Paradoks wolności

Czy żeby być człowiekiem, trzeba być zdolnym do czynienia zła? Takie pytanie pojawiło się w dyskusji pod ostatnim wpisem. W tej skrótowej formie brzmi ono paradoksalnie: zło miałoby współstanowić o naszym człowieczeństwie!? Ale gdy uwzględnimy także pytanie o wolność, pozytywna odpowiedź przestaje tak dziwić. Kudłaty napisał: „…byłem przekonany, że chodzi o człowieczeństwo rozumiane w ten sposób, że człowiek pozostaje wolny do radykalnego odrzucenia dobra. Poza tym w wolności widzę wartość, więc nie sądzę, żeby miała ona przekreślać dobro stworzenia. J Człowiek zaś bez wolności jednak nie byłby człowiekiem”. Rozumowanie jest więc następujące: człowiek bez wolności nie byłby człowiekiem, a wolność – by była wolnością – zakłada możliwość (zdolność!) radykalnego odrzucenia dobra. Zatem bez zdolności do radykalnego odrzucenia dobra nie bylibyśmy ludźmi. Za cenę wolności decydujemy się w postrzeganiu i rozumieniu własnej natury zrobić miejsce na perspektywę dla radykalnego zła. Czy jest to nieuniknione?

Intrygujące, że w tradycji Kościoła katolickiego znajdziemy myślenie tożsame z poglądami Kudłatego. Dokładniej mówiąc, od wieków współistnieją dwa rozumienia wolności, które – jak się wydaje – są nie do pogodzenia: wolność pozytywna zdobywana przez wybór dobra i negatywna – gwarantująca możliwość wyboru także zła. Pierwsza wskazywać ma głęboki sens i celowość naszego życia, rolą drugiej jest zapewnienie odpowiedzialności człowieka za jego złe czyny.

Katechizm w punkcie 1731 tak pisze o pierwszej: „Wolność jest w człowieku siłą wzrastania i dojrzewania w prawdzie i dobru; osiąga ona swoją doskonałość, gdy jest ukierunkowana na Boga, który jest naszym szczęściem”. Zatem: „im więcej człowiek czyni dobra, tym bardziej staje się wolnym. Prawdziwą wolnością jest tylko wolność w służbie dobra i sprawiedliwości. Wybór nieposłuszeństwa i zła jest nadużyciem wolności i prowadzi do >niewoli grzechu<” (1733). Co nie przeszkadza, by dokładnie między tymi dwoma punktami Katechizm głosił: „Wolność, dopóki nie utwierdzi się w pełni w swoim najwyższym dobru, jakim jest Bóg, zakłada możliwość wyboru między dobrem a złem, a więc albo wzrastania w doskonałości, albo upadania i grzeszenia. Charakteryzuje ona czyny właściwe człowiekowi. Staje się źródłem pochwały lub nagany, zasługi lub winy” (1732).

Swego czasu, pisząc recenzję z Katechizmu, Kołakowski zaatakował pozytywną koncepcję wolności. Zauważył, iż takie wyraźnie Augustyńskie rozumienie wolności narzuca mniemanie, że im mniej świat dostarcza okazji do grzechu, tym bardziej kwitnie ludzka wolność, a to może stać się usprawiedliwieniem dla reżymów opresywnych („Puls” nr 5-6/93). Rzeczywiście, m.in. tradycjonaliści wszelkiej maści w taki właśnie sposób tłumaczą swoją niezgodę na wolność religijną: inne religie to błąd i bałwochwalstwo czyli szczyt zła, a człowiek nie ma prawa do błędu i tym bardziej do zła.

 Sądzę, że Kołakowskiemu chodzi o wolność zewnętrzną. Ale nie ona jest decydująca. Najważniejsza, jak się wydaje, jest nasza wolność wewnętrzna, o której Katechizm mówi tak: „Wolność jest zakorzenioną w rozumie i woli możliwością działania lub niedziałania, czynienia tego lub czegoś innego, a więc podejmowania przez siebie dobrowolnych działań. Dzięki wolnej woli każdy decyduje o sobie” (1731). To jest istota wolności! Zauważcie, że możemy nie mieć żadnych zewnętrznych możliwości (ani dobrych, ani złych!), możemy być poddani jakimś bezwzględnym koniecznościom, a i tak w jakimś podstawowym wymiarze pozostaniemy jako ludzie wolni. Zawsze bowiem możemy się z takim stanem wewnętrznie zgodzić bądź nie zgodzić. Już sama możliwość pogodzenia się z koniecznością zakłada wolność. Tu jeszcze nie ma mowy o dobru bądź złu – jest zgoda bądź niezgoda. Czy zatem zło jest nam koniecznie potrzebne do bycia wolnym?

Być może zło wydaje się nam niezbędne, gdyż „po pierwszym grzechu” utraciliśmy zdolność widzenia dobra samego w sobie i potrzebujemy kontrastu: zła jako tła dla dobra (pisałem już o tym). Wówczas „niezbędność” zła byłaby raczej kwestią rozpoznawania prawdy, a nie doświadczania wolności.

Ciekawy jestem waszych opinii, bo sam nie potrafię tego paradoksu zadowalająco rozstrzygnąć. Ale żeby nie było zbyt prosto, jeszcze kilka pytań: jaka jest różnica między wolnością osoby dotkniętej zespołem Aspergera (która z powodu upośledzenia jądra migdałowatego w mózgu nie jest zdolna być złośliwą i zawistną) a wolnością Jana Pawła II, który również nie był zdolny do złośliwości i zawiści (z zupełnie innych wszakże powodów)? Jaka jest różnica, jeśli chodzi o znaczenie zła dla wolności, między osobą nie bojącą się okoliczności sprzyjających złemu zachowaniu i ryzykującą je (zatem wolną?), a osobą uzależnioną, która chcąc zdrowieć będzie za wszelka cenę unikać owych okoliczności? Która jest bardziej wolna – ta jeszcze nie uzależniona czy już zdrowiejąca?

20 komentarzy do “Paradoks wolności

  1. ~jan

    Nie rozwiążemy tego dylematu, ale może warto przypomnieć, co powiedział Woland do Mateusza Lewity (o cieniach rzucanych przez drzewa)… Może więc w pewnym sensie w świecie potrzebne jest zło, bo bez niego nie byłoby można dostrzec dobra?… Ostatecznie, jeśli wszystko jest owocem stworzenia, to czym jest owo ZŁO?…

  2. ~gościówa

    „Intrygujące, że w tradycji Kościoła katolickiego znajdziemy myślenie tożsame z poglądami Kudłatego. Dokładniej mówiąc, od wieków współistnieją dwa rozumienia wolności, które – jak się wydaje – są nie do pogodzenia: wolność pozytywna zdobywana przez wybór dobra i negatywna – gwarantująca możliwość wyboru także zła.”Jest taka bardzo ładna książka Stanisława Lema – „Powrót z gwiazd”. Jak każda książka Lema, nie jest to tak naprawdę fantastyka, lecz książka filozoficzna. Opowiada o tym, jak po kilkusetletniej podróży wrócili na Ziemię kosmonauci. Okazało się, że tymczasem na Ziemi wprowadzono szczepionki przeciwko agresji. Zaszczepiony był niezdolny do agresywnych zachowań. Lem, ustami głównego bohatera, stwierdza, że w ten sposób ludzie zostali zniewoleni.”Zauważcie, że możemy nie mieć żadnych zewnętrznych możliwości (ani dobrych, ani złych!), możemy być poddani jakimś bezwzględnym koniecznością, a i tak w jakimś podstawowym wymiarze pozostaniemy jako ludzie wolni. Zawsze bowiem możemy się z takim stanem wewnętrznie zgodzić bądź nie zgodzić.”Świadomie nawiązujesz do Marksa, czy to przypadek? „Wolność to uświadomiona konieczność”. :-)Pozwól na korektę błędu w tekście: „bezwzględnym koniecznościoM”.

    1. Artur Sporniak

      > Jest taka bardzo ładna książka Stanisława Lema – „Powrót z> gwiazd”. Jak każda książka Lema, nie jest to tak naprawdę> fantastyka, lecz książka filozoficzna. Opowiada o tym, jak> po kilkusetletniej podróży wrócili na Ziemię kosmonauci.> Okazało się, że tymczasem na Ziemi wprowadzono szczepionki> przeciwko agresji. Zaszczepiony był niezdolny do> agresywnych zachowań. Lem, ustami głównego bohatera,> stwierdza, że w ten sposób ludzie zostali zniewoleni.Przypomina mi się przewrotna „Mechaniczna pomarańcza” Kubricka. Tam też na głównym bohaterze Alexsie przeprowadza się eksperyment psychologiczny, który z okrutnego chuligana ma uczynić baranka niezdolnego do przemocy, co się dla niego bardzo źle kończy. Dziś wystarczyłoby prawdopodobnie uszkodzić fragmenty jądra migdałowatego w mózgu.Być może wiele zależy od tego, na którym poziomie wystąpi owa niezdolność do zła: na biologicznym czy na świadomym? To zdaje się Kant powiedział, że byty niewolne i nieświadome działają „na zasadzie praw”, a byty wolne i świadome „na zasadzie przedstawienia sobie praw”. Uczynienie nas niezdolnymi do zła na poziomie „praw” czyni z nas istoty bezwolne, ale uczynienie siebie niezdolnym do zła na poziomie „przedstawienia sobie praw” (tak jak Jan Paweł II) dowodzi szczytów wolności. Czy tak?Choć z drugiej strony mój średni syn Bartek od urodzenia jest osobą bardzo radosną – właściwie rzadko kiedy traci dobry humor i ochotę do żartów. Wszyscy go dzięki temu lubią. Czy jego wewnętrzna naturalna radość jest gorszego sortu, gdyż jest w dużej mierze wrodzona a nie nabyta? A gdybyśmy tak mieli w dużej mierze wrodzoną niechęć do zła? > Świadomie nawiązujesz do Marksa, czy to przypadek?> „Wolność to uświadomiona konieczność”. :-)Marks kwestionował tym powiedzeniem wolność – jest ona złudzeniem, w rzeczywistości – koniecznością, którą możemy sobie jedynie uświadomić. U mnie jest odwrotność – nawet uświadomiona konieczność nie niszczy naszej wewnętrznej wolności. Wskazuje to choćby głośny przypadek Belga Roma Houbena, który przez 19 lat był traktowany przez lekarzy jako pacjent w stanie wegetatywnym, tymczasem on krzyczał wewnętrznie, że jest świadomy i żyje. > Pozwól na korektę błędu w tekście: „bezwzględnym> koniecznościoM”.Dzięki, już poprawiłem. Często piszę, tak jak słyszę (mój rekord to „musk” – zapisany onegdaj podczas szybkiego notowania wykładów Tischnera – czy wiecie jakie to miało być słowo?) :). To zdaje się symptomy dysortografii…

  3. ~Rominagrobis

    A mnie męczy coś jeszcze, ale tak koło tematu.Jeśli mam świadomość, czym jest prawdziwe dobro, to i wolna wola i rozum będą mnie do niego skłaniać, choćby nie wiem, z jakimi zewnętrznymi niedogodnościami przyjdzie się zmierzyć. To jest wolność.Wszyscy jednak wiemy, że człowiek nigdy nie wybiera ZŁA, wiedząc z całą pewnością, że to ZŁO. Grzeszy, bo wybiera jakieś „mniejsze dobro” np własną przyjemność czy wygodę. Stąd mnóstwo mechanizmów psychicznych, by iść w zaparte i bronić własnego wyboru, nawet jak cały świat wrzeszczy, że jest on zły. To by oznaczało, że wybór „mniejszego dobra” zamiast dobra absolutnego zakłada jakieś upośledzenie człowieka, zaślepienie, brak wiedzy czy jakieś uszkodzenie mózgu.I teraz tak: jakim cudem możemy brać odpowiedzialność za własny grzech, skoro popełniamy go w stanie zaćmienia? Bo gdyby nie ten stan, z całą pewnością wybralibyśmy dobro.Czy w ogóle istnieje coś takiego jak „zła wola”? Moim zdaniem wola jest wyłącznie dobra. Gdzie przebiega ta granica, w której jestem jeszcze nie do końca zaślepiony i jeszcze mogę wziąć 50% odpowiedzialności za swoje głupie, złe czyny i przedstawić je w konfesjonale jako mój świadomy wybór? Jaki on świadomy, skoro go dokonałem, a teraz przychodzę i się spowiadam? Przecież tak naprawdę spowiadam się, bo ktoś (ksiądz, mama) powiedzieli mi, że to grzech. I spowiadam się z grzechu rozumianego jako przekroczenie prawa – czyli po faryzejsku. Bo mało kogo obchodzi, czy ja NAPRAWDĘ to prawo uznaję.Natomiast grzech, jako odrzucenie dobra – jak to rozstrzygnąć? Wracam do początku: jeśli wiem, czym jest dobro, byłabym durniem, gdybym go odrzuciła. Jeśli nie wiem, jaka w tym moja wina, że je odrzucam? Przecież niezdolnością do rozpoznawania autentycznego dobra można obciążyć ludzi, którzy mnie głupio, po faryzejsku wychowali.

    1. ~kudłaty

      > Grzeszy, bo wybiera> jakieś „mniejsze dobro” np własną przyjemność czy wygodę.> Stąd mnóstwo mechanizmów psychicznych, by iść w zaparte i> bronić własnego wyboru, nawet jak cały świat wrzeszczy, że> jest on zły. To by oznaczało, że wybór „mniejszego dobra”> zamiast dobra absolutnego zakłada jakieś upośledzenie> człowieka, zaślepienie, brak wiedzy czy jakieś uszkodzenie> mózgu.Wybierając „mniejsze dobro”, człowiek jednak oddala się od w ł a ś c i w e g o dobra… I chyba naraża się w ten sposób na trwanie w zaślepieniu, może nawet na pogłębianie go… > I teraz tak: jakim cudem możemy brać odpowiedzialność za> własny grzech, skoro popełniamy go w stanie zaćmienia? > Bo gdyby nie ten stan, z całą pewnością wybralibyśmy dobro.> Czy w ogóle istnieje coś takiego jak „zła wola”? Moim> zdaniem wola jest wyłącznie dobra. Gdzie przebiega > ta granica, w której jestem jeszcze nie do końca zaślepiony> i jeszcze mogę wziąć 50% odpowiedzialności za swoje > głupie, złe czyny i przedstawić je w konfesjonale jako > mój świadomy wybór? Jaki on świadomy, skoro go dokonałem,> a teraz przychodzę i się spowiadam? Przecież tak naprawdę> spowiadam się, bo ktoś (ksiądz, mama) powiedzieli mi, że> to grzech. Ale nie ma przecież konieczności spowiadania się uczynków, dlatego, że ktoś o nich powiedział, że są grzechem. Obowiązek wyznania w konfesjonale dotyczy tylko grzechów ciężkich, a więc takich, które „>>dotyczą materii poważnej i które nadto zostały popełnione z pełną świadomością i całkowitą zgodą< Wracam do początku: jeśli wiem, czym jest> dobro, byłabym durniem, gdybym je odrzuciła. Jeśli nie> wiem — jaka w tym moja wina, że je odrzucam? Cóż — ja widzę swoją winę w trwaniu „w niewłaściwych przywiązaniach do pewnych dóbr”. :/

      1. ~Rominagrobis

        > Wybierając „mniejsze dobro”, człowiek jednak oddala się od> w ł a ś c i w e g o dobra… I chyba naraża się w ten> sposób na trwanie w zaślepieniu, może nawet na pogłębianie> go…Też tak to sobie tłumaczyłam. Ale pociągnij tę myśl do końca: skąd wiesz, co jest dobrem właściwym, a co dobrem mniejszym? Ja wiem od mamy, a mama – od księdza. Nie istnieje żadna obiektywna wiedza o tym, co jest dobrem właściwym fruwająca w górnych warstwach atmosfery i czekająca, aż ją ktoś zdolny pochwyci. Próbujesz sam to rozpoznać przez sumienie, a sumienie kształtuje środowisko, w którym się wychowujesz.Prosty przykład: nie znam osoby, która porzuciła współmałżonka dla innej osoby i powiedziałaby: wiem, że to źle, ale robię to, bo tego chcę. Pomijam tu kwestię wyrafinowanej gry z własnym sumieniem, ale każda taka osoba czuje, że wbrew temu, co twierdzi środowisko, wybrała dobrze – prawdziwą miłość od trwania w niedobrym małżeństwem. Ciężka materia, dobrowolny czyn – ale jeśli pójdą do spowiedzi, to dlatego, że ksiądz mówi, że to grzech. Według mnie jeśli coś wybieram, to samym wyborem wskazuje, co DLA mnie w danym momencie jest większym dobrem, nawet jeśli większość tego nie uznaje. I jeśli komuś takiemu będziesz próbował udowodnić, co jest „mniejszym dobrem” a co „dobrem absolutnym” postawisz się w pozycji kogoś, kto posiadł Prawdę i majstruje przy cudzym sumieniu. A to jest sprzeczne z ideą wolności. Bo uznanie wolności drugiego człowieka to przecież uznanie, że może on wybrać to, co my uważamy za ZŁO.

        1. ~kudłaty

          > Nie istnieje żadna obiektywna wiedza o tym, co jest > dobrem właściwym fruwająca w górnych warstwach > atmosfery i czekająca, aż ją ktoś zdolny pochwyci. Ależ jak najbardziej, istnieje. Wprawdzie nie w górnych warstwach atmosfery, ale samym byciu, które jest. :-)> Próbujesz sam to> rozpoznać przez sumienie, a sumienie kształtuje> środowisko, w którym się wychowujesz.Tzn. twierdzisz, że sumienia nie da się samemu kształtować?> Prosty przykład: nie znam osoby, która porzuciła> współmałżonka dla innej osoby i powiedziałaby: wiem, że to> źle, ale robię to, bo tego chcę. Też nie znam takich osób. Ale już np. ze zdradą bywa inaczej…> I jeśli komuś takiemu> będziesz próbował udowodnić, co jest „mniejszym dobrem”> a co „dobrem absolutnym” postawisz się w pozycji kogoś,> kto posiadł Prawdę i majstruje przy cudzym sumieniu. A to jest> sprzeczne z ideą wolności. Bo uznanie wolności drugiego> człowieka to przecież uznanie, że może on wybrać to, co my> uważamy za ZŁO.Abstrahując od konkretnej sytuacji, którą opisałaś — nie znaczy to jednak, by nie zachęcać do spojrzenia „w górne warstwy atmosfery” 😉

          1. ~Rominagrobis

            > > Nie istnieje żadna obiektywna wiedza o tym, co jest> > dobrem właściwym fruwająca w górnych warstwach> > atmosfery i czekająca, aż ją ktoś zdolny pochwyci.> Ależ jak najbardziej, istnieje. Wprawdzie nie w górnych> warstwach atmosfery, ale samym byciu, które jest. :-)Ok, to ja może doprecyzuję, co miałam na myśli. To była parafraza z książki, która mi kiedyś wpadła przypadkiem w ręce pt „Wsłuchaj się w głos pustyni” Gregorego Mayersa. Zacytuje w całości: „Nie ma czegoś takiego, jak wiedza „obiektywna” w rozumieniu niezależnego zestawu zasad krążących w dolnych (przepraszam, jednak dolnych, nie górnych 🙂 warstwach atmosfery i czekających na kogoś mądrego, by je pochwycił. WSZELKA WIEDZA JEST SUBIEKTYWNA, nie oznacza to jednak, że powstaje ona z fantazji. To, co powszechnie nazywamy wiedzą „obiektywną”, powinno być raczej określane jako wiedza „intersubiektywna”, to znaczy jako rozumienie, które może być dzielone i komunikowane w czasie, pomiędzy kulturami”.> Tzn. twierdzisz, że sumienia nie da się samemu> kształtować?Nic podobnego. Twierdzę jedynie, że jest bardzo podatne na wszelkie manipulacje i naciski: zarówno zewnętrzne (w trakcie wychowania), jak i wewnętrzne (wszelkie postracjonalizacje itp). I choć nadal jest to Boży Głos we mnie, może się spod tych nacisków nigdy nie wydostać. Od razu zaznaczam, że nie filozofuję, wszystko, co piszę wynika z tego, że przeżyłam coś niedobrego i wiem, co to znaczy, gdy ktoś miażdży ci sumienie, i wiem, jak to jest być miażdżącym cudze sumienie. Może dlatego jestem trochę przegięta pod względem uznania wolności jako wartości absolutnej, na którą nikt nie ma prawa nigdy nastawać. W końcu Jezus pozwolił się przybić do Krzyża – nie wiem, czy Bóg mógł dobitniej dać człowiekowi do zrozumienia, jak szanuje jego wolność.I odpowiadając na Twoje pytanie: sądzę, że można samemu kształtować sumienie, ale trzeba mieć wytyczne, jak to robić. A wytyczne nie biorą się z atmosfery ani z bytu jako takiego, tylko z przykładu życia konkretnych osób. Być może te konkretne osoby, to właśnie te, które wpatrują się w „górne warstwy atmosfery”, a ja – zaintrygowana – mogę podejść i zapytać: „A co ty tam widzisz?”. Jeśli usłyszę: „Już ci zaraz wszystko dokładnie wytłumaczę. Bo widzisz, to jest tak…” – to na pewno ucieknę, bo słyszałam tę śpiewkę tysiąc razy. Ale zdarzyło mi się kilka razy w życiu spotkać takie osoby, które mówiły: „No wiesz, mnie się zdaje, że to wygląda jak X, kojarzy mi się z Y. A tak w ogóle to sama popatrz i powiedz, co Ty o tym myślisz”. I wtedy patrzę.Sądzę, że takie podejście ma autor tego bloga. Dlatego przychodzę tu od ponad dwóch lat.

    2. ~jan

      Ja wychowałem się w niezwykle toksycznym środowisku i choć nikt nie chodził po nauki do newageystów, ani krisznowców, ani masonów, a wszyscy i często do kościoła, nie wiedzieli, że robią coś złego, choć wiedzieliby dobrze, gdyby tak stosowali antykoncepcję, albo jedli kiełbasę w piątek. Tu jest bardzo ważna sprawa: są takie zjawiska, zachowania, postawy, które nie są powszechnie akceptowane, i to niezależnie od wyznawanego światopoglądu. W naszym Kościele jednak wyraźnie nacisk jest położony na sprawy doktrynalne (np. szeroko rozumiana sfera seksualności, choć nawet w innych kościołach chrześcijańskich te sprawy są nieco inaczej regulowane). Dla mnie to tak, jakbyśmy mało dbali o to, że ktoś kogoś bije po głowie, ale bardzo głośno sprzeciwiali się jedzeniu jakichś owoców uważanych akurat w danym Kościele za zakazane. Nie wiem, jaki jest w tym cel, ale tu można bardzo dużo zrobić na gruncie także obecnego kształtu nauczania. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby piętnować nie tylko np. antykoncepcję, in vitro, aborcję, eutanazję i inne tematy „standardowe”, ale także dużo innych zjawisk moralnie conajmniej podejrzanych od których aż się roi w naszym życiu, choćby w takiej polityce (tu zazwyczaj zatrzymujemy się na tym, że polityk-katolik powinien „bronić życia”). Inną sprawą jest świadomość zła. Moja np. niezwykle toksyczna matka nie wiedziała, że czyni swoimi zachowaniami coś złego i winiłbym raczej tych, którzy jej tego nie powiedzieli, choć powiedzieli oczywiście o in vitro itp. A więc kultywujemy pewien szczególny model ładu moralnego, w którym jakoś uchodzi wiele zjawisk i zachowań będących w oczywisty sposób z przykazaniem miłości bliźniego, jak siebie samego na bakier, ale za to wytaczamy coraz to cięższe armaty żeby strzelać do tych, którzy chcieliby np. kontestować zakaz stosowania antykoncepcji i nie należy się chyba dziwić, że dla wielu boski autorament takiego „ładu” może być mało wiarygodny. Oczywiście – i z tym się też spotkałem w odniesieniu do swojej osoby – najłatwiej jest zakrzyknąć: „To jest new age!” aniżeli wejść w dialog z myślącymi podobnie, jak ja. Jest na szczęście sporo księży, którzy chyba to doskonale czują, choć są póki co w mniejszości. Jeszcze inną sprawą jest sens spowiedzi: tutaj też nie chodzi raczej o to, żeby ludzie stawali się lepsi, tylko o to, żeby odbyli rytuał mający świadczyć o przemianie i np. po Wielkanocy ludzie, choć byli u spowiedzi, wcale nie są lepsi. Jeśliby spowiedź miała skutować rzeczywistą przemianą, to spowiednik raczej napewno powinien być także powiernikiem i doradcą w trudnych sytacjach moralnych, który nie zawsze daje gotowe rozwiązanie, ale np. skłania do refleksji, do wyrobienia w sobie zmysłu moralnego i szukania właściwych rozwiązań, a tego zapewne nie da się zrobić w trakcie spowiedzi szeptanej przez kratki w zatłoczonym kościele i nie każdy kapłan chyba jest do takiej roli należycie przygotowany. Ale to temat na inną dyskusję.

    3. ~gościówa

      > I teraz tak: jakim cudem możemy brać odpowiedzialność za> własny grzech, skoro popełniamy go w stanie zaćmienia? Bo> gdyby nie ten stan, z całą pewnością wybralibyśmy dobro.> Czy w ogóle istnieje coś takiego jak „zła wola”? Moim> zdaniem wola jest wyłącznie dobra.Bardzo dobre pytanie. W tym sensie pisałam kilkakrotnie, że nie wiem, co to jest „grzech”.

    4. ~marcela

      > Natomiast grzech, jako odrzucenie dobra – jak to> rozstrzygnąć? Wracam do początku: jeśli wiem, czym jest> dobro, byłabym durniem, gdybym go odrzuciła. Jeśli nie> wiem, jaka w tym moja wina, że je odrzucam? Przecież> niezdolnością do rozpoznawania autentycznego dobra można> obciążyć ludzi, którzy mnie głupio, po faryzejsku> wychowali.Trochę to sokratejskie podejście :)Ostatnio przeglądałam wykładziki L. Kołakowskiego. I zdaje się pierwszy podrozdział był zakończony analogicznym pytaniem. Coś na zasadzie – dobro od zła rozpoznaje rozum, więc czy można mówić o odpowiedzialności za nasze wybory, jeśli robimy je w oparciu o nasz rozum (dokładnie nie zacytuję, nie mam przy sobie tekstu). I od razu nasunęła mi się odpowiedź – owszem, można, bo to nasz rozum i my odpowiadamy za jego rozwój, za szukanie prawdy. I choćby w tym kontekście można mówić o naszej grzeszności.

  4. ~kudłaty

    > Czy zatem zło jest nam koniecznie potrzebne do bycia wolnym?A może zapytać inaczej: czy można nie zetknąć się ze złem. Samej wolności zło może być zbędne, jednak nie sądzę, by człowiek mógł się ze złem nie zetknąć, nie stanąć wobec zła. A jeśli staje wobec zła, to i doń się jakoś — korzystając ze swojej wolności — odnosi. Jestem przekonany, że wolność  c z ł o w i e k a  odnosi się również do zła. Nie wiem, czy jest to związek konieczny. Natomiast w praktyce, jak najbardziej obecny. :)> Ale żeby nie było zbyt prosto, jeszcze kilka pytań: jaka> jest różnica między wolnością osoby dotkniętej zespołem> Aspergera (która z powodu upośledzenia jądra migdałowatego> w mózgu nie jest zdolna być złośliwą i zawistną) a> wolnością Jana Pawła II, który również nie był zdolny do> złośliwości i zawiści (z zupełnie innych wszakże powodów)?Arturze, masz przecież podane na tacy, sam cytujesz:”Wolność, dopóki nie utwierdzi się w pełni w swoim najwyższym dobru, jakim jest Bóg, zakłada możliwość wyboru między dobrem a złem”. Różnica polega przenajprawdopodobniej na zakorzenieniu w najwyższym dobru. :)> Jaka jest różnica, jeśli chodzi o znaczenie zła dla> wolności, między osobą nie bojącą się okoliczności> sprzyjających złemu zachowaniu i ryzykującą je (zatem> wolną?), a osobą uzależnioną, która chcąc zdrowieć będzie> za wszelka cenę unikać owych okoliczności? Te dwie osoby w różny sposób korzystają ze swojej wolności: jedna podejmuje działania, które mogą narazić, druga podejmuje działania, które mogą uchronić…> Która jest bardziej wolna – ta jeszcze nie uzależniona czy już> zdrowiejąca?Osoba zdrowiejąca już w gruncie rzeczy jest wolna; choć trzeba powiedzieć, że srodze jest narażona na czynniki, które mogą jej tę wolność na powrót odebrać.

    1. ~Artur

      Osoba narażająca się również jest wolna, w końcu w każdej chwili może porzucić ryzykowne zachowania i np. zostać wolontariuszem, by czynić dobro. A nawet bym powiedział, że jest bardziej wolna od tej zdrowiejącej. Bowiem zdrowiejąca MUSI za wszelką cenę unikać czynników, które mogą wtrącić ją z powrotem w szpony nałogu. Nie ma więc swobody wyboru. Dla osoby nieuzależnionej nie ma znaczenia, czy na noworocznym spotkaniu wolontariuszy będzie szampan czy nie. Dla osoby zdrowiejącej jest to sprawa kluczowa – jeżeli szampan będzie, to owo spotkanie stanie się dla niej bardzo ryzykowne i będzie musiała zostać w domu…

  5. ~iwan

    Warto zastanowić sie czy oprócz tego , że nie ma człwoieka bez wolności nie jest tak, że nie ma wolności bez człowieka. Tak rozumiana wolnośc jako relacja w stosunku do pewnego dobra( nie tylko swoboda, niezdeterminowanie) chyba wymaga też perspektywy zła. Jeśli przyjąć, że najbardziej wartościowe będą zachowania gdy przestrzeń wolności jest najwieksza ( wszytsko mozemy nic nie musimy) to możliwość odrzucenia dobra jest chyba konieczna.ciekawi mnie co Wy na to.

  6. ~nikt

    „Czy zło jest potrzebne do bycia dobrym?” Myślę, że jest nawet konieczne i niezbędne. Nasze mózgi są tak funkcjonalnie skonstruowane (może to mało doskonałe działanie),że funkcjonują w odbiorze świata fizycznego posługując się porównaniami i odniesieniami, korzystając z wzorców wypracowanych w drodze doświadczeń życiowych (nie zawsze dobrych), oddziaływań innych osób i ich opinii. Jakże wiedzieć,że coś jest dobre jeżeli nie doświadczysz zła, krzywdy, cierpienia? Nigdy tego się nie dowiesz, czy już jesteś dobry, a może mało dobry albo i zły. Musi istnieć „mechanizm”, który to ci uświadomi. Działa on właśnie na paliwo zwane historią doświadczeń. Trzeba jeszcze zastanowić się na tym, czym jest dobro i czy dla każdego człowieka jest ono tym samym doznaniem.

  7. angelicorusso@op.pl

    Ja oddzielam wolną wolę (możliwość dokonywania jakiegokolwiek wyboru) od wolności. Wolna wola jeszcze nie czyni mnie wolnym. Prawdziwa wolność polega, jak mówią cytowane wyżej teksty, na zakorzenieniu się człowieka w tym, co dobre. Wybierając zło człowiek się w nie wikła. Zresztą, to podpowiada doświadczenie.

  8. ~cse

    A mnie zastanawia co innego. Przytoczone tutaj fragmenty z KKK osadzają wolność w kontekście zbliżania się do Boga. Z tego automatycznie wynika, że ludzie innej wiary lub ateiści wolni nie są. Czy takie rozumowanie jest uprawnione?I dalej, jeżeli założyć, że każda religia będzie osadzać wolność w kontekście dążenia do „swojego boga”, to wtedy moja wolność może stać w sprzeczności z wolnością na przykład muzułmanina. Skoro jednak wolność jest definiowana jako zdolność do czynienia dobra, czy powyższe nie wskazuje na jakąś sprzeczność?No i na koniec: jak ma się kształtowanie sumień do wolności? Czy to kształtowanie jedynie rysuje owe tło zła, które jest nam potrzebne, aby móc dostrzegać dobro, czy też może istnieje ryzyko, że źle prowadzona formacja w rzeczywistości przeciwdziała wolności poprzez takie wtłaczanie definicji rzeczy dobrych i złych, że praktycznie nie ma już miejsca na dokonywanie wyboru między złem i dobrym?pozdrawiamcse

  9. ~Brat Szlachcic

    http://prawy-sierpowy.pl/Szanowny Panie BracieJechaliśmy sobie z panem Zagłobą przez Dzikie Pola – ja bez przydziału, on przestępca ścigany za sprawienie karpia w miejscu publicznym. Wyjechaliśmy zza wzniesienia, gdy oczom naszym ukazały się zastępy zbrojnych, wozy z zaopatrzeniem i namioty dowództwa – jednym słowem – armia.Więcej na http://prawy-sierpowy.pl/

Możliwość komentowania została wyłączona.