W poprzednim odcinku pokazałem, że bagatelizowana przez ks. Ślipkę nieskuteczność (nieefektywność) stosunków seksualnych, jeśli chodzi o poczynanie dzieci, na poziomie analizy aktu stwarza poważne problemy, skłaniające moim zdaniem do zastanowienia, czy rzeczywiście pierwszym celem czynności seksualnych jest prokreacja. Na te wątpliwości krakowski etyk odpowiada jednym akapitem w książce „Życie i płeć człowieka”: „Jeżeli zaś chodzi o dysproporcję między potencjalnymi możliwościami ludzkiej rozrodczości a ich rzeczywistą aktualizacją, należy pamiętać o dwu rzeczach. Po pierwsze celowość płciowości polega na odpowiedniej wewnętrznej prawidłowości struktury organów rozrodczych zmierzających do wytwarzania komórek rozrodczych oraz działań umożliwiających zapłodnienie, a więc jest czymś w c z e ś n i e j s z y m, aniżeli realne skutki przez nią spowodowane. Po drugie, do integralnych składników tej celowości należy stwarzanie optymalnych warunków jej funkcjonowania, co wymaga właśnie nieproporcjonalnie większego zasobu biologicznych sił rozrodczych, aniżeli wydana na świat ilość osobników ludzkich. Dlatego celowość płciowości przejawia się jednako w aktach zapłodnienia i niezapłodnienia, rodzenia i nierodzenia. A w takim razie jest rzeczą zupełnie nieuprawnioną twierdzić, że <seksualizm ludzki jest w stopniu o wiele większym narzędziem uczuciowego i duchowego rozwoju jednostki niż instrumentem przedłużania gatunku> (Kozakiewicz). Istotny stan rzeczy jest dokładnie odwrotny” (s.179-180).
Najpierw zauważmy, że nieefektywność stosunków seksualnych nie jest przypadkowa, ona również wpisana jest w owe uprzednie wewnętrzne prawidłowości struktury organów rozrodczych. Jest zatem „wcześniejsza, aniżeli realne skutki”. Na przykład płodność jest blokowana w czasie ciąży i intensywnego karmienia piersią. Oczywiście można powiedzieć, że ta blokada służy prokreacji, ale czemu wówczas służą wciąż możliwe stosunki seksualne? Przecież nie prokreacji! Ks. Ślipko odwołuje się do faktu „nieproporcjonalnie większego zasobu biologicznych sił rozrodczych”. Ten argument trudno uznać za trafiony. Nadwyżka sił biologicznych odgrywa rolę na poziomie produkcji komórek rozrodczych: organizm mężczyzny produkuje miliony plemników, w ciągu życia kobiety zapłodnionych może być co najwyżej niecały promil z kilkuset tysięcy komórek jajowych znajdujących się w jej jajnikach. Natomiast nie ma przełożenia na liczbę stosunków (jeżeli już, można by mówić wręcz o odwrotnie proporcjonalnym przełożeniu: parom starającym się o dzidziusia zaleca się np. odczekanie 4-5 dni przed tym najlepszym momentem, aby spermy dobrej jakości było jak najwięcej).
Możemy ogólnie dywagować o prokreacyjnej celowości płciowości i nieefektywności stosunków, ale przecież dokładnie wiemy, jakie warunki muszą być spełnione, by dziecko mogło się począć. W okresach bezpłodnych jest to po prostu niemożliwe i podejmowane wówczas stosunki seksualne nie mogą służyć prokreacji. Ks. Ślipko, by mówić o stałej celowości prokreacyjnej nie tylko świadomie obiera perspektywę bardzo ogólną, ale ponadto patrzy wybiórczo. Nie wspomina, że faktycznie biologiczny fundament płciowości jest wewnętrznie zróżnicowany: składa się on nie z jednego, tylko z dwóch odrębnych układów (choć oczywiście funkcjonalnie połączonych): układu rozrodczego i układu seksualnego. Oba układy funkcjonują względnie niezależnie, są też inaczej sterowane przez mózg. Na cykl owulacyjny kobieta nie ma bezpośredniego wpływu – toczy się on niezależnie od jej woli i świadomości. Natomiast układ seksualny (przez seksuologów nazywany dość okropnie platformą orgazmiczną) uruchamiany jest podczas stosunku i to on stanowi bezpośredni i wystarczający fundament biologiczny działań seksualnych. To tłumaczy, dlaczego współżycie seksualne jest możliwe także wtedy, gdy układ prokreacyjny jest nieczynny, a nawet wtedy, gdy zostanie całkowicie usunięty poprzez zabieg histerektomi. (Gdybyśmy jeszcze dokładniej wniknęli w działanie ludzkiej seksualności, okazałoby się, że w swojej istocie jest ona zjawiskiem czysto psychicznym, a jej ostatecznym biologicznym fundamentem jest sam mózg, jako najważniejszy organ seksualny. Mniej więcej od lat 60. znane jest w seksuologii zjawisko suchego orgazmu: gdy osoba przeżyła orgazm i w jej mózgu zdążyły się wytworzyć odpowiednie ścieżki neurochemiczne, jest w stanie przeżywać orgazm bez uruchamiania narządów płciowych poprzez stymulację jedynie bodźcami wzrokowymi albo wyobrażeniowymi. Dlatego orgazm mogą przeżywać także osoby dotknięte poważnym kalectwem, np. paraliżem). Ostatecznie więc akt seksualny bezpośrednio ma własny fundament oraz dynamikę, a co za tym idzie także i celowość – odrębną od celowości prokreacyjnej.
Z kolei warunkiem poczęcia jest zharmonizowanie dwóch przyczyn: stosunku seksualnego i wystąpienia owulacji. Owulacja jest, jak wiemy, niezależna od działań seksualnych, zetem wobec nich jest przyczyną zewnętrzną, choć nie jest zewnętrzna wobec płciowości człowieka. Prowadzi to do wniosku, że prokreacja jest celem pośrednim i dalszym tych działań. Na pewno, w każdym razie, nie może być celem bezpośrednim i pierwszym, jak głosi wbrew faktom tradycyjna etyka katolicka.
Co jest zatem przedmiotem aktu seksualnego – orgazm? Ks. Ślipko oczywiście uwzględnia fakt, że współżycie seksualne prowadzi do przeżycia intensywnej rozkoszy. W jego książkach odnaleźć można analizy różnych typów przyjemności (socjogennej – gdy obie płcie spotykają się razem w różnych sytuacjach życiowych, sensuogennej – gdy kobieta i mężczyzna przebywają w zmysłowej bezpośredniej bliskości oraz libidogennej – gdy uruchomiony aparat seksualny prowadzi do orgazmu). Te analizy są potrzebne po to, by nie wgłębiając się w strukturę aktu, porównać ze sobą pod względem wartości etycznej przeżycie przyjemności i cel prokreacyjny. Oczywiście w konkluzji prokreacja okazuje się o wiele ważniejsza i to jej przyjemność seksualna powinna być podporządkowana. Przeciwne rozstrzygnięcie od razu spotyka się z zarzutem hedonizmu – dodajmy: słusznie.
Błąd, jaki ks. Ślipko popełnia na tym etapie analizy, polega na tym, że to wcale nie przyjemność powinna być brana pod uwagę jako kandydat na przedmiot stosunku seksualnego, czyli jego wewnętrzny, obiektywny cel. Wobec tego co? O tym w następnym odcinku.