Pochwała przyjemności: hierarchia wartości (2)

Kontynuuję pochwałę przyjemności. Tym razem o hierarchii wartości. Jakkolwiek wydaje się ona niezbędna w naszym życiu, prowadzi także do pewnych interpretacyjnych trudności.

*

Analizując świat wartości, Scheler pokazał, że jest on hierarchicznie uporządkowany. To uporządkowanie wynika z wewnętrznych jakościowych proporcji między wartościami: niektóre wartości są same z siebie wobec innych wyższe. Przyjemność także znalazła swoje miejsce w aksjologicznym uniwersum. Zdaniem Schelera wartości hedoniczne stanowią najniższą warstwę na skali wartości. Wyżej znajdują się wartości witalne (zdrowie, pomyślność, powodzenie). Jeszcze wyżej – duchowe (piękno, prawda, prawość). Na szczycie hierarchii odnajdujemy wartości religijne, związane ze świętością. Szelerowska hierarchia nie objęła wartości etycznych, pojawiają się one bowiem jakby „na barkach” naszych działań – wtedy, gdy człowiek respektuje porządek świata wartości.

Idee Schelera podjął i udoskonalił niemiecki filozof Dietrich von Hildebrand. W pewnym sensie spełnił on wobec swojego wielkiego poprzednika podobną rolę, co Tomasz wobec Artystotelesa: schelerowską aksjologię doprecyzował i zharmonizował z myślą chrześcijańską. Zastanawiając się nad tym, co motywuje naszą wolę lub powoduje reakcję emocjonalną, Hildebrand wyróżnił trzy dziedziny: to co przyjemne i subiektywnie zadawalające, wartości wraz z ich hierarchią oraz obiektywne dobra dla osoby także hierarchicznie uporządkowane. Przyjemność i zadowolenie przynosi na przykład smaczna potrawa, orzeźwiająca kąpiel, gra w brydża czy inwestowanie na giełdzie (przykłady Hildebranda). Jest to dla nas ważne właśnie dlatego, że jest subiektywnie satysfakcjonujące – w przeciwieństwie do wartości, których ważność jest ugruntowana w nich samych. Obiektywnym dobrem dla osoby jest wszystko to, co autentycznie przyczynia się do rozwoju człowieka – ma zatem charakter jednocześnie subiektywny i obiektywny.

Rozróżnienie trzech kategorii ważności zostało uznane przez komentatorów za jedno z najważniejszych filozoficznych osiągnięć Hildebranda. Nowa klasyfikacja nie tylko lepiej odpowiadała doświadczeniu, ale także ukazywała niedoskonałość schelerowskiej hierarchii wartości. Hildebrand wykazał, że Scheler popełnił odwrotny błąd niż Arystyp. O ile protoplasta hedonizmu za jedyne prawdziwe dobro i wartość uznał przyjemność, o tyle twórca nowoczesnej aksjologii przyjął zbyt szerokie rozumienie wartości, założył mianowicie, że wszystko to, co nas motywuje – m.in. przyjemność – jest wartością. Tymczasem przyjemność sama w sobie nie jest wartością, jest – zdaniem Hildebranda – przede wszystkim czymś subiektywnie zadowalającym, co nieuchronnie egoistycznie wykrzywi nasz stosunek do świata, gdy nieroztropnie się temu poddamy. Unikniemy takiej moralnie złej konsekwencji, gdy zajmiemy wobec przyjemności odpowiednią wewnętrzną postawę, przeciwstawiającą się naszej wrodzonej pysze i pożądliwości. Wówczas także rzeczy przyjemne staną się obiektywnymi choć peryferyjnymi dobrami dla osoby.

Czy zatem przy odpowiednim nastawieniu mogę zaangażować się w nie bez moralnych skrupułów?

Mimo wnikliwych analiz Hildebranda, wciąż nie jest to oczywiste. Na przeszkodzie staje sama hierarchia. Przypuśćmy, że zamierzam przygotować wykwintną kolację. Wymaga to czasu i zaangażowania, które przecież mógłbym poświęcić na bardziej wartościowe działania. Na przykład mógłbym w tym czasie sięgnąć po album z reprodukcjami arcydzieł malarstwa i oddać się rozkoszy obcowania z pięknem sztuki – takie przeżycie będzie z pewnością szlachetniejsze. Jeszcze lepiej zrobię, gdy siądę do pisania jakiegoś wartościowego artykułu – tu, zdaniem Hildebranda, wkraczamy już na teren wartości ważnych samych w sobie. Zawsze też mogę poszukać kogoś, komu moja pomoc będzie potrzebna – w ten sposób moje działanie dosięgnie najwyższej sfery hierarchii, czyli tego, co moralne. Co usprawiedliwia zafundowanie sobie odprężającej kąpieli, trud zaangażowania do gry w brydża jeszcze trzech osób, ryzyko inwestowania na giełdzie? Czy wobec bardziej wartościowych i uzasadnionych możliwości w ogóle mam prawo pomyśleć o przyjemności? Konsekwentne kierowanie się hierarchią prowadzić musiałoby do paraliżu woli w dziedzinie tego, co przyjemne.

Na gruncie aksjologii zaangażowanie w przyjemność ostatecznie jawi się więc jako postępowanie, o ile nie wprost niemoralne, to przynajmniej nieracjonalne i nieuzasadnione. Wybieram to, co gorsze, zamiast tego, co lepsze. Dlaczego?

Narzuca się taka odpowiedź: gdyż jestem wewnętrznie słaby, pociąga mnie to, co mniej wartościowe, nie potrafię oprzeć się pokusie, kosztem rozwoju duchowego daję się uwieść zmysłowości. Wszelkie wartościujące porównywanie, ustalające bezwzględną, obowiązującą w każdej sytuacji hierarchię, stawia pod znakiem zapytania to, co wypada gorzej. Jeżeli zdobędę się na trud opanowania umiejętności posługiwania się komputerowym, żadna siła nie zmusi mnie do powrotu do pisania na maszynie, gdyż otworzył się przede mną świat nowych możliwości i nowej, bez porównania lepszej jakości pracy. Jeżeli jednak tkwię uparcie przy maszynie do pisania, oznacza to, że nie potrafię pokonać ograniczających mnie przyzwyczajeń.

Przykład z kościelnego terenu: Kościół od wieków broni tezy o religijnej wyższości dziewictwa nad małżeństwem. Zdecydowanie się na małżeństwo staje się wobec tego wyborem religijnie gorszym, za którym z konieczności musi stać jakaś słabość. Nic tu nie da zastrzeganie się, że w takim wartościowaniu nie chodzi o deprecjonowanie małżeństwa. Dlatego coraz częściej sięga się po inny język – mówi się o odrębnych powołaniach do małżeństwa i do celibatu. Z perspektywy powołania nie ma sensu żadne różnicowanie, bo dla powołanego zawsze najważniejsza, najbardziej sensowna i wartościowa będzie jego własna życiowa droga. Czy dla przyjemności również można znaleźć rację niezależną od hierarchii dóbr i wartości?

By na to odpowiedzieć, musielibyśmy wykroczyć poza perspektywę etyki.

10 komentarzy do “Pochwała przyjemności: hierarchia wartości (2)

  1. ~fajka2

    Każdy kto wykonuje ulubiony zawód jest szczęśliwy. Dzieci nie wykonują zawodu więc nie są szczęśliwe.To pytanie dostałam na egzaminie z logiki. Zdałam.Na pierwszy rzut oka trochę nie na temat, ale rozszerza perspektywę. Najlepiej obrazują myśl skrajności.Kardiochirurg, wybitnie utalentowany lekarz, czerpie z wykonywania zawodu satysfakcję, przyjemność , szczęście i pieniądze (czasem brak satysfakcji i przykrość, ale nawet najlepiej zaplanowana kolacja może być fiaskiem). Ustalmy zatem hierarchę wartości. Przecież nie sposób. Co może być wartością większą niż ratowanie życia? No tak, ale jeden ratuje z narażeniem własnego, drugi bezpiecznie i ma zawodową satysfakcję i pieniądze.Można podejmować próby systematyzacji wartości, ale moim zdaniem są to wysiłki miałkie. Człowiek został obdarzony sumieniem i rozumem oraz wolną wolą dla korzystania. Trudno także pominąć fakt, że ludzie są różni. Kardiochirurg czerpie radość, szczęście i satysfakcję z ratowania życia, przyjemność zapewne także. Są ludzie , którzy mdleją na widok kropli krwi.A podstawowe pytanie : w jakim stopniu jesteśmy produktem kultury a ile w nas biologii, która czy chcemy , czy nie, determinuje

  2. ~cse

    Czy to mówienie o powołaniu w aspekcie hierarchicznej relacji między dziewictwem i małżeństwem nie jest trochę takim naciąganym „wyjściem awaryjnym”? Chodzi mi o to, że stosując przedstawioną tu hierarchię dochodzimy do sprzeczności: gdyby wszyscy oparli się pokusie (bo w tym kontekście przecież dziewictwo jest wyższe od małżeństwa), to po jednym pokoleniu ludzkość by się skończyła. Co więcej, takie podejście byłoby sprzeczne z biblijnym „bądźcie płodni i rozmnażajcie się”.W ogóle rozważanie małżeństwa jako gorszego od dziewictwa jest dla mnie nie do zaakceptowania. Osadzenie tego jeszcze w kontekście przyjemności przypomina już zupełnie Kingsajz: Ciurlać wam się zachciało!pozdrawiamcse

    1. ~gościówa

      > Ciurlać wam się zachciało!Cse, po latach wnikliwego namysłu doszłam do wniosku, że cała kościelna etyka seksualna obraca się wokół tego. 😉

  3. ~gościówa

    „Z perspektywy powołania nie ma sensu żadne różnicowanie, bo dla powołanego zawsze najważniejsza, najbardziej sensowna i wartościowa będzie jego własna życiowa droga.”Ba, gdyby jeszcze Kościół konsekwentnie się tego trzymał, to byłby oazą wolności.Ale nie. Kościół wie bardzo szczegółowo i lepiej od samych zainteresowanych, jak które powołanie ma wyglądać. Że kobieta jest powołana do takich rzeczy, mężczyzna do innych, małżeństwo koniecznie do posiadania dzieci, itd. itd. Nie ma mowy o „własnej” życiowej drodze. Można wybrać tylko pomiędzy kilkoma opcjami przyklepanymi przez Kościół.

  4. ~kudłaty

    Arturze!Dlaczego dozujesz nam tekst tak powoli? Oldskulowo streszczasz zapatrywania filozofów, zupełnie jakby szło o artykuł do druku na papierze — ale rzadko się zdarza, by artykuły były dzielone na kilka fragmentów o tej długości. Może lepiej byłoby to dać do druku w Tygodniku — od razu całość?Bo w tej chwili mam dziwne wrażenie — „napisał, ale nie napisał”. Opublikowałeś już drugą notkę, która jest pozbawiona myśli (!), tzn. pokazujesz jedynie jakąś swoją drogę myślową, ale nie sam owoc tego myślenia. Podobnieś pisał o HV („Gdzie tkwi błąd”) — tam jednak polemizowałeś z autorami, dając czytelnikom jakąś możliwość zajęcia stanowiska (czyli pobudzając nas do refleksji). Tutaj zaś…Może jestem cokolwiek staroświecki, ale rad bym wysłuchać myśli do końca, nim cokolwiek o niej pomyślę (że o dyskusji nie wspomnę). A tutaj pożywki myślowej na razie nie widać. Zawrotna ilość komentarzy świadczy chyba o tym, że nie ja jeden mam takie odczucia.

      1. ~kudłaty

        > Prawda. Czekam na puentę, która ukaże się może w przyszłym roku. ;-)…liturgicznym. 😉

    1. Artur Sporniak

      To rzeczywiście komfortowa sytuacja dla blogera: ma gotowy duży tekst, siedzi sobie wygodnie przed komputerem, nic nie robi, dozuje od czasu do czasu niewielkie fragmenty i patrzy, co się dzieje… :)Ale poważnie, nie sądzę, by nawet najambitniejszy blog zniósł tekst, który ma ponad 30 tys. znaków. Poza tym każdy fragment jest przeze mnie jednak na nowo redagowany. Z perspektywy widzę, co jest zbyt naiwne, a co po prostu nietrafione. Wiem, że to ryzykowna sytuacja (odgrzewanie kotleta?). Lojalnie uprzedzałem. Mimo wszystko sądzę, że tekst i temat się bronią – ocenicie sami (niestety już w przyszłym roku… kościelnym, na pewno jednak w Adwencie :)Główną tezę już znacie – w pierwszym odcinku napisałem: „moralność nie jest szczytem człowieczeństwa, pojawia się i jest niezbędna jedynie w trybie awaryjnym naszego życia”. Wzięła się ona z życiowej obserwacji, że o moralności w sensie ścisłym na co dzień nie musimy myśleć – np. w normalnym życiu jest milion pozamoralnych racji, by być prawdomównym. Dopiero w szczególnych sytuacjach – zwykle wiele nas kosztujących – doświadczamy moralnej ceny prawdomówności. Co z tego wynika? Między innymi to, jak mi się wydaje, że reguły życia „zmieniają” się wraz z sytuacją: inne obowiązują w czasach pokoju, a inne w czasach wojny, inaczej zachowujemy się, gdy dom budujemy, czy go bronimy, a inaczej, gdy w nim po prostu mieszkamy. Nie jest to w każdym razie relatywizm. Ale o tym więcej za niedługo. 🙂

      1. ~kudłaty

        > To rzeczywiście komfortowa sytuacja dla blogera: ma gotowy> duży tekst, siedzi sobie wygodnie przed komputerem, nic> nie robi, dozuje od czasu do czasu niewielkie fragmenty i> patrzy, co się dzieje… :)A oczom jego ukazuje się spokój i cisza. Czytelnicy — jakby zniknęli. Wypłynął oto bloger na wody nieznane, nikt za nim zdążać nie podoła. Mierzy się więc w samotności z problemami potężnymi, etykę zwyciężyć pragnie, jako że mężom czynów przystoi dokonywać wiekopomnych. :/> Ale poważnie, nie sądzę, by nawet najambitniejszy blog> zniósł tekst, który ma ponad 30 tys. znaków. Kilkanaście stron ledwie, niecały arkusz wydawniczy. Niektórzy na blogi wrzucają swoje piosenki. Zapisanie ich w postaci „drukowalnej” (nutki) mogłoby zająć kilka arkuszy wydawniczych. 😉 > Poza tym każdy fragment jest przeze mnie jednak > na nowo redagowany.Kiedyś się zastanawiałem, czy pojawi się rynek usług redaktorów targetowany na blogerów. Hmm…> (niestety już w przyszłym roku… kościelnym, na pewno > jednak w Adwencie :)A kiedy to zaczyna się rok liturgiczny? > Główną tezę już znacie – w pierwszym odcinku napisałem:> „moralność nie jest szczytem człowieczeństwa, pojawia się> i jest niezbędna jedynie w trybie awaryjnym naszego> życia”. Wzięła się ona z życiowej obserwacji, że o> moralności w sensie ścisłym na co dzień nie musimy myśleć> – np. w normalnym życiu jest milion pozamoralnych racji,> by być prawdomównym. Dopiero w szczególnych sytuacjach -> zwykle wiele nas kosztujących – doświadczamy moralnej ceny> prawdomówności. Czuję, że będzie o czym dyskutować.Na razie to jednak tylko przeczucia.

Możliwość komentowania została wyłączona.