Zwykle nie komentuję aktualnych wydarzeń kościelnych. Tym razem zrobię wyjątek i odniosę się do sprawy ks. Andrzeja ze Szczecina oraz problemu pedofilii w polskim Kościele. Zastanawiałem się, co zrobiłbym jako ojciec i osoba wierząca, gdyby któryś z moich synów spotkałby się z niedwuznacznym zachowaniem ze strony księdza. Od razu odpowiem: prawdopodobnie złożyłbym doniesienie do prokuratury, a gdyby sytuacja tego wymagała, nie wahałbym się nagłośnić sprawy w mediach.
Jak pewno wiecie, zdaniem niektórych biskupów takie postępowanie „godzi w dobro Kościoła”. Proponuję mimo wszystko zapanować nad oburzeniem i „na chłodno” rozważyć owe dobro. Prowincjał dominikanów, odpowiadając biskupom, zauważył w „Tygodniku„: „Dobro Kościoła to dobro konkretnych ludzi, a nie enigmatycznej instytucji. Dlaczego dobrem Kościoła miałaby być ochrona ks. Andrzeja, przy ignorowaniu głosu tych najmniejszych?”. Rozważmy zatem dobro wszystkich dramatis personae.
Dobro dzieci: To, że ich dobro powinno być szczególnie chronione, jest rzeczą bezdyskusyjną. Po pierwsze, wszelkie – nawet najbardziej „niewinne” (!) – zachowania seksualne wobec dziecka zawsze (!) są nadużyciem, i im jest młodsze, tym większe spustoszenie wywołują w jego psychice oraz kłopoty w jego późniejszym życiu. Napisałem „wszelkie”, bo tu nie ma wyjątków – często nie zdajemy sobie sprawy, że np. głupie żarty w trakcie rodzinnych imprez na temat seksualności naszych dorastających dzieci są już nadużyciem i ingerencją w ich intymność.
Po drugie, dziecko zwykle nie potrafi się samo obronić, zwłaszcza jeśli sprawcą jest dorosły, od którego jest zależne (rodzic, krewny, znajomy, nauczyciel, katecheta, lekarz, terapeuta). Obowiązek ochrony spoczywa oczywiście na nas – rodzicach. Ale oprócz ochrony możemy zrobić coś jeszcze: dziecko stanie się przede wszystkim wtedy bezbronne, gdy będzie sytuacją molestowania zaskoczone. Dlatego powinniśmy je na nią zawczasu przygotować. Powinno wiedzieć, że nikt nie ma prawa je w dziwny sposób dotykać czy nakłaniać do dziwnych zachowań. Im starsze, tym jego wiedza powinna być większa. Tu się nie ma czego obawiać, wbrew pozorom nasze dzieci są bardzo pojętne. Jeśli widzą pijaka i pytają, dlaczego ten pan tak dziwnie chodzi, a my wyczerpująco odpowiadamy, to nie widzę przeszkód, by nie mówić o „złym dotyku”. Pedofilia – pomijając rzadkie przypadki rzeczywiście groźnych psychopatii (o których pisała m.in. Ewa Woydyłło) – to jeden ze wzorców zachowania składających się na erotomanię. Pedofil, jak każdy uzależniony, nie potrafi kontrolować swoich zachowań. Jeśli dziecko będzie to rozumieć, nie poczuje się sparaliżowane strachem i nie da się tak łatwo zmanipulować (potrafi przecież z daleka omijać pijaka).
Dobro sprawcy (jakkolwiek dziwnie to brzmi): Skoro pedofil to człowiek spętany nałogiem, wcale nie dbamy o jego dobro, chroniąc go od odpowiedzialności. To żelazna zasada terapii wszelkich uzależnień: uzależniony musi poczuć na sobie skutki swego nałogu. Wtedy ma dużą szansę przeżyć wstrząs, dostrzec mistyfikację racjonalizacji, które misternie sobie konstruował i rozpocząć skuteczne leczenie. Pedofilia to przestępstwo. Jeśli o nim wiemy, mamy obowiązek powiadomić prokuraturę (dla dobra wszystkich!). Skrupuły czy litość mogą być tutaj zgubne! Carnes w książce „Od nałogu do miłości” opisuje wiele przypadków erotomanów, którzy zdali sobie sprawę ze swojego nałogu dopiero w trakcie aresztowania.
Dobro biskupa: Próbuję się wczuć w sytuację biskupa, który dowiaduje się, że podlegający mu ksiądz oskarżany jest o pedofilię. Nie jest ona łatwa. Tylko w sakrze biskupiej jest pełnia kapłaństwa – biskup jakby „użycza” swego kapłaństwa duchownemu, którego wyświęca. Jest silniej związany ze swymi kapłanami niż nam się wydaje: w duszpasterstwie kapłan działa w imieniu biskupa (a biskup w imieniu Chrystusa). Wyobraźmy sobie, co musi zatem w takiej sytuacji przeżywać. Na pewno pojawia się pokusa wyparcia, zaprzeczenia za wszelką cenę. Jak żona, która nie chce w ogóle dopuścić do siebie myśli, że mąż mógłby robić krzywdę dziecku. Co by ludzie powiedzieli! To przerasta jej (jego) siły…
Dobro Kościoła: Stawianie instytucji – żeby nie wiem jak uświęconej – wyżej człowieka przewraca Ewangelię do góry nogami. Chrystus wcielił się nie dla siebie (tym bardziej nie dla Kościoła!), tylko dla nas, dla naszego zbawienia. Struktury mają służyć zbawieniu człowieka. I w zasadzie można by na tym poprzestać, czyli powtórzyć pytanie prowincjała dominikanów – o. Krzysztofa Popławskiego: „Dlaczego dobrem Kościoła miałaby być ochrona ks. Andrzeja, przy ignorowaniu głosu tych najmniejszych?”. Ale pomyślałem, że Ewangelia jest jedynym dobrem, jaki posiada Kościół. Na ile rozumiem jej sens, jest ona z kolei jedynym „środkiem”, zdolnym przerwać spiralę zła. W przypadku pedofilii bardzo wyraźnie ją widać: pedofilia nie rodzi się z niczego. Pedofil jest osobą, która prawie na pewno była poważnie skrzywdzona w dzieciństwie (słyszymy o gigantycznych odszkodowaniach w USA dla ofiar pedofilów, na dobrą sprawę dla wielu z nich też należałyby się takie odszkodowania). Zatem myślenie o rzeczywistym dobru osób – dziecka, księdza-pedofila, biskupa – jest chyba bliskie Ewangelii, bo przerywa obłęd zła…
Co nie znaczy, że gdybym, nie daj Boże, znalazł się w sytuacji ojca dziecka skrzywdzonego przez księdza, potrafiłbym na trzeźwo myśleć o dobru. Być może żywcem rozszarpałbym dziada, a biskupa spostponował…
Dlatego napisałem ten post.