Mówiąc w tekście wstępnym o błędach Magisterium, przyrównałem je do błędów wychowawczych rodziców wobec dzieci. Gościówa zakwestionowała sens takiej analogi, wskazując na jej ryzykowność: dzieci w końcu dorastają i uniezależniają się od rodziców. Prawdę mówiąc, spodziewałem się takiej reakcji, bo jak pamiętasz, Gościówo, już dyskutowaliśmy na ten temat na jednym z forów. J Mimo to bronił będę analogi między Kościołem a rodziną (małym Kościołem!), gdyż uważam, że zysk, jakim jest możliwość wniknięcia w naturę Kościoła, przewyższa ewentualne ryzyko nieporozumień. A poza tym, jednym z głównych zadań wspólnoty wierzących jest przecież doprowadzenie wiary jej członków do pełnej dojrzałości i osobistej odpowiedzialności.
Wiara, choć powinna być osobista, „rodzi się” we wspólnocie. Prosty przykład: gdyby nie wspólnota, nie wiedziałbym nic o Jezusie, choćbym intuicyjnie przeczuwał Jego istnienie. Są ludzie, którzy nie mają rodzin, nie znają swoich rodziców, a jednak wiedzą, że oni musieli istnieć. (Czy to nie rzuca światła na dyskutowane jeszcze dziś zagadnienia anonimowego chrześcijaństwa i zbawienia poza widzialnym Kościołem?)
Jak się ma do tego intrygująca kwestia omylności i nieomylności Kościoła? Tu ryzyko jest duże, więc to, co napiszę, proszę nie traktować jako ortodoksyjnego komentarza do nauczania Magisterium – to moja prywatna refleksja! Otóż sądzę, że podobnie, jak Kościół wobec wiernych, jestem w pewnym zakresie „nieomylny” jako rodzic wobec dzieci. Przede wszystkim „nieomylnie” przekazuję biologiczne życie – to się dziej w dużej mierze poza moją „kontrolą”. Podobnie życie sakramentalne jest przekazywane też „poza” widzialnym Kościołem i niezależnie od jego wszelkich ułomności. Do pewnego stopnia „nieomylnie” przekazuję dziecku także człowieczeństwo, choćbym był fatalnym rodzicem. Wiem, że w tym miejscu wiele osób zaprotestuje. A jednak zaryzykuję obronę tej tezy. Przekonała mnie do tego wypowiedź niezwykłej zakonnicy – siostry Anny Bałchan, pomagającej prostytutkom. Te dziewczyny są nieraz po strasznych przejściach rodzinnych. A ona im mówi: żyjesz, więc musiałaś kiedyś doświadczyć bezinteresownej miłości, niemowlak nie przetrwa bez odrobiny czułości (Wywiad-rzeka Kasi Wiśniewskiej, którego fragment publikowały niedawno „Wysokie obcasy”). Takie życiodajne pieszczoty, nawet odruchowe, są na pewno „nieomylne”. Podobnie nieomylne i życiodajne pieszczoty zdarzają się między małżonkami.
Wracając do nieomylności Kościoła, bywa, że ja, jako mąż i ojciec, oddalam się swoim zachowaniem od tej nieomylności, bywa również, że i Kościół się od niej w pewnych sprawach oddala czy oddalał. Nie znaczy to, że jej nie ma. Ona jest. Dzięki niej trwa i Kościół, i świat. Na szczęcie nie wszystko zależy od nas jako rodziców i małżonków. I nie wszystko w Kościele zależy od ludzi szczególnie za niego odpowiedzialnych.
PS. Otrzymałem link do interesującego artykułu: „Wiara chrześcijan i pasterze”. Autorem jest Piotr Sikora, teolog Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. Tekst pokazuje, że sztywny podział na Kościół nauczający i słuchający, do którego wciąż jesteśmy w Polsce przyzwyczajeni, nie odpowiada duchowi i naturze pierwotnego Kościoła. Zobaczcie, ciekawe!