Jest zaskakujące, że stawiając pytanie: czy Adam i Ewa naprawdę istnieli? (oraz konsekwentnie pokrewne pytania: czy rzeczywiście istniał stan pierwotnej niewinności? i czy wydarzenie zerwania przyjaźni z Bogiem ma charakter historyczny, czy jedynie symboliczny?), nie znajdziemy w nauczaniu Kościoła precyzyjnych odpowiedzi. Cytowany przez wspomnianą w poprzednim wpisie Patricię Williams 390 punkt Katechizmu, wcale nie jest tak jednoznaczny, jak odczytała go ta teolożka. Brzmi on tak: „Opis upadku (Rdz 3) używa języka obrazowego, ale stwierdza wydarzenie pierwotne, fakt, który miał miejsce na początku historii człowieka. Objawienie daje nam pewność wiary, że cała historia ludzka jest naznaczona pierworodną winą, w sposób wolny zaciągniętą przez naszych pierwszych rodziców”. Zdaniem Williams mówi on o konkretnym historycznym wydarzeniu. Tymczasem nie jest jasne, czy „pierwotność” owego wydarzenia oznacza historyczny początek czy raczej fundamentalność dla naszego życia. Podobnie symbolicznie odczytywać można wyrażenie zapisane kursywą: „na początku historii człowieka”. Od razu przychodzą na myśl pierwsze słowa Biblii: „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię”, które przecież nie można postrzegać jako historycznej relacji.
Metaforyczność biblijnego opisu upadku wręcz się narzuca, gdy zapytamy o historyczny początek ludzkości w świetle badań naukowych. Jest nieprawdopodobne, by człowiek pojawił się w świecie zwierząt nagle – tak bardzo skokowe przejście ewolucyjne nie da się w świetle jej znanych dotychczas mechanizmów wytłumaczyć. Czy możliwe, by pojawiła się para istot (jeśli założymy stan pierwotnej sprawiedliwości, to owa para musiałaby być podobna w swej nieskazitelności do Maryi), których rodzeństwo i rodzice byliby zwierzętami? O wiele bardziej prawdopodobne byłoby założenie, że ludzkie myślenie, a przede wszystkim sumienie, pojawiło się w izolowanej grupie naszych przodków stopniowo – w wyniku ogromnej liczby mutacji mózgu, który ewoluował przez tysiące lat (10 tys.? 100 tys.?). Choć niewykluczone, że zadziałały jakieś ewolucyjne katalizatory, jeszcze przez naukę nieznane, które przyśpieszyły moment uświadamiania sobie nowego spojrzenia na świat, streszczającego się w błyskach myśli: „mogę, nie muszę”, „powinienem” oraz „warto, pomimo wszystko”.
Tu ważna dygresja: zauważcie, że nie jest to klasyczny filozoficzny naturalizm, który odrzuca istnienie sfery wartości – ja ją zakładam. Ona czekała, aż nasz zwierzęcy przodek ewolucyjnie dojrzeje. Gdy dojrzał, zdał sobie sprawę, kim jest i już nic nie było takie samo. To, co naturalne, rozwinęło się i dojrzało do tego, co duchowe. Odtąd te dwie sfery nałożyły się w człowieku na siebie i współistnieją oraz współdziałają. Gdyby uważnie przyjrzeć się podejściu teologicznemu i klasycznemu podejściu do człowieka w filozofii, to przekonamy się, że ciało nie jest poważnie traktowane – rządzi duch, a to, co jest naturalne, jest zarazem (wbrew faktom!) całkowicie podporządkowane duchowi. Z kolei w nauce często dominuje przekonanie, że prawdziwe jest tylko to, co jest czysto naturalne. Umysł czy wolna wola jest złudzeniem – to, co nieempiryczne, nie może oddziaływać na to, co empiryczne, gdyż łamana byłaby wtedy zasada zachowania energii. Jakby dwie perspektywy, które nie potrafią się spotkać…
Uważam, że w praktyce naukowej mimo wszystko nie da się konsekwentnie utrzymać naturalizmu w czystej postaci. Nauka musi posługiwać się wartościami – sama jest wartością (!), zatem sama z siebie wykracza poza naturalizm. (Pokazał to Tarski swym słynnym schematem fundującym semantykę: naturalistyczny może być jedynie język przedmiotowy, jeśli jednak chcemy go ocenić, czy np. jest prawdziwy, musimy wyjść poza niego. Bez metajęzyka nie ma nauki, bo dopiero w nim możemy mówić o sensie i wartościach, a metajęzyk nigdy nie będzie czysto naturalistyczny. To jednak temat na inną rozmowę.) Nie oznacza to odwoływania się w metodzie naukowej do nadprzyrodzonych interwencji, choć w pewnym sensie nasze wolne decyzje są „nadprzyrodzonymi” interwencjami…
Oczywiście nie mam rozwiązania tego paradoksu – sądzę, że oprócz empirycznych przyczyn zmian są także nieempiryczne przyczyny: celowe? formalne? być może jakieś inne? (Nawiasem mówiąc, sama zasada zachowania energii, jako przyczyna formalna, „wymusza” na układach empirycznych zachowanie energii; ale nie jestem fizykiem i nie wiem, czy nie plotę tutaj głupstw J.)
Wracając do poszukiwania wyjaśnienia dziwnego stanu nazwanego w chrześcijaństwie grzechem pierworodnym i palety propozycji, kilka znamiennych cytatów.
W „Podstawowym wykładzie wiary” Rahner pisze: „Biblijna opowieść o grzechu pierwszego człowieka nie musi być traktowana jako relacja historyczna. Opis grzechu pierwszych ludzi jest raczej etiologicznym wnioskowaniem redukcyjnym postępującym od doświadczenia egzystencjalnej i historiozbawczej sytuacji człowieka do tego, co musiało się wydarzyć >na początku<, jeśli obecna sytuacja wolności jest taka, jakiej się doświadcza i jaką przyjmuje się za niezmienną” (s. 98). Prawdę mówiąc, mam problem z niehistorycznym rozumieniem „tego, co musiało się wydarzyć >na początku<„, zwłaszcza, że Rahner mówi o powszechności grzesznego stanu i sugeruje monogenizm.
Z kolei nasz rodzimy współczesny teolog, o. Jacek Salij, w posłowiu do niezwykle interesującej książki „Grzech pierworodny w nauczaniu Kościoła” przekonuje: „Wiara katolicka ogromną wagę przywiązuje do tego, że grzech naszych pierwszych rodziców był konkretnym wydarzeniem. Toteż nie do przyjęcia są dla niej próby zredukowania opowieści o grzechu pierworodnym do kategorii mitu” (s. 86).
Podobnie uważa główny redaktor Katechizmu Kościoła katolickiego – kard. Christoph Schönborn, w eseju opublikowanym we wspomnianej książce („Grzech pierworodny w nauczaniu Kościoła”): „Przyjęcie hipotezy pragrzechu jako wolnego czynu pierwszych rodziców zakłada ich – jakkolwiek nie dającą się czysto historycznie udowodnić – realną egzystencję” (s. 71).
Ciekawe, że mniej stanowczy i bardziej ostrożny jest były nauczyciel akademicki kard. Schönborna, a obecnie jego przyjaciel – Benedykt XVI. W katechezie podczas audiencji ogólnej z 3 grudnia 2008 r. Papież mówił o „nielogiczności zła”: „Zło pozostaje tajemnicze. Przedstawiano je za pomocą wielkich obrazów, jak czyni to 3. rozdział Księgi Rodzaju, ukazując dwa drzewa, węża i grzesznego człowieka. Wielki obraz, który pomaga nam odgadnąć, lecz nie może wyjaśnić czegoś, co samo w sobie jest nielogiczne. Możemy odgadnąć, ale nie wytłumaczyć; nie możemy tego nawet opowiedzieć jako jednego faktu obok innych, gdyż jest głębszą rzeczywistością”. Zatem upadek nie jest „faktem obok innych”.
Jak widać, pełna różnorodność stanowisk. J Są też próby uwzględnienia teorii ewolucji. Ale o nich następnym razem.