Taki zarzut postawił Nietzsche. Benedykt XVI podjął go w swojej pierwszej encyklice, pisząc: „Według Friedricha Nietzschego chrześcijaństwo jakoby dało erosowi do picia truciznę, a chociaż z jej powodu nie umarł, przerodził się w wadę. W ten sposób filozof niemiecki wyrażał bardzo rozpowszechnione spostrzeżenie: czy Kościół swymi przykazaniami i zakazami nie czyni gorzkim tego, co w życiu jest najpiękniejsze? Czy nie stawia znaków zakazu właśnie tam, gdzie radość zamierzona dla nas przez Stwórcę ofiarowuje nam szczęście, które pozwala nam zasmakować coś z Boskości?” (3). Papież próbuje przeciwstawić się takiej opinii, pokazując, że chrześcijańska miłość ofiarna agape nie niszczy ani nie przeciwstawia się erosowi, przeciwnie – dopełnia go i razem z nim tworzy miłość „z krwi i kości”. Jednocześnie przyznaje, że tendencje „przeciwne cielesności” zawsze istniały w chrześcijaństwie (5).
Często spotykam się z opinią, że, owszem, dawniej Kościół nie doceniał sfery seksualnej, ale obecnie to się zmieniło – seksualność jest w pełni dowartościowana. Niewątpliwie po Soborze Watykańskim II podejście Kościoła zaczęło się zmieniać, ale czy rzeczywiście nic już nie jest do zrobienia? Słynna stała się wypowiedź biografa Jana Pawła II George’a Weigla, który w „Świadku nadziei” napisał, że wciąż przez świat niedoceniana papieska teologia ciała jest „teologiczną bombą zegarową”, która, gdy wybuchnie, zmieni stereotypy o kościelnym nauczaniu. Ukazuje się coraz więcej książek, próbujących przyśpieszyć ziszczenie się tego proroctwa przez przekładanie na prostszy język trudnego, przesyconego metaforyką Wojtyłowego stylu pisania. Obserwuję to z zaciekawieniem, ale – przyznaję – także ze… sceptycyzmem. Spróbuję ten sceptycyzm uzasadnić, gdyż moim zdaniem wspomniana przez Nietzschego „trucizna” wciąż krąży w kościelnym krwioobiegu. Spójrzcie choćby na punkt 2515 Katechizmu traktujący o pożądaniu:
W sensie etymologicznym pojęcie „pożądanie” może oznaczać każdą gwałtowną postać pragnienia ludzkiego. Teologia chrześcijańska nadała temu pojęciu szczególne znaczenie pragnienia zmysłowego, które przeciwstawia się wskazaniom rozumu ludzkiego. Św. Paweł Apostoł utożsamia je z buntem „ciała” wobec „ducha” (por. Ga 5,16-17 i 24; Ef 2,3). Pożądanie jest konsekwencją nieposłuszeństwa grzechu pierworodnego (Rdz 3,11). Wywołuje ono nieporządek we władzach moralnych człowieka i nie będąc samo w sobie grzechem, skłania człowieka do popełniania grzechów (por. Sobór Trydencki).
Kto czytał mój wpis „Grzech, o którym Kościół zapomniał” o arystotelesowskiej teorii cnoty jako właściwego „środka” między skrajnościami, ten wie, że „pragnienie zmysłowe, które przeciwstawia się wskazaniom rozumu ludzkiego”, stanowi wadę nadmiaru. Innymi słowy, z bardzo ważnej władzy zmysłowego pożądania (appetitus concupiscibilis), która jest na wyposażeniu ludzkiej natury obok innych władz (intelektu, woli, pamięci, wyobraźni, itd.), Kościół rzeczywiście uczynił wadę – stałą skłonność do zła jako bezpośredni skutek grzechu pierworodnego. Według doktryny, w spadku po prarodzicach otrzymaliśmy seksualność, która w samym swoim centrum jest wypaczona i stanowi nieustanne fomes peccati – „zarzewie grzechu”. Niestety Nietzsche ma rację.
Jakie są tego konsekwencje?
Najogólniejsza konsekwencja to negatywne patrzenie na seksualność przez wiele wieków chrześcijaństwa – nie jawiła się ona najpierw jako dobra, tylko zawsze jako niebezpieczna. Powiedzmy, że Kościół w ostatnich dziesięcioleciach dużym wysiłkiem pokonał skłonność do takiego negatywistycznego patrzenia.
Pozostały kłopoty „terminologiczne”. Jak opisać „dobrą” seksualność? Czy „czyste spojrzenie” może być seksualne? Prawda, że mamy silny odruch traktowania takiego spojrzenia jako aseksualnego? Można to zrozumieć, gdyż jeżeli pożądanie zawsze jest złe, to dobrem będzie… brak pożądania. Ktoś mógłby oponować, że przeciwieństwem pożądania jako wypaczonego pragnienia seksualnego, nie jest brak pragnienia, tylko niewypaczone pragnienie. Ale skoro każdy od urodzenia ma do czynienia z wypaczoną seksualnością i musi stałym wysiłkiem oraz przy pomocy różnych nadprzyrodzonych i przyrodzonych środków do końca swoich dni tę seksualność prostować, to niech mnie ktoś przekona, że brak pożądania – czyli brak „zarzewia grzechu” – nie jest czymś dobrym!
Poza tym skąd wiadomo jaka jest „dobra” seksualność, skoro zawsze pierwotnie mamy do czynienia ze „złą” seksualnością – złośliwie skłonną do wypaczeń?
A co z seksem małżeńskim?
Dokładnie to samo. Pożądanie ze swojej przewrotnej natury skłania nas do nieustannego uprzedmiotowienia współmałżonka. Kiedy Jan Paweł II wspomniał w swoich katechezach, że „pożądliwe patrzenie”, o którym mówi Jezus w Kazaniu na Górze (Mt 5,27-28), dotyczy także małżonków, na Zachodzie podniósł się raban. Obrońcy Papieża, z przekąsem wówczas pytali, czy zatem np. zjawisko „gwałtu małżeńskiego” jest fantasmagorią? Moim zdaniem, nie chodzi jednak o to, czy w małżeństwie są możliwe seksualne nadużycia (bo są), tylko o to, czy są nieuchronne i obecne w każdym spontanicznym działaniu seksualnym. Jeżeli coś takiego mówimy, to rzeczywiście lepiej się nie kochać, a jeżeli już musimy, to… no właśnie… w jaki sposób to robić, by nie uprzedmiotawiać drugiej osoby?
Do czasów Jana Pawła II Kościół prewencyjnie straszył pożądliwością, nakazywał czystość i pozostawiał małżonków samych sobie, by głowili się, co to w praktyce ma oznaczać. Np. jak współżyć, choćby w zbożnych prokreacyjnych celach, nie ulegając przy tym pożądaniu? Karol Wojtyła jeszcze w czasach wykładów na KUL-u przejął się tym pytaniem i próbował na nie szczegółowo odpowiedzieć. Tak powstała książka „Miłość i odpowiedzialność” (1960 r.) oraz wspomniany cykl 129 katechez o małżeństwie (wygłoszonych w latach 1979-1984). Będę się tej odpowiedzi jeszcze przyglądać, gdyż moim zdaniem właśnie ze względu na troskę o konkret widać w niej dobrze nieuchronność porażki.
To mocne słowa. Na razie powiem tyle, że jeżeli już raz utożsamimy ze sobą „gwałtowną postać pragnienia zmysłowego” z „zarzewiem grzechu”, to żebyśmy w niewiadomo jak piękny sposób mówili o miłości zmysłowej, nie uczynimy z niej cnoty, nie izolując jednocześnie od seksualności.
Nie twierdzę tym samym naiwnie, że seksualność nie jest podatna na wypaczenia. Twierdzę natomiast, że owe wypaczenia nie mają źródła w samej seksualności. Przejawy grzechu pierworodnego nie są tak siermiężne i łatwo identyfikowalne, jak pod wpływem własnych historycznych doświadczeń (zderzenia kultury żydowskiej z grecko-rzymską) myśleli o tym święci koryfeusze: Jan Apostoł, Paweł czy Augustyn. Współczesna wiedza daje nam lepszy wgląd w mechanizmy rządzące seksualnością i pomijanie ich jest anachronizmem.
Ale żeby nie przedłużać, na koniec powrócę do encykliki „Deus caritas est”. Czy Benedyktowi XVI udało się wykroczyć poza tradycyjną perspektywę „zła pożądliwości”? Mimo głębi i odwagi tego tekstu eros nadal jest tu z natury chory i domaga się koniecznie uzdrowienia. Sprawdźcie sami.
Sprawdziłem. Eros ma się nieźle. Na mojej stacji beznynowej, na nocnej zmianie pracuje tak cudna dziewczyna, że nie chce mi się patrzyć ani na TP, ani nawyłożone tam pornosy, ani na gazetę z agencjami towarzyskimi, ani na prezerwatywy. Poprostu się zakochałem i idę z nią na kawę, po mszy św, czego i Panu po katolicku życzę na święta, zamiast wypisywania dyrdymałów w TP.
Co mi tam twoja panienka ze stacji benzynowej ,jak widzę Palikota z piękną nową grzywą i sexownym zwisem wargi to też mam na niego chęć !
Może nie otruło ale zatruło…I nie erosa ale szczęście milionów ludzi przez setki lat. Konfliktując rozumiane po swojemu pojęcie dobra z najsilniejszym ludzkim instynktem chrześciaństwo unieszczęśliwiło miliony proponując następnie swoją wersję moralności i poddanie się Kościołowi jako lekarstwo ! To było i jest nadal działanie przewrotne niezależnie od tego w jaką formę zostało „ubrane” przez kolejnych dostojników Kościoła. Uderzające jest też tchórzostwo dotykających tego drażliwego tematu. Rozważania filozoficzno-teologiczno-moralne zamiast zdecydowanego potępienia na jakie zasługuje manipulatorski stosunek Chrześciaństwa ( a KK w szczególności ) do seksualności człowieka. Strach przed powiedzeniem głośno że oprócz dobra Kościoły Chrześciańskie czyniły również zło (Wojny Krzyżowe, potępianie osiągnieć nauki, stosy Świętej Inkwizycji) i czynią je w wielu dziedzinach nadal. To Bóg ma monopol na prawdę a jego ziemscy „urzędnicy” są tylko ludźmi i potrafią błądzić (czasem z bardzo pokrętnych powodów). I nie ma tu nic do rzeczy że niektórzy z nich zostali przez swych następców uznani świętymi (też często z bardzo pokrętnych powodów). Może by więc tak bardziej odważnie wskazywać błędy Kościołów Chrześciańskich i nie traktować tego jako atak na istotę wiary i samego Boga ???
Człowiek jest wolnymi ma prawo robić toco dyktuje mu jego rozum
Ha, Dobre 🙂
„Czy „czyste spojrzenie” może być seksualne? Prawda, że mamy silny odruch traktowania takiego spojrzenia jako aseksualnego? Można to zrozumieć, gdyż jeżeli pożądanie zawsze jest złe, to dobrem będzie… brak pożądania.”Dobrze powiedziane. Zajrzyjcie tylko na polskie fora, gdzie młodzi katolicy proszą o poradę księży: http://tnij.org/c7mkhttp://tnij.org/c7miTam takie podejście zdarza się nagminnie. Młodzi ludzie ciężko zestresowani pytają np.: „Co mam zrobić, gdy całuję się z dziewczyną / obejmuję dziewczynę / patrzę na dziewczynę / myślę o dziewczynie – i pojawia się u mnie podniecenie? Przecież podniecenie do grzech!” A odpowiadający księża podtrzymują ich w tym przekonaniu: „Rób co chcesz, byle tylko nie było przy tym podniecenia.” Dla mnie to wszystko to ciężka perwersja. Ponieważ w efekcie ludzie muszą się sami okłamywać: spotykam się z dziewczyną, ale broń Boże nie dlatego, że to ma coś wspólnego z seksualnością! Obejmuję dziewczynę, ale broń Boże nie traktuję jej inaczej jak siostrę! Może niektórych podnieca takie udawanie, że niby nigdy nic. Ale to jest chore.
” Karol Wojtyła jeszcze w czasach wykładów na KUL-u przejął się tym pytaniem i próbował na nie szczegółowo odpowiedzieć. Tak powstała książka „Miłość i odpowiedzialność” (1960 r.) oraz wspomniany cykl 129 katechez o małżeństwie (wygłoszonych w latach 1979-1984). Będę się tej odpowiedzi jeszcze przyglądać, gdyż moim zdaniem właśnie ze względu na troskę o konkret widać w niej dobrze nieuchronność porażki. „W tym momencie przypomniał mi się tekst z ostatniego Tygodnika o dr Marii Półtawskiej, przyjaciółce papieża:http://tnij.org/c7mu„Po wyborze Jan Paweł II tak do niej pisał: „szukając odpowiedzi na pytanie o »zasadę« (podstawę) dalszych kontaktów, należy ją po prostu sformułować tak: byłaś i nadal pozostajesz moim »ekspertem« osobistym od dziedziny »Humanae vitae«. Tak było od dwudziestu z górą lat, i to należy nadal utrzymać. W kontekst owego »eksperta« wchodzą różne sprawy, którymi de facto się zajmowałaś i na których się znasz, problem etyczny regulacji poczęć, wychowanie młodzieży »do miłości«, medycyna pastoralna”.Tak też było. Doktor Półtawska w Kościele krakowskim odgrywała tak ważną rolę, że złośliwi kurialiści szeptali, że u nich jest „unus magister et una magistra”. Była szeroko znana, przez wielu podziwiana, przez innych wręcz nieznoszona.”Ciekawe, bardzo ciekawe, jak wiele z jej wpływu jest w nauczaniu Jana Pawła II? Jeśli to ona nauczyła Wojtyłę takiego a nie innego podejścia do seksualności, to skąd ona sama je miała? W końcu była mężatką, miała dzieci. Interesujące, jak bardzo owo niby uniwersalne Magisterium Kościoła zależy od osobistych i w sumie przygodnych doświadczeń pojedynczych osób.
E tam przecież to psy ogrodnika, sami nie zeżrą /o im bronią / to i innym z radością zabraniają ,do tego ubierając to, w „nabożne słówka”
wydaje mi się, że źle pojmujesz pojęcia. Każdy człowiek ma naturalny „pociąg seksualny”, który jest piękny, a „pożądanie” jest wypaczeniem tego prawdziwego „pociągu seksualnego”, gdyż jak sama nazwa wskazuje „żąda” bez względu na drugą osobę. Zatem ten pociąg seksualny czy można to nazwać seksualnością jest czymś co posiada każdy z ludzi i jest darem Bożym. I to właśnie seksualność bym postawił obok, jak to nazwałeś, innych władz, jak intelekt itd.
Prosze Pana. To co Pan ponizej napisal jest tylko i wylacznie Pana przekonaniem. I nic wiecej. „To mocne słowa. Na razie powiem tyle, że jeżeli już raz utożsamimy ze sobą „gwałtowną postać pragnienia zmysłowego” z „zarzewiem grzechu”, to żebyśmy w niewiadomo jak piękny sposób mówili o miłości zmysłowej, nie uczynimy z niej cnoty, nie izolując jednocześnie od seksualności.” Co Pan ma na mysli mowiac milosc zmyslowa? Pozadanie kogos? Wszystko jedno kogo? Czy moze ma pan na mysli oddanie sie cielesne dwojga kochajacych sie ludzi. Jesli tak, to zapewniam Pana, ze uczynimy z niej cnote i niech Pana o to glowa nie boli. Raczej radze zastanowic sie nad soba bo zycie biegnie zbyt szybko i szkoda aby wyrobienie takiej cnoty Pana ominelo..
Religia jest wytworem kultury danego srodowiska i jako taka reprezentuje model etyczny wiec nigdy z nim nie koliduje. Pozadanie jest wytworem genow, niezaleznych od religii, stad wiec konflikt
tak jak nauka wyrasta ze zdrowego rozsądku ale, po osiągnięciu pewnego stopnia rozwoju, zaprzecza zdrowemu rozsądkowi, tak samo religia będąca „wytworem kultury danego środowiska” w pewnym momencie zaczyna zaprzeczać dotychczasowej kulturze. Dotyczy to nawet najprymitywniejszych religii, które stają się najpierw utrapieniem a potem nieszczęściem dla swoich wyznawców.
Chciałbym w poniższym wpisie podjąć próbę skonstruowania odpowiedzi na postawione przez p. Artura problemy, uwzględniając przy jej formułowaniu wybrane aspekty „katolickiej”: teologii oraz antropologii filozoficznej. Posługując się kategoriami zaczęrpniętymi z tego prądu myślowego – moja odpowiedź nie pretenduje w żaden sposób – do bycia jednomyślną z nauczaniem KK, ponieważ staram się odzwierciedlić zapożyczone pojęcia w taki sposób, jaki udało mi się je zgłębić i zrozumieć w toku prywatnych poszukiwań. Tyle uwag ogólnych, przejdzmy, więc do meritum.Na początku, żeby uściślić naszą dyskusję – zdefiniujmy to o czym będziemy niżej mówili – a więc pożądanie. Za KKK rozumiem pożadanie jako „pragnienie zmysłowe, które przeciwstawia się wskazaniom rozumu ludzkiego”, a zatem – już warto na wstępie wyprowadzić te konkluzje – a contrario: pożądaniem nie jest PRAGNIENIE ZMYSŁOWE, KTÓRE NIE PRZECIWSTAWIA SIĘ WSKAZANIOM ROZUMU. Innymi słowy: nie każde pragnienie zmysłowe jest pożądaniem; nie każda „chęć współżycia” jest pożądaniem. Do pozostałych istotnych konsekwencji tego pojęcia będę odwoływał się w dalszych częściach wywodu.Czy Kościół uczynił z władzy pragnienia zmysłowego – (p. Artur nazywa ją za o. Piusem Bełch „władzą zmysłowego pożądania”, stąd może utożsamienie pragnienia zmysłowego z pożądaniem; ta dwuznaczność słowa „pożądanie” jest tutaj zabójcza; za odróżnieniem pojęcia „pragnienia zmysłowego” od „pożądania” przemawia podana wyżej definicja) – wadę?Owszem w jego doktrynie podaje się, że grzech zerwał harmonię niższych władz z wyższymi, tj. z rozumem i wolą. To prowadzi do tego, że pragnienia zmysłowe nie zawsze są zgodne z tym co dyktuje nam rozum. W świetle tego władze pragnienia zmysłowego działają wadliwe. Jednak trzeba tu wyraźnie podkreślić, że grzech pierworodny rani, także inne władze: np. po grzechu również intelekt został osłabiony.Bardzo ciekawym wyzwaniem i problemem jest postawione przez autora pytanie: „czy czyste spojrzenie może być seksualne? Prawda, że mamy silny odruch traktowania takiego spojrzenia jako aseksualnego? Można to zrozumieć, gdyż jeżeli pożądanie zawsze jest złe, to dobrem będzie … brak pożądania” Żeby rozważyć ten problem trzeba postawić kilka zastrzeżeń: po pierwsze, pożądanie samo w sobie nie jest złe moralnie, a jedynie skłania do zła. Złe moralnie może być dopiero to co my zrobimy z tym pożądaniem: czy postanowimy je zrealizować, pomimo złego celu, czy postąpimy przeciwnie – odrzucając je. Po drugie, podejmując ten problem przyjmuję taką jego optykę: jeżeli pożadanie zawsze skłania do zła, to czy powinniśmy dążyć do jego wyeliminowania?Odpowiedź powinna być i jest – jednoznacznie przecząca, ponieważ to co jest niemożliwe nie może być przedmiotem obowiązku czy powinności. Każde pożądanie jest przecież pragnieniem zmysłowym, a jego nie sposób ot, tak „wyciąć”. Oczywiście, można je np. stłumić, no ale i tak pomimo tego będzie ono działać w podświadomości, czego doskonałym przykładem są np. neurotycy obsesyjno-kompulsyjni. Już Tomasz pisał, że wyparte uczucia „powrócą”, ale w to jeszcze gorszej postaci. A zatem: jeśli obecność pożądania w nas jest nieuchronna, to jaka powinna być dojrzała postawa wobec niego? Myślę, że charakteryzuje się ona bardzo ważną cechą: poddaniem pragnień zmysłowych kierownictwu rozumu. Nie ma tu mowy o neurotycznej represji, wypieraniu czy wycinaniu pragnienia, ponieważ mają one naturalną skłonność do ulegania rozumowi. Tomasz to wyraża tak: appetitus sensitivus natus est obedire rationi. A więc nie usuwanie pożądanie, lecz jego kierowanie za pośrednictwem rozumu. W konkretnej sytuacji może wyglądać to tak: patrzę na piękną, seksowną kobiętę —>budzi się we mnie pożądanie, czyli mówiąc wprost: chcę z nią współżyć —> rozum, wsparty sumieniem mówi mi, że np. nie moge, bo jej nawet nie znam —> postanawiam ją poznać, zaprosić na kawę, a więc kierować to pragnienie za pośrednictwem rozumu. Odnosząc to do zagadnienia „czystego spojrzenia”, myślę, że jest ono jak najbardziej seksualne. Pożądanie jest wciąż obecne. A zatem: dobrem będzie, nie brak pożadania, ale poddanie go rozumowi. Tu przyznam rodzi się trochę dziwny problem: no bo każdy przedmiot naszego poznania chcąc, niechąc – rodzi w nas pewne wyobrażenia, w tym te o treści seksualnej. Samych obrazów jako produktów niezależnych od nas nie wyeliminujemy i nie powinniśmy ich pod żadnym pozorem starać się wyeliminować. Zasadniczo, więc utrzymywane jest, że złe moralnie jest podtrzymywanie tych obrazów z własnej woli. Co czasem może budzić wątpliwości, ponieważ obrazy mogą być tak silne, że utrzymywać się będą przez większą część czasu oddziaływania na nasze władze poznawcze – ich przedmiotu, tj. np. pięknej kobiety. Zatem bardzo trudno jest tu wyznaczyć jakąś precyzyjną i uniwersalną granicę, a próby takiej czynności byłyby nieco komiczne i przypominały by wariackie zakusy potrydenckich moralistów. Nie jest jasne też dla mnie dlaczego wyobrażanie aktu seksualnego jest złem, a np. wyobrażanie zabójstwa wrednej teściowej bez przejścia do etapu realizacji jest traktowane jako neutralne.Wracając do pytania p. Artura: czy „dobrem, będzie brak pożądania”? Jest to bardzo ciekawa intuicja, bo wskazuje na stan człowieka przed upadkiem. W raju nie było pożądania. Jednak doktryna katolicka zakłada podejście realistyczne do człowieka, a więc nie stara się przywrócić go na siłę, wbrew jego możliwościom do raju, ale odczytując rzeczywistość stara się umieścić w niej jednostkę na najbardziej optymalnym dla niej miejscu. W naszym konkretnym przypadku jest tu: poddanie pragnień zmysłowych kierownictwu rozumu. Żeby w jednym zdaniu odwołać się do apelu p. Artura:”niech mnie ktoś przekona, że brak pożądania-czyli brak „zarzewia grzechu” – nie jest czymś dobrym” napiszę tak: brak pożądania czyni człowieka doskonalszym w jego naturze, ale zarazem stan ten jest niemożliwy na ziemii; natomiast moralnie obecność pożądania jest obojętna, ponieważ ma ono naturalną skłonność do podporządkowania się rozumowi.”Jak współżyć, choćby w zbożnych prokreacyjnych celach, nie ulegając przy tym pożądaniu?”Pierwszym warunkiem są te „zbożne cele”. Są one celami rozumu, a zatem pragnienie zmysłowe jakim jest chęć współżycia nie może w tym przypadku być nazwane pożądaniem (patrz: definicja pożądania na początku). Myślę, ża nawet jeśli kochałbym się ze swoją żoną „jak zwierz” i to bardzo namiętnie i zmysłowo nie czyniłbym nic przeciwko rozumowi, a zatem nic grzesznego. Dlaczego? Ano, odpowiedział na to świetnie p. Artur ustami św. Tomasza: „Nadmiar uczucia, będący wadą, nie mierzy się wielkością jego natężenia, ale według jego stosunku do rozumu (…) gdy przekracza jego granice. Otóż rozkosz, towarzysząca aktowi małżeńskiemu, choć odznacza się bardzo wielkim natężeniem, nie przekracza granic, wyznaczonych jej uprzednio przez rozum, mimo, że w czasie samego trwania rozkoszy rozum nie może wyznaczać tych granic”. Nadużycia w małżeństwie występują wtedy, gdy „pożądamy (a ściślej realizujemy te pożądanie – przyp. moje) w niewłaściwym czasie, na niewłaściwej osobie, z niewłaściwych przyczyn i w niewłaściwym celu”Prawdą jest peunta p. Artura: jeżeli już raz utożsamimy ze sobą „gwałtowną postać pragnienia zmysłowego” z „zarzewiem grzechu”, to żebyśmy w niewiadomo jak piękny sposób mówili o miłości zmysłowej, nie uczynimy z niej cnoty, nie izolując jednocześnie od seksualności”. Tylko nikt, poza p. Arturem, nie utożsamił pożądania z seksualnością, i stąd się biorą opisane przez niego trudności. „Mały błąd na początku, wielkim na końcu”Serdecznie pozdrawiam czytelników i p. ArturaP.s. ze zniecierpliwieniem czekam na konstruktywną krytykę
P. Rafale Krzysztofie, dziękuję za tak wnikliwe podjęcie dyskusji. Problem w tym, że nauczanie Kościoła, a zwłaszcza Jana Pawła II w katechezach o małżeństwie, nie jest tak proste i przejrzyste, jak Pana komentarz.> Na początku, żeby uściślić naszą dyskusję – zdefiniujmy to> o czym będziemy niżej mówili – a więc pożądanie. Za KKK> rozumiem pożadanie jako „pragnienie zmysłowe, które> przeciwstawia się wskazaniom rozumu ludzkiego”, a zatem -> już warto na wstępie wyprowadzić te konkluzje – a> contrario: pożądaniem nie jest PRAGNIENIE ZMYSŁOWE, KTÓRE> NIE PRZECIWSTAWIA SIĘ WSKAZANIOM ROZUMU. Innymi słowy: nie> każde pragnienie zmysłowe jest pożądaniem; nie każda „chęć> współżycia” jest pożądaniem. Wiele wskazuje na to, że w nauczaniu (zwłaszcza w katechezach JPII) pragnienie zmysłowe po grzechu pierworodnym ma wewnętrzną samoistną tendencję, by wyradzać się w pożądanie – czyli samoistnie chce się wyłamywać spod władzy rozumu. Polega to na tym, że nawet jeżeli wyliczane przez Pana za Arystotelesem okoliczności czasu, miejsca, osoby i celu są zgodne z rozumem, pozostaje jeszcze jedna „okoliczność”, jak mniemam, według Kościoła szczególnie dotknięta przez grzech pierworodny – okoliczność „sposobu”, która związana jest z pytaniem: „jak?”. Właśnie oskarżenie o „pożądliwe patrzenie” zdaniem JPII dotyczy pytania: jak patrzymy? Z naszej chorej natury odruchowo patrzymy źle – „pożądliwie”, czyli uprzedmiotawiająco drugą osobę. Nasze pragnienia zmysłowe odruchowo czynią z drugiej osoby (nawet własnej żony) nie podmiot osobowej komunii, tylko wyłącznie przedmiot zaspokojenia przyjemności. I temu stale trzeba się przeciwstawiać przy pomocy cnoty wstrzemięźliwości. Jan Paweł II pisze: „Człowiek, który 'pożądliwie patrzy’, jest bowiem człowiekiem trojakiej pożądliwości, jest człowiekiem pożądliwości ciała [w stanie upadłej natury każdy taki jest]. Dlatego 'może’ patrzeć w ten sposób, a nawet musi się z tym liczyć, że pozostawiając ów akt wewnętrznej grze samych sił natury nie może uniknąć wpływu pożądliwości ciała” (tom II, s. 81).> Bardzo ciekawym wyzwaniem i problemem jest postawione> przez autora pytanie: „czy czyste spojrzenie może być> seksualne? Prawda, że mamy silny odruch traktowania> takiego spojrzenia jako aseksualnego? Można to zrozumieć,> gdyż jeżeli pożądanie zawsze jest złe, to dobrem będzie> … brak pożądania”> Żeby rozważyć ten problem trzeba postawić kilka> zastrzeżeń: po pierwsze, pożądanie samo w sobie nie jest> złe moralnie, a jedynie skłania do zła. Złe moralnie może> być dopiero to co my zrobimy z tym pożądaniem: czy> postanowimy je zrealizować, pomimo złego celu, czy> postąpimy przeciwnie – odrzucając je. Po drugie,> podejmując ten problem przyjmuję taką jego optykę: jeżeli> pożadanie zawsze skłania do zła, to czy powinniśmy dążyć> do jego wyeliminowania?> Odpowiedź powinna być i jest – jednoznacznie przecząca,> ponieważ to co jest niemożliwe nie może być przedmiotem> obowiązku czy powinności. Każde pożądanie jest przecież> pragnieniem zmysłowym, a jego nie sposób ot, tak „wyciąć”.> Oczywiście, można je np. stłumić, no ale i tak pomimo tego> będzie ono działać w podświadomości, czego doskonałym> przykładem są np. neurotycy obsesyjno-kompulsyjni. Już> Tomasz pisał, że wyparte uczucia „powrócą”, ale w to> jeszcze gorszej postaci. A zatem: jeśli obecność pożądania> w nas jest nieuchronna, to jaka powinna być dojrzała> postawa wobec niego? Obecność pożądania nie jest nieuchronna. Odsyłam do moich poprzednich wpisów o kłopotach z pożądaniem: „Inteligencja erotyczna”, „Wiara jako… afrodyzjak” czy „Grzech, o którym Kościół zapomniał”. Nie musimy pożądania tłumić. Wystarczy zamiast zadbać o pożycie małżeńskie… rzucić się w wir pracy. Zmęczenie samo zrobi swoje. Oczywiście nie jest to sposób „zdrowy”, ale z dwojga złego… :)Drugi sposób na pozbycie się kłopotliwego etycznie pożądania jest o wiele bardziej religijnie kuszący: zjednoczyć się duchowo i psychicznie z żoną do tego stopnia, że zadziała psychologiczny mechanizm „przechodzonego związku”. Problem z głowy. I z jakim duchowym pożytkiem! :)(Moja gorzka ironia dotyczy nauczania, a nie Pana odpowiedzi.)> Prawdą jest peunta p. Artura: jeżeli już raz utożsamimy ze> sobą „gwałtowną postać pragnienia zmysłowego” z „zarzewiem> grzechu”, to żebyśmy w niewiadomo jak piękny sposób mówili> o miłości zmysłowej, nie uczynimy z niej cnoty, nie> izolując jednocześnie od seksualności”. Tylko nikt, poza> p. Arturem, nie utożsamił pożądania z seksualnością, i> stąd się biorą opisane przez niego trudności. „Mały błąd> na początku, wielkim na końcu”Czy jest Pan tego pewien? Proszę sięgnąć do papieskich katechez pt. „Mężczyzną i niewiastą stworzył ich” – tom II w całości jest poświęcony „pożądaniu”.
Arturze, przypadkiem znalazłam dzisiaj tekst „Deklaracji o usprawiedliwieniu”, a w nim coś, co wiąże się z tym, co ty napisałeś.”Termin „konkupiscencja” (skłonność) jest różnie rozumiana przez stronę katolicką i luterańską. W luterańskich księgach wyznaniowych konkupiscencja jest rozumiana jako pożądliwość człowieka, przez którą człowiek szuka siebie samego, co w świetle duchowo rozumianego Zakonu uznawane jest za grzech. Według katolickiego rozumienia konkupiscencja jest skłonnością, wywodzącą się z grzechu i przynaglającą do grzechu, która pozostaje w człowieku także po Chrzcie. Niczego nie ujmując tym różnicom strona luterańska może uznać, że pożądliwość może stać się bramą, przez którą wchodzi grzech. Z powodu mocy grzechu cała ludzkość nosi w sobie skłonność do sprzeciwiania się Bogu. Skłonność ta według luterańskiego i katolickiego rozumienia nie odpowiada „pierwotnemu planowi Boga w stosunku do człowieka” (WD, p. 30). Grzech ma charakter osobisty i jako taki prowadzi do oddzielenia od Boga. Jest egoistyczną pożądliwością starego człowieka, brakiem zaufania i miłości do Boga.”http://tnij.org/c7qcW tym momencie zdałam sobie sprawę, że spierasz się nie z jakąś tam interpretacją Magisterium, przypadkiem wypaczoną przez jednego czy drugiego papieża. Spierasz się z bardzo mocno ugruntowanymi poglądami Kościoła katolickiego, co najmniej od czasów Soboru Trydenckiego. Nie interesowałam się wcześniej i nie wiem, co na ten temat sądzą protestanci. W każdym razie – sprawa pożądliwości jest tak dla Kościoła katolickiego istotna, że aż musiał jej prawidłowe rozumienie omawiać z Kościołem luterańskim i uroczyście podpisywać, i to nie kiedyś dawno temu, lecz w 1999 roku.Kościoły same sobie stwarzają problemy, które potem muszą w pocie czoła rozwiązywać…Najzabawniejsze, że po wielości Kościołów i ich przepisów, rytuałów i doktryn widać jak na dłoni, że wszystko to zaledwie sprawy przygodne – i nie o to chodzi w chrześcijaństwie. Tysiąc lat temu było inaczej i inaczej będzie za tysiąc lat. Po co się tak przejmować tą czy inną doktryną? Nikt z nas nie żyje tysiąc lat, więc lepiej niech każdy przeżyje te swoje kilkadziesiąt lat według własnego sumienia.
I Wesołych Świąt!
Tak jest! Wesołego Alleluja!:)
Jak widzę słodycze to kwicze.
Chrześcijanstwo niszczy wszystko co stoi na drodze liczą śie tylko oni….to obłuda
Obawy o erosa u ArturaArtur nie przejmuj sie tym, ze Nietzsche mial wypaczone poglady na erosa. W tym i jeszcze innym wzgledzie byly to jego psychotyczne epizody. A to, ze pojawiala sie obsesja przypisujaca otrucie erosa kosciolowi mowi tylko o tym, ze zmagal sie z tymi myslami. Zmagal sie on rowniez z resentymentem. Dlatego rozpowszechnial swoj resentyment, ze kościół swymi przykazaniami i zakazami czyni gorzkim … erosa.Jezeli smakowanie „coś z Boskości” twojgo erosa stalo sie twoim udzialem to modl sie, zeby ci sie nie popsulo (z poezji Poswiatowskiej). Przypisywannie kosciolowi tendencj „przeciwnych cielesności” jest nie poprawne.
Zaklopotanie o erosaArtur nie przejmuj sie tym, ze Nietzsche mial wypaczone poglady na erosa. W tym i jeszcze innym wzgledzie byly to jego psychotyczne epizody. A to, ze pojawiala sie obsesja przypisujaca otrucie erosa kosciolowi mowi tylko o tym, ze zmagal sie z tymi myslami. Zmagal sie on rowniez z resentymentem. Dlatego rozpowszechnial swoj resentyment, ze kościół swymi przykazaniami i zakazami czyni gorzkim … erosa.Jezeli smakowanie „coś z Boskości” twojgo erosa stalo sie twoim udzialem to modl sie, zeby ci sie nie popsulo (z poezji Poswiatowskiej). Przypisywannie kosciolowi tendencj „przeciwnych cielesności” jest nie poprawne.
Nie wiem, na ile „pożądanie” można utożsamiać z „popędem”, który analizuje Wojtyła, choćby w 'Miłości i odpowiedzialności’. Oto kilka przykładów:”Popęd (…) to pewien naturalny, wrodzony każdemu człowiekowi, kierunek dążności, wedle którego cały jego byt rozwija się od wewnątrz i doskonali.(…) stwarza jakby podłoże dla określonych działań (…), w których człowiek sam siebie determinuje, sam stanowi o swoich czynach i bierze za nie odpowiedzialność.” To słówko SAM jest dla mnie b ważne. Żadne więc nakłanianie do złego, bo może przecież nakłaniać też do dobrego, a zależy to od nas i tego, jak korzystamy z wolności.W innym miejscu pisze: „Nie można tedy żadną miarą mniemać, iż popęd seksualny (…) jest czymś co znajduje się poniżej osoby i poniżej miłości.”I ostatnie, chyba najciekawsze, ze względu na to o czym się tu dyskutuje: „nawet wówczas, gdy ze związku, czy konkretnego współżycia mężczyzny i kobiety nowy człowiek zrodzić się nie może, sami małżonkowie odradzają się w miłości i niejako rodzą się nawzajem we wspólnocie międzyosobowej (communio personarum).”Tak więc punkt KKK i powyższe fragmenty zadziwiająco „niekompatybilne”.
Ogólnie biorę w obronę papieża. Owszem Katechizmowa definicja pożądania brzmi dzisiaj dziwnie, ale przecież nie cały Kościół tak to traktuje. Przykładem niech będzie chociażby tekst o. Prusaka „Nogi mojej żony”, który to tekst sam Pan tu rekomenduje (!). Z kolei nawet w mojej niewielkiej mieścinie słyszę od księdza (którego poglądy n.b. nie zgodziłyby się w wielu momentach z poglądami o. Prusaka), że ów popęd nie tyle nie jest zły, ile wręcz potrzebny, bo przecież jakoś w małżeństwo trzeba wejść:) Może problem tkwi w nazwie? „Pożądanie” to chyba niezbyt szczęśliwe sformułowanie…Pozdrawiam i z zainteresowaniem śledzę dalsze badania.
Muzyku, rozumienie „popędu seksualnego” ewoluowało u Wojtyły. Nie spotkałem, niestety, rzetelnej, obiektywnej analizy ewolucji myśli Papieża. Np. w swoim pierwszym tekście o małżeństwie – „Instynkt, miłość, małżeństwo” – opublikowanym przez Tygodnik Powszechny w 1951 r. (!), Wojtyła jest jeszcze bardzo mocno pod wpływem teorii mistyki św. Jana od Krzyża (z której obronił doktorat). Miłość małżeńska jest czysto duchowa – jest „przeżyciem przynależności”. Ale ponieważ nie jesteśmy istotami czysto duchowymi, duchowy dostęp do siebie mamy utrudniony, wobec czego skazani jesteśmy nieustannie szukać „środków wyrazu” tej przynależności. „Szukając jednakże dla tego duchowego napięcia środków wyrazu, spotyka się ona [miłość] u człowieka z popędem”, którego celowość jest wyłącznie prokreacyjna, ale jakby przy okazji służy czysto duchowej miłości. W „Miłości i odpowiedzialności” popęd dalej jest przede wszystkim prokreacyjny, ale jest zarazem fundamentem miłości, która jakby nabiera „ciała”. Z kolei w katechezach JPII w przedziwny sposób dystansuje się od popędu, przeciwstawiając mu „odwieczną fascynację męskości kobiecością i kobiecości męskością”. Miłość jakby znów staje się bardziej angeliczna niż zmysłowa. To wszystko jest bardzo ciekawe i… zagmatwane. Być może poświęcę temu tematowi osobny wpis.Co do tekstu „Nogi mojej żony”, to Jacek Prusak rzeczywiście pisze świetne teksty (które mu Tygodnik następnie publikuje :). Ale jakby zapytać Jacka jako księdza o nauczanie Kościoła, to oczywiście jest w kłopocie. Gdy redakcja miesięcznika „List” (nr 9/04) zapytała go o pożądliwość, odpowiedział: „Patrzeć pożądliwie na kogoś, to znaczy patrzeć przedmiotowo, w oderwaniu od tego, kim ta osoba jest, co przeżywa, myśli, czego pragnie lub się boi. Ale to nie znaczy, że mężowi na żonę, czy żonie na męża nie wolno patrzeć zmysłowo, czyli z namiętnością. To byłoby niemożliwe. Chodzi o to, żeby drugiego człowieka nie uprzedmiotawiać dla zaspokojenia własnej przyjemności”. Od tego czasu lubię Jacka nękać w redakcji pytaniem: czym się psychologicznie różni pożądanie od namiętności i dlaczego namiętność „nie uprzedmiotawia”? 🙂
> Co do tekstu „Nogi mojej żony”, to Jacek Prusak> rzeczywiście pisze świetne teksty (które mu Tygodnik> następnie publikuje :). Ale jakby zapytać Jacka jako> księdza o nauczanie Kościoła, to oczywiście jest w> kłopocie. Gdy redakcja miesięcznika „List” (nr 9/04)> zapytała go o pożądliwość, odpowiedział: „Patrzeć> pożądliwie na kogoś, to znaczy patrzeć przedmiotowo, w> oderwaniu od tego, kim ta osoba jest, co przeżywa, myśli,> czego pragnie lub się boi. Ale to nie znaczy, że mężowi na> żonę, czy żonie na męża nie wolno patrzeć zmysłowo, czyli> z namiętnością. To byłoby niemożliwe. Chodzi o to, żeby> drugiego człowieka nie uprzedmiotawiać dla zaspokojenia> własnej przyjemności”. Od tego czasu lubię Jacka nękać w> redakcji pytaniem: czym się psychologicznie różni> pożądanie od namiętności i dlaczego namiętność „nie> uprzedmiotawia”? :)Oo, dobre, dobre. Mam wrażenie, że ks. Prusak wciąż nie może się znaleźć pomiędzy tym, co wie jako psycholog, a tym co wie jako ksiądz. Wbrew pozorom, obie „wiedze” mogą popadać w konflikt. Nie wiem, czy on sam by mi przyznał rację, ale ja z zewnątrz tak to widzę. Ba, może być gorzej – bo nawet zakładając, że ks. Prusak ma prywatnie całkowicie spójne poglądy – to co innego wolno mu mówić jako księdzu, a co innego jako psychologowi. Nie żebym zarzucała ks. Prusakowi złą wolę, ale obawiam się, że taka schizofreniczna sytuacja może prowadzić do zakłamania.
Ks. Prusak ma ostatnio dużo roboty, bo chyba jest jedynym księdzem po tej stronie barykady… Chociaż wcale nie ma pewności, że za jakiś czas nie czmychnie na drugą stronę, przywołany do porządku przez KK.W piśmie „Kontakt”wydawanym przez warszawski KIK (numer 9, luty-marzec) ks. Prusak wypowiada m. in. takie zdanie: „Uważam, że w kwestiach moralnych jest miejsce na rozwój doktryny”. Nie wiem, czy chodzi o rozwój doktryny. To raczej chodzi o to, by Duch Święty zstąpił na kolejnego papieża i powiedział mu co innego, niż Pawłowi VI.
> Ba, może być gorzej – bo nawet zakładając, że ks. Prusak> ma prywatnie całkowicie spójne poglądy – to co innego> wolno mu mówić jako księdzu, a co innego jako> psychologowi. Nie żebym zarzucała ks. Prusakowi złą wolę,> ale obawiam się, że taka schizofreniczna sytuacja może> prowadzić do zakłamania.Jest cała kupa funkcji, stanowisk i profesji, gdzie człowiek jest zobowiązany mówić coś, czego nie mówiłby jako prywatny człowiek. Choćby sędzia – jest rzecznikiem prawa, a nie własnego przeświadczenia, kto jest winny.
> Jest cała kupa funkcji, stanowisk i profesji, gdzie> człowiek jest zobowiązany mówić coś, czego nie mówiłby> jako prywatny człowiek. Choćby sędzia – jest rzecznikiem> prawa, a nie własnego przeświadczenia, kto jest winny.Tu nie chodzi o to, co kto mówi prywatnie, tylko – co mówi w którym wcieleniu zawodowym.Sytuacja księdza-psychologa jest o tyle specyficzna, że obie profesje nieco przekrywają się kompetencjami, a przynajmniej sąsiadują w obszarach kompetencji. To trochę tak, jakby jeden prawnik mógł być jednocześnie adwokatem i prokuratorem. (Z wspomnianej kiedyś przeze mnie książki o Popiełuszce znam przykład mecenasa de Virion, znanego adwokata opozycji, który nie chciał być oskarżycielem posiłkowym na procesie zabójców księdza – z zasady, ponieważ przez całe życie bronił, a nie oskarżał.)
Kolejny argument z zakresu neurobiologii http://www.rp.pl/artykul/2,290692_Nerwy_dla_przyjemnosci_.html
Nietzsche był w błędzie. Pogańscy Rzymianie byli nieszczęśliwi i ani orgie ani krwawe igrzyska nie były w stanie ich pocieszyć. Dlatego stali się chrześcijanami. Chrześcijaństwo przywróciło Erosa do życia!
AHAHAHAHAHAHAHAHA! Niezły jesteś. Pochwal się, ile lat Wszechwiedzący Mocarny Kościół wkłada Ci te „wielkie prawdy wiary” do puściutkiej główki?
Wybiera sie Pan Red. na konferencje organizowana przez Instytut Psychologii UJ 17 kwietania -„Seksualność człowieka – między normą a patologią”???oraz czy o.Jacek Prusak zamierza opublikowac swoj referat na temat nerwicy eklezjogennej a seksualnosci na łamach TP??
Dołączam do pytania!
Czy Pan Redaktor znał ten tekst? i co Pan o nim sadzi?? http://wiadomosci.onet.pl/1953742,12,item.html
> Czy Pan Redaktor znał ten tekst? i co Pan o nim sadzi??> http://wiadomosci.onet.pl/1953742,12,item.htmlNie znałem, bo nie czytam „Naszego Dziennika” (może powinienem :)Tekst reguły został opublikowany w lipcu rok temu w ND – można go znaleźć pod romową tutaj:http://www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=93997Interesujące są zwłaszcza punkty 3 i 4 – „życie wedle ducha rad ewangelicznych”?!Ciekawe też jest, dlaczego pomysł tych „grup małżeństw” nie został wcielony.Co do konferencji psychologicznej na UJ-cie, to Jacek poinformował mnie, że trzeba było się na nią wcześniej zarejestrować. Jacek nie wygłasza tam referatu nt. nerwic eklezjogennych, tylko prowadzi warsztaty. Ale już wcześniej obiecał nam (działowi religijnemu TP) tekst na ten temat. :)Pytałem go też (w Waszym imieniu)… jak radzi sobie z godzeniem obowiązków kapłana i psychologa. Odesłał nas do swojego tekstu w najnowszym numerze Więzi o „Bogu w psychoterapii”. (Nie czytalem go jeszcze.)
Na wszelki wypadek wkładam tutaj ten ciekawy tekst kard. Wojtyły – regułę napisaną w 1968 r. dla planowanych grup małżeństw żyjących wskazaniami encykliki „Humanae vitae”, przechowywaną w archiwum Wydziału Duszpasterstwa Rodzin Kurii Metropolitarnej Archidiecezji Krakowskiej:1. Niniejsza reguła powstaje w oparciu o doświadczenia duszpasterskie, a zarazem o doświadczenia małżeństw pozostających w kręgu tych pierwszych doświadczeń. Powstaje ona w momencie, kiedy ukazała się encyklika Humanae vitae, która na nowo stawia autentycznie chrześcijańskie – czyli ewangeliczne – wymagania małżeństwom oraz duszpasterzom małżeństw. Grupa małżeństw, która przyjmuje tę regułę, mogłaby określić siebie symbolem „Humanae vitae”. 2. Reguła odnosi się wyłącznie do małżeństw, a nie do poszczególnych małżonków. Chodzi o to, aby przyjmowały ją i realizowały pary małżeńskie, a nie tylko sami mężowie albo same żony, bez zaangażowania się współmałżonków. 3. Reguła zobowiązuje małżonków zasadniczo tylko do życia wedle tych zasad moralności chrześcijańskiej, które stosują się do porządku przykazań, nie zobowiązuje natomiast do życia wedle rad ewangelicznych ściśle pojętych. Realizacja rad ewangelicznych ubóstwa, czystości i posłuszeństwa w ścisłym znaczeniu może być udziałem tylko osób mających powołanie zakonne. Ponieważ jednak doświadczenie życia małżeńskiego wykazuje, że zachowanie głoszonych przez Kościół zasad moralności nie jest możliwe bez pewnej ascezy – dlatego małżeństwa grup „Humanae vitae” muszą przemyśleć i stosować w życiu ducha rad ewangelicznych. 4. Celem właściwym grupy małżeństw „Humanae vitae” jest stały wysiłek zmierzający do takiej postawy duchowej, aby integralna nauka Chrystusa Pana o małżeństwie i rodzinie głoszona przez Kościół mogła być w ich małżeństwie z całym zrozumieniem i umiłowaniem wypełniona. Chodzi więc o kształtowanie właściwej duchowości, czyli życia wewnętrznego, które pozwoli na to, że życie małżeńskie i rodzinne będzie układać się po chrześcijańsku. Duchowość taka nie istnieje w formie gotowej, tak jak duchowość różnych zakonów, ale musi być stale wypracowywana. Wypracowywanie takiej duchowości jest również ważnym zadaniem grupy małżeństw. Środkiem do jej wypracowania jest praktykowanie przez poszczególne małżeństwa grupy owej postawy duchowej, o której mowa powyżej. 5. Drugim właściwym elementem grupy jest apostolstwo. Jakie ono przybierze formy, tego tutaj nie rozstrzygamy. W każdym razie małżeństwa grupy biorą na siebie obowiązek pewnego apostolstwa, a przede wszystkim obowiązek stałej modlitwy za inne małżeństwa oraz za wielką sprawę, jaką we współczesnym Kościele i w świecie jest małżeństwo i rodzina. Zarówno kształtowanie form apostolstwa, jak i formuł modlitwy, o której mowa, jest znów sprawą do stopniowego wypracowywania. 6. Do rozstrzygnięcia samych zainteresowanych małżeństw pozostawia się, czy i w jakim czasie zechcą się do nakreślonych tutaj zadań zobowiązać specjalnym przyrzeczeniem. Zastanawiałem się, dlaczego kard. Wojtyła nie zaczął propagować idei takich grup, skoro napisał dla nich regułę. Początkowo pomyślałem, że po soborze Kościół począł odchodzić od idei doskonalenia małżonków na wzór zakonników – i dlatego pomysł grup trafił do szuflady. Ale chyba jednak nie dlatego – krytyka „klerykalizacji” świeckich nasiliła się chyba w późniejszych czasach. Jej ślady są obecne, o ile zdołałem sprawdzić, dopiero w dokumentach powstałych już w czasach pontyfikatu Jana Pawła II. Zresztą sam Wojtyła nigdy nie ukrywał, że ceni wyżej życie konsekrowane od stanu małżeńskiego – i chyba sam za nim tęsknił (w młodości chciał być karmelitą).Sądzę, że zadecydował powód, by nie stwarzać wrażenia, iż normy ogłoszone w „Humanae vitae” są jedynie dla wybranych, żyjących w szczególny sposób.
> Celem właściwym grupy małżeństw „Humanae vitae” > jest stały wysiłek zmierzający do takiej postawy > duchowej, aby integralna nauka Chrystusa Pana o > małżeństwie i rodzinie głoszona przez Kościół mogła> być w ich małżeństwie z całym zrozumieniem > i umiłowaniem wypełniona.Dla mnie ta idea brzmi głupio, bo to jest tak, jakby ludzie już sami z siebie nic nie potrafili dobrze zrobić: Ani ożenić się, ani seksu uprawiać, ani mieć dzieci. Dopiero Święta Matka Kościół poda im przepis, jak to robić prawidłowo, a bynajmniej nie jest to proste i wymaga długoletniej ascezy i wysiłku. Biedny Wojtyła chyba w końcu zdał sobie z tego sprawę, skoro już później wypowiadał się w nieco innym tonie.
Panie Arturze, znowu mi się tu coś nie zgadza:) Nie chcę się spierać, bo nie mam na ten temat wystarczającej wiedzy, ale gdzieś na początku przywołanej już 'Miłości i odpowiedzialności’ Wojtyła wspomina o KOMPLEMENTARNOŚCI życia konsekrowanego i małżeńskiego. Niestety nie mam przy sobie egzemplarza książki i nie zacytuję, ale utkwiło mi to w pamięci.
> Panie Arturze, znowu mi się tu coś nie zgadza:) Nie chcę> się spierać, bo nie mam na ten temat wystarczającej> wiedzy, ale gdzieś na początku przywołanej już 'Miłości i> odpowiedzialności’ Wojtyła wspomina o KOMPLEMENTARNOŚCI> życia konsekrowanego i małżeńskiego. Mnie też to trudno pogodzić. Wojtyła wielokrotnie (nie tylko w MiO, także w katechezach) mówi o komplementarności obu powołań: do małżeństwa i do życia konsekrowanego (można by to nawet uogólnić: do życia w samotności). Komplementarność (pojęcie zapożyczone, jak się domyślam, z fizyki) oznacza, że sensu życia nie da się całościowo opisać, odwołując się tylko do małżeństwa czy tylko do powołania zakonnego – „materia” życia musi przejawiać się w komplementarnych formach, czyli takich, które wzięte osobno – nawzajem sobie „przeczą”. Jednocześnie Wojtyła (zwłaszcza jako papież)wielokrotnie mówił o wyższości powołania do życia konsekrowanego, i to mówił w dokumentach doktrynalnych. Przykładem 16 punkt adhortacji „Familiaris consortio”:”Dziewictwo i celibat dla Królestwa Bożego nie tylko nie stoją w sprzeczności z godnością małżeństwa, ale ją zakładają i potwierdzają. Małżeństwo i dziewictwo to dwa sposoby wyrażenia i przeżywania jedynej Tajemnicy Przymierza Boga ze swym ludem. Bez poszanowania małżeństwa nie może także istnieć dziewictwo konsekrowane; jeżeli płciowość ludzka nie jest traktowana jako wielka wartość dana przez Stwórcę, traci sens wyrzeczenie się jej dla Królestwa Niebieskiego. (…)Czyniąc w specjalny sposób wolnym serce człowieka tak, aby zapalić je bardziej miłością do Boga i do wszystkich ludzi, dziewictwo świadczy o tym, że Królestwo Boże i jego sprawiedliwość są ową cenną perłą pożądaną nad wszelkie, nawet największe wartości, której człowiek winien szukać jako jedynej wartości ostatecznej. Dlatego też Kościół w ciągu swych dziejów zawsze bronił wyższości tego charyzmatu w stosunku do charyzmatu małżeństwa, z uwagi na jego szczególne powiązanie z Królestwem Bożym”.To tak, jakby upierać się, że falowa natura materii jest doskonalsza, bo np. czystsza i bardziej świetlista. :)Ale specjalistką od „wyższości charyzmatu” jest… MagCzu. Ją pytajcie.
Ten tekst jest rzeczywiście ciekawy, bo można wysnuć z niego wiele wniosków: – kard. Wojtyła był wiernym sługą Kościoła, bo w czasie kiedy wielu innych biskupów kontestowało HV, On natychmiast zaczął podążać w kierunku wprowadzenia jej w życie , – życie małżeńskie wg zasad Humanae Vitae zostało uznane przez przyszłego Papieża za szczególnie trudne, wymagające „wypracowania” jakiejś nowej, szczególnej duchowości, – do tego eksperymentu mogły nadawać się jedynie pary małżonków jednakowo zaangażowanych religijnie, o skłonnościach do ascezy, rozmodlonych, – w tworzeniu tego nowego „stylu życia” miały być pomocne jakieś przysięgi… (nieodparcie nasuwa mi się skojarzenie z przysięgami abstynenckimi), i wzajemnie za siebie (wśród grupy małżeństw)wznoszone do Boga jakieś modlitwy wspierające… – grupy te miały prowadzić apostolstwo- mieli być takimi aktywistami, działaczami . Jeśli sama idea nie pociąga i nie przekonuje, to jakim autorytetem musieli by się cechować ci działacze, by kogoś „nawrócić” ??? Po pierwszym odruchu kard. Wojtyły widać wyraźnie, że zdawał on sobie sprawę z tego, że HV będzie dla zwykłych małżeństw bardzo trudne do przyjęcia. Wychodząc z pomysłem tworzenia eksperymentalnych „grup małżeństw HV” przyszły papież trochę się zagalopował, bo rzeczywiście ta nowa moralność miała odtąd obowiązywać wszystkich… –
Nowa ofensywa konserwatyna Koscioła sie szykuje??ttp://wyborcza.pl/1,75477,6506261,Watykan_skontroluje_amerykanskie_zakonnice_w_sprawie.html
Witaj! Świetna strona, wpisy lekkie i sensowne.Jeśli chcesz publikować treści ze swojego bloga w większym serwisie, zapraszam na nowo powstałą platformę Dziennikarstwa Obywatelskiego – do.org.pl ! Podziel się swymi opiniami w szerszym gronie :-)Udanego wtorku życzę!
Przeprowadziłem zapowiadany wywiad z Dawn Eden. Powinien się niebawem ukazać w TP. Jest taka, jak sugerowała książka „Dreszcz czystości”: inteligentna, wesoła, autoironiczna i ciekawa ludzi. Początek rozmowy był dla mnie zaskakujący – to ona zadawała mi pytania, gdyż ktoś w Stanach jej przetłumaczył mój wpis o książce; interesowało ją głównie odwołanie do Nouwena. Mnie natomiast interesowało przede wszystkim jej życiowe doświadczenie, choć pytałem także, co począć z rygoryzmem w nauczaniu. Przyznała, że Kościół słabo sobie radzi z językiem na temat seksu.Na wniosek Politologa prywatnie zapytałem, co sądzi o antykoncepcji. Jak mogłem się domyślać, źle jej się kojarzy – przed nawróceniem, gdy goniła za seksem, oczywiście korzystała z hormonów. Dlatego jest stanowczo przeciw. Gdy wspomniałem o trudnych sytuacjach małżeńskich, nie zmieniła zdania. (Tu byłem trochę zaskoczony.) Uważa, że pary powinny szukać specjalistów, którzy pomogliby im pokonać trudności. A jak mimo starań takowych nie uda im się spotkać – wola Boża. Pewnie, gdybym znał język, pospierałbym się trochę… Ale musiałem korzystać z tłumacza. Bardzo dobrego zresztą. Więcej, o wiele lepiej profesjonalnie przygotowanego do rozmowy na te tematy niż sam rozmówca: Jacka Prusaka 🙂
Ja tymczasem przejrzałam książkę Dawn Eden w Empiku i uważam, że to gniot. Wiem, że na tym forum jest zwyczaj używać delikatniejszych sformułowań, ale dla mnie to autentycznie gniot. Zupełnie nieprzekonujący. Kobieta zwierza się, jak przez lata nie mogła odnaleźć stałego partnera, choć bardzo chciała – i z tego wszystkiego w wieku późnej trzydziestki postanowiła zostać chrześcijanką i już więcej nie uprawiać seksu, aż do ślubu. Jak dla mnie, jest to dorabianie ideologii do problemów osobistych. Jakoś miliony innych ludzi uprawiało seks przed ślubem, a znalazło stałego partnera. Gdyby ona znalazła stałego partnera w porę, to też by z seksu nie zrezygnowała. Ta rezygnacja to dla mnie wyraz rozpaczliwego ultimatum danego Bogu/losowi: Patrz, ile dla ciebie robię, no daj mi wreszcie tego męża!!!Już nawiasem mówiąc, również miliony ludzi uprawiają seks przed ślubem, bo właśnie nie chcą mieć stałego partnera… I też są zadowoleni z życia. Naprawdę, nie każdy przeżywa tak dramatyczne sytuacje jak autorka. Niektórzy po prostu dobrze się bawią.
Tez mnie zastanawia co Pana Redaktora tak zachwyca w tej ksiażce i wyznaniach autorki?Druga sprawa pisze Pan Red. o łamaniu stereotypow przez Papieża poprzez mianowanie polskiego biskupa szefem Kongregacji ds służby zdrowia, a czym to sie wyroznia ten biskup?? jakim to innowacyjnymi poglądami i podejsciem do zagadnien bioetyki medycyny i nauki?? ( Papież złamał By stereotyp jak By powołał jakiegos młodego biskupa z solidnym wykształcenie medycznym a nie tylko filozoficzno-teologicznym o nowoczesnych pogladach otwartego na dialog i dyskusje ) a tak nihil novil est.
Dla przeciwagii co Pan sadzi o tekscie psycholożki i antropolozki zamieszczonym w GW ???http://wyborcza.pl/1,81388,6500247,Przyjaciel_z_lozkowym_bonusem.html
> Dla przeciwagii co Pan sadzi o tekscie psycholożki i> antropolozki zamieszczonym w GW ???Co sądzę o pomyśle na FWB (przyjaciół z dodatkowymi świadczeniami [seksualnymi])?Zaryzykuję prowokację: to tak, jakbyśmy chcieli zaspokajać naszą chwilową potrzebę rodzicielstwa wypożyczaniem sobie na jakiś czas dzieci z sierocińca („dziecko” to nie metafora partnera tylko naszej seksualności). 🙂
> Druga sprawa pisze Pan Red. o łamaniu stereotypow przez> Papieża poprzez mianowanie polskiego biskupa szefem> Kongregacji ds służby zdrowia, a czym to sie wyroznia ten> biskup?? jakim to innowacyjnymi poglądami i podejsciem do> zagadnien bioetyki medycyny i nauki?? ( Papież złamał By> stereotyp jak By powołał jakiegos młodego biskupa z> solidnym wykształcenie medycznym a nie tylko> filozoficzno-teologicznym o nowoczesnych pogladach> otwartego na dialog i dyskusje ) a tak nihil novil est.Politologu, ja nie lubię pisać komentarzy – początkowo zamówienie jest na 2 tys. znaków, potem w druku okazuje się, że zostaje z tego 1600 znaków. Nie lubiem, ale muszem – by strawestować znane powiedzenie znanej osoby. 🙂
Też przypuszczałam, że p. Artur wiąże zbyt duże nadzieje z Dawn Eden.Poza tym dziwię się, jak Pan, żyjący w małżeństwie już tyle lat i mający całkiem spore już dzieci, może pytać o takie rzeczy taką smarkulę… co to się wyszalała i zmądrzała. Wszystko na sprzedaż. Dzięki Gościówo za ostrzeżenie- na pewno nie kupię (choćby dla dzieci).
> dla mnie to> autentycznie gniot. Zupełnie nieprzekonujący. Kobieta> zwierza się, jak przez lata nie mogła odnaleźć stałego> partnera, choć bardzo chciała – i z tego wszystkiego w> wieku późnej trzydziestki postanowiła zostać chrześcijanką> i już więcej nie uprawiać seksu, aż do ślubu. Jak dla> mnie, jest to dorabianie ideologii do problemów> osobistych. Jakoś miliony innych ludzi uprawiało seks> przed ślubem, a znalazło stałego partnera. Gdyby ona> znalazła stałego partnera w porę, to też by z seksu nie> zrezygnowała. Ta rezygnacja to dla mnie wyraz> rozpaczliwego ultimatum danego Bogu/losowi: Patrz, ile dla> ciebie robię, no daj mi wreszcie tego męża!!!> Już nawiasem mówiąc, również miliony ludzi uprawiają seks> przed ślubem, bo właśnie nie chcą mieć stałego partnera…> I też są zadowoleni z życia. Naprawdę, nie każdy przeżywa> tak dramatyczne sytuacje jak autorka. Niektórzy po prostu> dobrze się bawią.Mam pytanie (dyskusji nie oczekuję, bo za rzadko moge sobie pozwolić na podczytywanie bloga…): dlaczego negujesz doświadczenia tej pani, jakie by nie były? Tak mi wynika z Twojej wypowiedzi, jak również niezapominajki – nie pasują do waszych teorii, więc to gniot. Co z tego, że są ludzie, którzy z przygodnego seksu się tylko i wyłącznie cieszą – nie zmienia to faktu, iż mogą istnieć ludzie, którzy mają dokładnie odwrotnie. To jest doświadczenie życiowe pewnej kobiety, która postanowiła się nim podzielić z innymi – czym różni się to od zachwalania dowolnej innej „opcji życia seksualnego”? I dlaczego miałoby to być mniej prawdziwe, niż zadowolenie z innego życia? Już pomijam fakt, że jak do tej pory (fakt, młoda jestem, bo ledwie 30 na karku) nie spotkałam osoby, która byłaby z takiego lekkiego życia w pełni zadowolona, a ludzi, którzy są szczęśliwi z rygorystycznym przestrzeganiem encykliki HV – owszem, tak.
Wcale nie neguję jej doświadczeń… Jakich doświadczeń? Metody „prób i błędów”??? To nie można już bez tego?Ale sorry, może młodzi ludzie potrzebują o tym poczytać, żeby zacząć myśleć. Lepiej uczyć się na cudzych błędach. Może o to Ci chodzi, m.ż. ?
Chodzi mi o to, że (jak zrozumiałam) książka ta to gniot, PONIEWAŻ autorka miała takie a nie inne życie, a potem przeżyła nawrócenie i uważa, że to, co robiła wcześniej, jest złe. I w dodatku wzięła to wszystko i opisała, a przecież tyle ludzi żyje w luźnych związkach i dobrze się ma, inni stosują antykoncepcję i też im z tym dobrze. Czyli książka jest tendencyjna tudzież dorabia teorię do nieudanego wcześniej życia. No ale takie właśnie jest doświadczenie tej kobiety, więc gdzie tu ta „gniotowatość”? Czy jeśli by na końcu napisała, że i to i to jest fajne, to byłaby wiarygodniejsza, czy jak?
http://prawy-sierpowy.pl/Szanowny Panie BraciePamiętasz, gdy pisałem Ci, że targowica patrzy jeno, gdzie by tu nas, szlachciców prawych, jeszcze pognębić. Łupią nas kolejnymi daninami, raz za razem łotrostwa kolejne wymyślając. A gmin prosty, a głupi wespół ze szlachcicami prawymi, dają się golić, jak te barany z wełny. A było to tak…Siedzielim w czeladnej z kamratami, grając w cymbergaja (nie mylic z cymałgejem). Gdy nagle do izby wbiegł podniecony Azja Tuhajbejowicz, co dość często mu się zdarza, gdyż nad wyraz jest to osobnik pobudzony, zwłaszcza gdy dopiero z pala znijdzie, na który go regularnie dla uspokojenia nawlekamy.Więcej na http://prawy-sierpowy.pl/
Świetny blog. Wpadnij na mojego http://www.dlaczego-akurat-one.blog.onet.plMam nadzieję że wpadniesz i skomentujesz.
Nie wiem, może się mylę, ale ilekroć czytam Pnp, to mam wrażenie ,że jest tu opisywana miłość pełna namiętności, pożądania. I nie jest ona przez Boga potępiona – wręcz przeciwnie, Bóg do niej zachęca, cieszy się z niej. Przywoływana tu kiedyś książka ” Sprawy intymne” L.Dillow i L. PIntus zawiera propozycje nie tylko nieuciekania od tej namiętności, ale nawet ” przepisy” na utrzymanie tego żaru w małżeństwie i uczynienia z tego sprawy priorytetowej. PS Jakoś trudno mi jest wyobrazić sobie Szulamitkę z Pnp jako kobietę, która walczy za swoją namiętnością do Salomona, boi się jej i uważa ją za grzeszną.