Esther Perel w „Inteligencji erotycznej” twierdzi, że miłość, a w niej potrzeba bezpieczeństwa, bliskości i troski, oraz erotyka, czyli namiętność, pożądanie i ekscytacja, to dwie często przeciwstawne „równoległe narracje” (s. 42). Co to oznacza?
Przede wszystkim to, że nie ma między nimi harmonii polegającej na prostej zależności (np. linearnej – jak jedno rośnie, automatycznie rośnie także drugie), jakbyśmy chcieli i jak często naiwnie zakładamy. Niestety, o oba komponenty związku trzeba się starać osobno, często głowiąc się, jak nie utracić pierwszego przy podsycaniu drugiego i na odwrót. Na tym ma polegać inteligencja erotyczna: na umiejętności wprowadzania niezbędnego dla pożądania dystansu między partnerami w taki sposób, by jednocześnie wzmocnić związek, a nie zniweczyć go. Perel jest optymistką – twierdzi, że taka chwiejna równowaga przy odpowiednim stałym zaangażowaniu, pomysłowości i odwadze eksperymentowania jest możliwa. I to mnie głównie zaciekawiło – jeżeli harmonia jest nieprzypadkowo możliwa, oznacza to, że gdzieś poza bezpośrednim naszym zasięgiem znajduje się pierwotny splot tych narracji – bije wspólne źródło miłości i namiętności. Ciekawe jest też pytanie, skąd ta dysharmonia się ostatecznie bierze i dlaczego godzenie miłości z namiętnością jest takie trudne.
Perel programowo nie stawia tak dalekosiężnych pytań – interesują ją tylko praktyczne rozwiązania, gdyż jako terapeutka pragnie zachować neutralność wobec sporów o istotę seksualności i ostatecznych jej fundamentów. Rozumiem taką postawę, niemniej prowadzi ona do wyraźnych ograniczeń i mnie, jako osobie, która korzysta z seksualności w małżeństwie, to nie wystarcza. Spróbuję wskazać na te ograniczenia.
Po pierwsze, nie mając całościowej perspektywy i wglądu, nie znamy granic takiej doraźnej regulacji pożądania – nie wiemy, kiedy zwiększanie dystansu zacznie godzić w sam związek. W książce, obok wielu cennych uwag, pojawiają się także zaskakujące porady, np. żonie, której mąż wydaje się być zbyt opiekuńczy i czuły, Perel radzi: „Dlaczego się z nim nie rozwiedziesz? – pytam. – Zostań z nim, ale się rozwiedź. Może gdy nie będziesz żoną, nie będzie ci się wydawał takim domowym miśkiem” (s. 51). Czy podkręcanie pożądania rzeczywiście warte jest zanegowania instytucji małżeństwa? Autorka wśród przykładów twórczej inwencji wymienia (s. 242) również doroczny wyjazd na spotkanie swingersów (seks zbiorowy). Choć nie czyni z tego uniwersalnego wzorca dla każdej pary, uznanie takiego pomysłu za godnego uwagi wydaje mi się mimo wszystko podejściem zbyt kontrowersyjnym.
Po drugie, mam wrażenie, że niekiedy optymizm Perel jest po prostu zbyt łatwy i powierzchowny – amerykańska terapeutka zachowuje się trochę jak lekarz unikający ryzykownych i bolesnych diagnoz i leczący jedynie objawowo. Przypadek notorycznie zdradzającego żonę i uzależnionego od pornografii Philipa (s. 226) jest tego dobrym przykładem. Ewidentnego seksoholika nie wyleczy się, doradzając mu, by zaproponował żonie to, co go „najbardziej kręci”: „zabawki, bieliznę, porno, mówienie sprośności”. Trudno się dziwić, że autorka, co sama przyznaje, przez kilka lat pomagała Philipowi i jego żonie bez spektakularnych sukcesów.
W poprzednim wpisie cytowałem fragment „Inteligencji erotycznej” wskazujący na konflikt między miłością i pożądaniem. Kończy się on uwagą: „Zbyt często jednak, gdy pary umoszczą się już w swojej wygodnej miłości, zapominają, by dorzucić drew, aby nie zgasł płomień pożądania. Zapominają też, że ogień potrzebuje powietrza” (s. 56). W ostatnim zdaniu chodzi oczywiście o konieczną dla pożądania wolność, autonomię i indywidualność partnerów. Nie jest najlepszym pomysłem uzależniać poczucie własnej wartości całkowicie od drugiego człowieka, choćby najbliższego i najbardziej kochanego. Nie jest też dobre – ani dla miłości, ani dla pożądania – przekonanie, że razem nad wszystkim jesteśmy wstanie zapanować. To zbyt obciąża czy nawet paraliżuje zarówno każdego z partnerów, jak sam związek. Przede wszystkim takie przekonanie jest po prostu złudzeniem (wspominałem już o tym we wpisie „Intymność duchowa„).
Perel mówi, że każdy związek potrzebuje przestrzeni. To święta prawda – powiedziałbym nawet: nie byle jakiej przestrzeni. W każdym razie takiej, która zdejmie z nas nieznośny ciężar pełnej odpowiedzialności za miłość i pożądanie. A takiej przestrzeni sami sobie nie zbudujemy. Bardzo celnie Perel zauważa, że: „Seks często pozostaje ostatnim placem zabaw, na jaki możemy sobie pozwolić, jedynym pomostem do dzieciństwa. Jeszcze długo po tym, jak umysł wypełniły nakazy bycia poważnym, ciało zostaje strefą wolności, nieobciążoną rozsądkiem czy rozwagą. Kochając się ze sobą, możemy ponownie dotrzeć do całkowicie nieskrępowanego dziecka, które jeszcze nie wyrobiło w sobie samoświadomości i nie wstydzi się spojrzenia innych” (s. 241). Przypominam, że zdaniem kard. Ratzingera zabawa jest powrotem do beztroski raju: „Taki jest bowiem cel zabawy: działanie, które jest całkowicie wolne, pozbawione celu i przymusu, a przy tym jeszcze angażuje i wypełnia wszystkie siły człowieka” („Szukajcie tego, co w górze”). Skoro tak, to do zabawy jaką jest seks potrzebujemy beztroski, którą – biorąc pod uwagę naszą ułomną kondycję – sami ostatecznie nie jesteśmy w stanie sobie zagwarantować. Tak jak bawiące się dziecko, potrzebujemy świadomości, że ktoś od nas większy kocha nas i jest blisko. Przy takiej świadomości kochana osoba nigdy mi się nie znudzi, bo nigdy nie ogarnę ją całkowicie swoją miłością. Nigdy też całkowicie nie stanie się zależna ode mnie.
Krótko mówiąc, inteligencja jako umiejętność skutecznego reagowania na doraźną sytuację, jest do seksu niezbędna. Ale, jak mi się wydaje, ostatecznie ona nie wystarcza. Tak, jak w życiu, potrzebujemy czegoś więcej, co chyba można nazwać mądrością. Mądrość to świadomość własnych ograniczeń, czyli wgląd w podstawy, nad którymi nie mamy pełnej władzy; perspektywa, która ogarnia całe życie, nadając mu trwały sens; i umiejętność czerpania wsparcia z zewnątrz, tak, by móc spokojnie realizować dalekosiężne cele. Ona nie zastępuje inteligencji, ona sprawia, że inteligencja naprawdę może stać się skuteczna.
Nie chciałbym być źle zrozumiany: nie proponuję sakralizacji seksu! Źle rozumiana wiara może seks i pożądanie skutecznie zabić. Uważam, że ślepą uliczką jest traktowanie seksu w małżeństwie jako liturgii. Liturgia nigdy nie będzie zabawą! Dziecko nie bawi się dla rodziców, bawi się dla siebie, choć rodzice też mają z tego radość. I niech tak zostanie.
Czytanie tego tekstu przywiodło z mej pamięci emocje jakie mi towarzyszyły (nomen omen brr!) w trakcie tworzenia swej pracy mgr.. Dotyczyła ona wszkże zupełnie innej sfery życia,bo technicznej na wskroś. Co zaś się tyczy wiary, to ujęciu osoboistym jest to kwestia niezwykle skomplikowana, jak sądzę. Jeśli ktoś wyzna wyłamanie się z rytualnego uczestnictwa w obrzędach np. Kk, to automatycznie zostaje nazwany ateistą, co jest niezgodne z jego znaczeniem. Przecież nie oznacza, że przestał wierzyć w Boga. On może przestać mieć potrzebe posrednictwa. Znalazł „Jego adres” i już.
Żywiecki Góralu, możliwe, że coś jest na rzeczy – tytuł mojej pracy magisterskiej brzmiał: „Badanie stateczności zmechanizowanych obudów kroczących w pokładach o nachyleniu wzdłużnym i poprzecznym” (brrr…) 🙂
Kara śmierci za aborcję ?!?Przeczytałem, że poza szczególnymi przypadkami, jak niemożliwość jednoczesnego ochrony życia matki i dziecka (to nie jest aborcja), UPR opowiada się za stosowaniem kary śmierci za aborcję, choć nie wspomina o tym wprost. Bardzo chytry wybieg, bo potencjalni wyborcy UPR dowiedzą się o tym dopiero wtedy, gdy zapadnie pierwszy wyrok, pierwszy lekarz i pierwsza kobieta zawiśnie na szubienicy. Wtedy będzie zdziwienie, rozgoryczenie, bo nagle okaże się, że kupili kota w worku. Rozumowanie jest proste i nie wymaga w ogóle zapisu konstytucyjnego, w którym pojawia się słowo aborcja. Więc: (1) ABORCJA jest MORDERSTWEM (w/g UPR), czyli pozbawieniem ŻYCIA CZŁOWIEKA, któremu towarzyszy PREMEDYTACJA. (2) Za MORDERSTWO, UPR domaga się KARY ŚMIERCI – bardzo konsekwentnie (LPR jest przeciwna KŚ, a PiS tylko dużo o niej mówi). Stosując więc zasady logiki matematycznej (które w sądownictwie jak najbardziej obowiązują), można wydać LEGALNY wyrok, skazujący ginekologa-aborcjonistę, matkę (zleceniodawcę „MORDU”), o ile nie została przymuszona przez ojca dziecka, na np. rozstrzelanie, czy krzesło elektryczne !! Aż włos na głowie się jeży, ponieważ rocznie w Polsce dokonywanych jest kilkanaście tysięcy zabiegów aborcji. Efekt będzie taki, że kobiety zaczną masowo wyjeżdżać do Holandii na zabiegi, wzrośnie podziemie aborcyjne, przemyt tabletek RU-486. Niektórzy lekarze zamkną swoje praktyki, gdyż wielu z nich (utrzymujących się z aborcji), wyjedzie na Zachód. Pozostaniemy ciemnogrodem, krajem zacofanym, w którym kobiety będą musiały wrócić do naturalnych metod leczenia przypadłości płciowych, stosowanych przez ich babcie. Platforma Obywatelska cywilizacyjnie przerasta o głowę UPR w tej kwestii, która to (UPR) wypada jeszcze gorzej niż LPR (oni chcieli tylko dożywocia za aborcję).
Liberale z PO!Piszesz: Jak kobieta zabija człowieka, to postęp.A jak kobietę zabić za zabójstwo człowieka, to „Pozostaniemy ciemnogrodem, krajem zacofanym”. Liberale z PO!Poczytaj trochę, a zobaczysz, że poglądy takie jak Twoje głosili „postępowi” towarzysze z Moskwy.Tyś przesiąknięty socjalizmem jest.Ty jesteś śmieszny w tym swoim niekonsekwentnym światopoglądzie.Powodzenia w edukacji życzę.
A mój ksiądz proboszcz dobrodziej w jednym z kazań stwierdził że „wiara swojej roboty jest tyle warta co pieniądze swojej roboty”. Z którym to stwierdzeniem nie zgadzam się wewnętrznie, ja raczej uważam że wiara swojej roboty może być (jak kiełbasa) dużo lepsza niż ta ze sklepu (czyli podana na gotowo jak papka przez smoczek z butelki niemowlakowi – przez „Urząd Nauczycielski Kościoła”).
Miłość i sex odejmują lat… Czy jednak sex w małżeństwie katolickim może być beztroską, radosną zabawą? Po tym, jak papież Paweł VI napisał kilkadziesiąt stron „wytycznych” w HV? I uzależnił możliwość zabawy od : 1. rodzenia wielu dzieci, 2. ewentuanie, jeśli konieczne jest wprowadzenie przerw zdrowotnych w rodzeniu – korzystania z orto – npr… A czy przy orto – npr można sex nazwać zabawą? Zwłaszcza dla kobiet?
Ja nie dostałam rozgrzeszenia, za stosowanie antykoncepcji… czuję się dziwnie, ksiądz wprost zapytał, czy musimy to robić tak czesto jak króliki? Za to sex sprawia mi o wiele większą przyjemnosć bo nie martwimy się z mężem o skutki, bawimy się jak dzieci. I tak czuję, gdzies tam w środku, że Ten na górze nie ma nic przeciwko temu. Jestem natomiast przeciwniczką aborcji, nie chcę tu pisać argumentów, poprostu tak czuję. Za to uważam, że eutanazja powinna być legalna. To straszne, że jak zwierze mocno cierpi i nie ma szans na przeżycie to weterynarz doradza je uśpić, a gdy człowiek cierpi i wszyscy wiedzą, że nie długo umrze to nie robi się nic, akceptuje się to cierpienie.
proponuję wejść na stronę ks. Pierzchalskiego Przemiana i poczytać listy oraz odpowiedzi na te listy. Trochę to będzie żmudne, bo nie są segregowane w/g tematyki, ale przy odrobinie dobrej chęci można odnaleźć to co nas interesuje. Można też do niego napisać list – ja tak zrobiłam i otrzymałam odpowiedź. Jest to dla mnie ważny głos w sprawie moich dylematów dotyczących a/k. Pozdrawiam
Wierząca niekatoliczko, z ta eutanazją nie jest tak prosto. Polecam Ci obejrzenie dwóch filmów: najpierw francuskiego pt. „Inwazja barbarzyńców” a potem rosyjskiego „Wyspa”. W tym pierwszym są ludzie z tzw. dobrym sercem ale bez duszy, a w tym drugim człowiek bez serca, zwłaszcza dla siebie, ale za to z duszą. I to jaką!Przed wojną znana była sprawa pewnej pięknej kobiety, chyba aktorki, która długo pielęgnowała chorego na nowotwór przyjaciela, a gdy nie mogła już patrzeć na jego cierpienia, podała mu śmiertelną dawkę morfiny. Wstapiła potem do klasztoru i pokutowała za to całe życie.
„Dziecko nie bawi się dla rodziców, bawi się dla siebie”Doskonałe podsumowanie! Zwracam często uwagę, że problem Kościół-seks jest tak naprawdę kawałkiem szerszego problemu: Kościół-człowiek. Otóż problematyczne jest to, że człowiek jest nieraz przez doktrynę kościelną traktowany jak dziecko. Ale powiem więcej: Jak dziecko, które wszystko musi robić dla rodziców.Bardzo wielu katolików uważa, że czynić dobrze bliźniemu należy nie dla bliźniego, lecz dla Boga. (Czyli: jestem miła dla kolegi z piaskownicy, bo mama będzie wtedy ze mnie zadowolona.) Albo uważają, że za zło trzeba przepraszać w pierwszym rzędzie Boga, a nie bliźniego. (Przepraszam mamę, że sprawiłam jej przykrość, gdy kolegę z piaskownicy walnęłam łopatką w głowę.) Podobnie z etyką seksualną – np. gdy kobieta uprawia seks z mężem nie tak, jak oboje chcą, lecz tak jak „oczekuje od nich Pan Bóg”.Rozumiecie, o co mi chodzi?Doktryna kościelna uprzedmiotawia ludzi. Abstrakcyjne „oczekiwania Pana Boga” są ważniejsze, niż realni bliźni.
Mam pytanie doktrynalne do Pana Artura Czy zgodznie z (cyt.z poprzedniego wpisu z 2007 roku)”Paragraf 2 kanonu 750. został dopisany do Kodeksu przez Jana Pawła II niedawno (w 1998 r.). Mówi o prawdach publicznie uznanych przez papieża jako ostateczne. Wspomniany dokument Kongregacji Nauki Wiary wśród takich prawd wymienia: niegodziwość eutanazji, nierządu, prostytucji i… niemożliwość kapłaństwa kobiet…”Oznacza ze powyższe zachowania badz stany sa objete dogmatem o nieomylnosci Papieża a konkretnie mi chodzi o znaczenie słowa nierząd , zgodnie z definicja Katechizmu KK -2353 Nierząd jest zjednoczeniem cielesnym między wolnym mężczyzną i wolną kobietą poza małżeństwem. Jest on w poważnej sprzeczności z godnością osoby ludzkiej i jej płciowości w sposób naturalny podporządkowanej dobru małżonków, jak również przekazywaniu życia i wychowaniu dzieci. Poza tym nierząd jest poważnym wykroczeniem, gdy powoduje deprawację młodzieży. Oznacza to jesli dobrze rozumiem ze seks przedmałżenskie jest sprawa nie do dyskusji ponieważ jest objety dogmatem o nieomylnosci ? Czy powyższe załozenie jesli jest twierdzące oznacza ze ludzie żyjacy z zwiazkach niesakramentalnych zawsze popełniaja grzech? a jesli tak to dyskusja o dopuszczeniu osob rozwiedzionych do sakramentow toczona jakis czas temu na forum Tygodniana nie na sensu z punktu widzenia doktrynalnego???Dziękuję z gory za odpowiedz
> Oznacza to jesli dobrze rozumiem ze seks przedmałżenskie> jest sprawa nie do dyskusji ponieważ jest objety dogmatem> o nieomylnosci ?> Czy powyższe załozenie jesli jest twierdzące oznacza ze> ludzie żyjacy z zwiazkach niesakramentalnych zawsze> popełniaja grzech? a jesli tak to dyskusja o dopuszczeniu> osob rozwiedzionych do sakramentow toczona jakis czas temu> na forum Tygodniana nie na sensu z punktu widzenia> doktrynalnego???Ma sens, choćby z tego powodu, że można pytać o to, kiedy para jest małżeństwem. Trzej biskupi niemieccy (w tym późniejsi kardynałowie Lehman i Kasper) na poczatku lat 90. twierdzili, że Kościół np. powinien uwzględniać sytuację tych, którzy są w sumieniu przekonani, że ich pierwszy związek nie był małżeństwem, a nie potrafią tego udowodnić na forum zewnętrznym.Aby małżeństwo mogło zaistnieć potrzebne są dwie rzeczy: kandydaci muszą być do niego zdolni, czyli muszą spełniać pewne warunki oraz po drugie – muszą dobrowolnie i świadomie wyrazić na małżeństwo zgodę. Właśnie owa zgoda, czyli fakt psychiczny, z danej pary czyni małżeństwo.Kiedyś zastanawiałem się, od kiedy istnieje moje małżeństwo. Pełną zgodę na trwałe małżeństwo wyraziliśmy sobie o wiele wcześniej niż nastąpił nasz ślub. Co najmniej od zaręczyn. Sama ceremonia ślubna w kościele była tylko uroczystym potwierdzeniem ze strony Kościoła naszego małżeństwa. Poza tym emocje, jakie wówczas przeżywałem, na pewno nie służyły w pełni świadomemu i wolnemu wyrażeniu zgody. 🙂 Zatem moje małżeństwo (sakramentalne!) zaistniało wcześniej. Na dobrą sprawę, gdybyśmy przed ślubem podjęli współżycie – nie byłoby ono nierządem, bo fakt psychiczny tworzący nasze małżeństwo już zaistniał, jeśliby trzymać się precyzyjnie znaczenia słów opisujących, czym jest małżeństwo. 🙂
Przy tej okazji zwrócę ci uwagę, Arturze, że gdy krytykujesz autorkę książki za nieszanowanie instytucji małżeństwa, to zapominasz o jednej rzeczy: Ona nie jest chrześcijanką. Niechrześcijanie – ba, nawet inni chrześcijanie niż katolicy – mogą małżeństwo rozumieć całkiem inaczej. Katolicka koncepcja małżeństwa nie jest jedynie słuszna. Zresztą w toku historii nawet sam katolicyzm rozumiał małżeństwo rozmaicie.
Dziękuję za odpowiedz. Co Pan Artur powie na propozycje profesorów teologii katolickiej odnosie nowej formy zawierania małżenstwa ? http://www.uscatholic.org/life/2008/06/a-betrothal-proposal
To dosyć ciekawe, ale sprzeczne z długowieczną zasadą Kościoła, że za przyjemność trzeba płacić. Za przyjemność seksu trzeba zapłacić koniecznością zostania z partnerem do końca życia.Innymi słowy, autorzy artykułu traktują seks jako drogę do uzyskania pewnego dobra (tj. Łaski). Kościół katolicki, traktuje seks – odwrotnie – jako dobro, które można otrzymać dopiero po przejściu za pomocą Łaski pewnej wymaganej drogi. Czyli: w pierwszym przypadku seks jest środkiem, a Łaska celem – a w drugim Łaska jest środkiem, a seks celem.Gdy dodamy do tego fakt, że od średniowiecza twórcy doktryny kościelnej nie uprawiają seksu, możemy pokusić się o teorię, że to właśnie dlatego seks jest dla nich wartością aż tak drogocenną. Skoro oni muszą z seksu zrezygnować – myślą sobie – to zaprawdę wielka musi być jego wartość. Tak to bywa, że to z czego rezygnujemy często wyolbrzymiamy, żeby uwydatnić wielkość naszego poświęcenia.
Politologu, jak możesz to streść ten artykuł, bo niestety nie czytam po angielsku. 🙁
Zamieszczam tu tłumaczenie częsci artykułu pt”A Betrothal proposal”(propozycja narzeczenstwa)Wednesday, June 11, 2008By U.S. Catholicprof. Michael G. Lawler , dr Gail S. Risch wykonane przez program English Translaor 3 i liczne na inteligencje i umiejtnosc przekładu na jezyk polski pewnych dosłownych tłumaczen dokonanych przez program.”Skromna propozycja Nasza pasterska propozycja jest bezpośrednia: wrócić do małżeńskiej kolejności zaręczyn (z odpowiednim rytuałem, by zapewnić zaangażowanie społeczności), seksualny kontakt, możliwa płodnosci , wtedy rytualny ślub, by uznać i oznaczał konsumpcje zarówno ważnego małżeństwa i sakramentu.Odkąd te pary już zainicjują ich małżeństwo przez zaręczyny, ich kontakty nie byłyby przedmałżeńskie ale małżeńskie, ponieważ to było pre – Tridentine katolicki Kościół. Wyobrażamy sobie małżeński proces zainicjowany przez wzajemne zaangażowanie i zgodę życia w miłości, sprawiedliwości, równości, zażyłości i spełnienie w weselnym wspólnym pożyciu wskazało do ślubu, który konsumuje proces stawania się żonatym w publicznym sposobie. Taki proces spotkałby prawowitego katolika i społeczne wymaganie, któremu seksualny czyn musi mieć miejsce tylko w stałej relacji.Proces byłby:Zaręczyny: Zaręczyny pary, które włączyłyby publiczny rytuał podświetlający wolną zgodę, by pobrać się w przyszłości, są świadczone i są pobłogosławione w imieniu społeczności kościoła. Rytuał zaręczyn różniłby się od obecnej poślubiającej uroczystości, w że zgoda miałaby wziąć ślub w przyszłości. Takie zaręczyny, jako to zrobiło wcześniejszą katolicką tradycję, naradziłyby się na parze stan zaangażowanych współmałżonków z wszystkimi prawami, że stypendia kościoła do współmałżonków, zawierając prawo do seksualnych kontaktów.Weselne wspólne pożycie: Podczas tego okresu para żyłaby razem jako współmałżonkowie, ciesząc aprobatę i poparcie społeczności i kontynuując dożywotni proces zakładania ich małżeńskiej relacji jako jedna z miłości, sprawiedliwość, równość, zażyłość i wzajemny kwitnący. Podczas tego czasu kościół pomógłby parze w trwającej edukacji małżeństwa wcelowany dokładnie w rozjaśnianiu i pogłębianiu ich relacji.sex / płodnosc : To jest część naszej propozycji, która może spowodować najwięcej niepokoju. Katolicy, którzy wierzą, że wszystka przedmałżeński se jest niewłaściwa wierzą, że rytualne wymaganie ślubu zawsze było normą w katolickiej tradycji. To nie ma. Odkąd zaręczyny są już częścią katolickiej tradycji, to nie może zostać uargumentowane, że to jest antithetical do tradycji.Dzisiaj te pary, którymi nazywamy cohabitors zaczynają ich wspólnotę, małżeńską, seksualną relację przed ich poślubiającą uroczystością. Oni w pełni zamierzają wziąć ślub kiedy pokonają ograniczenia – spotkanie, ekonomiczne, edukacyjne i profesjonalny tak współczesne społeczeństwo narzuca się na nich jest usunięty. Ich weselne wspólne pożycie jest pierwszym krokiem dostępnym dla nich do przyszłego małżeństwa.W kanonicznych słowach otrzymanej tradycji, ich zaangażowanie albo zaręczyny inicjuje ich małżeństwo; ich dalszy rytualny ślub, przed albo po narodzinach dziecka, konsumuje ich małżeństwo i robi, że to jest nierozerwalne. Od ich zaręczyny jednakże wyrażonego, raczej w publiczny rytuał – inicjuje ich małżeństwo, ich wspólne pożycie nie jest przedmałżeńskie. To jest na pewno pre – ceremoniał, chociaż to mogłoby zostać uleczone przez wprowadzenie uroczystości zaręczyn kościoła.Ślub: Przyjdzie czas kiedy zaangażowany weselny cohabitors pokonał zagadnienia, które zmusiły ich, by mieszkać wspólnie niż, by wziąć ślub – uchodzi wiązał się z ekonomią, kariera i doświadczenie albo lęk z rozwieść się – i kiedy ich relacja dotarła do takiego płaskowyżu interpersonalnej wspólnoty, że oni zdecydują ceremonialize to. To jest czasem dla ich ślubu.Z ich rodzinami, przyjaciółmi i chrześcijańską społecznością, oni potwierdzą ich zgodę i będą świętowali ich związek dla co to stało się, mianowicie, symbolem albo sakramentem kochającego związku między Bogiem i ludźmi Boga, między Chrystusem i kościołem Chrystusa.Ich ślub może wtedy zostać rozważony consummation ich małżeństwa, consummation relacji, że oni szukali zrobić jako ludzki i tak chrześcijański jak możliwy. Proces brania ślub wtedy byłby kompletny. W prawnych słowach prawa kanonu, ich małżeństwo stałoby się oba „zatwierdził i skonsumował.” Znów, według kanonu prawo, małżeństwo zainicjowało w uroczystości zaręczyn byłby ważny ale jeszcze nie nierozerwalne. Nierozelwalnosc poszłaby za od jego consummation w poślubiającej uroczystości.Dla tego cohabitors, którzy nie przechodzą do ślubu, ich wojenna relacja zaczęta w zaręczynach nie jest skonsumowana i dlatego jest rozpuszczalna według Kanonu 1142. Szczęśliwie od tego czasu Odkąd badanie najnowszego pokazuje, że wszystek cohabitors nie są podobnie i to wspólne pożycie przed ślubem nie zmniejsza stabilności małżeństwa, w naszym doświadczeniu z młodymi dorosłymi, weselnych ataków wspólnego pożycia do procesu ich stawania poślubiony. I, jeżeli to pasuje do procesu stawania żonaty, to pasuje też do procesu, przez który ich małżeństwo staje się sakramentem.Nauczanie kościoła jest czasami powolne, by odpowiadań na społeczną zmianę i przesiewa z jego korzystnymi aspektami i w ten sposób czasami może ukazać się odlepiony od prawdziwego doświadczenia. Właśnie to młodzi dorośli mówią nas i co, że oni też powiedzieli różne grupy skupienia.Zapraszamy katolicki Kościół, by być liderem, niż przeciwnik, w uznawaniu i wykarmianiu mieszkających wspólnie relacji jak tylko i kochaniu relacji i ścieżek do łaski/cnoty??Też zapraszamy katolików, by być gotowy, by pomóc mieszkajacym wspólnie par, by odkryć obecność Boga w ich życiu i żyjemy do tego wdzięku przez ich obecny mieszkając wspólnie i przyszłe żonate życie…”PS.Jesli ktos moze zaoferowac dokładniejszy przekład to proszę o zamieszczenie go
Zaręczyny, współżycie, ślub. I zawsze mam to samo pytanie: jeśli ze ślubu wyjdą nici, a ze współżycia pocznie się dziecko, to co?
> Zaręczyny, współżycie, ślub. I zawsze mam to samo pytanie:> jeśli ze ślubu wyjdą nici, a ze współżycia pocznie się> dziecko, to co?Znaczy w sensie ogólnospołecznym – nic specjalnego się nie dzieje. Zwłaszcza, jeśli weźmiemy pod uwagę, że projekt powstał w środowisku amerykańskim. Tam naprawdę rozwodzą się prawie wszyscy. Jak trzeba, to zmieniają wyznanie, żeby móc znów wziąć ślub religijny. Więc generalnie tamtejsze społeczeństwo jakoś sobie radzi z posiadaniem dzieci z poprzednich związków. Po prostu twórcy projektu widzą amerykański status quo i stwierdzają, że ich projekt niczego na gorsze i tak nie zmieni. :-)Jeśli popatrzeć na Polskę – tutaj też obecnie jest już więcej rozwodów niż ślubów (naprawdę!). Bycie dzieckiem z poprzedniego związku przestaje być czymś niezwykłym. Społeczeństwo tego nie potępia, system alimentacyjny jakoś tam działa. Jasne, że lepiej dla dzieci jest mieć 2 rodziców. Ale z drugiej strony są sytuacje, gdy dwojga rodziców mieć się nie da. Ostatecznie zresztą, jak rodzic zwyczajnie umrze, to też dzieci stają się dziećmi z poprzednich związków.Jak rozumiem, w projekcie chodzi o to, że narzeczeni liczą się z tym, że ich związek może nie wyjść. I liczą się z tym, że z nieudanego związku mogą mimo to mieć dziecko. Z pewnością, jeśli są odpowiedzialni, to wolą mieć dziecko dopiero w stabilnym związku. Tym niemniej dopuszczają ryzyko, że coś nie wyjdzie, a dziecko zostanie. Bo ja wiem, czy to potępiać? Ludzie przez całe życie ryzykują. Mogą być w małżeństwie, a uprawiać niebezpieczny zawód, tak że narażają swoje dzieci na utratę rodzica. Mogą być w małżeństwie, a jednak się rozwieść. Nigdy nic nie wiadomo, a jednak ludzie dzieci mają. Jeśli patrzeć na ten projekt, jak chcą jego autorzy, na drogę dojrzewania w Łasce – to właściwie dlaczego nie? Alboż to małżonkowie są zaraz po ślubie automatycznie dojrzali do rodzicielstwa? To złudzenia. Ktoś może powiedzieć, że ludzie fundują sobie dojrzewanie kosztem dzieci. No tylko że w małżeństwie też się dojrzewa i gdyby naprawdę dojrzali ludzie mieli się żenić i mieć dzieci, to powinni to robić po czterdziestce. Mnie się podoba spojrzenie na instytucje życia małżeńskiego jak na drogę do czegoś, a nie na (złudnie) bezpieczną przystań.
Jest ogromna różnica między świadomością własnej słabości i w związku z tym liczeniem się z ewentualnością skrzywdzenia bliźniego, a akceptowaniem jej i wkalkulowaniem jej w plany. Nie zmienia tego faktu obserwacja, że praktycznie skutki jednej i drugiej postawy wyglądają na zewnątrz podobnie. Różnica jest wewnątrz.Uroczyste zaręczyny wobec społeczności miałyby być progiem, za którym wolno zgodnie z sumieniem podjąć współżycie. Jaki argument miałby skłonić ludzi do nieczynienia tego PRZED takimi zaręczynami? Istotą zobowiązania małżeńskiego w Kościele jest jego bezwarunkowość. I w tym widzę też piękno tej decyzji, podjętej z miłości do człowieka. Oczywiście, że człowiek nie może przedmiotem swego przyrzeczenia uczynić dojrzałości – jedynie wolę dojrzewania. Każda decyzja niesie ryzyko stanięcia przed trudnościami bardzo trudnymi do pokonania. Tym jednak się różnimy od innych istot na tej planecie, że dzięki woli możemy je pokonywać, a nie tylko mniej lub bardziej biernie podlegać spotykającym nas okolicznościom. Na tym chyba ma polegać wiara – praktykowaniu przekonania, że „da się”.
> Jest ogromna różnica między świadomością własnej słabości> i w związku z tym liczeniem się z ewentualnością> skrzywdzenia bliźniego, a akceptowaniem jej i> wkalkulowaniem jej w plany. Emm… Ogromna? Rozumiem, że ją tak postrzegasz, ale ja nie. Może mam jakiś defekt, ale nie jestem w stanie – nie to że zobaczyć „ogromną” różnicę – ale w ogóle różnicę w omawianym przez nas przykładzie. Wytłumacz mi dokładniej, gdzie ty ją widzisz. Ale nie ogólnie, tylko na przykładzie tamtego „małżeńsko-narzeczeńskiego” projektu. W czym jest ta zasadnicza różnica?
> Wytłumacz mi dokładniej,> gdzie ty ją widzisz. Ale nie ogólnie, tylko na przykładzie> tamtego „małżeńsko-narzeczeńskiego” projektu. W czym jest> ta zasadnicza różnica?Wytłumaczę ja najpierw na przykładzie dla mnie najbardziej dobitnym, bo z życia wziętym. W poradni dla rodzin dzieci niesłyszących, z której korzystałam z moim synkiem, było dla nowo wstępujących zalecenie, by wszystkie swoje nadzieje na wyleczenie głuchoty dziecka wypróbować od razu. Medycyna alternatywna, wróżki, bioenergoterapia, modlitwy o uzdrowienie – wszystko, co człowiekowi przyjdzie do głowy, a co daje choćby cień nadziei. Zwykle te poszukiwania zajmują rodzicom około roku. W tym czasie rehabilitacja jest prowadzona na pół gwizdka, ponieważ rodzic, który ma się za nią wziąć – a praca jest mordercza – chowa cichą nadzieję, że jest jeszcze jakieś inne alternatywne wyjście. Dopiero ci, którzy opłakali utraconą nadzieję na odzyskanie słuchu, zabierają się na poważnie do roboty, ponieważ rozumieją, że to jest jedyna szansa. To jest statystyczna obserwacja szefowej tej poradni. Dopuszczenie do sytuacji, w której moralnie akceptuje się poczęcie dziecka i rozstanie jego rodziców, to właśnie dodawanie tych alternatyw tam, gdzie lepiej by było, gdyby człowiek dawał z siebie maksimum wysiłku. Statystycznie zwycięży szukanie gruszek na wierzbie. Życie czasem przynosi sytuacje, w której łamie się swoje postanowienia. To nie jest powód, by zniechęcać do postanowień. Nieodwołalność decyzji zmusza do rozwagi i wytrwałości. Brak tego czyni z człowieka piłkę na falach.To tak jak Yoda trenujący Luke’a: nie próbuj, zrób to 🙂
Rozumiem o co ci chodzi. Tylko że w twoim przykładzie jeśli rodzice nie włożą w końcu maksymalnego wysiłku w rehabilitację dziecka niesłyszącego, to czeka je bardzo trudne życie. Natomiast w przykładzie z narzeczonymi, jeśli nawet rodzice dziecka nie włożą absolutnie maksymalnego wysiłku w utrzymanie swego związku – to dziecku nie stanie się AŻ tak wielka krzywda. O to właśnie chodzi, że 50, 100 lat temu rozbicie się małżeństwa rodziców to była dla dziecka daleko większa katastrofa niż obecnie. Choćby z powodów finansowych i obyczajowych (rodzina rozbita była wytykana palcami). Właśnie przywoływana przez ciebie statystyka mówi, że w dzisiejszych czasach nie opłaca się za wszelką cenę mieć dzieci tylko w małżeństwie. Można mieć poza małżeństwem i świat się nie wali.Stąd więc ludzie nie kalkulujący ryzyka dziecka przed ślubem są może bardziej przezorni. Ale o tych kalkulujących nie można powiedzieć, że są całkowicie nieodpowiedzialni. To trochę tak jakbyś powiedziała, że człowiek nigdy nie jeżdżący na nartach jest bardziej moralny od tych co jeżdżą, bo nie naraża swoich nóg na złamanie. Jednak widać, że ten przykład jest absurdalny, gdyż ryzyko nie jest aż tak straszne, żeby wiązać je z moralnością.
> Rozumiem o co ci chodzi. Tylko że w twoim przykładzie> jeśli rodzice nie włożą w końcu maksymalnego wysiłku w> rehabilitację dziecka niesłyszącego, to czeka je bardzo> trudne życie. Natomiast w przykładzie z narzeczonymi,> jeśli nawet rodzice dziecka nie włożą absolutnie> maksymalnego wysiłku w utrzymanie swego związku – to> dziecku nie stanie się AŻ tak wielka krzywda. To jest kalkulowanie w ciemno cudzej, krzywdy. Krzywdy człowieka, za którego życie jesteśmy odpowiedzialni.
Jeszcze raz podam ten przykład (jest on o nieco innych proporcjach, ale chwyta istotę rzeczy):Nie ucz dziecka jeździć na nartach, bo wkalkulowujesz ryzyko, że złamie sobie nogę.A w ogóle nie czarujmy się: Odkąd istnieją w polskim prawie rozwody, ogromne rzesze żenią się ze śwadomością, że jakby co to mogą się rozwieść. I rozwodzą się. Przypominam jeszcze raz statystyki: Obecnie w Polsce jest więcej rozwodów niż ślubów. Takie małżeństwa to też wkalkulowywanie ryzyka. Zabronisz rozwodów?
> Nie ucz dziecka jeździć na nartach, bo wkalkulowujesz> ryzyko, że złamie sobie nogę.Jeżdżenie na nartach jest przyjemne dla dziecka. Rozwód rodziców też?> Obecnie w Polsce jest> więcej rozwodów niż ślubów. Takie małżeństwa to też> wkalkulowywanie ryzyka. Zabronisz rozwodów?Prawo cywilne to co innego. Nie zabrania rozwodów ani cudzołóstwa. Nie zmusza też do chrześcijaństwa.Wewnątrz chrześcijaństwa są inne obowiązki i przywileje.
> Jeżdżenie na nartach jest przyjemne dla dziecka. Rozwód rodziców też? Czasem niestety też.
Niepotrzebna taka wymiana zdań. Planowanie nart od planowania rozwodu różni się w sposób oczywisty dla nas obu.
Widze ze Pan Red. nie ustosunkował sie jeszcze do propozycji „narzeczensta” amerykanskich teologow , a propo rozważan nad zanaczeniem seksualnosci człowieka i tworzenia wiezi miedzy partnerami na ile wazny jest seks pokazuja badania nad neurohormonalną strefą rozwoju wiezi miłosnej u ssakow http://portalwiedzy.onet.pl/4868,11123,1527021,1,czasopisma.html Oto fragment „…Po odkryciu Younga, że samce norników z genetycznie ograniczoną aktywnością wazopresyny mają mniejsze szanse na znalezienie partnerki, naukowcy ze Szwecji poinformowali, że mężczyźni z podobną genetyczną cechą rzadziej się żenią. W swoim artykule w ”Nature” Young spekuluje, że ludzka miłość jest inicjowana przez ”łańcuch biochemicznych zdarzeń”, który rozwinął się pierwotnie na bazie prastarego układu w mózgu, regulującego tworzenie więzi między matką a dzieckiem. U ssaków układ ten jest pobudzany przez oksytocynę wydzielającą się podczas porodu oraz karmienia piersią.- Niektóre aspekty naszej seksualności ewoluowały w taki sposób, że teraz stymulują ten sam, regulowany przez oksytocynę układ, podczas tworzenia się więzi między kobietą a mężczyzną – tłumaczy Young podkreślając, że zarówno pieszczoty, jak i stosunek płciowy pobudzają w organizmie kobiety te same miejsca, które są zaangażowane w poród i karmienie piersią.”Wiec mozna wnioskowac ze seksualnosc człowiak ma znaczenie nie tylko w sensie prokreacyjnym ale rownież w sensie neurobiologicznym i antropologicznym, co daje racjonalna przesłanke dla rozważan nad etycznym aspektem antykoncepcji.Zapraszam do dyskusji
Kawałek niżej skrytykowałam uzasadnianie moralności biologią, gdy papież Paweł VI twierdził, że seks małżeński ma być taki i taki, gdyż Natura stworzyła ludzi tak i tak. Politologu, ta krytyka ma ostrze obosieczne: Ty w tej chwili robisz to samo, co Paweł VI, tylko w drugą stronę…
> Kawałek niżej skrytykowałam uzasadnianie moralności> biologią, gdy papież Paweł VI twierdził, że seks małżeński> ma być taki i taki, gdyż Natura stworzyła ludzi tak i tak.> Politologu, ta krytyka ma ostrze obosieczne: Ty w tej> chwili robisz to samo, co Paweł VI, tylko w drugą> stronę…Nie Paweł VI, tylko Pius XII – Paweł VI miał o wiele więcej zrozumienia dla małżeńskiej miłości! :)Całkowite uzależnienie etyki od biologii to błąd naturalistyczny. Ale to nie znaczy, że solidna wiedza empiryczna nie ma znaczenia dla etyki. W tekście „Małżeńska intyność” krytykowałem rzekome decydujące znaczenie prokreacji dla naszej seksualności, wskazując na pewne fakty biologiczne – choćby inne sterowanie przez mózg zdolności do stosuku i do poczęcia. To też działa w drugą stronę: czy nasze dzieci, o ile pozostaną w Kościele, nie dowiedzą się przypadkiem, że nową kanoniczną przeszkodą do małżeństwa jest… genetycznie ograniczona aktywność wazopresyny i oksytocyny? 🙂
Prawo naturalne -hasło „wytrych”?często w uzasadnieniach biskupów , dotyczących etyki seksualnej i ogolnie mówiąc „rozmnażania” przywoływane jest pojęcie „prawo naturalne”. Podejrzewam , że ten termin jest czytelny dla znawcow prawa kanonicznego, niewtajemniczonym trudno dociec co się za tym kryje. Próbowałam znaleźć nawet w KK definicję tego pojęcia w rozumieniu Kościola- i żadnej jednoznacznej nie znalazłam. Stąd moje wrażenie, że jest to takie pojemne uzasadnienie „zastępcze”, z którym trudno dyskutować, bo jest niezdefiniowane precyzyjnie. Ale mój problem z „prawem naturalnym” jest bardziej fundamentalny- skąd się wywodzi umocowanie i moc wiążąca tego „prawa naturalnego” dla chrześcijanina? czy Pismo św. w szczegolnosci Ewangelie nie są wystarczające i nie powinny być pierwsze w wywodzeniu argumentacji o słuszności moralnej jakiegoś nauczania kościelnego? Przeciętny chrześcijanin nie studiujący zawiłości tomizmu itp. -mam tu na myśli własny przykład- odbiera odwołanie się do Prawa naturalnego jako całkowicie abstrakcyjne. Ostatnio publikowany w Onecie wywiad z biskupem Pieronkiem to najlepsza ilustracja ciągłego podpierania się tym hasłem w argumentacji mającej przekonać np. o niegodziwości in vitro. Do poruszenia tego wątku komentarza skłoniło mnie zdanie z poprzedniego wpisu redaktora Sporniaka- oczywiste, że nie można etyki wywodzic z biologii. To zadanie karkołomne i beznadziejne. Takimże wydaje mi się uzasadnianie niektórych „stanowisk nie do obrony” głoszonych przez Magisterium -przy pomocy deski ostatniego ratunku- owego „prawa naturalnego”. Już Tischner zauważał, że Kościól „ma problem” z problemem wolności człowieka. Z Ewangelii trudno wywieść tak szczegółowe instrukcje dotyczące najitymniejszych sfer zycia ludzkiego, stąd może ta podpórka dla tworzenia tych instrukcji- w postaci przywoływania owego „prawa naturalnego”? dlaczego mamy mu byc posłuszni? nie bardzo nawet wiedząc co to jest w istocie (chyba , że komuś wystarczy autorytet stwierdzenia biskupiego, że „to i to podpada pod prawo naturalne, które wymaga tego i tego”, należy posłuchac, nie dyskutować i kropka). Dlatego wydaje mi się, że w tym temacie nie ma dialogu między „hierarchią nauczającą” a ludem „świeckim”. W naszym życiu świeckim i małżeńskim stajemy na brzegu oceanu- niepowtarzalnych sytuacji zyciowych między dwojgiem ludzi, wymagajacych decyzji, okreslenia swojego zycia w tych okolicznosciach. Czy to doświadczenie , „świadectwo”, jest brane pod uwagę przez hierarchię? mam wrażenie- niesluszne może- że przekazywana nam nauka jest oparta na teorii tworzonej w głowach sprawujących urząd nauczycielski, bez odruchu weryfikacji początkowych założeń w rzeczywistości. Jesli Duch św. ma w tym dochodzeniu do slusznego nauczania udział, to nie ma On wyłącznosci „tylko na biskupow”- i z pewnością i wśród świeckich swoich darów udziela. Ciągle myślę, że chude książeczki w których mieści się Ewangelia, mają większą moc przekonywania i serca i ROZUMU, niz półki dokumentów i instrukcji koscielnych, z naukowo-prawniczymi wywodami, „prawem naturalnym” (?), przesyconych tomizmem i innymi -izmami. Jak by wyglądał dialog Jezusa z rodzicami/ małzonkami? czy ludzie opisani w Ewangelii odchodzili po rozmowach z Nim stłamszeni i upokorzeni, przymuszeni do prawa, którego nie byli w stanie pojąć?
> Widze ze Pan Red. nie ustosunkował sie jeszcze do> propozycji „narzeczensta” amerykanskich teologow…Politologu, na ile zrozumiałem tę propozycję, to owym teologom chodzi o jakieś kościelne zalegalizowanie powszechnego dzisiaj „małżeństwa na próbę”. Takie zalegalizowanie dałoby Kościołowi większe możliwości w pomaganiu niezdecydowanym parom – dzisiaj Kościół jakby odwraca się do takich ludzi „plecami”, a oni też nie są mu dłużni… Przypomniałem sobie, że wybitny (właściwie najwybitniejszy) kanonista polski ks. prof. Remigiusz Sobański kiedyś zwrócił mi uwagę, że zawarcie ślubu nie tyle jest aktem, co procesem: obecnie rozpoczyna się ono zaręczynami, a kończy dopełnieniem małżeństwa, czyli seksem. Wspominał też, że kanoniści mają różne propozycje, np. by zawarcie małżeństwa ostatecznie dopełniało, czyli czyniło nierozerwalnym dopiero… pojawienie się dziecka. Taka propozycja wydaje mi się rozsądniejsza niż Amerykanów, choć też może nas zaskakiwać…
W odpowiedzi na propozycje polskiego profesora spec prawa kakonicznego, wydaje mi sie ze stawianie sprawy ze małżenstwo dopełnia pojawienie sie dziecka czynią je nierozerwalnym nie jest do konca prawidłowym podejeciem poniewaz ma cechy myslenia pozornie poprawnego.Ponieważ sa pary ktore nie moga miec dzieci z przyczyn nieżaleznych i co wtedy z ich skonsumowaniem zwiazku poprzez pojawenie sie dziecka??? Drugii argument nie zawsze narodziny dziecka swiadcza o zdolnosci psychicznej pary itp do tworzenia trwałej wiezi nierozerwalnego małżenstwa np liczne przypadki unieważnien małżenstw przez sady koscielne nawet w przypadku juz pojawienia sie dzieci na swiecie.Wiec propozycja polskiego teologa kanonisy tez jest obarczona sporą wadą jak wynika z powyższych przykładow , a mozje ma Pan Red. jakies inne ciekawe propozycje ???PS. Odnosnie biologicznego aspektu miłosci ,w odpowiedzi na komentarze Gosciówy i Pana Artura nie neguje aspektu pozabiologicznego wiezi emocjonalnej i seksualnej miedzy ludzi, moj przykład miał celowo podac kontrargumentacje do argumentacji naturalistycznej używanej w katolickiej etyce seksualnejStaram sie szukac argumentacji zarowno pozanaturalistycznej jak i wynikajacej z procesow biologicznych …szukajac prawdy.
Dodatkowo, to może tworzyć niedobre psychologicznie układy. Np. rodzice mogliby obwiniać dziecko za to, że „się” pojawiło, przez co skazało ich na nierozerwalne małżeństwo…
Apel do Autora Blogu. Czy mogłby Pan Red. zaprezentowac kompleksowa wizje reformy katolicjiej etyki seksualnej na podstawie najciekawszych i jaceniejszych propozycji postulowanych przez wspołczesnych teologów wraz z ich argumentacjąZ gory dziękuje za takowy wpis dajacy wieksza perspektywę poznawczą i intelektualna zwiazana z głownym tematem toczacej sie dyskucji.Pozdrawiam
Pytanie o umocowanie we współczesnej myśli teologicznej jest bardzo dobre. Niestety w języku polskim nie da się tej myśli poczytać. Bo nie jest wydawana. 😉 Tkwimy w skansenie, nie wiem czy wiecie.Dlatego, z całym szacunkiem dla Artura – ale jest on tylko dziennikarzem i polskiego teologicznego establishmentu nie wzruszy. To jest robota dla pułku młodych teologów, którzy znają się na rzeczy, na tym co się pisze „w cywilizacji” i którzy mają możliwość publikacji swoich przemyśleń w Polsce.Artur ma możliwość publikacji przemyśleń, ale obawiam się, że nie siedzi na tyle głęboko we współczesnej teologii. Młodzi polscy teolodzy nie mają zaś możliwości publikować rzeczy nieprawomyślnych. O ile w ogóle mają dostęp do świeżych publikacji zachodnich i zainteresowanie w nich, w co wątpię, jeśli chodzi o większość.
> Czy mogłby Pan Red. zaprezentowac kompleksowa wizje> reformy katolicjiej etyki seksualnej na podstawie> najciekawszych i jaceniejszych propozycji postulowanych> przez wspołczesnych teologów wraz z ich argumentacją> Z gory dziękuje za takowy wpis dajacy wieksza perspektywę> poznawczą i intelektualna zwiazana z głownym tematem> toczacej sie dyskucji.Lubię wpisy Politologa 🙂
Panie Arturze czy Gosciowa ma rację? i naprawdę nie ma Pan nic ciekawego w powyższym temacie do powiedzenia?? Apel zostanie bez odpowiedzi ?jak moja poprzednia propozycja zwrocenia sie do ks. profesora M. Hellera z incjatywą stworzenia zespołu interdyscyplinarnego ds.ludzkiej seksualnosci w ramach Centrum Badań Kopernik??. Jesli cos sie robi nich to ma sens jaks logikę i systematykę oraz konsekwencje… Nasz dysukusja jesli ma miec sens niech niesie konstruktywne pragmatyczne działania.Pozdrawiam , liczen na poważna odpowiedz.
> Panie Arturze czy Gosciowa ma rację? i naprawdę nie ma Pan> nic ciekawego w powyższym temacie do powiedzenia??> Apel zostanie bez odpowiedzi ?jak moja poprzednia> propozycja zwrocenia sie do ks. profesora M. Hellera z> incjatywą stworzenia zespołu interdyscyplinarnego> ds.ludzkiej seksualnosci w ramach Centrum Badań> Kopernik??.> Jesli cos sie robi nich to ma sens jaks logikę i> systematykę oraz konsekwencje… Nasz dysukusja jesli ma> miec sens niech niesie konstruktywne pragmatyczne> działania.> Pozdrawiam , liczen na poważna odpowiedz.Politologu, celem tego blogu nie jest inicjowanie akcji społecznych. Celem jest refleksja i zamierzam się tego trzymać.Gościówa o tyle ma rację, że wśród polskich teologów (wciąż w zdecydowanej mierze księży) nie ma poważnej refleksji nad teologią (moralistyką) zachodnią. Czytałem wiele rodzimych tekstów a także przekładów, które krytykują nowa teologię moralną. Nie dotarłem np. do przekładu słynnej Deklaracji Kolońskiej (manifestu podpisanego przez ponad 160 teologów na Zachodzie). Docierałem tylko do jej krytyki. Jedynym wyjątkiem jest wspominana przez mnie wielokrotnie książka ks. Andrzeja Szostka „Natura, rozum, wolność”, która szerzej przedstawia nowe zachodnie koncepcje.Można się zastanawiać nad przyczynami takiego stanu rzeczy w polskiej teologii. Na pewno długi czas komunizmu nie sprzyjał swobodzie refleksji – Kościół potrzebował jedności, dlatego cenił bardziej posłuszeństwo niż swobodna myśl teologiczna, którą władza mogła wykorzystywać do rozbijania jedności. Ale zauważcie, że patrząc historycznie jeszcze dalej, to nigdy polski Kościół nie cieszył się wybitnymi umysłami (poza bardzo nielicznymi wyjątkami) – inteligencja była albo antyklerykalna, albo wprost… masońska. :)Co można zrobić?Samemu zacząć myśleć.
Właśnie trafiłem na artykuł ks. Bonieckiego o kartynale Martinim: http://tygodnik.onet.pl/32,0,19170,2,artykul.html. Na czwartej stronie jest taki akapit:’Z jednym wyjątkiem. O poświęconej antykoncepcji encyklice „Humanae vitae” kardynał mówi wprost: „To bardzo smutne, że ta encyklika przyczyniła się do tego, iż wielu nie traktuje już serio Kościoła jako rozmówcy i nauczyciela. (…) Uznaję, że encyklika »Humanae vitae«, niestety, miała także efekty negatywne. Wiele osób oddaliło się od Kościoła. Wynikła z tego poważna szkoda”. Tłumaczy jednak motywy Pawła VI, którego dobrze znał i cenił: „Przez encyklikę chciał wyrazić szacunek dla życia ludzkiego. Przyjaciołom wyjaśniał swój zamysł, posługując się takim porównaniem: nie należy kłamać, ale niekiedy nie można postąpić inaczej; czasem trzeba ukryć prawdę albo nie można uniknąć powiedzenia nieprawdy. Do moralistów należy określić, gdzie zaczyna się grzech, zwłaszcza w przypadkach, w których istnieje największa powinność, przekazania życia”. Encyklika – zdaniem Martiniego – słusznie pokazała różne aspekty seksualności. „Dziś jednak mamy na te sprawy szersze spojrzenie”. 'Czytam i oczom nie wierzę: „nie należy kłamać, ale niekiedy nie można postąpić inaczej; czasem trzeba ukryć prawdę albo nie można uniknąć powiedzenia nieprawdy”. Czy to znaczy, że Paweł VI nas po prostu okłamał, w imię jakichś racji, które on uznał za wyższe? Czy HV jest takim ukryciem prawdy? Jeżeli tak, to gościówa ma rację: członkowie KK nie są traktowani przez hierarchię podmiotowo, nie są żadnymi partnerami. Hierarchia, według własnego uznania stwierdza, że wiernych można sobie okłamać. Czyli co, wierni są za głupi?pozdrawiamcse
> Czytam i oczom nie wierzę: „nie należy kłamać, ale> niekiedy nie można postąpić inaczej; czasem trzeba ukryć> prawdę albo nie można uniknąć powiedzenia nieprawdy”. Czy> to znaczy, że Paweł VI nas po prostu okłamał, w imię> jakichś racji, które on uznał za wyższe? Czy HV jest takim> ukryciem prawdy?Chyba należy to rozumieć raczej tak, że – zdaniem Pawła VI – podobnie jak czasem „nie można uniknąć powiedzenia nieprawdy”, czasem nie można uniknąć zamkniętego na życie aktu małżeńskiego. I jakoś wydaje mi się, że to jest jego usprawiedliwienie NPR, a nie antykoncepcji. Pamiętaj, że tradycjonaliści są nadal przeciwni stosowaniu NPR dla unikania poczęcia.
Chyba jednak nie. Gdyby mu chodziło o to, że czasem nie można uniknąć aktu małżeńskiego zamkniętego na życie, to chyba umieściłby jakieś krótkie zdanie na ten temat w owym niesławnym punkcie zabraniającym stosowania antykoncepcji. Tymczasem ani w HV, ani w żadnej innej encyklice po HV nie ma chyba takiego stwierdzenia.Gdyby KK miał na myśli, że czasem nie można uniknąć aktu małżeńskiego zamkniętego na życie, to chyba nie byłoby tej wojny o stosowanie prezerwatyw w Afryce – wszak tamtejsza sytuacja jak żadna inna chyba uzasadnia właśnie to unikanie.Obawiam się więc, że chodziło mu jednak o uzasadnienie, dlaczego HV wygląda tak, a nie inaczej. Ale może ja dzisiaj jestem w nastroju do szukania teorii spiskowych 🙂 🙂 :-)pozdrawiamcse
> Chyba jednak nie. Gdyby mu chodziło o to, że czasem nie> można uniknąć aktu małżeńskiego zamkniętego na życie, to> chyba umieściłby jakieś krótkie zdanie na ten temat w owym> niesławnym punkcie zabraniającym stosowania antykoncepcji.Do czasu Pawła VI chyba żaden papież nie napisałby, że małżonkowie mogą współżyć, wykorzystując okresy niepłodności. Moim zdaniem właśnie z tego przyzwolenia tłumaczył się papież. I tłumaczy się z tego również w HV, która na tle dotychczasowym była rewolucją, jak przekonuje nas Artur.> Gdyby KK miał na myśli, że czasem nie można uniknąć aktu> małżeńskiego zamkniętego na życie, to chyba nie byłoby tej> wojny o stosowanie prezerwatyw w Afryce – wszak tamtejsza> sytuacja jak żadna inna chyba uzasadnia właśnie to> unikanie.Paweł VI zaproponował „akt zachowujący wewnętrzne przeznaczenie do przekazywania życia”.:)
> Chyba jednak nie. Gdyby mu chodziło o to, że czasem nie> można uniknąć aktu małżeńskiego zamkniętego na życie, to> chyba umieściłby jakieś krótkie zdanie na ten temat w owym> niesławnym punkcie zabraniającym stosowania antykoncepcji.> Tymczasem ani w HV, ani w żadnej innej encyklice po HV nie> ma chyba takiego stwierdzenia.Cse, MagCzu ma rację, Pawłowi VI chodzi o podobne trudności, jak w przypadku ochrony tzw. prawdy nienależnej. Dla mnie jest to oczywiste: pytanie, czy jesteśmy w stanie chronić prawdę komuś nienależną nie uciekając się do kłamstwa, jest klasycznym przykładem trudności etycznej, podawanym prawie w każdym podręczniku etyki i dyskutowanym przez etyków do dziś. Dlatego Papież odwołał się właśnie do takiego przykładu. Chciał przez to powiedzieć, że nauczanie, które sam sformułował!, będzie stawiać małżonków przed podobnymi trudnościami, dlatego nie zawsze sięganie po antykoncepcję jest grzechem, czyli wyborem w pełni wolnym i w pełni świadomym. Paweł VI nie mógł napisać w encyklice: „Prawo moralne jest takie wymagające, dlatego nie zawsze będzie można je spełnić”, bo byłaby to furtka podważająca sens samego prawa. Ale zauważ, że w encyklice Papież wiele pisze o ludzkiej słabości i konieczności dojrzewania do wymogów normy.Natomiast MagCzu chyba nie ma racji, gdy pisze:”Do czasu Pawła VI chyba żaden papież nie napisałby, że małżonkowie mogą współżyć, wykorzystując okresy niepłodności. Moim zdaniem właśnie z tego przyzwolenia tłumaczył się papież. I tłumaczy się z tego również w HV, która na tle dotychczasowym była rewolucją, jak przekonuje nas Artur.”Wyraźne przyzwolenie na NPR dał już Pius XII w 1951 r. w słynnym przemówieniu do położnych (można go odnaleźć w necie). Pawłowi VI chodzi o podmiotową stronę współżycia i konieczny – jego zdaniem – wymóg w niej „otwarcia na życie”. Jakie to ma konsekwencje, już o tym pisałem i jeszcze będę pisał.
Chwila, chwila. Skoro Paweł VI uważał, że istnieją sytuacje, w których użycie antykoncepcji nie będzie grzechem, to powinien o tym chyba powiedzieć otwarcie, a nie tylko w prywatnych komentarzach do znajomych. Chodzi mi o to, że, jeżeli przyjmował istnienie takich sytuacji, to owo istnienie musiało być immanentną częścią całej koncepcji! Bez założenia takich sytuacji HV i cała katolicka etyka seksualna nie przystają do rzeczywistości, co tutaj wiele razy już wytykaliśmy.Otwarte powiedzenie o tych sytuacjach pozwoliłoby na lepsze zrozumienie całej koncepcji i może kardynał Martini nie musiałby ze skutkiem komentować, że HV spowodowała wiele niezrozumienia i że wiele osób odeszło od Kościoła.Jak dla mnie, sprawa wygląda tak, że KK znów bał się zaufać sumieniom wiernych, więc na wszelki wypadek dał bezwzględną regułę. A w dodatku, jak takie prywatne komentarze wychodzą po latach, to stanowią dobrą pożywkę dla osób szukających spisku (na przykład dla mnie). :-)pozdrawiamcse
> Chwila, chwila. Skoro Paweł VI uważał, że istnieją> sytuacje, w których użycie antykoncepcji nie będzie> grzechem, to powinien o tym chyba powiedzieć otwarcie, a> nie tylko w prywatnych komentarzach do znajomych. Chodzi> mi o to, że, jeżeli przyjmował istnienie takich sytuacji,> to owo istnienie musiało być immanentną częścią całej> koncepcji! Bez założenia takich sytuacji HV i cała> katolicka etyka seksualna nie przystają do rzeczywistości,> co tutaj wiele razy już wytykaliśmy.> Otwarte powiedzenie o tych sytuacjach pozwoliłoby na> lepsze zrozumienie całej koncepcji i może kardynał Martini> nie musiałby ze skutkiem komentować, że HV spowodowała> wiele niezrozumienia i że wiele osób odeszło od Kościoła.Cse, rozróżnienie między złem moralnym a grzechem (grzech jest świadomym i dobrowolnym czynieniem zła moralnego) jest „immanentną częścią całej koncepcji” nauczania Kościoła. Czasem Magisterium o tym przypomina, jak np. w „Persona humana”: „Według tradycji chrześcijańskiej i nauki Kościoła, oraz wskazań prawego rozumu, porządek moralny w dziedzinie seksualnej obejmuje dobra życia ludzkiego tak wielkiej wartości, iż wszelkie bezpośrednie naruszenie tego porządku jest obiektywnie przekroczeniem ciężkim. Zapewne należy przyznać, że ze względu na rodzaj i przyczyny grzechów natury seksualnej, łatwiej się zdarza, iż nie występuje w nich w pełni wolne przyzwolenie. Wskutek tego wymaga się tu roztropności i ostrożności w wydawaniu jakiegokolwiek sądu o odpowiedzialności człowieka” (nr 10). Takim przypomnieniem odnośnie antykoncepcji i HV jest przecież także Vademecum dla spowiedników (można znaleźć w necie). Co innego jest dla mnie zaskakujące w prywatnej wypowiedzi Pawła VI. Pytanie: czy da się w każdej sytuacji chronić prawdę komuś nienależną bez uciekania się do kłamstwa, jest do dzisiaj żywo dyskutowane w etyce, a odpowiedzi wcale nie są jednoznaczne i oczywiste. Jeśli Papież problem antykoncepcji w małżeństwie porównuje do tego problemu w etyce, to tak jakby powiedział: „Zagadnienie antykoncepcji, mimo mojego stanowczego i jednoznacznego rozstrzygnięcia, wcale nie jest jednoznaczne i oczywiste”.
Otóż to. Skoro nie jest jednoznaczne i oczywiste, należałoby wyjaśnić, co pozostaje do ujednoznacznienia i wyjaśnienia. Zauważmy bowiem, że w przeciwnym razie zostawia się wiernych w nader nieciekawej sytuacji: istnieje wytyczna KK wyrażona dość jednoznacznie i kategorycznie. W opinii wielu wiernych jest ona co najmniej dyskusyjna, ale dura lex sed lex. Co więcej, ta różnica między złem moralnym a grzechem jest niestety bardzo blada a to z tego powodu, że poleca się, aby ocenę winy analizować podczas spowiedzi. Rzecz w tym, że spowiednicy jacy są, każdy widzi, żeby było jasne powiem, że w dużej części są marni. I teraz winę ocenia (no dobra, niech będzie nawet, że nie ocenia a pomaga analizować) spowiednik, który czasem odwala masówkę, czasem o tym, co KK na temat antykoncepcji mówi wie mniej niż penitent a czasem ma po prostu bardzo radykalne poglądy. Taka ocena winy będzie bardzo różna w zależności od spowiednika, a przecież z jego bycia szafarzem sakramentu pojednania wynika możliwość udzielenia (bądź nie) rozgrzeszenia.Czyli Paweł VI stworzył przepis, którego wykonalność jest trudna a interpretacja różna (sytuacja przypomina trochę polskie urzędy skarbowe). A na koniec stwierdza, że ten jednoznaczny i ostateczny przepis wcale jednoznaczny i ostateczny może nie jest.To ja pytam, po co taki przepis tworzyć. Skoro sam twórca miał wątpliwości co do jednoznaczności i ostateczności, czy nie powinien był go przeformułować?A co ja, szary katolik, mam zrobić? Stwierdzić w sumieniu, że KK nie podał mi wystarczających argumentów rozumowych uzasadniających zakaz stosowania antykoncepcji (tu parafrazuję o. Prusaka) i w związku z tym mogę się z tym nakazem nie zgodzić (to już mój dodatek)? I co, przy każdej spowiedzi informować o tym konflikcie sumienia? pozdrawiamcse
> Wyraźne przyzwolenie na NPR dał już Pius XII w 1951 r. w> słynnym przemówieniu do położnych Oczywiście masz rację – przyzwolenie Piusa było. Przeczytałam ten tekst na nowo. Jednak wrażenie pozostaje to samo. Pius pisał do uczestniczek kongresu, grupy zawodowej – w zasadzie nie do małżonków. I wiele razy podkreśla pierwszy cel małżeństwa, rozważając pytanie, czy permanentne celowe współżycie w dni niepłodne nie czyni małżeństwa w ogóle nieważnym. Paweł VI, pisząc do małżonków, już nawet ma nadzieję na opracowanie „wystarczająco pewnej metody” określania niepłodności. Pius w przypadku istotnego powodu do uniknięcia poczęcia chyba zaleciłby wstrzemięźliwość? Formalnie u jednego i drugiego małżonkowie muszą mieć poważne powody ograniczania liczby potomstwa, ale mam wrażenie, którego nie mam teraz czym poprzeć, że u Pawła jest to mniej zasadniczy nakaz. Pamiętasz może usuniętą już dawno ze stron LMM wypowiedź Macieja Tabora w odpowiedzi na pytanie internauty – stawiał tezę, iż z HV wynika, iż małżonkowie zawsze powinni chcieć mieć kolejne dzieci i zawsze rewidować powody odkładania kolejnego poczęcia. Tabor napisał „Kościół już tak na to nie patrzy”. Chyba jednak jest to tylko efekt powszechnego odczucia, bo dokumenty nic takiego nie mówią wyraźnie.Pius w przemówieniu pisał: „Jeśliby natura zmierzała wyłącznie, albo na pierwszym miejscu, tylko do wzajemnego oddania się i posiadania małżonków w radości i w miłości, – gdyby ten akt przeznaczyła tylko na to, żeby ich uczynić w najwyższym stopniu szczęśliwym w ich osobistym życiu – a nie po to, by małżonków pobudzić do służby nowemu życiu, – to Stwórca byłby ustanowił inny plan formowania i używania aktu płciowego. Tymczasem widzimy, że w nim wszystko podporządkowane jest i skierowane do jednego celu: urodzenie i wychowanie potomstwa, czyli do pierwszorzędnego celu małżeństwa, jako źródła i początku życia!”A dla Artura przestroga stamtąd, zupełnie nie w tonie Pawła VI:Nawet wśród katolików są tacy, którzy słowem lub pismem usiłują wykazać konieczność pewnej „autonomii”, wskazać jakiś osobny cel, jakąś osobną wartość popędów płciowych, zmysłowości i jej wykonywania, niezależnie od płodzenia nowego życia. Ci ludzie chcą poddać nowym badaniom całą tą sprawę, chcieliby ustalić nowe normy w miejsce porządku ustalonego przez Boga. Nie uznają innego hamulca dla sposobu zadowolenia instynktu płciowego, jak tylko zachowanie samej istoty aktu pochodzącego z instynktu. Zamiast moralnego obowiązku panowania nad namiętnościami nastąpiłaby swoboda używania popędów i kaprysów natury na ślepo, bez żadnych hamulców. To wszystko, prędzej czy później może spowodować wielkie szkody dla moralności, dla sumień ludzkich i dla godności człowieka.
„Jeśliby natura zmierzała wyłącznie, albo na pierwszym miejscu, tylko do wzajemnego oddania się i posiadania małżonków w radości i w miłości, – gdyby ten akt przeznaczyła tylko na to, żeby ich uczynić w najwyższym stopniu szczęśliwym w ich osobistym życiu – a nie po to, by małżonków pobudzić do służby nowemu życiu, – to Stwórca byłby ustanowił inny plan formowania i używania aktu płciowego.”Tak na marginesie, śmieszą mnie takie naiwne teksty. Naiwna wiara w doskonałość Natury. Zapytajcie Stwórcę, jaki miał plan umieszczając narządy wydalnicze tak blisko płciowych, że zwłaszcza u kobiet łatwo o zakażenie bakteriami? Zapytajcie Stwórcę, dlaczego połączył wejścia układu oddechowego i trawiennego, tak że łatwo o zadławienie? Zapytajcie Stwórcę, po co stworzył człowiekowi zatoki – chyba tylko po to, żeby chorował na uciążliwe ich zapalenia. Albo po co stworzył wyrostek robaczkowy, z którego powodu w dawniejszych czasach mnóstwo ludzi zeszło z tego świata?
Niestety, są to śmieszne i naiwne teksty. Ale może Pan Bóg specjalnie tak stworzył umysł Piusa, by m.in. rozbawić nas nimi.
Gościówo, bardzo celny komentarz. Ale wydaje mi się, że problem jest znacznie głębszy niż tylko „naiwna wiara w doskonałość natury”. Ja bym to określił jako dość buńczuczne przekonanie o istnieniu pewnej bardzo subtelnej „linii telefonicznej” bezpośrednio do Boga – zwłaszcza hierarchowie mają często przekonanie, że Bóg nas informuje o swoich myślach, zamiarach, działaniach i trzeba tylko umieć ten głos odczytać. Dlaczego in vitro jest grzeszne? Bo skoro Bóg nie obdarzył kogoś dzieckiem, to nie można się o nie starać wbrew jego woli (bp. Pieronek). Skąd wiadomo, jaka jest wola Boża w tym temacie? Jak się jest biskupem, to się takie rzeczy wie… Dlaczego antykoncepcja jest zła? Bo tak mówi pięciu papieży. Przy milczącej aprobacie Pana Boga. Bo gdyby Bóg myślał inaczej, to by przecież im powiedział, że się mylą…
Dokument Humane vite został opracowany podobno przez zwplleników opus Dei i został Papezowi podstawiony.Mógłby Jasnie Pan pogrzebac trochę w tej historii?.Zwłaszcza ,ze jakiś tam rok teologii zaliczył.
Tak to była żaba podrzucona Kościołowi a potem robiono polityczne kariery na plecach Kościoła.Przypomnijcie sobie początek lat 90 i nasz sejm i listy episkopatu czytane zamiast kazań.
Zapraszam na http://tnij.org/co5m
„Uważam, że ślepą uliczką jest traktowanie seksu w małżeństwie jako liturgii. Liturgia nigdy nie będzie zabawą!”Mam jeszcze komentarz do tego fragmentu.Taki bardziej ogólny.Wydaje się nie do pomyślenia, żeby liturgia katolicka była zabawą.Jednak są religie, w których nie jest to tak oczywiste. W starożytnych religiach istniały bachanalia, nierząd sakralny… Słowianie mieli Noc Kupały.Żeby daleko nie szukać, weźmy judaizm. Król Dawid tańczył przed Arką Przymierza. Pieśń nad Pieśniami opisuje związek erotyczny. Dziś Żydzi mają święto Radość Tory, kiedy z radością i tanecznym krokiem obnoszą zwoje Tory. Mają też święto Purim, kiedy religijnym obowiązkiem jest upić się!Jak już kiedyś pisałam, w jednej z książek Isaaca Bashevisa Singera chłopiec-bohater z wypiekami na twarzy czyta żydowskie księgi mistyczne, do których się po kryjomu dorwał… A tam – opisy życia niebiańskiego jako rozkoszy, gdzie „Bóg spółkuje z Szechiną na rozmaite sposoby – i od przodu, i od tyłu…”Rabbi Dow Ber z Międzyrzeca powiedział: „Modlitwa jest jak stosunek z Szechiną. Na początku stosunku są ruchy, i podobnie – są ruchy w modlitwie [modlitwa żydowska wiąże się ze specyficznym gestem pokłonów…] Później – można stać bez ruchu, będąc połączonym z Szechiną mocnym więzem…”A więc – może to z tej strony należy patrzeć? Nie seks uprawiać na podobieństwo modlitwy, lecz modlitwę uprawiać na podobieństwo seksu!
Czy nikt nie zauważył tego mojego wpisu powyżej? Przedstawiłam tam ciekawą koncepcję, ale nikt nic nie komentuje…?!
O. Kłoczowski lubi powtarzać za Simon Weil, że to nie mistycy mówią językiem zakochanych, tylko zakochani mówią językiem mistyków. Jakby nie było, wcale to mi nie pomaga zrozumieć znaczenia seksu – raczej sprawę jeszcze bardziej gmatwa. Coraz bardziej jestem przekonany, żeby seks trzymać „z dala” od tego czym jest w sensie ścisłym religia – czyli oddawanie kultu Bogu.
> Jakby nie było, wcale to mi nie pomaga> zrozumieć znaczenia seksu – raczej sprawę jeszcze bardziej> gmatwa. Dlaczego ci gmatwa? Możesz coś więcej o tym napisać? Co jest w tym pomyśle takiego, na czym się potykasz?Drugie pytanie: Dlaczego chcesz zrozumieć znaczenie seksu? Zakładasz, że on ma jakieś znaczenie sam z siebie? A nie jest czasem tak, że kultury i religie nakładają na seks różne znaczenia? Albo zwróć uwagę na tego chasydzkiego rabina, którego cytuję: On nie wyjaśnia znaczenia seksu za pomocą pojęć religijnych. On wyjaśnia pojęcia religijne za pomocą pierwotnego doświadczenia seksu. Trudno mu odmówić rozsądku – to seks jest rzeczą bardziej pierwotną, wychodzącą z natury, a nie religia.> Coraz bardziej jestem przekonany, żeby seks> trzymać „z dala” od tego czym jest w sensie ścisłym> religia – czyli oddawanie kultu Bogu.Dlaczego uważasz, że definicją religii jest oddawanie kultu Bogu? Czuję, że zawężasz. Według mnie kult to sprawa marginalna.
Popieram. Przeczytałam kiedyś, że wzajemny „dar ciala” w małżeństwie, można porównać do Ciała Chrystusa w Eucharystii. Jest to dla mnie zupełnie nie do przyjęcia.
Dlaczego jest to dla ciebie nie do przyjęcia? Pytam, bo potrafię sobie wyobrazić różne interpretacje Eucharystii, niekoniecznie związane z powagą i doskonałością. Wciąż wraca pytanie – czy my nie mamy okrojonej wizji sakramentów i liturgii? Krzywym okiem patrzy się na shows ojca Góry (zwanego Violettą Villas polskiego duszpastertwa 😉 ). Krzywo patrzy się już nawet na shows starego papieża, te wszystkie tańce i swawole z młodzieżą. Ale z drugiej strony, kto powiedział, że chrześcijaństwo, sakramenty, liturgia nie mają tak wyglądać??
Jestem jak najbardziej za tańcami i swawolami z młodzieżą i nie tylko z młodzieżą. Ale Eucharystia jest moim osobistym spotkaniem z Bogiem. Nie oczekuję od Boga doznań seksualnych. Poza tym nie umiem myślć o życiu bez uwzględnienia istniejących patologii. Wyobraź sobie ludzi z traumatycznymi doświadczeniami seksualnymi, albo np. homoseksualistów. Jak oni mają utożsamiać Eucharystię ze współżyciem w małżeństwie? To są jedynie pojedyncze przykłady. P.S. Ubawiłaś mnie tym wyrostkiem i zatokami :)))
> Jestem jak najbardziej za tańcami i swawolami z młodzieżą> i nie tylko z młodzieżą. Ale Eucharystia jest moim> osobistym spotkaniem z Bogiem. A przecież te tańce przy Janie Pawle II odbywały się między innymi właśnie podczas masowych mszy.> Nie oczekuję od Boga doznań> seksualnych.A właściwie dlaczego? Mistycy miewali. Cały problem jest w naszych głowach. Mamy w głowie gilotynę, która odcina Boga od seksu.> Poza tym nie umiem myślć o życiu bez uwzględnienia> istniejących patologii. Wyobraź sobie ludzi z> traumatycznymi doświadczeniami seksualnymi, Przy dzisiejszym pojmowaniu Eucharystii jako wspólnoty wiernych z kolei bardzo cierpią ludzie z problemami dotyczącymi dostosowania się do życia w społeczeństwie: samotni, chorzy na zespół Aspergera, różne problemy z osobowością.> albo np.> homoseksualistów. Natychmiast przypomniał mi się stary i kiepski, ale niegdyś głośny film „Ksiądz”. Kamieniem obrazy było między innymi to, że przedstawiono tam stosunek seksualny księdza z drugim mężczyzną i przebitki z mszy. :-)> Jak oni mają utożsamiać Eucharystię ze> współżyciem w małżeństwie? Małżeństwo gejowskie? ;-)Ja doskonale wiem, że moje propozycje są dość daleko od ortodoksji. Ale pokazuję, że gdy usunąć z głowy ową gilotynę odcinającą od pewnych spraw aspekty seksualne, to możliwe stają się rzeczy wcześniej uważane za absolutnie nie do pomyślenia. I da się pogodzić paradoksy wcześniej uważane za niemożliwe do pogodzenia.
> Dlaczego jest to dla ciebie nie do przyjęcia? Pytam, bo> potrafię sobie wyobrazić różne interpretacje Eucharystii,> niekoniecznie związane z powagą i doskonałością. Jakby nie interpretować Eucharystii, jest ona związana z okrutną śmiercią na krzyżu. Co do tego ma oddanie się w seksie?
> Jakby nie interpretować Eucharystii, jest ona związana z> okrutną śmiercią na krzyżu. Co do tego ma oddanie się w> seksie?Ależ nie! Ona jest związana ze Zmartwychwstaniem!
No tak śmierć Jezusa na krzyżu jest związana ze zmartwychwstaniem. A zmartwychwstanie z seksem.
Bardzo dla ciebie rażące to zestawienie? Dlaczego?
Rażące? Nie o tym mowa. Tak jak śmierć na krzyżu nie kojarzy mi się z seksem, tak i zmartwychwstanie nie kojarzy mi się z seksem.
Zgadzam się z Tobą całkowicie. Zacytowałam tylko jednego z polskich teologów -„wzajemny dar ciała w małżeństwie mozna porównać do Ciala Chrystusa, jakie otrzymijemy w darze w Eucharystii”
> zmartwychwstanie nie> kojarzy mi się z seksem.A mnie się kojarzy. I co teraz?
I nic. Twoje prawo:)))
A dlaczego/jak Ci się Eucharystia z seksem kojarzy? Pytam serio
Ciekawa dyskusja!Dla mnie uwagi i pytania gościówy są bardzo inspirujące, ciekawe i bliskie mojej intuicji.Wierzymy w końcu w Boga, który potrafi „zapłonąć zazdrosną miłością do swego ludu”!Ta namiętna miłość sprawiła, że zesłał syna, który, (znowu z miłości) ofiarował życie za całą ludzkość.Jasne, bezpośrednio nie ma to związku z czynnościami seksualnymi o których w pierwszej kolejności myślimy, ale gdyby zejść głębiej do samej istoty aktu to intencjonalność jest ta sama…Jej istotą jest budowanie absolutnej, totalnej jedności z drugą osobą na wszystkich możliwych płaszczyznach. No i, właśnie ofiara z siebie, dar.Całkowicie oddaję sie małżonkowi a on oddaje sie mnie, dlatego może nastąpić spotkanie najbliższe z możliwych.Prawdziwe źródło Seksu – rozumianego najszlachetniej, jako całościowa jedność osób – znajduje się w głowie, a nie w narządach płciowych. Taka jest ludzka natura dążąca do absolutu.Czynności seksualne nie mogą nam wystarczyć, nawet sama prokreacja to za mało…Dlatego totalna miłość Boga w tym sensie ma dla mnie naturę bardzo seksualną. 🙂
Sorry Anias, ale to rozumowanie mnie przerasta. Niespecjalnie mam ochotę myśleć w tym stylu.:(
> Prawdziwe źródło Seksu – rozumianego najszlachetniej, jako całościowa jedność osób – > znajduje się w głowie, a nie w narządach płciowych.Pytanko: Czy dopiero ta „głowa” rehabilituje seks w twoich oczach? 😉 Człowiek jest całym ciałem. Narządy płciowe produkują hormony, które wpływają na pracę mózgu. Mózg wysyła sygnały, które wpływają na pracę narządów płciowych. Proponowałabym jednak nie odcinać głowy od reszty ciała i nie traktować jej jako czegoś lepszego. Chrześcijaństwo głosi zmartwychwstanie ciała, a nie tylko głowy.
:))Nie odcinam głowy od reszty, tylko zwracam uwagę że to jest organ kierowniczy, najważniejszy dla ciała.To on steruje w jakiejś określonej części naszymi reakcjami.Co więcej, człowiek ma podobno również duszę i dzięki temu jest (potencjalnie) istotą metafizyczną.W każdym razie tzw. człowieczeństwo odróżnia nas od zwierząt i dlatego możemy czytać poezję, śpiewać, potrafimy myśleć refleksyjnie (autorefleksyjnie), ironicznie; jesteśmy „myślącą trzciną na wietrze” i w końcu – potrafimy kochać.Wydaje mi się, że o człowieku i jego reakcjach (także seksualnych) nie można mówić nie uwzględniając wspomnianego humanitas.Jakie to ma związek z seksem?Ogromny. Jestem przekonana, że udane i w pełni satysfakcjonujące życie intymne (wolę to określenie) jest ściśle związane z ową jednością osób, o której pisałam w poprzednim poście. Jednością na każdej płaszczyźnie. To nie „czynności seksualne” spełniają podstawową rolę więziotwórczą.Jeśli będzie porozumienie i jedność na płaszczyźnie psychiczno-duchowej to udane współżycie będzie jego owocem. Cieszę sie gościówo że rozpoczęłaś ten temat.
> Jestem przekonana, że udane i w pełni> satysfakcjonujące życie intymne (wolę to określenie) jest> ściśle związane z ową jednością osób, o której pisałam w> poprzednim poście. Jednością na każdej płaszczyźnie.> To nie „czynności seksualne” spełniają podstawową rolę> więziotwórczą.> Jeśli będzie porozumienie i jedność na płaszczyźnie> psychiczno-duchowej to udane współżycie będzie jego> owocem.> Cieszę sie gościówo że rozpoczęłaś ten temat.Otóż właśnie i Esther Perel i syndrom „przechodzonego związku” podważają tę naszą intuicję. Zbyt duża jedność na płaszczyźnie psychiczno-duchowej może zgasić pożądanie. Zauważcie, że słynna koncepcja Strenberga dostrzega w miłości aż trzy względnie niezależne elementy, o które należy się troszczyć jakby „równolegle”: namiętność, intymność i zaangażowanie. Anias, miłość jest chyba bardziej skomplikowana niż myślimy i niż myśli… Magisterium Kościoła. :)A co do pytania: dlaczego wyleczyłem się z pomysłów wspierania znaczenia seksu religią, liturgią czy mistyką? Bo to się zawsze źle kończy dla… seksu. Przeczytajcie sobie, do czego takie dowartościowanie seksu prowadzi u Karola Wojtyły. Opisuję to pokrótce w ostatnim podrozdziale („Zimne niebo”) mojego tekstu „Gerda, Kay i sprawy ostateczne” (link – obok w linkowni).
Przeczytałem sugerowany przez Pana Artura artykuł, w przedstawionych rozważaniach na temat nadzieji powszechnego zbawienia porusza Pan kwestię małżeństwa …”Zacytowane zdanie nie znalazło się w książce przypadkowo. Jan Paweł II w cyklu środowych katechez o małżeństwie konsekwentnie rozwinął takie myślenie. W katechezach poświęconych życiu wiecznemu, powołując się na słowa Jezusa, że w niebie “nie będą się ani żenić, ani za mąż wychodzić” (Mt 22,30), Papież wyraźnie stwierdza, iż małżeństwo “należy wyłącznie do »tego świata«”, nie stanowi “eschatologicznej przyszłości człowieka”. W życiu wiecznym z relacji małżeńskiej nic nie pozostanie, prócz zrodzonych i wychowanych “dla nieba” dzieci oraz osobistego uświęcenia. W zmartwychwstaniu nasze ziemskie życie zostanie jakby “zresetowane” i na nowo “sformatowane” – zbawieni, którzy żyli w doczesności w małżeństwie, na powrót staną się “dziewiczy” – tylko “dla” Boga. I dopiero w tej “dziewiczości” możliwa będzie “nowa, doskonała intersubiektywność” między zbawionymi. Tu, na ziemi jej antycypacją jest celibat “dla królestwa niebieskiego”.Czy można taką eschatologię proponować wdowcowi czy wdowie, którzy nadal kochają swego zmarłego współmałżonka i żyją nadzieją przyszłego spotkania?..”Co oznacza dla Pana nadzieje przyszłego spotkania w sensie relacji małżenskiej w Niebie ?? jJaką ma Pan koncepcje eschatologiczną małżeństwa na podstawie cytatu z Biblii???Jak według Pana Redaktora bedzie wygladac ta relacja ??Czy bedzie miec tylko i wyłacznie wymiar duchowy skoro otrzymamy ” nowe „ciała w zyciu wiecznym??PS. Dziekuje za odpowiedz na moj poprzedni wpis, mam nadzieje ze ten wpis juz sie wpisuje w ogolna koncepcje Pana Blogu -)z powazaniem
Polecam http://www.wyborcza.pl/1,75480,6147464,Teolog_przy_nadziei.html
Góra z górą się nie zejdzie, a Gościówa z Anias- i owszem…Ja osobiście nie podzielam ich intuicji o obecności erotyki w przeżyciach mistyków i zdecydowanie inaczej bym to zjawisko nazwała. Może ekstazą, może nirwaną, rozpłynięciem się w miłosnym zespoleniu i oddaniu- poza czasem i przestrzenią i tymbardziej poza ciałem… Na pewno nie można mówić o orgaźmie. To żałosne. Przy sprawie Betanek z Kazimierza wyczytałam gdzieś, że ich duszpasterz demonstrował im właśnie coś takiego jak Pan będzie z nimi obcował- lepiej sie nie zagłębiać w szczegóły, jaka to była „pozycja”. Litości.Dobrze, że Pan Artur zachowuje zdrowy rozsądek.
Zmartwychwstanie – wolność i szczęście. Seks – wolność i szczęście. Być może – zespolenie ale jednocześnie wolność, taki paradoks. Tak z grubsza.Poszukajcie u mistyków, traktujecie mnie jak wyjątek spadły z kosmosu, a przecież święci i święte Kościoła katolickiego od kilkuset lat mają tego typu intuicje.
oczekujecie po „kolędzie”swego proboszcza I macie wątpliwości ile dać w „kopercie” PrzeczytajcieZ góry zaznaczam ze tekst znaleziono w sieci i nie jest mojego autorstwa ale jest na tyle dobrze napisany że wypada się z nim zaznajomić zapraszam do lektury…363 zł kwartalnie !!! Dokładnie tyle płaci mój proboszcz dobrodziej, jako podatek od swoich dochodów. Ostatnio pewien uroczy wikary po cywilnemu tak mi zaimponował przy ruletce, że postanowiłem włożyć w to trochę wysiłku i dowiedzieć się jakie są źródła finansowania luksusowej konsumpcji części kleru. Pałacyki, wille, „siostrzenice”, „siostrzeńcy”, nocne kluby, limuzyny, ekskluzywne kurorty, ostentacja w szastaniu pieniędzmi. Niemożliwe, żeby źródłem finansowania była tylko taca od zubożałego społeczeństwa. No to skąd na to biorą ??? Trudny temat, ale na czasie, bo nie zauważyłem, żeby ktokolwiek porwał się na poważną próbę odpowiedzi na to pytanie. Powtarzają się tylko wpisy „opodatkować Kościół”. Sprobujmy zatem na spokojnie zmierzyć się z tym tematem. – 1 – Taca. To oczywiste. Bez tego elementu żadna msza święta nie jest dość święta, żeby ją warto było odprawić. Poza tym dla zapewnienia wiernym stosownej motywacji tradycyjne 5 przykazań kościelnych udoskonalono w ten sposób, że bogobojny katolik może już balangować kiedy chce byleby dobrze dawał na tacę fachowcom. – 2 – Skarbony. Rozstawia się je w domach bożych tak gęsto, jak pewien ojciec dyrektor z Torunia podaje numer konta przez radio. Zastosowany pretekst nie ma znaczenia, bo i tak wszystko trafia do rąk proboszcza i tylko on wie, co się z tymi pieniędzmi dalej dzieje. – 3 – Zyski z wynajmowania nieruchomości. Po wejściu kleru do szkół państwowych zostało na przykład około 23 000 tak zwanych punktów katechetycznych. Dobrodzieje robią z tym co chcą. Mogą na przykład swoim lokalnym cywilnym kolaborantom z władz terenowych kazać organizować różnego rodzaju konferencje, szkolenia i tak zwane sesje wyjazdowe właśnie w tych lokalach. Cenę dyktuje dobrodziej i nikt nie śmie się targować. Wiele razy brałem udział w takich przymusowych spędach, więc wiem o czym mówię. Inni dobrodzieje nie krępują się zakładać w tych obiektach prywatnych hurtowni zarejestrowanych tak, żeby nie płacić podatków. – 4 – Zyski z inwestycji budowlanych typu Roma Office Center w Warszawie. W tym przykładzie inwestorem jest archidiecezja warszawska, która włożyła w to 24 miliony dolarów amerykańskich. W kościelnym wieżowcu mieszczą się również bary, restauracje, sklepy, punkty usługowe itp. Ogółem około 12 000 metrów kwadratowych świętej powierzchni. Działkę w centrum Warszawy kazali sobie dać praktycznie za darmo. – 5 – Zyski z działalności przemysłowej. Szczególnie przemysł poligraficzny. Poczytajcie o przewałach „Stella Maris”. Masowy wyrób dewocjonaliów, świec, win ( niby, że mszalne ) itp. Doskonałe przebicie jest również na opłatkach. – 6 – Zyski z działalności handlowej. Na przykład własne księgarnie, sklepy z dewocjonaliami, wydawnictwa kościelne, kwieciarnie przy cmentarzach itp. – 7 – Zyski z działalności rolniczej. Wielu wiejskich proboszczów do dzisiaj posiada tak zwane prebendy i obrabia je wiejskimi parobkami, jak przed wojną. Trzeba przyznać, że od działalności rolniczej księża płacą podatek rolny.Ale za to otrzymują milionowe dotacje z UE. – 8 – Zyski/straty z ogólnopolskich businessów Episkopatu lub biskupów. Przykład – fundusz emerytalny Arca Invesco. W tym przypadku czarni się przeliczyli. Powoływanie się w telewizyjnych reklamówkach na autorytet Episkopatu okazało się niewypałem i fundusz nie wytrzymał konkurencji. – 9 – Zyski z działalności nazwijmy to umownie „obszarniczej” . Przykład gospodarstwo Carol. Kościelny Caritas kazał sobie dać 1 300 hektarów państwowej ziemi razem z bezrobotnym miejscowym chłopstwem z Mierzyna i Wrzosowa. Ci biedni ludzie ( dawni pracownicy PGR-ów ) w praktyce są teraz całkowicie zależni od nowego pana, bo innej roboty nie ma. – 10 – Zyski z przedsiębiorstw wielobranżowych. Na przykład business turystyczny. Sam byłem kilka razy na tak zwanych pielgrzymkach autokarowych po Europie. Faktycznie były to normalne komercyjne trasy turystyczne ( częściowo fundował zakład pracy, więc się jeździło ). Dobrodzieje wskazywali cywilnym kolaborantom, do wycieczek których biur podróży powinien ze społecznych pieniędzy dopłacać katolicki urzędnik. Dla wyższych szarż były lepsze „pielgrzymki”. Najlepsi w businessie turystycznym są ojcowie Pallotyni. Jak macie odpowiednio gruby portfel, możecie z nimi pielgrzymować na przykład po Amazonii. – 11 – Zyski z businessu oświatowego. Wiara nie jest nauką. Czarni natomiast kształcą swoje przyszłe kadry na koszt Ministerstwa Nauki ( czy jak tak ono się teraz oficjalnie nazywa ). W 2001 roku tylko KUL i PAT pociągnęły od Polski dokładnie 57 878 200 złotych, ciągną dalej i co raz więcej. Jest również trzecia pompa ssąca. Kiedyś nazywało się to Akademia Teologii Katolickiej. Zmieniono nazwę na Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego i już można doić, bo oficjalnie szkoła ma status uczelni państwowej. Podejmowane są liczne próby zakładania wydziałów teologicznych na różnych uczelniach państwowych. – 12 – Zyski z businessu cmentarnego. To dobry temat na specjalny wątek. Jeżeli ktoś ma czas i potrafi to zrobić, niech spróbuje oszacować dochodowość z jednego hektara cmentarza, tak jak to się robi w rolnictwie. Produkt jest inny, ale z ekonomicznego punktu widzenia zasada podobna. Gołym okiem widać jednak, że trudno sobie wyobrazić lepszy i pewniejszy interes. Ceny narzucane przez pasterzy i ich techniki marketingowe znacie, albo poznacie. – 13 – Zyski z prawdziwych darowizn. Kościół od otrzymanych darowizn nie płaci podatków. Prawdziwe darowizny ( w odróżnieniu od fikcyjnych ) najlepiej wychodzą wtedy, gdy mają formę dotacji i rozdaje się nie swoje pieniądze, ale spółek skarbu państwa. Spółka skarbu państwa to jest takie coś, że jeszcze tego nie sprywatyzowali, ale już przygotowali do dojenia, bo nadali postać spółki akcyjnej. Stanowiska prezesów i członków rad nadzorczych obsadza się zwykle z nadań politycznych a potem należy się odwdzięczyć. Przykład KGHM Polska Miedź S.A. Polityczni mianowańcy – w tym przypadku jeszcze z rozdania solidarnościowego – odwdzięczyli się w następujący sposób: Fundacja Świętego Antoniego z okazji festynu „Unieś mnie do góry” 300 000 zł. Parafia w Głogowie 450 000 zł. Jankowski ze Świętj Brygidy 450 000 zł. 3 razy po 50 000 zł dla diecezji legnickiej, zielonogórskiej, wrocławskiej, katowickiej. Katolickie Radio Plus z Legnicy i Katolickie Radio Głogów odpowiednio 8 100 i 5 000 zł miesięcznie. Kuria we Wrocławiu – samochód Audi A 8 za 196 000 zł bez VAT. Seminarium Duchowe we Wrocławiu 7 000 zł. Salezjańskia Organizacja Sportowa 150 000 zł. KGHM to tylko jeden przykład działalności cywilnych kolaborantów. Ile czarni wyciągnęli tą metodą w skali całej Polski prze 25 lat naszego pontyfikatu ? Ile ciągną obecnie ? – 14 – Zyski z fundowania dobrodziejom na koszt podatników 80 % składki emerytalnej, a misjonarzom na misjach, zakonnicom i zakonnikom klauzulowym i tak zwanym kontemplacyjnym 100 %. Też bym tak chciał. Niech inni co miesiąc składają się na moją przyszłą emeryturę, a ja będę siedział i kontemplował… Te pozostałe 20 % składki emerytalnej i wypadkowej, którą płacą wielebni i tak jest potrącana z osławionego dochodowego podatku ryczałtowego. Dochodowy podatek ryczałtowy to sztandar, którym wymachują księża, gdy ktoś im mówi, że wtrącają się do polityki a nie płacą podatków. Jeszcze do tego wrócimy. – 15 – Zyski z państwowych dotacji na kościelne zakłady opieki społecznej ( art. 22 ust.1 Konkordatu ) i zyski z państwowych dotacji na przedszkola, szkoły i inne placówki oświatowo – wychowawcze kościoła. – 16 – Zyski z urzędolenia. Najprostszej czynności służbowej kapłan katolicki nie wykona bez „karteczki”, najlepiej w trzech kopiach i żeby na każdej były po dwie piecząteczki. Na każdym kroku płać i płać. Kolega opowiadał mi jak poszedł na „nauki przedmałżeńskie”… DRUGA GRUPA – OFICJALNE DOCHODY KSIĘŻY 17. Śluby. 18. Pogrzeby. 19. Chrzty. 20. Kolędy. 21. Intencje mszalne. 22. Wypominki 1 i 2 listopada ( podobno 1/10 oficjalnych rocznych dochodów indywidualnych pochodzi z tego źródła ). Czarni dobrze wiedzieli po co wymyślili ludziom tak zwany czyściec, mimo że takiego słowa nie ma w Biblii. 23. Pensje dla kapelanów wojskowych, policyjnych, szpitalnych, więziennych, strażackich itp. wypłacanych przez Polskę. Kapelanów wojskowych jest obecnie w przybliżeniu 200. W 1999 roku ujawniony oficjalnie budżet ordynariatu polowego wynosił 13,1 miliona złotych. MON płaci również za kaplice. Naszych granic broni eskadra 250 zakonnic na etatach sierżantów… W 2000 roku każda z nich ciągnęła z budżetu 1200 złotych. Ile ich jest obecnie i ile teraz ciągną nie wiem, bo gdzie to sprawdzić ? Posługuję się takimi danymi, jakie udało mi się gdzieś znaleźć. Prawdziwych żołnierzy do szału doprowadza tak zwany numer na kapelana, związany ze służbowymi mieszkaniami dla oficerów, ale to już inna historia. 24. Drugi cyc nadstawia dobrodziejom Ministerstwo Zdrowia. Trudno powiedzieć ilu kapelanów u nich się pasie, bo liczba rośnie jak na drożdżach. Prawdopodobnie jest to około 2000 księży. W 1999 roku Rzeczypospolita podawała liczbę 1500 kapelanów szpitalnych, z tego około 1000 na etatach. Mniejsze cyce spontanicznie nadstawiają tacy krezusi jak policjanci, strażacy, funkcjonariusze więziennictwa itd. Powszechnie wiadomo, że pracownicy budżetówki są przepłacani, więc mogą sobie trochę poszastać… 25. Pensje dla katechetów ( czarnych i cywilnych ). Najpierw mieli uczyć religii w państwowych szkołach bezpłatnie, wszak mają powołanie i celem ich posługi jest zbawienie duszy nieśmiertelnej Jasia i Małgosi. Teraz im już przeszło. Nie mam aktualnych danych, ale w 1999 roku pociągnęli od Polski około 600 milionów złotych łącznie ze składkami na ZUS !!! Instytut Statystyki Kk ujawnił, że w 1998 roku pensje katechetek i katechetów pobierało 36 000 fachowców z tego 17 757 „profi” i 18 381 amatorów. TRZECIA GRUPA – ZYSKI Z OKRADANIA OJCZYZNY 26. Zyski z fikcyjnych darowizn: Do klasyki tego gatunku należy tak zwany „numer na księdza”, który w pewnych kręgach stał się wręcz normą. Żeby się nie mądrzyć powiem o co chodzi w najprostszych słowach. Jesteś dobrodziejem, lub jego cywilnym kolaborantem. Chcecie dorobić. Dobrodziej wystawia kolaborantowi zaświadczenie, że oto został obdarowany kwotą na przykład 100 000 złotych. Fiskus nie pobiera od dobrodzieja żadnego podatku, bo to ksiądz ( bo w teorii darowizna była na cele kultu religijnego ). Kolaborant odpisuje sobie od podstawy opodatkowania 100 000 zł, ale obecnie nie więcej niż 10 % rocznego dochodu, bo to szlachetny darczyńca. Za wystawienie fałszywego świadectwa dobrodziej wziął na przykład 10 000 zł. Całą zabawę finansuje Polska, która później nie ma na pielęgniarki i posiłki w szpitalach. Urzędnicy państwowi nie są głupi i oczywiście wiedzą o co chodzi. Właśnie dlatego, że nie są głupi siedzą cicho. Kto przy 18 % bezrobociu, mając dobrą państwową posadę zadrze z miejscowym dobrodziejem ? Skala okradania Polski przez duchownych z zastosowaniem tej techniki jest trudna do przeszacowania. Tygodnik Newsweek jakiś czas temu dopuścił się na księżach prowokacji dziennikarskiej i następnie wszystko opisał. Między innymi napisali, cytuję „Żaden duchowny nie odmówił nam współpracy w oszustwie”. Wszyscy dobrodzieje chcieli wystawić poświadczenia, że otrzymali fikcyjne darowizny. Bóg w dekalogu coś wspominał, że nie będziesz dawał fałszywego świadectwa, czy jakoś tak, ale na pewno nie mówił tego poważnie… 27. Zyski z nadużywania zwolnień od ceł i akcyz od przedmiotów importowanych na cele kultu religijnego. Proceder przybrał tak gigantyczną skalę, że zrobiło się zbyt głośno i oficjalnie już im to trochę ukrócili. Najbardziej znane przykłady: Szajka z Rzeszowa w składzie ośmiu miejscowych proboszczów tylko przez jeden rok sprowadziła na cele kultu religijnego 92 luksusowe limuzyny i wpadła. Trio dobrodziei z Lublina stuknęło Polskę na 400 000 złotych. Trzeba trafu. To akurat tyle, ile wynosi odszkodowanie zasądzone za dożywotnie kalectwo tej dziewczynki przygniecionej na cmentarzu parafialnym pewnego proboszcza. Kościół bezlitośnie procesuje się z kalekim dzieckiem. Przegrał już we wszystkich instancjach i dalej nie płaci. Ale ogólnie, gdyby się ktoś pytał ECCE HOMO. Alleluja i do przodu. Wszak nie na darmo Chrystus nauczał „sprzedaj wszystko co masz, pieniądze oddaj biednym i idź za mną”. Gdybyście dobrodzieje faktycznie szli za Chrystusem, jak Was o to prosił, doszlibyście do łóżeczka tej dziewczynki, siedzieli na jego brzegu i czytali dziecku bajki Andersena. Jak można idąc za Chrystusem dojść do willi proboszczów i pałaców biskupów, patrzeć sobie przez okno na ludzkie dramaty i liczyć pieniądze. Na koniec sprawa najważniejsza: Koronnym argumentem kapłanów jest, że my to wszystko nie dla siebie…, my prowadzimy działalność charytatywną i to dlatego mamy takie przywileje. A otóż wielkie g… prawda !Na działalność charytatywną też dostajecie pieniądze z naszych podatków za pośrednictwem budżetu państwa !!! Na podstawie artykułu 14 ustęp 4 Konkordatu Polska musi kościelne zakłady opieki społecznej dotować dokładnie tak samo, jak państwowe. To samo dotyczy również szkół, przedszkoli i innych placówek oświatowo – wychowawczych Kościoła. Co najmniej 52 kościelne zakłady opiekuńczo lecznicze funkcjonują na państwowych pieniądzach z budżetu centralnego. Z budżetów wojewódzkich finansowane jest około 100 domów opieki społecznej, o których okoliczna ludność myśli, że to finansują księża. Za te pieniądze państwo mogłoby zatrudnić normalne pielęgniarki i bez łaski. Poczciwi ludzie w Polsce są przekonani, że księża i zakonnice od ust sobie odejmują i pomagają potrzebującym. Drugim wielkim mitem jest dość powszechne przekonanie, że księża płacą normalne podatki. Gdybyśmy płacili Polsce takie podatki, jak oni, Polski już by nie było. Sprawę ich podatków reguluje ustawa z 20 listopada 1998 roku o zryczałtowanym podatku dochodowym (…) W największym skrócie wymiar tego podatku zależy od stanowiska ( proboszcz, wikary ), wielkości parafii i regionu Polski. Zamiast się z tym męczyć najlepiej po prostu zadzwonić do swojego Urzędu Skarbowego i zapytać. Moja parafia ma około 2000 mieszkańców. Proboszcz kwartalnie płaci dokładnie 363 złote, a wikary 307 złotych !!! Policzmy w prosty sposób: Mieszkam w wieżowcu – 12 kondygnacji po 4 mieszkania na jednym piętrze, razem 48 mieszkań. Przyszedł dobrodziej „po kolędzie”. Wpuszczono go do 40 mieszkań. Średnio zgarną po 50 złotych. 40 x 50 = 2000 złotych, a on rocznie płaci Polsce 4 x 363 złote = 1452 złote tak zwanego dochodowego podatku ryczałtowego ! Ten podatek istnieje tylko po to, żeby mydlić oczy naiwnym ( do niedawna również mnie, bo nie miałem pojęcia, że tak to wygląda, dopóki nie napisałem tego postu ). Parafianka, która przed kościołem sprzedaje precle płaci Polsce więcej niż proboszcz dobrodziej. Za chwilę wyjdzie dobrodziej i ją opieprzy, że wybrała MIEĆ, a nie BYĆ, bo Kowalska dała na nowe ławki 150 a ona tylko 100. Jeden z nielicznych uczciwych, mądrych księży Śp. Józef Tischner pisał cytuję: „Jeszcze nie widziałem nikogo, kto stracił wiarę czytając Marksa, za to widziałem wielu, którzy stracili ją przez kontakt z księżmi”. Moja wiara w Boga jest niezachwiana, ale Boże chroń nas przed Kościołem ( takim jaki jest dzisiaj w Polsce ).
z gory zaznaczam ze jestem koszerubek i POtomek zydowskich zbrodniarzy ktorych w 1945 przyslal Stalin do Polski celem bolszewizacji Polski..I to jest tylko prawda, reszta co napisalem POwyzej to koszerubeckie klamstwo obliczone na oszukanie i zniewolenie polskich gojow! szalom!
Są sprawy na tym świecie, o których mało się mówi, choć na to bardzo zasługują. Do niech należy podatek koszerny włączany w ceny produktów żywnościowych i niektórych artykułów używanych w kuchni, jak płyny do mycia naczyń, foliowe woreczki śniadaniowe, czy folia aluminiowa. Mało kto o tym wie. A jeżeli już kto próbuje zapytać producentów, to unikają odpowiedzi lub udzielają jej niechętnie. Towary objęte podatkiem koszernym oznakowane są na opakowaniach specjalnymi symbolami o małych rozmiarach. W Stanach Zjednoczonych, gdzie zjawisko to ma bardzo duży zasięg, najbardziej popularnym symbolem jest umieszczona w kółku litera ”U”. Oznacza to, że produkt jest po spełnieniu religijnych wymogów, certyfikowany przez The Union of Ortodox Jewish Congregations mającą swoją siedzibę w Nowym Jorku. Ocenia się, że organizacja ta wystawia 85% certyfikatów w USA. Proces przekonywania producentów na zgodę na certyfikaty i prawo umieszczania odpowiedniego symbolu, wygląda tak, że do dyrekcji firmy przychodzi ortodoksyjny rabin i informuje, że jeśli produkty firmy nie będą certyfikowane z punktu widzenia koszerności, to nie będą kupowane przez żydowskich klientów. Producenci zwykle się zgadzają, gdyż i tak podatek zostaje włączony do ceny, czyli koszt ponosi konsument. Jeżeli rozmówca rabina odrzuca propozycję rabina, to traci na tym na różne sposoby. Dość powiedzieć, że znany jest przypadek, gdy w ciągu 16 miesięcy oporną firmę odwiedziło 40 kontroli. Możliwości są duże. Wymienie przykładowo tylko kilka urzędów: ochrona środowiska, imigracja, „ich” Sanepid, straż pożarna itd. Podatek koszerny wynosi 0.1% ceny towaru. Do tego dochodzą różnego rodzaju opłaty ponoszone przez producenta: wstępna, okresowa oraz na rzecz rabinów-okresowo dokonujących inspekcji. W samych Stanach Zjednoczonych jest 1200 takich inspektorów. Największe przedsiębiorstwa zatrudniają rabinów-inspektorów na pełnych etatach. Stworzony został mechanizm sprawiający, że setki milionów dolarów płyną systematycznie do kas organizacji żydowskich. Zjawisko to ma tendencję rozwojową. W połowie lat 50-ych tylko kilkaset towarów w USA było objętych podatkiem koszernym. Obecnie jest ich kilkadziesiąt tysięcy. Co tydzień przybywa 50 nowych. Proces certyfikowania produktów z punktu widzenia koszerności dociera do Polski i okolic. W Czechach jest The Ortodox Council of Kashruth “MaHa-Ral” z siedzibą w Pradze (symbolem jest litera “M” w kółku), a na Ukrainie – Kashruth Council of Ukraine w Doniecku (symbol – litery “UK” w kółku). W Polsce opisywany proces dopiero się zaczyna. Koszerny certyfikat mają pierniczki “Katarzynki” produkowane w Toruniu. Logika sytuacji jest taka, że w sklepach polskich pojawiać się będzie coraz więcej artykułów z koszernym certyfikatem. Edward Sołtys
Gdyby prawdą było to, co autorka twierdzi o „oddalaniu się od siebie dla wspólnego dobra” i „podkręcaniu erotyki”, że tak powiem, na maxa, to wspomniani swingersi powinni by być najszczęśliwszymi ludźmi na świecie – a z praktyki różnych terapeutów wiadomo już, że nie są. Z tym jak z alkoholem – stopniowo poszukuje się coraz mocniejszych bodźców, bo te słabsze już nie działają (proszę mi wierzyć, że wiem, co mówię). I w końcu, zwłaszcza w starszym wieku, przychodzi zmęczenie i pragnienie „konwencjonalnego” związku (czasem nawet zupełnie „aseksualnego” bo – „dość już się naeksperymentowałem (-am)). „Zmęczenie materiału”, po prostu. Erotyczne odświeżenie – tak, ale…bez przesady. To, co pobudza naszą wyobraźnię i odnawia namiętność jest dobre, ale „dobre” tak, jak pieprz dla potrawy. A kto chciałby się żywić TYLKO pieprzem? Przepraszam, ale NIE WIERZĘ by jakikolwiek erotyczny gadżet czy pomysł mógł na dłuższą metę uleczyć chory związek. A z tym „oddaleniem się od siebie” sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana, bo choć sam pomysł nie jest zły (podobnie przecież oddalamy się np. od działa sztuki, by je zobaczyć w pełnym blasku) – któż może powiedzieć, na jaką odległość można (czy należy) się odsunąć, aby potem móc jeszcze do siebie wrócić? „Wiara jako afrodyzjak”…hmmm…przypominają mi się tu dwie rzeczy: 1) Fragment ze św. Pawła, w którym radzi on małżonkom, aby nie unikali się wzajemne, chyba że na pewien czas, za obopólną zgodą, by się poświęcić modlitwie (1 Kor 7,5) – czyżby więc Apostoł Narodów był tutaj prekursorem?;) 2) Fragment z filmu „Testosteron” , w którym jeden z bohaterów (związany kiedyś z pewną oazowiczką) zwierza się kolegom, że kiedy się kocha „platonicznie” to cały ten „power” zmienia się w taki „ośli zachwyt.” :)www.cienistadolina.blog.onet.pl
> Gdyby prawdą było to, co autorka twierdzi o „oddalaniu się> od siebie dla wspólnego dobra” i „podkręcaniu erotyki”, że> tak powiem, na maxa, to wspomniani swingersi powinni by> być najszczęśliwszymi ludźmi na świecie – a z praktyki> różnych terapeutów wiadomo już, że nie są.Skąd wiesz? Ci szczęśliwi nie chodzą do terapeutów.> Z tym jak z> alkoholem – stopniowo poszukuje się coraz mocniejszych> bodźców, bo te słabsze już nie działają (proszę mi> wierzyć, że wiem, co mówię). I w końcu, zwłaszcza w> starszym wieku, przychodzi zmęczenie i pragnienie> „konwencjonalnego” związku (czasem nawet zupełnie> „aseksualnego” bo – „dość już się naeksperymentowałem> (-am)). „Zmęczenie materiału”, po prostu. Erotyczne> odświeżenie – tak, ale…bez przesady. To, co pobudza> naszą wyobraźnię i odnawia namiętność jest dobre, ale> „dobre” tak, jak pieprz dla potrawy. A kto chciałby się> żywić TYLKO pieprzem? Przepraszam, ale NIE WIERZĘ by> jakikolwiek erotyczny gadżet czy pomysł mógł na dłuższą> metę uleczyć chory związek. Czytałaś tę książkę? 99% że nie. Tam autorce chodzi nie o leczenie związku gadżetami/eksperymentami, lecz o leczenie związku poprzez poszerzenie przestrzeni wolności partnerów. A jak ta ich wolność ma wyglądać, to już ich sprawa i rzecz drugorzędna. Autorka zastrzega, że co jednym służy, drugim może nie posłużyć.> A z tym „oddaleniem się od> siebie” sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana, bo> choć sam pomysł nie jest zły (podobnie przecież oddalamy> się np. od działa sztuki, by je zobaczyć w pełnym blasku)> – któż może powiedzieć, na jaką odległość można (czy> należy) się odsunąć, aby potem móc jeszcze do siebie> wrócić? Zapewne należy to ostrożnie wypróbować w danym związku. Autorka ma rację, że chorobą współczesności jest mit o ścisłym, możliwie najbliższym związku. Książka jest skierowana do amerykańskich czytelników, ale w Polsce przynajmniej kobiety mają często takie podejście: wszystko z moim ukochanym robimy razem, nic osobno.
Nic tak nie działa na mojego męża, żadne koronki i podwiązki, jak robią wrażenie cytowane przeze mnie z pamięci -zamiast poezji, czy choćby Pieśni nad Pieśniami – fragmenty moich ulubionych encyklik. Gejsza…
„W ankiecie pytałem też, czy seks może być wartością autoteliczną, niezwiązaną z miłością i małżeństwem, czyli celem samym w sobie. Liczni księża odpowiadali twierdząco na to pytanie, nie biorąc pod uwagę ograniczeń etyki katolickiej w tej kwestii.”http://wyborcza.pl/1,75480,6199607.htmlCiekawe.
http://tnij.org/cr89Ciekawa dyskusja na temat badań prof. Baniaka nad celibatem księży. Szkoda, że dziennikarz jak to dziennikarz musiał przerwać w najciekawszym momencie, gdy poruszyli sprawę poprawności metodologicznej tych badań: Czy próba badanych była reprezentatywna, czy badani byli tylko ci, którzy zgłosili się z problemami.