Pojawiło się dużo ciekawych wpisów. Nie na wszystkie mam możliwość odpowiedzieć. Zajmę się na razie problemem, który uważam za ważny. Jarema Piotr Piekutowski wspomniał o „selektywnym sumieniu”. Nie od dziś badania statystyczne wskazują, że większość polskich katolików stosuje antykoncepcję. W komentarzach zwykle pojawia się właśnie to określenie: sumienie selektywne. Uważam je za mylące. Sumienie może być błędne – za szerokie albo za wąskie, ale ściśle rzecz biorąc nie może być selektywne. Natomiast zdarza się, że selektywna jest nasza wola: próbuje np. uciszyć czy zbagatelizować głos sumienia, wyprzeć ze świadomości wyrzuty sumienia, itd. Wówczas dokonujemy manipulacji na własnym sumieniu. Trudno wtedy sądzić, że jesteśmy całkowicie uczciwi wobec samych siebie. I tylko wtedy można mówić o „selektywnym katolicyzmie”, o dowolnym wybieraniu norm moralnych. Dlaczego to robimy?
Nie zawsze z wygody czy hedonizmu. Czasem z lęku o wartości, które boimy się utracić. Czasem dlatego, że środowisko wykształciło w nas takie odruchy i nie bardzo potrafimy się temu przeciwstawić, a czasem po prostu ze słabości.
Od tej postawy należy wyraźnie odróżnić sytuację, kiedy w sumieniu autentycznie rozstrzygam, że jestem zobowiązany do jakiegoś działania bądź nie działania wbrew temu, co głosi zewnętrzny autorytet – np. Kościół. Najpierw przykłady na „nie działanie”: przez dwadzieścia wieków Kościół akceptował karę śmierci – były jednostki, które nie godziły się na zabijanie w żadnej sytuacji, np. ks. Jan Zieja; sobory XIII wieku zobowiązywały wiernych pod sankcją konfiskaty majątku (a nawet kary śmierci!) do donoszenia na sąsiadów heretyków, przez pewien czas wprowadzono wręcz kryminogenne prawo obiecujące otrzymywanie w nagrodę części konfiskowanego heretykom majątku, a wszystko w majestacie autorytetu soboru. Przykłady na sytuacje małżeńskie, w których sumienie rozstrzyga z subiektywną pewnością o obowiązku działania, podawałem w moich tekstach, do których linki znajdują się na skrzydełku blogu. Przypomnę jedną taką sytuację: małżeństwo z ważnych motywów nie może mieć więcej dzieci, a jednocześnie z niezależnych od siebie powodów nie jest w stanie stosować metod naturalnego planowania rodziny (NPR). Czy wobec tego przez wiele lat mają oni żyć „jak brat i siostra” z wszelkimi tego konsekwencjami? Takie osoby mogą dojść do subiektywnej pewności, że są zobowiązane w sumieniu do działań nieakceptowanych przez Kościół.
Jarema Piotr Piekutowski widzi w tym „podwójną moralność”. Pisze: „Trzeba jasno powiedzieć: albo jestem posłuszny Kościołowi, i wtedy nie przekraczam żadnego nauczania Papieża i Magisterium, albo po prostu jestem nieposłuszny , stawiam się poza obrębem Kościoła i nie mam prawa przystępować do Eucharystii”. To nie jest oczywiste. Takie całkowite uzależnienie moich wyborów moralnych od zewnętrznego autorytetu może przecież świadczyć o niedojrzałości sumienia – w etyce mówi się wtedy o „sumieniu heteronomicznym” albo „sumieniu zewnętrznym”. Natomiast faktem jest, że konflikt między rozstrzygnięciami naszego sumienia a nauczaniem Kościoła stawia nas w trudnej sytuacji wobec wspólnoty. Czy wolno nam wówczas przystępować do Komunii?
To jedno z ważniejszych, moim zdaniem, pytań. Próbowałem na nie odpowiedzieć w tekście „Sumienie a głos Kościoła” (link obok), wskazując, że nie wszystkie prawdy i normy są głoszone przez Kościół z równą „mocą”, a w związku z tym odrzucenie poszczególnych norm nie pociąga za sobą zawsze tych samych konsekwencji. Przyznam, że pisząc ten tekst z ważnych powodów „przekroczyłem” kompetencje publicysty, gdyż rozstrzygnięcie, jakie podałem, jest teologiczne, a ja nie jestem zawodowym teologiem. Te ważne powody to po prostu fakt, że gotowej odpowiedzi nie znalazłem ani w dokumentach Magisterium ani w komentarzach teologicznych. Boleję nad tym, bo pytanie to uważam za naprawdę istotne dla wierzących i ich sumień. Jeśli ktoś bardziej kompetentny wypowie się na ten temat bardziej przekonująco, z chęcią przyznam mu rację.
„Takie całkowite uzależnienie moich wyborów moralnych od zewnętrznego autorytetu może przecież świadczyć o niedojrzałości sumienia – w etyce mówi się wtedy o „sumieniu heteronomicznym” albo „sumieniu zewnętrznym”.”Dobrze powiedziane.”Natomiast faktem jest, że konflikt między rozstrzygnięciami naszego sumienia a nauczaniem Kościoła stawia nas w trudnej sytuacji wobec wspólnoty.”Tu natomiast wykazuje Pan, Redaktorze, idealizm. Jakiej wspólnoty? Przecież parę linijek wyżej sam Pan pisze, że większość wspólnoty Kościoła (mianowicie wierni) akceptuje i stosuje antykoncepcję. Może więc chodzi Panu, bardziej konkretnie, o mniejszą część wspólnoty Kościoła, czyli o księży i teologów? Czyli że setki milionów członków wspólnoty stawiają się w trudnej sytuacji wobec kilkuset tysięcy innych członków wspólnoty. Nie żebym koniecznie chciała stosować tu kryteria demokracji, ale skala 1000:1 o czymś niedobrym tu świadczy.
* BLOG ANTYRELIGIJNY * – zapraszam: http://ateistaa.blog.onet.pl/
Polacy, zapamiętajcie – „Stosunek do życia zasadniczym kryterium wyborczym” – „Stosunek do daru życia jest wykładnikiem i podstawowym sprawdzianem autentycznego stosunku człowieka do Boga i do człowieka, czyli wykładnikiem i sprawdzianem autentycznej religijności i moralności.” Jan Paweł II, Częstochowa, 19 czerwca 1983 r. http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=my&dat=20070929&id=my22.txt Pełne zestawienie listy głosowań w Sejmie, w internecie pod adresem: http://www.pro-life.pl/?a=pages&id=82
Sumienie jest właściwie ukształtowane, jeśli zgadza sie z tym, co możemy przeczytać w KKK. Jeśli sumienie mówi mi co innego niż KKK, to albo moje sumienie bładzi, albo KK się pomylił. Zakładam, że błądzi moje sumienie, bo w KK działa Duch Święty…Zastanawiam się zatem, po co mi właściwie to sumienie, skoro wystarczyłoby sprawdzić w książce, czy postepuję dobrze, czy źle…
Szanowny Panie Arturze,nie chciałbym wyjść na zatwardziałego konserwatystę – swoje wypowiedzi formułuję dlatego tak ostro, że po prostu we mnie samym stanowisko Kościoła – dość nieprzejednane – budzi mieszane uczucia i, jak pisałem, wiele emocji. Jednocześnie wypowiedzi niektórych pod poprzednią notką („żal mi pana, panie Piekutowski, co ta religia z panem zrobiła”) wydają mi się zbyt proste (na marginesie: antyklerykałowie-ateiści, dajcie sobie Państwo spokój z próbami dyskusji, gdyż na odpowiedzi na głosy tego typu nie mam po prostu czasu). Czy – w przypadku owych małżonków, którzy nie mogą mieć dzieci – dojście w sumieniu do subiektywnego przekonania, iż wolno im dokonać czynów nieakceptowanych przez Kościół – mówię o „podwójnej moralności”? Nie, ja czegoś takiego w życiu bym nie powiedział. Tylko, Panie Arturze, jeśli te osoby pójdą do konfesjonału i powiedzą, że tak robią – to nie dostaną rozgrzeszenia. A jeśli nie powiedzą – raczej będą miały potworne wątpliwości (gdyż Kościół nigdy nie powiedział im, że wolno im dojść do takiego przekonania). Mnie to akurat boli i nieraz mam wrażenie, że Kościół wymaga heroizmu. Ale oficjalny głos Kościoła jest taki, jeśli chodzi o kwestię rozstrzygania w sumieniu pewnych spraw, to Kościół zawsze akcentuje, że ma to być sumienie „oświecone głosem Kościoła” czyli de facto zgodne z tym, co mówi KKK… Słusznie Pan pisze, że „konflikt między rozstrzygnięciami naszego sumienia a nauczaniem Kościoła stawia nas w trudnej sytuacji wobec wspólnoty”. Pytanie, jak żyć z tymi sprzecznościami. Bo – powtarzam – łatwego rozwiązania, jakim jest odejście z Kościoła, nie mam zamiaru stosować lub propagować. Ci, którzy się tak śmieją z mojej chęci przynależności do Kościoła (i jakiegoś posłuszeństwa) nie mają pojęcia, ile dobra zdarzyło się w moim życiu dzięki Chrystusowi, i nie chcą tego przyjąć do wiadomości, więc dyskusja z nimi jest bezcelowa.Tymczasem – właśnie – mam nadzieję, że ten blog będzie okazją do rozmowy o tym, jak żyć wśród tych konfliktów.Z pozdrowieniami,Jarema Piotr Piekutowski
Cz. 2. To ciekawe, że w przypadku, gdybym np. skłamał, aby uratować komuś życie, byłbym przekonany, że nie muszę się z tego spowiadać, że nie popełniłem grzechu. I raczej współczesne nauczanie Kościoła też nie postawiłoby mnie z tego względu poza wspólnotą eucharystyczną. A w przypadku stosowania antykoncepcji – nawet gdyby mojej żonie zajście w ciążę groziło śmiercią lub poważną chorobą – Kościół raczej jednoznacznie mówi o grzechu. Niezależnie od okoliczności.Owszem – jestem w stanie się zgodzić, że lepszym wyborem jest zaufanie Bogu i pełne otwarcie na życie w normalnych sytuacjach. Ale czy zmuszanie się do życia „jak brat i siostra” w takiej sytuacji jak powyższa – które prowadzi do powolnego umierania małżeństwa – czy to faktycznie jest lepszy wybór?Tak jak mówiłem, jednak kościół nie zamierza zmienić zdania na ten temat. I jakoś musimy z tym żyć. Na coś musimy się zdecydować.I jeszcze jedno pytanie: Jak rozumieć asystencję Ducha Świętego, skoro zdanie Kościoła zmienia się tak często?Moja koncepcja jest taka, że wymogi te zmieniają się w czasie w związku z tym, że Bóg nie może wymagać od ludzi rzeczy, których oni nie są w stanie wykonać („ze względu na zatwardziałość serc waszych Mojżesz pozwolił wam na to, ale nie od początku tak było”). Może np. 150 lat temu kultura była mniej nasycona erotyzmem i ludzie byli zdolni do większych wyrzeczeń, ponadto wychowanie większej liczby dzieci nie było tak wielkim problemem jak teraz. Zwróćmy uwagę, że np. dla Żyda czasów Chrystusa ten problem w ogóle nie istniał, dzieci były błogosławieństwem – a nie, tak jak teraz, przy obecnych problemach mieszkaniowych, obecnej kulturze – problemem. Wielu ludzi Kościoła mówi do ludzi przytłoczonych ciężarem konieczności wychowania wielu dzieci w trudnych warunkach, że powinni cieszyć się, bo dzieci to błogosławieństwo. Proponuję im pożyć trochę z czwórką dzieciaków w 35-metrowym mieszkaniu.Więc może teraz jest czas, kiedy ludzie – jeśli nie są herosami i nie mają bardzo, bardzo głębokiego życia religijnego – nie są już w stanie udźwignąć wymogów Kościoła. A jednak skoro jestem katolikiem, mam wierzyć w to, że „wystarczy mi Jego Łaski”. Jak to godzimy?Takich odpowiedzi czekam, o tym chcę rozmawiać.Jarema Piotr Piekutowski
Kosciol katolicki wbrew, temu co my czesto w Polsce myslimy, jest jeszcze instytucja bardzo umiarkowana i tolerancyjna. Pozwala nam grzeszyc, rzada tylko dobrych checi. Nawet najwieksze grzechy sa nam w „urbi et orbi” odpuszczane.Inne konfesje, czy religie nie dopuszczaja rozgrzeszenia i wierzacy musza sie z tym liczyc, ze zostana rozliczeni przez najwyzszego.Podstawa kosciola swiatowego jest tolerancja wobec innych kultur i zwyczajow. Dopuszczane sa regionalne roznice. Poprzez brak twardych granic, moze sobie kazdy „po swojemu” definiowac pojecie grzechu. To co na pierwszy rzut oka wyglada na niekonsekwencje, jest wlasciwie sila kosciola. W nim moze kazdy znalezc swoje miejsce. Kosciol toleruje roznorodne zjawiska i dzialalnosci, nawet bardzo skrajne. Dyskusja, czy ktos ma prawo isc do komunii, czy nie jest dyskusja jalowa. Kazdy musi na to sam sobie odpowiedziec, wystarczy ze bedzie to zgodne z jego sumieniem. W sumie, to my nie wierzymy po to, zeby usatyswakcjonowac Boga, tylko dlatego, ze bez wiary tudno jest zyc. To my potrzebujemy Boga, a nie on nas. Raz mniej, a raz wiecej, raz wczesniej, a raz pozniej. Wielu ateistow ma potrzebe modlitwy, czy rozmowy z istota nadprzyrodzona, bo personifikujac rozmowce moze porozmawiac ze soba, czy z wlasnym sumieniem, albo ma przez to szanse obcizayc kogos wina za katastrofy losowe. Ostra definicja katolika i wykluczenie z eucharystii doprowadzi do tego, ze wielu znajdzie pocieche duchowa poza kosciolem katolickim. Potrzeba mistycyzmu zostanie zaspokojona przez konkurencje, co na pewno nie jest w interesie kosciola.
Co prawda ostatnio zgromiła mnie Pani, że mam pilnować swojego nosa a nie „narzucać coś innym”, ale de facto nikomu nic nie narzucałem od siebie, a tylko przedstawiłem stanowisko Kościoła z całą jego stanowczością (która wcale nie jest dla mnie łatwa do przyjęcia, tylko uważam, że trzeba stanąć z nią twarzą w twarz). Wbrew pozorom, czy iść do komunii, czy nie – to nie jest błahy problem. To nie jest tylko kwestia sumienia. Kościół nigdy nie mówił, że sumienie jest moim ostatecznym sędzią. Nawet w Piśmie Świętym istnieją fragmenty, które mówią, że musi być coś więcej; „”Sumienie nie wyrzuca mi wprawdzie niczego, ale to mnie jeszcze nie usprawiedliwia. Pan jest moim sędzią” (1 Kor 4, 4). Do komunii, Pani Joszo, może iść ten, kto otrzyma rozgrzeszenie w konfesjonale. A jeszcze można zapytać- np. jeżeli jeden ksiądz nie udzieli mi rozgrzeszenia, a drugi nie (a spotykałem się z taką sytuacją – para narzeczonych mieszkających razem, jednak nie współżyjących, jeden ksiądz dał im rozgrzeszenie, drugi w tej samej sytuacji nie), to którego mam słuchać?
Dokladnie w tej samej sytuacji bylem i ja z moja dziewczyna. Slub koscielny wzielismy z nierozwiazaywalnych powodow organizacyjnych 10 miesiecy po slubie cywilnym. Konsekwntna odpowiedz spowiednika byla: zyjcie jak brat z siostra. Tu trafilem na wzgledne pojecie grzechu i musialem dla mnie podjac decyzje. Nastepnie dlugo potem stawialem sobie podobne pytania, czy jestem jeszcze katolikiem, jezeli swiadomie decyduje sie antykoncepcje. Porozmawialem o tym z ksiedzem w ramach nastepnej spowiedzi i trafilem na osobe, ktora uznala, ze w mojej sytuacji rodzinnej ten problem lezy absolutnie w mojej gestii i nie powinienem lamac sobie tym glowy.Ja widze to tak, kosciol musi zajmowac takie stanowisko, ale my musimy decydowac wedlog naszego sumienia. My bedziemy ponosili konsekwencje, jezeli kobieta zajdzie w ciaze i bedzie zmuszona z powodow zdrowotnych (ciezka choroba nerek czy. przypadek Pani Tysiac) decydowac o zyciu czy smierci, a nie kosciol, czy spoleczenstwo. Zaklamaniem jest rzadac pewnych zachowan, ale nie stworzyc struktur pomocniczych. Do poki kosciol nie przejmie odpowiedzialnosci za rezuiltaty swych ustalen, musi ten problem pozostac w odpowiedzialnosci rodziny.A uwagi w stosunku do Pana byly tej natury, ze jako osoba bez rodziny teoretyzuje Pan i moralizuje w stosunku do ludzi, ktorzy staraja sie swe zycie jak najrozsadniej przezyc. PozdrawiamPAN JOSZA
Jeśli Pan przeczyta moje wypowiedzi ze zrozumieniem, to zobaczy Pan, że nigdzie nie moralizuję, i to, czy mam rodzinę, czy nie, nie ma nic do rzeczy w przypadku moich wypowiedzi. Odnoszę wrażenie, że odebrał Pan je emocjonalnie.Moralizowanie byłoby wtedy, gdybym zwracał się do ludzi, którzy mają rodziny, że powinni słuchać prawa, a nie sumienia i że ich gadanie o trudnościach to głupoty wynikające ze słabej wiary. A absolutnie tak nie uważam.Nie wiem, gdzie zobaczył Pan moje moralizowanie.Z pozdrowieniami
Każdy człowiek musi stanąć sam przed Bogiem i swoim sumieniem i rozliczyć się ze swojego postępowania. Kościół może dawać pewne wskazówki i pokazywać drogę, ale w sprawach sumienia skazani jesteśmy na samotność. I jest to dobre! Oczywiście nie mówię tu o ludziach, którzy naciągają swoje sumienie tak, aby było im wygodniej i łatwiej, bo oszukują tylko samych siebie a kiedyśi tak będą musieli stanąć w prawdzie przed Bogiem. Jak sam Pan pisze Kościół przez 20 wieków błądził w sprawie kary śmierci a więc najistotniejszej dla człowieka kwestii bezwzględnej ochrony życia. Błądził również w innych sprawach więc czy człowiek myślący i wolny powinien bezkrytycznie zaufać Kościołowi tu na ziemi? Czy „misjonarze” sprzed wieków nawracający mieczem nie odpowiedzą przed Bogiem za spełnianie takiej właśnie woli hierarchów kościelnych? „Kochaj i rób co chcesz” to jest chyba bezpieczniejsza droga.
Tylko jaka jest różnica między człowiekiem wolnym i myślącym, który ze względu na swoje sumienie i rozum decyduje się postąpić inaczej, niż głosi norma, a kimś, kto „naciąga swoje sumienie tak, aby było mu wygodniej i łatwiej”?Nie widzę na to rozwiązania. W Polsce w konfesjonale nie dostanie się rozgrzeszenia za stosowanie sztucznej antykoncepcji (jeśli rzecz jasna planuje się to kontynuować) nawet w sytuacji, kiedy zajście w ciążę grozi śmiercią lub chorobą żony – na Zachodzie zaś podobno księża katoliccy nawet dozwalają na seks przedmałżeński („jeśli para chce się pobrać”). Przegięcia, przegięcia, raz w jedną stronę, raz w drugą…
Widzi Pan, kosciol katolicki zniesie tez Panskie dywagacje. Jezeli nie wie Pan, co zrobic i trzyma sie wskazuwek, ktore za pare lat moga byc przestarzale to Pana sprawa. Tak czy tak ponosi Pan kosekwencje. Kosciol oczekuje wstrzezliwosci przedmalzenskiej nie tak ot od siebie, tylko z konkretnych powodow, ktore z Bogiem nie maja nic do czynienia. Chodzi o powstrzymanie rodzenia sie dzieci bez opieki dojrzalych rodzicow, albo przerywan ciazy. Wazna jest tez ochrona przed chorobami. I jest to sluszne w wypadku nastolatkow. Konsekwencja musi byc zachowana ze wzgledu na argumentacje.Ale w przypadku par doroslych zyjacych w stalych zwiazkach jest to bez znaczenia i tu mozemy sami decydowac.Podobnie ma sie z antykoncepcja. To my decydujemy o tym, kosciol moze nam zwrocic uwage, jakie jest jego stanowisko, ale decyzje podejmuje kazdy dla siebie.Cale szczescie, ze ja potrafie ten dylemat pragmatycznie z moim sumieniem pogodzic. Jakbym tego nie potrafil, nie mialbym zony i dzieci, tylko meczyl sie tym tematem jak Pan. Pozdrawiam
O, jak fajnie, że Pan nie jest jak ten celnik Piekutowski, co się męczy z dylematami, czy ten celnik Sporniak, dla którego jak widać sprawy te jednak nie są takie jednoznaczne, skoro o tym pisze.
Panie Arturze – jak widać nasi bracia skretyniali pod postacią niejakiego terminatora też tu trafili. Proponuję wyrzucić ten spam, bo zakłóca przejrzystość naszych rozmów
Popieram.
Na różnych forach zawsze walczyłem z „nożyczkami”. Uważam, że niewygody, jakie stwarzają takie posty, są mniejszym złem niż odruch cenzorski.
Nie, Pan zdecydowanie nie ma racji. Jestem z okresu, kiedy Tygodnik, jako pierwszy, wycinał zdania usunięte przez cenzurę i o tym pisał w nawiasie. Te białe plamy na tekście nie maja nic wspólnego z dzisiejszymi swawolnymi wypowiedziami antysemickimi w komentarzach w Pana Blogu. Wstyd.