Czy racjonalny ogon macha emocjonalnym psem

Julie i Mark są rodzeństwem. Podczas letnich wakacji podróżują razem po Francji. Pewnej letniej nocy dochodzą do wniosku, że byłoby zabawnie i interesująco, gdyby spróbowali się kochać. W najgorszym razie każde z nich zdobyłoby nowe doświadczenie. Julie od dawna bierze pigułki antykoncepcyjne, a Mark dodatkowo zabezpiecza się prezerwatywą. Kochają się i to doświadczenie jest dla obojga bardzo przyjemne, postanawiają jednak, że nigdy więcej tego nie zrobią. Zachowują tę noc w tajemnicy, co jeszcze bardziej zbliża ich do siebie.

Taką historyjkę psycholog Jonathan Haidt opowiadał studentom i pytał ich, czy zachowanie rodzeństwa było dopuszczalne (cytuję za Gazzanigi „Istotą człowieczeństwa”; str. 123). Jak można się domyśleć, prawie wszyscy odpowiadali negatywnie. Bardziej intrygujący okazał się fakt, że pytani nie potrafili odpowiedzieć, dlaczego uważają kazirodczy stosunek za niedopuszczalny. Historyjka jest tak skonstruowana, że wyklucza powody najczęściej podawane: przez podwójne zabezpieczenie ryzyko ciąży jest zminimalizowane; ich wzajemna relacja nie popsuła się – przeciwnie rodzeństwo jeszcze bardziej zbliżyło się do siebie; nie spotkał ich społeczny ostracyzm, gdyż nikt się o ich tajemnicy nie dowiedział. Badani ostatecznie przyznawali, że nie potrafią podać racjonalnego powodu swojego oporu wobec opisanego kazirodczego seksu.

Oczywiście można powiedzieć, że tej historii brakuje realizmu – jest mało prawdopodobne, by wychowujące się razem rodzeństwo kiedykolwiek wpadło na pomysł, żeby współżyć. Powodem – wrodzony mechanizm wyłączający pożądanie seksualne wobec osób, z którymi spędziło się dużo czasu w dzieciństwie (zbadano, że im więcej czasu, tym awersja seksualna silniejsza). Opisał go już w 1891 fiński antropolog Edward Westermarck. Potwierdzono to później np. na badaniach kolei losu dzieci wychowywanych wspólnie w izraelskich kibucach. Pisałem o tym we wpisie „Kazirodcze tabu”.

Haidtowi nie chodziło jednak o samo kazirodztwo, tylko o wykazanie istnienia wrodzonej intuicji moralnej, którą jego zdaniem ujawnia reakcja na tę historyjkę – kazirodztwo, bez względu na okoliczności i racjonalne argumenty, oceniamy moralnie źle. Inne badania wykazały, że owa silnie wrodzona intuicja moralna bazuje na emocjach. „Jeśli elementy składowe, które tworzą naszą moralność, powstały w wyniku doboru naturalnego na długo zanim powstał język, i jeśli te części składowe moralności wyewoluowały głównie po to, aby dać nam uczucia, które kierują naszym zachowaniem automatycznie, dlaczego mamy skupiać się na zwerbalizowanych powodach, które podają nam ludzie jako wyjaśnienia ich sądów nad różnymi hipotetycznymi problemami moralnymi?” – pyta Haidt w jednym ze swoich tekstów.

*

Zresztą owe wyjaśnienia także mają charakter intuicyjny i skojarzeniowy, a nie racjonalny. Gdyż to nie my (nasze samoświadome ja) zwykle jesteśmy ich autorami, tylko odpowiedni moduł lewej półkuli mózgowej nazwany „interpretatorem”. Wykazał to Michael Gazzaniga w pomysłowych badaniach na osobach z przeciętym spoidłem wielkim (grubą wiązką włókien nerwowych łączących obie półkule mózgowe – ta brutalna ingerencja w mózg była stosowana przy silnych padaczkach lekoopornych). Gazzaniga wydawał polecenia prawej półkuli (np. „podnieś banan”) – badana osoba je wykonywała (podnosiła banan), ale nie wiedziała, dlaczego to robi, gdyż moduł interpretujący rzeczywistość znajduje się w lewej półkuli, a obie połówki były oddzielone. Mimo tej niewiedzy, lewa półkula dawał wymyślaną na poczekaniu odpowiedź, np. „lubię banany” albo „nie chciałem, żeby spadł na podłogę”. Gazzaniga wywoływał także emocje oddziałując na prawą półkulę, a lewopółkulowy interpretator znajdował od razu pasujące choć fałszywe ich wyjaśnienie. Zatem najpierw mózg automatycznie produkuje nastawienie (ocenę) w reakcji na daną sytuację, a potem (post factum) interpretator dorabia do tego odpowiednią racjonalizację, kierując się zwykle zasadą minimalizowania wydatkowanej energii.

Czy to znaczy, że rozum i racjonalne myślenie nie ma nic do powiedzenia w moralności?

Ani Gazzaniga, ani Haidt tak nie uważają. Twierdzą tylko, że myślenie racjonalne jest energetycznie kosztowne i mózg – jak nie musi się do niego uciekać, to korzysta z łatwiejszych i energetycznie tańszych sposobów radzenia sobie z rzeczywistością – czyli z nieświadomych, szybkich, ewolucyjnie wykształconych automatyzmów. I to one wypełniają nam zdecydowaną większość naszego życia. Haidt lubi powtarzać za Davidem Humem, że rozum jest sługą pasji, a jego najsłynniejszy artykuł z 2001 r. nosi znamienny tytuł „Emocjonalny pies i jego racjonalny ogon”.

*

Można by powiedzieć, że działaniem mózgu rządzi zasada pomocniczości – instancja wyższa, wyrafinowana (a zatem kosztowna w działaniu) włącza się tylko wtedy, gdy niższa sobie nie radzi. W ten sposób mózg oszczędza energię.

Zgadzam się z tym opisem, ale nie zgadzam się z konkluzją, żeby te automatyzmy nazywać od razu moralnością. To raczej premoralność, albo – korzystając z analogii do istniejących już kategorii – moralność potoczna, która dopiero może przerodzić się w moralność sensu stricto. Tak jak wysiłek umysłowy z potocznej fizyki (odruchowego „rozumienia” poruszających się przedmiotów) tworzy mechanikę z prawdziwego zdarzenia; z potocznej biologii (odruchowe rozróżnianie tego, co żywe od tego, co nieożywione) biologię jako naukę; z potocznej psychologii zaś (odruchowo zakładającej istnienie w innych ludziach umysłów odpowiedzialnych za pragnienia, doznania i celowe dążenia) tworzy racjonalny namysł nad naszym zachowaniem. Tę intuicyjną wiedzę, będącą naszym „wyposażeniem fabrycznym”, zgrabnie opisał Steven Pinker w książce „Tabula rasa. Spory o naturę ludzką” (str. 314-316).

Czy jednak owa racjonalna etyka – jedynie godna swej nazwy – nie jest na dobrą sprawę zbędnym ornamentem, kwiatkiem do kożucha, skoro mózg sam z siebie unika jej, jak tylko może? Przecież czymś nieekonomicznym byłoby odwoływanie się w każdym przypadku do moralnego rozumowania.

*

Jest intrygujące, że współcześni badacze właściwie nie mówią o możliwości „wychowywania” mózgu. Przecież wiadomo, że są sposoby na sterowanie emocjami, nawet tak pierwotnymi, jak te, będące składnikami moralnej intuicji. Najlepszym sposobem jest właśnie racjonalne rozumowanie i przedstawienie obiektywnych argumentów. Jeżeli werdykt naszej racjonalnej instancji („interpretatora” można zmusić, by był logiczny!) o jakimś działaniu jest konsekwentnie negatywny albo – przeciwnie – pozytywny, to przy pewnej dozie wytrwałości można wyrobić sobie odpowiedni nawyk – czyli działanie automatyczne ( o samych nawykach może kiedyś szerzej napiszę). Obok zatem wrodzonych odruchów i intuicji mamy także nabyte nawyki. Zarówno wrodzone odruchy, jak i nabyte nawyki są porównywalne ekonomicznie. Możemy zatem przekuć energochłonne myślenie w energooszczędny nawyk. Tym jest właśnie nabywanie cnoty – czyli wytwarzanie w mózgu pozytywnych automatyzmów moralnych. Możliwość kształtowania w sobie cnoty wskazuje na o wiele większą rolę rozumu, niż skłonni byliśmy mu przyznać. Szkoda, że ani neuronaukowcy, ani katoliccy moraliści o tym nie piszą.

*

Winny jestem jeszcze czytelnikom moją własną odpowiedź na pytanie Haidta: czy da się racjonalnie uzasadnić krytykę postępowania wspomnianych na początku Julie i Marka?

Z perspektywy etyki chrześcijańskiej zło moralne czynu tego rodzeństwa najpierw polega na tym, że zbanalizowali własne ciała i siebie. „Byłoby zabawnie i interesująco spróbować się kochać” – to nie jest adekwatny motyw do wchodzenia w rzeczywistość tak ważną i delikatną jak seksualność. To sfera, która otwiera drogę do głębokiej, intymnej relacji – nieporównywalnej z żadną inną. Seks podejmowany od tak sobie tę wyjątkowość przekreśla. Poza tym twierdzę, że jakiś ślad takiej banalizacji zawsze pozostaje.

Ale można podać przykład kazirodztwa, który będzie niewrażliwy na powyższy argument. Sam go przytoczyłem we wspomnianym wpisie „Kazirodcze tabu”. Przypomnijmy sobie niemieckie rodzeństwo rozdzielone w niemowlęctwie, które dowiedziało się o sobie, gdy byli już dorosłymi młodymi ludźmi. Niespodziewana informacja, że na świecie jest ktoś tak bliski jak rodzony brat czy siostra wywołała tak silne emocje, że rodzeństwo od razu się w sobie zakochało. Nie jest to dziwne, skoro mechanizm Westermarcka nie mógł zadziałać (nie spędzili razem dzieciństwa). W konsekwencji założyli rodzinę i przy pojawianiu się kolejnych dzieci chłopak zgodnie z surowym niemieckim prawem za każdym razem trafiał do więzienia za czyn kazirodczy.

Czy w takim przypadku można podać racjonalne argumenty przeciwko kazirodztwu? Co w nim jest niewłaściwego?

Pisałem, że nawet wielki św. Tomasz z Akwinu miał z tym uzasadnieniem problem i zamiast argumentów ujawnił raczej swoje uprzedzenia do seksu (zobacz wpis). Sądzę, że można próbować pokazywać, że są ważne społeczne relacje, tworzące naszą ludzką tożsamość, które wzajemnie się wykluczają. Bycie rodzeństwem wyklucza relację seksualną, choć nie widać tego tak dobrze, jak w przypadku relacji rodzic-dziecko. Rodzicielstwo jest nie do pogodzenia z zaangażowaniem seksualnych. Bycie rodzicem, bycie dzieckiem to relacje o fundamentalnym znaczeniu i nie wymazywalne z naszego życia. Z kolei relacja seksualna – tak głęboka i intymna – zmienia nasze życie, choć nie może zmienić relacji rodzicielskiej. Przy takim kazirodztwie dochodzi więc do katastrofy o trwałych skutkach. Dlatego seks z rodzicem sieje takie psychiczne spustoszenia.

14 komentarzy do “Czy racjonalny ogon macha emocjonalnym psem

  1. ~gościówa

    Co do tej odruchowej, emocjonalnej moralności – mam prosty przykład, że ona nie wystarcza na pełnoprawną moralność: Ludzie prawdopodobnie mają emocjonalny odruch niechęci do osób w sposób widoczny niepełnosprawnych, emocje mówią, że milej się patrzy na pięknych i zdrowych. Dokładnie tę pre-moralność promuje Janusz Korwin-Mikke, uważając ją za moralność właściwą.

    Bazując na samych podstawowych emocjach, możemy wielu ludzi niesprawiedliwie odrzucać i ranić. Tymczasem racjonalność jest w stanie wpłynąć na emocje i np. wykształcić w miejsce niechęci odruch opiekuńczości.

  2. ~Magdalaena

    Ja nie wierzę tym emocjonalnym odruchom, traktuję je z pewną podejrzliwością i staram się, żeby moja ocena moralna była oparta na racjonalnych przesłankach.
    Bo moje obrzydzenie budzi np. pomysł noszenia kolczyka w języku. Bleee aż się wewnętrznie wstrząsam! a to nie jest jakieś szczególnie szkodliwe zachowanie.
    Z drugiej strony moja negatywa ocena antyszczepionkowców jest zupełnie pozbawiona estetycznego argumentu.

  3. ~Kalina

    Pytanie: na ile nasze wybory moralne są „wszczepione”, na ile wynikaja z racjonalnosci lub przyzwyczajenia…Osobiscie wierze, ze podstawowy zbior moralnych wskazań jest pochodzenia „pozamaterialnego”. Mysle, ze istnieje cos takiego, jak Boski system moralny, ktory jednak nie przez wszystkich jest odczytywany. Ludzie totalnie zdemoralizowani, i to juz na etapie „kolyski”, tego systemu nie czuja. Na ogół jednak rozwazamy konkretne sytuacje, jak ta przytoczona przez Autora, i oceniamy, czy to dobre, czy zle. Dobrze jest do tego, abysmy mieli nieco wiedzy o tym, co jest dobre. Kosciół jest takim źrodlem wiedzy, ale i wiedza naukowa czy empiryczna rowniez. Wystarczy wiedziec, ze eksperymenty ze współzyciem z siostra czy bratem moga miec dalekosiężne zle konsekwencje (utrata mozliwosci zbudowania wartosciowego zwiazku z kims innym nie mowiąc juz o mozliwej degeneracji potomstwa), aby sie w takie cos nie bawic. Nie wierze osobiscie w tę niechęć do współzycia z osoba znana od dziecinstwa. W najblizszym otoczeniu spotkalam sie z az dwoma przypadkami kazirodztwa, w tym jednym pomiedzy matka a synem, wiec wiem, ze wszystko jest mozliwe. Oczywiscie starszy juz dzis syn jest mężczyzna samotnym, tym bardziej, ze jego siostra nie chce znac ani jego, ani matki. No i chyba najistotniejszym elementem jest wdrazanie do odpowiedniego zachowania i wyborow. Przyzwyczajenie jest druga natura i bardzo dobrze, ze ci studenci uznali przypadek kazirodztwa za zly nie umiejac swej oceny uzasadnic.

  4. ~gościówa

    Arturze, 2 notki wcześniej próbowałeś mnie przekonać o naturalnych różnicach pomiędzy mężczyznami a kobietami w podejściu do seksu, za pomocą stwierdzenia, że mężczyźni gwałcą, a kobiety nie.

    Pojawił się taki ciekawy artykuł:
    http://codziennikfeministyczny.pl/mezczyzni-tez-padaja-ofiara-przemocy-seksualnej/
    Szczególnie ciekawy jest ten fragment:
    „Pozwólcie, że opowiem o pewnym zdarzeniu. Około 25 lat temu, gdy brałem udział w studenckiej imprezie, bardzo pijana (i fizyczne całkiem duża) kobieta zaczęła się do mnie bardzo intensywnie przystawiać. Próbowałem uciec wykonując taktyczny odwrót w kierunku toalety, ale poszła za mną, przyparła do umywalki i wcisnęła język w usta a ręce w dżinsy. Musiałem użyć całkiem sporo siły fizycznej, zanim udało mi się uciec. To może zabrzmi dziwnie, ale w moich oczach, i wtedy, i teraz, to wcale nie ja z trudem uniknąłem gwałtu z jej strony, ale to jej ledwo udało się uniknąć gwałtu z mojej strony. Nie była w stanie pozwalającym na podjęcie takiej decyzji. Gdy chwyciła ręką mojego penisa, ten zareagował, i przez moment wahałem się, czy nie pozwolić jej na to, czego chce. Zrobiłem inaczej, poniekąd dlatego, że wiedziałem, że bym później tego żałował, ale przede wszystkim dlatego, że wiedziałem, że prawie na pewno żałować tego będzie ona – jeśli nie zaraz potem to następnego dnia. (Byłem także przekonany, że lada chwila zwymiotuje, a skoro i tak nieszczególnie mnie kręciła, to raczej nie poprawiło by sytuacji).

    Kiedy to wszystko się działo, to było dla mnie dość obmierzłe, ale już chwilę później odeszła i straciła przytomność na jakimś fotelu. Odetchnąłem z ulgą, wzruszyłem ramionami na sugestywne komentarze moich kumpli, chwyciłem piwo i piętnaście minut później zapomniałem o całym incydencie.

    Gdyby przebieg tego zdarzenia był taki sam, ale z zamienionymi płciami – gdybym był spitym jak świnia facetem który wepchnął się do łazienki za kobietą, wcisnął jej ręce w spodnie i przyszpilił do ściany, to (z bardzo dużym prawdopodobieństwem) byłoby to znacznie, znacznie bardziej przerażające, traumatyzujące doświadczenie dla ofiary. Nikomu nie przyszłoby kwestionować tego zdarzenia jako próby gwałtu.”

    Wygląda na to, że w wielu przypadkach mężczyźni nie uznają za przemoc seksualną tego, co w takich samych okolicznościach uznałyby kobiety. A więc znów gigantyczna kwestia kulturowa. Jeśli będziesz próbował argumentować, że mężczyźni są i tak statystycznie silniejsi (w powyższym przykładzie tak nie było), to pomyśl np. o przestępstwie publikowania w internecie bez czyjejś zgody jego zdjęć w sytuacjach intymnych – takie coś kompromituje kobietę, ale mężczyzny zwykle nie. Pokazuję te przykłady tylko po to, żebyśmy mieli świadomość, o czym dyskutujemy, gdy próbujemy dyskutować o jakichś uwarunkowaniach „naturalnych”. Nieraz nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo za tym kryje się kultura.

  5. ~szpaul

    A dlaczego by nie podać, że zakaz wynika z prawa. Nie będziesz odsłaniać nagości swojej siostry, córki twojego ojca lub córki twojej matki, bez względu na to, czy urodziła sie w domu, czy na zewnątrz (Kpł 18,9)?

  6. ~szpaul

    Chyba nie zrozumiałem głębi dyskutowanego tu problemu.
    Pytanie brzmi: dlaczego Autor wersetu z Kpł 18,9 napisał to co napisał?
    No i na to właśnie pytanie nie ma odpowiedzi. Co może jest i dobre. Bo jakieś TABU powinny być.
    Ale nic tak człowieka nie cieszy jak łamanie kolejnych tabu.

  7. ~Amos

    Nieśmiało poproszę o podobny wpis na temat czynów pedofilnych.
    Czy istnieje tabu biologiczne w stosunku do takich czynów, czy też jest to tylko tabu kulturowe (i to dopiero od jakichś 20-tu, 30-tu lat)?

    1. ~szpaul

      Czyny pedofilne nie są ani tabu biologicznym, ani tabu kulturowym.
      Zakaz czynów pedofilnych wynika nie wprost z przepisów Prawa.

  8. ~katolik

    Współczuję im wszystkim, bo:
    „Wszyscy bowiem musimy stanąć przed trybunałem Chrystusa, aby każdy otrzymał zapłatę za uczynki dokonane w ciele, złe lub dobre.” 2Kor 5: 10
    Dlatego polecam rady praktyczne jak uniknąć piekła. Kto chce skorzystać niech skorzysta a kto nie, to jego sprawa.
    http://tradycja-2007.blog.onet.pl/

  9. ~woj67

    Zdaje się, że Pan redaktor całą dyskusję na temat źródła moralności chce podporządkować, preferowanej przez siebie, wąskiej wizji scjentystyczno-naturalistycznej. A to chyba nie tędy droga. Można powiedzieć, że takie zbyt duże uleganie naturalizmowi – zwłaszcza nie zwracanie uwagi na to, że istotne dla uchwycenia specyfiki naszego postępowania i związanego z nim argumentowania za lub przeciw (co jest dobre a, co złe z moralnego punktu widzenia, czyli namysłu, inaczej – myślenia!!!) i reakcji naszej psychiki nie jest to jaka jest relacja z nim a mózgiem (tą psychiką a naszym mózgiem) ale istotne jest to, że umysł nasz posługuje się sensami, treściami ogólnymi, które w żaden sposób nie dadzą się przełożyć na jakiekolwiek sytuacje zachodzące w mózgu! To, co zachodzi miedzy przesłanką a wnioskiem nie da się w jakikolwiek sposób przełożyć na jakieś różnice napięć elektromagnetycznych, chemicznych, czy jakichkolwiek innych między – jednym a drugim stanem mózgu, nawet to co opisuje w „O tajemnicach ludzkiego umysłu” M. Gazzaniga nie wyjaśnia pochodzenia tej „naturalnej” ludzkiej zdolności, a jedynie stara się uchwycić jedynie pewne jej funkcje.
    Od tego jak poznaje człowiek – to od tego należałoby zacząć analizy moralności. Jak w ogóle możliwa jest moralność? I podstawowa rola ludzkiego intelektu w poznaniu moralnym. Albo, jak kto woli funkcja tzw. świadomości towarzyszącej – wiem, co powinienem lub czego nie powinienem, (namysł, myślenie) to czynność intelektualna.
    Zastanawia mnie czy w wpisie redaktora, czy to są słuszne argumenty, czy raczej próba „narzucenia” pewnej prywatnej perspektywy, „przeforsowania” wręcz pewnych podyktowanych przez powszechny scjentyzm naturalistycznych koncepcji moralności?
    Szkoda, że inne argumenty jakoś się tutaj nie przebijają. Takie wąskie ujecie i próby oparcia moralności na np. psychologii a nie ludzkiej intelekcji, może nie tyle rażą, co domagają się weryfikacji. Wąski (sporo w artykule o kazirodztwie, a to „tylko” etyka seksualna!) i naturalistyczny szablon „weryfikacji” moralności daje podstawy do tego, aby lapidarnie stwierdzić, że tak naprawdę nie wiemy, o czym mówimy.
    Etyka i moralność ma swój sposób weryfikowania głoszonych poglądów – trzeba umieć tego sposobu używać. Tzw. wartości moralne ( moralność) zasadzają się przede wszystkim na przyrodzonym (naturalnym) ludzkim intelekcie.

  10. ~Kalina

    „Tzw. wartości moralne ( moralność) zasadzają się przede wszystkim na przyrodzonym (naturalnym) ludzkim intelekcie.”

    Prosze cos blizej napisac o tym „przyrodzonym intelekcie”. Kto go posiada i w jakim obszarze kulturowym jest uzywany, skoro tak wiele róznic w systemach moralnych uksztaltowanych w róznych warunkach geograficzno-historycznych:))

    1. ~woj67

      Bez zdolności intelektualnych nie było by mowy o żadnych systemach. Tak jak kiedyś pisał Pascal, że koń słabszemu koniowi nie okaże współczucia i nie ustąpi mu miejsca przy żłobie. Człowiek „przed” albo „po” ale jako jedyny szuka zawsze u z a s a d n i e n i a dla swojego postępowania. Pani pytanie jest „krok” dalej, wydaje się, że dotyczy problemu obiektywności tzw. wartości moralnych. To zupełnie inny i trochę trudny temat

  11. ~gościówa

    Brakuje w tym wszystkim jednej rzeczy – temat być może na nową notkę – brakuje ludzkiej rozmaitości. Czy nazwiemy ją różnicami w budowie mózgu, czy różnicami charakteru, czy różnicami w skłonnościach intelektualnych.

    Systemy religijne nie bardzo tolerują taką różnorodność. Czytam ten artykuł o sytuacji wolnomyślicieli w islamie:
    http://m.wyborcza.pl/wyborcza/1,132748,16256236,Wierz_albo_fuck_off__Kalwas_o_ateistach_w_Egipcie.html
    Możemy się cieszyć, że w chrześcijaństwie tak nie jest. Ale jest to różnica co do natężenia, nie co do zasady.

    Zasada jest taka, że dana religia jest OK dla osób ze środka krzywej Gaussa.
    Oni np. powiedzą, że islam jest dla kobiet super, bo zapewnia im stabilizację i nakazuje mężowi dbanie o potrzeby seksualne żony. Albo powiedzą, że katolicyzm jest super, bo zakaz seksu przed małżeństwem daje kobiecie stabilizację, a naturalne metody planowania rodziny zapewniają ludziom odpoczynek od rutyny seksualnej. Albo że zasada nadstawiania drugiego policzka jest świetna, bo ludzie z natury są mściwi i trzeba to moderować.

    Ale co powie osoba z ogona krzywaj Gaussa? Powie tak: Islam nie jest super, bo jak się jest ateistą, agnostykiem, lesbijką, to nie zapewnia żadnej stabilizacji ani spełnienia potrzeb. Powie: Katolicyzm nie jest super, bo gdy ma się duże potrzeby seksualne, to narzucona wstrzemięźliwość nie stabilizuje, a przeciwnie – destabilizuje życie. Powie: Chrześcijaństwo nie jest rewelacyjne, bo jak ktoś jest z natury nieśmiały, nieasertywny, zbyt dobry, zbyt sprawiedliwy w porównaniu do przeciętnej w populacji, to tylko źle wyjdzie na nadstawianiu drugiego policzka.

    Dla mnie to jest podstawowy problem z religią. Gdy ktoś z racji swoich wrodzonych cech dobrze wpasowuje się w zasady religii, to nie dostrzega ich opresywności. Bo ta opresywność ich faktycznie nie dotyczy. Stąd biorą się ci wszyscy zdziwieni z Frondy, czy z dawnego forum LMM – dla nich zasady ich religii są bezproblemowe. Więc nie rozumieją, dlaczego innym mogą sprawiać jakiś problem.

    Nie należę do przeciętnej i pod wieloma względami jestem gdzieś w ogonach rozkładów statystycznych. Jestem więc żywym dowodem na brak uniwersalności religii, bo widzę, jak różne zasady dobroczynne dla nawet większości – dla mnie potrafią być szkodliwe.

    W tym momencie twoje, Arturze, rozważania o naturalnych korzeniach moralności mocno się komplikują. Bo okazuje się, że prawdopodobnie już na tym naturalnym poziomie istnieje różnorodność ludzka, więc może nie być jednej moralności.

  12. ~Zbyszek

    A ja mam takie pytanko, oderwane od tematu notki: Czy idea czystości nie jest ukrytym hołdem dla „satanistów”? (jeśli uznać, że świat materialny (brudny) został stworzony przez szatana, wierzenia manichejczyków)

Możliwość komentowania została wyłączona.