejszej sytuacji niż uczestnicy tej dyskusji: ze względu na specyfikę życia zakonnego mogła się skoncentrować na tej bezpośredniej relacji z Bogiem, tymczasem my, oprócz tego, że taką bezpośrednią relację też musimy budować, jesteśmy skazani/zobowiązani na korzystanie z pośrednictwa Kościoła.W swoim życiu Tereska po prostu nie miała do czynienia z obszarami, na które autorytet Kościoła się nie rozciągał.To co jest poddawane w dyskusjach tutaj to czy Kościół ma prawo rozciągać swój autorytet na sprawy antykoncepcji. Dla mnie sprawa przypomina rzeczywiście wzmiankowaną w jednej z wypowiedzi sprawę „a jednak się kręci”. Wtedy było tak (w skrócie), że Kościół mówił, że skoro Bóg stworzył Ziemię, to musi ona być centralnym punktem wszechświata. W sprawie przyczyny Kościół był rzeczywiście autorytetem, ale skutek to już chyba obszar spoza działania Kościoła. Podobnie jest z antykoncepcją: Kościół jest autorytetem w sprawie zbawienia, ale wnioski rozciągane z tego na kwestię antykoncepcji wydają się wykraczać poza obszar Autorytetu.I to chyba dlatego w dyskusjach tak często pojawiąją się skargi na miałkość argumentów Kościoła: Autorytet jest wykorzystywany na niewłaściwym polu.pozdrawiamcse

    1. ~gościówa

      > Problem, który mam ja (i jak sądzę kilka innych osób tu> się wypowiadających) jest taki, że widzę, że ten Autorytet> wchodzi w obszary, gdzie uważam, że nie sięga. Cse, pięknie powiedziane! Naprawdę o to chodzi! Bardzo dobrze porównujesz to zagadnienie do „sprawy Galileusza”. Nieraz już powtarzałam, że Kościół czeka nowa „sprawa Galileusza”: Jak kiedyś musiał w końcu uznać swoją niekompetencję na polu fizyki i astronomii, tak będzie musiał kiedyś uznać swoją niekompetencję na polu psychologii i seksuologii. I nie jest to luźna analogia. Ta analogia idzie całkiem daleko: Dawniej religia objaśniała ludziom świat, bo inne rodzaje wiedzy były jeszcze zbyt słabe. I na pewno się jakoś ludziom przydawała w tej roli. Co prawda objaśniała w bardzo grubym przybliżeniu, a nieraz fałszywie, ale zawsze było to lepsze niż nic. Lecz odkąd powstały nauki przyrodnicze, musiała im oddać pola. A teraz jesteśmy świadkami, że rodzą się nauki związane z wnętrzem człowieka i jego zachowaniami – psychologia, seksuologia.Nb. kiedyś znalazłam, że Bartoś napisał gdzieś coś bardzo podobnego.

  7. ~SPARTAKUS

    Szanowny panie Arturze,przepraszam za „stary”,nie miałem nic złego na myśli /jest to jeden z moich zwrotów do kolegów i przyjaciół/,czytam pana z uwagą i czuję,że rozumujemy temat tylko na innych częstotliwościach,z poważaniem

  8. smoczynka@op.pl

    Nie zgadzam się z „dwiema perspektywami”. Dodam swoją – „bezgranicznie ufające”(czyli podążające za owczym pędem) dziecko dorasta, popada w zwątpienie, a potem – rozwijając się, własną świadomością – dochodzi do pytań o sens życia. Może sie zdarzyć, że odpowiedzi zbliżą naszego „dorosłego wolnomyśliciela” do wiary, a nawet do mistyki. Tylko czemu koniecznie do kościoła ?;-)))) (przez małe k, bo w tym przez duże K już dawno jest).Czy Pana zdaniem naprawdę niemożliwa jest dojrzała, świadoma wiara w Boga poza zorganizowaną religią? A jeśli niemożliwa, to dlaczego. I proszę nie odpowiadać cytatami, bo w tych niepokojąco łatwo o różne podejrzane „aksjomaty” ;-))))Pozdrawiamps. a miejsce bezsilności w tym procesie? – pośrodku. Człowiek uświadamia sobie własne ograniczenia, gdy sie rozwija i dorośleje. Przeczytałam kiedyś, ze mistyk to nie ktoś naiwny jak dziecko. To ktoś, kto w pełni wykorzystał swój umysł, zadał wszystkie pytania, wypowiedział wszystkie wątpliwości. I WTEDY uwierzył…

  9. ~Thodh

    Oj niezrozumial by Pan jej spojrzenia wewnetrznego ,jest ono zbyt odlegle,aby zrozumiec trzeba by pocierpiec jak ona

  10. ~woj

    Tekst jest niespojny logicznie – „problemem nie tyle jest nauczanie Kościoła […] co sam Kościół”, „Dlaczego nauczanie Kościoła nas tak irytuje”. To w koncu co jest problemem instytucja, jej wartosci, czy sposób przekazu? Generalnie uwazam, ze powinienes czytac swoje teksty po tym jak je napiszesz i odpowiadac sobie na 2 pytania – co chcialem powiedziec w danym paragrafie i jakie jest rozwiazanie danego problemu (bo na problemach się glownie koncentrujesz). Bez tego bardzo trudno się czyta Twoje teksty – sa to po prostu luzne zbiory nieuporzadkowanych mysli zamiast sensownego przekazu.Ale dalej przyjzyjmy się tresci.Wydaje się ze chcesz powiedziec ze problemem jest sposób przekazu, ale w takim razie po co te cale wstepy? Dalej okazuje się ze to wcale nie jest sposób przekazu tylko tepota odbiorcow, którzy nie rozumieja podstawowych pojec. Dalej jest ciekawiej, gdyz zamiast zaproponowac Kosciolowi sensowny sposób komunikowania się z osobami nie znajacymi podstawowych pojec znajdujesz sobie furtke o nazwie ‘perspektywa’. Pojawia się ‘doswiadczenie’, lub raczej jego brak, jako powod tego, ze nie rozumiemy („my” to duza generalizacja – zareczam Ci ze bardzo duzo osob te pojecia rozumie) podstawowych pojec. Po wielkich uproszczeniach w stylu „dwoch paragmatycznych perspektyw wywolanych przez archetypiczne doswiadczenia” wydaje się ze dochodzisz do wniosku ze doswiadczanie Boga odbywa się bez instytucji Kosciola. Nie będę wchodzil w dyskusje nad ta teza, gdyz w pewnych przypadkach jest to prawda (w wiekszosci tych przypadkow i tak instytucja Kosciola była posrednia przyczyna powstania tego jak to okreslasz doswiadczenia) natomiast zadam pytanie? Co caly Twój tekst ma na celu? Czy moglbys to napisac w jednym zdaniu? Czy starasz się udowodnic ze instytucja Kosciola szkodzi i jest nie potrzebna?P.S. Przepraszam za miejscowy brak polskich liter.

  11. ~Jarema Piotr Piekutowski

    Nie powiedziałbym o św. Teresce, że była to istota aseksualna, jej teksty aż wrą od erotyzmu. Jej miłość do Chrystusa miała momentami taki charakter, że w sposób zintegrowany obecny był w niej „eros”, jak w PnP.

    1. ~gościówa

      > Nie powiedziałbym o św. Teresce, że była to istota> aseksualna, jej teksty aż wrą od erotyzmu. Jej miłość do> Chrystusa miała momentami taki charakter, że w sposób> zintegrowany obecny był w niej „eros”, jak w PnP.?? Chyba masz na myśli tę drugą Teresę… ?? z Avila…

      1. ~Jarema Piotr Piekutowski

        Nie, tę z Lisieux. Niestety przygotowuję się do ważnego egzaminu i nie mam czasu szukać cytatów, może kiedy indziej.

  12. ~Venice

    A cóż ten chłoptaś wypisuje? – „Katechezy o małżeństwie Jana Pawła II”? Taki niby rozgarnięty na pozór chłopczyk, a nie wie, że nie było żadnego małżeństwa Jana Pawła. Wstyd, głuptasiu, wstyd!!!

  13. ~Arnold Buzdygan

    Problem jest z nauczaniem Kościoła a nie samym Kościołem, w tym, że nauczają rzeczy niezgodne z Pismem, niezgodne z teologią, rzeczy obsesyjnie ukierunkowane przeciw ludzkiej seksualności, przyjemności itd. To chory kościół, który zatruwa rozwój dzieci bredząc – nawet wbrew własnemu katechizmowi !- o grzeszności onanizmu, dalej o grzesznośći antykoncepcji itd. a w ogóle pomijając kwestie tego jakim się jest dla bliznich. Problem jest w tym, że hierarchowie zapominają, że Kościół tworzą ludzie, a nie tylko oni nawet z papieżem jako fundamentem, że ludzie nie są już baranami, którzy pójdą bez zastanawiania się nad tym co robią. Problem jest też w takich osobach jak Pan, które nie potrafią się wyzwolić pomimo wieku i sztukują, och jak strasznie próbują zesztukować metafizyką te dziury zamiast zabrać się za naprawianie tego co jest sknocone . 🙁

    1. ~woj

      Bzdura – ludzie SA baranami ktore pojda tam gdzie im sie powie. Teraz ludzie ogladaja telewizje i dzieki sieczce ktora tam zapodaja wiekszosc nie wie jakie ma wlasne poglady. Wiekszosc powtarza bezrozumnie hasla tam uslyszane

  14. ~Maria Dora

    Problem jest zupelnie inny. Kościól przemawia i przymusza do swojej wizji tych, którzy sobie tego nie życzą. A poprzez przymus państwowy chce wymusić stosowane przez wszystkich ustanowionych przez siebie reguł.

  15. ~gościówa

    „Wymaga od nas cnoty, czystości, świętości, unikania grzechu, mówi o konieczności odkupienia, łaski, obiecuje zbawienie… Tymczasem te słowa są dla nas właściwie niezrozumiałe, tzn. nie potrafimy odnieść ich do życiowego doświadczenia, a w związku z tym nie doświadczamy, by one w jakiś wyraźny i egzystencjalnie atrakcyjny sposób porządkowały nasze życie.”Rozwinę to. W moim doświadczeniu, a obserwuję, że również u wielu ludzi – niezrozumienie np. pojęcia „grzechu” prowadzi do tego, że staje się on bytem abstrakcyjnym, zdefiniowanym poprzez „to, czego nie wolno, bo ksiądz/papież/katechizm/książecz ka do nabożeństwa/ twierdzi, że to się Bogu nie podoba. To nie koniec. W efekcie takiego wyabstrahowania pojęcia grzechu, ba! ale również pojęcia Boga (wiemy tylko, że z jakichś powodów coś Mu się „nie podoba”) – ludzie zaczynają żyć abstrakcjami, zamiast życiem. A więc staje się dla nich ważniejsze dopasowanie swego zachowania do tych abstrakcyjnych reguł, nie mających uzasadnienia w rzeczywistości, od sterowania swoim zachowaniem dla dobra własnego i bliźnich. Stąd biorą się np. osoby, które za cenę rozpadu małżeństwa nie chcą użyć prezerwatywy. Ale nie tylko w tej dziedzinie, bo można znaleźć całe mnóstwo ludzi trzymających się abstrakcyjnych zasad dla zasad, jednocześnie ignorując prawdziwe życie i czyjeś dobro. Na przykład rodzice rozkazujący dzieciom chodzić na mszę, dla których ważniejsze jest aby dziecko „nie grzeszyło” formalnie nieobecnością na mszy, od tego, co to dziecko naprawdę samo uważa. Albo młodzi ludzie (nie wiem, czy obecnie tacy istnieją, ale za moich czasów jeszcze byli), którzy równiutko do 18. roku życia nie wypili kropli alkoholu, bo przysięgli (w wieku 8 lat !!!!!!!), że tego nie zrobią – tymczasem wspólne wypicie piwa czy wina i radowanie się w grupie znajomych wcale nie zawsze jest jakimś strasznym, destrukcyjnym wpływem rówieśników. Albo ludzie, którzy rezygnują z seksu aż do ślubu – po prostu dla abstrakcyjnej idei, że tak być powinno. Te wszystkie sytuacje łączy jedno: ci ludzie zaczęli żyć w wydumanym świecie. Oderwanym od życia. Ignorując rzeczywisty wpływ ich decyzji na innych ludzi. Bo być może w czyimś życiu niepicie do 18., niespanie ze sobą przed ślubem, nieużywanie prezerwatyw, itp. miało zbawienny wpływ na jego relacje z bliźnimi i na samych bliźnich. Ale u wielu ludzi może wręcz przeciwnie. U kogoś innego takie decyzje mogły spowodować np. zerwanie z małżonkiem, trudności w kontaktach z bliźnimi, niewykrycie w porę jakichś problemów seksualnych… Rzecz w tym, że tacy ludzie w rzeczywistości poświęcają dobro człowieka (siebie, lub bliźniego) dla jakiejś abstrakcyjnej idei.Czym to się różni od niesławnych historii, jak to gdzieś na Wschodzie ojcowie mordują córki za chodzenie w dżinsach, bo to obraza moralności? Tylko stopniem natężenia. Motywacja jest ta sama.

    1. ~m.ż.

      > Albo młodzi ludzie (nie wiem, czy> obecnie tacy istnieją, ale za moich czasów jeszcze byli),> którzy równiutko do 18. roku życia nie wypili kropli> alkoholu, bo przysięgli (w wieku 8 lat !!!!!!!), że tego> nie zrobią Tak, gościówo, są tacy ludzie. Mam niecałe 30 lat. I owszem, nie wypiłam kropli alkoholu, jak również nie zapaliłam papierosa do 18-tki, ponieważ przyrzekłam w czasie I Komunii Św., że tego nie zrobię. A zwykłam dotrzymywać przyrzeczeń. Po prostu. I nie zabiło to żadnych relacji ze znajomymi – wiedzieli, że nie piję, i koniec tematu. Gdy ktoś proponował papierosa, wystarczyło nie – i też po problemie. Mój mąż, któremu z Kościołem od wielu lat nie po drodze, również nie pił i nie palił do 18-tki, również dlatego, że przyrzekał tego nie robić. I wiek, w którym się przyrzekało nie ma tu nic do rzeczy. To zwyczajna kwestia tego, czy dotrzymuję przysięgi. I czy mogę sobie popatrzeć w oczy. Kropka.Podobnie poważnie traktujemy przysięgę małżeńską. Że do końca życia. O rozwodzie nie ma mowy. > – tymczasem wspólne wypicie piwa czy wina i> radowanie się w grupie znajomych wcale nie zawsze jest> jakimś strasznym, destrukcyjnym wpływem rówieśników. Jest za to złamaniem słowa. Proste jak konstrukcja cepa. >Albo> ludzie, którzy rezygnują z seksu aż do ślubu – po prostu> dla abstrakcyjnej idei, że tak być powinno.Wyobraź sobie, że są ludzie, dla których to _jest_ ogromna wartość. Tak po prostu.> Te wszystkie sytuacje łączy jedno: ci ludzie zaczęli żyć w> wydumanym świecie. Oderwanym od życia. Ignorując> rzeczywisty wpływ ich decyzji na innych ludzi. Przepraszam, czy moja decyzja o niepiciu alkoholu mogła mieć negatywny wpływ na kogokolwiek?? Kobieto, zastanów się, co Ty piszesz!> Bo być może> w czyimś życiu niepicie do 18., niespanie ze sobą przed> ślubem, nieużywanie prezerwatyw, itp. miało zbawienny> wpływ na jego relacje z bliźnimi i na samych bliźnich. A dlaczego to ma mieć od razu zbawienny wpływ? Nie potrafisz założyć, że ktoś robił to czy tamto po prostu, albo aż dlatego, ze kiedyś złożył przyrzeczenie, że tak właśnie będzie? Mnie zawsze uczono, że swoich własnych słów się dochowuje. Wiesz, honor, te sprawy… Tak ślicznie dziś omijane, zbywane, nie rozumiane…> Ale> u wielu ludzi może wręcz przeciwnie. U kogoś innego takie> decyzje mogły spowodować np. zerwanie z małżonkiem,> trudności w kontaktach z bliźnimi, Tak, a alkohol jest cudownym lekarstwem na trudności w kontaktach z rówieśnikami?> niewykrycie w porę> jakichś problemów seksualnych… Rzecz w tym, że tacy> ludzie w rzeczywistości poświęcają dobro człowieka> (siebie, lub bliźniego) dla jakiejś abstrakcyjnej idei.Znów wracam do tego, o czym dyskutowałyśmy przy okazji Karoliny Kózkówny. Dlaczego odmawiasz ludziom prawa do życia zgodnie z jakąś ich ideą? Dlatego, ze uważasz, że „chronienie błony dziewiczej jest głupie”?A oddanie za kogoś życia też jest głupie? > Czym to się różni od niesławnych historii, jak to gdzieś> na Wschodzie ojcowie mordują córki za chodzenie w> dżinsach, bo to obraza moralności? Tylko stopniem> natężenia. Motywacja jest ta sama.>Nie zawsze, gościówo, nie zawsze. Nie wsadzaj wszystkich, którzy wierzą w jakieś idee, do jednego worka. Jak dla mnie pomiędzy dochowaniem wierności złożonej przysięgi o niepiciu alkoholu do 18-tki a zabijaniem dzieci za chodzenie w dżinsach jest przepaść nie do przebycia.

    2. ~MagCzu

      > Te wszystkie sytuacje łączy jedno: ci ludzie zaczęli żyć w> wydumanym świecie. Oderwanym od życia. Ignorując> rzeczywisty wpływ ich decyzji na innych ludzi. Bo być może> w czyimś życiu niepicie do 18., niespanie ze sobą przed> ślubem, nieużywanie prezerwatyw, itp. miało zbawienny> wpływ na jego relacje z bliźnimi i na samych bliźnich. Ale> u wielu ludzi może wręcz przeciwnie. (…)> Rzecz w tym, że tacy> ludzie w rzeczywistości poświęcają dobro człowieka> (siebie, lub bliźniego) dla jakiejś abstrakcyjnej idei.> Czym to się różni od niesławnych historii, jak to gdzieś> na Wschodzie ojcowie mordują córki za chodzenie w> dżinsach, bo to obraza moralności? Tylko stopniem> natężenia. Motywacja jest ta sama.No, no – to dość pochopne ocenianie motywacji ludzi, którzy idą wąską ścieżką. Mogą mieć kiepską motywację, ale nie muszą. Ewangelie przewidują, że za wierność można zapłacić popsutymi relacjami z bliźnimi oraz swoim i ich cierpieniem. Nie jesteśmy aż takimi ekspertami od „dobra człowieka”, by w imię tego dobra swobodnie łamać zasady.

      1. novva@onet.eu

        Zgadzam się, że chyba za ostro oceniłaś, Gościówo. W kilku miejscach piszesz, że różne skutki to przyniesie u różnych ludzi. I tak jest – po prostu. Skoncentrowałaś się na tych, u których przynosi to akurat złe skutki, bo to łatwiej pewnie opisać. Nie siedzimy jednak w niczyjej skórze i nie potrafimy ocenić, czy motywacją tego człowieka jest wyłącznie strach przed opinią otoczenia i Kościoła; czy jakieś problemy z relacjami, które mogą prowadzić do podejmowania takich czy innych decyzji i postanowień (dajmy na to – łatwo przyrzec wstrzemięźliwość do ślubu komuś, kto generalnie seksem się brzydzi. Pytanie, czy po ślubie już się brzydzić nie będzie?); czy też – tak, są też tacy – którzy patrzą na wyrzeczenie się czegoś obiektywnie dobrego jako na ofiarę złożoną w jakiejś intencji, bo wierzą, że taka ofiara może mieć dla kogoś sens. Żeby nie być gołosłowną – znam ludzi, dla których abstynencja od alkoholu to ciężka ofiara, połączona z modlitwą w intencji tych, którzy są uzależnieni. Ci ludzie mogliby pić i nie uważają alkoholu za coś diabelskiego. Wybierają jednak, żeby tego nie robić. Czy to ma sens? Ja sądzę, że ma, choć można to oceniać różnie i kłócić się o to. Ale znam też takich zdeklarowanych abstynentów, którzy w towarzystwie kulturalnie pijących czują się nieswojo, jakby uczestniczyli w czymś złym. Znam też takich, którzy – choć nikomu nie ślubowali – nie piją, bo widzieli na własne oczy, co to może zrobić z rodziną. Motywacje są złożone. Czy rzeczywiście wszystkie te sytuacje można sprowadzić do wspólnego mianownika? Chyba nie i myślę, że Ty też tego zrobić nie chciałaś. Zgadzam się, że czasami taki wybór może się źle odbijać na relacjach, np. w przypadku drugiej opisanej przeze mnie grupy może być tak, że niepiciu towarzyszy poczucie własnej wyższości, bezgrzeszności i pogardy dla reszty. A to jakoś zaciera tę dobrą motywację.

  16. ~Niezapominajka

    Nie, nie wytrzymam. Miałam się wziąć do roboty i tylko zerknąć na blog co nowego i… moja ukochana Swięta. Od dawna, gdy mam jakieś trudnosci, zerkam do Dziejów Duszy i tam znajduję rewelacyjne odpowiedzi. Ten jej język nie ma znaczenia.Wiem, co ma Tereska wspólnego z naszym tematem. Ona dużo mówi o czystej miłości i ją ofiarowuje Chrystusowi, siostrom w klasztorze, księżom za których się modli…Czy czysta miłość to to samo co czystość?Czystą miłość rozumiem, podziwiam i chciałabym nasladować.A „czystość”? Nie wiem co o niej sadzić, choćby i dlatego, że często przynosi marne owoce (trochę zgadzam się z Gościówą) i tak naprawdę trudno ją zdefiniować- każdy ma o niej inne wyobrażenie. Z czystości zrobiło się coś „czysto” biologicznego… Ja osobiście chętnie bym zamieniła pojęcie czystości na pojęcie czystej miłości. I to nawet w narzeczeństwie, małżeństwie. I we wszystkich miedzyludzkich sytuacjach . A już najbardziej w odniesieniu do Boga. Z myśli Sw. Tereski najbardziej lubię to: Powinno się stracić to nieustanne dążenie do doskonałości, to zbieranie dobrych uczynków, to ciągłe liczenie „winien i ma „… Trzeba stanąć przed Bogiem z pustymi rękami… bo tylko wtedy możemy skłonić Boga, żeby nas nie sądził… Trzeba stracić pychę serca…I to: wszystko jest łaską…Cytuję to z pamięci, bo nie mogę teraz tego tekstu znaleść, ale mam nadzieję , że nic nie pokręciłam.Co to jest czysta miłość?

  17. ~Niezapominajka

    Uderz w stół, a nożyce sie odezwą…Dodam jeszcze kropkę.Te wszystkie przysięgi, to niepicie, niepalenie i inne „nie”, pochwalam i uważam, że maja sens. Nie ma sensu duma z ich dotrzymywania, jakieś poczucie wyższości, wybraństwa. Tak jak tłumaczyła to Sw. Tereska: Trzeba stawac przed Panem z pustymi rękami…To się wszystko zgadza:Ostatni bedą pierwszymi… Nie niepokoi Was to? Was, czyli tych wszystkich, ktorzy tak sie chwalą? Bo dotrzymali obietnic, bo żyją zgodnie z npr-em… Tak wiele w życiu zależy od miejsca, w którym ktos przyjdzie na świat. Panienka z dobrego domu ma niewielka zasługę, że nie pali i nie pije itd. Od kogoś kto dużo otrzymał, dużo będzie się wymagać…Jeśli już udało nam sie nie być w zyciu „synem marnotrawnym”. to trzeba bardzo uważać, żeby nie wpaść w rolę tego dobrego syna, który wiemy jaki był… A ja poza tym nie wierzę w „doskonałych”, przynajmniej wtedy, gdy tak sami o sobie mówią… Znałam kilku naprawdę świętych, czystych ludzi- ale oni zawsze byli cisi, skromni, pokorni do granic możliwości. Raczej mieli jakieś „kompleksy” jak bysmy to dzisiaj nazwali.I wydaje mi się, że z tą wąską ścieżką, po której idziemy, jest trochę inaczej. Ciągle za dużo się myśli o tym, czego się nie zrobiło złego, niż co mozna było zrobić dobrego…

    1. ~m.ż.

      > Te wszystkie przysięgi, to niepicie, niepalenie i inne> „nie”, pochwalam i uważam, że maja sens.> Nie ma sensu duma z ich dotrzymywania, jakieś poczucie> wyższości, wybraństwa. Tak jak tłumaczyła to Sw. Tereska:> Trzeba stawac przed Panem z pustymi rękami…> To się wszystko zgadza:> Ostatni bedą pierwszymi… Nie niepokoi Was to? Was, czyli> tych wszystkich, ktorzy tak sie chwalą? Bo dotrzymali> obietnic, bo żyją zgodnie z npr-em… Jeśli odebrałaś moją wypowiedź jako chwalenie się, to zupełnie źle odczytałaś moje intencje. Chodziło mi po prostu o pokazanie wprost, że są ludzie, dla których dotrzymanie obietnic jest wartością samą w sobie. Nie czuję się wyższa ani jakoś specjalnie wybrana. Jednocześnie wiedząc, ile niektóre rzeczy kosztowały, wiedząc też o tych rzeczach, w których swoim obietnicom nie byłam tak wierna, potrafię popatrzeć na ludzi, którzy przysięgi dotrzymują, z szacunkiem. Również daje mi to nadzieję na dotrzymanie chociażby przysięgi małżeńskiej. Irytuje mnie sprowadzanie moich dotrzymanych obietnic do fanatyzmu, jak to zrobiła gościówa. Tak, jak denerwuje mnie takie lekkie traktowanie swoich własnych słów i przyrzeczeń, na zasadzie „ale to było tak dawno, ja byłam taka młoda, co to ja mogłam wiedzieć”. Wydaje mi się, że nie można traktować siebie ot tak, lekko. Ani swoich słów. I że trzeba za nie brać odpowiedzialność. Banał, ale wydaje mi się, że takiego spojrzenia w wypowiedzi gościówy zupełnie brakło.

      1. ~cse

        Wydaje mi się, że gościówa nie miała na myśli stricte fanatyzmu, ale odnosiła się do wsześniejszych wypowiedzi na tym forum dotyczących wątpliwości czy posłuszeństwo zakazom/nakazom, z którymi się wewnętrznie nie zgadzamy ma sens, jeżeli powodują one straty w innych obszarach.Stąd moje pytanie: ja uważam zakaz stosowania sztucznej antykoncepcji w małżeństwie za bezsens, moja żona też tak uważa. Oboje jednak przestrzegamy zakazu Kościoła, bo Kościół mówi, że to grzech stosować antykoncepcję. Ze względu na wcześniej dyskutowane konsenwencje stosowania NPR cierpi na tym nasz związek. Dotrzymać zakazu dla samej wartości dotrzymania go czy nie zastosować się do zakazu, żeby pomóc związkowi?pozdrawiamcse

        1. ~gościówa

          Dzięki cse. Gdzie wyście – pozostali czytelnicy – wyczytali, że uważam dotrzymywanie zasad za fanatyzm???? Przecież piszę jasno: Uważam, że nie jest dobrze kierować się w życiu zasadami dla samych zasad. Należy stosować się do zasad, gdy jest się pewnym, czemu dana zasada służy. Inaczej staje się ona abstrakcyjnym bożkiem. A co gorsza wówczas może się zdarzyć, że składamy mu w ofierze to, co jest prawdziwe i ważne – dobro swoje i bliźnich.

          1. novva@onet.eu

            > Dzięki cse. Gdzie wyście – pozostali czytelnicy -> wyczytali, że uważam dotrzymywanie zasad za fanatyzm????Niczego takiego u Ciebie nie wyczytałam, więc się nie poczuwam. Zresztą dodałam przykład, który potwierdza, że dokonane wybory nie muszą zawsze prowadzić do dobra tej jednostki. Z tym, że nie zawsze jest to takie czarno-białe, co sama zauważyłaś, a ja chciałam jeszcze podkreślić.Do cse – nie wiem, nie umiałabym odpowiedzieć na Twoje pytanie. Zresztą ono jest pewnie retoryczne, bo jak ktokolwiek z nas miałby decydować w Waszej sprawie? Powiem za siebie. Wydaje mi się, że jednak między niezgodą na kościelne zasady czy brakiem zrozumienia dla nich a rzeczywistą szkodą dla związku jest jeszcze parę kroków. Mogę powiedzieć osobiście, że mimo sporych wątpliwości dot. NPR i wielu problemów w jego stosowaniu (wynikających z trudności obiektywnych, a konkretnie z maksymalnego pokręcenia mojego organizmu) nie zauważyłam, żeby wpływało to aż tak destrukcyjnie na nasz związek. Owszem, utrudnia codzienność, sprawia, że zgrzyta się zębami i wali głową w ścianę czasem… Czasem się jednak nie wytrzymuje i jakąś granicę przekracza, bo ludzka wytrzymałość ma też swoje granice. Ale w jakości naszych relacji z tego powodu zmiany na gorsze nie widzę. A jestem bardzo daleka od wybielania NPR! Pewnie w każdym przypadku jest inaczej – znam wiele takich, w których ten zły wpływ pojawia się bardzo szybko. Być może tak właśnie jest u Was.

          2. ~MagCzu

            > Należy stosować się> do zasad, gdy jest się pewnym, czemu dana zasada służy.> Inaczej staje się ona abstrakcyjnym bożkiem. A co gorsza> wówczas może się zdarzyć, że składamy mu w ofierze to, co> jest prawdziwe i ważne – dobro swoje i bliźnich.Brzmi teoretycznie dobrze, ale życie wiarą przynosi sytuacje, w których albo się nie ma tej pewności, albo się ją traci. Klasyczny przykład to ofiara z Izaaka. Czy Abraham wyznawał wtedy abstrakcyjnego bożka?

          3. ~gościówa

            > Czy Abraham wyznawał wtedy abstrakcyjnego bożka?Obawiam się, że tak. :-)Tę historię trzeba czytać zgodnie z historycznymi realiami. W tamtych czasach składanie bóstwom ofiar z dzieci było normalne. Według mnie ta historia biblijna po prostu opisuje proces mentalnego przełomu: ktoś wpadł na to, że Bogu chodzi o coś innego niż zabijanie dzieci. A więc dokładnie to, o czym mówię – proces odejścia od abstrakcyjnych bożków, a zwrócenia się ku bliźniemu. Cała historia religii żydowskiej aż do Jezusa to taki proces. Myślę, że dobrze rozumiane chrześcijaństwo poprzez fenomen wcielenia pokazuje właśnie to: Bóg jest w bliźnim, a nie w abstrakcyjnych ideach.Jacek Kuroń opisuje w swoich wspomnieniach, jak to w latach 70. usiłował uwierzyć w chrześcijaństwo. Przełomowym momentem stało się dla niego odkrycie, że pod słowo „Bóg” można podstawić słowo „człowiek”. I wtedy wszystko stało się dla niego jasne. Nie został jednak chrześcijaninem, bo do końca odpychały go w Kościele relikty owej wierności abstrakcynym ideom. Kuroń nie mógł pogodzić się z tym, że trzeba zamknąć oczy i uwierzyć, że pewne nakazy Kościoła są słuszne, „bo tak”.

          4. ~MagCzu

            > > Czy Abraham wyznawał wtedy abstrakcyjnego bożka?> Obawiam się, że tak. :-)Czy to samo można powiedzieć o świętym Pawle, który w Liście do Rzymian pisał o wierze Abrahama?Patrzysz na Kościół jako instytucję, która powoli i niezdarnie odkrywa coś, co zasadniczo można dziś już zobaczyć gołym okiem, i na tym wyczerpuje się jej pożytek. Masz do tego prawo. Ale teza, iż każdy, kto swój układ odniesienia wiąże z Kościołem, jest fanatykiem bądź wyznaje abstrakcyjne zasady, jest bardzo pochopna. Trzeba mieć najpierw pewność, iż w zasadniczym przekazie Kościół się myli. Masz taką pewność? Znasz zasadniczy przekaz?

          5. ~gościówa

            > Ale teza, iż każdy, kto swój układ> odniesienia wiąże z Kościołem, jest fanatykiem bądź> wyznaje abstrakcyjne zasady, jest bardzo pochopna.Jasny gwint, gdzieś ty przeczytała, że ja stawiam taką tezę???!!! Nie mogę dyskutować z tobą na takim poziomie! Ty mi wkładasz w usta rzeczy, których nie powiedziałam!

          6. ~MagCzu

            > > Ale teza, iż każdy, kto swój układ> > odniesienia wiąże z Kościołem, jest fanatykiem bądź> > wyznaje abstrakcyjne zasady, jest bardzo pochopna.> Jasny gwint, gdzieś ty przeczytała, że ja stawiam taką> tezę???!!! Nie mogę dyskutować z tobą na takim poziomie!> Ty mi wkładasz w usta rzeczy, których nie powiedziałam!Tak literalnie to ja nie napisałam, że stawiasz taką tezę – popatrz wyżej 🙂 Pisałaś jednak o abstrakcyjnych zasadach – kogo miałaś na myśli? Czy miała to być tylko tautologia: „ten kto zawsze stosuje się do abstrakcyjnych zasad, ten wyznaje abstrakcyjne zasady”? To niewiele wnosi. Piszesz na blogu w temacie, w którym mowa o Kościele, o posłuszeństwie niezrozumiałym zasadom… Dziwi Cię, że taka interpretacja jak moja narzuca się?Szkoda nb, że odnosisz się akurat do najmniej istotnej rzeczy w mojej wypowiedzi.

          7. ~gościówa

            Nie rozumiem, o co ci chodzi. Jak na razie dyskutujesz nie ze mną, lecz z czymś co ci się wydaje, że ja uważam. Przeczytaj jeszcze raz uważnie moje wypowiedzi bez nakładania na nie swoich interpretacji.

          8. ~MagCzu

            A jak ja mam dyskutować z Tobą, skoro Cię nie znam? Dyskutuję z tym, co napisałaś. Jak mam „nie nakładać swoich interpretacji”? A czyje? Napisałaś tak oto:> Rzecz w tym, że tacy ludzie w rzeczywistości > poświęcają dobro człowieka (siebie, lub bliźniego) > dla jakiejś abstrakcyjnej idei. Któż to są TACY ludzie? Jaka jest ta Twoja teza?

        2. ~weteranka

          „Oboje jednak przestrzegamy zakazu Kościoła, bo Kościół mówi, że to grzech stosować antykoncepcję”Kościół czyli kto? Wszyscy ochrzczeni? Na pewno nie wszyscy tak mówią, myślą i czynią. Hierarchia? To nie jest reprezentatywna grupa , w tym sensie, że nie jest nośnikiem opinii wyrażanych przez większość, ani nie pochodzi z demokratycznego wyboru, ani przez tysiąclecia nie udowodniła, że jest nieomylna . Dokumenty kościelne różnej wagi? Ale dokument to nie Kościół, może powstać na zamówienie chwili, może być oparty na mylnej przesłance albo na nieporozumieniu. Powinien być jakiś wniosek, więc proponuję taki. Jeżeli wszyscy ochrzczeni tworzą Kościół, to wszyscy odpowiadają za jego kształt, a więc powinni dążyć do wprowadzania pożądanych zmian. Przestrzeganie przepisów , z którymi się z dobrym uzasadnieniem nie zgadzamy, czy jest więc właściwa drogą?

  18. ~Niezapominajka

    Jarema napisał o erosie, a ja odczuwam raczej niesamowitą namiętnosć u św. Tereski. Wszystkie myśli poświęcone jednej Osobie, stały zachwyt i zakochanie, czekanie na każde skinienie… Taka ofiara całopalna: ja jestem tylko dla Ciebie, tylko Ty się liczysz… I Tyle w tym było uczucia, radosci z oddania się.Przecież gdyby w małżeństwie każdy tak myślał o drugiej osobie, też byłoby dobrze. Oczywiście nie mam na mysli egoizmu we dwoje, ale właśnie takie niekończące się zakochanie. I dbanie o zapewnienie radości tej drugiej osobie, wynagrodzenie jej różnych cierpień.Ani w kapłaństwie ani w małżeństwie nie wolno sie wypalić, bo źle to sie kończy. Trochę płomienia, trochę ognia musi być.Do CSE: jeśli npr za bardzo tłumi ten ogień, zamienia radość z bycia razem na udrękę ciągłego hamowania odruchów czułości, to szkoda gadać…Do m.ż. : rozumiem o co Ci chodziło, pozdrawiam.

    1. Artur Sporniak

      Niezapominajko, czy Ty wiesz co robisz? Masz robotę, a tym porównaniem do małżeństwa wywołujesz niechcący gorący temat :)Św. Tereska rzeczywiście tak to rozumiała: w momencie ślubów zakonnych połączyła się ze swoim długo i namiętnie oczekiwanym Oblubieńcem, czyli dosłownie „mężem-kochankiem” (to określenie wzięte jest z Pnp – tu rację ma Jarema). Zdaje się nawet, że karmelitański ryt ślubów zakonnych przypomina rzeczywiste zaślubiny (Teresa coś wspomina o welonie…). Gdyby to myślenie konsekwentnie rozwijać, wyszłoby, że oblubieńcem Tereski był Pan Jezus, a oblubieńcem mojej żony… Ech, fatalnie dziewczyna wybrała 🙂

      1. ~gościówa

        Ja tam wolałam wyjść za mojego męża niż za Pana Jezusa. ;-)Ale w ogóle jestem trochę sceptyczna co do tego ciągłego zachwytu drugą osobą, permanentnego stanu zakochania, takiego jak go opisuje Tereska… Tego się nie da zrobić w małżeństwie – to się da zrobić tylko wtedy, gdy obiekt miłości jest nieosiągalny. Chyba nie ma (albo bardzo mało jest) ludzi, którzy przez całe lata odczuwają młodzieńcze zakochanie w małżonku (bo te uczucia nie są najważniejsze, stopniowo zmieniają się w inne i głębsze…). Natomiast jest wielu ludzi samotnych, którzy przez całe lata czują takie zakochanie w osobie, z którą nie mogą się złączyć. To taki efekt psychologiczny. Więc mnie się wydaje, że z psychologicznego punktu widzenia – być zakochaną w Panu Jezusie jest o wiele, wiele łatwiej niż być zakochaną w mężu. A dodam, że takie zakochanie nie wydaje mi się aż tak strasznie potrzebne do udanego małżeństwa.

      2. ~Niezapominajka

        „BŁogosławieni, którzy potrafią śmiać się z samego siebie,albowiem oni zawsze znajdą powód do radości”/ks. Tadeusz Fedorowicz/

  19. ~Niezapominajka

    Panie Arturze, spoko! Na dziś lekcje juz odrobiłam!Chyba się troche uzależniłam od blogu i intryguje mnie, co napiszecie… Jest ciekawie.Ale na temat:Trochę wzajemnego zakochania nawet w starym dobrym małżeństwie też jest potrzebne, bo to zawsze dodaje skrzydeł i promieniuje na zewnątrz, przyciąga jak magnes, scala rodzinę… Daje do myślenia.Ale niewiele par ma to szczęście. Ja widziałam KILKA.Wśród zakonników i zakonnic też jest podobnie- mały procent. I jak to dobrze, że są. Na nich się to wszystko trzyma.Oczywiście Gościówa ma rację, że to nie jest niezbędne i prawie wszyscy zadowalają się paroma innymi plusami życia we dwoje.Znowu wrócę do św. Tereski:Kiedyś miałam w ręku książeczkę „Mała Swięta Teresa” (Maxence Van der Meersch) i była w niej piękna definicja wiary(mam przepisane, ale to długie). W skrócie wygladało to tak:Wiara jest podążaniem za raz ujrzaną gwiazdą, pomimo wszystkich trudnosci i zwątpień… „Największym skarbem, najpiękniejszym sposobem życia, na jaki się może zdobyć człowiek, jest dążenie do wzniosłej przygody bez żadnego wyrachowania. Zwątpienie to zero, które pomnaża wszystko dziesięciokrotnie.” W zasadzie podobnie jest w małżeństwie. Ale ta „gwiazda” , choćby tylko na początku, musi być…

    1. ~Niezapominajka

      Trochę nieprecyzyjnie się wyraziłam i mam nadzieję że to jest jasne: pisząc o zakochanych zakonnikach i zakonnicach miałam oczywiście na myśli ich zakochanie w Bogu!

  20. ~Niezapominajka

    Wiara św. Tereski to rewolucja w Kościele.To Ona sprawiła, że w Kościelnym nauczaniu kompletnie odwróciły się proporcje: dotąd głównym motywem wierności Bogu był strach przed karą i potępieniem, teraz natomiast miała być nim miłość. STRACH / MIŁOŚĆPrzecież na tym blogu dyskutujemy właśnie o tym: czy kierować się strachem przed karą za przekroczenie zakazów czy miłością.I w postach Gościówy jest dużo wojowania z tym strachem, z postawą, która na tym strachu się opiera.Czy miłość i zaufanie do Boga musi pociągać za sobą to samo względem Koscioła?Doświadczenie mówi mi, ze niekoniecznie… Tylko w pewnym stopniu.Co jeszcze podoba mi się u św. Tereski?Była zwyczajna, nie miała i nie pragnęła mieć nadprzyrodzonych wizji.Nie chciała jechać do Lourdes i w ogóle bywanie w takich nadzwyczajnych miejscach jej nie interesowało.Umiała wyłowić z Ewangelii i Starego Testamentu to, co najważniejsze i tylko tego się trzymać. Modliła się swoimi słowami, rozmawiała z Bogiem jak bliską osobą.Była krytyczna wobec księży i „nadętych” kazań. Niewiele otrzymała pomocy duchowej, wsparcia ze strony księży.Modliła się za księży czyli wiedziała, że mogą błądzić, wątpić i grzeszyć.Kładła nacisk na tu i teraz, na dzień dzisiejszy.Starała się być dobra dla wszystkich, a szczególnie dla najmniej sympatycznych.Myślała o niewierzących i grzesznikach jak o swoich bliskich, nie czuła się lepsza.Wiedziała, że ateizm i materializm jest możliwy i rozmyślała nad tym.Czuła, że olbrzymia bieda na świecie wymaga najpierw pomocy materialnej.Nie marzyła o niebie jako o szczęściu dla siebie- planowała dalej pracować dla tych co na ziemi.Nie za bardzo lubiła swoje ciało, miała z tym problemy.Wiedziała, że kobiety mają gorzej. Wiedziała o prostytucji i myślała nawet, by mieszkać z prostytutkami i opowiadać im o miłosierdziu Bożym…Opierała się tylko na WIERZE. Bardzo chciała wierzyć.

    1. Artur Sporniak

      Bardzo zgrabnie to ujęłaś, Niezapominajko. Nie pamiętam, żebym czytał tak zwięzłej i trafnej charakterystyki Teresy. Dodałbym jeszcze genialną wykładnię błogosławieństwa o „ubogich duchem”, z którym teolodzy zwykle mieli duże problemy.Poza tym słowa z „Rękopisu B”, czyli listu do Jezusa:”Czuję w sobie powołanie Kapłana; z jakąż miłością, Jezu, trzymałabym cię w swoich rękach, kiedy na mój głos zstępowałbyś z Nieba…. Z jakąż miłością dawałabym cię duszą!”No nich mi teraz któryś z papieży powie, że kobiety nie odczuwają powołania do kapłaństwa. 🙂

    2. novva@onet.eu

      Niezapominajko, bardzo to piękne i trafne. Jak się okazuje, Mała Tereska ma więcej wspólnego z naszym głównym tematem niż się zdawało samemu Autorowi na początku 😉

  21. novva@onet.eu

    > Mamy zatem jakby dwie paradygmatyczne> perspektywy: bezsilności i całkowitego zaufania.> Zauważcie, że oba te archetypiczne doświadczenia odnoszą> do Boga bezpośrednio – bez pośrednictwa Kościoła. Rolę i> sens Kościoła można odczytywać dopiero w ich świetle. I to> jest chyba droga do rozwiązywania naszych problemów. Na> koniec jeszcze tytułowe pytanie: co ta istota, wydawałoby> się aseksualna, ma wspólnego z seksem? Bezpośrednio nic.> Ale przyznam, że chciałbym umieć spojrzeć na życie jej> oczami…Na forum LMM toczy się w tej chwili dyskusja o poporodowych regułach npr, której fragment skojarzył mi się z tymi dwiema postawami:http://www.npr.pl/forum/viewtopic.php?t=3345&postdays=0&postorder=asc&start=0Kamienna napisała:”Ale z gróy proszę, żeby nie dyskutować. To jest moja opinia i tyle. każdy robi jak uważa.Ja piszę, że bym współżyła, bo dla mnie większym dobrem jest jedność mojego małżeństwa niż strach przed kolejnym dzieckiem czy tym bardziej kariera naukowa.Wielokrotnie mówiłam tu, że kobiety stosujące celibat powinny być bite przez mężów – to oczywiście żart, ale ja znam swojego męża, uczyłam w szkole samych facetów (chłopców i dorosłych), mam dwóch braci i wiem, czym dla nich jest seks i jego brak. Więcej, jeszcze gorsze od braku seksu jest obserwowanie rozkładu małżeństwa, niszczenie jedności, spychanie męża na kolejne po dzieciach i pracy miejsce. Wiem, bo sama tego doświadczam i konsekwencje potem strasznie cięzko i długo się leczy.Poza tym mam jakieś minimum zaufania do Boga, że – przede wszystkim – to on daje dzieci a nie npr i moje błędne interpretacje, a jeśli je daje, to wie co robi.Zaznaczam, że to moje osobista ocena. Tak myślę i staram się robić. Przede mną kolejny poród, kolejny czas trudności w rozeznawaniu, szansa na 4 ciążę… więc dobrze, że sama mogę sobie głosić katechezę.”I co sądzicie o takiej postawie? We mnie wywołuje mieszane uczucia, bo z jednej strony to zaufanie do Boga jest z pewnością czymś pięknym i cennym, ale z drugiej – można wywnioskować z tego tekstu, że seks jest głównie dla mężczyzn i że nie należy ich „wodzić na pokuszenie” za bardzo. Dlaczego w sytuacji, kiedy kobieta ze względu na pracę ma poważne wątpliwości, czy można pozwolić sobie na dziecko, ma „ryzykować” i narażać się na przykre doświadczenia emocjonalne? Mężczyzna może i będzie zaspokojony (choć znam mężczyzn, którzy takiego wymuszonego seksu za nic by nie chcieli – i bardzo ich szanuję), ale kobieta? Czy ona nie ma prawa do tego, aby chcieć skończyć pracę? Czy rzeczywiście zawsze tylko dobro będzie wynikać ze stawiania siebie na ostatnim miejscu?

    1. ~Niezapominajka

      Dzięki za dobre słowa…Novva, zajrzałam z ciekawości na LMM, a wiadomo- ciekawość to pierwszy stopień do piekła… i brrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr !Wg. mnie ten cały npr to tak naprawdę kolejne uderzenie w kobietę:Bo jeśli nie chce lub nie może mieć nieprzewidywalnej ilości dzieci, to musi całą swą uwagę poświęcić swojemu ciału, obserwować się, zapisywać, konsultować… ale po tym też „nie ma gwarancji”…To taki dodatkowy ciężki obowiązek. Sex przechodzi ze sfery spontanicznych uczuć do sfery wypracowanych, przygotowywanych wcześniej rytuałów… W zasadzie dla zaspokojenia mężczyzn…Tak jak Ty, Novva , cenię facetów, którzy to rozumieją i nie chcą tej jeszcze jednej ofiary… Bo tu przecież gubi się sens tego wszystkiego.Była kiedyś taka piosenka, fragment bajki dla dzieci:” Kto kucharski honor ceni- duszę wkłada do pieczeni”…Czy jeśli to przetransponuję na :” Kto katolicki honor ceni duszę wkłada do npr-u ” to będzie przesada czy nie?

      1. ~weteranka

        Też zajrzałam i zastanawiam się czy to możliwe , żeby małżeństwo (Tatuś i żona Tatusia) – chociażby anonimowo upubliczniało intymne szczegóły swojego życia? Ta matka jest traktowana gorzej jak przedmiot, ma być sprawdzana ,czy się nadaje do użytku??? Czu łam się, jakbym trafiła na stronę z pornografią. Może to nie są wpisy autentyczne, a próba skompromitowania npr i szerzej moralności katolickiej?

        1. ~gościówa

          > Też zajrzałam i zastanawiam się czy to możliwe , żeby> małżeństwo (Tatuś i żona Tatusia) – chociażby anonimowo> upubliczniało intymne szczegóły swojego życia? Ta matka> jest traktowana gorzej jak przedmiot, ma być sprawdzana> ,czy się nadaje do użytku??? Czu łam się, jakbym trafiła> na stronę z pornografią. Może to nie są wpisy autentyczne,> a próba skompromitowania npr i szerzej moralności> katolickiej?E, dlaczego? 😉 Takie gadki jak tamte są typowe dla forów o NPR. Ale prawdę mówiąc, gdy czytam takie fora to czuję się nieswojo: Wyobraźcie sobie, że ludzie tam logują się codziennie i codziennie rozmawiają o seksie. I to w dodatku swoim seksie. O tym, że wreszcie dzisiaj mogli i było super, albo że właśnie dzisiaj nie mogli i całe forum dopinguje do czasu kiedy wreszcie będą mogli. Albo z detalami o tym, jak wygląda ich współżycie. To jest z jednej strony bardzo pouczające. Ale z drugiej, jak się tak zastanowić, to tam się więcej gada o seksie niż na forach erotycznych. Bo na forach erotycznych ludzie zwykle fantazjują i nie ma tam krzty prawdy. A tutaj ludzie naprawdę relacjonują innym ze szczegółami swoje życie seksualne. Czasami wydaje mi się to już odrobinkę niezdrowe – gdy wciąż te same osoby z dużą częstotliwością opowiadają o swoich sprawach intymnych. Przestałam zbyt często zaglądać na fora o NPR, gdy zdałam sobie sprawę, że życie seksualne niektórych osób z forum znam już z takimi detalami, że nawet ich osobisty ginekolog tyle nie wie.Czy te fora to nie jest, tak w ogóle, syndrom erotomana-gawędziarza? Czyli osoby, która niedostatek seksu rekompensuje sobie opowiadaniem o nim?

          1. ~gościówa

            Sed contra… ;-)Tyle się opisałam, o ekshibicjonizmie na forach nprowych, ale napomknęłam też o ich wartości edukacyjnej. I to jednak jest ważniejsze. W tamtym wątku z lmm jest jedna pozytywna rzecz:” z Księdzem, naszym spowiednikiem i przyjacielem rozmawialiśmy. czytał tez ten wątek. temat go przerasta, co przyznał otwarcie. dopiero teraz (po 12 – letnim doświadczeniu jako spowiednika), dostrzegł wagę problemu „Więcej księży na te fora! Niech czytają!

          2. ~Niezapominajka

            Gościówo, dokładnie to samo pomyślałam: księża obowiązkowo powinni to czytać!!!Przecież „kuchnia” npr-u właśnie tak wygląda…Może to nie jest pornografia, raczej ginekologia praktyczna – może się przydać przy „staraniach o dzidzię” jak oni to tytułują…ale w normalnym pożyciu małżeńskim jest jakimś wynaturzeniem…Może zwolennicy npr-u powiedzą coś w tym stylu: „socjalizm – tak! wypaczenia – nie!!!! „ale w gruncie rzeczy chyba zdają sobie sprawę, że to do takich zachowań prowadzi. Do obsesyjnej i nieustającej samoobserwacji…

          3. novva@onet.eu

            > Czy te fora to nie jest, tak w ogóle, syndrom> erotomana-gawędziarza? Czyli osoby, która niedostatek> seksu rekompensuje sobie opowiadaniem o nim?Może i coś w tym jest. Mnie już podawanie szczegółów cyklu w celu pomocy w interpretacji nie razi, ale rzeczywiście, trzeba przejść pewną granicę. Ale poza tym mam w głowie (i na klawiaturze ;)) wyraźną cezurę tego, o czym rozmawiać na forum można, a co jest jednak zbyt osobiste i intymne. Każdy jednak ma tę granicę gdzie indziej i wiele razy zdarza mi się czytać opisy, które mnie degustują. Z tym, że one nie zdarzają się tylko na forach npr-owych. Celują w czymś takim autorzy wątków pt. „Czy jestem w ciąży? HELP!!!”, którzy ze smakiem opisują swoje współżycie (a czasem inne formy bliskości ;)) i oczekują wróżb i proroctw w sprawie ew. ciąży.

      2. ~Farad

        Zgadzam się z tym, co napisałaś, Niezapominajko.Wybaczcie, ale codzienne „obserwacje” budzą we mnie obrzydzenie. No jeszcze raz na tydzień, to niech by było, ale codziennie? Brrrrrrrrrrrrrrrrrrr Na szczęście (lub nie, zależnie od punktu siedzenia) moja żona należy do tych, u których npr nie działa i już. Mamy dwójkę dzieci. Więcej nie planujemy, ale gdyby się trafiło, to po prostu byłoby wśród nas. A npr uważam za perfidną metodę antykoncepcji. Czemu perfidną? Bo przy sztucznych (ale nieporonnych) metodach ZAWSZE muszę być otwarty na nowe życie, w npr nie.Pozdrawiam.PS. W końcu jestem wśród podobnych sobie. Dziękuję za ten blog i za Was, komentujących. 🙂

        1. novva@onet.eu

          > Wybaczcie, ale codzienne „obserwacje” budzą we mnie> obrzydzenie. No jeszcze raz na tydzień, to niech by było,> ale codziennie? BrrrrrrrrrrrrrrrrrrrA w jaki sposób częstotliwość obserwacji może zmieniać ocenę estetyczną tychże? Bo nie rozumiem. Chyba jednak chodzi Ci nie tylko o względy czysto estetyczne.Zresztą, de gustibus… Akurat należę do tych, którym znacznie mniej przeszkadzają codzienne obserwacje niż prezerwatywa. No co poradzę, odrzuca mnie 😉 I to – żeby było śmieszniej – właśnie ze względów estetycznych głównie, a nie moralnych.

          1. ~Niezapominajka

            Oczywiście, to też nie jest estetyczne…ale czy zauważyliscie, że jak już tak zdecydowanie nie chce się kolejnego dziecka, to nic już w zachowaniach seksualnych w małżeństwie nie jest tak całkiem estetyczne?Można ułożyć różne zachowania na skali od 0 do np. -10.Wiecie, co dla mnie jest najmniej estetyczne? Na samym dole, po prostu na dnie:1. Smutna a czasem przerażona twarz kobiety w niechcianej ciąży a także 2.Smutna a czasem i zła twarz niechcianego przez kobietę mężczyzny…

  22. ~Niezapominajka

    Żeby lżej się zrobiło na sercu, podrzucę Wam jeszcze wiersz św. Tereski:Św. TERESA z LisieuxMOJA PIEŚN NA DZIEŃ DZISIEJSZYMe życie jest cieniem, me życie jest chwilkąCo ciagle ucieka i ginie.By kochać Cię Panie, tę chwilę mam tylko,Ten dzień dzisiejszy jedynie.O jutro nie jestem ja modlić się w stanie,Choć nie wiem, jak życie popłynie;Dziś strzeż mnie, dziś broń mnie, dziś tylko , o Panie,Przez dzień ten dzisiejszy jedynie.Gdy myślę o jutrze, przejmuje mnie trwoga,Tak smutno na łez tej dolinie;Lecz próby ja pragnę i cierpieć dla BogaPrzez dzień ten dzisiejszy jedynie.Przy sercu twym blisko nie smucę się znojem, Ni walką, ni trudem- to minie;Ach, weź mnie , o Jezu, i w sercu skryj TwoimNa dzień ten dzisiejszy jedynie.Ach, skończy się wkrótce, to moje wygnanie,Wiecznego blask zalśni mi słońca, I śpiewać Ci będę na wieki, o Panie, To „dzisiaj” bez kresu i końca.(w przekładzie karmelitanek bosych z Przemyśla)

  23. ~weteranka

    Przed chwilą pojawiło się omówienie przemówienia papieża , które miało być wygłoszone do uniwersyteckiej społeczności( nie zostało wygłoszone, bo odwołano wizytę papieża na universytecie. Oto – za Onetem – cytat z tego przemówienia .>>Papież zwraca uwagę na to, że „nawet jeśli różne rzeczy, wypowiedziane przez teologów w toku dziejów czy też wcielone w praktykę przez władze kościelne okazały się fałszywe i dzisiaj wprawiają nas w zakłopotanie”, nie można zamykać się „na to, co religie, a szczególnie wiara chrześcijańska otrzymały i podarowały ludzkości jako wskazówki na drogę”.<<Dzięki czemu/komu okazały się fałszywe? Czy tak samo będzie z zakazem antykoncepcji i kiedy? Dobranoc:)

  24. ~grazka

    przesylam ciekawy link, pozdrawiam wszystkich cieplo,pa,xghttp://www.voxdomini.com.pl/duch/mistyka/tl/13a-ter.htm

  25. ~grazka

    To jeszcze raz ja grazka, przeczytalam bloga i wiele komentarzy i przypomnialam sobie,ze spotkalam osobisie ludzi, którzy przezyli smierc kliniczna i duzo by tu pisac o ich przezyciach ale ogladnij Arku kochany i wszyscy inni ogladnijcie zycie po zyciu na you tube, te, które ma 6 czesci, tam tez jest o tym i zapraszam do ponizszych zapisków Malej Tereski, bardzo ciekawe 🙂 duzo milosci nam wszystkim zycze, pa,xgRADY I WSPOMNIENIAzebrane przez s. Genowefę od Najświętszego Oblicza,siostrę i nowicjuszkę św. Teresy od Dzieciątka JezusW początkach pełnienia urzędu Mistrzyni, kiedy opowiadałyśmy jej o naszych wewnętrznych walkach, nasza droga Siostra starała się nas uspokoić czy to rozumowaniem, czy wykazując nam jasno, że ta lub tamta miała rację. Ale ta metoda wywoływała długie dyskusje, które nie osiągały zamierzonego celu i nie przynosiły duszom korzyści. Bardzo szybko spostrzegła się i zmieniła swe postępowanie. Zamiast starać się o to, byśmy uniknęły walki usuwając jej przyczynę, stawiała nas z nią oko w oko…Tak więc na przykład, przychodziłam, by jej powiedzieć: Oto jest sobota, a moja towarzyszka, mająca w tym tygodniu obowiązek napełnienia skrzyni drzewem, nie zrobiła tego, a przecież ja robię to w mojej kolei tak starannie. Wtedy dążyła ona do tego, by mnie przyzwyczaić do znoszenia sytuacji, które mnie tak bardzo oburzały. Nie starała się rozproszyć sprzed mych oczu tych czarnych myśli, ani o to, by wyświetlić sprawę, ale zmuszała mnie do rozważenia jej możliwie najdokładniej i zdawała się przyznawać mi rację:,,No, więc, przypuśćmy, że tak jest; zgadzam się, że twoja towarzyszka popełnia te winy, które jej przypisujesz…”Postępowała w ten sposób, by mnie nie zniechęcać, a następnie pracowała na tej bazie. Krok za krokiem doprowadziła mnie do tego, że pogodziłam się z losem, a nawet nauczyła mnie pragnąć tego, by Siostry nie okazywały mi względów czy uprzejmości i co więcej, bym była nawet upominana zamiast nich, gdy one niedoskonale spełniały polecenia, by mnie obwiniano niesłusznie za niewykonanie tego, co nie było moim obowiązkiem. W końcu utrwaliła w mej duszy to najdoskonalsze usposobienie. Później, gdy zwycięstwo zostało już odniesione, opowiadała mi o dowodach ukrytej cnoty oskarżonej przeze mnie nowicjuszki. Wkrótce urazy ustąpiły podziwowi i przekonaniu, że inne są lepsze ode mnie.Co więcej, chociaż wiedziała, że ta Siostra napełniła ową sławną skrzynię drzewem, strzegła się bardzo, by mi o tym nie powiedzieć, bo taka wiadomość unicestwiłaby od razu moją walkę wewnętrzną. Postępując zgodnie ze swym planem, który chciałam tu przedstawić, mówiła mi z prostotą: “Wiem, że skrzynia jest już napełniona”, ale zrobiła to dopiero wtedy, gdy byłam już doskonale przygotowana do przyjęcia tej wiadomości.Nieraz zostawiała nam samym niespodziankę podobnego odkrycia i korzystała z okazji, by pokazać, że przyczyną walki wewnętrznej była często nasza wyobraźnia a nie rzeczywiste i rozumne powody.— Chcę chętnie przyjmować uwagi, jeżeli są słuszne — mówiłam do niej — uznaję je wtedy gdy popełniłam błąd, ale nie mogę znieść upomnienia jeśli jestem w porządku.,,Co do mnie — odpowiedziała — jest całkiem inaczej. Wolę być niesłusznie oskarżoną, bo gdy nie mam sobie nic do wyrzucenia, ofiaruję to Bogu z radością; następnie upokarzam się na myśl, że jestem zdolna do zrobienia tego, o co mnie oskarżają”.Pewnego razu byłam zniechęcona i przypisywałam ten stan zmęczeniu. Powiedziała wtedy do mnie:,,Kiedy nie praktykujesz cnoty, to nigdy nie powinnaś wtedy sądzić, że dzieje się to z przyczyny naturalnej jak: choroba, pogoda czy zmartwienie. Ponieważ jesteś bardzo słaba w praktykowaniu cnoty, więc winnaś znajdować w tym powód do upokarzania się i musisz się zaliczyć do rzędu dusz małych. Obecnie jest ci koniecznie potrzebne nie tyle praktykowanie cnót heroicznych co nabycie pokory. Dlatego dobrze jest, że twoje zwycięstwa są zawsze zmieszane z porażkami i to z rodzaju takich, o których nie możesz myśleć z przyjemnością. Przeciwnie, wspomnienie o nich upokarza cię, pokazując, że nie należysz do liczby dusz wielkich. Tyle jest na ziemi dusz, które nigdy nie cieszą się uznaniem otoczenia, a to nie dopuszcza im myśleć, że same posiadają cnotę, którą podziwiają u innych”.,,Jeżeli uważają cię za pozbawioną cnoty, nic ci przez to nie ujmują i nie czynią uboższą, to oni sami tracą radość wewnętrzną, bo nie ma nic bardziej słodkiego jak myśleć dobrze o naszym bliźnim. Tym gorzej dla tych, którzy sądzą cię krzywdząco, a tym lepiej dla ciebie, jeśli się upokarzasz dla miłości Bożej”.— Och! kiedy myślę o tym wszystkim co muszę jeszcze zyskać — powiedziałam do niej.,,Powiedz raczej: stracić!… W miarę jak pozbędziesz się swych niedoskonałości, Jezus napełni twą duszę swymi wspaniałościami”.“Aż do czternastego roku życia — zwierzyła się mi — praktykowałam cnotę nie odczuwając z tego żadnej pociechy, nie zbierając owoców: moja dusza była jak drzewo, którego kwiaty opadają w miarę tego jak się rozwijają. Złóż Panu Bogu ofiarę z tego, że nigdy nie będziesz zbierać owoców, to znaczy, że całe życie będziesz czuła wstręt do cierpienia, do upokorzenia, że będziesz widziała wszystkie owoce twych drobnych pragnień i twej dobrej woli spadające bezużytecznie na ziemię. Pan sprawi, że w chwili twej śmierci, w mgnieniu oka, na drzewie twej duszy dojrzeją piękne owoce”.Siostra Teresa od Dz. Jezus była wysoka, miała 162 cm wzrostu, podczas gdy Matka Agnieszka od Jezusa była dużo niższa. Powiedziałam do niej jednego dnia:— Gdybyś mogła wybierać, to co byś wolała, być wysoką czy małą?Odpowiedziała bez wahania: ,,Wolałabym być małą, by być małą we wszystkim”.Mówiłam jej o umartwieniach Świętych, na co mi odpowiedziała: “Zbawiciel dobrze zrobił, że nas uprzedził, że w domu Ojca Jego jest mieszkań wiele” (1). Gdyby tak nie było, byłby nam powiedział…,,Tak, gdyby wszystkie dusze, powołane do doskonałości, musiały praktykować udręczenia, aby dostać się do Nieba, byłby nam powiedział, a my, wielkodusznie, nałożylibyśmy je sobie. Ale On nam oznajmił, że w Jego domu jest wiele mieszkań. Jeżeli są one dla wielkich dusz Ojców pustyni i męczenników pokuty, to są też i dla małych dzieci. Jest tam dla nas miejsce zastrzeżone, jeśli będziemy bardzo kochać Jego i naszego Ojca niebieskiego i Ducha Miłości”.,,Zbawiciel odpowiedział kiedyś matce synów Zebedeuszowych: ,Być po prawicy mojej, albo po lewicy jest dla tych, którym jest to zgotowane dla Ojca mojego'(2). Wyobrażam sobie, że te wybrane miejsca, odmówione wielkim świętym, męczennikom, będą udziałem małych dzieci…Pytano ją, jakim imieniem mamy ją wzywać, gdy będzie już w Niebie.“Nazywajcie mnie małą Teresą”, odpowiedziała pokornie.Kiedy ją pytałam, czy zapomina czasem o obecności Bożej, odpowiedziała mi z wielką prostotą: “O! nie, wiem dobrze, że nigdy nawet trzech minut nie pozostaję bez pamięci o Bogu”. Okazałam moje zdumienie, że taka pilność może być możliwa. “Jest rzeczą naturalną — odpowiedziała — że myśli się o Tym, kogo się kocha!”“Wdzięczność jest tym, co najbardziej przyciąga łaski Boże; gdy dziękujemy za dobrodziejstwa, Bóg jest wzruszony i spieszy, by dać nam dziesięć nowych łask, a jeśli dziękujemy nadal z takim samym wylaniem, to jakże nieobliczalne jest pomnożenie łask! Doświadczyłam tego, spróbuj, zobaczysz! Moja wdzięczność jest bezgraniczna za wszystko, co mi Bóg dał, i okazuję Mu ją w tysiączny sposób”.Była ona również wdzięczna za najmniejszą usługę, ale szczególnie za dobro duchowe udzielane jej przez kapłanów, wobec których miała możność zwierzenia się.“Gdybym była kapłanem — mówiła — uczyłabym się hebrajskiego i greki, aby móc czytać słowa Boga tak, jak On raczył je wyrazić w ludzkiej mowie”.Pobudzana duchem wiary okazywała księżom wielkie uszanowanie z powodu ich kapłańskiej godności; trudno wyobrazić sobie większą cześć niż ta, jaką miała dla nich.W licznych wypowiedziach w ciągu życia wyrażała żal, że nie mogła być kapłanem. W czerwcu 1897 r. czując się bardzo chorą, powiedziała do mnie: ,,Pan Bóg zabierze mnie w wieku, w którym nie miałabym czasu, by zostać księdzem, gdybym nim mogła była być”.Zachwycała się tym, że św. Stanisławowi Kostce przyniosła Komunię świętą św. Barbara. ,,Dlaczego nie anioł? — mówiła mi — dlaczego nie ksiądz?, ale dziewica! O! w Niebie zobaczymy cudowne rzeczy! Myślę, że ci, którzy za swego życia ziemskiego bardzo tego pragnęli, będą się cieszyć w Niebie przywilejami kapłaństwa”.“Jakaż to tajemnica! Naszymi małymi aktami cnoty, naszą miłością bliźniego praktykowaną w cieniu, nawracamy dusze, które są daleko od nas… pomagamy misjonarzom… a nawet, w ostatnim dniu, być może, powiedzą nam, że budowałyśmy materialne mieszkania Jezusowi i przygotowywałyśmy Jego drogi…”Jeżeli która z Sióstr trwała w swym smutku i niezadowoleniu, okazywała się względem niej najbardziej miłą, przewidującą i łagodną, aby współczuciem w jej cierpieniu uspokoić podniecone serce.Dobroć jej okazywała się w tym, że z ogromną troskliwością i tkliwością przyjmowała te Siostry, które były dla niej powodem przykrości. Rację takiego postępowania wytłumaczyła mi pewnego dnia w ten sposób:“Och! jakże Pan Bóg jest miłosierny dla dusz niedoskonałych. Nawet przyroda świadczy o tym. Przypatrz się zielonemu groszkowi, który rozpuszcza się w ustach, a który składa się tylko z cukru. Jego skórka jest bardzo cienka, a mimo to znosi on żar słoneczny i chłód nocny, które są jego udziałem. Jest on symbolem dusz doskonałych. Przeciwnie, wielkie ziarna bobu, które symbolizują dusze niedoskonałe, całe są otoczone futrzaną osłoną, dobrze je zabezpieczającą. Należy więc postępować tak jak Pan Bóg i nad duszami niedoskonałymi należy roztaczać całą naszą delikatność i uprzejmość”.Kiedy jej się zdawało, że jestem zbytnio sobą zajęta, powiedziała mi: ,,Zamykać się w sobie, to wyjaławiać swą duszę! Trzeba wtedy szybko zabrać się do pełnienia uczynków miłości bliźniego”.,,Niekiedy — mówiła — człowiek czuje się tak źle ze sobą samym, w swym wnętrzu; powinien wtedy natychmiast wyjść z zajmowania się sobą. Pan Bóg nie nakłada nam wcale obowiązku pozostawania w swoim własnym towarzystwie. Przeciwnie! Pozwala często, byśmy byli sobie niemili po to, żebyśmy opuścili siebie samych. W tym wypadku widzę tylko jeden środek, opuścić siebie i pójść odwiedzić Jezusa i Maryję przez pełnienie uczynków miłości bliźniego”.,,Nie trzeba nigdy szukać siebie samego, bo ,gdzie ktoś siebie samego szuka, tam przestaje kochać’ (3). Dlatego pod koniec mego życia w zakonie czuję się tak szczęśliwą jak tylko sobie można to wyobrazić, że nigdy nie szukałam siebie. Ten, kto wyrzeka się siebie, już tu na ziemi otrzymuje zapłatę. Pytałaś mnie często o sposób osiągnięcia czystej miłości; jest nim: zapomnienie o sobie samym i nie szukanie siebie w niczym…”Spacerując po ogrodzie w czasie rekreacji, powiedziała do mnie, wskazując na jedno z drzew owocowych: ,,Popatrz na te gruszki, tak brzydkie z wyglądu. Są one obrazem Sióstr, które ci się nie podobają. W jesieni, gdy podadzą ci je obrane z brzydkiej skórki, zjesz je z przyjemnością, nie myśląc nawet, żeś nimi kiedyś pogardzała. Tak samo w dniu ostatecznym, zadziwisz się, widząc swe Siostry, które uwolnione ze wszystkich niedoskonałości, ukażą się jako wielkie święte…”Podczas naszej podróży do Rzymu, a miała wtedy 14 lat, przeglądając Roczniki Sióstr Misjonarek, przerwała swoją lekturę, mówiąc do mnie: ,,Nie chcę więcej tego czytać; już i tak bardzo pragnę zostać misjonarką, do czego by więc doszło, gdybym się jeszcze przyglądała obrazkom tego apostolatu! Chcę być Karmelitanką!”Potem wytłumaczyła mi, dlaczego powzięła takie postanowienie: “Oto dlatego, by więcej cierpieć w monotonii surowego życia, a przez to zbawić więcej dusz!”W chwili straszliwych cierpień, kiedy gruźlica obejmowała cały jej organizm i kiedy błagałyśmy Niebo ze łzami, powiedziała: “Proszę Boga, aby wszystkie modlitwy zanoszone w mojej intencji nie przynosiły mi ulgi w cierpieniach, ale pomagały zbawiać grzeszników”.Słyszę ją jeszcze jak mówiła: “Nie, nie myślałam nigdy, że można tyle cierpieć… nigdy… nigdy! Mogę to wytłumaczyć tylko tym, że gorąco pragnęłam zbawiać dusze”.Były to jedne z ostatnich jej słów przed śmiercią.Poproszono mnie o szpilkę, która była mi wygodna w użyciu i żałowałam, że muszę ją dać. Siostra Teresa od Dzieciątka Jezus powiedziała mi: “Ach! jaka ty jesteś bogata! Nie możesz być szczęśliwa…”“Podczas rekreacji — mówiła Siostra Teresa — więcej niż gdziekolwiek indziej znajdziesz okazję ćwiczenia się w cnocie. Jeśli chcesz odnieść z niej wielką korzyść, to idź na nią nie w intencji zabawienia siebie, ale zbawienia drugich; w ten sposób będziesz się ćwiczyła w całkowitym oderwaniu się od siebie samej.,,Na przykład: jeżeli opowiadasz jednej z Sióstr jakąś historię, według ciebie bardzo interesującą, a ona przerwie ci, by opowiadać coś innego, to słuchaj jej z zajęciem, choćby to cię wcale nie interesowało i nie staraj się, by podjąć z powrotem swoje opowiadanie. Postępując w ten sposób, wyjdziesz z rekreacji z wielkim pokojem wewnętrznym i napełniona nową mocą do ćwiczenia się w cnocie, ponieważ nie szukałaś swego zadowolenia, ale sprawienia przyjemności drugim. O, gdyby wiedziano, ile się zyskuje przez wyrzeczenie się wszystkiego…!”Przeczytawszy, że niektórzy Święci oddalali się od swych krewnych, albo zrywali z nimi stosunki, mówiła nam, że ,,bardzo się cieszy, że w domu Boga jest wiele mieszkań”, dodając, iż “jej mieszkanie nie będzie mieszkaniem wielkich świętych, ale tych małych, którzy bardzo kochali swoją rodzinę…”A przecież, kiedy zapytałam jej, co ją pobudza do ewentualnego wyjazdu do Hanoi, odpowiedziała mi:“Nie to, by być użyteczną, ale by tam cierpieć z powodu osamotnienia serca”.“Niesłusznie skarżysz się, że nie spełniasz swej woli. Przyznaję, że nie spełniasz jej w codziennych drobiazgach, ale czyś sobie sama nie wybrała takiego życie? A więc spełniasz swą wolę w niepełnieniu jej, ponieważ przychodząc do Karmelu, wiedziałaś dobrze, na co się decydujesz. Zapewniam cię, że ja nie zostałabym tu ani minuty pod przymusem. Gdyby mnie kto zmuszał do takiego życia, nie mogłabym nim żyć, ale ja sama chcę takiego życia… Chcę tego wszystkiego, co mi się sprzeciwia. Tak, to ja sama chcę tego, co jest przeciwne mej woli, ponieważ głośno oświadczyłam w dniu mej Profesji: ,chcę być karmelitanką z mego upodobania i wolnej woli (4)”.— Żyjąc w świecie, mówiłam do niej, entuzjazmowałam się, czułam serce pełne żarliwości, byłam przedsiębiorcza. Dla chwały Bożej byłam gotowa udać się na koniec świata, nie lękałabym się dzikich zwierząt, a teraz zagasły we mnie wszelkie żywe uczucia i nie czuję najmniejszej odwagi do niczego…,,To wszystko wynikało z twojej młodości — odpowiedziała mi; prawdziwa odwaga nie leży w tym chwilowym zapale, z którym pragniemy iść na podbój dusz za cenę tych wszystkich urojonych niebezpieczeństw, które dodają tylko więcej uroku temu pięknemu marzeniu; prawdziwa odwaga polega na tym, aby wtedy, gdy serce kona, chcieć ich i równocześnie odpychać od siebie, tak jak to przeżył nasz Zbawiciel w Ogrodzie Oliwnym”.,,Dusza nie jest dlatego świętą, że Bóg używa jej jako swego narzędzia. On jest jakby artystą, który posługuje się różnymi pędzlami. Dlaczego bierze jeden, a inny zostawia na boku? A może ten nie używany jest lepszy od innych. W każdym razie fakt, że Mistrz go używa do pracy, niczego mu nie dodaje”.— A co dodaje wartości?,,Uznanie tej prawdy, nieprzypisywanie sobie czegokolwiek, niecenienie bardziej tego lub tamtego, zwracanie się ze wszystkim do Boga (5).,,Podobnie jak malutkim, słabym i drżącym płomieniem można rozpalić wielki pożar, tak i Pan Bóg posługuje się czym bądź, by rozszerzyć swoje królestwo. Najzwyklejsza książka, nawet świecka, może do tego służyć. Nie mamy się więc czym pysznić, kiedy jesteśmy używani jako narzędzie. Pan Bóg nie potrzebuje nikogo”.,,Istnieją święci, których znamy, bo są oni bliżsi nam, ale to nie dowodzi, że oni są największymi świętymi. Podobnie sądzimy o gwiazdach z odległości, ale ich prawdziwą piękność zna tylko Bóg. Niektóre z nich wydają się bardzo malutkie, a nawet nie widzimy ich wcale, a są bez porównania piękniejsze niż te, które nazywamy .pierwszej wielkości’.“Nic nas nie upewnia, że święci kanonizowani są istotnie największymi świętymi. Bóg ich wynosi dla swej chwały i naszego zbudowania raczej niż dla nich samych. Czytałam kiedyś, że miłość, jaką mają święci jeden dla drugiego w wieczności, nie mierzy się ich wielkością i wywyższeniem w chwale, ale wzajemną sympatią. Będziemy mogli kochać dusze najmniejsze większym uczuciem niźli niejedną z dusz wzniosłych’. Ta myśl zawsze mnie zachwycała”.12 lipcaJedna z Sióstr powiedziała do niej, że przed śmiercią może mieć godzinę trwogi, by odpokutować za grzechy.“Bać się śmierci, by tym zadośćuczynić za me grzechy? to nie miałoby więcej mocy, by mnie oczyścić, niż błotnista woda! Ale jeśliby przyszła na mnie taka godzina trwogi, to ofiaruję ją za grzeszników i tak będzie ona aktem miłości bliźniego. To cierpienie stanie się dla innych lepsze niż woda. Mnie oczyszcza tylko jedna rzecz, to znaczy ogień Miłości Bożej”.24 sierpniaMiała bardzo silną duszność, i by pomóc sobie w oddychaniu powtarzała: “Cierpię, cierpię” ale wkrótce zaczęła to sobie wyrzucać, że się skarży i powiedziała mi: “Kiedy powiem cierpię, ty odpowiedz: tym lepiej! Ja nie mam siły na to, ale ty wyrazisz moją myśl!”Musiałam ją posłuchać, ale ile mnie to kosztowało… Wyznaję, że nie robiłam tego często!25 września Mówiłam do niej: Będziesz spoglądać na nas z Nieba, prawda? Odpowiedziała mi spontanicznie: “Nie! będę zstępować!”W jednym z ostatnich dni życia, w chwili wielkiego cierpienia prosiła mnie: „O! moja Siostro Genowefo, módl się za mnie do Najśw. Panny. Ja modliłabym się za ciebie tak bardzo, gdybyś ty była chora. Sama za siebie nie mam odwagi modlić się”.I jeszcze westchnęła: “O! jakże trzeba modlić się za umierających! Gdyby o tym wiedziano!”RADY I WSPOMNIENIAzebrane przez nowicjuszki św. Teresy od Dzieciątka JezusZniechęcona byłam widokiem moich niedoskonałości — opowiada jedna z nowicjuszek — a wtedy Siostra Teresa od Dzieciątka Jezus powiedziała mi:,,Przypominasz mi malutkie dziecko, które zaczyna wstawać o własnych siłach, ale jeszcze nie umie chodzić. Chcąc wyjść na piętro do mamy, podnosi nóżkę, by wejść na pierwszy stopień. Daremny trud! upada za każdym razem, nie może zrobić ani kroku. Zgódź się być małym dzieckiem; pełniąc wszystkie cnoty, ty podnoś tylko stale nóżkę, aby wejść na pierwszy stopień świętości. Nie uda ci się wejść nawet na niego, ale Bóg wymaga od ciebie tylko jedynie dobrej woli. Wkrótce zwyciężony twymi daremnymi wysiłkami, zejdzie sam, weźmie cię w ramiona i uniesie na zawsze do swego Królestwa”.— Zawsze chcesz być podobną do małych dzieci, powiedz nam więc o Siostro, co trzeba czynić, aby nabyć ducha dziecięctwa, co to znaczy być małym?“Być małym — odpowiedziała — to uznawać swą nicość, to oczekiwać wszystkiego od Boga, jak małe dziecko oczekuje wszystkiego od swego ojca. Niczym się nie kłopotać ani nie gromadzić mienia.“Nawet w domu ubogich, póki dziecię jest małe, dają mu to co jest niezbędnie potrzebne, lecz gdy podrośnie, ojciec już go żywić nie chce i mówi do niego: teraz pracuj! możesz już sam dać sobie radę. Otóż, aby nie usłyszeć tego, nie chciałam nigdy być dużą, czułam się niezdolną, by zapracować sama na moje życie, na życie wieczne w Niebie. Pozostałam więc zawsze małą, nie mając innego zajęcia jak zrywać kwiaty, kwiaty miłości i ofiary i oddawać je Bogu, aby Mu sprawić przyjemność.,,Być małym, to nie przypisywać sobie cnót, które się pełni, nie sądzić, że jest się zdolnym do czegokolwiek, lecz uznawać, że Bóg daje swemu małemu dziecku skarb cnót w ręce, aby go używało w potrzebie; lecz jest to zawsze skarb Pana Boga.,,Wreszcie nie zniechęcać się swoimi błędami, bo dzieci upadają często, ale są za małe, aby uczynić sobie wielką krzywdę”.— Któż cię nauczył twojej Małej Drogi miłości, która tak rozszerza serca? — pytałam ją.“Jezus sam wskazał mi drogę — odpowiedziała. — Żadna książka, żaden teolog nie pouczał mnie, a jednak czuję w głębi serca, że jestem w prawdzie. Od nikogo nie otrzymałam zachęty, z wyjątkiem Matki Agnieszki od Jezusa. Gdy nadarzała się okazja, aby otworzyć moją duszę, byłam tak mało zrozumiana, że powtarzałam Bogu ze św. Janem od Krzyża: ,,Nie chciej więcej wysyłać mi zwiastunów, którzy nie umieją mi powiedzieć tego, czego chcę” (6).— Ty Siostro jesteś doprawdy świętą..“Nie, nie jestem świętą — odpowiedziała — nie spełniam nigdy czynów, jakich dokonywali święci: jestem maleńką duszyczką, którą Bóg napełnił łaskami… W Niebie zobaczysz, że mówię prawdę”.— Ale byłaś zawsze wierna łaskom Bożym, prawda? “Tak, od trzeciego roku życia nie odmówiłam niczego Panu Bogu. Ale nie mogę się tym przechwalać Patrz jak dzisiejszego wieczoru zachodzące słońce złoci wierzchołki drzew; podobnie moja dusza wydaje się wam cała błyszcząca i ozłocona, ponieważ jest wystawiona na promienie miłości. Gdyby Boskie Słońce nie przysłało swego ognia, natychmiast stałabym się ponurą i ciemną”.— I my chciałyśmy być złote. Co trzeba robić? “Trzeba praktykować małe cnoty. Jest to nieraz trudne, ale Pan Bóg nie odmawia pierwszej łaski, która daje odwagę do przezwyciężenia się; jeżeli dusza odpowie jej wiernie, znajdzie się natychmiast w światłości. Uderza mnie zawsze pochwała dana Judycie: ,, Mężnie sobie poczęłaś i wzmocnione jest serce twoje”. Trzeba więc najpierw działać z odwagą; następnie serce się umocni i wtedy idziemy ze zwycięstwa do zwycięstwa”.*“Patrzyłam niedawno na lampkę, w której maleńki knot zaledwie się tlił. Jedna z Sióstr zbliżyła do niego świecę i od niej zapalono wszystkie świece całego Zgromadzenia. Pomyślałam sobie: Któż więc może chlubić się ze swych uczynków? Przecież za pomocą słabego światełka tej lampki można by było zapalić cały świat. Zdaje się nam nieraz, że łaski i światła Boże otrzymujemy za pośrednictwem błyszczących świec; ale skąd te świece mają płomień? Być może, że mają go dzięki modlitwie duszy pokornej a bardzo ukrytej, pozornie pozbawionej blasku, nie uznawanej za cnotliwą, małej w oczach własnych, prawie gasnącej.“Ileż ujrzymy tajemnic w przyszłości! Nieraz myślałam, że wszystkie łaski, które otrzymałam, zawdzięczam być może błaganiom jakiejś ukrytej duszy, którą poznam dopiero w Niebie.“Pan Bóg chce, by dusze na świecie udzielały sobie za pomocą modlitw darów niebieskich i aby kiedyś w ojczyźnie wiecznej mogły się nawzajem miłować uczuciem pełnym wdzięczności, bez porównania silniejszym od miłości rodzinnej, najidealniejszej na ziemi.“Tam nie spotkamy już obojętnych spojrzeń, bo wszyscy Święci będą sobie coś nawzajem zawdzięczać.,,Nie zobaczymy więcej spojrzeń zazdrosnych; szczęście każdego z wybranych będzie szczęściem wszystkich. Z męczennikami staniemy się podobni do męczenników; z doktorami będziemy jako doktorzy, z dziewicami jako dziewice; i tak samo jak członkowie jednej rodziny są ze siebie nawzajem dumni, tak i my będziemy się cieszyć szczęściem naszych braci, nie odczuwając najmniejszej zazdrości”.Widząc mnie kiedyś płaczącą, Siostra Teresa od Dzieciątka Jezus upomniała mnie, bym nie miała zwyczaju okazywać zaraz na zewnątrz moich trosk, ponieważ nic tak nie zasępia życia Zgromadzenia jak nierówność usposobienia.— To prawda — odrzekłam — odtąd płakać będę tylko wobec Pana Boga.Odpowiedziała mi żywo: “Płakać wobec Boga! nie rób tego! Więcej niż wobec ludzi powinnaś przed Nim ukrywać swój smutek. Jakże! Ten dobry Mistrz ma tylko nasze klasztory, by rozweselić swe Serce; On przychodzi do nas, by odpocząć, by zapomnieć o bezustannych skargach swych przyjaciół ze świata — bo na ziemi, najczęściej zamiast uznawać wartość Krzyża, tylko się skarżą i płaczą — a ty miałabyś czynić jak ogół śmiertelników?… Po prostu, nie byłby to dowód bezinteresownej miłości. To my mamy pocieszać Jezusa, a nie Jezus nas.“Wiem, że On ma tak dobre Serce, iż osuszy twe łzy, gdy będziesz płakać, ale potem odejdzie smutny, bo nie mógł na tobie złożyć swej Boskiej Głowy. Jezus kocha serca radosne, kocha dusze zawsze uśmiechnięte. Kiedyż nauczysz się ukrywać przed Nim swe smutki, albo mówić Mu śpiewając, że jesteś szczęśliwa cierpiąc dla Niego?,,Oblicze jest odbiciem duszy — dodała — powinnaś więc mieć zawsze twarz spokojną i pogodną, jak małe dziecko, które jest zawsze zadowolone. Kiedy jesteś sama, postępuj tak tym bardziej, ponieważ Aniołowie nieustannie patrzą na ciebie”.,,Dawniej, jeszcze w świecie — mówiła — budząc się rano; myślałam co mnie może w ciągu dnia spotkać przyjemnego lub niemiłego; jeśli przewidywałam przykrości, wstawałam smutna. Teraz jest całkiem inaczej; myśląc o przykrościach, o cierpieniach, które mnie czekają, wstaję bardziej radosna i pełna odwagi, im więcej przewiduję okazji do dania Jezusowi świadectwa mej miłości i zapracowania na życie moich dzieci (7), biednych grzeszników. Potem całuję mój zakonny krzyżyk, kładę go delikatnie na poduszkę na czas ubierania się i mówię Mu: Mój Jezu, Ty się już dosyć napracowałeś, dosyć napłakałeś podczas trzydziestu trzech lat Twego życia na ziemi! Dzisiaj odpocznij sobie… Teraz jest na mnie kolej walczyć i cierpieć”.Raz w dzień prania szłam do pralni wcale się nie spiesząc. Przechodząc, przypatrywałam się kwiatom w ogrodzie. Siostra Teresa od Dzieciątka Jezus szła również, ale krokiem szybkim i mijając mnie rzekła:“Czy tak spieszą się ludzie mający nakarmić dzieci i zarobić dla nich na życie?”W pierwszym roku mego nowicjatu miałam wiele trudności. W momencie, kiedy zdawało się, że nie ma nadziei, bym mogła złożyć Profesję, Siostra Teresa od Dzieciątka Jezus spytała mnie:“Czy ufasz, że to osiągniesz?”— Tak — odpowiedziałam — jestem pewna, że Bóg użyczy mi tej łaski i nic nie może mnie doprowadzić do zwątpienia w to, że ją otrzymam.“Trwaj stale w tej ufności — odpowiedziała. — Niemożliwe, by Bóg na nią nie odpowiedział, bo On zawsze mierzy swą hojność naszą ufnością. Przyznaję jednak, że gdyby twoja ufność osłabła i ja sama zwątpiłabym, bo do tego stopnia słaba jest ufność ludzka”.Zapytałam ją, czy Pan Jezus widząc moją wielką nędzę, nie jest ze mnie niezadowolony.,,Nie lękaj się — odpowiedziała. — Ten, którego obrałaś za Oblubieńca, posiada na pewno wszystkie doskonałości; ale, ośmielam się powiedzieć, ma on równocześnie wielką słabość: jest ślepy! a także nie posiada jednej wiedzy: to jest wyrachowania.“Gdyby widział jasno, gdyby umiał rachować, to czyż wobec wszystkich naszych grzechów nie powinien by zamienić nas w nicość? Ale nie, Jego miłość do nas czyni Go ślepym w sensie dodatnim.“Rozważ tylko: Jeżeli największy na świecie grzesznik w chwili śmierci żałuje i umiera w akcie miłości wówczas Pan licząc z jednej strony nieprzeliczonych łask, których ten nieszczęśnik nadużył, ani z drugiej strony tych jego zbrodni, widzi jedynie i liczy tylko jego ostatnią modlitwę i przyjmuje go bezzwłocznie w ramiona swego Miłosierdzia.,,Ale, by uczynić Go tak ślepym i niezdolnym do najmniejszego rachunku, trzeba umieć chwycić Go za Serce; to Jego słaba strona…”Zrobiłam jej raz przykrość i poszłam ją przeprosić. Wydawała się bardzo wzruszoną i powiedziała mi:“Żebyś wiedziała czego doświadczam! Nigdy tak dobrze nie zrozumiałam jak teraz, z jaką miłością przyjmuje nas Jezus, gdy Go przepraszamy po popełnionej winie. Jeżeli ja, biedne stworzenie, uczułam tyle tkliwości dla ciebie w chwili, gdy powróciłaś do mnie, to co musi dziać się w Sercu Bożym, gdy my do Niego wracamy… Tak, na pewno, prędzej niż ja to zrobiłam, On zapomina o naszych wszystkich nieprawościach, by już nigdy o nich nie wspomnieć… A nawet czyni więcej: kocha nas bardziej, aniżeli kochał nas przed naszym upadkiem!…”“Jest tylko jeden sposób zmuszenia Pana Boga, aby nas wcale nie sądził: stanąć przed Nim z pustymi rękoma”.— Co to znaczy?“To jest całkiem proste: nie rób żadnych zapasów, rozdawaj swe dobra w miarę jak je otrzymujesz. Ja, gdybym żyła nawet 80 lat byłabym zawsze jednakowo uboga, nie umiem robić oszczędności — wszystko co mam, natychmiast rozdaję, by kupować za to dusze.“Gdybym czekała z oddaniem mego skarbu aż do chwili śmierci, i gdybym dała go, by oceniono jego prawdziwą wartość, wtedy Zbawiciel odkryłby, że jest to stop metali i na pewno poszłabym do czyśćca.“Czyż nie opowiadają, że wielcy święci przybywając przed tron Boży z rękami pełnymi zasług, idą nieraz do tego miejsca ekspiacji, ponieważ wszelka sprawiedliwość jest splamiona w oczach Pańskich” (8)?— Ale — spytałam — jeżeli Bóg nie będzie sądził naszych dobrych uczynków, to On osądza nasze złe i co będzie wtedy?“Co też mówisz? Zbawiciel jest samą Sprawiedliwością; jeżeli nie będzie sądził dobrych, nie będzie też sądził złych czynów. Zdaje mi się, że dla ofiar miłości nie będzie sądu; raczej Pan Bóg pospieszy się, by wiecznym szczęściem nagrodzić swą własną miłość, którą będzie widział gorejącą w ich sercu”.— Jak myślisz — powiedziałam – czy dla dostąpienia tego przywileju wystarczy uczynić akt ofiarowania, który ułożyłaś?“O, nie! — odpowiedziała — same słowa nie wystarczą… By rzeczywiście być ofiarą miłości, trzeba się oddać całkowicie.Nie będzie się strawionym przez miłość, jeżeli się nie odda miłości”.Widząc jedną z naszych Sióstr bardzo zmęczoną, powiedziałam , do Siostry Teresy od Dzieciątka Jezus: Nie lubię patrzeć, gdy ktoś cierpi, zwłaszcza dusze święte. Odpowiedziała mi żywo:„O, nie podzielam twego zdania! Święci, którzy cierpią, nie budzą we mnie litości! Wiem, że mają siłę do zniesienia swych cierpień i że tym sposobem oddają wielką chwałę Bogu; ale . tych, którzy nie są świętymi, którzy nie umieją wyciągnąć korzyści ze swych cierpień, o! tych żałuję bardzo! Zrobiłabym wszystko, by ich pocieszyć i przynieść im ulgę…”Najważniejszym odpustem zupełnym, którego każdy może dostąpić bez zwykłych koniecznych warunków, jest odpust miłości, która pokrywa mnóstwo grzechów” (9).Pewnego dnia opowiadałam jej o dziwnych zjawiskach wywoływanych przez hipnotyzera na osobach, które dobrowolnie poddają się jego woli. Te szczegóły bardzo ją zainteresowały i nazajutrz powiedziała mi:„Odniosłam dużo korzyści z tego wczorajszego opowiadania! O, jakże chciałabym dać się zahipnotyzować Naszemu Zbawicielowi!” To jest pierwsza myśl, jaka nasunęła mi się po przebudzeniu. Z jaką słodyczą oddałabym Mu swą wolę! Tak, chcę, by zawładnął wszystkimi mymi władzami i to w taki sposób, by moje czyny nie miały w sobie nic ludzkiego i mojego osobistego, ale by były całkowicie Boże, natchnione i kierowane przez Ducha Miłości…”Często płakałam i to bez powodu, czym ona bardzo się martwiła. Pewnego dnia wpadła na wyśmienity pomysł: wzięła ze stołu muszelkę i trzymając mi ręce, bym nie mogła obcierać oczu, zaczęła zbierać me łzy do muszelki. Zamiast dalej płakać nie mogłam powstrzymać się od śmiechu.,,Zabieraj się — powiedziała — teraz pozwalam ci płakać tyle, ile pragniesz, ale tylko zawsze do muszelki”.Tydzień przed jej śmiercią płakałam cały wieczór myśląc o jej zbliżającej się śmierci. Zauważyła to i zapytała:,,Płakałaś? — Ale czy do muszelki?”Nie mogłam skłamać i moje wyznanie zasmuciło ją.“Umrę wkrótce — powiedziała — i nie będę spokojna o ciebie, jeżeli nie przyrzekniesz mi, że będziesz wiernie postępować za moją radą. Przywiązuję do tego zasadniczą wagę — to dla dobra twej duszy”.Przyrzekłam jej, prosząc równocześnie jak o łaskę, by mi pozwoliła płakać dowolnie po niej.,,Czemuż masz po mnie płakać? Szkoda łez. Masz opłakiwać moje szczęście? W końcu, z litości nad twoją słabością pozwalam ci płakać przez pierwsze dni. Ale potem trzeba będzie wrócić do muszelki”.Muszę wyznać, że byłam wierna memu przyrzeczeniu, mimo że było to połączone z heroicznym wysiłkiem z mej strony. Kiedy zbierało mi się na płacz, brałam to niemiłosierne narzędzie; podstawianie jej pod jedno i pod drugie oko odrywało mą myśl od przedmiotu troski i ten pomysłowy sposób uleczył mnie w krótkim czasie z mojej zbyt wielkiej wrażliwości.*Pewnego dnia dała mi następujące zlecenie:,,Kiedy będę już w Niebie, trzeba często napełniać me ręce modlitwami i ofiarami, abym miała przyjemność spuszczać na dusze deszcz łask…”Zapewniała mnie: ,,Kocham cię tak, jakby całe moje serce należało do ciebie…”— Ale kochasz przecież bardzo naszą Matkę i wszystkie Siostry, więc niemożliwe, byś mnie kochała więcej ani nawet tak samo.,,Tych rzeczy nie można porównywać ze sobą. Nasze serce jest stworzone na obraz Bożego Serca, które kocha każde stworzenie tak, jak gdyby ono było jedyne na świecie. A więc miłość, którą mam dla ciebie, nie uszczupla w niczym miłości, którą odczuwam w stosunku do innych osób. Moje serce oddaję całkowicie każdej, a jednak należy ono niepodzielnie do Boga. Prawdziwa miłość bliźniego nie powinna być nigdy przedmiotem porównań, zazdrości. Jeśli się tak dzieje, to znaczy, że rozumie się ją źle, że się samemu tej miłości nie posiada. Wtedy jest szukanie siebie samego. Wtedy nie patrzy się trafnie”.,,Dobroć nie powinna przeradzać się w słabość. Kiedy się kogoś słusznie upomni, trzeba na tym poprzestać i nie myśleć o tym, że sprawiło się mu przykrość. Biec za zasmuconą, by ją pocieszyć, to znaczy zrobić jej więcej złego niż dobrego. Zostawić ją samej sobie, to zmusić ją, by nie oczekiwała niczego od ludzi, by zwróciła się do Boga, by uznała swą winę, by się upokorzyła. Inaczej przyzwyczai się do tego, że po zasłużonej naganie jest pocieszana i zacznie postępować jak rozpieszczone dziecko, które krzycząc i tupiąc nogami, zmusza matkę do powrotu i osuszenia jego łez”.— A więc śmierć przyjdzie po ciebie? — pytałyśmy. ,,Nie, to nie śmierć przyjdzie po mnie, ale Pan Bóg. Śmierć nie jest widziadłem, przerażającą zjawą, taką, jaką przedstawiają niektórzy na różnych obrazach. Katechizm uczy nas, że śmierć jest to rozłączenie duszy i ciała, jest więc tym i tylko tym! Przeto nie lękam się rozłączenia, które połączy mnie z Bogiem na zawsze.,,A czy Boski Złodziej przyjdzie prędko, by ukraść swe małe winne grono?“Już Go widzę w oddali, ale bardzo uważam, by nie zawołać: Złodziej!!! Przeciwnie, przyzywam Go mówiąc: Oto tędy droga, tędy…”

  26. ~grazka

    To jeszcze raz ja grazka, przeczytalam bloga i wiele komentarzy i przypomnialam sobie,ze spotkalam osobisie ludzi, którzy przezyli smierc kliniczna i duzo by tu pisac o ich przezyciach ale ogladnij Arku kochany i wszyscy inni ogladnijcie zycie po zyciu na you tube, te, które ma 6 czesci, tam tez jest o tym i zapraszam do ponizszych zapisków Malej Tereski, bardzo ciekawe 🙂 duzo milosci nam wszystkim zycze, pa,xgRADY I WSPOMNIENIAzebrane przez s. Genowefę od Najświętszego Oblicza,siostrę i nowicjuszkę św. Teresy od Dzieciątka JezusW początkach pełnienia urzędu Mistrzyni, kiedy opowiadałyśmy jej o naszych wewnętrznych walkach, nasza droga Siostra starała się nas uspokoić czy to rozumowaniem, czy wykazując nam jasno, że ta lub tamta miała rację. Ale ta metoda wywoływała długie dyskusje, które nie osiągały zamierzonego celu i nie przynosiły duszom korzyści. Bardzo szybko spostrzegła się i zmieniła swe postępowanie. Zamiast starać się o to, byśmy uniknęły walki usuwając jej przyczynę, stawiała nas z nią oko w oko…Tak więc na przykład, przychodziłam, by jej powiedzieć: Oto jest sobota, a moja towarzyszka, mająca w tym tygodniu obowiązek napełnienia skrzyni drzewem, nie zrobiła tego, a przecież ja robię to w mojej kolei tak starannie. Wtedy dążyła ona do tego, by mnie przyzwyczaić do znoszenia sytuacji, które mnie tak bardzo oburzały. Nie starała się rozproszyć sprzed mych oczu tych czarnych myśli, ani o to, by wyświetlić sprawę, ale zmuszała mnie do rozważenia jej możliwie najdokładniej i zdawała się przyznawać mi rację:,,No, więc, przypuśćmy, że tak jest; zgadzam się, że twoja towarzyszka popełnia te winy, które jej przypisujesz…”Postępowała w ten sposób, by mnie nie zniechęcać, a następnie pracowała na tej bazie. Krok za krokiem doprowadziła mnie do tego, że pogodziłam się z losem, a nawet nauczyła mnie pragnąć tego, by Siostry nie okazywały mi względów czy uprzejmości i co więcej, bym była nawet upominana zamiast nich, gdy one niedoskonale spełniały polecenia, by mnie obwiniano niesłusznie za niewykonanie tego, co nie było moim obowiązkiem. W końcu utrwaliła w mej duszy to najdoskonalsze usposobienie. Później, gdy zwycięstwo zostało już odniesione, opowiadała mi o dowodach ukrytej cnoty oskarżonej przeze mnie nowicjuszki. Wkrótce urazy ustąpiły podziwowi i przekonaniu, że inne są lepsze ode mnie.Co więcej, chociaż wiedziała, że ta Siostra napełniła ową sławną skrzynię drzewem, strzegła się bardzo, by mi o tym nie powiedzieć, bo taka wiadomość unicestwiłaby od razu moją walkę wewnętrzną. Postępując zgodnie ze swym planem, który chciałam tu przedstawić, mówiła mi z prostotą: “Wiem, że skrzynia jest już napełniona”, ale zrobiła to dopiero wtedy, gdy byłam już doskonale przygotowana do przyjęcia tej wiadomości.Nieraz zostawiała nam samym niespodziankę podobnego odkrycia i korzystała z okazji, by pokazać, że przyczyną walki wewnętrznej była często nasza wyobraźnia a nie rzeczywiste i rozumne powody.— Chcę chętnie przyjmować uwagi, jeżeli są słuszne — mówiłam do niej — uznaję je wtedy gdy popełniłam błąd, ale nie mogę znieść upomnienia jeśli jestem w porządku.,,Co do mnie — odpowiedziała — jest całkiem inaczej. Wolę być niesłusznie oskarżoną, bo gdy nie mam sobie nic do wyrzucenia, ofiaruję to Bogu z radością; następnie upokarzam się na myśl, że jestem zdolna do zrobienia tego, o co mnie oskarżają”.Pewnego razu byłam zniechęcona i przypisywałam ten stan zmęczeniu. Powiedziała wtedy do mnie:,,Kiedy nie praktykujesz cnoty, to nigdy nie powinnaś wtedy sądzić, że dzieje się to z przyczyny naturalnej jak: choroba, pogoda czy zmartwienie. Ponieważ jesteś bardzo słaba w praktykowaniu cnoty, więc winnaś znajdować w tym powód do upokarzania się i musisz się zaliczyć do rzędu dusz małych. Obecnie jest ci koniecznie potrzebne nie tyle praktykowanie cnót heroicznych co nabycie pokory. Dlatego dobrze jest, że twoje zwycięstwa są zawsze zmieszane z porażkami i to z rodzaju takich, o których nie możesz myśleć z przyjemnością. Przeciwnie, wspomnienie o nich upokarza cię, pokazując, że nie należysz do liczby dusz wielkich. Tyle jest na ziemi dusz, które nigdy nie cieszą się uznaniem otoczenia, a to nie dopuszcza im myśleć, że same posiadają cnotę, którą podziwiają u innych”.,,Jeżeli uważają cię za pozbawioną cnoty, nic ci przez to nie ujmują i nie czynią uboższą, to oni sami tracą radość wewnętrzną, bo nie ma nic bardziej słodkiego jak myśleć dobrze o naszym bliźnim. Tym gorzej dla tych, którzy sądzą cię krzywdząco, a tym lepiej dla ciebie, jeśli się upokarzasz dla miłości Bożej”.— Och! kiedy myślę o tym wszystkim co muszę jeszcze zyskać — powiedziałam do niej.,,Powiedz raczej: stracić!… W miarę jak pozbędziesz się swych niedoskonałości, Jezus napełni twą duszę swymi wspaniałościami”.“Aż do czternastego roku życia — zwierzyła się mi — praktykowałam cnotę nie odczuwając z tego żadnej pociechy, nie zbierając owoców: moja dusza była jak drzewo, którego kwiaty opadają w miarę tego jak się rozwijają. Złóż Panu Bogu ofiarę z tego, że nigdy nie będziesz zbierać owoców, to znaczy, że całe życie będziesz czuła wstręt do cierpienia, do upokorzenia, że będziesz widziała wszystkie owoce twych drobnych pragnień i twej dobrej woli spadające bezużytecznie na ziemię. Pan sprawi, że w chwili twej śmierci, w mgnieniu oka, na drzewie twej duszy dojrzeją piękne owoce”.Siostra Teresa od Dz. Jezus była wysoka, miała 162 cm wzrostu, podczas gdy Matka Agnieszka od Jezusa była dużo niższa. Powiedziałam do niej jednego dnia:— Gdybyś mogła wybierać, to co byś wolała, być wysoką czy małą?Odpowiedziała bez wahania: ,,Wolałabym być małą, by być małą we wszystkim”.Mówiłam jej o umartwieniach Świętych, na co mi odpowiedziała: “Zbawiciel dobrze zrobił, że nas uprzedził, że w domu Ojca Jego jest mieszkań wiele” (1). Gdyby tak nie było, byłby nam powiedział…,,Tak, gdyby wszystkie dusze, powołane do doskonałości, musiały praktykować udręczenia, aby dostać się do Nieba, byłby nam powiedział, a my, wielkodusznie, nałożylibyśmy je sobie. Ale On nam oznajmił, że w Jego domu jest wiele mieszkań. Jeżeli są one dla wielkich dusz Ojców pustyni i męczenników pokuty, to są też i dla małych dzieci. Jest tam dla nas miejsce zastrzeżone, jeśli będziemy bardzo kochać Jego i naszego Ojca niebieskiego i Ducha Miłości”.,,Zbawiciel odpowiedział kiedyś matce synów Zebedeuszowych: ,Być po prawicy mojej, albo po lewicy jest dla tych, którym jest to zgotowane dla Ojca mojego'(2). Wyobrażam sobie, że te wybrane miejsca, odmówione wielkim świętym, męczennikom, będą udziałem małych dzieci…Pytano ją, jakim imieniem mamy ją wzywać, gdy będzie już w Niebie.“Nazywajcie mnie małą Teresą”, odpowiedziała pokornie.Kiedy ją pytałam, czy zapomina czasem o obecności Bożej, odpowiedziała mi z wielką prostotą: “O! nie, wiem dobrze, że nigdy nawet trzech minut nie pozostaję bez pamięci o Bogu”. Okazałam moje zdumienie, że taka pilność może być możliwa. “Jest rzeczą naturalną — odpowiedziała — że myśli się o Tym, kogo się kocha!”“Wdzięczność jest tym, co najbardziej przyciąga łaski Boże; gdy dziękujemy za dobrodziejstwa, Bóg jest wzruszony i spieszy, by dać nam dziesięć nowych łask, a jeśli dziękujemy nadal z takim samym wylaniem, to jakże nieobliczalne jest pomnożenie łask! Doświadczyłam tego, spróbuj, zobaczysz! Moja wdzięczność jest bezgraniczna za wszystko, co mi Bóg dał, i okazuję Mu ją w tysiączny sposób”.Była ona również wdzięczna za najmniejszą usługę, ale szczególnie za dobro duchowe udzielane jej przez kapłanów, wobec których miała możność zwierzenia się.“Gdybym była kapłanem — mówiła — uczyłabym się hebrajskiego i greki, aby móc czytać słowa Boga tak, jak On raczył je wyrazić w ludzkiej mowie”.Pobudzana duchem wiary okazywała księżom wielkie uszanowanie z powodu ich kapłańskiej godności; trudno wyobrazić sobie większą cześć niż ta, jaką miała dla nich.W licznych wypowiedziach w ciągu życia wyrażała żal, że nie mogła być kapłanem. W czerwcu 1897 r. czując się bardzo chorą, powiedziała do mnie: ,,Pan Bóg zabierze mnie w wieku, w którym nie miałabym czasu, by zostać księdzem, gdybym nim mogła była być”.Zachwycała się tym, że św. Stanisławowi Kostce przyniosła Komunię świętą św. Barbara. ,,Dlaczego nie anioł? — mówiła mi — dlaczego nie ksiądz?, ale dziewica! O! w Niebie zobaczymy cudowne rzeczy! Myślę, że ci, którzy za swego życia ziemskiego bardzo tego pragnęli, będą się cieszyć w Niebie przywilejami kapłaństwa”.“Jakaż to tajemnica! Naszymi małymi aktami cnoty, naszą miłością bliźniego praktykowaną w cieniu, nawracamy dusze, które są daleko od nas… pomagamy misjonarzom… a nawet, w ostatnim dniu, być może, powiedzą nam, że budowałyśmy materialne mieszkania Jezusowi i przygotowywałyśmy Jego drogi…”Jeżeli która z Sióstr trwała w swym smutku i niezadowoleniu, okazywała się względem niej najbardziej miłą, przewidującą i łagodną, aby współczuciem w jej cierpieniu uspokoić podniecone serce.Dobroć jej okazywała się w tym, że z ogromną troskliwością i tkliwością przyjmowała te Siostry, które były dla niej powodem przykrości. Rację takiego postępowania wytłumaczyła mi pewnego dnia w ten sposób:“Och! jakże Pan Bóg jest miłosierny dla dusz niedoskonałych. Nawet przyroda świadczy o tym. Przypatrz się zielonemu groszkowi, który rozpuszcza się w ustach, a który składa się tylko z cukru. Jego skórka jest bardzo cienka, a mimo to znosi on żar słoneczny i chłód nocny, które są jego udziałem. Jest on symbolem dusz doskonałych. Przeciwnie, wielkie ziarna bobu, które symbolizują dusze niedoskonałe, całe są otoczone futrzaną osłoną, dobrze je zabezpieczającą. Należy więc postępować tak jak Pan Bóg i nad duszami niedoskonałymi należy roztaczać całą naszą delikatność i uprzejmość”.Kiedy jej się zdawało, że jestem zbytnio sobą zajęta, powiedziała mi: ,,Zamykać się w sobie, to wyjaławiać swą duszę! Trzeba wtedy szybko zabrać się do pełnienia uczynków miłości bliźniego”.,,Niekiedy — mówiła — człowiek czuje się tak źle ze sobą samym, w swym wnętrzu; powinien wtedy natychmiast wyjść z zajmowania się sobą. Pan Bóg nie nakłada nam wcale obowiązku pozostawania w swoim własnym towarzystwie. Przeciwnie! Pozwala często, byśmy byli sobie niemili po to, żebyśmy opuścili siebie samych. W tym wypadku widzę tylko jeden środek, opuścić siebie i pójść odwiedzić Jezusa i Maryję przez pełnienie uczynków miłości bliźniego”.,,Nie trzeba nigdy szukać siebie samego, bo ,gdzie ktoś siebie samego szuka, tam przestaje kochać’ (3). Dlatego pod koniec mego życia w zakonie czuję się tak szczęśliwą jak tylko sobie można to wyobrazić, że nigdy nie szukałam siebie. Ten, kto wyrzeka się siebie, już tu na ziemi otrzymuje zapłatę. Pytałaś mnie często o sposób osiągnięcia czystej miłości; jest nim: zapomnienie o sobie samym i nie szukanie siebie w niczym…”Spacerując po ogrodzie w czasie rekreacji, powiedziała do mnie, wskazując na jedno z drzew owocowych: ,,Popatrz na te gruszki, tak brzydkie z wyglądu. Są one obrazem Sióstr, które ci się nie podobają. W jesieni, gdy podadzą ci je obrane z brzydkiej skórki, zjesz je z przyjemnością, nie myśląc nawet, żeś nimi kiedyś pogardzała. Tak samo w dniu ostatecznym, zadziwisz się, widząc swe Siostry, które uwolnione ze wszystkich niedoskonałości, ukażą się jako wielkie święte…”Podczas naszej podróży do Rzymu, a miała wtedy 14 lat, przeglądając Roczniki Sióstr Misjonarek, przerwała swoją lekturę, mówiąc do mnie: ,,Nie chcę więcej tego czytać; już i tak bardzo pragnę zostać misjonarką, do czego by więc doszło, gdybym się jeszcze przyglądała obrazkom tego apostolatu! Chcę być Karmelitanką!”Potem wytłumaczyła mi, dlaczego powzięła takie postanowienie: “Oto dlatego, by więcej cierpieć w monotonii surowego życia, a przez to zbawić więcej dusz!”W chwili straszliwych cierpień, kiedy gruźlica obejmowała cały jej organizm i kiedy błagałyśmy Niebo ze łzami, powiedziała: “Proszę Boga, aby wszystkie modlitwy zanoszone w mojej intencji nie przynosiły mi ulgi w cierpieniach, ale pomagały zbawiać grzeszników”.Słyszę ją jeszcze jak mówiła: “Nie, nie myślałam nigdy, że można tyle cierpieć… nigdy… nigdy! Mogę to wytłumaczyć tylko tym, że gorąco pragnęłam zbawiać dusze”.Były to jedne z ostatnich jej słów przed śmiercią.Poproszono mnie o szpilkę, która była mi wygodna w użyciu i żałowałam, że muszę ją dać. Siostra Teresa od Dzieciątka Jezus powiedziała mi: “Ach! jaka ty jesteś bogata! Nie możesz być szczęśliwa…”“Podczas rekreacji — mówiła Siostra Teresa — więcej niż gdziekolwiek indziej znajdziesz okazję ćwiczenia się w cnocie. Jeśli chcesz odnieść z niej wielką korzyść, to idź na nią nie w intencji zabawienia siebie, ale zbawienia drugich; w ten sposób będziesz się ćwiczyła w całkowitym oderwaniu się od siebie samej.,,Na przykład: jeżeli opowiadasz jednej z Sióstr jakąś historię, według ciebie bardzo interesującą, a ona przerwie ci, by opowiadać coś innego, to słuchaj jej z zajęciem, choćby to cię wcale nie interesowało i nie staraj się, by podjąć z powrotem swoje opowiadanie. Postępując w ten sposób, wyjdziesz z rekreacji z wielkim pokojem wewnętrznym i napełniona nową mocą do ćwiczenia się w cnocie, ponieważ nie szukałaś swego zadowolenia, ale sprawienia przyjemności drugim. O, gdyby wiedziano, ile się zyskuje przez wyrzeczenie się wszystkiego…!”Przeczytawszy, że niektórzy Święci oddalali się od swych krewnych, albo zrywali z nimi stosunki, mówiła nam, że ,,bardzo się cieszy, że w domu Boga jest wiele mieszkań”, dodając, iż “jej mieszkanie nie będzie mieszkaniem wielkich świętych, ale tych małych, którzy bardzo kochali swoją rodzinę…”A przecież, kiedy zapytałam jej, co ją pobudza do ewentualnego wyjazdu do Hanoi, odpowiedziała mi:“Nie to, by być użyteczną, ale by tam cierpieć z powodu osamotnienia serca”.“Niesłusznie skarżysz się, że nie spełniasz swej woli. Przyznaję, że nie spełniasz jej w codziennych drobiazgach, ale czyś sobie sama nie wybrała takiego życie? A więc spełniasz swą wolę w niepełnieniu jej, ponieważ przychodząc do Karmelu, wiedziałaś dobrze, na co się decydujesz. Zapewniam cię, że ja nie zostałabym tu ani minuty pod przymusem. Gdyby mnie kto zmuszał do takiego życia, nie mogłabym nim żyć, ale ja sama chcę takiego życia… Chcę tego wszystkiego, co mi się sprzeciwia. Tak, to ja sama chcę tego, co jest przeciwne mej woli, ponieważ głośno oświadczyłam w dniu mej Profesji: ,chcę być karmelitanką z mego upodobania i wolnej woli (4)”.— Żyjąc w świecie, mówiłam do niej, entuzjazmowałam się, czułam serce pełne żarliwości, byłam przedsiębiorcza. Dla chwały Bożej byłam gotowa udać się na koniec świata, nie lękałabym się dzikich zwierząt, a teraz zagasły we mnie wszelkie żywe uczucia i nie czuję najmniejszej odwagi do niczego…,,To wszystko wynikało z twojej młodości — odpowiedziała mi; prawdziwa odwaga nie leży w tym chwilowym zapale, z którym pragniemy iść na podbój dusz za cenę tych wszystkich urojonych niebezpieczeństw, które dodają tylko więcej uroku temu pięknemu marzeniu; prawdziwa odwaga polega na tym, aby wtedy, gdy serce kona, chcieć ich i równocześnie odpychać od siebie, tak jak to przeżył nasz Zbawiciel w Ogrodzie Oliwnym”.,,Dusza nie jest dlatego świętą, że Bóg używa jej jako swego narzędzia. On jest jakby artystą, który posługuje się różnymi pędzlami. Dlaczego bierze jeden, a inny zostawia na boku? A może ten nie używany jest lepszy od innych. W każdym razie fakt, że Mistrz go używa do pracy, niczego mu nie dodaje”.— A co dodaje wartości?,,Uznanie tej prawdy, nieprzypisywanie sobie czegokolwiek, niecenienie bardziej tego lub tamtego, zwracanie się ze wszystkim do Boga (5).,,Podobnie jak malutkim, słabym i drżącym płomieniem można rozpalić wielki pożar, tak i Pan Bóg posługuje się czym bądź, by rozszerzyć swoje królestwo. Najzwyklejsza książka, nawet świecka, może do tego służyć. Nie mamy się więc czym pysznić, kiedy jesteśmy używani jako narzędzie. Pan Bóg nie potrzebuje nikogo”.,,Istnieją święci, których znamy, bo są oni bliżsi nam, ale to nie dowodzi, że oni są największymi świętymi. Podobnie sądzimy o gwiazdach z odległości, ale ich prawdziwą piękność zna tylko Bóg. Niektóre z nich wydają się bardzo malutkie, a nawet nie widzimy ich wcale, a są bez porównania piękniejsze niż te, które nazywamy .pierwszej wielkości’.“Nic nas nie upewnia, że święci kanonizowani są istotnie największymi świętymi. Bóg ich wynosi dla swej chwały i naszego zbudowania raczej niż dla nich samych. Czytałam kiedyś, że miłość, jaką mają święci jeden dla drugiego w wieczności, nie mierzy się ich wielkością i wywyższeniem w chwale, ale wzajemną sympatią. Będziemy mogli kochać dusze najmniejsze większym uczuciem niźli niejedną z dusz wzniosłych’. Ta myśl zawsze mnie zachwycała”.12 lipcaJedna z Sióstr powiedziała do niej, że przed śmiercią może mieć godzinę trwogi, by odpokutować za grzechy.“Bać się śmierci, by tym zadośćuczynić za me grzechy? to nie miałoby więcej mocy, by mnie oczyścić, niż błotnista woda! Ale jeśliby przyszła na mnie taka godzina trwogi, to ofiaruję ją za grzeszników i tak będzie ona aktem miłości bliźniego. To cierpienie stanie się dla innych lepsze niż woda. Mnie oczyszcza tylko jedna rzecz, to znaczy ogień Miłości Bożej”.24 sierpniaMiała bardzo silną duszność, i by pomóc sobie w oddychaniu powtarzała: “Cierpię, cierpię” ale wkrótce zaczęła to sobie wyrzucać, że się skarży i powiedziała mi: “Kiedy powiem cierpię, ty odpowiedz: tym lepiej! Ja nie mam siły na to, ale ty wyrazisz moją myśl!”Musiałam ją posłuchać, ale ile mnie to kosztowało… Wyznaję, że nie robiłam tego często!25 września Mówiłam do niej: Będziesz spoglądać na nas z Nieba, prawda? Odpowiedziała mi spontanicznie: “Nie! będę zstępować!”W jednym z ostatnich dni życia, w chwili wielkiego cierpienia prosiła mnie: „O! moja Siostro Genowefo, módl się za mnie do Najśw. Panny. Ja modliłabym się za ciebie tak bardzo, gdybyś ty była chora. Sama za siebie nie mam odwagi modlić się”.I jeszcze westchnęła: “O! jakże trzeba modlić się za umierających! Gdyby o tym wiedziano!”RADY I WSPOMNIENIAzebrane przez nowicjuszki św. Teresy od Dzieciątka JezusZniechęcona byłam widokiem moich niedoskonałości — opowiada jedna z nowicjuszek — a wtedy Siostra Teresa od Dzieciątka Jezus powiedziała mi:,,Przypominasz mi malutkie dziecko, które zaczyna wstawać o własnych siłach, ale jeszcze nie umie chodzić. Chcąc wyjść na piętro do mamy, podnosi nóżkę, by wejść na pierwszy stopień. Daremny trud! upada za każdym razem, nie może zrobić ani kroku. Zgódź się być małym dzieckiem; pełniąc wszystkie cnoty, ty podnoś tylko stale nóżkę, aby wejść na pierwszy stopień świętości. Nie uda ci się wejść nawet na niego, ale Bóg wymaga od ciebie tylko jedynie dobrej woli. Wkrótce zwyciężony twymi daremnymi wysiłkami, zejdzie sam, weźmie cię w ramiona i uniesie na zawsze do swego Królestwa”.— Zawsze chcesz być podobną do małych dzieci, powiedz nam więc o Siostro, co trzeba czynić, aby nabyć ducha dziecięctwa, co to znaczy być małym?“Być małym — odpowiedziała — to uznawać swą nicość, to oczekiwać wszystkiego od Boga, jak małe dziecko oczekuje wszystkiego od swego ojca. Niczym się nie kłopotać ani nie gromadzić mienia.“Nawet w domu ubogich, póki dziecię jest małe, dają mu to co jest niezbędnie potrzebne, lecz gdy podrośnie, ojciec już go żywić nie chce i mówi do niego: teraz pracuj! możesz już sam dać sobie radę. Otóż, aby nie usłyszeć tego, nie chciałam nigdy być dużą, czułam się niezdolną, by zapracować sama na moje życie, na życie wieczne w Niebie. Pozostałam więc zawsze małą, nie mając innego zajęcia jak zrywać kwiaty, kwiaty miłości i ofiary i oddawać je Bogu, aby Mu sprawić przyjemność.,,Być małym, to nie przypisywać sobie cnót, które się pełni, nie sądzić, że jest się zdolnym do czegokolwiek, lecz uznawać, że Bóg daje swemu małemu dziecku skarb cnót w ręce, aby go używało w potrzebie; lecz jest to zawsze skarb Pana Boga.,,Wreszcie nie zniechęcać się swoimi błędami, bo dzieci upadają często, ale są za małe, aby uczynić sobie wielką krzywdę”.— Któż cię nauczył twojej Małej Drogi miłości, która tak rozszerza serca? — pytałam ją.“Jezus sam wskazał mi drogę — odpowiedziała. — Żadna książka, żaden teolog nie pouczał mnie, a jednak czuję w głębi serca, że jestem w prawdzie. Od nikogo nie otrzymałam zachęty, z wyjątkiem Matki Agnieszki od Jezusa. Gdy nadarzała się okazja, aby otworzyć moją duszę, byłam tak mało zrozumiana, że powtarzałam Bogu ze św. Janem od Krzyża: ,,Nie chciej więcej wysyłać mi zwiastunów, którzy nie umieją mi powiedzieć tego, czego chcę” (6).— Ty Siostro jesteś doprawdy świętą..“Nie, nie jestem świętą — odpowiedziała — nie spełniam nigdy czynów, jakich dokonywali święci: jestem maleńką duszyczką, którą Bóg napełnił łaskami… W Niebie zobaczysz, że mówię prawdę”.— Ale byłaś zawsze wierna łaskom Bożym, prawda? “Tak, od trzeciego roku życia nie odmówiłam niczego Panu Bogu. Ale nie mogę się tym przechwalać Patrz jak dzisiejszego wieczoru zachodzące słońce złoci wierzchołki drzew; podobnie moja dusza wydaje się wam cała błyszcząca i ozłocona, ponieważ jest wystawiona na promienie miłości. Gdyby Boskie Słońce nie przysłało swego ognia, natychmiast stałabym się ponurą i ciemną”.— I my chciałyśmy być złote. Co trzeba robić? “Trzeba praktykować małe cnoty. Jest to nieraz trudne, ale Pan Bóg nie odmawia pierwszej łaski, która daje odwagę do przezwyciężenia się; jeżeli dusza odpowie jej wiernie, znajdzie się natychmiast w światłości. Uderza mnie zawsze pochwała dana Judycie: ,, Mężnie sobie poczęłaś i wzmocnione jest serce twoje”. Trzeba więc najpierw działać z odwagą; następnie serce się umocni i wtedy idziemy ze zwycięstwa do zwycięstwa”.*“Patrzyłam niedawno na lampkę, w której maleńki knot zaledwie się tlił. Jedna z Sióstr zbliżyła do niego świecę i od niej zapalono wszystkie świece całego Zgromadzenia. Pomyślałam sobie: Któż więc może chlubić się ze swych uczynków? Przecież za pomocą słabego światełka tej lampki można by było zapalić cały świat. Zdaje się nam nieraz, że łaski i światła Boże otrzymujemy za pośrednictwem błyszczących świec; ale skąd te świece mają płomień? Być może, że mają go dzięki modlitwie duszy pokornej a bardzo ukrytej, pozornie pozbawionej blasku, nie uznawanej za cnotliwą, małej w oczach własnych, prawie gasnącej.“Ileż ujrzymy tajemnic w przyszłości! Nieraz myślałam, że wszystkie łaski, które otrzymałam, zawdzięczam być może błaganiom jakiejś ukrytej duszy, którą poznam dopiero w Niebie.“Pan Bóg chce, by dusze na świecie udzielały sobie za pomocą modlitw darów niebieskich i aby kiedyś w ojczyźnie wiecznej mogły się nawzajem miłować uczuciem pełnym wdzięczności, bez porównania silniejszym od miłości rodzinnej, najidealniejszej na ziemi.“Tam nie spotkamy już obojętnych spojrzeń, bo wszyscy Święci będą sobie coś nawzajem zawdzięczać.,,Nie zobaczymy więcej spojrzeń zazdrosnych; szczęście każdego z wybranych będzie szczęściem wszystkich. Z męczennikami staniemy się podobni do męczenników; z doktorami będziemy jako doktorzy, z dziewicami jako dziewice; i tak samo jak członkowie jednej rodziny są ze siebie nawzajem dumni, tak i my będziemy się cieszyć szczęściem naszych braci, nie odczuwając najmniejszej zazdrości”.Widząc mnie kiedyś płaczącą, Siostra Teresa od Dzieciątka Jezus upomniała mnie, bym nie miała zwyczaju okazywać zaraz na zewnątrz moich trosk, ponieważ nic tak nie zasępia życia Zgromadzenia jak nierówność usposobienia.— To prawda — odrzekłam — odtąd płakać będę tylko wobec Pana Boga.Odpowiedziała mi żywo: “Płakać wobec Boga! nie rób tego! Więcej niż wobec ludzi powinnaś przed Nim ukrywać swój smutek. Jakże! Ten dobry Mistrz ma tylko nasze klasztory, by rozweselić swe Serce; On przychodzi do nas, by odpocząć, by zapomnieć o bezustannych skargach swych przyjaciół ze świata — bo na ziemi, najczęściej zamiast uznawać wartość Krzyża, tylko się skarżą i płaczą — a ty miałabyś czynić jak ogół śmiertelników?… Po prostu, nie byłby to dowód bezinteresownej miłości. To my mamy pocieszać Jezusa, a nie Jezus nas.“Wiem, że On ma tak dobre Serce, iż osuszy twe łzy, gdy będziesz płakać, ale potem odejdzie smutny, bo nie mógł na tobie złożyć swej Boskiej Głowy. Jezus kocha serca radosne, kocha dusze zawsze uśmiechnięte. Kiedyż nauczysz się ukrywać przed Nim swe smutki, albo mówić Mu śpiewając, że jesteś szczęśliwa cierpiąc dla Niego?,,Oblicze jest odbiciem duszy — dodała — powinnaś więc mieć zawsze twarz spokojną i pogodną, jak małe dziecko, które jest zawsze zadowolone. Kiedy jesteś sama, postępuj tak tym bardziej, ponieważ Aniołowie nieustannie patrzą na ciebie”.,,Dawniej, jeszcze w świecie — mówiła — budząc się rano; myślałam co mnie może w ciągu dnia spotkać przyjemnego lub niemiłego; jeśli przewidywałam przykrości, wstawałam smutna. Teraz jest całkiem inaczej; myśląc o przykrościach, o cierpieniach, które mnie czekają, wstaję bardziej radosna i pełna odwagi, im więcej przewiduję okazji do dania Jezusowi świadectwa mej miłości i zapracowania na życie moich dzieci (7), biednych grzeszników. Potem całuję mój zakonny krzyżyk, kładę go delikatnie na poduszkę na czas ubierania się i mówię Mu: Mój Jezu, Ty się już dosyć napracowałeś, dosyć napłakałeś podczas trzydziestu trzech lat Twego życia na ziemi! Dzisiaj odpocznij sobie… Teraz jest na mnie kolej walczyć i cierpieć”.Raz w dzień prania szłam do pralni wcale się nie spiesząc. Przechodząc, przypatrywałam się kwiatom w ogrodzie. Siostra Teresa od Dzieciątka Jezus szła również, ale krokiem szybkim i mijając mnie rzekła:“Czy tak spieszą się ludzie mający nakarmić dzieci i zarobić dla nich na życie?”W pierwszym roku mego nowicjatu miałam wiele trudności. W momencie, kiedy zdawało się, że nie ma nadziei, bym mogła złożyć Profesję, Siostra Teresa od Dzieciątka Jezus spytała mnie:“Czy ufasz, że to osiągniesz?”— Tak — odpowiedziałam — jestem pewna, że Bóg użyczy mi tej łaski i nic nie może mnie doprowadzić do zwątpienia w to, że ją otrzymam.“Trwaj stale w tej ufności — odpowiedziała. — Niemożliwe, by Bóg na nią nie odpowiedział, bo On zawsze mierzy swą hojność naszą ufnością. Przyznaję jednak, że gdyby twoja ufność osłabła i ja sama zwątpiłabym, bo do tego stopnia słaba jest ufność ludzka”.Zapytałam ją, czy Pan Jezus widząc moją wielką nędzę, nie jest ze mnie niezadowolony.,,Nie lękaj się — odpowiedziała. — Ten, którego obrałaś za Oblubieńca, posiada na pewno wszystkie doskonałości; ale, ośmielam się powiedzieć, ma on równocześnie wielką słabość: jest ślepy! a także nie posiada jednej wiedzy: to jest wyrachowania.“Gdyby widział jasno, gdyby umiał rachować, to czyż wobec wszystkich naszych grzechów nie powinien by zamienić nas w nicość? Ale nie, Jego miłość do nas czyni Go ślepym w sensie dodatnim.“Rozważ tylko: Jeżeli największy na świecie grzesznik w chwili śmierci żałuje i umiera w akcie miłości wówczas Pan licząc z jednej strony nieprzeliczonych łask, których ten nieszczęśnik nadużył, ani z drugiej strony tych jego zbrodni, widzi jedynie i liczy tylko jego ostatnią modlitwę i przyjmuje go bezzwłocznie w ramiona swego Miłosierdzia.,,Ale, by uczynić Go tak ślepym i niezdolnym do najmniejszego rachunku, trzeba umieć chwycić Go za Serce; to Jego słaba strona…”Zrobiłam jej raz przykrość i poszłam ją przeprosić. Wydawała się bardzo wzruszoną i powiedziała mi:“Żebyś wiedziała czego doświadczam! Nigdy tak dobrze nie zrozumiałam jak teraz, z jaką miłością przyjmuje nas Jezus, gdy Go przepraszamy po popełnionej winie. Jeżeli ja, biedne stworzenie, uczułam tyle tkliwości dla ciebie w chwili, gdy powróciłaś do mnie, to co musi dziać się w Sercu Bożym, gdy my do Niego wracamy… Tak, na pewno, prędzej niż ja to zrobiłam, On zapomina o naszych wszystkich nieprawościach, by już nigdy o nich nie wspomnieć… A nawet czyni więcej: kocha nas bardziej, aniżeli kochał nas przed naszym upadkiem!…”“Jest tylko jeden sposób zmuszenia Pana Boga, aby nas wcale nie sądził: stanąć przed Nim z pustymi rękoma”.— Co to znaczy?“To jest całkiem proste: nie rób żadnych zapasów, rozdawaj swe dobra w miarę jak je otrzymujesz. Ja, gdybym żyła nawet 80 lat byłabym zawsze jednakowo uboga, nie umiem robić oszczędności — wszystko co mam, natychmiast rozdaję, by kupować za to dusze.“Gdybym czekała z oddaniem mego skarbu aż do chwili śmierci, i gdybym dała go, by oceniono jego prawdziwą wartość, wtedy Zbawiciel odkryłby, że jest to stop metali i na pewno poszłabym do czyśćca.“Czyż nie opowiadają, że wielcy święci przybywając przed tron Boży z rękami pełnymi zasług, idą nieraz do tego miejsca ekspiacji, ponieważ wszelka sprawiedliwość jest splamiona w oczach Pańskich” (8)?— Ale — spytałam — jeżeli Bóg nie będzie sądził naszych dobrych uczynków, to On osądza nasze złe i co będzie wtedy?“Co też mówisz? Zbawiciel jest samą Sprawiedliwością; jeżeli nie będzie sądził dobrych, nie będzie też sądził złych czynów. Zdaje mi się, że dla ofiar miłości nie będzie sądu; raczej Pan Bóg pospieszy się, by wiecznym szczęściem nagrodzić swą własną miłość, którą będzie widział gorejącą w ich sercu”.— Jak myślisz — powiedziałam – czy dla dostąpienia tego przywileju wystarczy uczynić akt ofiarowania, który ułożyłaś?“O, nie! — odpowiedziała — same słowa nie wystarczą… By rzeczywiście być ofiarą miłości, trzeba się oddać całkowicie.Nie będzie się strawionym przez miłość, jeżeli się nie odda miłości”.Widząc jedną z naszych Sióstr bardzo zmęczoną, powiedziałam , do Siostry Teresy od Dzieciątka Jezus: Nie lubię patrzeć, gdy ktoś cierpi, zwłaszcza dusze święte. Odpowiedziała mi żywo:„O, nie podzielam twego zdania! Święci, którzy cierpią, nie budzą we mnie litości! Wiem, że mają siłę do zniesienia swych cierpień i że tym sposobem oddają wielką chwałę Bogu; ale . tych, którzy nie są świętymi, którzy nie umieją wyciągnąć korzyści ze swych cierpień, o! tych żałuję bardzo! Zrobiłabym wszystko, by ich pocieszyć i przynieść im ulgę…”Najważniejszym odpustem zupełnym, którego każdy może dostąpić bez zwykłych koniecznych warunków, jest odpust miłości, która pokrywa mnóstwo grzechów” (9).Pewnego dnia opowiadałam jej o dziwnych zjawiskach wywoływanych przez hipnotyzera na osobach, które dobrowolnie poddają się jego woli. Te szczegóły bardzo ją zainteresowały i nazajutrz powiedziała mi:„Odniosłam dużo korzyści z tego wczorajszego opowiadania! O, jakże chciałabym dać się zahipnotyzować Naszemu Zbawicielowi!” To jest pierwsza myśl, jaka nasunęła mi się po przebudzeniu. Z jaką słodyczą oddałabym Mu swą wolę! Tak, chcę, by zawładnął wszystkimi mymi władzami i to w taki sposób, by moje czyny nie miały w sobie nic ludzkiego i mojego osobistego, ale by były całkowicie Boże, natchnione i kierowane przez Ducha Miłości…”Często płakałam i to bez powodu, czym ona bardzo się martwiła. Pewnego dnia wpadła na wyśmienity pomysł: wzięła ze stołu muszelkę i trzymając mi ręce, bym nie mogła obcierać oczu, zaczęła zbierać me łzy do muszelki. Zamiast dalej płakać nie mogłam powstrzymać się od śmiechu.,,Zabieraj się — powiedziała — teraz pozwalam ci płakać tyle, ile pragniesz, ale tylko zawsze do muszelki”.Tydzień przed jej śmiercią płakałam cały wieczór myśląc o jej zbliżającej się śmierci. Zauważyła to i zapytała:,,Płakałaś? — Ale czy do muszelki?”Nie mogłam skłamać i moje wyznanie zasmuciło ją.“Umrę wkrótce — powiedziała — i nie będę spokojna o ciebie, jeżeli nie przyrzekniesz mi, że będziesz wiernie postępować za moją radą. Przywiązuję do tego zasadniczą wagę — to dla dobra twej duszy”.Przyrzekłam jej, prosząc równocześnie jak o łaskę, by mi pozwoliła płakać dowolnie po niej.,,Czemuż masz po mnie płakać? Szkoda łez. Masz opłakiwać moje szczęście? W końcu, z litości nad twoją słabością pozwalam ci płakać przez pierwsze dni. Ale potem trzeba będzie wrócić do muszelki”.Muszę wyznać, że byłam wierna memu przyrzeczeniu, mimo że było to połączone z heroicznym wysiłkiem z mej strony. Kiedy zbierało mi się na płacz, brałam to niemiłosierne narzędzie; podstawianie jej pod jedno i pod drugie oko odrywało mą myśl od przedmiotu troski i ten pomysłowy sposób uleczył mnie w krótkim czasie z mojej zbyt wielkiej wrażliwości.*Pewnego dnia dała mi następujące zlecenie:,,Kiedy będę już w Niebie, trzeba często napełniać me ręce modlitwami i ofiarami, abym miała przyjemność spuszczać na dusze deszcz łask…”Zapewniała mnie: ,,Kocham cię tak, jakby całe moje serce należało do ciebie…”— Ale kochasz przecież bardzo naszą Matkę i wszystkie Siostry, więc niemożliwe, byś mnie kochała więcej ani nawet tak samo.,,Tych rzeczy nie można porównywać ze sobą. Nasze serce jest stworzone na obraz Bożego Serca, które kocha każde stworzenie tak, jak gdyby ono było jedyne na świecie. A więc miłość, którą mam dla ciebie, nie uszczupla w niczym miłości, którą odczuwam w stosunku do innych osób. Moje serce oddaję całkowicie każdej, a jednak należy ono niepodzielnie do Boga. Prawdziwa miłość bliźniego nie powinna być nigdy przedmiotem porównań, zazdrości. Jeśli się tak dzieje, to znaczy, że rozumie się ją źle, że się samemu tej miłości nie posiada. Wtedy jest szukanie siebie samego. Wtedy nie patrzy się trafnie”.,,Dobroć nie powinna przeradzać się w słabość. Kiedy się kogoś słusznie upomni, trzeba na tym poprzestać i nie myśleć o tym, że sprawiło się mu przykrość. Biec za zasmuconą, by ją pocieszyć, to znaczy zrobić jej więcej złego niż dobrego. Zostawić ją samej sobie, to zmusić ją, by nie oczekiwała niczego od ludzi, by zwróciła się do Boga, by uznała swą winę, by się upokorzyła. Inaczej przyzwyczai się do tego, że po zasłużonej naganie jest pocieszana i zacznie postępować jak rozpieszczone dziecko, które krzycząc i tupiąc nogami, zmusza matkę do powrotu i osuszenia jego łez”.— A więc śmierć przyjdzie po ciebie? — pytałyśmy. ,,Nie, to nie śmierć przyjdzie po mnie, ale Pan Bóg. Śmierć nie jest widziadłem, przerażającą zjawą, taką, jaką przedstawiają niektórzy na różnych obrazach. Katechizm uczy nas, że śmierć jest to rozłączenie duszy i ciała, jest więc tym i tylko tym! Przeto nie lękam się rozłączenia, które połączy mnie z Bogiem na zawsze.,,A czy Boski Złodziej przyjdzie prędko, by ukraść swe małe winne grono?“Już Go widzę w oddali, ale bardzo uważam, by nie zawołać: Złodziej!!! Przeciwnie, przyzywam Go mówiąc: Oto tędy droga, tędy…”

Możliwość komentowania została wyłączona.