Słowa-klucze

Istnieją słowa, bez których – jak się wydaje – trudno byłoby nam opisać i rozumieć świat oraz nas samych. Do niektórych tak często się odwołujemy, że zdają się coraz bardziej dewaluować. Do takich słów z pewnością należy słowo „miłość”, które także i ja często eksploatuję (ostatnio – próbując na łamach Tygodnika odpowiedzieć na pytanie: jakiego katechizmu potrzebują Polacy?). Dlatego będę chciał się krytycznie do tego pojęcia odnieść, ale jeszcze nie w tym wpisie. Teraz o innym słowie-kluczu, należącym do kategorii tych wciąż czekających na rozpropagowanie.

Stali czytelnicy je znają – chodzi o „intymność”, o której tym razem pomyślałem podczas lektury inspirującego teksu Zbyszka Nosowskiego „Polskie katolicyzmy” (w wersji skróconej opublikowanego w Tygodniku Powszechnym, a w pełnej – w styczniowym numerze miesięcznika „Więź„). Polecam ten tekst, gdyż jest on ciekawą próbą nakreślenia ideowej mapy polskiego Kościoła. Kryterium różnicowania postaw stanowi stosunek katolików do współczesnego świata. Zbyszek wyróżnia cztery postawy: katolicyzm twierdzy, katolicyzm walki, katolicyzm dialogu i katolicyzm prywatny. Pierwszy współczesność całkowicie odrzuca, drugi widzi w niej zagrożenie, trzeci – szansę, a czwarty bezkrytycznie ją afirmuje.

Choć takiej klasyfikacji można zarzucić schematyzm czy aprioryzm (zarzut taki stawia np. Tadek Bartoś), stanowi ona moim zdaniem dobry punkt wyjścia do dyskusji. Na jakiś schemat jesteśmy skazani, a jeśli chcemy odrzucić powyższy, powinniśmy zaproponować lepszy. W tym wpisie chcę pokazać, że można spojrzeć głębiej.

Najpierw jednak zauważmy, że owe różnicowanie się postaw wobec świata nie ma, a przynajmniej nie musi mieć religijnej genezy. Twierdzę, że kryje się za nim przede wszystkim różne rozumienie relacji między jednostką a grupą. Oto moje uzasadnienie.

Okopywanie się w twierdzy czy walka ze światem wymagają wysiłku. Jakie emocje są w stanie wywołać w nas tak energochłonną aktywność? Zauważcie, że to nie jest twórcza aktywność – chodzi w niej o obronę stanu posiadania. Zatem o naszym postępowaniu decydują emocje negatywne, a nie pozytywne. Nie trzeba chyba być zbyt przenikliwym, by wskazać na lęk – chodzi o lęk przed utratą możliwości zaspokajania pierwotnych potrzeb: poczucia bezpieczeństwa i tożsamości. Te potrzeby wiązane są ze wspólnotą. Jeżeli to, co dla nas egzystencjalnie najważniejsze, zależne jest od wspólnoty, to najmniejsze zagrożenie jej bytu, będzie wywoływać w nas lęk i odruchy zbiorowej mobilizacji. Dla takiej postawy najcenniejszą cnotą nie będzie samodzielność, tylko posłuszeństwo i jednomyślność oraz zdolność do poświęceń.

Nie odkrywam nowych rzeczy: im bardziej konserwatywne i tradycjonalistyczne środowisko, tym silniej wartość i znaczenie jednostki uzależniane są od wartości i powodzenia grupy jako całości (Kościoła, narodu, państwa), i tym większe poczucie zagrożenia wywołują społeczne i kulturowe zmiany niesione przez świat.

Od tego, jak rozumiemy siebie wobec wspólnoty, zależeć będzie także narzucający się nam obraz Boga – poczynając od postaci absolutnego władcy i prawodawcy, domagającego się bezwzględnego posłuszeństwa, do kochającego ojca, cierpliwie czekającego na powrót marnotrawnego syna. Nie przypadkiem pojawiający się co jakiś czas pomysł ustanowienia Chrystusa Królem Polski pochodzi od jednego środowiska.

Ale zauważmy, że rozwiązaniem problemów kolektywnego tradycjonalizmu nie jest religijny indywidualizm – druga skrajność. W ogóle, poruszanie się między tymi skrajnościami, skazuje nasz dyskurs na ślizganie się po powierzchni. To moim zdaniem słabość tekstu Zbyszka: postawę dialogu (którą ja też uważam za słuszną) w takiej perspektywie da się uzasadnić tylko negatywnie – jako środek między skrajnościami. Tymczasem ma ona wartość religijną.

Tu powrócę do intymności jako słowa-klucza. Jeśli religioznawcy w świętości, która wzbudza lęk i fascynację, widzą kategorię charakterystyczną dla religii w ogóle, ja taką kategorię dla chrześcijaństwa i ewangelii Jezusa dostrzegam właśnie w intymności. Już o tym pisałem, odwołując się do tekstów Henri J. M. Nouwena.

Intymność to nie tylko bliskość w sensie osobistego zaangażowania (Nosowski pisze, że wiara domaga się takiego zaangażowania), ale przede wszystkim  b e z b r o n n o ś ć. W intymności wyrzekamy się władzy nad drugim i wobec niego stajemy w prawdzie – tacy, jacy jesteśmy. Tym samym wiele ryzykujemy, ale na tym polega ewangeliczny paradoks.

To najbardziej zdumiewające w przesłaniu Ewangelii: prawdziwym znakiem Boga jest bezbronność. O ile jednak nasza bezbronność jest tożsama z naszą słabością, o tyle bezbronność Boga objawia Jego wszechmoc. Ryzykując bezbronność, dajemy Bogu szansę umocnienia nas. Owo umocnienie przychodzi „z góry”, jako Jego suwerenny dar. Tak obdarowani możemy „wszystko”. To znaczy, najważniejsze sprawy w naszym życiu odzyskują swoje miejsce – nasze pierwotne potrzeby, jak potrzeba bezpieczeństwa i tożsamości, przestają nami bezwzględnie władać (przestają być „sprawą życia i śmierci”). Odzyskujemy spokój dziecka, które jest blisko rodziców.

Tak rozumiana intymność przekracza opozycję publiczny-prywatny i obie skrajne postawy: religijny kolektywizm i indywidualizm. Już pisałem, że np. intymność umierania, w którą pod koniec życia wprowadził nas Jan Paweł II, miała wręcz globalny charakter. Zauważmy także, iż prawdziwy dialog zawsze jest intymny – jest rezygnacją ze zdobycia władzy nad adwersarzem. Ma zatem głęboko ewangeliczny sens.

Na koniec jeszcze jedna uwaga odnosząca się do „Polskich katolicyzmów”. Pod koniec eseju Zbyszek osłabia wymowę zaproponowanej klasyfikacji postaw, stwierdzając, że każda ma ewangeliczne korzenie: „Sam Jezus w sytuacjach trudnych wyborów zachowywał się w zróżnicowany sposób – raz przewracał stoły i wyganiał przekupniów ze świątyni; wielokrotnie ostrymi słowy ganił faryzeuszów i uczonych w Piśmie” (dłuższa wersja w „Więzi”; str. 22). Mam wrażenie, że często perykopa o wygnaniu przekupniów z świątyni jest nadużywana do usprawiedliwiania rozwiązań siłowych. Tymczasem nie ma analogii między sięganiem po władzę, a wiec po przymus, nawet w obronie słusznych wartości, a samotnym protestem przeciwko klice przyświątynnych dorobkiewiczów. Bronią Jezusa była jedynie jego racja – bicz z powrozów to raczej symboliczne przedstawienie bezbronności desperata niż skuteczne narzędzie walki. To gniew proroka, a nie władcy.

22 komentarze do “Słowa-klucze

  1. ~anna.agnieszka

    Uzyskać stan intymności, o ktorym piszesz, to znaczy spotkać się chyba naipierw samemu ze sobą, odsłonić samemu siebie swoją bezbronność i autentyczność, po to by wejść w taką strefę bezbronności i autentyczności Boga, by wejść w bliskość z Bogiem.Czy ja dobrze rozumiem tę kategorię „intymność”?Jeśli mój sposób rozumienia tego pojęcia jest właściwy, to obawiam się, że to zadanie cokolwiek;) trudne. Niemal metafizyczne, ocierające się jesli nie o medytację, to na pewno bazujące na jakiejś szczególnej introspekcji. Uwolnienie się od obsesji, lęków,zaszłości, kodów kulturowych własnej grupy i traum by stać się jak dziecko – czyste i gotowe do intymności z Bogiem. Ile osób jest gotowych na takie ustosunkowanie do Boga? Na intymność? Pokazanie się bezbronnym i nagim?Bardzo wygodnie jest przyjąć jedną z owych powierzchownych koncepcji/strategii bycia w kościele. Wszak każda z tych postaw, które przytaczasz za Nosowskim, ma już niejako opracowaną/gotową intelektualną wersję człowieka/świata/dobra/zła. Ma także opracowane narzędzia i sposoby realizacji postawy „dobrego katolika”. Wystarczy się przyłączyć do określonej, najbardziej nam zbliżonej ideologicznie albo osobowościowo grupy i BYĆ.Mam wrażenie, że ludzie niekoniecznie angażują się w Boga, tylko raczej w te opracowane wersje/postawy, które są, jak sądzę projekcją naszych wcześniejszych doświadczeń,urazów czy pragnień.Ale to tylko moje wrażenia, mętne być może.

    1. ~Politolog

      Proszę mi powiedzieć jak się mają ostatnie wpisy Pana Red . do tematu seksualności , etyki i religii?? wydaje mi się ze ostatnio Pan Red. unika tego tematu i krąży wokół , czyżby się wyczerpały pomysły??? a może Pan Red. zmienił poglądy???

      1. ~toot

        A może napisałby Pan coś o wspólnym mieszkaniu par nie będących małżeństwem…. Bo to jest też spory kościól

  2. Artur Sporniak

    Anno.agnieszko, sytuacje intymności zwykle na nas spadają znienacka, tak jak intymności nagle doświadczyła kobieta cudzołożna przyprowadzona do Jezusa. Wspominałem na tym blogu, że ta genialna opowieść wskazuje na jakiś religijny paradygmat (wpis „Uzależnienie jako wartość?” z 20.12.2007). Można wskazywać inne spotkania Jezusa – np. z Samarytanką. Tekst Zbyszka Nosowskiego uświadomił mi, że nawet wyrzucając przekupniów ze świątyni, Jezus wprowadzał w ową intymność.O doświadczeniu bezbronności (czy raczej bezradności) pisałem także w tekście „Deficyt błogosławionej winy” (link na skrzydełku blogu w „Tekstach innych”). Sądzę, że gdy raz się takiej intymności doświadczy, to takie doświadczenie pozostawia ślad i w dalszym życiu łatwiej jest nam dostrzegać ową głębię.

    1. ~anna.agnieszka

      roumiem, intymność jako nawrócenie, uznanie sowjej grzeszności, przeżycie doświadczenia, które zmienia perspektywęwidziałam reportaż o rodzinie, w której trzecie dziecko narodziło się bez rąk i nóg – historia tych ludzi jest opisem nawrócenia, zobaczenia rzeczy w ich głębszym wymiarzep.s. nie istnieje wpis z 20 grudnia 2007,pozdrawiam

      1. Artur Sporniak

        > p.s. nie istnieje wpis z 20 grudnia 2007,Istnieje – wystarczy w „Archiwum postów” kliknąć na grudzień 2007.

        1. ~anna.agnieszka

          istnieje, chyba byłam rozkojarzona …:)a co jesli człowiek w soim życiu nie doświadczy znienacka intymności?aco jesli doświadczy, ale zaprze się autentyzmowi uczuć? Nie wyciągnie wniosków? Nie pójdzie za dobrem?z jakiegoś powodu czasami pomimo niezwykłego doświadczenia staramy się je pominąć, to jakieś irracjonalne zakamarki ludzkiej duszyczytam właśnie „Bunt ciała” Alice Miller, która opisuje jak w toku życia niekiedy uczymy się nie czuć tego, co czujemy, zaprzeczać oczywistości zdarzeń, opisuje np. Czechowa, który wyjechał na Sachalin opisywać żywot „wyklętych, katowanych, bitych”, a nigdy przed sobą ani przed światem nie przyznał się, że sam jest ofiarą okrutnego ojca pijakaA Prosust w liście do matki pisał „bo wolę już mieć napady duszności i być takim, jak Ci się podoba, niż nie podobać się Tobie i nie cierpieć”, świadomie brniemy niekiedy w bezsens, bo daje jakieś profityprzytaczając te „psychologizmy” chcę powiedzieć, że sama wola dojrzenia istoty DOBRA to często za małomam wrażenie, że tkwimy w jakichś „więzieniach”

  3. ~gościówa

    „Jeśli religioznawcy w świętości, która wzbudza lęk i fascynację, widzą kategorię charakterystyczną dla religii w ogóle, ja taką kategorię dla chrześcijaństwa i ewangelii Jezusa dostrzegam właśnie w intymności.”Jeśli już miałabym wybierać, to wolę Tischnerowskie rozróżnienie sacrum i sanctum. (Piszą o nim np. tutaj: http://tnij.org/fp2z )

      1. Artur Sporniak

        Nie wiem, Politologu, czy prawo dopuszczające aborcję na życzenie jest słuszne. Moim zdaniem jest wyrazem bezradności i obojętności społeczeństwa wobec problemów kobiet. Co do innych poglądów pani biskup, są one tak skrótowo przedstawione, że trudno się do nich odnosić.A co do pytania: „Proszę mi powiedzieć jak się mają ostatnie wpisy Pana Red . do tematu seksualności , etyki i religii?? wydaje mi się ze ostatnio Pan Red. unika tego tematu i krąży wokół , czyżby się wyczerpały pomysły??? a może Pan Red. zmienił poglądy???”,po prostu dzięki Wam rozwijam się. 🙂 i nie zadawalają mnie już roztrząsania konkretnych przypadków. Moje myślenie podąża w dwie strony. W stronę precyzyjniejszego uchwycenia religijnego kontekstu naszych wyborów moralnych – uważam, że chrześcijaństwo dobrze przeżywane sprzyja moralnej dojrzałości, która wiele pytań znosi jako w rzeczywistości problemy pozorne. Np. jeśli zrozumiemy, o co Jezusowi chodziło w ewangelicznym przesłaniu, pytanie, czy wolno mi w małżeństwie w trudnej sytuacji sięgnąć po prezerwatywę, może okazać się bezprzedmiotowe. :)Drugi kierunek to zbadanie naukowych danych odnośnie naszej natury (funkcjonowania mózgu, ewolucyjnego spadku itd) – w tym przypadku także może się okazać, że niektóre moralne problemy wynikają z naszej niewiedzy. Okazuje się, że jest mnóstwo ciekawych książek, które należałoby przeczytać. Np. jedną z najważniejszych odnośnie teorii funkcjonowania naszych mózgów – „Tajemnica świadomości” Antonio Damasio – od wielu lat mam na półce nie przeczytaną. Zdałem sobie z tego sprawę, gdy kupiłem dalszy jej ciąg: „W poszukiwaniu Spinozy” czyli o roli emocji i uczuć w naszym funkcjonowaniu. To wszystko jest niezwykle ciekawe – kopalnia problemów do komentowania!

  4. ~gościówa

    „Tymczasem nie ma analogii między sięganiem po władzę, a wiec po przymus, nawet w obronie słusznych wartości, a samotnym protestem przeciwko klice przyświątynnych dorobkiewiczów. Bronią Jezusa była jedynie jego racja – bicz z powrozów to raczej symboliczne przedstawienie bezbronności desperata niż skuteczne narzędzie walki. To gniew proroka, a nie władcy.”Nie rozumiem twojego rozróżnienia. Przecież ich wypędził, czyli zastosował przymus i był skuteczny. Skoro był skuteczny, to nie był bezbronny.Ponadto – uważasz, że tylko agresja bezbronnego desperata jest akceptowalna? Dlaczego? Bo nie jest skuteczna, bo nikogo tak naprawdę nie zmusza, bo jest tylko symboliczna? Wobec tego chyba nie „bezbronna” – ale bezradna. Desperat jest bezradny i robi wysiłki bez nadziei, że będą one skuteczne.Desperacja, bezradność, pozwalanie sobie na agresję tylko wtedy, gdy nie ma się nadziei na skutek – to przecież okropne, żałosne, niezdrowe. Ja w ogóle nie rozumiem twojej fascynacji tą „bezbronnością”.

    1. Artur Sporniak

      > Nie rozumiem twojego rozróżnienia. Przecież ich wypędził,> czyli zastosował przymus i był skuteczny. Skoro był> skuteczny, to nie był bezbronny.Ich było więcej, prócz tego mieli interes, by zostać. Łatwo mogli Jezusa pobić, skrępować, wyrzucić poza teren świątyni. Dlaczego tego nie zrobili? Sądzę, że z powodów wyrzutów sumienia – w sumieniu wiedzieli dokładnie, że Jezus ma rację.> Ponadto – uważasz, że tylko agresja bezbronnego desperata> jest akceptowalna? Dlaczego? Bo nie jest skuteczna, bo> nikogo tak naprawdę nie zmusza, bo jest tylko symboliczna?> Wobec tego chyba nie „bezbronna” – ale bezradna. Desperat> jest bezradny i robi wysiłki bez nadziei, że będą one> skuteczne.Nie wiem, czy to był wybuch niekontrolowanej agresji – odczytywałbym to zachowanie jako symboliczne – Jezus zachował się tak, jak wiele wieków później zachowywali się jurodiwi – celowo w taki sposób, by wzbudzić szok, by dać do myślenia. > Desperacja, bezradność, pozwalanie sobie na agresję tylko> wtedy, gdy nie ma się nadziei na skutek – to przecież> okropne, żałosne, niezdrowe.> Ja w ogóle nie rozumiem twojej fascynacji tą> „bezbronnością”.Za tą fascynacją kryje się intuicja, że rzeczy najważniejsze ostatecznie nie zależą od naszych zdolności i wysiłków. Zależą od czegoś/kogoś większego od nas. Zatem rezygnacja z własnych pomysłów (czyli „bezbronność”) w pewnych ważnych chwilach wydaje się najwłaściwszą postawą. Choć wcale nie łatwą, bo w naszym samorzutnym aktywizmie odzywa się mnóstwo pierwotnych odruchów lękowych, z którymi trudno jest nam sobie zwykle poradzić.

      1. ~MagCzu

        > > Ja w ogóle nie rozumiem twojej fascynacji tą> > „bezbronnością”.> Za tą fascynacją kryje się intuicja, że rzeczy> najważniejsze ostatecznie nie zależą od naszych zdolności> i wysiłków. Zależą od czegoś/kogoś większego od nas. Zatem> rezygnacja z własnych pomysłów (czyli „bezbronność”) w> pewnych ważnych chwilach wydaje się najwłaściwszą postawą.> Choć wcale nie łatwą, bo w naszym samorzutnym aktywizmie> odzywa się mnóstwo pierwotnych odruchów lękowych, z> którymi trudno jest nam sobie zwykle poradzić.Związek „bezbronności” z tym, co tu piszesz, nie jest dla mnie jasny. Rezygnacja z własnych pomysłów jest wtedy słuszna, gdy te pomysły są złe. One faktycznie bywają złe. Ale wydają się dobre, bo chronią lokalnie jakieś nasze interesy. Zrezygnowanie z takiej ochrony to jest, rozumiem, to odkrycie się i bezbronność?Chińscy dygnitarze – akurat ostatnio coś tam o nich czytałam – dziwią się chrześcijanom, że przedmiotem ich fascynacji i naśladowania jest życie Chrystusa, które było klęską. Fascynacja bezbronnością i zarazem bezradnością. Psalmy sławią Boga, który strzeże ubogich – a w życiu jakoś nie widać, by On ich strzegł. Cała nadzieja wierzącego uczepiona jest w tym, czego nie widać. I chyba, jak pisał św. Paweł, wszystko to na próżno, jeśli Chrystus nie zmartwychwstał.

  5. ~KBV

    Bardzo ciekawie pan pisze i właśnie dlatego pomyślałam, że „podrzucę” panu temat, który – może – mógłby pana zainteresować, a mnie ciekawi to zagadnienie i chętnie dowiedziałabym się co pan na ten temat myśli. Mianowicie, zastanawia mnie temat masturbacji wśród młodych ludzi (tzn. nie będących w jakichkolwiek związkach, albo tylko rezygnujących z seksu). Nikt nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, czy jest ona grzechem? Oczywiście pisząc „nikt” mam na myśli osobę konkretną, bo stanowisko Kościoła jest dobrze znane i określone – grzech. Czy człowiek, który podejmuje walkę z tą słabością, bardzo często długą i żmudną, jest skazany na rezygnację z przyjmowania Komunii? Czy w ogóle Kościół podejmuje z takimi ludźmi jakiś dialog? Oni czasem tak bardzo cierpią, a przede wszystkim wstydzą się. O wszystkim teraz się rozmawia, tylko nie o tym jednym. Z drugiej strony, młody człowiek, który nie jest w związku nie ma szans na zaspokojenie potrzeby – jeszcze nie seksualnych – zwyczajnej bliskości płci przeciwnej. Czy w ogóle jest możliwym zagłuszenie tej potrzeby?Za ewentualne zainteresowanie moimi pytaniami z góry dziękuję.

  6. ~Bosa_noga

    W dzisiejszym świecie wcale nie jest łatwo być w punkcie złotego środka. Ataki zewsząd na pojedynczą jednostkę ludzką, gdy jest ona słaba bynajmniej zaprowadzą ją wprost „pod nogi” konformizmu. Nie będzie wytykana palcami. Wmiesza się w tłum i ślepo – mniej lub bardziej świadomie za nim podąży, co da jej poczucie relatywnego – chwilowego bezpieczeństwa i spokoju. Kto bardziej silny, świadomy siebie – wyłamie się, ale może to z kolei zrodzić niebezpieczeństwo ucieczki w indywidualizm perfekcyjny, izolację totalną – ucieczki od świata i wolności. Nie jest łatwo dziś żyć. Wcale. Coraz mniej tematów tabu (niby to lepiej, ale czy na pewno?) Zaczynasz odczuwać, jak to całe d z i s i a j zewsząd „wbija” się do Twojego domu, zagarnia każdą płaszczyznę Twojego życia. Wszędzie mówią już o wszystkim…gdzie tu miejsce na prawdziwą intymność? Na to, co moje? Nasze? I tylko takie!Słowa – klucze – czemu tak nadużywane? Ich wartość się deprecjonuje. Kiedyś słyszane w wyjątkowych momentach życia. Takie szczególne. Dziś slogany bijące po oczach, spoglądające groźnie z każdego bilboardu, ulotki w skrzynce na listy, czy artykułu we własnej lodówce.Czy cokolwiek ma jeszcze tą wartość specjalną? Może to, co niewypowiedziane i co pozostaje w środku? Ale czy jest jeszcze cokolwiek takiego?Pozdrawiam.

  7. ~jk

    Ślizganie się po powierzchni, pomiędzy religijnym indywidualizmem, a kolektywnym tradycjonalizmem jest wynikiem tego, że skupiamy się nie na problemie faktycznym, a na spojrzeniu na problem. Jeśli zaś problemem dla naszych rozważań ma być właśnie owo spojrzenie, to nie ma wtedy miejsca na to aby spojrzeć głębiej i rozważania z góry skazane są na brnięcie w ślepą uliczkę z braku argumentacji. Powód. Nie mamy zdolności poznania obiektywnej prawdy. Nie widzimy rzeczywistego problemu lecz pewną ilość danych o nim, wśród których między innymi są dane z okolicy prawdy obiektywnej. Stosunkowo mała ilość takich danych jest powodem ślizgania się po powierzchni problemu nie tyle pomiędzy skrajnościami, co pomiędzy zaobserwowanymi stanowiskami układającymi się w schemat właśnie z powodu braku dostatecznej ilości danych naprawdę prawdziwych. I choć zdaję sobie sprawę z ubogich zdolości poznawczych wyobrażam sobie, że duża ilość obiektywnie prawdziwych danych o problemie dałaby możliwość poruszania się płynnie po całej jego rozciągłości, zarówno horyzontalnie, jak i wertykalnie. Wyobrażam sobie też, że to jest właśnie ta głębia z jaką mamy ochotę spojrzeć na rzecz. Wynika z tego, iż nie jest istotne jak widzimy daną postawę. Istotne jest samo przeżycie, którego tak naprawdę nie poznamy. Przeżycie jest indywidualne, co nie znaczy, że ma miejsce w odosobnieniu. Ma ono miejsce w dialogu, bo żyjemy w dialogu. Tu łączy się indywidualizm z kolektywizmem. Ile istnień, tyle postaw. Ile postaw, tyle przeżyć. Zna je tylko Bóg. Zatem czy warto spoglądać głębiej. Czym jest spojrzenie głębiej. Chyba dla nas tylko i aż otwarciem na każde inne, podkreślam, każde przeżycie bez żadnej jego oceny. Intymność o jakiej Pan pisze wyobrażam sobie właśnie jako przeżycie otwarcia na przeżycie innego człowieka. W takim przeżyciu jest pewne pogodzenie sie z Bogiem.Chciałbym też napisać coś „z innej beczki”. Inny komentujący zarzuca Panu, iż odchodzi Pan od tematu seksualności. Może sprowokuję jakiś nowy tekst. Pierwszy raz jestem na Pana blogu, czytam Tygodnik Powszechny lecz nieregularnie i od niedawna częściej więc nie znam wielu Pana tekstów. Przed chwilą przeczytałem wywiad przeprowadzony z Panem przez panią Helenę Gąsior, zatytułowany „W łóżku z katolikiem”. Temat seksualności katolika jest bardzo ciekawy i nurtuje mnie od dawna. Poniżej przedstawię kilka pytań, które sobie zadaję, a na które odpowiedzi jeszcze nie mogę się dopracować. Czy naturalne metody antykoncepcyjne, stosowane przecież ze świadomością jako środek przeciw powstaniu nowego życia wpisują w Boży zamysł stworzenia wszechrzeczy? Która z wymienionych poniżej rodzin wydaje się być nastawiona na miłość do człowieka (przede wszystkim tego, który może się począć), taka, która posiada maksymalnie dwójkę dzieci i stosuje, zgodnie ze swą wiarą, bez grzechu, w zgodzie z nauką Kościoła Katolickiego, naturalne metody antykoncepcyjne (podkreślam, z intencją niedpuszczenia do kolejnego poczęcia), czy rodzina posiadająca np. czworo dzieci, stosująca nienaturalne metody antykoncepcyjne (bez poronnych) z przyczyn cywilizacyjnych, nie z braku chęci posiadania większej liczby dzieci,a z chęci wyboru np. lepszego momentu na przyjęcie kolejnego dziecka? Czy właściwe jest rozważanie zasadności stosowania antykoncepcji aby nie dopuścić do ujawnienia się naszych słabości np. niedochowania wierności? Zastosowanie „złego” środka aby nie dopuścić do „złego” czynu powoduje, że jestem bardziej przyzwoity, czy tylko wygląda, że taki jestem?

  8. ~???? ???

    Jak państwo, a jak kościół realizują zapisy konkordatu?Obecny artykuł jest kontynuacją artykułu dot. konkordatu z 1925 roku. Porównanie treści obu konkordatów daje wyobrażenie, jak niewiele różnią się cele i dążenia kościoła katolickiego. I jak niewiele dzieli pewne grupy polityczne w naszym kraju mające na celu udogodnienie kościołowi zawłaszczenia jak największej władzy. I jak dążenia tej grupy prowadzą do utworzenia państwa wyznaniowego, co odczuwamy na każdym kroku i w coraz większej liczbie dziedzin działalności państwowej.W dniu 28 lipca 1993 roku został podpisany pomiędzy Stolicą Apostolską a Rzecząpospolitą Polską Konkordat w celu uregulowania wzajemnych stosunków. W imieniu Stolicy Apostolskiej podpisany został przez ks. Józefa Kowalczyka, Arcybiskupa Tytularnego Heraklei i Nuncjusza Apostolskiego w Warszawie a w imieniu RP przez Krzysztofa Skubiszewskiego, Ministra Spraw Zagranicznych.Jak pamiętamy dyskusja wokół konkordatu miała bardzo zacięty charakter, w którym jego przeciwnicy używali raczej argumentów rzeczowych, a zwolennicy – argumentów histerycznych, nacjonalistycznych i fanatycznych.A oto treść tych artykułów, które budzą najwięcej wątpliwości i ograniczają władzę państwową oraz stawiają bariery przed tą częścią społeczeństwa, która jest obojętna lub niewierząca.Artykuł 7:1. Urzędy kościelne obsadza kompetentna władza kościelna zgodnie z przepisami prawa kanonicznego.Artykuł 12:2. Program nauczania religii katolickiej oraz podręczniki opracowuje władza kościelna ipodaje je do wiadomości kompetentnej władzy państwowej. 3.(…) Kryteria wykształcenia pedagogicznego oraz forma i tryb uzupełniania tego wykształcenia będą przedmiotem uzgodnień kompetentnych władz państwowych z Konferencją Episkopatu Polski.4. W sprawach treści nauczania i wychowania religijnego nauczyciele religii podlegają przepisom i zarządzeniom kościelnym(…).Artykuł 14:1. Kościół katolicki ma prawo zakładać i prowadzić placówki oświatowe i wychowawcze, w tym przedszkola oraz szkoły wszystkich rodzajów, zgodnie z przepisami prawa kanonicznego i na zasadach określonych przez odpowiednie ustawy.4. Szkoły i placówki wymienione w ustępie 1 będą dotowane przez państwo lub organy samorządu terytorialnego w przypadkach i na zasadach określonych przez odpowiednie ustawy.Artykuł 15:3. Papieska Akademia Teologiczna w Krakowie i Katolicki Uniwersytet Lubelski są dotowane przez Państwo. Państwo rozważy udzielanie pomocy finansowej odrębnym wydziałom wymienionym w ustępie 1.Artykuł 18:Stosownie do potrzeby zapewnienia opieki duszpasterskiej nad członkami mniejszości narodowych biskupi diecezjalni decydują o organizowaniu posługi duszpasterskiej i katechizacji w języku właściwej mniejszości.Artykuł 21:(…) 2. Przepisy prawa polskiego o zbiórkach publicznych nie mają zastosowania do zbierania ofiar na cele religijne, kościelną działalność charytatywno – opiekuńczą, naukową, oświatową i wychowawczą oraz utrzymanie duchownych i członków zakonów, jeżeli odbywają się w obrębie terenów kościelnych, kaplic oraz w miejscach i okolicznościach zwyczajowo przyjętych w danej okolicy i w sposób tradycyjnie ustalony.Artykuł 22:2. Przyjmując za punkt wyjścia w sprawach finansowych instytucji i dóbr kościelnych oraz duchowieństwa obowiązujące ustawodawstwo polskie i przepisy kościelne Układające się Strony stworzą specjalną komisję, która zajmie się koniecznymi zmianami. Nowa regulacja uwzględni potrzeby Kościoła, biorąc pod uwagę jego misję oraz dotychczasową praktykę życia kościelnego w Polsce.Artykuł 24:(…) O potrzebie budowy świątyni i o założeniu cmentarza decyduje biskup diecezjalny lub inny właściwy ordynariusz(…).Po zapoznaniu się szerokiego kręgu polityków i społeczeństwa z treścią konkordatu, wokół wielu jego założeń rozpętała się burzliwa dyskusja. Nie rozładowała powstałych napięć deklaracja rządu polskiego. Tę deklarację rząd Cimoszewicza przyjął 15 kwietnia 1997 roku i dołączył ją do ustawy ratyfikacyjnej. Jednak rząd Buzka przesłał do sejmu ustawę ratyfikacyjną bez deklaracji.Podobna sytuacja była z ustawami okołokonkordatowymi. Lewica proponowała uchwalenie najpierw ustaw a potem traktatu, natomiast koalicja AWS – UW postawiła sprawę jednoznacznie: najpierw traktat a potem ewentualnie zmiany w prawie.Tego typu stanowisko prawicy musiało budzić ( i budzi do dzisiaj ) wątpliwości. Można mówić prawie z pewnością, że ówczesnej władzy prawicowej bardziej zależało na co najmniej dobrych stosunkach z kościołem niż na interesie ogółu społeczeństwa.Tym wątpliwościom dali wyraz dyskutanci z trybuny sejmowej.Izabela Sierakowska (SLD): „Czy zmuszanie obywateli do ponoszenia kosztów opłacania lekcji religii, opłacania duchownych, to ma być racja stanu? To jest państwo wyznaniowe(…).( za stenogramem sejmowym)Władysław Adamski (SLD): „W żadnym kraju na świecie poza Watykanem kler(…) nie sprawuje aż takiego dyktatu ideologicznego nad życiem codziennym obywateli, jak to niestety, obecnie dzieje się w Polsce(…). ( za stenogramem sejmowym).Na takie – skądinąd – rozsądne głosy lewicy, nie pozostali głusi przedstawiciele kościoła. A. Orszulik, biskup łowicki nazwał przeciwników ratyfikacji konkordatu „ludźmi, którzy odrzucili rękę wyciągniętą przez Ojca Świętego” ( za Gazetą Wyborczą). Natomiast biskup Pieronek stwierdził, że opóźnianie ratyfikacji, to „przejaw nie spotykanej dotąd w polskim życiu publicznym nienawiści do kościoła” („Gazeta Wyborcza”).Jednak wątpliwości pozostają, a praktyka wskazuje na bezczelne wykorzystywanie i naginanie zapisów konkordatu do interesów kościoła. Powstaje szereg wątpliwości natury prawnej, czy praktykowanie wolności religijnej w demokratycznym państwie jest przez państwo honorowane. Konkordat nie reguluje ostatecznie spraw finansowych kościoła o których decydować ma specjalna komisja kościelno – rządowa. Przykładem podporządkowania sfery finansowej kościołowi może być wyrok Naczelnego Sadu Administracyjnego z 14 marca 2003r. NSA zadecydowało, że darowizny na kościół są nielimitowane i darczyńca może je sobie odpisać od podatku w pełnej, stuprocentowej wysokości. Tym samym sąd uznał wyższość ustaw kościelnych nad ustawą podatkową. A szeregowym podatnikom pozostaje ulga przewidziana w ustawie budżetowej. Równość wobec prawa?Ciekawie w konkordacie rozwiązane są sprawy oświaty. Czy zgodnie z przytoczonymi wyżej artykułami, państwo będzie mogło egzekwować od nauczycieli religii właściwych treści? Czy pod płaszczykiem nauczania religijnego katecheci nie będą uczniom wpajali treści głoszonych przez np. ks. Rydzyka? Mogą być z tym kłopoty, ponieważ konkordat jest umową międzynarodową, a więc jego przepisy stają wyżej niż zwykła ustawa. Na to zresztą będą się w razie wątpliwości powoływać przedstawiciele kościoła. Tak w naszym kraju wygląda bezstronność światopoglądowa szkoły!Ewenementem w skali europejskiej jest polska ustawa o radiofonii i telewizji. Wpisano tam, że telewizja zobowiązana jest do przestrzegania„wartości chrześcijańskich”. Wielu ekspertów uznało taki zapis jako rodzaj prewencji, czy wręcz cenzury.Zwolennicy konkordatu twierdzili, że jest on konieczny z powodu unormowania stosunków pomiędzy państwem i kościołem. Jest to jednak nieprawda, czy wręcz kłamstwo. Stosunki te zostały bowiem unormowane już wcześniej ustawami o stosunkach państwo – kościół i o gwarancjach wolności sumienia i wyznania.Wydaje się, że obecny konkordat wyraźnie narusza sferę neutralności państwa a ponadto sankcjonuje stan, w którym religia staje się stałym elementem systemu w szkole, wojsku i w urzędach państwowych.A już szczytem wszystkiego był sposób podpisania konkordatu. Sejm był rozwiązany, rząd administrował państwem a premier Suchocka podpisuje ustawę międzynarodową, nie pytając społeczeństwa o jego stosunek do tego dokumentu.A był on interesujący. Oto CBOS w maju 1997 roku przedstawił wyniki badań. Okazało się, że za ratyfikacją było 44% ankietowanych, 25% przeciw i 31% tych, którym było to obojętne lub nie mieli zdania.Ale kto by się w Polsce, państwie prawa, liczył z opinią społeczną! A efekty konkordatu widzimy na co dzień, i na co dzień dostrzegamy pazerność kościoła. Chyba najwięksi optymiści konkordatowych ustaleń muszą dziś posypać sobie głowy popiołem.Opracowano na podstawie treści konkordatu oraz wyjątków ze stenogramów sejmowych

  9. ~pl

    afromental i wszystko pan Sprniak wiementalnośća co do szkoły lubi pan origami? miłość to m to i to ł to o to ś to ć,oze większość ma po prostu problem z wymowąto ś i to ć o dltego tyle nie miłościpotem pisowniatakże miłość to alfabet:)p Sporniasporne to dla pana wszystko?chce pan niewiernych uczyć?:)klucz i pan i pana otworzyć i juz sie wszystkoz obaczy nieprawdażto banalnie proste p Sporniazeby sporny pan nie był

Możliwość komentowania została wyłączona.