Istnieją słowa, bez których – jak się wydaje – trudno byłoby nam opisać i rozumieć świat oraz nas samych. Do niektórych tak często się odwołujemy, że zdają się coraz bardziej dewaluować. Do takich słów z pewnością należy słowo „miłość”, które także i ja często eksploatuję (ostatnio – próbując na łamach Tygodnika odpowiedzieć na pytanie: jakiego katechizmu potrzebują Polacy?). Dlatego będę chciał się krytycznie do tego pojęcia odnieść, ale jeszcze nie w tym wpisie. Teraz o innym słowie-kluczu, należącym do kategorii tych wciąż czekających na rozpropagowanie.
Stali czytelnicy je znają – chodzi o „intymność”, o której tym razem pomyślałem podczas lektury inspirującego teksu Zbyszka Nosowskiego „Polskie katolicyzmy” (w wersji skróconej opublikowanego w Tygodniku Powszechnym, a w pełnej – w styczniowym numerze miesięcznika „Więź„). Polecam ten tekst, gdyż jest on ciekawą próbą nakreślenia ideowej mapy polskiego Kościoła. Kryterium różnicowania postaw stanowi stosunek katolików do współczesnego świata. Zbyszek wyróżnia cztery postawy: katolicyzm twierdzy, katolicyzm walki, katolicyzm dialogu i katolicyzm prywatny. Pierwszy współczesność całkowicie odrzuca, drugi widzi w niej zagrożenie, trzeci – szansę, a czwarty bezkrytycznie ją afirmuje.
Choć takiej klasyfikacji można zarzucić schematyzm czy aprioryzm (zarzut taki stawia np. Tadek Bartoś), stanowi ona moim zdaniem dobry punkt wyjścia do dyskusji. Na jakiś schemat jesteśmy skazani, a jeśli chcemy odrzucić powyższy, powinniśmy zaproponować lepszy. W tym wpisie chcę pokazać, że można spojrzeć głębiej.
Najpierw jednak zauważmy, że owe różnicowanie się postaw wobec świata nie ma, a przynajmniej nie musi mieć religijnej genezy. Twierdzę, że kryje się za nim przede wszystkim różne rozumienie relacji między jednostką a grupą. Oto moje uzasadnienie.
Okopywanie się w twierdzy czy walka ze światem wymagają wysiłku. Jakie emocje są w stanie wywołać w nas tak energochłonną aktywność? Zauważcie, że to nie jest twórcza aktywność – chodzi w niej o obronę stanu posiadania. Zatem o naszym postępowaniu decydują emocje negatywne, a nie pozytywne. Nie trzeba chyba być zbyt przenikliwym, by wskazać na lęk – chodzi o lęk przed utratą możliwości zaspokajania pierwotnych potrzeb: poczucia bezpieczeństwa i tożsamości. Te potrzeby wiązane są ze wspólnotą. Jeżeli to, co dla nas egzystencjalnie najważniejsze, zależne jest od wspólnoty, to najmniejsze zagrożenie jej bytu, będzie wywoływać w nas lęk i odruchy zbiorowej mobilizacji. Dla takiej postawy najcenniejszą cnotą nie będzie samodzielność, tylko posłuszeństwo i jednomyślność oraz zdolność do poświęceń.
Nie odkrywam nowych rzeczy: im bardziej konserwatywne i tradycjonalistyczne środowisko, tym silniej wartość i znaczenie jednostki uzależniane są od wartości i powodzenia grupy jako całości (Kościoła, narodu, państwa), i tym większe poczucie zagrożenia wywołują społeczne i kulturowe zmiany niesione przez świat.
Od tego, jak rozumiemy siebie wobec wspólnoty, zależeć będzie także narzucający się nam obraz Boga – poczynając od postaci absolutnego władcy i prawodawcy, domagającego się bezwzględnego posłuszeństwa, do kochającego ojca, cierpliwie czekającego na powrót marnotrawnego syna. Nie przypadkiem pojawiający się co jakiś czas pomysł ustanowienia Chrystusa Królem Polski pochodzi od jednego środowiska.
Ale zauważmy, że rozwiązaniem problemów kolektywnego tradycjonalizmu nie jest religijny indywidualizm – druga skrajność. W ogóle, poruszanie się między tymi skrajnościami, skazuje nasz dyskurs na ślizganie się po powierzchni. To moim zdaniem słabość tekstu Zbyszka: postawę dialogu (którą ja też uważam za słuszną) w takiej perspektywie da się uzasadnić tylko negatywnie – jako środek między skrajnościami. Tymczasem ma ona wartość religijną.
Tu powrócę do intymności jako słowa-klucza. Jeśli religioznawcy w świętości, która wzbudza lęk i fascynację, widzą kategorię charakterystyczną dla religii w ogóle, ja taką kategorię dla chrześcijaństwa i ewangelii Jezusa dostrzegam właśnie w intymności. Już o tym pisałem, odwołując się do tekstów Henri J. M. Nouwena.
Intymność to nie tylko bliskość w sensie osobistego zaangażowania (Nosowski pisze, że wiara domaga się takiego zaangażowania), ale przede wszystkim b e z b r o n n o ś ć. W intymności wyrzekamy się władzy nad drugim i wobec niego stajemy w prawdzie – tacy, jacy jesteśmy. Tym samym wiele ryzykujemy, ale na tym polega ewangeliczny paradoks.
To najbardziej zdumiewające w przesłaniu Ewangelii: prawdziwym znakiem Boga jest bezbronność. O ile jednak nasza bezbronność jest tożsama z naszą słabością, o tyle bezbronność Boga objawia Jego wszechmoc. Ryzykując bezbronność, dajemy Bogu szansę umocnienia nas. Owo umocnienie przychodzi „z góry”, jako Jego suwerenny dar. Tak obdarowani możemy „wszystko”. To znaczy, najważniejsze sprawy w naszym życiu odzyskują swoje miejsce – nasze pierwotne potrzeby, jak potrzeba bezpieczeństwa i tożsamości, przestają nami bezwzględnie władać (przestają być „sprawą życia i śmierci”). Odzyskujemy spokój dziecka, które jest blisko rodziców.
Tak rozumiana intymność przekracza opozycję publiczny-prywatny i obie skrajne postawy: religijny kolektywizm i indywidualizm. Już pisałem, że np. intymność umierania, w którą pod koniec życia wprowadził nas Jan Paweł II, miała wręcz globalny charakter. Zauważmy także, iż prawdziwy dialog zawsze jest intymny – jest rezygnacją ze zdobycia władzy nad adwersarzem. Ma zatem głęboko ewangeliczny sens.
Na koniec jeszcze jedna uwaga odnosząca się do „Polskich katolicyzmów”. Pod koniec eseju Zbyszek osłabia wymowę zaproponowanej klasyfikacji postaw, stwierdzając, że każda ma ewangeliczne korzenie: „Sam Jezus w sytuacjach trudnych wyborów zachowywał się w zróżnicowany sposób – raz przewracał stoły i wyganiał przekupniów ze świątyni; wielokrotnie ostrymi słowy ganił faryzeuszów i uczonych w Piśmie” (dłuższa wersja w „Więzi”; str. 22). Mam wrażenie, że często perykopa o wygnaniu przekupniów z świątyni jest nadużywana do usprawiedliwiania rozwiązań siłowych. Tymczasem nie ma analogii między sięganiem po władzę, a wiec po przymus, nawet w obronie słusznych wartości, a samotnym protestem przeciwko klice przyświątynnych dorobkiewiczów. Bronią Jezusa była jedynie jego racja – bicz z powrozów to raczej symboliczne przedstawienie bezbronności desperata niż skuteczne narzędzie walki. To gniew proroka, a nie władcy.