Czy możemy patrzeć i pisać z Boskiej perspektywy? To istotne pytania, gdyż wielokrotnie spotykam się z taką postawą – nie tylko w ostatnim numerze „W drodze”. To wręcz charakterystyczne, że np. autorzy wielu katolickich poradników małżeńskich najpierw kreślą precyzyjny „Boży plan dla naszego życia”. Oczywiście z tego planu wynika potem wiele szczegółowych zakazów i nakazów, z którymi trudno polemizować, skoro to „Boża wola”. Zawsze mnie zastanawiało, skąd owi autorzy biorą tak dużą łatwość i pewność w określaniu tego, czego Bóg od nas oczekuje. Tak wiec, czy możemy patrzeć z Boskiej perspektywy?
Wydaje się, że wierzący nie tylko mogą, ale powinni tak patrzeć: Boska perspektywa to nasze powołanie. Nie potrzeba nawet wskazywać cytatów z Biblii na ten temat, gdyż cała Biblia jest wezwaniem do patrzenia z Boskiej perspektywy. Ale w Piśmie Świętym znajdziemy także znamienne przestrogi: „Myśli Moje nie są myślami waszymi, ani wasze drogi Moimi drogami” (Iz 55,8) albo „Jakże niezbadane są Jego wyroki i nie do wyśledzenia Jego drogi! Kto bowiem poznał myśl Pana, albo kto był Jego doradcą?” (Rz 11,33-34). Znamienny jest też kontekst tych wersów, traktujący o Bożym nastawieniu wobec człowieka. Sami sprawdźcie – to jakby przestroga: kiedy myślisz o Bogu i ludziach, uważaj, bo Boska miara może cię zaskoczyć!
Czy możemy zatem zasiąść za biurkiem i wykreślić na papierze ową miarę? Spodziewam się, że własnymi siłami i dzięki własnej mądrości jest to niemożliwe, gdyż to nie my mierzymy tą miarą, raczej sami jesteśmy nią mierzeni i tylko poddając się temu mierzeniu możemy coś z niej przejąć.
Pisałem już, że czasem intuicyjnie i bardziej odruchowo niż świadomie zdarzają się nam w życiu nieomylne gesty, bo dobro, które w nas jest, nie zostało do końca stłumione. Czasem zdarzają się nam także proste nieomylne dla innych słowa, wypowiadane bardziej przypadkowo niż świadomie – pięknie pisał o tym Buber, wskazując na sacrum ukryte w naszej codzienności (swego czasu zwróciła mi na to uwagę MagCzu). Ale świadomie patrzeć na świat oczami Boga, to sztuka, jak mi się wydaje, naszymi siłami niemożliwa, a przynajmniej bardzo trudna. Niektórzy tak patrzyli: np. tak patrzył o. Kolbe na Gajowniczka, tak udawało się patrzeć innym świętym i chyba nie dzięki ich przyrodzonym zdolnościom. Dzięki naszym przyrodzonym zdolnościom, być może, udaje się nam doświadczyć czasem niezwykłych momentów, ale jak powiadam, to odruch a nie nasze świadome działanie: wówczas poddajemy się czemuś większemu od nas. (Mam wrażenie, że właśnie tak patrzyła na pierworodnego Filipa moja żona, gdy wylądował na jej brzuchu z jeszcze nie przeciętą pępowiną).
Gdy osądzamy i pouczamy bliźnich, patrząc jakby z Boskiej perspektywy, w ten sposób im nie pomagamy. Pewne prawdy „objawiają się mocą samej prawdy” w sercach ludzi, a nie mocą naszych pouczeń „z góry”, które zawsze w rzeczywistości będą „z boku”. Tu wszyscy jesteśmy równi! Coraz bardziej dociera do mnie, że pewne ważne, najważniejsze prawdy dotykamy i przekazujemy bardziej przez „formę” niż przez „treść” tego co mówimy. Właśnie dlatego, że są zbyt intymne i przez to podatne na manipulację. Nie przypadkowo Biblia, mówiąc o najważniejszych prawdach, posługuje się językiem mitu i nie przypadkowo Jezus nauczał w przypowieściach. Te najważniejsze prawdy mają nas od środka przemieniać, a nie być narzucane z zewnątrz.
Zapytacie: a co z niezmiennymi normami, które sam przecież na tym blogu staram się bronić? Czyż Dekalog nie pochodzi od Boga? Jasne, że pochodzi, ale tylko wtedy będzie drogą naszego rozwoju, gdy odkryjemy go jako wewnętrzne prawo naszego sumienia. Tylko wtedy prawo moralne nie będzie przeżywane jako arbitralne i przymusowe. Dlatego w dyskusjach etycznych wszyscy jesteśmy w tej samej sytuacji – mamy do dyspozycji rozum, nasze moralne doświadczenie oraz trud przedzierania się do prawdy poprzez rozliczne własne i cudze pomyłki, złudzenia i stereotypy.
Jaka jest wobec tego rola Kościoła? Ograniczę się do oczywistej: Kościół to wspólnota i jako taka przekazuje w czasie pewne ważne zbiorowe doświadczenie. Naiwnością byłoby sądzić, że jednostka zdolna byłaby dotrzeć samotnie i tylko o własnych siłach do tego doświadczenia. Dzieci „wychowane” przez zwierzęta mają nieodwracalnie zmieniony mózg i nie da się ich przywrócić do normalnego funkcjonowania w ludzkiej społeczności i kulturze. Znaczy to, że w najbardziej fundamentalnym wymiarze odnajduję siebie tylko dzięki wspólnocie. Jeśli Kościół, jak wierzymy, jest depozytariuszem ważnej prawdy, to trudno byłoby ignorować jego głos. Dlatego, jak już wspominałem, w sporze z kościelnym nauczaniem na temat małżeństwa liczę się, że mogę błądzić.
Ale z drugiej strony, byłoby czymś ahistorycznym upierać się, że wspólnota Kościoła w pewnych szczegółowych kwestiach nie może pobłądzić. Gdzieś czytałem taką anegdotę: mąż zauważył, że żona przygotowując pieczeń obcina z obu stron mięso. Wydało mu się to dziwne, ale na pytanie: dlaczego to robi, nie potrafiła odpowiedzieć – po prostu jej mama także tak robiła. Przy pierwszej okazji zapytał teściową. Okazało się, że miała za małą brytfankę. Niektóre prawdy moralne w Kościele mogą być przekazywane na podobnej zasadzie: dzisiaj nie potrafimy już ich uzasadnić, a gdy pogrzebiemy w historii, okazuje się, że nasi przodkowie mieli „za małe brytfanki”: zbyt archaiczne myślenie, naiwną wiedzę, niedokładne rozeznanie.
Jak odnaleźć Boską perspektywę pośród tych wszystkich elementów: wskazań rozumu, głosu sumienia, nauczania Kościoła, publicznych i prywatnych dyskusji oraz możliwych osobistych i historycznych błędów?
Proponuję wyraźnie rozgraniczyć i nie mieszać ze sobą płaszczyzn, po których się poruszamy – wstępnie nazwę je teoretyczną i praktyczną. Dyskusja teoretyczna jest po prostu dyskusją etyczną, w którą zaangażowane są nasz rozum i sumienie (właśnie przez te władze objawia się także „Boska perspektywa”). Wymaga ona uczciwości intelektualnej, zmysłu obserwacji i empatii, intensywnego wsłuchiwania się w głos sumienia i pewnego zdrowego dystansu do własnych a także cudzych wniosków. W jej efekcie, jak wierzę, kształtują się nasze przekonania etyczne, a co za tym idzie: do pewnego stopnia także nasze postępowanie. Zarówno jednak owe przekonania, jak sama dyskusja jest „teoretyczna”, gdyż zakłada silną idealizację: pełną świadomość i wolność człowieka – tylko pod tymi warunkami nasze czyny mają walor etyczny. Tymczasem nigdy nie działamy z pełną świadomością, zakładającą pełną wiedzę, ani w pełnej wolności (czy możemy być pewni, że na nasze wybory nie mają wpływu żadne zranienia, lęki, ukryte pragnienia i siły?). Wolności doświadcza się tylko w procesie wyzwalania, który w tym życiu właściwie nie ma końca. Zatem nasze czyny w zasadzie nigdy nie mogą być i nie są w pełni „moralne”. Potrzebujemy czegoś więcej niż moralności. Właśnie tę sytuację, jak rozumiem, miał na myśli św. Paweł, mówiąc w Liście do Rzymian o konieczności przekroczenia Prawa, by żyć „według Ducha”.
Skoro moralność nie wystarcza, aby oczyścić nasze intencje, potrzebujemy owej miary „z góry”, która nas przemieni. Dokonać się to może w przestrzeni, w której rozmowa wymaga innego języka niż zakazy, nakazy, pouczenia czy oceny. Jest to przestrzeń stricte intymna i właśnie, jak sądzę, Kościół jest powołany do jej tworzenia. Dlatego, gdy w rozmowie albo podczas pobożnej lektury spotykacie się ze skakaniem z jednej płaszczyzny na drugą (najczęściej wygląda to tak, że gdy brak argumentów rozumowych, zaczyna się grzebanie w waszych duszach), możecie spokojnie taką rozmowę albo lekturę zakończyć. Mało prawdopodobne, że będzie budująca.
Ja natomiast zakończę gorącą zachętą do przeczytania rozmowy z Jeanem Vanierem. Ten niezwykły facet jest mistrzem świata w tworzeniu duchowej intymności, w której dotknąć można tego, co Boskie. Oto próbka: „Pytanie brzmi: gdzie jest miejsce na wolność? I jak przejść od siły płynącej z prawa do siły, która płynie z obecności? Niebezpieczeństwo wiąże się z tworzeniem struktury, która ma kształt piramidy. Papież mówi biskupom, biskupi zwykłym księżom, a oni wiernym… To raczej przekazywanie prawa niż miłości. Miłość nie polega na tym, by robić coś dla ludzi, ale by objawić im, że są ważni, że są dziećmi Boga. Jeśli są dziećmi Boga, to musimy ich słuchać. Cała tajemnica Kościoła polega na tym, jak słuchać ludzi, a zarazem ich nauczać. I jak uczyć ludzi słuchania. Jeśli jesteś wolny, by słuchać, to słuchanie wyzwala cię i ty wyzwalasz innych, by byli sobą”.
„By objawiać im, że są ważni” Właśnie kilka dni temu założylam skromny blog, na którym będę próbować utwierdzać ludzi w przekonaniu o swojej wartości , świętości i niepowtarzalności. Na razie podpieram się cytatami, kiedyś może dojrzeję do czegoś wiecej. Ten blog to ; chwila-ktora-trwa.blog.onet.plPrzepraszam, że tak weszlam na afisz, ale myśle, ze nie przypadkowo tutaj trafiłam.Pozdrawiam.
Zapewne zainteresowani tematem już to przeczytali, a dla tych co nie – podaję linka do ciekawego wywiadu: http://tiny.pl/8bfnOsoba duchowna, spowiednik, funkcjonariusz (jak pisze cse 😉 ) Kościoła ma zupełnie inną intuicję niż instytucja, którą reprezentuje. Dla mnie niezwykle ciekawe. Jakoś tak mam nieodparte wrażenie, że ks. Prusak wśród osób duchownych nie jest odosobniony w swych poglądach, ale niestety jest jednym z niewielu mającym odwagę o tym mówić otwarcie.
To prawda, co pan pisze. Sama moglabym, choc nie tak pieknie jak pan to zrobil, wyrazic. Do takich wlasnie wnioskow doszlam sama, metoda prob i bledow, wspierajac sie doswiadczeniem innych /lektury/ jak i wlasnych. Dzieki temu, poprzez znalezienie pewnych odpowiedzi na dreczace pytania, poprzez uregulowanie moich relacji z innymi ludzmi i mojego sposobu postrzegania Boga, odnalazlam spokoj ducha. Teraz naprawde wierze w Boga, teraz naprawde Go kocham. Pomimo wszystko…Pozdrawiam
Ciekawe.. tylko co to oznacza, że Kościół jest powołany do budowania intymnej przestrzeni z Bogiem?Jak miałoby to wyglądać, że tak powiem, w praktyce?W moim odczuciu Kościół (wspólnota) jest jakoś skażony swoją instytucjonalnością. Wynika to jednak, z warunków zewnętrznych. To po prostu musi jakoś działać… stąd piramidalna hierarchiczność (trochę z natury chyba sucha i bezduszna) przekazująca bardziej Prawo niż Miłość.I tak myślę, że najlepiej zrobię, jak zacznę od mojej osobistej z Bogiem intymności.Po to, żeby się z nim spotkać – bez mojej maski, gęby, tak po prostu „stanąć w prawdzie”. IJestem zdania, że metoda medytacji św. Ignacego pozwala dotknąć tej perspektywy, i że to może być źródłem głębokiej relacji.Wydaje mi się, że dopiero poznanie własnej kondycji i całkowitej (!) zależności od Boga pozwala na popatrzenie na różne sprawy z właściwej perspektywy. Niektóre sprawy w tej perspektywie bledną a niektóre zyskują na znaczeniu.Może wtedy będzie mnie stać na prawdziwe otwarcie? Nie wiem.
<>Czy sprawę nierozłączności funkcji więziotwórczej i prokreacyjnej w akcie seksualnym można nazwać takim przypadkiem szczególnym?Odnoszę wrażenie, że jednak nie.Nawet jeśli uznamy, że decyzja HV była oparta na zbyt archaicznym myśleniu i za małej brytfance, todlaczego nie została przeformułowana przez kolejnych pasterzy?A może z prokreacyjnością i początkiem życia ludzkiego jest tak, jak z badaniem wszechświata: im więcej wiemy tym więcej pojawia się nowych pytań…
1000 lat kosciała w Polsce starczło aby ludzie zaczeli wierzyc w katolickie omamy ,gusła i nauki jakiegos watykanskiego guru niewidzialnego boga i zycie pozagrobowe skąd jeszcze nikt nie wrócił -Opium boskie jest dla ociemniałego ludu tylko przed oswieconymi ludzmi KK czuje strach bo tylko tacy wierza ze wiara KK to pic na wodę.Pozdrawiam.
„Felix, qui potutit rerum cognoscere causas” /Wergiliusz/ te sentencje tobie dedykuje. Jesli juz, toTwoja niewiara tez jest balwochwalstwem.
Czy ludzie wychowani w innych tradycjach religijnych i systemach moralnych też mają nieodwacalnie zmienione mózgi? Jeśli tak, to nie warto nakłaniać ich do przestrzegania np. praw człowieka lub zasad demokracji.
Szkoda, że nikt nie pociągnął tego wątku. To nie jest abstrakcyjna sprawa. Ja się na codzień w pracy stykam z ludźmi z Chin, Indii, Izraela, Egiptu i rozmaitych innych krajów, gdzie religie i systemy moralne są przeróżne. Łatwo teoretyzować o „zmianach w mózgu”, siedząc w Polsce i pracując wyłącznie z Polakami.
…A jeszcze, nie daj Boże – z Polakami katolikami… 😉
Hej gościówa, daj trochę czasu na przeczytanie i przemyślenie 😉 Z tą nieodwracalną zmianą to chyba jednak nie jest tak prosto. Wydaje mi się, że sprawę trzeba traktować nie jedno-, ale wielowymiarowo; raczej jak wektor, niż jak skalar. W wektorze można zmienić niektóre wymiary, nie zmieniając pozostałych; skalar albo się zmienia, albo nie. Chodzi mi o to, że niektóre zmiany są odwracalne, niektóre nie. Prawdą jest więc, że ludzie wychowani w innych systemach religijnych mają zmienione mózgi – nieodwracalność tej zmiany jest względna w aspekcie tego, co napisałem wyżej. Wydaje mi się dodatkowo, że zmienialność poszczególnych wymiarów tego wektora jest zależna od tego, jak mocne bodźce do zmiany z zewnątrz do nas docierają. Jako przykład można podać osoby, które w Polsce żyły pobożnie i wiernie a po krótkim czasie pobytu na emigracji zmieniają się nie do poznania – ilość bodźców (inni ludzie, inne zachowania, inne pokusy) sprawiła, że zmieniają swoje podejście. Ja też mam do czynienia na codzień z ludźmi wychowanymi w innych kulturach/wyznaniach i widzę, że pewne aspekty ich działania są „zmienialne”, pewne natomiast nie. Ta „zmienialność” wynika między innymi z tego, jak bardzo zostali ze swojej oryginalnej kultury wycięcie i jak mocno wszczepieni w nową kulturę. W tym wszystkim martwi mnie dodatkowo jeszcze jeden aspekt: skoro ci „inni” mają zmienione mózgi, ja też mam zmieniony; w ogóle wszyscy mamy zmienione mózgi jako efekt wychowania w określonej kulturze. Rzecz w tym, że można stwierdzić, że wygrywa nie ta kultura, która jest lepsza, tylko ta, która jest bardziej efektywna w tym „zmienianiu”. Ludzie bowiem z natury wolą trzymać z tymi, którzy wyznają podobny system wartości, więc po przekroczeniu pewnej masy krytycznej myślący inaczej zostaną po prostu wyrzuceni poza nawias, bo myślących „po naszemu” będzie wystarczająco dużo. Tę myśl odnoszę nie do sytuacji innych wyznań, ale do sytuacji katolików myślących inaczej niż główna linia KK. W tym aspekcie próby tych „outsiderów” do przekonania „myślących prawidłowo” są rzeczywiście skazane na niepowodzenie, chociażby dlatego, że tych „myślących prawidłowo” jest tak dużo (nawet jeżeli badania pokazują, że 70% katolików nie stosuje kościelnych nakazów i zakazów związanych z antykoncepcją, to odsetek „myślących prawidłowo” przynajmniej w oficjalnej propagandzie KK jest prawie 100%). I chyba masz rację, że o „zmianach w mózgu” jest łatwiej teoretyzować, kiedy się ma do czynienia z ludźmi, których kategorie wartości nie różnią się za bardzo od moich. Tylko, że wtedy łatwo o pokusę stwierdzenia, że nasze mózgi są OK, a mózgi „tych innych” są zmienione…pozdrawiamcse
> Czy ludzie wychowani w innych tradycjach religijnych i> systemach moralnych też mają nieodwacalnie zmienione> mózgi? Jeśli tak, to nie warto nakłaniać ich do> przestrzegania np. praw człowieka lub zasad demokracji.Gościówa, chyba mnie nie zrozumiałaś, bo też – przyznaję – moja uwaga o przypadkach dzieci wychowywanych przez zwierzęta jest rzeczywiście enigmatyczna. Chodzi mi tylko o to, że bez relacji międzyosobowych nie mielibyśmy dostępu do ważnych dla naszego człowieczeństwa wartości, także tych religijnych. I to dotyczy wszystkich religii, nie tylko chrześcijaństwa. Abraham nie mógłby usłyszeć głosu Boga wzywającego go do opuszczenia ziemi Ur, gdyby nie miał świadomości własnego sumienia, a niemiałby, gdyby zamiast w kulturze Ur wychował się gdzieś na pustyni wśród lwiątek. :)Pytanie, czy ze względu na dialogiczny i społeczny charakter doświadczania wartości (także religijnych) mógłbym być chrześcijaninem bez kontaktu z chrześcijanami i kulturą chrześcijańska?
No ale co z tego wynika dla szarego katolika? (rym przypadkowy :-))Zgadzam się z fragmentem dotyczącym przekazywania prawdy bardziej przez formę niż przez treść. Weźmy jednak pod uwagę, że kiedy Kościół hierarchiczny mówi o etyce seksualnej, siłą rzeczy taka komunikacja koncentruje się jedynie na treści a nie na formie. Dlaczego? Dlatego, że hierarchowie, przynajmniej teoretycznie, są TYLKO teoretykami w sprawie, w której zabierają głos. Niuanse i detale są w stanie podkreślać jedynie treściowo (w sensie werbalnie, definicyjnie i laboratoryjnie) – te wypowiedzi pozostają jednak abstrakcyjne, bo teoretycy nie mogą ich oblec w formę. Z kolei nasze wypowiedzi są bardziej pewnie dotykają formy, bo tę formę tworzymy codziennie w naszych małżeństwach; treść również jest na pewno prawdziwa, choć może nie obleczona w te wszystkie etyczno/teologiczne wzorki.Prosząc niedawno o pogłębienie rozważań na temat teologa postanowiłem równocześnie sam odrobić zadanie domowe i przeczytałem dokument ów dokument Kongregacji Nauki Wiary, który Autor bloga cytował w owym artykule (dokument jest dostępny tutaj: http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WR/kongregacje/kdwiary/zbior/t_2_25.html). I po przeczytaniu tego dokumentu (nota bene prefektem tej kongregacji był wówczas nie kto inny tylko Joseph Ratzinger) tak sobie myślę, że co z tego, że Jean Vanier mówi o słuchaniu ludzi, jednocześnie ich nauczając, kiedy KNW stwierdza na przykład: 30. Jeśli mimo lojalnych starań trudności nadal istnieją, obowiązkiem teologa będzie przedstawić władzy nauczycielskiej problemy, które stwarza nauczanie samo w sobie, jego argumentacja i sposób przedstawienia. Uczyni to w duchu ewangelicznym i z pogłębionym pragnieniem rozwiązania trudności. Wysunięte przez niego zarzuty będą mogły wówczas przyczynić się do prawdziwego rozwoju, pobudzając Urząd Nauczycielski do przedstawienia nauczania Kościoła w sposób bardziej pogłębiony i lepiej uzasadniony.W tych przypadkach teolog powinien unikać uciekania się do środków społecznego przekazu, lecz zwrócić się do kompetentnej władzy kościelnej, wywierając bowiem nacisk na opinią publiczną, nie można przyczynić się do wyjaśnienia problemów doktrynalnych ani służyć prawdzie.[…]37. Urząd Nauczycielski otrzymał w Kościele Boski mandat, mocą którego ma przekazywać naukę Ewangelii, czuwać nad jej integralnością i w ten sposób ochraniać wiarę Ludu Bożego. Wypełniając to zadanie, musi niekiedy podejmować trudne decyzje, takie jak na przykład cofnięcie misji kanonicznej czy mandatu nauczania teologowi, który odszedł od nauki wiary, albo uznanie jakichś pism za niezgodne z nią. Czyniąc to, stara się on być wierny swojej misji, broni bowiem w ten sposób praw Ludu Bożego do otrzymywania nauki Kościoła czystej i integralnej, a więc przed niepokojeniem go opiniami szczególnie niebezpiecznymi.[…]38. I wreszcie, usprawiedliwieniem różnicy zdań nie może być odwoływanie się do obowiązku postępowania zgodnie z własnym sumieniem. Przede wszystkim dlatego, że obowiązek ten dotyczy sytuacji, w których sumienie oświeca sąd praktyczny, odnoszący się do podjęcia decyzji, podczas gdy tutaj chodzi o prawdziwość wypowiedzi doktrynalnej. Poza tym, ponieważ teolog – tak jak wierzący – powinien iść za głosem swojego sumienia, jest on również zobowiązany do formowania go. Sumienie nie jest władzą umysłową o charakterze autonomicznym i nieomylnym, ale aktem osądu moralnego, który odnosi się do odpowiedniego wyboru. Prawe sumienie jest sumieniem należycie oświeconym wiarą i obiektywnym prawem moralnym; zakłada ono także prawość woli w dążeniu do prawdziwego dobra.[…]39. Wywodząc się z jedności Ojca, Syna i Ducha Świętego(39), Kościół jest misterium komunii, z woli swojego Założyciela zorganizowanej wokół hierarchii, która została ustanowiona dla posługi Ewangelii i żyjącego nią Ludu Bożego. Na wzór członków pierwszej wspólnoty, wszyscy chrześcijanie z właściwymi każdemu z nich charyzmatami powinni szczerym sercem dążyć do harmonijnej jedności nauki, życia i kultu (por. Dz 2, 42). Jest to reguła wynikająca z samej istoty Kościoła. Dlatego nie można posługiwać się w stosunku do Kościoła miarami postępowania, które mają rację bytu w społeczności świeckiej, czy też zasadami funkcjonowania demokracji. Tym bardziej, w sprawach dotyczących wewnętrznych stosunków Kościoła nie można szukać inspiracji w mentalności otaczającego świata (por. Rz 12, 2). Pytanie o opinię większości w kwestiach dotyczących sposobu myślenia i postępowania, używanie nacisku opinii publicznej przeciwko Urzędowi Nauczycielskiemu Kościoła, wykorzystywanie „jednomyślności” teologów, utrzymywanie, że teolog jest profetycznym rzecznikiem „bazy” czy autonomicznej wspólnoty, która w ten sposób byłaby traktowana jako jedyne źródło wiary – to wszystko wskazuje na poważną utratę zmysłu prawdy i zmysłu Kościoła.Czyli rozumiem: możecie sobie myśleć, co chcecie, ale hierarchia w Kościele pochodzi od Boga, więc nie próbujcie się jej przeciwstawiać. A w naszym konkretnym przypadku: możecie sobie przeprowadzać dowolne dowody na dowolne tematy, ale po pierwsze i tak z definicji nie macie racji, jeżeli twierdzicie inaczej niż hierarchia, bo ona pochodzi od Boga, a po drugie nie publikujcie tych dowodów, bo nie wolno.Słowem: hierarchia mówi, że oni właśnie patrzą z Boskiej perspektywy.I kółko się zamyka.Ale my przeca panie lud ciemny i głupi, to niech nas oświecą, bo uni to na pywno lepjy wiedzo i ftyk sprawach tyż.pozdrawiamcse
> 38. I wreszcie, usprawiedliwieniem różnicy zdań nie może być odwoływanie się do obowiązku > postępowania zgodnie z własnym sumieniem. Przede wszystkim dlatego, że obowiązek ten dotyczy > sytuacji, w których sumienie oświeca sąd praktyczny, odnoszący się do podjęcia decyzji, podczas gdy > tutaj chodzi o prawdziwość wypowiedzi doktrynalnej.Dla mnie jako szarego katolika wynika z tego, że dzięki Cse ukończyłem etap mego rozwoju pt. co ważniejsze, sumienie, czy prawo? Przytoczony wyżej fragment wyraźnie mówi, że sumienie.Z tego fragmentu wynika również, że doktryna nie może nawet drgnąć. W związku z tym wszelkie dyskusje są daremne. Wyjaśnia się też, czemu po cichu w konfesjonale można czasami usłyszeć co innego, niż mówi doktryna. Po prostu to nie jest nauczanie publiczne.Dzięki Ci, Cse.Pozdrawiam.
🙂 Ja chyba nawet rozumiem, dlaczego to Polacy tak bardzo kochają Kościół Katolicki… Bo postawa „prawo swoje, a my po cichu – swoje” jest bardzo bliska naszemu narodowi. Najzabawniejsze, że nie jest to postawa ściśle związana z opresywnym systemem politycznym. Również dziś, w wolności i demokracji, nasze życie publiczne rządzi się dokładnie tą samą zasadą. Spójrzcie np. na ostatnie skandale polityczno-obyczajowe. Polacy sami pragną i bronią niewzruszoności doktryn i praw, aby sobie były i pięknie wyglądały. Jednocześnie zaś Polacy czują się wolni do łamania tych praw i naginania doktryn, byle w sferze prywatnej. Byle nie przedostawało się to do sfery oficjalnej, bo zepsuje ten śliczny obraz niewzruszonych zasad. Tak, katolicyzm to idealne wyznanie dla Polaków. ;-)))
Przecież to jest dla nas odpowiedź- słowa Jeana Vaniera: ” Nauczać ludzi to mówić, że im ufamy…Jak dowiadujemy się, że ktoś nas kocha?…Dzięki temu że ojciec mi zaufał, ja także mam zaufanie do siebie. Ojciec pozwolił mi zaufać swojej intuicji, dzięki czemu mogłem wziąć odpowiedzialnośc ZA TO, O CO POPROSIŁEM”.Chyba to jest tak: nie jesteśmy pewni, czy Kościół nas kocha… bo nam nie ufa……..i my nie mamy zaufania do swojej intuicji…………..i nie chcemy wziąć odpowiedzialności za nasze własne decyzje……Tylko spieramy się bez końca z tym naszym wewnętrznym rodzicem. Jak pisała Gościówa.Może nie znacie tej anegdotki:Były zawody sportowe niepełnosprawnych. Biegło kilku zawoników, emocje sięgały zenitu. Ktoś się potknął i przewrócił. Ten co biegł pierwszy obejrzał się, zatrzymał i pochylił się nad leżącym. Pomógł mu wstać i pobiegli dalej.To się nazywa empatia, współodczuwanie. Oj, chyba Anias jej nie ma.
Maria Dora? dobre miejsce do zalatwienia potrzeb osobistych ale jej Blog to jak brudna chinska kloaka> prawdziwy Sklep z czerwonymi burakami? brunatno-czerwona dintojra?
Autorze bloga, oto przykład, jak wygląda dyskusja z punktu widzenia religii i podejście do drugiego człowieka. Oburzające, że na Pana blogu dopuszcza się do znieważania obcych osób,które nie zabierały głosu na tym blogu i nawet nie wiedzą, że są tu obrażane.
Moim zdaniem, niezapominajko i Arturze, istnieją zasadnicze różnice między kościelnym mówieniem komuś, że jest coś wart jako dziecko Boga – a tym, co zrobił ojciec Vaniera. 1) Kościoł jest ogromny, a rodzina jest mała. Już w większych parafiach nie ma mowy o bliższej personalnej znajomości biografii, charakteru, podejścia do życia konkretnych osób – nie mówiąc już o poziomie biskupa lub ogólnokościelnym (jak na przykład Kongregacja Doktryny Wiary). Powoływanie się na List do Rzymian nie ma sensu. Paweł mógł wzywać do kierowania się raczej Duchem, niż Prawem, gdyż budował sieć bardzo małych wspólnot, początkowo w obrębie judaizmu – wszelkie takie ruchy odnowy religijnej przeciwstawiają się skostnieniu i bezosobowości relacji międzyludzkich w wielkiej religii, z jakiej wyrosły. Dzisiaj sytuacja jest odwrotna. To Kościoł – gigant ma te cechy, jakie Paweł krytykował. Dziś poza tym już wiemy z psychologii, że nie wystarczy „w ciemno” powiedzieć komuś, że jest kochany (przez Boga lub kogokolwiek) i że mu ufamy – takie oświadczenie, aby było wiarygodne i wzmogło samoakceptację, musi płynąć od kogoś, z kim „z niejednego młyna jedliśmy chleb”. Vanier mógł oprzeć się na zaufaniu ojca, bo ojciec zna swoje dziecko – a zatem syn wie, że ojciec wie, o czym mówi.2) dla trzynastoletniego chłopca ojciec to autorytet: a czy współczesny Kościół ma dość rozeznania, aby uchodzić za autorytet? Raczej jest chyba tak, że musimy zadawać sobie pytanie, jak dalece posunie się jeszcze proces redukcji dziedzin, co do których Kościół może się jeszcze z autorytetem wypowiadać. Dobrze opisała to niedawno gościówa, przypomnę:”Moim zdaniem chrześcijaństwo obecnie stoi w punkcie (no dobrze, dość rozciągłym punkcie, bo to już kilkadziesiąt lat trwa co najmniej) oddzielania się religii od psychologii. To psychologia stała się – niedawno – nauką o przeżyciach chłowieka, zweryfikowaną krytycznie i opartą na szerokim zapleczu danych. Okazało się nagle, że religia już nie ma obowiązku, potrzeby, a nawet kompetencji, aby się tym zajmować. Religii, na obecnym etapie, jest trudno się z tym pogodzić.Podobnie było w punkcie oddzielenia się religii od nauk przyrodniczych, To one stały się kompetentną instancją do wyjaśniania zjawisk przyrody. Przedtem robiła to religia. Pogodzenie się z utratą tego obszaru było dla religii chrześcijańskiej bardzo bolesne. Usiłowała iść w zaparte i wbrew faktom udowadniać swoje wyższe kompetencje. Jednak musiała skapitulować. Trwało to kilkaset lat.Ile lat potrwa obecny kryzys? Kilkaset? Jest to bardzo możliwe. Zastanawiam się przede wszystkim jednak, co z religii zostanie – gdy kawałek po kawałku zostaje odzierana z dziedzin, w których ma prawo się wypowiadać. Gdy religia wreszcie oficjalnie pogodzi się z tym, że w sferze psychologii nie ma nic do gadania – czym jeszcze będzie mogła się zajmować?”3) „Każda władza ulega korupcji: władza absolutna ulega korupcji absolutnej”. Pytam: dlaczego władza hierarchiczna Kościołą miałaby być wyjątkiem od tej reguły? Jeśli pogrzebiemy w podanych przez cse fragmentach kościelnych przepisów, znajdziemy taki oto fragment: „Urząd Nauczycielski otrzymał w Kościele Boski mandat, mocą którego ma przekazywać naukę Ewangelii, czuwać nad jej integralnością i w ten sposób ochraniać wiarę Ludu Bożego. Wypełniając to zadanie, musi niekiedy podejmować trudne decyzje, takie jak na przykład cofnięcie misji kanonicznej czy mandatu nauczania teologowi, który odszedł od nauki wiary, albo uznanie jakichś pism za niezgodne z nią. Czyniąc to, stara się on być wierny swojej misji, broni bowiem w ten sposób praw Ludu Bożego do otrzymywania nauki Kościoła czystej i integralnej, a więc przed niepokojeniem go opiniami szczególnie niebezpiecznymi”Słyszycie, jak to brzmi: „broni bowiem w ten sposób praw Ludu Bożego do otrzymywania nauki Kościoła czystej i integralnej, a więc PRZED NIEPOKOJENIEM GO…”? To jest głos zupełnie innego ojca, niż ojciec Vaniera. Ten ojciec nie ufa samodzielności dzieci, nie wierzy, że ktoś oprócz Niego Samego czyli Nieomylnego Urzędu Nauczycielskiego – może mieć rozeznanie. Stokrotko, ja wiem, że ty wiesz o tym: Kościoł nam nie ufa, piszesz. Ale pytanie, jakie zadał cse, idzie dalej: co z tego wynika dla szarego katolika? Ja na Waszym miejscu pytałbym jeszcze dalej: jak ustosunkować się do Kościoła, który nam nie ufa? Który chce Was „chronić” przez… opiniami i informacjami? Ponownie odsyłam do gościówy, tym razem do jej blogu jedyniesłuszne.blox.pl – gdzie jest wiele mówiąca dokumentacja ostatnich wydarzeń związanych z osobą Wacława Hryniewicza.Omówcie ten przypadek. Niech Artur coś powie, zwłaszcza na temat listów wyjaśniających Jonathana Luxmoore, skierowanych do Tygodnika. Czy w końcu je opublikowaliście, w wydaniu papierowym? Bo z tego obecnie co wisi w internecie jasno wynika, że mamy do czynienia z problemem pozornym, wynikłym z cynizmu tego dziennikarza, który usiłował żerować na chorobie polskiego teologa… Gościówo, czy może Ty masz jakieś nowe dane, jakie jest w końcu stanowisko samego Hryniewicza – bo w opublikowanych u Ciebie listach od Luxmoore’a jest opisany jego diametralnie inny stosunek do sprawy, niż w wyjaśnieniach Życińskiego w Tygodniku…Nie wymyślajcie Kościoła. Rozmawiajcie o takim, jaki jest.
Biblisto-ateisto, ślicznie mnie nazwałeś stokrotką, dziękuję.Ja jednak ten tekst Vaniera sobie zachowam, bo uważam, że jest to prawdziwa złota myśl, nie odnosząca się tylko do rodzinnych relacji.Mądrości Vaniera są jak najbardziej zgodne z moją intuicją. Nieraz pisałam, że w KK niepokoi mnie za duży nacisk kładziony na tzw. czystość a za mały na zwykłą ludzka dobroć… O ubóstwie i dzieleniu się z innymi wspomina się od wielkiego dzwonu… O tym też piszą inni, np. Sophie. Lubię ten blog, bo moim zdaniem więcej tu poszukiwania prawdy i Boga niż w bardziej kościelnych miejscach. Twoje posty też są dla mnie ciekawe. Mówisz, żeby zmieniać Kościół… Ale tacy jak my są na obrzeżach i niewiele mogą, bo centrum wypełnione jest przez Anias. Pan Artur i TP to też margines. Niestety.Te podane nam przez cse paragrafy są dość niemiłe. Kościół- twierdza… i władza…i depozyt- jak w banku…Podziwiam cse za wspaniałą kulturę wypowiedzi, za treść i za formę. Myślę biblisto, że sam się tu czegoś uczysz. Tyle tu indywidualności, które odsłaniają swoje przemyślenia nie atakując nikogo. Napisałam, że cieszę się z obecności Anias, bo miałam nadzieję, że może zacznie i ona mówić „od siebie”, ale nic z tego.
No tak, botanik ze mnie kiepski 🙂 A na poważnie: Artur nadal mi nie odpowiedział, czy i dlaczego Tygodnik nie dopuścił do głosu tego brytyjskiego dziennikarza. Czyż teraz ów dziennikarz nie ma dobrych powodów, aby podejrzewać, że – jak to nieporadnie i z żalem napisał – „jest to pewna konspiracja cichu ze stronu katolickiej medii na korzysc abp. Zycinskiego”? Przecież mamy tu znakomity przykład do omówienia w naszej dyskusji o zawłaszczaniu przez ludzi Kościoła perspektywy „Boskiej”: nie polegającej krytyce i chronionej przed wszelką krytyką. W tym przypadku takim tabu byłaby objeta opinia wpływowego arcybiskupa. Dlaczego nikt z Was tego nie skomentuje? Zapytam nawet ostrzej: po co w ogóle prowadzić dyskusje na wysokim stopniu abstrakcji, jeśli umywa się ręce, gdy przychodzi do zajęcia stanowiska w konkretnej sprawie, w obronie konkretnego człowieka, oskarżonego o naruszenie etyki zawodowej? Chyba, że w grę wchodzi coś, o czym nie wiem – więc niech mnie ktoś oświeci.
Ja tam niewiele wiem, ale mogę przypuszczać, że teraz wszyscy w redakcji TP mają trudny problem: Ks. Hryniewicz idzie bardzo daleko w swoich propozycjach i nadziejach i kłóci to się z nauką magisterium- a wiemy, bo nam cse zacytował, jak Kościół karci wszelkie dyskutowanie z dogmatami… Dyscyplinuje teologów… Bp Życiński próbował bagatelizować sprawę, może z przyjaźni dla ks. Hryniewicza, a może sam by poszedł w tę stronę co ks. Hryniewicz… TP stale współpracuje z biskupem, Pan Artur napisał, że ks. Hryniewicz jest dla niego autorytetem… To ks. Hryniewicz mógłby napisać ostatecznie, kto dobrze zrozumiał jego myśli: biskup czy dziennikarz. A może juz jest takie oświadczenie? Adres blogu Gościówy nie działa!
> Zapytam nawet ostrzej: po co w ogóle> prowadzić dyskusje na wysokim stopniu abstrakcji, jeśli> umywa się ręce, gdy przychodzi do zajęcia stanowiska w> konkretnej sprawie, w obronie konkretnego człowieka,> oskarżonego o naruszenie etyki zawodowej?> Chyba, że w grę wchodzi coś, o czym nie wiem – więc niech> mnie ktoś oświeci.Tygodnikowi chodzi w pierwszym rzędzie o dobro ks. Hryniewicza, który w tej chwili zmaga się z poważną chorobą. Dlatego o ile mi wiadomo redakcja nie ma zamiaru wchodzić w spór między Luxmoorem a abp. Życińskim. Na naszych łamach Arcybiskup oskarżył dziennikarza o „udramatyzowanie” relacji – jako żywo nie widzę powodu, by robić z tego sprawę.O wiele ważniejsze jest meritum sporu polskiego teologa z Kongregacją oraz sposób postępowania tej ostatniej. Tutaj Tygodnik zrobił wszystko co należało – dodam nieskromnie, że zrobił więcej niż jakiekolwiek inne media. Józef Majewski w tekście „Historia pewnej ingerencji” pokazał, że skrytykowany przez Hryniewicza dokument Kongregacji spotkał się z poważną krytyką także niektórych kardynałów i to nie podrzędnych! Zatem pytanie czy Kongregacja obrała najlepszą drogę jest uzasadnione. A co do postępowania Kongregacji w tej konkretnej sprawie, to trudno sobie wyobrazić mocniejsze słowa niż cytat z pamiętników Congara zamieszczony przez ks. Bonieckiego w edytorialu. Proszę zwrócić uwagę, że po cytacie następuje pytanie właściwie „zabójcze”. 🙂
Dzieki, Arturze. faktycznie zarzuty sformulowane przez abp Zycinskiego na Waszych lamach sa o wiele slabsze, niz te sformulowane prywatnie. Poza tym nie doczytalem tego komentarza ks. Bonieckiego o Kongregacji. To jest odwazne. No i sprawa choroby Hryniewicza… Okazalem sie nieco przewrażliwiony: wycofuję swoje negatywne uwagi.
Hej biblisto-ateisto, wydaje mi się, że brak jakichś szerszych wypowiedzi tutejszych forumowiczów wynika chyba po prostu z tego, że mamy dość mało informacji o samej sprawie (generalizuję na podstawie autopsji). Dysproporcja między dyskusją o antykoncepcji a dyskusją o sprawie ks. Hryniewicza jest więc efektem tego, że w pierwszej sprawie mamy chyba aż nadto danych z własnych obserwacji, w drugiej nie mamy danych ani z własnych obserwacji (kto z nas śledził poprzednie wypowiedzi ks. Hryniewicza oraz Luxmoore?) ani z doniesień prasowych.pozdrawiamcse
Dziękuję! :-)pozdrawiamcse
Niezapominajko, Czy wprowadzenie NPR-u nie było jednak wielkim kredytem zaufania kościoła dla małżonków? Mnie się wydaje, że tak.Mówisz, że nie współodczuwam…czy pamiętasz moją pierwszą reakcję na na Twój smutek?Nasz pierwszy, serdeczny dialog? Współodczuwam, ale nie chcę współ-narzekać, bo tak jak kiedyś napisałaś, wszystko jest w Ewangelii.pozdrawiam
Kredytem?? Czyli czymś, co im się tak naprawdę nie należało, i co muszą w pocie czoła odpracować?!
Autor bloga napisał: że (dekalog) <<>>Tylko jak odkryć to wewnętrzne prawo? Skąd wiemy, kiedy nasze sumienie podpowiada to, co słuszne i prawdziwe, a kiedy nie (bo jest np. nieco zniekształcone)? Wydaje się, że pierwszą odpowiedzią, jest po prostu indywidualny kontakt z Bogiem na modlitwie, albo przynajmniej na próbie modlitwy. Bo bez otwarcia się na to, co PB chce nam powiedzieć w swoim słowie (tj. co jest w Ewangeliach) niczego nie zrozumiemy głębiej i będziemy się tylko kręcić wokół swoich własnych frustracji.Podobno niemal na wszystkie nasze bolączki jest w Ewangelii lekarstwo, choć leczenie może przebiegać niestandardowo: przyszliśmy z chorą stopą a okazało się że mamy chory kręgosłup…Czytając ten piękny wywiad w Jeanem Vanierem, kolejny raz uświadomiłam sobie, że niepełnosprawni umysłowo w zasadzie niewiele różnią sie od kilkuletnich dzieci. Nie wiem, czy znacie taką anegdotę: Kilkunastoletnia dziewczynka niepełnosprawna umysłowo zobaczyła w telewizji scenę jak jeden człowiek zabija drugiego.Wpadła w rozpacz, krzyczała i płakała. Dla niej to działo się naprawdę!Moje odkrycie, dzięki wczytaniu się w ten wywiad, polega na tym, że mogę być Jeanem Vanierem dla swoich dzieci. W kruchości i delikatności ich ciał mogę widzieć Jezusa a ich zależność i bezgraniczna ufność do mnie,jako do rodzica jest prawdziwą lekcją tego, jak powinna wyglądać mój stosunek do Boga. Arturze, dzięki za ten tekst!I taka jeszcze refleksja: Nie sposób zrozumieć litery prawa Kościoła bez osobistego kontakt z Jezusem.Tu wchodzimy na grząski grunt pewnych pojęć, z którymi można mieć nie lada kłopot. Te pojęcia to: posłuszeństwo i służba…
> I taka jeszcze refleksja: Nie sposób zrozumieć litery> prawa Kościoła bez osobistego kontakt z Jezusem.A św. Paweł pisał tak:Bo gdy poganie, którzy Prawa nie mają, idąc za naturą, czynią to, co Prawo nakazuje, chociaż Prawa nie mają, sami dla siebie są Prawem. Wykazują oni, że treść Prawa wypisana jest w ich sercach, gdy jednocześnie ich sumienie staje jako świadek, a mianowicie ich myśli na przemian ich oskarżające lub uniewinniające. Prawo nie jest chrześcijańskim stopniem wtajemniczenia.To raczej fakt, że prawo wszyscy mają wypisane w sercu, czyni ludzi zdolnymi do przyjęcia chrześcijaństwo, ponieważ istotą chrześcijaństwa jest ratunek dla tych, którzy prawa nie przestrzegają.
Troszeczke tekst traci frustracją i kompleksami własnej „niewaznosci”.To raczej nie jest tak,ze w Watykanie siedzi papa ,kiewa nózka i co mu wleci do głowy zapisuje,aby po tym straszyc tym kardynałów, ci biskupów, ci księzy,a ci głupi,ciemny lud. Smiem twierdzic ,ze nauka Kosciola pochodzi z „dołu”, oddolnie, z naszego doswoidczenia, z doswiadczenia i powiem-ofiary z zycia Faustyny Kowalskiej, dzieci z Fatimy, rannego rycerza Ignacego z Loyoly, Katarzyny z Sieny czy Franciszka z Asyzu.Potem „przerabiane ” i weryfikowane jest przez tych,ktorzy maja takjze intekletualne podstawy rozeznawania(teologów) i dopiero ,czasem po długich latach przyjmowane i zatwierdzane przez „górę”.Panie Andrzeju-chcesz Pan zrozumiec? To modl sie Pan i ofiaruj całe swoje zycie Chruystusowi cokolwiek sie stanie, Bóg da zrozumienie , nie trzeba się bedzie bac nauki Koscioła i wszedzie wietrzyc jakies błedy i zmowe. Bo czytajac niektóre Pana teksty mam wrazenie,ze zyje Pan rozkraczony – i ten „swiat” i Pana Boga złapac za nózke… A tak się nie da-trzeba cos wreszcie puścic i dopiero przyjdzie prawdziwe światło…albo prawdziwe nic. Intelektualne rozwazania na forum nic nie dadzą,bo Bóg to jest Ktoś a nie coś.Pozdrowienia.
Czy tylko ja widzę, że zniknęła początkowa część archiwum? Nie wiem dokładnie od jakiego miesiąca rozpoczął się blog, ale wypowiedzi z października świadczą o tym, że było coś wcześniej. Dlatego, Panie Arturze, czy dałoby się to naprawić? Chciałam sobie zachować kilka tekstów.:)
W oknie po przesunięciu w dół listwy jest początek. W „archiwum” gdzieś wcięło zeszłoroczny wrzesień. Dowiem się dlaczego.
Już jest wrzesień 2007 – problem w ustawieniach 🙂
Dziękuję! 🙂
Z Twojej wypowiedzi wynika, że ci, którzy się modlą i oddają się Chrystusowi, nie mają żadnych wątpliwości bądź …nie powinni ich mieć.Dla mnie to jakaś religijna poprawność. Obawiam sie, że to naiwne! Jeśli Twoja wiara pozbawiona jest myślenia, to albo Cię na nie nie stać albo, co gorsza, boisz się, że wierzący nie równa się myślący.A to już bardzo deprecjonuje każdego, kogo stać na myślenie i kto nie boi się do tego przyznać.
Myslę(!!!),ze aby cos zrozumiec z naszej religii nie wystarczą zwykłe dysputy na poziomie ,no własnie, Prawa,trzeba od czegos zaczac. A zaczac trzeba od :oddania swego zycia Chrystusowie( brzmi troche z protestancka ale chodzi o osobosta decyzję) oraz o dbania o siebie w drodze zycia czyli własnie modlitwę. Moze mam jakies niebywałe szczescie ale mnie Bóg tłumaczy zawiłosci i problemy ,które mnie na drodze wiary spotykają. I jest to jak najbardziej rozeznawane i „przyjmowane”przez mój intelekt ale na pozimie duzo głebszym bo wynika to ze spotkania z Bogiem a,nie tylko z teorii,ktorych pozostaja bez Boga martwe i wrecz głupie.Paradoksalnie, czytajac teksty pana Artura i wiekszosc tutejszych, to mam wraznie,ze zarzucacie innym swoja własną postawe czyli szukacie w Prawie i próbujecie je zmienic. Tak się nie da. Nie da się zrozumiec dróg Pana Boga bez Niego samego. Nie „dosięgnie” sie Boga na pozimie intelektualnego bicia piany. I póki nie bedzie w tym prawdziwego spotkania z Bogiem bedzie frustracja i watpliwosci a nie zywa, radosna wiara nawet jesli na drodze beda się pojawiac cierpienia i przeszkody.Przyjrzałabym się (moze zabrzmi troche psychoanalitycznie) w jaki sposób byliscie wychowywani- czy przypadkiem nie wg prawa,nakazów i zakazó,z którymi nie wolno było dyskutowac,a przeciw którym się człowiek gdzie na boku buntował. mam wraznie,ze tak wychowywani ludzie potem mają problemy z zywa wiarą i ciągle ja myla z jakimis przepisami,które próbuja tylko po ludzku rozwikłac.W dodatku innym wmawiajac taka postawe jak Ty teraz próbujesz mi wmówic brak myslenia.Smutne.
Wykazując się więc myśleniem dostrzeż, Ewwo, że prowadzone tu dyskusje dotyczą nie praw Bożych, ale nakazów i zakazów wydanych przez człowieka. Nikt tu nie podważa dekalogu, jako prawa objawionego, chociaż z historycznego punktu widzenia da się łatwo wykazać powiązanie poszczególnych przykazań z normami społecznymi w dawnym Izraelu.To, o czym tu dyskutujemy, to prawodawstwo stricte ludzkie. Uważam, że wiara nie ma znaczenia, kiedy dyskutuje się o prawidłowości czy błędach aktów prawnych wydawanych przez człowieka. Uważam ponadto, że bezkrytycyzm uzasadniany wiarą jest bardzo szkodliwy – stąd tylko jeden krok do fundamentalizmu religijnego.pozdrawiamcse
Moi drodzy,walicie slogany i lecicie schematami az miło.Plus osądy.Czyli potwierdzacie tylko moja teze ,ze projektujecie, co niektórzy, własne problamy na innych ludzi,których w dodatku nie znacie.Nie dzieliłam nigdzie praw na ludzkie i boskie,wg mnie takiego podziału w ogóle nie ma ,sa tylko prawa dobre izłe, madre i głupie. Dzielenie swiata na boski i ludzki to typowy protestantyzm,z katolicyzmem nie majacy nic wspólnego.Co do intelektu to nie mówie,ze nie wolno myslec czy byc krytycznym,akurat źle trafiłes,bo jestem osoba bardzo krytyczna,ale trzeba miec do tej krytyki jakies podstawy. Jesli krytykuje sie np. kwestie wiary najpierw takowa trzeba miec i to nie wiare jako mniemanie o czyms co moze istnieje a moze nie,ale zywy kontakt z Bogiem,który jest Osobą , a nie zbiorem przepisów(ludzkich,boskich, wsio rawno).Moze trzeba zaczac od fundamentu: od tego jaki mam osobisty zwiazek z Chrystusem? Czy się Go przypadkiem nie boje? Czy rozmawaim z Nim jak z osobą? czy w ogole z Nim rozmawiam, pytam się itd? A nie od dymu z komina czyli rozwazan o moralnosci.Chrzescijanstwo to nie etyka, to relacja. Relacja z Bogiem całego czlowieka; jego ducha ,psychiki, intelektu, ciała itd itp.W koncu jestemy Jego stworzeniami, przez ktore w dodatku On chce działać.Pozdrowienia.
Poza tym dosc podejrzane jest ,ze Pan Artur z tego co czytałam(fakt,ze niewiele) ciagle zarzuca sam sobie słaba wiare. Czeka az ktos mu to potwierdzi? A jak potwierdzi, to się delikwenta cichaczem posądzi o osądy i wyjdzie się na cierpietnika, kóry chce rozwoju Koscioła,a ten bezduszny Kosciól tego nie rozumie. Zwykły syndrom ofiary.W ogóle jakos tak cierpietniczo na tym blogu, atmosfera gęsta jak smietana, wiec coś tu jest nie tak.Moze trzeba zacząc od uczciwosci i załozyc blog pod tutułem „Pan Jezus w moim zyciu”.Intelekt oderwany od uczciwosci(czyli ewangelicznej prawdy) jest tylko biciem piany.Powodzenia i pozdrowienia
Jestem bardzo ciekaw, jak rozumiesz to powiązanie między uczciwością a „ewangeliczną prawdą”? Według mnie uczciwość wymaga przede wszystkim uznania, że ewangelie powstały baaardzo dawno temu i jeśli jest w nich jeszcze w ogóle jakaś prawda wciąż aktualna dla ludzi współczesnych, musimy przy ich czytaniu jakoś uwzględniać tę otchłań czasu. Proponowane przez Ciebie personalistyczne podejście, „filtrujące” każdą dyskusję najpierw przez pryzmat osobistej „więzi z Jezusem”, jest bardzo współczesne, bardzo – że tak powiem – skażone współczesną mentalnością. Mniej więcej od końca I Wojny Światowej żyjemy w czasach osłabienia więzi rodzinnych, narodowościowych, w ogóle uczuciowych, specjalizacji pracy, powodzi źródeł informacji – a jednocześnie kultu uczuć, autentyczności, indywidualności, osoby. Podczas gdy rodzaj naszych relacji z innymi staje się coraz mniej personalny – my musimy koniecznie być sobą, odczuwać autentyczne, niezakłamane emocje. Jak to zrobić? Do kogo te emocje skierować? I tu pojawiają się z biegiem lat różne odpowiedzi, jak np. budowanie odrębnych, bardziej personalnych społeczeństw (bitnicy, hippisi) albo przeniesienie przeżyć w fikcję (od pierwszych seriali telewizyjnych po „przyjaźnie” wirtualne). W chrześcijaństwie pojawia się natomiast model Jezusa-przyjaciela, Jezusa zbudowanego nie tyle z tych strzępów informacji, jakie zachowały się w greckich tekstach z I wieku – ale raczej z naszych własnych potrzeb i przeżyć. Nigdy nie obawiałaś się, czy nie jest to tylko taki imaginary friend, nie mający nic wspólnego z tamtym Żydem z Nazaretu i jego starożytną mentalnością religijną?
Ewwo, wydaje mi się, że mimo szczerej chęci, nie zrozumieliśmy się. Mam nadzieję, że poniższe odpowiedzi na Twoje zarzuty pozwolą w lepszym świetle zrozumieć moje argumenty Kościół sam powiada, że są różne poziomy nauczania. Autor tego bloga wyliczał je kiedyś opisując dokładnie, przejrzyj, proszę, archiwalne artykuły. Stąd mój podział owych prawd nie jest jakimś sztucznym tworem na potrzeby dyskusji ani sloganem (chyba, że nauczanie KK uznamy również za slogan). Sądzę również, że w ogólności można dyskutować (a więc i krytykować) o fenomenach (w tym o wierze) samemu nie mając ich osobistego doświadczenia tak, jak można na przykład krytykować zabijanie samemu nikogo nie zabiwszy. Zauważ, że Kościół robi tak samo: krytykuje współżycie z użyciem prezerwatywy – jak sądzę papież, przed wydaniem HV nie musiał sam tak współżyć, aby móc taką krytykę wydać. W wielu wypowiedziach uczestników tego forum znajduje się też odpowiedź na Twój zarzut dotyczący osobistej releacji z Chrystusem. Problem mój (i, jak sądzę, wielu uczestników tego forum) polega na tym, że niezależnie od tej relacji istnieje też inna relacja ustanowiona przez samego Chrystusa, czyli właśnie Kościół. Kościół ten jest niejako szafarzem łaski uświęcającej, której potrzebuję do zbawienia. Kościół ten jednak wydaje prawo, którego zasadność jest wątpliwa – formalnie jednak konieczne jest jego przestrzeganie, aby stan łaski uświęcającej utrzymać. Co więcej: istnieje konflikt między moim sumieniem (ukształtowanym między innymi, a jakże, przez moją osobistą relację z Chrystusem) a nauczaniem KK. Stąd wypowiedzi na tym forum nie są próbą „przekabacenia” kogokolwiek, lecz raczej wyrazem osobistego poszukiwania Prawdy (niedawno dobrze to opisała gościówa). Proponuję też odejść od zarzutów o używanie sloganów i schematów, bo tym zarzutem można posłużyć się równie dobrze w stosunku do Twoich wypowiedzi. Pozwolę więc sobie ponownie zauważyć, że krytyka HV wyrażona przez Autora bloga jest nie krytyką wiary jako takiej, tylko wykazaniem błędu w rozumowaniu stojącym za tą encykliką; co więcej, ów dowód został przeprowadzony w przestrzeni nakreślonej przez samą HV.pozdrawiamcse
Dzieki czemu osiagamy spokoj ducha?.Swiadomosc,ze to wlasnie Bogu „zawdziecza swe miano kazda rodzina na ziemi”’,zmienia nasz sposob patrzenia na ludzi.Inaczj patrzymy tez na samych siebie i napotykane trudnosci.Oto pewne dziedziny,w ktorych Biblia moze oddzialowywac na nasz sposob myslenia.Gdy przyjdzie nam podjac jakas trudna decyzje,nie bedziemy przywiazywac zbyt duzej wagi do sprzecznych opoini ludzkich.bedziemy natomiast calkowicie polegac na radach bibilijnych.Dlaczego?Poniewaz”Cale Pismo jest natchnione przez Boga i pozyteczne do nauczania,do karcenia w prawosci,aby czlowiek Bozy byl w pelni umiejetny,calkowicie wyposazony do wszelkiego dobrego dziela”.[ 2 Tymoteusz 3:16,17]To prawda,ze zastosowanie sie do jakiejs rady bibilijnej moze wymagac wysilku i zdyscyplinowania.Niekiedy nawet musimy postapic wbrew wlasnym pragnieniom.Ale jesli wierzymy,iz zostalismy stworzeni przez kochajacego niebianskiego Ojca,to logiczny jest wniosek,ze On wie,co jest dla nas najlepsze.W Jego slowie znajdujemy zachete:”Zaufaj Bogu calym sercem i nie opieraj sie na wlasnym zrozumieniu.Zwazaj na niego na wszystkich swych drogach,a On wyprostuje twe sciezki” [Przypowiesci 3:5,6.].Gdy stosujemy sie do tej rady,latwiej jest nam pokonywac trudnosci zyciowe i przezwyciezac stres towarzyszacy podejmowaniu decyzji.Opieranie wszystkich aspektow naszego zycia na zasadach,ktore zawiera Biblia mozna smialo i z cala odpowiedzialnoscia powiedziec,ze patrzymy na dana sprawe z Bozego punktu widzenia.
Od dłuższego czasu niepokoiły mnie katolickie teksty, które oceniały różne problemy z Boskiej perspektywy. Zastanawiałam się, skąd u autorów pewność, że ich teksty to panaceum na życiowe zawiłości. Drażniły mnie pomysły, których nie byłam w stanie zaakceptować, bo pomimo pozornej wartości pogłębiały dramaty ludzi, z którymi mam do czynienia na codzień. Problem w tym, że nie znam zbyt dobrze nauki kościoła, stąd nie wiem, w jakich kategoriach odbierać przemyślenia teologów. Efekt jest opłakany. Z ulgą przeczytałam Pana tekst konstatując, że nie pozostaję sama ze swoimi wątpliwościami.
Gdzie jest Bóg?Wielki, znany duszpasterz i kaznodzieja, który jest równocześnie proboszczem, zmienił wystrój kościoła. Tam, gdzie za ołtarzem była duża szyba z widokiem na ogród i drzewa, naprawdę coś pięknego, wprowadził witraż. Okropny. Prymitywny w kolorach i kształcie. Jak kolorowanka dla dzieci w wieku 2-3 lat. Na wszelkie próby krytyki odpowiada: ależ to New Age! Niby ta kontemplacja pięknej przyrody ma być New Age, a kontemplacja witraża ma kierować myśli ku Chrystusowi. Na witrażu zresztą są stylizowane kwiatki, nie święte postaci.Ks. Michał Heller śmieje się z tego, gdy ktoś raptownie ucisza innych przy wchodzeniu do kościoła : Cicho! Tu jest Pan Bóg!……bo Bóg jest wszędzie.Ks. Hryniewicz pisze, że Bóg jest polifoniczny i chciałby zbawieniem objąć wszystkich.Jezuita de Mello też miał jakieś problemy z Watykanem.Wygląda na to, że nie można być za dobrym i za otwartym. „W totalitarnej ortodoksji Kościoła jest jakiś niedostatek wiary. Ktokolwiek prosi Boga o chleb, nie otrzyma kamieni. Jeśli temu, kto pragnie prawdy, ukaże się jakieś błędne rozwiązanie, jest ono dla niego widocznie tylko etapem na drodze do prawdy, i jeśli nie ustanie w drodze do prawdy, dojrzy, że to był błąd. Ten, kto nie pragnie prawdy, tkwi w błędzie nawet i wtedy, gdy recytuje Credo. Potępienie błędów było słuszne; ale nie anathema sit. Skąd można wiedzieć, że taki właśnie błąd nie był dla danego umysłu konieczny jako przejściowy etap? Wystarczyło powiedziec: „Ktokolwiek mówi, że … nie doszedł jeszcze do prawdy”. Chronić maluczkich? A czy nie można ich było chronić modlitwą? Jeśli modlę się o prawdę, każda myśl, która wydaje mi się prawdziwa, pochodzi od Boga, choćby sama była błędem, i nie mam prawa jej odtrącać przez uleglość wobec autorytetu, choćby z własnej woli przyjętego.Ammianus Marcellinus. Julian zagwarantował wolność dla wszystkich sekt chrześcijańskich, „aby, gdy ze swobodą wzrosną rozbieżności, nie zagrażała nam później jednomyślność tych ludzi; stwierdzone zostało bowiem, że żadna dzika bestia nie jest tak ludziom nieprzyjazna , jak większość chrześcijan, powaśnionych śmiertelnie między sobą”. Takiego zastosowania doczekało się polecenie: ” Abyście się wzajemnie miłowali”.” Przepisałam to z książki „Świadomość nadprzyrodzona” Simone Weil.
Dzięki, Niezapominajko-Stokrotko, za Simon Weil – przypomniałaś mi o niej, a ona zawsze jest jak świeże powietrze. Np.: „Nie po sposobie, w jaki człowiek mówi o Bogu, ale po sposobie, w jaki mówi o rzeczach ziemskich, poznajemy najlepiej, czy jego dusza była w ogniu miłości do Boga. Żadne przebranie nie jest tu możliwe. Bywają naśladownictwa miłości do Boga, nie można naśladować przemiany, jakiej dokonuje ona w duszy, bo nie ma się żadnego pojęcia o tej przemianie, jeśli się przez nią samemu nie przeszło”.
<<>>Niezwykle cenie sobie Simone Weil, ale do tego fragmentu o mówieniu odnoszę się z pewną ostrożnością.Samo „mówienie” to przecież kreacja, to stwarzanie swego wizerunku, który, ze względu na skomplikowanie natury ludzkiej, usiłuje człowieka dookreślać , ale nie jest w stanie powiedzieć o nim nawet części Prawdy.Bo człowiek to tajemnica, która ciągle „staje się”, prawda?Mówienie bywa też życzeniowe. Przypomina mi się niedawna Ewangelia o dwóch synach, których Ojciec poprosił, by poszli popracować w winnicy.Starszy powiedział, że pójdzie, ale nie dotrzymał słowa.Młodszy odparł: „nie pójdę!” ale później opamiętał sie i poszedł.Wiadomo, który wypełnił wolę Ojca.
Jeżeli przez mówienie Bogu Ojcu rozumiemy stosowanie lub nie sztucznej antykoncepcji to kto w takim razie wypełnia wolę Ojca? Para, która stosuje NPR czyli teoretycznie mówi Ojcu, że jest otwarta na życie a jednocześnie skrupulatnie przestrzega by nie współżyć w dni płodne i ma jedno dziecko (skąd wie ile Pan Bóg dla niej zaplanował czy przypuszcza, że Pan Bóg zmieni reguły dotyczące płodności by ją zaskoczyć?). Czy para, która stosuje np. prezerwatywy czyli mówi Nie Ojcu ale z racji, że (informacje z zeszłotygodniowej audycji w Radiu Plus z prof. Chazanem) pory w prezerwatywie są większe niż plemniki ma czworo dzieci, które przyjmuje i wychowuje?Na koniec jeszcze jedno pytanie? Czy wolą Pana Boga było narodzenie króla Salomona?
Bo to się uzupełnia:Nie można kochać Boga nie kochając ludzi…A kiedy, Panie, widzieliśmy Cię głodnego, obdartego…Kto kocha Boga, ma taki strach w sobie przed tym, by nie zranić bliźniego (bo pod tym bliźnim może być właśnie Chrystus), nie upokorzyć, nie poniżyć, nie wywyższyć się nad nim, że to naprawdę widać. W mowie, oczach, całym zachowaniu.Znałam kogoś takiego. Wielki człowiek, a kłaniał się nawet znanym tylko z widzenia- pijaczkom…I nigdy nie oburzał się na nic i na nikogo. Jeśli coś było źle, to tylko się tym martwił i szukał sposobu jak to zmienić. Chociaż znał na pamięć Ewangelię, często do niej zaglądał. No i jeszcze do książki o Całunie Turyńskim…Ciężko jest żyć, będąc takim. Simone Weil też taka była.
No to chyba mamy kolejny kamyczek do ogródka KK oraz kolejny argument w dyskusji o sprawie ks. Hryniewicza potwierdzający tezę, że KK czasem aktywnie działa mając nie na celu dobro czy prawdę, ale własne dobro i „prawdę prasową”.Gazeta.pl pisze w artykule o aferze Stella Maris cytując zeznania księdza w niej oskarżonego:”- Namawiałem wszystkich, aby sprawę oddać do prokuratury, decyzję w tym zakresie podjął abp Gocłowski – on był tu decydentem. Za namową doradców arcybiskup nie skierował sprawy do prokuratury, głównie chodziło o to, żeby sprawa nie nabrała rozgłosu prasowego – mówił w prokuraturze b. kapelan metropolity gdańskiego.”(link do artykułu: http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,5761252,Ksiadz_przyznal_sie_do_zarzutow_w_aferze_Stella_Maris.html?skad=rss).Że jak? Żeby sprawa nie nabrała rozgłosu prasowego? A prawda? A prawo? A poszkodowani w tej sprawie?Czytając takie zeznania coraz bardziej wierzę, że jedyną przyczyną, dla której Paweł VI opublikował HV w takim brzmieniu a nie innym nie były żadne teologiczne ani moralne rozważania, tylko troska o autorytet KK… (vide również wywiad z o. Prusakiem, do którego link jest w którymś z postów na górze tego wątku).Załamka.pozdrawiamcse
Jeśli jest rzeczywiście tak, jak napisał cse, to sytuacja jest poważna i wielce przygnębiająca…We wszystkich tych przypadkach, kiedy religia staje się „wytrychem” lub „przykrywką” albo gdy staje się instrumentem do jakiegoś celu – przeradza się raczej w swoją karykaturę (taki przykład dla mnie to LPR czy Radio Maryja).Czy jednak powinno nas zniechęcać to, na co nie mamy realnego wpływu? Czy jest sens tracić energię, by poszukiwać i diagnozować to, co jest bolączką?Muszę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem determinacji i pasji, jaką gościówa tropi i przedstawia na forum przeróżne potknięcia KK…Dokąd jednak ta droga prowadzi i czy przypadkiem nie jest to ślepa uliczka?
Przepraszam, wkleiło sie dwa razy!
„Czy jest sens tracić energię, by poszukiwać i diagnozować to, co jest bolączką? ” Pyta Anias. Moim zdaniem tak. Bo gdyby nie malkonteci, którzy wykazywali bolączki najlepszego z ustrojów do tej pory byśmy w nim żyli. Może niektórzy są niezadowoleni ze zmiany ale jednak tamten ustrój, w którym decydenci pytali „Komu służy podżeganie” był zbrodniczy. Cóż Anias zajrzyj do Castii Conubi i zastanów się czy postępowa Humanae Vitae nie została też spowodowana przez poszukiwanie i diagnozowanie bolączek. Sprawdź jak wyglądał kiedyś stosunek Kościoła do prawosławnych, protestantów czy Żydów. Czy obecna ekumeniczna postawa KK nie jest też spowodowana przez malkontentów którzy poszukiwali i diagnozowali bolączki? Rzecz jasna są osoby, które uważają, że to obecny Kościół jest heretycki i zszedł na manowce a liczy się Syllabus błędów i Poza Kościołem nie ma zbawienia.
Chyba się nie zrozumiałyśmy…Bolączki tj. problemy w Kościele istniały od zawsze i pewnie będą istniały.Kościół na nie jakoś reaguje, szuka rozwiązań. Taką odpowiedzią na problemy i wyzwania współczesnego świata był przecież Sobór Watykański II.Tu mała dygresja:Widzę ogromną pracę i wysiłek Kościoła w budowaniu pozytywnej wizji wiary katolickiej prowadzącej człowieka do zbawiania. Kościół jest nie tylko wspólnotą w sensie „doświadczenia religijnego”. Czy zdajemy sobie sprawę że stoimy na ramionach olbrzymów? Pomijając absolutnie najważniejsze Pismo Święte możemy wspomagać się różnymi innymi pismami, które mogą „pomóc duszy”. Tzw. ciemnemu średniowieczu zawdzięczamy przechowanie myśli wielkich starożytnych, kolejne epoki dopisywały do tej księgi doświadczeń kolejne rozdziały. Możemy czerpać z nauk świętych i męczenników, z medytacji św. Ignacego, św. Tereski, „Dzienniczka” św.Faustyny Kowalskiej, pism Simone Weil, a nawet Antoniego de Mello, Mertona i setek tysięcy innych… Każda dusza niech bierze co zechce z tego skarbca Kościoła!Niech będzie, że się znowu wygłupię, ale ja kocham mój Kościół w całej jego złożoności w różnych darach łaski lecz tym samym Duchu. Kocham, więc podkreślam to, co dobre piękne; to, co mnie zachwyca. Bardzo chcę nie cieszyć się z niesprawiedliwości, lecz chcę się współ- weselić z Prawdą.To czego nie rozumiem (i to coraz bardziej), to SKUPIANIA się na potknięciach KK (które były i które na pewno będą) bo Kościół złożony z ludzi jest grzeszny.Jest równocześnie święty, dzięki ofierze Chrystusa. Nie rozumiem tego, co z grubsza robi gościówa – drążenia i jątrzenia problemów, pokazywania palcem: O! widzicie? taki ten Wasz KK zły…Konkluzja: problemy same w sobie nie stanowią przeszkody. Problem prawdziwy, większy, to skupianie się na konfrontacji, podkreślania tego co dzieli, nie tego co nas wszystkich łączy. A także skupianie się wyłącznie na frustracjach. To nazwałam ślepą uliczką.Nie rozumiem też filozofii „poszukiwania domniemanych błędów”…ale o tym napisze kiedy indziej
Tylko sprostuję, że Simone Weil katoliczką nie była i bardzo jej się nie podobała powszechność urzędu nauczycielskiego Kościoła…Anias, jesteś bardzo zmienna- raz przejmujesz się krętactwami w Stella Maris, a za chwilę denerwuje Cię Gościówa, że tak tropi…Gdyby takich ludzi jak Gościówa było więcej, bardziej by się Kościół pilnował. A nie odwrotnie- gdyby nikt nie krytykował, KK byłby bardziej święty. Twoja miłość do KK chce być ślepa!
Po pierwsze dzięki za sprostowanie.:-)Czy na pewno jestem zmienna?Krętactwo chcę nazywać krętactwem, choćby sprawa ubrana była w najpiękniejszą chrześcijańską ideę.(vide: Stella Maris). I tyle. Nie przekreśla to dla mnie wagi i znaczenia kościelnej instytucji.A Kościół to dla mnie wielka duchowa tożsamość, patrzenie chrześcijan w tą samą stronę, wielowiekowa tradycja ducha i doświadczeń, w której centrum jest Chrystus i Jego posłannictwo.Patrzenie na Kościół tylko z perspektywy poszczególnych grzechów/potknięć/nieporozumień jest po prostu spłyceniem…Mówisz, że dzięki takim osobom jak gościówa, Kościół „bardziej by się pilnował”. Odpowiem: sądzę, że wątpię. Kościół popełniał błędy/głupoty w przeszłości i nie da się ich wyeliminować w przyszłości.Jego rola jest jednak inna niż pilnowanie tego jak „sam się prowadzi”. My się wszyscy mamy nawzajem prowadzić do Chrystusa, wspierać i umacniać w tym, co dobre. Moja miłość do Kościoła nie oznacza, że nie widzę w działaniu tej instytucji błędów. Ale zanim jakiś grzech KK napiętnuję i poddam krytycznemu osądowi, słuszne jest, abym się zastanowiła PO CO to robię?Czy kieruje mną faktyczna troska o Kościół wspólnotowy, którego jestem częścią?A może coś innego?Rozważanie i krytyczne myślenie nie mogą Kościołowi zaszkodzić, mogą go ubogacić.Zacytuję Tischnera:”Sensowna krytyka Kościoła to taka krytyka, która wcześniej czy później musi stać się afirmacją Kościoła.Musi przerodzić się w jego obronę”. (NDW,163)
Jeśli jest rzeczywiście tak, jak napisał cse, to sytuacja jest poważna i wielce przygnębiająca…We wszystkich tych przypadkach, kiedy religia staje się „wytrychem” lub „przykrywką” albo gdy staje się instrumentem do jakiegoś celu – przeradza się raczej w swoją karykaturę (taki przykład dla mnie to LPR czy Radio Maryja).Czy jednak powinno nas zniechęcać to, na co nie mamy realnego wpływu? Czy jest sens tracić energię, by poszukiwać i diagnozować to, co jest bolączką?Muszę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem determinacji i pasji, jaką gościówa tropi i przedstawia na forum przeróżne potknięcia KK…Dokąd jednak ta droga prowadzi i czy przypadkiem nie jest to ślepa uliczka?
W Gazecie Wyborczej wywiad z ks. Prusakiem o antykoncepcji:http://tnij.org/bwe4Przeczytajcie też komentarze czytelników. Bardzo ciekawy jest ten:” „Prawdą jest, że odkrycie pigułki antykoncepcyjnej przyczyniło się dopermisywizmu moralnego”W jaki sposób? Niezrozumiałe jest dla mnie, że Kościół traktuje ciążę idziecko jako dotkliwą „karę” dla niemoralnej kobiety. Boć przecież to tylkokobiety podlegają „permisywizmowi moralnemu” i tylko one są karane posiadaniempotomstwa, tylko kobiety udaje się utrzymać w moralnych ryzach, grożąc imciążą. Mężczyźni — a więc 100% hierarchów katolickich — nigdy nie podlegaliani nie będą podlegać takiemu umoralnianiu strachem.”
a w TP „Milcząca schizma- tylko czyja?”Baaardzo smutne, lepiej nie czytać wieczorem…
A dzisiaj na KAI można przeczytać „Benedykt XVI potwierdza stanowisko nt. antykoncepcji z encykliki „Humane vitae” http://ekai.pl/serwis/?MID=16294Parę cytatów:Działanie, które ma na celu uniemożliwienie prokreacji, oznacza zanegowanie intymnej prawdy o miłości małżeńskiej” – napisał papież do uczestników międzynarodowej konferencji z okazji 40. rocznicy ukazania się encykliki „Humane vitae”. I to też ciekawe:„możliwość zrodzenia nowego życia ludzkiego jest wpisana w integralny dar małżonków. Jeżeli bowiem wszelka forma miłości ma na celu szerzenie pełni, jaką żyje, miłość małżeńska ma własny sposób udzielania się: poczęcie dzieci. W ten sposób nie tylko jest ona podobna, ale uczestniczy w miłości Boga”. Według Benedykta XVI „wykluczenie tego wymiaru poprzez działanie, które ma na celu uniemożliwienie prokreacji, oznacza zanegowanie intymnej prawdy o miłości małżeńskiej”.
Zwróćcie uwagę tez na fragment zaczynający się od słów papieża:”Niewątpliwie rozwiązanie techniczne także w wielkich kwestiach ludzkich wydaje się często najłatwiejsze(…)”Trochę dziwne, tak jakby papież też widział istotną cezurę w zastosowaniu „techniki”, chociaż WEWNĘTRZNE zło antykoncepcji, o którym naucza Kościół, znaczy tyle, że zło jest tu niezależne od podjętego środka, sztucznego czy naturalnego. Pewnie bym nie zwróciła na to uwagi, gdyby nie to, co pisze na ten temat o. Knotz, traktując tzw. praktyki antykoncepcyjne za coś, co jeszcze mieści się w dopuszczalnych ramach. Antykoncepcja sztuczna to już zaś przekroczenie Rubikonu. Może Artur wyśledzi, jaka doktryna za tym stoi… Może papież, pisząc, że HV bywała źle rozumiana, miał na myśli coś z tych rejonów?
Dlaczego nikt nie zapyta, co na temat antykoncepcji sądzą ci, którzy przepisują ją na codzień. Nikogo nie interesuje, jakie mają dylematy, z jakimi spotykają się dramatami, co skłania ich do doradzania lub nie – antykoncepcji, co sadzą o jej rodzajach, zaletach i szkodliwościach, jak sobie radzą ze swoim sumieniem. Nikomu nie przyjdzie do glowy zapytać – jak się czujesz przepisując pigułki, uważasz, że to konieczne? Dlaczego i kiedy konieczne? Jesteś pewna, że jest to zgodne ze złożonym przez ciebie przyrzeczeniem? A może łatwiej leczyć wyłącznie wierzące kobiety? Wtedy nie ma problemu moralnego. Najłatwiej skrytykować i wyznaczyć wskazania. Dziwne, że o. Knotz uważa endometriozę i torbiele za jedyne usprawiedliwienie antykoncepcyjnego procederu. Mogłabym wymienić trochę więcej wskazań, ale nie chcę się wymądrzać, bo na na teologii się nie znam. A wychodzi na to, że antykoncepcja jako leczenie przestała być domeną medyków. Prościej podsumować żenujące, internetowe opinie, jako jedyne źródło miarodajnych informacji. I na tej podstawie wyciągać wnioski. Pozdrawiam
Jestem bardzo sceptycznie nastawiona do tzw. „przemawiania w imieniu Boga”. Zdecydowanie wolę przemawianie w imieniu Kościoła i pewnej wspólnoty… Na Bogu robi się najlepsze interesy, nie psuje się i zawsze na topie. Nie lubię kiedy człowiek lepiej wie, co myśli i kogo potępia Bóg. Nie ma prawdy obiektywnej, jest tylko subiektywna prawda każdego z nas. Człowiek niezależnie kim jest, ma ograniczony umysł, ogranicza go jego własne doświadczenie i miejsce w którym się znajduje. Nie można posiadać doświadczenia wszystkich ludzi, by wiedzieć… Zgadzam się z tym, że trzeba osądzanie zostawić Bogu, niestety, nie jest to zbyt częste u duchownych, lubią osądzać… Pisze Pan o wspólnocie, a ja moją subiektywną prawdą wiem, że ta, w której ja byłam wychowana robiła więcej złego niż dobrego… Wychowałam się w Kościele, który nauczył mnie, że to skorupa pełna zakłamania i samouwielbienia… hmmmm tak, to moje doświadczenia, ale cyż w umyśle kształtowanego dziecka nie zalęgnie się obraz Boga kłamliwego? Wiem, każdy może zweryfikować to swoim dorosłym mózgiem, ale jak obcina to mięso nie myśląc skąd się to wzięło? Pozdrawiam serdecznie…/
Kościół budulcem intymenej drogi z Bogiem? Wg Biblii tak, lecz patrząc na to co się tam dzieje…http://marcin-to-ja.blog.onet.pl/2,ID345059200,index.htmlTo opowiadanie krótkie po cześci oddaje to, co zauważam podczas kazdej mszy. Serce boli.
Przeczytałem wskazywany tutaj przez niezapominajkę artykuł z TP (autorstwa Ks. dr hab. Jana D. Szczurka) będący krytyką wypowiedzi o. Prusaka na temat „milczącej schizmy”. Ogólnie jestem zawiedziony poziomem wypowiedzi, widać tytuły i stopnie naukowe nie gwarantują takiej jakości. Chodzi mi o to, że krytykujący zarzucając błędy logiczne, nie odnosi się do sedna sprawy; mówi jakby „ponieważ widzę uchybienia w sposobie rozumowania mojego przedmówcy, nie będę się odnosił do meritum sprawy, a w ogóle, ponieważ przedmówca odnosił się krytycznie do nauczania papieża, to jest prawie herezja i wcale z tym nie trzeba dyskutować”. Bla, bla, bla.Przeczytałem jednak również artykuł na gazeta.pl „Kościół spiera się o antykoncepcję” http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80277,5770016,Kosciol_spiera_sie_o_antykoncepcje.html?skad=rss. Tutaj krytyka HV dokonywana jest przez kardynała Martiniego. No i teraz jak ma się artykuł ks. Szczurka i krytyka kardynała Martini do przytoczonych przeze mnie wcześniej fragmentów dokumentu Kongregacji Nauki i Wiary dotyczących powołania teologa i ogólnie krytyki nauczania Magisterium?Dla mnie wygląda to tak: oficjalnie KK dopuszcza niby dialog, ale tylko taki, który jest zgodny z linią nauczania Magisterium. Coś na zasadzie „Słowacki wielkim poetą był”. Jeżeli krytyczny głos jest podnoszony przez osobę, która działa na jakimś lokalnym obszarze, wtedy jakiś centralny lub nawet lokalny „znawca” może szybko rzucić oskarżenie o herezję i zamknąć dyskusję. Jeżeli krytyczny głos jest podnoszony przez jakiegoś dużego gracza (kard. Martini był przecież wymieniany jako kandydat na następcę Jana Pawła II), wtedy można taki głos albo pominąć milczeniem, albo stwierdzić, że głos ten wskazuje na złożoność sprawy i potwierdza tylko to, co powiedział BXVI, że HV jest trudne w odbiorze, a skoro potwierdza, to znaczy, że BXVI ma w ogóle rację, że katolików „należy skłonić” do przestrzegania norm przez HV wyrażonych.No to ja pytam: papież ma asystencję Ducha Świętego i kardynał też ma, bo jest biskupem i został namaszczony. Jeden mówi tak a drugi mówi śmak. Asystencja Ducha Świętego, jak sądzę, nie jest zależna od pozycji w hierarchii. To gdzie jest prawda?A może powoływanie się na asystencję Ducha Świętego w kwestii HV to trochę nadużycie? Może to tylko kolejny „argument” z dziedziny „nie dyskutuj ze mną”?Co o tym sądzicie?pozdrawiamcse
> A może powoływanie się na asystencję Ducha Świętego w> kwestii HV to trochę nadużycie? Może to tylko kolejny> „argument” z dziedziny „nie dyskutuj ze mną”?Wydaje mi się, że możesz mieć rację. Nawet, jeśli to nie jest celowe mydlenie ludziom oczu, ale raczej wynikające z własnego przekonania o tym, że tak wygląda prawda. Czasem ciężko jest wytłumaczyć jasno swoje rozumowanie, czy też intuicje, czasem uzasadnienie nie trzyma się kupy. Wtedy powołanie się na swój lub wyższy autorytet – w prosty sposób rozwiązuje problem z uzasadnieniem.Anias również podnosiła fakt, że nauka zawarta w HV była potwierdzana przez kolejnych papieży, czyli „coś w tym jest”, również w kontekście przywoływanego przykładu za małej brytfanki i przycinania mięsa. Żeby zbadać jaki jest powód takiego przycinania (czyli tutaj takiego a nie innego podejścia do antykoncepcji, a raczej, szerzej, nauczania o seksualności), musi znaleźć się ktoś, kto głośno o to zapyta. Jak również poszuka, na ile to możliwe, tej mamy, która tak robiła pierwsza. Samo z siebie nic się nie wyjaśni, musi konkretny ktoś konkretnie się tym zająć. Jasne, moze się okazać, że to przycinanie ma faktyczne uzasadnienie, prawdziwe nie tylko w danej sytuacji przeszłej, ale i dziś. Ale może się również okazać, że przyczyny są związane np. z konkretną sytuacją historyczną. Samo głosne zapytanie „dlaczego” i pociągnięcie analizy tłumaczenia, w tym przypadku HV, może prowadzić do odsłonięcia słabości rozumowania lub uzasadnienia. Co wszystko w sumie może prowadzić do coraz głębszego i lepszego zrozumienia zagadnienia. Bez względu na to, która strona ma rację. Trzeba jednak pytać i szukać, a nie zamykać ludziom usta i głowy.