Zbadałem mniej więcej historię i „etiologię” owej nieszczęsnej „pożądliwości” jako kategorii obecnej w doktrynie. Pamiętam, że Gościówa niedawno odnalazła ją we wspólnym katolicko-protestanckim dokumencie na temat usprawiedliwienia i wieszczyła, że niełatwo będzie sobie z nią poradzić. J Rzeczywiście, jej pojawienie się w oficjalnym nauczaniu na Soborze Trydenckim (XVI w.) ma swoją prehistorię sięgającą aż pism św. Augustyna (V w.). O tym jest mój duży tekst, który ukaże się w najbliższym „TP”, czyli w wydaniu papierowym w środę. Zachęcam do lektury, gdyż się trochę napracowałem i parę wniosków udało mi się chyba wyciągnąć. J
Tekst ma roboczy tytuł „Seks jakiego nie zna Kościół”, nieprzypadkowo oczywiście nawiązujący do tytułu książki o. Ksawerego Knotza. Pisałem wielokrotnie, że podoba mi się to, co o. Knotz robi – na taką skalę właściwie jako jedyny teolog i duszpasterz. Choć gdy się dokładniej przyjrzeć, nie robi nic nadzwyczajnego – zachęca, by cieszyć się seksem, korzystać z niego, dbać o niego, nie rozdzielać życia intymnego małżonków od ich religijności. Po prostu broni znaczenia seksu w małżeństwie. W moim tekście retorycznie pytam: przed kim?
Przyglądam się też, jak Kościół – głównie w Katechizmie – podchodzi do seksualnej namiętności. Wychodzi mi, że jednak o. Knotz w perspektywie kościelnej proponuje coś nowego, choć bardzo stara się przedstawiać to jako spójne rozwinięcie dotychczasowego nauczania. Tak się moim zdaniem nie da. Potrzebna jest rzetelna dyskusja nad podstawami nauczania o seksualności. Na konieczność takiej dyskusji próbuję wskazywać. Bez niej będziemy mieć np. teologię ciała Jana Pawła II, która jednak jest moim zdaniem ślepym zaułkiem. Ale być może się mylę (tym bardziej dyskusja jest wiec niezbędna). Ponieważ już z górą sześć lat zmagam się z papieskimi katechezami o małżeństwie (wydanymi przez KUL w czterech tomach pt. „Mężczyzna i niewiastą stworzył ich”) i wielokrotnie tutaj na blogu o nich wspominałem, przytoczę fragment z mojego tekstu (jako zachętę lektury całości J), w którym zwięźle pokazuję, do jakich aporii moim zdaniem myślenie Papieża prowadzi. Dobrze się to będzie komponować z ostatnimi wpisami o „pożądaniu”. Być może wznowimy dyskusję z p. Rafałem Krzysztofem?
Jak jest możliwa w małżeństwie czysta „cielesna intymność”? Paradoksalnie, chcąc na to pytanie szczegółowo odpowiedzieć w swojej teologii ciała, Jan Paweł II zradykalizował doktrynę, powracając do pewnego stopnia na pozycje św. Augustyna. Niewątpliwie intencją Papieża jest dowartościowanie cielesności. Pisze on o odwiecznej wzajemnej fascynacji męskości i kobiecości, osobotwórczej ich komplementarności oraz o oblubieńczym znaczeniu ciała. „Ciało ludzkie, jego płciowość – męskość i kobiecość – jest w samej tajemnicy stworzenia nie tylko źródłem płodności i prokreacji tak, jak w całym porządku natury. Jest w tym ciele >>od początku<< zawarta właściwość >>oblubieńcza<<, czyli zdolność wyrażania miłości – tej właśnie miłości, w której człowiek-osoba staje się darem – i spełnia sam sens swego istnienia i bytowania poprzez ten dar”. Na przeszkodzie owej zdolności wyrażania miłości staje jednak po grzechu prarodziców pożądanie. Papież identyfikuje je z tym, co psychologia określa neutralnie jako „intensywny zwrot do przedmiotu ze względu na jego wartość seksualną”. Dostrzega w nim jednak samoistną silną tendencję do uprzedmiotowienia drugiej osoby, której człowiek, doświadczający pragnienia seksualnego, powinien się przeciwstawić. „Ów naturalny, somatyczny substrat ludzkiego seksualizmu odsłonił się jako siła poniekąd samorodna, nacechowana znamieniem pewnego >>przymusu ciała<<, działająca wedle własnej dynamiki, ograniczającej wyraz ducha, ograniczającej przeżycie daru osoby oraz wymianę daru”. Innymi słowy, nasz popęd seksualny zawsze będzie się objawiać spontanicznie w sposób zwyrodniały (w tym miejscu Papież bliski jest Augustynowi). Co z tym antropologicznym faktem można zrobić?
Papież proponuje humanizację popędu – powstrzymywanie pożądań, by na ich miejsce w naszej świadomości do głosu mogły dojść inne „znaki miłości oblubieńczej”, czystsze i bardziej bezinteresowne. Jest to możliwe, gdyż nawet po grzechu w naszym sercu nie został zatarty oblubieńczy sens ciała – nadal nas przynagla odwieczne wezwanie do miłowania i daru z siebie. Zatem akt małżeński, jako owoc pożądania, sam z siebie nie prowadzi do oblubieńczego daru – przeciwnie, należy się liczyć, że spontanicznie będzie jedynie wzajemnym uprzedmiotawianiem się małżonków. Może się on oczyszczać, jeżeli małżonkowie niezależnie od swoich seksualnych pragnień i działań będą na co dzień wyrabiać w sobie poprzez aseksualne znaki i otwarcie na Ducha Świętego zdolność „bezinteresownego wzruszenia drugim >>ja<<„, „głębokiego upodobania i podziwu”, „bezinteresownej koncentracji na >>widzialnym<< i równocześnie >>niewidzialnym<< pięknie kobiecości czy męskości”. Wówczas jest szansa, że ów „somatyczny substrat ludzkiego seksualizmu” odnajdzie sobie właściwe miejsce podczas stosunku seksualnego (tu Papież przekracza pesymizm Augustyna). Pytanie, tylko po co małżonkom jeszcze będzie potrzebny akt seksualny, skoro wszystko co piękne, czyste, jednoczące, oblubieńcze i bezinteresowne już osiągną?
Jan Paweł II mówi, że oczyszczony akt seksualny jest „szczególnym znakiem miłości”, gdyż oprócz wyrażania jedności posiada „znaczenie potencjalnie rodzicielskie”. Małżonkowie „w tym >>znaku miłości<< wypowiadają swoją dojrzałą gotowość macierzyństwa i ojcostwa”. W konsekwencji wbrew intencji i werbalnym zapewnieniom papieska teologia ciała prowadzi do wniosków zbieżnych z postulatami Augustyna: religijnym ideałem byłoby „białe małżeństwo”, sięgające po współżycie seksualne tylko po to, by mieć dzieci. Czy ta wewnętrzna aporia nie jest główną przeszkodą w recepcji katechez Jana Pawła II o małżeństwie?
Pamiętacie, że pisałem, iż znany biograf Papieża – George Weigel – wieszczy, że katechezy są „teologiczną bombą zegarową”, która jak wreszcie wybuchnie, zrehabilituje i odda sprawiedliwość kościelnemu nauczaniu na temat seksu. Trudno jest mi pojąć, w jaki sposób i na podstawie czego to się ma dokonać.
Na koniec, skoro już się tak bezwstydnie reklamuję, podam jeszcze link do kolejnego już programu „My, wy, oni”, w którym wziąłem udział – tym razem bronię dzieci przed klapsami rodziców. J
Zastanow sie człowieku.Kosciół w katechizmie ma dla7letniego dziecka pisac co ma mama i kiedy czy kto ma prawo tego urzywac.Czy ojciec czy sasiad i jak.Nie normalne myslenie.Katechiz nie jest instrukcja do cykania 7 letbiego dziecka.Musisz byc obłakany.Koscioł seksu nie zabrania ludziom dorosłym.A głodnemu chleb na mysli.
Człowieku, naucz się najpierw czytać… Red. Sporniak o teologii, Ty – o Katechizmie. Skąd Wy się bierzecie? Chyba z tych stosunków małżeńskich pozbawionych „substratu seksualnego”.
http://tiny.pl/3q61 <—- Libertas straszy hipermarketami
Aporie watpliwosci SporniakaW drugiej czesci artykulu Sporniak, kierownik wydzialu religijnego Tygodnika, wprowadza teksty papieza Jana Pawla II, ktore zajmuja wiecej slow niz jego wlasny tekst w tej czesci. Przy tym nalezy zwrocic uwage na to, ze nie recenzuje on ksiazki Jana Pawala II. Nie ma bowiem w jego tytule artykulu wzmianki o Janie Pawle II. Zestawienie tak dlugich cytatow z tekstu Jana Pawla z krotkimi wypowiedziami Sporniaka ma sluzyc temu, ze „aporie teologii ciala” sa aporiami watpliwosci. Jest to naiwne wypowiadanie sie autora wynikajace juz z pierwszego zdania jego artykulu: „Zbadałem mniej więcej historię i ‘etiologię’ owej nieszczęsnej ‘pożądliwości’ jako kategorii obecnej w doktrynie.” Jestem studentem Wojtyly / Jana Pawla II i przegladalem prace magisterskie, habilitacyjne oraz inne naukowe rozprawy napisane w oparciu o teologie ciala Jana Pawla II. Nie maja one nic wspolnego z wypowiedzia Sporniaka o trudnosci w recepcji katechez Jana Pawła II o małżeństwie.
Mnie też to zdumiewa, że żaden z polskich komentatorów nie dostrzega papieskiego „augustynizmu”. Np. o. Jarek Kupczak w naprawdę solidnym komentarzu „Dar i komunia” zaprzecza, że JP2 utożsamia pożądanie z jego psychologicznym określeniem. Pisze: „Nie chodzi tutaj bynajmniej o psychologiczne rozumienie pożądania, które można określić jako 'intensywny zwrot do przedmiotu ze względu na określoną jego wartość’. Pojęcie pożądania użyte przez Chrystusa raczej zawiera już w sobie negatywną kwalifikację etyczną” (s. 106-107). No właśnie w katechezach Papieża chodzi o to psychologiczne rozumienie pożądania. W drugim tomie katechez, poświęconym pożądliwości, JP2 pisze o tym co najmniej cztery razy. Zacytuję słowa z „Zarysu duchowości małżeńskiej” (końcowych katechez) z czwartego tomu s. 130: „Z dawniejszych analiz już wiemy, że pożądliwość, a na jej gruncie pożądanie o charakterze seksualnym, wyraża się swoistym naporem w sferze reaktywności somatycznej, jak też psychoemotywnym poruszeniem namiętności zmysłowej”. Jest to charakterystyka czysto psychologiczna!Panie Romanie, wypowiada się Pan w taki sposób, jakbym naruszył jakąś świętość. Żywię niezwykły szacunek dla Jana Pawła II (choć nie byłem jego uczniem). Proszę przeczytać mój tekst „Zwyczajna świętość” (link obok). Nie sądzę jednak, że Papieża czcimy w sposób właściwy, gdy podchodzimy do jego tekstów bezkrytycznie. Przeciwnie, tylko jeżeli zdobędziemy się na krytyczna refleksję, będziemy mogli naprawdę przyswoić sobie jego spuściznę. Jestem pewny, że Papież (przecież był świetnym filozofem!) właśnie takiej rzetelnej dyskusji i krytyki by sobie życzył.
> Jestem pewny, że Papież (przecież był świetnym filozofem!)> właśnie takiej rzetelnej dyskusji i krytyki by sobie życzył.Zagalopowałeś się. Gdyby sobie życzył, to za jego pontyfikatu taka dyskusja by była. Jeśli nie w Polsce (ubóstwiającej papieża), to już z pewnością na Zachodzie. Otóż na Zachodzie próby takiej dyskusji z papieżem były liczne, lecz on ich albo nie podejmował, albo wręcz odbierał dyskutującym z nim teologom misję kanoniczną.Wiele dobrego można powiedzieć o JPII, ale nie to, że życzył sobie rzetelnej dyskusji i krytyki jego nauczania. On sobie tego nie życzył.
> Otóż na Zachodzie próby takiej> dyskusji z papieżem były liczne, lecz on ich albo nie> podejmował, albo wręcz odbierał dyskutującym z nim> teologom misję kanoniczną.Zastanawiałam się wiele razy, czemu tak było. Czy możliwe, że Papież odbierał te próby jako samowolę? Tak czasem się dzieje z nauczycielami i rodzicami, że mimo przeświadczenia o własnej otwartości na krytykę czy dyskusję, wszelkie jej próby odbierają jako złą samowolę, widzą braki, które dyskwalifikują te próby w ich oczach.
> > Jestem pewny, że Papież (przecież był świetnym> > filozofem!)> > właśnie takiej rzetelnej dyskusji i krytyki by sobie> > życzył.> Zagalopowałeś się. Gdyby sobie życzył, to za jego> pontyfikatu taka dyskusja by była.> Jeśli nie w Polsce (ubóstwiającej papieża), to już z> pewnością na Zachodzie. Otóż na Zachodzie próby takiej> dyskusji z papieżem były liczne, lecz on ich albo nie> podejmował, albo wręcz odbierał dyskutującym z nim> teologom misję kanoniczną.> Wiele dobrego można powiedzieć o JPII, ale nie to, że> życzył sobie rzetelnej dyskusji i krytyki jego nauczania.> On sobie tego nie życzył.Bez przesady, na Zachodzie o ile mi wiadomo taka krytyka była frontalna. Do tego stopnia, że począwszy od lat 80. uczelnie katolickie mają kłopoty ze znalezieniem kandydatów na katedry teologii moralnej aprobowanych przez Kongregację Nauki Wiary (pisałem o tym w tekście „Małżeńska intymność”). Nie marzę o dyskutowaniu bezpośrednio z Magisterium – tak nigdy nie było. 🙂 Pamiętacie co napisał mój znajomy ksiądz o kłopotach z dyskusją wewnątrz Kościoła (wpis „Seksualna oziębłość” z 6.10.07): [Normalnie albo przemawia się z pozycji autorytetu, co na ogół wyklucza dyskusję, albo z pozycji kogoś, kto dysponuje argumentami – dobrymi, ale i podatnymi na krytykę. Rozmówcy reprezentujący nauczanie kościelne w debacie z kimś, kto jest katolikiem, tak jak Ty występują w obu rolach na raz. Musi to jednak wywoływać frustrację w czasie debaty, gdy rozmówca, kiedy mu wygodnie, co i rusz zakłada i zdejmuje oficerską czapkę i oświadcza: „Teraz przemawiam do Ciebie jako dowódca i nie zniosę kwestionowania moich słów. A teraz – argumentuję jako partner”].Chodzi mi o normalną dyskusję wewnątrz polskiego Kościoła (między wierzącymi) nad spuścizną JP2. Takiej dyskusji właściwie nie ma i nigdy nie było. Tylko taka szczera dyskusja o problemach jakie rodzi nauczanie Papieża może oddać mu pełną sprawiedliwość i przyswoić to, co da się przyswoić. Problemem może być pokusa sięgania po ową „czapkę autorytetu”, by manipulować dyskusją.
Popadasz w sprzeczności.> Zagalopowałeś się. Gdyby sobie życzył, to za jego …> Jestem pewny, że Papież (przecież był świetnym filozofem!)> właśnie takiej rzetelnej dyskusji i krytyki by sobie życzył. (…)> Nie marzę o dyskutowaniu> bezpośrednio z Magisterium (…)> Tylko taka szczera> dyskusja o problemach jakie rodzi nauczanie Papieża może> oddać mu pełną sprawiedliwość i przyswoić to, co da się> przyswoić. Jak wyobrażasz sobie, żeby jednocześnie nie dyskutować z Magisterium, a dyskutować z nauczaniem papieża za jego życia?A jeśli nie za jego życia, to co – on sobie nie życzył, żeby przed jego śmiercią z nim dyskutowano, ale po jego śmierci już owszem?A to, jak piszesz, że „na Zachodzie krytyka była frontalna”, to zupełnie nijak ma się do mojego stwierdzenia, że papież jej nie podejmował.Kompletnie nie rozumiem, o co ci chodzi.
>Sporniak …. wprowadza teksty papieza Jana Pawla> II, ktore zajmuja wiecej slow niz jego wlasny tekst w tej> czesci. może dlatego, że w przeciwieństwie do Papieża, Artur potrafi pisać jasno i zrozumiale?
Wszystko to obłuda http://a-odrzucani.blog.onet.pl/
Moim zdaniem do dyskusji należy włączyć znaczenie słowa „pożądanie”. Poniżej kilka przykładów:————————————–1. Wychowanie do życia w rodzinie – materiały z Gimnazjum1. Miłość jest cierpliwa.2. Miłość jest łaskawa.3. Miłość nie zazdrości.4. Miłość nie szuka.5. Miłość nie unosi się pychą.6. Miłość nie dopuszcza się bezwstydu.7. Miłość nie szuka swego.8. Miłość nie unosi się gniewem.9. Miłość nie pamięta złego.10. Miłość nie cieszy się z niesprawiedliwości.11. Miłość cieszy się z prawdy.12. Miłość wszystko znosi.13. Miłość wszystkim wierzy.14. Miłość pokłada nadzieję.15. Miłość wszystko przetrzyma.16. Miłość nigdy nie ustaje, jest stała i wierna.——————– 1. Pożądanie nie chce czekać, żyje chwilą.2. Pożądanie jest bezwzględne, podporządkowujące.3. Pożądanie chce więcej niż to, na co zasługuje.4. Pożądanie karmi się czyimś kosztem.5. Pożądanie łatwo urazić.6. Pożądanie jest beztroskie, bez szacunku.7. Pożądanie stawia żądania, okazuje brak troski.8. Pożądanie jest chwiejne, odpłaca złem za zło.9. Pożądanie nie zapomina o doznanej krzywdzie.10. Pożądanie popełnia zło: żeby osiągnąć swój cel, szuka wymówek.11. Pożądanie sprzyja kłamstwu i ukrywa błędy.12. Pożądanie ma na celu zaspokojenie własnych pragnień i nie troszczy się o innych.13. Pożądanie jest podejrzliwe, pełne zazdrości.14. Pożądanie daje tylko jedną szansę i mówi: żegnaj!15. Pożądanie wycofuje się, gdy sytuacja nie służy własnemu JA!16. Pożądanie jest przelotne, nie daje poczucia bezpieczeństwa.————————————–Z dyskusji:Pyt. „Czy to jest przyjaźń? Czy to jest kochanie?”(A. Mickiewicz) – brak wyraźnych granic miłości, zarówno czasowych jak i „gatunkowych”. Jak odróżnić miłość od zauroczenia, obsesji lub pożądania. Kiedy się zaczyna miłość, kiedy się kończy. Czyli ogólna irracjonalność, nieuchwytność miłości.Odp. „Co do braku wyraźnych granic – zgoda. Nie zawsze się da określić czy to już ta ekscytacja swoimi emocjami. Natomiast obsesja i pożądanie – wydają się nie spełniać definicji (brak ekscytacji własnymi emocjami – pomimo wyjątkowego nasilenia emocji). Zauroczenie zaś balansuje na granicy miłości – i tylko poziom ekscytacji zauroczeniem może stanowić o pokonaniu granicy.”————————————–WIKIPEDIA”Pożądanie – stan silnego pragnienia posiadania czegoś, żądza; pociąg fizyczny, zmysłowe pragnienie odbycia stosunku płciowego. Występuje najczęściej pod wpływem bodźców wzrokowych (w przypadku mężczyzn), bądź też słuchowych (kobiety). Choć nie jest to regułą; jest wielka różnorodność i ilość impulsów, czy też sytuacji mogących wywołać pożądanie. U mężczyzn objawia się ono wzwodem prącia i obfitym ślinieniem, u kobiet jest jest to wzwód łechtaczki, sutków, wilgoć w ustach, a także w pochwie. U niektórych osób pożądanie (seksualne lub inne) może być niezwykle silne, może to prowadzić do aktów przemocy, ale bywa też motorem ambicji, zwłaszcza męskiej, związane jest z wysokim poziomem testosteronu w organizmie.”————————————–Wnioski1. Pożądanie przed dyskusją należy zdefiniować w kontekście konkretnego problemu.2. Pożądanie może pomagać i szkodzić – w zależności od „ukierunkowania”, może być pozytywnie i negatywnie wykorzystane (być może, że pozytywne wykorzystanie „pożądania” w rozumieniu JP2 nie definiuje się już jako pożądanie).3. Obawy JP2 nie traktowałbym jako zwrot do pożądania „ukierunkowanego” pozytywnie. Przecież we współżyciu „dobre pożądanie” odgrywa kluczową rolę.
Seks o. KnotzaBardzo chętnie podejmę się dalszej dyskusji. Postaram się wznowić polemikę po zapoznaniu się z całym tekstem z TP. „Seks jakiego nie zna Kościół” – z lekką aluzją i w dialogu do nowej książki o. Ksawerego Knotza tytułuje swój tekst p. Artur. Natchnęło mnie, aby podzielić się z Czytelnikami tego blogu, sformułowanym przeze mnie kluczem interpretacyjnym jakim można się posłużyć badając postrzeganie seksualności przez o. Knotza. Trochę szerszą perspektywę do odczytania go może dać – posługując się medycznym żargonem – zdiagnozowanie „seksu o. Knotza”. Czy przypadek ów, bardzo osobliwy stanowi przełom w kościelnym nauczaniu? Ku mojemu smutkowi – niestety nie! Skoro nie mamy tu do czynienia z manifestem rewolucjonisty, czym jest myśl wyłożona przez o. Knotza? Czy jest to tradycyjne nauczanie Kościoła? I tak i nie – przewrotnie brzmi moja diagnoza. Dlaczego? Ano, bo pewne przyczółki zostają odsłonięte i oddane bez walki, ale nie jest to akt kapitulacji – wręcz przeciwnie – wojska zostają przeprowadzone w punkty strategiczne, aby uniemożliwić zagarnięcie twierdzy. To pole, które zostaje oddane przeciwnikowi to głównie: „prawo” do namiętności, do niezbędnie reglamentowanej, acz jednak – spontaniczności w działaniach seksualnych, itp. Ostatecznie nie to stanowi istotę publikacji o. Knotza. Cały wysiłek zostaje skupiony na obronie tradycyjnie określonych, strategicznych – ram moralności małżeńskiej, z NPR jako jej charakterystycznym, a zarazem ostatnim – progiem do małżeńskiej „doskonałości”, a precyzyjniej małżeńskiej „dziewiczości”. Oczywiście nie chce przez to powiedzieć, że książka o. Knotza jest wprost jakąś apologią naturalnych metod. Nie jest im być może nawet ilościowo poświęconych wcale najwięcej treści. Ich obrona polega paradoksalnie na tym, żeby ich nie bronić, tzn. żeby bez potrzeby za dużo o nich nie mówić – wprost. Dlaczego tak sądzę? Ano, bo czy autor mógł przypuszczać, że małżonkowie nie wiedzą albo przynajmniej nie czują pod skórą, że ich miłość zmysłowa powinna być frywolna, namiętna i spontaniczna? Chyba nie jest to wcale odkrywcze, prawda? Ostatecznie mogło to być jedynie czymś, o przyzwolenie na co, do tej pory bali zapytać się księdza. Ta treść dla małżonków nie była, więc objawieniem nieznanego im dotąd dobra, ale raczej aktem władzy zezwalającej na pójście za głosem serca. Tym zakrytym i niedostępnym ich umysłom dobrodziejstwem są natomiast naturalne metody. Siłą rzeczy, więc moc uderzenia musiała ogniskować wokół najmniej akceptowalnej „prawdy”. Ale czy ten brak akceptacji jest tylko wyrazem gnuśności i zatwardziałości? Może jednak w ten sposób znajduje ujście jakaś „zbiorowa i nieświadoma” intuicja? Jej fundamentalne przeczucia dotykają zdającego się ukrywać – za małżeńską etyką seksualną – pesymizmu i nieufności do spraw płci. Jej najbardziej namacalnym doświadczeniem jest właśnie praktyka okresowej wstrzemięźliwości. Można odrzucić te intuicje, ale czy to się opłaca? Problem można rozwiązać prosto, tzn. udając, że go nie ma. Ale jeśli go nie ma, to dlaczego dotąd brak racjonalnego uzasadnienia sprzeczność praktyk antykoncepcyjnych z NPR? A jeśli takowe jest, to po co Jan Paweł II w konstytucji Familiaris consortio apeluje: „refleksja teologiczna winna uchwycić, a następnie, zgodnie ze swoim powołaniem, uwydatnić różnicę antropologiczną, a zarazem moralną, jaka istnieje pomiędzy środkami antykoncepcyjnymi, a odwołaniem się do rytmów okresowych”. Chyba, że w tej materii coś się zmieniło i ja nie wiem, więc proszę o akt miłosierdzia względem mojej osoby, bo naprawdę nie jestem w stanie śledzić wszystkich „karkołomnych” wywodów tego typu i pokroju: NPR jest dobre, bo naturalne, a „szatański lateks” zły, bo sztuczny (nota bene: nie jest to argument sformułowany przez laika, na własne uszy słyszałem jak mówił to doktor teologii moralnej – zgroza!) A zatem chcąc przydać skrzydeł małżeństwom chrześcijańskim trzeba raczej wyjść „od kłębka do nitki” i zidentyfikować nieścisłości, żeby nie powiedzieć – błędy, które doprowadziły do „zamknięcia ciała w duszy” albo raczej człowieka w doktrynie. Podsumowując, „seks o. Knotza” to innymi słowy raczej nowa narracją starego problemu niż rzeczywisty przełom. Zostaje przydany jej nowy odcień emocjonalny – jest to odcień bardzo pozytywny – za co trzeba pogratulować autorowi. Wszystko miałoby swoje miejsce, gdyby nie to, że piękne opakowanie ma maskować zaszyty głęboko w doktrynie problem …. a „nie wlewa się nowego wina do starych bukłaków” ….
Rafale Krzysztofie, żeby nie było tych wszystkich cyferek i literek, spróbuj wstawiać cudzysłowy później, po napisaniu danego słowa czy zdania, które chcesz ująć w cudzysłów. Zgadzam się z Tobą. O. Knotz tak naprawdę niczego nam nie daje. Prostuje jedynie coś, co wykrzywili jego poprzednicy, i też nie do końca.Smutno się robi, gdy się widzi ile energii i czasu poświęcili i poświęcają kościelni myśliciele na roztrząsanie tego tematu. Panie Arturze! TO NIE CHODZI O POŻĄDANIE !!! Proszę zwrócić uwagę na to, co piszę dalej.Przecież pod koniec miesiąca mąż tak samo pożąda żony jak w innym okresie… Pewnie nawet bardziej, bo jest długo w tym pożadaniu „przetrzymany”. To, że żona już nie pożąda, tylko się poświęca dla męża, najwyraźniej nikogo nie skłania do żadnych przemyśleń. Ze strony żony pożądanie zostaje wyeliminowane, więc może to o ten połowiczny sukces chodzi?Żona się nie liczy, ma tylko kusić i na koniec się oddawać, poświęcać. Staje się prawdziwym PRZEDMIOTEM pożąnia. Moim skromnym zdaniem, mąż grzeszy wtedy jeszcze bardziej. Bo wykorzystuje ją seksualnie.Proszę też zauważyć, jak ks. Knotz „mydli oczy”.Pisze o chwilowych upadkach, o braku winy gdy się zagalopują…Przecież to dopiero jest prawdziwa dżungla- to rozróżnianie, kiedy ktoś się naprawdę zagalopował a kiedy świadomie ulegał NATURALNYM ODRUCHOM.Czy można za każdym razem bić się z myślami?Kiedy spowiadać się z tego a kiedy nie. Czy da się powiedzieć, że się tego żałuje?Czy da się obiecać poprawę???A może lepiej wcale w te rozróżnienia nie wchodzić?Dla mnie horrendalną bzdurą jest sama nazwa: GRZECHY Z MIŁOŚCI.Jak może być grzech z miłości.Kiedyś pisałam o kobiecie, która pomogła w samobójstwie swojemu ukochanemu, który strasznie cierpiał na raka. Potem całe życie pokutowała w klasztorze. Bo to był właśnie grzech z miłości.Młodzi ludzie mówią w przypadku jakiejś tam antykoncepcji o grzechach z miłości. Nie mówią o grzechach z pożądania. Myślę, że bronią w ten sposób czegoś bardzo ważnego.GRZECHEM z POŻĄDANIA może być gwałt, a nie współżycie kochających się ludzi, choćby bez „finału”, o który KK tak strasznie walczy.Dla mnie to całe pisanie o. Knotza to takie mieszanie kijem w kałuży. Nie wiadomo po co.Jedynym skutkiem tego może być większa ilość dzieci- jak jacyś młodzi to przeczytają, może ich to natchnie do bardziej „ryzykownych” zachowań…
Zgadzam się zupełnie co do tezy o „uprzedmiotowieniu” kobiet przez NPR. Mówiąc z bardzo wielką, gorzką ironią: bardzo się cieszę, że celibatariusze nie wyzbyli się choć krzty empatii względem męskich potrzeb :/
metastases ad cerebrum prognosis dubia
No, proszę, ciągle staram się bronić przed zarzutem ze strony niewierzących, że Kościół naucza, że seks jest moralnie dozwolony tylko w tym celu, aby mieć dzieci – a tu się okazuje, że być może całe życie się MYLIŁAM skoro sam Jan Paweł II… A co do owej nieszczęsnej „pożądliwości” to nasuwa mi się spontanicznie myśl, że przykazanie zabrania pożądać „żony swego bliźniego”. O WŁASNEJ nic nie wspomina. 🙂 Wynikałby z tego trywialny w swej prostocie wniosek, że mąż może – a nawet powinien – pożądać swojej żony – i vice versa. Można by powiedzieć, że jest to pewna naturalna „siła” w człowieku, która, jak wierzę, w planie Bożym ma za zadanie „skłonić” czy „przywiązać” człowieka do jakiegoś dobra, np. do drugiej osoby.Pożądanie samo w sobie jest, moim zdaniem, neutralne moralnie – jak wszystkie inne uczucia. Właściwy lub nie może być tylko PRZEDMIOT tego pożądania (nawet wielcy święci piszą czasem o „pożądaniu świętości”, nieprawdaż?:)). A co pan, panie Arturze, jako dziennikarz i jako katolik myśli o niedawno opublikowanym raporcie o pedofilii w kościelnych ośrodkach wychowawczych w Irlandii? Wiem, że wyjaśnienia typu „wszyscy jesteśmy grzeszni” są zawsze prawdziwe, niemniej poruszająca jest ogromna skala tego zjawiska. Myślę, że tak jest zawsze wszędzie tam, gdzie Kościół (jak w dawnej Irlandii i Hiszpanii) ma zbyt wiele WŁADZY – na skutek tego jego „funkcjonariusze” czują się zupełnie bezkarni…Ale może jeszcze bardziej przerażające jest, że ci „wychowawcy” próbowali następnie zrzucić winę na swoje ofiary, stwierdzając, że to dzieci są „złe” bo „sprowokowały do grzechu” osobę duchowną! A już wstyd nad wstydami, że Stolica Apostolska próbowała nie dopuścić do opublikowania tego raportu…Czyżbyśmy wierzyli, że Kościół tylko tak długo jest „święty”, dopóki nie mówimy o jego grzechach? A może należało bić się w piersi i błagać o przebaczenie? Nie chcieć uznać swojej winy – to dopiero jest obraza boska… http://www.cienistadolina.blog.onet.pl
Jak Pan Redaktor odniesie sie do zarzutów postawionych przez Henryka Jarosiewicza w teksie „Niebo dla Erosa” ( http://www.swe.pl/download/art1.pdf )oraz w tekscie „Zaczerpiijny czystosci” ???( http://www.swe.pl/download/art2.pdf )
Nie jestem Panem Redaktorem, tylko zwykłym, szarym, przeciętnym mężem, ale powiem co myślę. Szkoda czasu, na czytanie takich bzdur! Lepiej niech autor wyjaśni, dlaczego antykoncepcja barierowa jest według KK grzechem. Tylko niech napisze to normalnym językiem, zrozumiałym dla takiego katolika jak ja, a nie tym napuszonym, psychologiczno-filozoficzno-teologicznym bełkotem.
Opinia Kościoła Katolickiego, jeśli w ogóle dociera do nas poprzez środki masowego przekazu, wydaje się często niejednoznaczna. Po głębszej analizie można dostrzec wyraźny dwugłos. Najbardziej dociekliwi zadają w końcu pytanie – jak to w końcu jest? Naszym zadaniem na tym blogu będzie poszukiwanie wyjaśnień i jasnych odpowiedzi na sporne tematy, a także prostowanie błędnych przekonań.Przyjęcie imion Piotr i Paweł, to nie tylko wykorzystanie naszych patronów, ale także symboliczne sięgnięcie do najbardziej pierwotnego i czystego przekazu. Oczywiście korzystać będziemy z całego dorobku i tradycji Kościoła.http://piotripawel.blog.onet.pl/
Wszystko to obłuda http://a-odrzucani.blog.onet.pl/
Do rubryczki „Teksty o małżeństwie” dodałem link do mojego najnowszego artykułu w TP „Seks jakiego nie zna Kościół”, traktującego o historii „pożądliwości” w Kościele. Zachęcam do lektury. Za tydzień na łamach TP ukaże się polemika ks. Jacka Prusaka z moim tekstem! 🙂
A Kiedy sie pojawi obiecany artykuł ks.Jacka Prusaka dot nerwicy eklezjogennej ???
Przeczytałam twój tekst Arturze z zainteresowaniem. Wystarczyła chwila nieuwagi i prawie dałam się dać uwieść kierunkiem rozumowania, jaki zaproponowałeś; ale po ponownej lekturze stwierdzam w tekście istnienie kilku milczących założeń z którymi się głęboko nie zgadzam.Pierwsze fałszywe (według mnie) założenie to takie, że Ojciec Knotz „broni znaczenia seksu w małżeństwie”.Takie postawienie sprawy faktycznie prowokuje pytanie: „przed kim?” Pytanie tyleż atrakcyjne co niepotrzebne, bo prowadzi do kolejnych nieprawdziwych wniosków jakoby były dwa głosy w Kościele jakoś sprzeczne tzn. ojca Knotza i tzw. „linii oficjalnej”…A może właśnie Knotz nie „broni” tylko tłumaczy i wyjaśnia to, co przez lata zostało jakoś zniekształcone poprzez np. zawężenie znaczenia?Termin „pożądliwość” jest od dawna i w Piśmie i w Kościele rozumiany jako „niszcząca prowadząca do grzechu namiętność” i to naprawdę, nie tylko w znaczeniu seksualnym.Pycha i Chciwość są też pożądliwością – tyle, że nie cielesną.Wśród wielu pożądliwości jest i ta seksualna, ale właściwie na czym ona polega?I czy w ogóle można mówić o pożądliwości w obrębie kochającego się, dobrego małżeństwa?Jak się wczytuję w teksty biblijne, to najlepiej widać grzeszność pożądliwości cielesnej (rozumianej jako niszcząca namiętność) w historii Dawida i Batszeby.Czym zgrzeszył Dawid? Nie tym przecież że chciał współżyć z kobietą. Jako król miał dziesiątki nałożnic, prawo mu nie zabraniało sypiać choćby ze wszystkimi naraz.Problem był w tym, że Dawid zapłonął namiętnością do żony swego pierwszego, najzacniejszego żołnierza -Uriasza. I akurat jej nie mógł mieć.Ale (jak wiadomo) postawił na swoim, właściwie sam stanął ponad prawem (uznał, że „wie lepiej” – tak jak Adam i Ewa – w czym wyraził się jego brak zaufania do Boga) wziął tę Batszebę i potem było coraz gorzej. Grzech rodzi grzech. W końcu Dawid doprowadził do zabójstwa Uriasza.A więc namiętność wybujała, która nie ma ograniczenia rozumowego jest zawsze jakoś niszcząca.Natomiast namiętność moja do mojego męża właściwie w ogóle nie jest taką pożądliwością. I wolę ją nazywać „cielesną intymnością”, która jak kiedyś zauważyłeś buduje wzajemną więź.Bo „czynności seksualne” są elementem życia, jednym z wielu.Ważnym, nie najważniejszym. Nie wierzę, że kiedy patrzysz na żonę nie odczuwasz czasami „głębokiego wzruszenia”I Adam je odkrył: „to jest ciało z mojego ciała i kość z moich kości”!Co oczywiście nie przeszkadza nam czasem uprawiać zupełnie wariacki seks!Tu dochodzę do Twojej drugiej fałszywej przesłanki, o tym jakoby Wojtyła rzekomo chciałby od-cieleśnić małżeństwo sprowadzając potrzeby cielesne małżonków do usprawiedliwoiającej seks prokreacyjności…ale o tym następnym razem…
I jeszcze kilka uwag odnośnie Twojego artykułu w TP.Wewnętrznie sprzeczne wydają mi się Twoje stwierdzenia jakoby z tekstów Wojtyły wyłaniała się wizja idealnego „białego małżeństwa” jeżeli wcześniej zauważasz, jak bardzo papież docenił cielesność i płciowość, w której człowiek może wyrażać miłość poprzez dar osobowy.Kiedy Wojtyła mówi o popędzie płciowym („intensywny zwrot do przedmiotu ze względu na jego wartość seksualną”) to chyba dotyczy popędu rozumianego naturalistycznie i obecnego w całym świecie przyrody a więc i u ludzi.Wypada się tu zgodzić, że siła ta działa wedle własnej dynamiki, i (czy nam się to podoba czy nie) ogranicza wyraz ducha.Nadużyciem wydaje mi się w tym kontekście twój wniosek że „nasz popęd spontanicznie zawsze będzie się objawiać w sposób zwyrodniały”Popęd to po prostu biologia a to, co może być w nim głęboko ludzkie, to możliwość jego humanizacji.Nie polega ona wcale (jak sugerujesz) na jakimś automatycznym powstrzymywaniu pożądań tylko na podporządkowaniu instynktu rozumowi i duchowi. Wtedy jest możliwy ten DAR wzajemny małżonków.Dar wzajemny dwojga osób w miłości a więc i w pozbawionej egoizmu bezbronności.Jednym słowem Twoje wnioski płynące z papieskiego nauczania są niczym innym jak jakąś (mniej lub bardziej przekonującą) interpretacją.Moje wnioski są inne.W ogóle wydaje mi się że papież w „Miłości i odpowiedzialności” nie powiedział niczego nowego ponad to, co wewnętrznie odczuwali od pradziejów niektórzy kochający się małżonkowie.Na podobnej zasadzie św. Faustyna nie odkryła Ameryki mówiąc o Bożym Miłosierdziu, które od dawien dawna było znana cechą Boga. Ona je dla nas odkryła na nowo, uwypukliła. Bóg się przez to nie zmienił, ale nasze postrzeganie świata – tak.Dla mnie osobiście papież JP II poza tym, że wreszcie dowartościował w oczach świata małżeństwo jako równocenne innym powołaniom, w przekonujący sposób wytłumaczył dlaczego warto uprawiać seks jedynie w związku małżeńskim. Tłumaczy się to właśnie owym darem, który, aby nie był fałszywy, nie może być tylko częściowy, musi być totalny.I oto wniosek ostateczny:w takiej postawie totalnego oddania się sobie małżonków nie można w ogóle mówić o „pożądliwości”.Ta ostatnia jest nieuporządkowana, skierowana na niewłaściwy przedmiot i zawiera w sobie chęć panowania nad inną osobą.Takie są ostatnio moje przemyślenia związane z Twoim artykułem.Chciałam się tym z wami podzielić…Na razie to tyle, jest późno.pozdrawiam wszystkich
I jeszcze jedno zdanie w artykule wydaje mi się podejrzane.Piszesz, jakoby JP II głosił, że „źródłem kłopotów jest NATARCZYWOŚĆ pożądania” i że „sugeruje to też Katechizm”. Gdzie, przepraszam?W którym to mianowicie miejscu Wojtyła mówi, że źródłem małżeńskich kłopotów jest to, że on i ona za bardzo siebie pragną/pożądają? Kościół chyba nigdzie nie mówi o intensywności zbliżeń ani o konieczności powstrzymywania swojego popędu względem małżonka.Seks może i powinien być spontaniczny i częsty, tylko my nie chcemy ponosić wszystkich konsekwencji tej spontaniczności.I tu jest prawdziwy problem.
> Tłumaczy się to właśnie owym darem, który, aby nie był> fałszywy, nie może być tylko częściowy, musi być totalny.Żeby trochę zejść w tych rozważaniach na ziemię, bliżej realnych problemów małżonków, mogłabyś udowodnić, że założenie gumki „dekompletuje” ten dar?
Oto zamieszczam dawno obiecywany komentarz – wznawiający dyskusję nt. pożądania „w Kościele”. Również jak p. Artur postanowiłem szukać rozwiązania u źródeł. Jednak, żeby zrozumieć te problematykę, obieram zupełnie inną skałę, z której tryska nurt nauczania kościelnego, tą skałą jest – Tomasz z Akwinu, znamienny nie tylko dla Kościoła Zachodniego jako takiego, ale także dla Wojtyły, gdyż ten był przecież w dużej mierze – tomistą.Doktor anielski w swych rozważaniach nazywa grzech pierworodny – wprost pożądliwością (S. Th. 1-2 q.82 a.3). Ważne jest jednak to, co z tym terminem utożsamia. Mianowicie grzech pierworodny można ujmować w dwóch płaszczyznach: formalnej i materialnej. Pod względem istoty (formalna strona) polega on na utracie sprawiedliwości pierwotnej, a więc braku podporządkowania woli – boskim wyrokom. Materialnie grzech pierworodny, natomiast – polega na utracie harmonii między niższymi władzami, a wyższymi, i to właśnie – Tomasz – nazywa – pożądliwością. Mówiąc językiem nam współczesnym, owa pożądliwość jest tym w nas, co skłania do nieposłuszeństwa. O ile, myślę, dotąd wszystko jest oczywiste i z p. Arturem raczej się zgadzamy: to w tym momencie musimy uczynić rozbrat. W przytaczanej przeze mnie kwestii z Summy teologicznej zatytułowanej: „Czy grzech pierworodny jest pożądliwością”, jako zarzut na twierdzącą odpowiedź, przedstawiony jest pogląd Jana Damasceńskiego: „wszelki grzech sprzeciwia się naturze, pożądliwość zaś jest zgodna z naturą; stanowi bowiem czynność popędu do przyjemności, który jest władzą naturalną. A więc pożądliwość nie jest grzechem pierworodnym”. Tomasz rozwiązuje te trudność tak: „popęd do przyjemności w człowieku podlega kierownictwu rozumu; dlatego pożądanie o tyle jest dobrem naturalnym, o ile jest zgodne z porządkiem rozumu; pożądliwość zaś, przekraczająca granice rozumu, jest w człowieku wbrew jego naturze. Otóż z taką właśnie pożądliwością mamy do czynienia w grzechu pierworodnym”. W tym miejscu moglibyśmy sformułować definicję pożądliwości, tożsamą z tą, którą mamy w KK: pożądliwość jest to pragnienie zmysłowe, które przeciwstawia się wskazaniom rozumu ludzkiego (2515). Konieczne, dla naszej dyskusji, jest postawienie pytania: czy – według Tomasza – każde pragnienie zmysłowe przekracza rozum? W Summie teologicznej (a w gwoli uczciwości i precyzji: tomie 12) mimo wielu stwierdzeń o zabarwieniu negatywnym względem płciowości, jak np. przekonanie o przekazywaniu grzechu pierworodnego drogą płciową, czy twierdzenie o szczególnym skażeniu nim rozrodczości, czy dotyku – nie znajdujemy na postawione wyżej pytanie – twierdzącej odpowiedzi. Zdaje się to popierać sformułowaną wcześniej przeze mnie – konkluzję, wysnutą z katechizmowej definicję pożądliwości, tzn. pożądliwością nie jest PRAGNIENIE ZMYSŁOWE, KTÓRE NIE PRZECIWSTAWIA SIĘ WSKAZANIOM ROZUMU. Innymi słowy: nie każde pragnienie zmysłowe jest pożądliwością; nie każda „chęć współżycia” jest pożądliwością. Zatem gdzie Tomasz lokuje „stałą skłonnością pragnienia zmysłowego do przeciwstawiania się rozumowi”? Cechą stałości nie naznacza on każdego pragnienia zmysłowego jako takiego, ale nieusuwalna jest sama zdolność, potencjalność do przekraczania rozumu przez niektóre pragnienia zmysłowe. Tomasz nazywa to: „grzechem natury (…) brakiem porządku w samej naturze (…) tego rodzaju przysposobienie natury jest czymś trwałym (…).”(St. 1-2 q. 82 a. 1) Zawężając perspektywę poszukiwań do tego tomu summy, można powiedzieć, że Tomasz nie utożsamił każdego pragnienia zmysłowego z grzeszną pożądliwością, a stałość pożądliwości widział raczej w nieusuwalnej zdolności do wymykania się jej wyższym władzom, a nie w każdorazowym pragnieniu. Pośrednio w poprawności moich wniosków utwierdza mnie p. Artur pisząc w swoim artykule o pożądaniu w TP, że Kościół oficjalnie nigdy nie poparł całkowitego utożsamienia popędu z pożądliwością jako nieuporządkowanym pragnieniem seksualnym.Łatwo zauważyć, że źródło wielu nieporozumień w tej materii leży w trudnościach terminologicznych, czasem: pożądanie, to nie to samo co pożądliwość, pragnienie to jeszcze co innego, a na dodatek to wszystko jest uwikłane w konwencje terminologiczną, którą przyjmie autor, a zwłaszcza tłumacz. Jednak słusznie zauważa p. Artur, że kłopoty nie są tylko natury pojęciowej. Trzeba przyznać, że spojrzenie na seksualność w Kościele od najwcześniejszych wieków było naznaczone – powiedzmy lekko – podejrzliwością, której wycinek jest opisany w tekście „Seks, jakiego nie zna Kościół”. Spróbuję teraz bezpośrednio odnieść się do tego tekstu. Niech oś problematyki wyznaczą nam dwie postacie: Augustyn i Jan Paweł II. Jest to perspektywa mocno uproszczona, bo trzeba powiedzieć, że nieprawdą jest jakoby Augustyn był jakimś dziwakiem nauczania seksualnego, i jako taki został przyjęty przez Kościół. Ukąszenie gnostycko – manichejskie krążyło w krwiobiegu kościelnym wiele wieków przed nim, a on był raczej swoistą postacią – ucieleśniającą syntezę, acz również i radykalizacje – wcześniejszych poglądów. Ponadto między nim, a Wojtyłą lokuje się przecież wiele pokoleń teologów katolickich, i dlatego porównanie – z natury rzeczy – będzie ograniczone do wybranych aspektów.Seksualność w przekonaniu Augustyna jawi się jako coś z gruntu złego, jako coś co może zostać usprawiedliwione jedynie przez spożytkowanie tkwiących w niej sił w jedynym zbożnym celu, jakim jest prokreacja. Oczywiste, zatem jest też augustynowe potępienie wszelkich metod antykoncepcji, w tym także tej naturalnej (przestańmy wchodzić w ten idiotyczny dyskurs mówiący o antykoncepcji i naturalnych metodach planowania rodziny, i nazywajmy rzeczy po imieniu!). Jan Paweł II widzi w seksualności dobro, ale zasadniczo jak pisze p. Artur: „religijnym ideałem byłoby białe małżeństwo, sięgające po współżycie seksualne po to, by mieć dzieci”. Splatają się tu dwa wątki nauczania: jeden, to „zło” współżycia seksualnego, a drugi to jego prokreatywna ablucja. Zatem można powiedzieć, że koncesja na rzecz czasowej wstrzemięźliwości jest czymś w rodzaju tolerowanego mniejszego zła. Ano, że moralność chrześcijańska na mniejsze zło nie pozwala, więc trzeba przypuszczać, że jest to rodzaj niefortunnego klopsa jaki sprawili Pawłowi VI i Kościołowi – jego teologowie – w postaci encykliki Humanae vitae.Podsumowując, ukąszenie gnostycko – manichejskie obecne od zarania Kościoła pozostaje w obiegu po dzień dzisiejszy. Celowo omijam wchodzenie w polemikę wprost na bazie tekstów Wojtyły, gdyż ogranicza mnie trochę czas, a osobiście nie spodziewam się tam znaleźć nic przełomowego. Ufam interpretacji dokonanej przez p. Artura. Samemu raczej eksponuję rolę św. Tomasza – jako powszechnie uznanego w Kościele – za autorytet naukowy, którego powtórne odczytanie i nowa interpretacja – w dialogu z Magisterium powinno być skuteczniejsze.Pozdrawiam
To dobra uwaga: że KK dając ludziom HV potknął się na swojej własnej zasadzie… Zatem można wybierać mniejsze zło…Czytając o pożądliwości, która jest zła, kiedy wymyka się osądom rozumu, stwierdziłam, że nigdy ten przypadek nie miał miejsca w naszym pożyciu. Uff.Korzystając z rozumu, wcielaliśmy w życie zasadę mniejszego zła… (Trzeba by dyskutować o tym, czy nie lepiej tego nazwać wcielaniem w życie większego dobra…?)To właśnie rozum kazał nam wybierać mniejsze zło w postaci jakichś tam praktyk a/k- mniejsze od zła zbyt długiej i niezrozumiałej wstrzemięźliwości,i mniejsze od ryzyka kolejnej ciąży, na którą naprawdę nie miałam już siły.Encyklika HV miała na celu nakłonienie ludzi do posiadania większej ilości dzieci. Praktyka życiowa niejako wykrzywiła jej intencje, bo cała energia działaczy KK poszła w stronę rozwijania nauki rozpoznawania płodności u kobiety, by mieć tych dzieci mniej. Tyle, że te wszystkie panie od npr-u chyba świadomie pomijają to zdanie z HV, że to ma być tylko chwila na odpoczynek między kolejnymi porodami… Fałsz goni fałsz…Moje główne pytanie teraz, to : CZY TO WŁAŚNIE orto- NPR NIE CZYNI Z SEKSU W MAŁŻEŃSTWIE BOŻKA, czyli czegoś, czemu wszystko jest podporządkowane i na czym skupia się cała „duchowość małżeńska”? NPR to podobno „styl życia”… Ale czy to dobrze, że cała duchowość małżeńskiego życia zależna jest od termometru i wskazań różnych maszynek analizujących ślinę czy śluz…Pomimo tego, że jestem już stara, nadal jestem głupia- bo zamiast szlachetnego SENSU ciągle widzę w tym jakąś paranoję.Wysiłki Anias, by znaleźć coś pozytywnego w tej teorii, np, pisząc o pełnym i bezwarunkowym, i bezinteresownym darze z siebie- są raczej sztuką dla sztuki. Takim darem jest całe wspólne życie małżonków, wspólne chowanie dzieci, wzajemna pomoc w wielu dziedzinach. Zawężanie tematu obdarowywania się do sfery orto- seksualnej uważam za obsesyjne. W centrum tej obsesji jest wierność doktrynie kościelnej, nie wierność czy miłość dla męża. Wiem, że to nie tylko Paweł VI, ale także JPII i Wanda Półtawska są inicjatorami HV.
> Zawężanie tematu obdarowywania się do sfery orto- seksualnej uważam za obsesyjne. > W centrum tej obsesji jest wierność doktrynie kościelnej, nie wierność czy miłość dla męża. Masz rację, że podmiotem powinna być żona / mąż, dzieci, rodzina, a nie doktryna. I prędzej czy później dochodzi się do wniosku, że nie może być zgody na „ręczne” sterowanie tym, co małżonkowie robią pod kołdrą. To ich sprawa. Tylko „Nie zabijaj” i to wszystko. Pozdrawiam.
> przestańmy wchodzić w ten idiotyczny dyskurs mówiący o antykoncepcji i naturalnych metodach > planowania rodziny, i nazywajmy rzeczy po imieniu!Ja jestem jak najbardziej za i to od dawna.
W ramach rozważan nad ludzka seksualnoscia moze Pan Redaktor zapozna sie z nowa ciekawa ksiażka polskiego młodego teologa pt” Inne spojrzenie na wybrane aspekty seksualności ludzkiej rozpatrywane w odniesieniu do duchowości chrześcijańskiej”. http://www.innespojrzenie.eu/oksiazce.htmlfragmenty do pobrania http://www.innespojrzenie.eu/do-pobrania.htmla tu notka o autorze http://www.innespojrzenie.eu/o-autorze.htmlKsiążka ta, po raz pierwszy ukazała się na rynku polskim w kwietniu 2009 r.ktora przedstawia aspek ludzkiej selsualnosci w swietle wiary w niekonserwatywny sposob ,kiedys narzekał Pan ze nie ma na polskim rynku wydawniczym takich pozycji teraz sie taka ukazała , ciekawe co Pan Artur powie na tą publikacje??
> Inne spojrzenie na wybrane aspekty> seksualności ludzkiej rozpatrywane w odniesieniu do> duchowości chrześcijańskiej”.Może to jest i inne spojrzenie, ale niestety błędne. W zamieszczonym fragmencie książki razi oczywisty błąd merytoryczny. Autor swoje poglądy wywodzi z cytatu z Biblii Tysiąclecia: „bo są niezdatni do małżeństwa którzy z łona matki takimi się urodzili”. Pod „niezdatność” podciąga nie tylko kastrację ale także „niewłaściwą interwencję człowieka w sferę seksualności” i wynikającą z tego skłonność homoseksualną. Gdyby zajrzał do innych, starszych przekładów Pisma Świętego, to np. u Wujka znalazłby słowo „rzezańcy” a nie „niezdatni” czy zupełnie kuriozalne „bezżenni”. Nieprawdą jest także twierdzenie autora, że Mesjasz opisał „kondycję homoseksualną człowieka”. O jakiej homoseksualności można mówić w przypadku mężczyzny pozbawionego popędu poprzez usunięcie jąder, lub dodatkowo pozbawionego jakiejkolwiek możliwości działania przez usunięcie całego członka? Mesjasz kończy ten wywód zdaniem: „Kto może pojąć, niech pojmuje!” – niestety, ja tego nie pojmuję 🙁
Chyba Pan pomieszał nieco rozumienie nawet przyjmujac stara wersje tłumaczenia Pisma Św. cieżko logicznie przeprowadzic powyższy wywod odnosie ludzi wykastrowanych ktora Pan cytuje za tłumaczeniem ks Wujka-„rzezańcy” bo jakim sposobem mieli By sie znalesc w „łonie matki..”???”przyczyny naturalne i niezależne od człowieka, powstałe wskutek specyficznego układu genotypu ludzkiego lub uwarunkowań rozwoju prenatalnego – ,,bo są niezdatni do małżeństwa którzy z łona matki takimi się urodzili”;
Rzezańcy, którzy z łona matki się urodzili, to osoby dotknięte np. wnętrostwem lub hermafrodytyzmem. Czy takie rozumienie pojęcia rzezaniec jest wystarczająco logiczne i czytelne? Tak czy inaczej bycie rzezańcem, trzebieńcem czy kastratem prowadzi do braku produkcji testosteronu i zaniku popędu płciowego. Jeśli słowa Chrystusa oznaczają akceptację lub przynajmniej brak sprzeciwu odnośnie kastracji, to tylko w znaczeniu pozbawienia się dla Królestwa Niebieskiego popędu płciowego. Udowadnianie tym fragmentem Pisma rzekomej akceptacji Chrystusa dla homoseksualizmu (i przy okazji celibatu) jest wielkim nadużyciem.
Zastanwaia mnie na jakiej podstawie ,według jakiego kryterium ogranicza Pan kondycje psychofizyczną osob urodzonych ktore sa „niezdolne do małzenstwa” z przyczyn biologicznych ( lub archaiczna satropolskie okreslenia rzezancy) tylko do hematofrodytyzmu badz niedorozwoju gamet męskich badz żesnkich? pomijajac homoseksualizm czy transeksualizm?? „Rzezańcy, którzy z łona matki się urodzili, to osoby …Rzezańcy, którzy z łona matki się urodzili, to osoby dotknięte np. wnętrostwem lub hermafrodytyzmem…”
A mnie zastanawia, dlaczego nie odnosi się Pan do sedna problemu?
Tekst ks Jacka Pruska jest świetny !!!http://tygodnik.onet.pl/32,0,28636,katolicka_kamasutra_czy_chrzescijanska_tantra,artykul.html szkoda tylko ze ogranicza sie do ogolnikow bez konkretnych postulatow reformy Katolickiej Etyki Seksualnej
A dla mnie właśnie nie jest świetny. Nie sposób zrozumieć, o co autorowi chodzi. Jaka jest teza tego artykułu?Dodatkowo nie mogłam wstrzymać uśmiechu czytając ten fragment:”Rehabilitacja pożądania (…) oznaczać musi przeżywanie pragnienia jako przyjemności. Ma rację francuski filozof André Comte-Sponville, gdy mówi, że ten, 'kto sądzi, iż pożądanie seksualne jest pragnieniem orgazmu (który tymczasowo znosi pożądanie), nie pojął jeszcze, na czym polega bogactwo i przyjemność życia erotycznego. Gdyby chodziło tylko o jak najszybszy orgazm, to masturbacja byłaby skuteczniejsza i większość ludzi by się nią zadowoliła’.”Głęboko szanuję o. Prusaka, ale rozbroiła mnie wizja, jak o wyższości seksu we dwoje nad seksem w pojedynkę argumentuje osoba, której nie wolno robić ani jednego, ani drugiego, wobec czego powołuje się ona na opinie… filozofów.
Ej, to chyba zbyt krytyczna ocena :-)Artykuł o. Prusaka jest jednak dobry i mocny. W obecnej sytuacji trudno mi sobie wyobrazić, aby ktoś wprost i bez ogródek, na łamach czasopisma katolickiego, nawoływał do rewolucji, bo po pierwsze pewnie by mu tego nie opublikowano a po drugie kościelne żarna mielą wolno i tak gwałtowny ruch nie przyniósłby pewnie planowanego skutku (co nie znaczy, że takiego wezwania do zmiany nie chciałbym zobaczyć).Dla mnie szczególnie ciekawe było przedstawienie wniosków z nauczania św. Tomasza wskazujących na inną, niż oficjalnie w Kościele głoszona, interpretację przyjemności. Teraz mamy więc niejako pośredni dowód dwojaki na temat antykoncepcji: o. Prusaka bezpośredni z nauczania Akwinaty oraz Autora bloga wykazujący błędy związane z definicją przedmiotu aktu seksualnego.Ciesząc się z tego artykułu i tego bloga nie mam jednocześnie złudzeń, że nie będzie żadnej oficjalnej odpowiedzi hierarchii ani zmiany nauczania czy podejścia :-(pozdrawiamcse
Tak z innej beczki, wyborcza.pl publikuje cykl artykułów o Karolu Wojtyle i Wandzie Półtawskiej. I tak sobie czytam na przykład http://wyborcza.pl/1,100042,6741080,Subiektywny_leksykon_pogladow_Wandy_Poltawskiej.html i się zastanawiam, czy poniższy cytat jest wyrwany z kontekstu czy to jednak prezentacja poglądów p. Półtawskiej. Cytat: „- Kobieta nie wie jak pigułka antykoncepcyjna działa, natomiast lekarz ma taką wiedzę i ośmiela się podawać środek antykoncepcyjny. Lekarz wie, że pigułka nie przeciwdziała zapłodnieniu ale działa na już istniejące dziecko, które w tych pierwszych godzinach życia wytwarza własny hormon, który przekształca macicę tak, że może ona przyjąć dziecko. – – – Gdy tego hormonu nie ma, dziecko zostaje odrzucone jako obce ciało, obce białko, które pochodzi od mężczyzny. Gdy zabraknie odpowiedniego hormonu dziecko, nie mogąc się wszczepić w macicę, umiera z głodu. Matka skazuje dziecko na śmierć głodową.”Czy naprawdę pani Półtawska nie słyszała o tabletkach blokujących dojrzewanie pęcherzyków Graffa oraz hamujących owulację? Przecież wtedy zupełnie nie dochodzi do zapłodnienia. A co z prezerwatywami?Mówi się i mówiło, że poglądy JPII na tematy małżeństwa, rodziny i antykoncepcji zostały ukształtowane pod mocnym wpływem p. Półtawskiej. To by znaczyło, że kościelne nauczanie jest pośrednio pod wpływem jej poglądów. Jeżeli jej poglądy zbudowane są na takiej wiedzy, to ja się zaczynam naprawdę mocno zastanawiać, o co tu chodzi.Inny cytat dla ilustracji naszej dyskusji sprzed paru miesięcy na temat kościelnych wypowiedzi o tym, ile dzieci powinna mieć dobra rodzina: „- Piękna miłość – to moje credo życiowe. Piękna miłość to związek małżeński „czystego mężczyzny” i „czystej kobiety”, wychowujących kilkoro dzieci i zmierzających prostą drogą do zbawienia.”. Czy mi się tylko tak roi ze zmęczenia czy ktoś ma podobne odczucia?pozdrawiamcse
Jest nowy artykuł w Gazecie Wyborczej:”Półtawska, Wojtyła i narodziny seksualnej etyki katolickiej””Czy skrajny konserwatyzm kościoła w kwestii antykoncepcji i życia seksualnego ma swój początek w poglądach Wandy Półtawskiej, krakowskiej lekarki? „http://tnij.org/dnkzJa już dawno tutaj zwracałam uwagę na niebezpieczeństwo, gdy o doktrynie Kościoła liczącego sobie miliard członków decyduje jedna osoba! Jedna osoba z osobistymi fobiami, kompleksami, złymi doświadczeniami, które potem mogą wpłynąć na życie WSZYSTKICH wiernych i to z sankcją grzechu śmiertelnego.
Za to nie lubię prasy i dziennikarzy – tak ci opowiedzą historię i tak podobierają zdjęcia i cytaty, że wyjdzie niezbicie na to, co sobie życzą napisać. Czy nie jest dość oczywiste, że wpływ prof. Półtawskiej na papieża mógł być tak głęboki przede wszystkim dlatego, że miał on podobne do niej zdanie?
Wyborcza we wspomnianym artykule powołuje się na blog Ks. Isakowicza-Zaleskiego:> Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, uczeń Półtawskiej, w swoim > blogu napisał, że jeden z jego kolegów diakonów ośmielił się > zażartować z metod naturalnych. Półtawska poskarżyła się rektorowi. > Chłopak przypłacił żart niedopuszczeniem do święceń.Autor bloga we wpisie z 23 czerwca pisze zaś tak:> (…)Najgorsze jest jednak stanowisko organu prasowego > Adama Michnika, który ze wspomnianej korespondencji > czyni wielką sensację. Z tego też powodu odmówiłem > wczoraj temu organowi, a ściślej mówiąc jego portalowi > internetowemu, jakiekolwiek wypowiedzi.
Jedno drugiemu nie przeczy 🙂 Wpis o kleryku z problemami za żart był chyba wcześniejszy i niezależny w stosunku do odmowy wypowiedzi dla Wyborczej.Zgadzam się, że prasa może bardzo łatwo zmanipulować rzeczywistość, dlatego nie można bezkrytycznie podchodzić do informacji. Nawet jednak gdyby przyjąć, że ów wpływ p. Półtawskiej na Wojtyłę istniał tylko dlatego, że ich poglądy były zgodne, nierozwiązana pozostaje kwestia podniesiona przez gościówę: poglądy jednej osoby stają się doktryną. Ta kwestia jest niezależna od pytania, czy owe poglądy to poglądy p. Półtawskiej czy Karola Wojtyły. Oczywiście wiem, że doktryna w zakresie etyki seksualnej nie powstała dopiero za czasów Wojtyły, ale w czasach Soboru Watykańskiego II było wiele głosów za zmianą dotychczasowj doktryny KK w tym aspekcie (chociażby ów raport większości).Przypominam, że po publikacji HV odezwały się liczne głosy sprzeciwu, także ze strony hierarchii. Sam Paweł VI miał wątpliwości czy HV publikować; z drugiej strony owe głosy sprzeciwu nie były głosami pojedynczymi, ale szły w setki (jeśli liczyć samych biskupów). O ile się orientuję, to całe episkopaty Francji i Niemiec zaprotestowały. Chodzi mi tu o to, że jednym z argumentów podnoszonym za HV jest asystencja Ducha Świętego. Z takiego rozumowania wynikałoby, że Duch Święty czuwa przy papieżu ale już nie przy biskupach (a przecież zostali oni namaszczeni). Oczywiście, sama różnica zdań między papieżem i biskupami nie jest problemem, ale jeżeli wynika z niej sankcja grzechu śmiertelnego, to już sprawa nie jest taka prosta. Skoro HV to encyklika, wolno założyć, że Paweł VI się mylił. Jeżeli się mylił, to może pigułka/gumka nie jest taka zła?Tak z akademickiej ciekawości: czy p. Półtawska przedstawiłaby takie same poglądy na temat pigułek, jak te cytowane wcześniej w tym wątku, gdyby Paweł VI posłuchał raportu większości?pozdrawiamcse
> Nawet jednak gdyby przyjąć, że ów wpływ p.> Półtawskiej na Wojtyłę istniał tylko dlatego, że ich> poglądy były zgodne, nierozwiązana pozostaje kwestia> podniesiona przez gościówę: poglądy jednej osoby stają się> doktryną. Ta kwestia jest niezależna od pytania, czy owe> poglądy to poglądy p. Półtawskiej czy Karola Wojtyły.Zgadzam się. Stawianie tego pytania właśnie teraz w kontekście opublikowania korespondencji papieża i pani Półtawskiej ma tyle samo sensu, co miało stawianie go przedtem. Teraz jednak dodany jest do tego sensacyjny smaczek. I zapewne sprowokuje on ataki bardziej osobiste na p. Półtawską, jej przeżycia, co wniesie do meritum niewiele. > Oczywiście, sama różnica zdań między papieżem i biskupami> nie jest problemem, ale jeżeli wynika z niej sankcja> grzechu śmiertelnego, to już sprawa nie jest taka prosta.O tym pisze o. Prusak – jaka „sankcja”? Kościół może mówić o poważnym nieładzie moralnym, wykroczeniu przeciwko prawom itd., ale nie napisze nigdzie wprost, że to grzech śmiertelny. (Co najwyżej zasugeruje :))> Tak z akademickiej ciekawości: czy p. Półtawska> przedstawiłaby takie same poglądy na temat pigułek, jak te> cytowane wcześniej w tym wątku, gdyby Paweł VI posłuchał> raportu większości?Jak bym zgadywała, że tak.
Bez przesady – wpływ dr Półtawskiej na poglądy Karola Wojtyły był niewielki. O wiele większy w odwrotnym kierunku i pisze o tym kilkakrotnie sama Półtawska w „Beskidzkich rekolekcjach”. Wojtyła radził się Półtawskiej w sprawach medyczno-fizjologicznych. To ona, jak ujawniła Wyborcza, jest autorką ostatniego rozdziału „Miłości i odpowiedzialności” pt. „Seksuologia a etyka”, nb. w dużej mierze opartego na „Małżeństwie doskonałym” Van de Veldego – książce będącej wówczas na indeksie :)Natomiast założyć się mogę o „krzynke piwa”, że dr Półtawska współredagowała dokument Episkopatu z 1971 r. nt spowiedzi małżonków:http://www.kkbids.episkopat.pl/dokumentydlep/pokuta.htm#etykieta1
No więc czyli jednak jej wpływ na poglądy Wojtyły był spory, jeśli prosił ją o wyjaśnienia kwestii medycznych i fizjologicznych. Przecież to one są podstawą.Ja wiem, że już teraz wszyscy zrobili z Gazety Wyborczej potwora, bo jak to tak, żby papież nie miał swoich własnych poglądów. Ale przecież ich hipoteza jest naprawdę ciekawa. Wszystkie poglądy biorą się skądś. Nawet u papieża. Skąd Wojtyła czerpał wiedzę o tych wszystkich sprawach małżeńskich? Dlaczego napisał Półtawskiej: „Jesteś moim ekspertem od Humanae Vitae”?
W ogóle, hehe, zabawne – bo gdyby ktoś powiedział: „Wpływ na poglądy papieża na seksualność miał św. Tomasz z Akwinu” – to nikt by nie protestował, że jak to, jakiś średniowieczny filozof ma wpływ na poglądy papieża?? czy to już papieża nie stać na własne zdanie??Tymczasem tutaj – dokładnie na tej zasadzie ludzie protestują: Jak to, jakaś kobieta (kobieta!) ma wpływ na poglądy papieża? Jak można sugerować, że papieża do tego stopnia nie stać na własne zdanie, że musiałby się słuchać kobiet? :-)))To już zupełnie abstrahując od treści tych poglądów. Poza tym, chyba wiem, dlaczego publicyści ostatnio tak wpadają w histerię: Bo gdyby św. Tomasz miał wpływ na papieża, to oni są dosyć pewni, że św. Tomasz nie może się mylić. Ale jeśli jakaś kobieta (kobieta!) miała wpływ na papieża, to jest spora możliwość, że ona się myliła! A wtedy katastrofa – mogłoby się okazać, że przekonała papieża do błędnych poglądów. No co innego św. Tomasz! A nawet jeśli św. Tomasz jednak w czymś tam się mylił, to ostatecznie papieżowi bardziej wypada mylić się razem ze św. Tomaszem, niż mylić się w towarzystwie kobiety… 😉
No właśnie, gdzie jest? Czekamy 🙂
Nie zabawne, tylko smutne.Kobieta z traumą po pobycie w obozowym piekle, traumą nigdy nie przepracowaną, traumą, z której wynikła ogromna niechęć, wręcz nienawiść do cielesności i seksualności, miała tak bardzo wielki wpływ na nauczanie Kościoła.Bardzo, bardzo smutne…
Coś chcę wam pokazać. To jest wątek z forum Naturalnego Planowania Rodziny LMM. Chodzi od wczoraj po internecie jako ciekawostka przyrodnicza. Ale wkrótce, nie łudzę się, zostanie skasowane przez adminów, bo zaczęli się tam obcy ludzie dopisywać i stroić sobie żarty. Więc czytajcie szybko, póki nie zniknie.Wątek właściwy jest pod linkiem:http://tnij.org/dnt8(Następne strony to już komentarze rozbawionych internautów.)Zrywaliśmy boki ze śmiechu, czytając to z mężem. Istna perwersja, zwłaszcza post tego pana o tym, jak dbając z narzeczoną o czystość dla próby przebrali się w stroje kąpielowe i co z tego wynikło… Ci ludzie czerpią z „walki o czystość” iście perwersyjną przyjemność. Nie wiem, czy wiecie, co to jest 'tease and denial’, możecie sobie sprawdzić w wikipedii. To, co oni na tym forum npr prezentują, to coś podobnego, tylko daleko bardziej wyrafinowane…
Rzeczywiście, dobre. :DAż się zdziwiłem, ze są ludzie, którzy mają taki problem.Ja pewnie bym podobnie przeżywał, gdybym miał iść na plażę naturystów, ale na basen!!??
Ładny blog, bardzo fajnie piszesz… Zapraszam do mnie.http://michael-joseph-jackson1958-2009.blog.onet.pl/Jesteś fanem/fanką Michael’a Jackson’a?Napisz co o nim myślisz na moim blogu..Pozdrawiam.
Czy ten blog w ogóle jeszcze żyje?Gdzie jest autor?
Rownież zgadzam sie z pytaniem, Gdzie Jest Pan Redaktor?? ludzie pisza piszą a Pan Artur milczy
Jestem, jestem. Tyle że miałem trochę intensywny czerwiec. Najpierw 25-lecie matury, potem jakieś pilne teksty na szybko do TP, by w końcu biegać po cudnym miejscu z książką „Beskidzkie rekolekcje”. Efekt to dwa przewodniki po Rudawce Rymanowskiej, gdzie Papież, jak się okazuje, spędzał wielokrotnie wakacje – było to utrzymywane w tajemnicy. Czytając książkę Półtawskiej, przeżyłem szok, bo to także moje ukochane miejsce. Zobaczcie sami jak jest cudne – pierwsza część przewodnika jest już online na stronie TP. (Ktoś złośliwy powiedział, że badałem „życie seksualne… świętych”.)
Wracając do ostatniego komentarza Gociówy, to oczywiste jest, że św. Tomasz miał na Wojtyłę dużo większy wpływ – w końcu Wojtyła był fenomenologizującym tomistą. Czy to dobrze, czy źle? Z Tomaszem jest ten kłopot, że miał on genialne intuicje, które warto jest w nauczaniu zachować, obok kompletnie nietrafionych. Ponadto etykę oparł na średniowiecznej wiedzy, w związku z tym powychodziły ostatecznie różne dziwactwa, które na nauczanie mają wciąż wpływ, jak mi się wydaje. Zauważcie, że nawet Jacek Prusak odwołuje się do Tomasza. Przygotowuję wpis o Tomaszu, bo chyba trzeba w końcu precyzyjnie napisać, co jest u niego dobre, a od czego trzeba nauczanie koniecznie dzisiaj uwolnić.> Piszesz, jakoby JP II głosił, że „źródłem kłopotów jest> NATARCZYWOŚĆ pożądania” i że „sugeruje to też Katechizm”.> Gdzie, przepraszam?> W którym to mianowicie miejscu Wojtyła mówi, że źródłem> małżeńskich kłopotów jest to, że on i ona za bardzo siebie> pragną/pożądają?Anias, czy masz 2 tom „Mężczyzną i niewiastą stworzył ich”?Jeśli masz, to poczytaj – prawie na każdej stronie Papież wykazuje, że zwyczajne pożądanie (niezależnie od tego czy kierowane w stronę współmałżonka czy kogoś innego) ma samoistną tendencję (po grzechu pierworodnym) wyradzać się w „uprzedmiotowienie” drugiej osoby. „Smaczne” cytaty podałem też w swoim tekście w TP.
> …oczywiste> jest, że św. Tomasz miał na Wojtyłę dużo większy wpływ – w> końcu Wojtyła był fenomenologizującym tomistą. Czy to> dobrze, czy źle?> Z Tomaszem jest ten kłopot, że miał on genialne intuicje,> które warto jest w nauczaniu zachować, obok kompletnie> nietrafionych. Ponadto etykę oparł na średniowiecznej> wiedzy, w związku z tym powychodziły ostatecznie różne> dziwactwa…Hahaha, no to zupełnie tak samo jak z dr Półtawską! 😀 Dlatego nie rozumiem, o co te pretensje w różnych gazetach do redaktorów z Wyborczej, że powiedzieli, iż Półtawska miała wpływ na papieża. Czy to straszna obraza tak powiedzieć? Św. Tomasz też miał wpływ na papieża, a nikt się o to nie obraża.
> (…) nie rozumiem, o co te pretensje w różnych gazetach> do redaktorów z Wyborczej, że powiedzieli, iż Półtawska> miała wpływ na papieża. Czy to straszna obraza tak> powiedzieć? Mówił to samo również Tygodnik Powszechny, trochę wcześniej. Nawet i powtarzał żarty krakowskie, iż tamtejszym Kościele jest „unus magister et una magistra”. Artur może wiedzieć, czy były pretensje do Tygodnika za to, a potem się zastanowimy dlaczego 🙂
Jeszcze raz mówię – swoją wizję człowieka Wojtyła budował niezależnie od Półtawskiej w oparciu głównie o św. Tomasza. Świadczy o tym choćby uwaga z „Beskidzkich rekolekcji”, że najważniejsza książka Wojtyły „Osoba i czyn” jest dla Półtawskiej trudna i mozolnie się przez nią musi przedzierać. Natomiast całkiem możliwe, że Półtawska swoimi „badaniami” umacniała Wojtyłę w przekonaniu, że antykoncepcja jest psychicznie szkodliwa i prowadzi do aborcji. Natomiast ewidentny wpływ miała na Kościół krakowski – to ona rządziła duszpasterstwem małżonków i rodzin i wielu księży nie mogło tego znieść – stąd złośliwe „unus magister et una magistra”. Podejrzewam też, że to ona redagowała dokument episkopatu nt spowiedzi małżonków – link do niego podałem w komentarzu wyżej. Fajna jest w nim np. sugestia, że małżonkowie po okresie rozrodczym przestają współżyć – oczywiście, bo i po co! 🙂 Jak ktoś ma czas, niech sobie przeczyta krytykę tego dokumentu w wykonaniu o. Wojciecha Giertycha – kiedyś mojego magistra w zakonie, dzisiaj Teologa Domu Papieskiego w Watykanie: http://www.szansaspotkania.net/index.php?page=7145
Panie Arturze, to co mnie zdumiewa, to fakt, że Wojtyła z Półtwaską tworzyli swoiste duchowe małżeństwo. Białe! – za co jestem sobie w stanie dać uciąć głowę…Ich poziom intymności był tak duzy, że nie jedno małżeństwo może pozazdrościc im takiego poziomu. Intymność nie musi byc synonimem seksu, jak to opisuje Pański kolega redkacyjny, ks.Jacek w swoim tekście „Przypowieść o zakochanym księdzu”. Mnie nie bulwersuje to, że kobieta miała wpływ na papieża, ani to, że kobieta z tarumą poobozową była tą kobietą…Takie głosy czytam tu na blogu. Bo to nie trauma obozowa jest kluczem do zrouzmienia „fenomenu” P.Wandy, tylko jej wczesniejsze życie…ale nie o tym chcę pisać. Uważam, że to co Wojtyła zaczerpnął od św.Tomasza, „przerabiał” z Poltawską w „realu.”..Ich intymność była uduchowiona (oderotyzowana) ale przecież kazde z nich był żywą osobą i zarówno Wojtyla jak i Połtwska musieli odnosić się do własnych potrzeb i impulsów seksulanych i erotycznych, które przy tak intensywnej bliskości prawdopodobnie pojawiały się nie koniecznie jako „nagi instynkt”, tylko jako naturalne pragnienie dopełnienia intymności psychologiczno-duchowej. Widac, że pomocną sprawą w utrzymaniu ich intymnej choć bezerotycznej wiezi było patrzenie na popęd jako na coś, co trzeba sublimować, uwzniaślać, przenosić na inny (wyższy…)poziom ale na pewno nie realizować. Wg mnie im się to udało. Ale niekoniecznie ich typ „małżeństwa” musi byc wzorem dla małżeństwa chrześcijańskiego, sakramentalenego (jak tego chce Kościół) , z krwi i kości….a raczej również z ciała, krwi i kości….:-)).Pozdrawiam!
Elżbieto, a ja mam mieszane uczucia…Często jest tak, że kobieta chce się tylko przytulić, a mężczyzna myśli ( i często myli się w ocenie sytuacji), że ona chce czegoś więcej… Bo ona nie chce niczego więcej. To on, w 99,999(9) przypadkach chce czegoś więcej… Ona ma już wszystko o czym marzyła, a on dopiero „startuje”…Wojtyła należał do tego minimalnego ułamka, który jest dopełnieniem do 100 %, i p. Półtawska, można powiedzieć, „miała szczęście”.Nie sądzę, by o przytulanie chodziło, raczej o akceptację, współodczuwanie, zrozumienie, docenienie…Tak naprawdę dla kobiet to jest najważniejsze.Mężczyzna, jak ma jakąś ważną misję do spełnienia, zapomina o seksie. Gandhi, w najważniejszym momencie swojej walki, zrezygnował z seksu. Co innego zajmowało wszystkie jego myśli… JPII też miał swoją wielką misję.P. Półtawska w czasie wojny przeżyła piekło, ale po paru latach miała wszystko. Męża, dzieci i jeszcze niesamowitego Przyjaciela. I swoją misję, przyklejoną do Jego misji.Zastanawia mnie, dlaczego aż tak strasznie ciężko przeżyła Jego odejście do Watykanu. To nie była zdrowa reakcja wierzącej katoliczki, raczej zwyczajny ból kobiety, uzależnionej w jakiś sposób od przyjaciela. Skoro ks.T. Fedorowicz zobaczył w tym zranioną „miłość własną”… Potem tyle razy była w Watykanie i w Castell Gandolfo…Rozumiem, Akademia Życia…Miała 4 dzieci i bogate życie zawodowe. Realizowała swoją pasję. Mało kto ma takie możliwości.Jednak coś mi tu nie gra.Zamiast nakłaniać małżeństwa do stosowania npr-u, co moim zdaniem sprowadza się do zmuszania kobiet do rodzenia większej ilości dzieci i rezygnowania z pracy zawodowej, powinna być bardziej szczera. Powinna zwracać się raczej do mężczyzn i to im tłumaczyć, że kobiecie najbardziej zależy na „przytulaniu”, w znaczeniu przenośnym i dosłownym… Trochę dzieci, a potem białe małżeństwo, panowie! Super przyjaźń i partnerstwo intelektualne. Po co zawracać żonom głowę npr-em !!! Po co mówić o wartości więziotwórczej współżycia… Skoro i bez tego może być więź… I to jaka!Dlatego nie do końca wierzę p. Półtawskiej.
Czy już słyszeliście o metodzie księdza Dobro-Dobro? http://tnij.org/dpy9 :-)))
Artykuł jest doskonałym przykładem jak można czytać Jana Pawła II i nic z jego myśli nie zrozumieć.