Archiwum miesiąca: czerwiec 2014

Czy racjonalny ogon macha emocjonalnym psem

Julie i Mark są rodzeństwem. Podczas letnich wakacji podróżują razem po Francji. Pewnej letniej nocy dochodzą do wniosku, że byłoby zabawnie i interesująco, gdyby spróbowali się kochać. W najgorszym razie każde z nich zdobyłoby nowe doświadczenie. Julie od dawna bierze pigułki antykoncepcyjne, a Mark dodatkowo zabezpiecza się prezerwatywą. Kochają się i to doświadczenie jest dla obojga bardzo przyjemne, postanawiają jednak, że nigdy więcej tego nie zrobią. Zachowują tę noc w tajemnicy, co jeszcze bardziej zbliża ich do siebie.

Taką historyjkę psycholog Jonathan Haidt opowiadał studentom i pytał ich, czy zachowanie rodzeństwa było dopuszczalne (cytuję za Gazzanigi „Istotą człowieczeństwa”; str. 123). Jak można się domyśleć, prawie wszyscy odpowiadali negatywnie. Bardziej intrygujący okazał się fakt, że pytani nie potrafili odpowiedzieć, dlaczego uważają kazirodczy stosunek za niedopuszczalny. Historyjka jest tak skonstruowana, że wyklucza powody najczęściej podawane: przez podwójne zabezpieczenie ryzyko ciąży jest zminimalizowane; ich wzajemna relacja nie popsuła się – przeciwnie rodzeństwo jeszcze bardziej zbliżyło się do siebie; nie spotkał ich społeczny ostracyzm, gdyż nikt się o ich tajemnicy nie dowiedział. Badani ostatecznie przyznawali, że nie potrafią podać racjonalnego powodu swojego oporu wobec opisanego kazirodczego seksu.

Oczywiście można powiedzieć, że tej historii brakuje realizmu – jest mało prawdopodobne, by wychowujące się razem rodzeństwo kiedykolwiek wpadło na pomysł, żeby współżyć. Powodem – wrodzony mechanizm wyłączający pożądanie seksualne wobec osób, z którymi spędziło się dużo czasu w dzieciństwie (zbadano, że im więcej czasu, tym awersja seksualna silniejsza). Opisał go już w 1891 fiński antropolog Edward Westermarck. Potwierdzono to później np. na badaniach kolei losu dzieci wychowywanych wspólnie w izraelskich kibucach. Pisałem o tym we wpisie „Kazirodcze tabu”.

Haidtowi nie chodziło jednak o samo kazirodztwo, tylko o wykazanie istnienia wrodzonej intuicji moralnej, którą jego zdaniem ujawnia reakcja na tę historyjkę – kazirodztwo, bez względu na okoliczności i racjonalne argumenty, oceniamy moralnie źle. Inne badania wykazały, że owa silnie wrodzona intuicja moralna bazuje na emocjach. „Jeśli elementy składowe, które tworzą naszą moralność, powstały w wyniku doboru naturalnego na długo zanim powstał język, i jeśli te części składowe moralności wyewoluowały głównie po to, aby dać nam uczucia, które kierują naszym zachowaniem automatycznie, dlaczego mamy skupiać się na zwerbalizowanych powodach, które podają nam ludzie jako wyjaśnienia ich sądów nad różnymi hipotetycznymi problemami moralnymi?” – pyta Haidt w jednym ze swoich tekstów.

*

Zresztą owe wyjaśnienia także mają charakter intuicyjny i skojarzeniowy, a nie racjonalny. Gdyż to nie my (nasze samoświadome ja) zwykle jesteśmy ich autorami, tylko odpowiedni moduł lewej półkuli mózgowej nazwany „interpretatorem”. Wykazał to Michael Gazzaniga w pomysłowych badaniach na osobach z przeciętym spoidłem wielkim (grubą wiązką włókien nerwowych łączących obie półkule mózgowe – ta brutalna ingerencja w mózg była stosowana przy silnych padaczkach lekoopornych). Gazzaniga wydawał polecenia prawej półkuli (np. „podnieś banan”) – badana osoba je wykonywała (podnosiła banan), ale nie wiedziała, dlaczego to robi, gdyż moduł interpretujący rzeczywistość znajduje się w lewej półkuli, a obie połówki były oddzielone. Mimo tej niewiedzy, lewa półkula dawał wymyślaną na poczekaniu odpowiedź, np. „lubię banany” albo „nie chciałem, żeby spadł na podłogę”. Gazzaniga wywoływał także emocje oddziałując na prawą półkulę, a lewopółkulowy interpretator znajdował od razu pasujące choć fałszywe ich wyjaśnienie. Zatem najpierw mózg automatycznie produkuje nastawienie (ocenę) w reakcji na daną sytuację, a potem (post factum) interpretator dorabia do tego odpowiednią racjonalizację, kierując się zwykle zasadą minimalizowania wydatkowanej energii.

Czy to znaczy, że rozum i racjonalne myślenie nie ma nic do powiedzenia w moralności?

Ani Gazzaniga, ani Haidt tak nie uważają. Twierdzą tylko, że myślenie racjonalne jest energetycznie kosztowne i mózg – jak nie musi się do niego uciekać, to korzysta z łatwiejszych i energetycznie tańszych sposobów radzenia sobie z rzeczywistością – czyli z nieświadomych, szybkich, ewolucyjnie wykształconych automatyzmów. I to one wypełniają nam zdecydowaną większość naszego życia. Haidt lubi powtarzać za Davidem Humem, że rozum jest sługą pasji, a jego najsłynniejszy artykuł z 2001 r. nosi znamienny tytuł „Emocjonalny pies i jego racjonalny ogon”.

*

Można by powiedzieć, że działaniem mózgu rządzi zasada pomocniczości – instancja wyższa, wyrafinowana (a zatem kosztowna w działaniu) włącza się tylko wtedy, gdy niższa sobie nie radzi. W ten sposób mózg oszczędza energię.

Zgadzam się z tym opisem, ale nie zgadzam się z konkluzją, żeby te automatyzmy nazywać od razu moralnością. To raczej premoralność, albo – korzystając z analogii do istniejących już kategorii – moralność potoczna, która dopiero może przerodzić się w moralność sensu stricto. Tak jak wysiłek umysłowy z potocznej fizyki (odruchowego „rozumienia” poruszających się przedmiotów) tworzy mechanikę z prawdziwego zdarzenia; z potocznej biologii (odruchowe rozróżnianie tego, co żywe od tego, co nieożywione) biologię jako naukę; z potocznej psychologii zaś (odruchowo zakładającej istnienie w innych ludziach umysłów odpowiedzialnych za pragnienia, doznania i celowe dążenia) tworzy racjonalny namysł nad naszym zachowaniem. Tę intuicyjną wiedzę, będącą naszym „wyposażeniem fabrycznym”, zgrabnie opisał Steven Pinker w książce „Tabula rasa. Spory o naturę ludzką” (str. 314-316).

Czy jednak owa racjonalna etyka – jedynie godna swej nazwy – nie jest na dobrą sprawę zbędnym ornamentem, kwiatkiem do kożucha, skoro mózg sam z siebie unika jej, jak tylko może? Przecież czymś nieekonomicznym byłoby odwoływanie się w każdym przypadku do moralnego rozumowania.

*

Jest intrygujące, że współcześni badacze właściwie nie mówią o możliwości „wychowywania” mózgu. Przecież wiadomo, że są sposoby na sterowanie emocjami, nawet tak pierwotnymi, jak te, będące składnikami moralnej intuicji. Najlepszym sposobem jest właśnie racjonalne rozumowanie i przedstawienie obiektywnych argumentów. Jeżeli werdykt naszej racjonalnej instancji („interpretatora” można zmusić, by był logiczny!) o jakimś działaniu jest konsekwentnie negatywny albo – przeciwnie – pozytywny, to przy pewnej dozie wytrwałości można wyrobić sobie odpowiedni nawyk – czyli działanie automatyczne ( o samych nawykach może kiedyś szerzej napiszę). Obok zatem wrodzonych odruchów i intuicji mamy także nabyte nawyki. Zarówno wrodzone odruchy, jak i nabyte nawyki są porównywalne ekonomicznie. Możemy zatem przekuć energochłonne myślenie w energooszczędny nawyk. Tym jest właśnie nabywanie cnoty – czyli wytwarzanie w mózgu pozytywnych automatyzmów moralnych. Możliwość kształtowania w sobie cnoty wskazuje na o wiele większą rolę rozumu, niż skłonni byliśmy mu przyznać. Szkoda, że ani neuronaukowcy, ani katoliccy moraliści o tym nie piszą.

*

Winny jestem jeszcze czytelnikom moją własną odpowiedź na pytanie Haidta: czy da się racjonalnie uzasadnić krytykę postępowania wspomnianych na początku Julie i Marka?

Z perspektywy etyki chrześcijańskiej zło moralne czynu tego rodzeństwa najpierw polega na tym, że zbanalizowali własne ciała i siebie. „Byłoby zabawnie i interesująco spróbować się kochać” – to nie jest adekwatny motyw do wchodzenia w rzeczywistość tak ważną i delikatną jak seksualność. To sfera, która otwiera drogę do głębokiej, intymnej relacji – nieporównywalnej z żadną inną. Seks podejmowany od tak sobie tę wyjątkowość przekreśla. Poza tym twierdzę, że jakiś ślad takiej banalizacji zawsze pozostaje.

Ale można podać przykład kazirodztwa, który będzie niewrażliwy na powyższy argument. Sam go przytoczyłem we wspomnianym wpisie „Kazirodcze tabu”. Przypomnijmy sobie niemieckie rodzeństwo rozdzielone w niemowlęctwie, które dowiedziało się o sobie, gdy byli już dorosłymi młodymi ludźmi. Niespodziewana informacja, że na świecie jest ktoś tak bliski jak rodzony brat czy siostra wywołała tak silne emocje, że rodzeństwo od razu się w sobie zakochało. Nie jest to dziwne, skoro mechanizm Westermarcka nie mógł zadziałać (nie spędzili razem dzieciństwa). W konsekwencji założyli rodzinę i przy pojawianiu się kolejnych dzieci chłopak zgodnie z surowym niemieckim prawem za każdym razem trafiał do więzienia za czyn kazirodczy.

Czy w takim przypadku można podać racjonalne argumenty przeciwko kazirodztwu? Co w nim jest niewłaściwego?

Pisałem, że nawet wielki św. Tomasz z Akwinu miał z tym uzasadnieniem problem i zamiast argumentów ujawnił raczej swoje uprzedzenia do seksu (zobacz wpis). Sądzę, że można próbować pokazywać, że są ważne społeczne relacje, tworzące naszą ludzką tożsamość, które wzajemnie się wykluczają. Bycie rodzeństwem wyklucza relację seksualną, choć nie widać tego tak dobrze, jak w przypadku relacji rodzic-dziecko. Rodzicielstwo jest nie do pogodzenia z zaangażowaniem seksualnych. Bycie rodzicem, bycie dzieckiem to relacje o fundamentalnym znaczeniu i nie wymazywalne z naszego życia. Z kolei relacja seksualna – tak głęboka i intymna – zmienia nasze życie, choć nie może zmienić relacji rodzicielskiej. Przy takim kazirodztwie dochodzi więc do katastrofy o trwałych skutkach. Dlatego seks z rodzicem sieje takie psychiczne spustoszenia.