Pora zapytać, czy moja propozycja interpretacji grzechu pierworodnego jest z doktrynalnego punktu widzenia do przyjęcia. Jestem przekonany, że tak. Pokażę to w trzech krokach: (1) najpierw, jakie argumenty za nią przemawiają, czyli co zyskujemy; (2) następnie, czym się różni od dotychczasowego nauczania, czyli z czego musimy zrezygnować; (3) by ostatecznie zastanowić się, czy tę stratę da się przeboleć.
1. Najbardziej oczywistą zaletą utożsamienia grzechu pierworodnego z przypadłością związaną z nadaktywnością pierwotnych funkcji mózgu, to powszechność tej przypadłości. Ktokolwiek posiada mózg „gadzi” – a jest to spadek ewolucyjny, zatem posiadają go, posiadali i będą go posiadać wszyscy ludzie, o to możemy być spokojni – ten musi się liczyć z niechcianymi i groźnymi odruchami. „Nie czynię tego, co chcę, lecz to, czego nienawidzę” (Rz 7,15) – zanotował św. Paweł, mając najwyraźniej na uwadze niemiłe doświadczenie owego specyficznego ograniczenia naszej wolności. Nikt nie może się wymówić – Pelagiusz nie miałby dzisiaj szans! A co szczególnie cieszy, nie potrzebujemy tym samym jakiegoś współczesnego ponurego Augustyna. J
Po drugie, stwierdzamy oczywistość propagacji takich złych skłonności „przez zrodzenie” (genetycznie), a nie przez „naśladowanie” (np. kulturę, tradycję, wychowanie, stosunki społeczne i instytucje). Kościół, upierając się przy „rodzeniu” i odrzucając „naśladowanie”, miał jak najbardziej trafne intuicje. Ponadto, jak już wspominałem w poprzednim wpisie, nie musimy się kłopotać tajemniczością owego „przekazywania”: grzech pierworodny przechodzi z pokolenia na pokolenie za pomocą przekazywania precyzyjnego zapisu kodu genetycznego, który steruje rozwojem mózgu u każdego osobnika począwszy od poczęcia.
Mylą się tradycyjni protestanci – i to kolejny nietrywialny wniosek – propagując tezę o całkowitym zepsuciu naszej natury. Zwykle funkcje wyższe naszego mózgu działają całkiem sprawnie (o ile są w miarę rozwinięte J). Jedynie niekiedy mózg „gadzi” przejmuje kontrolę, demolując etycznie nasze zachowanie. Oczywiście odpadają także kłopoty z tłumaczeniem, kiedy żyli Adam z Ewą, gdzie żyli i jak ich zaskakujący dobrostan zharmonizować z historią ewolucji.
Zyskujemy tym samym – i kto wie, czy nie jest to najważniejszy atut – perspektywę realistyczną, konkretną, sprawdzalną i zrozumiałą, umożliwiającą konstruktywną, sensowną dyskusję, a dystansujemy się od myślenia, co prawda, bardzo działającego na wyobraźnię, ale jednocześnie prowadzącego do intelektualnej bezradności (przypomnijmy: pierwszy grzech jako metafizyczna katastrofa, czyli czyn, który zmienia naturę rzeczy – czy nie ocieramy się tu przypadkiem o myślenie magiczne?).
2. Koszty, a więc różnice z dotychczasowym nauczaniem, są następujące: znikają Adam z Ewą, znika raj jako uprzywilejowany stan pierwotnej sprawiedliwości i świętości. Nigdy nie zdarzył się także upadek jako historyczne wydarzenie. W konsekwencji grzech pierworodny nie jest skutkiem wolnej decyzji człowieka wspomaganej podszeptem przebiegłego węża. Jest rezultatem ślepego ewolucyjnego rozwoju naszego gatunku. Czy to oznacza religijne trzęsienie ziemi?
3. Nie ukrywam, że do pewnego stopnia tak. Ale sądzę, że to trzęsienie ziemi zawdzięczamy sami sobie, gdyż język religijny Księgi Rodzaju – brzemienny w sens symboliczny – nauczyliśmy się odruchowo (bezmyślnie?) i nieprawomocnie traktować jako realistyczny. Na przykład głęboka prawda, że utrata zaufania do Boga pociąga utratę Bożego wsparcia w postaci łaski nie potrzebuje dla swojej prawomocności żadnego „mitu założycielskiego”.
Trzon dogmatu o grzechu pierworodnym wskazuje na naszą ostateczną bezradność wobec życia – sami z siebie nie jesteśmy w stanie zapanować w pełni nad własnym życiem, potrzebujemy wsparcie z zewnątrz – potrzebujemy Zbawiciela. Ta prawda jest zachowana w perspektywie, którą proponuję, a nawet jest bardziej niż dotychczas urealniona. Silne odruchy z ewolucyjnej przeszłości wkraczają w nasze samostanowienie i ograniczają je. Nie da się ich w żaden naturalistyczny czy techniczny sposób zneutralizować, gdyż pojawiają się na zbyt głębokim poziomie naszego bytu (pień mózgu). Gdybyśmy naruszyli fundamenty, skutki byłyby nieobliczalne. Intuicja i doświadczenie podpowiada rozwiązanie: poddanie się czemuś większemu od nas samych i od naszego mózgu. Drogę wskazują osoby wewnętrznie zharmonizowane (np. święci). Jeżeli nie polegamy na sobie samych, tylko na czymś (kimś) większym od nas (mogą to być po prostu zasady, którymi się staramy kierować), to owe „gadzie” odruchy tracą impet.
Najpoważniejsza zmiana – rezygnacja z ludzkiej odpowiedzialności za grzech pierworodny (przypominam, że odpowiedzialna staje się ewolucja) – nie stanowi, moim zdaniem, zagrożenia dla religii. Przeciwnie, to obarczenie nas ludzi dziwną (zbiorową?) odpowiedzialnością za grzech pierworodny skutkowało różnymi teologicznymi dziwolągami w postaci np. quasipiekła dla dzieci zmarłych bez chrztu (o innych skutkach wspominała Rominagrobis w komentarzach pod moim poprzednim wpisem).
Na kogo zatem spada odpowiedzialność za grzech pierworodny – na Boga? Bezpośrednio na ewolucję, czyli moglibyśmy powiedzieć, że pośrednio rzeczywiście na Boga (przy założeniu, że Bóg posługuje się ewolucją przy stwarzaniu świata). To też, jak mi się wydaje, nie jest problem. Minęły czasy, w których naiwnie można było sądzić, że „śmierci Bóg nie uczynił” (Mdr 1, 13) i nie ma z nią nic wspólnego, ani z żadnym tzw. złem fizycznym (trzęsieniami ziemi, wymieraniem gatunków, wzajemnym pożeraniem się przez zwierzęta). Że wszelkie przejawy zmiany, starzenia się, zaniku i śmierci spowodował ludzki grzech. A skoro zło fizyczne, przemijanie i śmierć istniały przed pojawieniem się na ziemi człowieka, czyli że Bóg się na nie godził, to nie widzę powodu, by miało mu zaszkodzić także zinterpretowanie grzechu pierworodnego jako ubocznego skutku naturalnego ewolucyjnego rozwoju człowieka.
Biorąc te wszystkie za i przeciw pod uwagę, sadzę, że moja propozycja jest przynajmniej godna rozważenia. J
Na koniec jeszcze jedna uwaga, która niech będzie puentą. Możemy się lękać takiej interpretacji, bronić się przed nią czy ją atakować. Ale ostatecznie to kwestia faktów (jak mówi MagCzu). Jeżeli nie chcemy utożsamiać skutków grzechu pierworodnego z nieprzewidywalnymi i trudnymi do opanowania odruchami mózgu „gadziego” oraz samego grzechu interpretować jako ubocznego efektu przypadkowego procesu ewolucji, nikt nas do tego nie zmusi – to wolny kraj. J Ale tym samym, mówiąc o grzechu pierworodnym, nie będziemy mogli już wskazywać na obecne w nas ciemne siły – porywy destrukcyjnych emocji. Kandydatów na przejawy grzechu będziemy musieli szukać gdzie indziej. Gdzie?