Politolog wielokrotnie dopytywał się o wpis na temat duszy. A ja wielokrotnie odpowiadałem, że pracuję nad tym trudnym tematem. Czy pojęcie duszy, wzięte z filozofii starożytnej i stosowane w antropologii teologicznej oraz nadal obecne w nauczaniu Kościoła, przy współczesnej wiedzy naukowej jeszcze coś adekwatnie opisuje?
Zasadność tego pytania dostrzec można przyglądając się np. problemowi transseksualizmu. Uświadomiła mi to pogadanka ks. Piotra Kieniewicza opublikowana na stronie Radia Watykańskiego w cyklu Bioetyczny Labirynt. Uderzyła mnie zwłaszcza informacja o niezwykle wysokim odsetku samobójstw wśród osób transseksualnych. „Odsetek prób samobójczych osób transseksualnych jest zdumiewająco wysoki, zwłaszcza jeśli uwzględni się niebywałą wręcz skuteczność medycyny w leczeniu depresji. Problem w tym, że u osoby transseksualnej niezwykle trudno usunąć przyczynę problemu” – pisze etyk z KUL-u. Te słowa pod rozwagę polecam zwłaszcza tym, którzy jak Tomasz Terlikowski, chętnie szafują nie tylko moralnymi ocenami, ale także zaglądają bliźnim do sumień i widzą grzech ciężki w operacjach zmiany płci, mimo tego, że właściwie ratują one życie. Sam ks. Kieniewicz nie jest tak dosadny: w puencie tekstu jedynie zauważa, że operacje zmiany płci to niedobry kierunek (czy moralnie niedobry, nie jest to dopowiedziane).
Nie znalazłem oficjalnej wypowiedzi Magisterium, jednoznacznie moralnie potępiającej zmianę płci w przypadku silnej niezgodności płci biologicznej z płcią psychologiczną. Nie znalazłem także wypowiedzi jednoznacznie aprobującej – raczej mamy chłodny dystans Kościoła. Na pytanie niemieckiego episkopatu: „Czy możliwe jest dopuszczenie do kanonicznego zawarcia małżeństwa osoby, która poddała się klinicznemu i chirurgicznemu leczeniu, co z kolei pociągnęło za sobą zmianę typu genitalnego i to w taki sposób, że odtąd osoba ta posiada cechy płci żeńskiej?”, 28 maja 1991 Kongregacja Nauki Wiary odpowiedziała: „Po starannym zbadaniu dokumentów załączonych do pytania, wydaje się to być przypadkiem, który składa się na stan faktyczny prawdziwego transseksualizmu we właściwym tego słowa znaczeniu. Chodzi mianowicie o osobę, która z biologicznego punktu widzenia należy do jednej płci, a psychicznie czuje się przynależna do innej i po odpowiednim zabiegu medycznym wykazuje jedynie cechy fenotypowe tej drugiej płci. Nie można zatem takiej osoby dopuścić do zawarcia sakramentalnego związku małżeńskiego, ponieważ znaczyłoby to, iż poślubiłaby osobę biologicznie przynależną do tej samej płci”.
Ciekawe, że niezwykle ceniony kanonista, śp ks. prof. Remigiusz Sobański, w rozmowie „Małżeństwo: ważne czy nieważne?” w „Tygodniku Powszechnym” (nr 50/1998) mówił mi o podobnym przypadku co innego. Zwracał uwagę przede wszystkim na przeszkodę impotencji. „Wedle współczesnej sztuki medycznej możliwy jest tak określony stosunek płciowy w przypadku zmiany płci męskiej na żeńską. Oczywiście człowiek ten będzie niepłodny, ale niepłodność – jak sam pan zauważył – nie jest przeszkodą zawarcia małżeństwa (kanon 1084 paragraf 3). Dawniej zmianę płci uznawano za fanaberie, dziś wiemy, że dysharmonia między poczuciem płci a zewnętrzną budową ciała ma uzasadnienie w genotypie. Ci ludzie poddają się żmudnemu leczeniu hormonalnemu i kilkuetapowym operacjom chirurgicznym, by zharmonizować anatomię i psychikę. Jeśli ktoś zdobywa się na taki wysiłek, to nie kierują nim kaprysy. Jednak ze względu na przeszkodę impotencji nie dopuszcza się do małżeństwa kobiety, która zmieniła płeć na męską”.
Z kolei 28 września 2002 r. Kongregacja wydała (tylko do wiadomości biskupów!) wytyczne odnośnie do postępowania z transseksualistami w przypadkach próśb o nowe metryki. Dokument zakazuje proboszczom zmieniać metryki chrztu osobom, które poddały się zabiegom zmiany płci (jeśli zmiana taka została sądownie zatwierdzona, fakt ten mają odnotowywać na marginesie w księgach chrztu). Poza tym Kongregacja stwierdza, że transseksualizm jest stanem psychicznego zaburzenia. „Punktem kluczowym tego problemu jest fakt, że transseksualna operacja chirurgiczna jest zabiegiem sztucznym i zewnętrznym, który faktycznie nie zmienia osobowości płciowej danej jednostki. Jeżeli dana osoba jest mężczyzną, pozostanie mężczyzną aż do swojego biologicznego końca. Jeżeli kobietą, zostanie kobietą” – podkreśla dokument. Jego niejawność odczytuję mimo wszystko na korzyść transeksualistów: Magisterum jeszcze się nie zdecydowało oficjalnie potępić zmiany płci.
KAI pisze (4. grudnia 2002 r.), że w puencie dokumentu ówczesny kard. Ratzinger uważa sprawę za otwartą. Ale w tej samej nocie jezuicki moralista o. Krzysztof Mądel uważa transseksualizm za moralnie nieuzasadniony. „Termin ‘płeć mózgu’ brzmi sensownie tylko wtedy, gdy przypisuje się nieproporcjonalnie wysoką rolę jakiemuś wybranemu elementowi rzeczywistości: już to ludzkiej duszy (jak to robił Platon), już to świadomości (jak Bergson), już to materii. Teologia chrześcijańska korzysta raczej z aparatu myślowego wypracowanego przez realistów. Wtedy człowiek nie jest jakąś ‘duszą w ciele’ – jakby chciał Platon i wielu współczesnych psychologów – ale po prostu osobą, jednością bez żadnego ‘poróżnienia’. Aż do śmierci dusza i ciało są aspektami jednego bytu” – mówi o. Mądel.
Chyba widać już, skąd się bierze kłopot w Kościele z interpretacją transseksualizmu. W użytku wciąż pozostaje przestarzała antropologia rodem ze starożytności. Ale więcej w następnym odcinku.