Atrakcyjna dziewczyna zaczepia mężczyzn na terenie uniwersyteckiego kampusu i proponuje im seks. Tylko co czwarty odmawia. W tym samym miejscu przystojny chłopak kobietom proponuje seks. Ile się godzi? Ani jedna. Ten eksperyment powtarzano wielokrotnie w różnych miejscach. Wyniki były podobne: większość mężczyzn godziła się na przygodny seks, natomiast kobiety prawie nigdy. Tę znaczącą różnicę w zachowaniu psychologowie ewolucyjni tłumaczą niewspółmiernością inwestycji rodzicielskich ponoszonych przez obie płcie. Kobiety ponoszą wielokrotnie większe koszty biologiczne rodzicielstwa niż mężczyźni: u mężczyzn to zaledwie porcja spermy, u kobiet aż dziewięciomiesięczny trudny okres ciąży, a potem wielomiesięczny okres karmienia piersią. Stąd różnica w intuicyjnych strategiach seksualnych: kobiety są o wiele bardziej wybredne w dobieraniu partnerów seksualnych niż mężczyźni, którym ewolucyjnie po prostu „opłaca się” zapłodnić jak największą liczbę kobiet.
Oczywiście tak duża różnica strategii seksualnych musiała być w naszej historii naturalnej jakoś niwelowana. W przeciwnym wypadku mielibyśmy poważne kłopoty z dogadywaniem się i z rozmnażaniem, a co za tym idzie – z przetrwaniem gatunku. Ewolucja podsunęła biologiczny regulator w postaci mechanizmu zakochania (który mniej więcej na cztery lata, a więc na okres potrzebny, by dziecko nauczyło się samodzielnie poruszać się, odurza nasze mózgi koktajlem różnych narkotyków i silnie wiąże ze sobą, wprowadzając czasową niewrażliwość na seksualne wdzięki osób trzecich). Ale to oczywiście nie wystarczyło. Na pomoc przyszła kultura, regulując zachowania seksualne.
Antropologowie wskazują na interesującą zależność: im trudniej jest przeżyć w danych warunkach, tym częściej kultura jest patriarchalna i patrylinearna (dziedziczenie po linii męskiej), a im bardziej kultura jest patrylinearna, tym bardziej stosuje restrykcyjną etykę seksualną wobec kobiet. To łatwo wyjaśnić: ponieważ to mężczyźni zapewniają utrzymanie kobietom, chcą mieć pewność, że inwestując w małżeństwo, będą inwestować we własne, a nie cudze dzieci. A ponieważ do niedawna tylko kobieta mogła być pewna własnego rodzicielstwa, surowa obyczajowość próbowała zminimalizować skutki ewentualnej kobiecej niewierności. W świetle powyższego stają się bardziej zrozumiałe (co nie oznacza – uzasadnione moralnie!) okrutne zwyczaje praktykowane np. w islamie, jak zabójstwo honorowe (mordowanie kobiet niewiernych, ale też zgwałconych – taka rozszerzona aborcja na wszelki wypadek) czy kobiece obrzezania (usuwanie łechtaczki, a z nią – ochoty na seks).
Mamy zatem dwie fundamentalne reguły rządzące (bardziej świadomie czy bardziej intuicyjnie) życiem seksualnym człowieka: kobiety będą starały się zapewnić sobie przede wszystkim wsparcie mężczyzny; natomiast mężczyźni, skoro angażują się w związki, będą chcieli być pewni ojcostwa.
Przyszło mi do głowy, że jeżeli rewolucję seksualną zdefiniować jako proces, który przy pomocy kultury chce uwolnić seksualność od pierwotnych więzów, to słynna rewolucja obyczajowa z roku 1968 była w istocie niesłychanym bublem. Przypomnijmy historyczne oczywistości: pigułka antykoncepcyjna, uwalniając seks od prokreacji, umożliwiła oddzielenie seksu od małżeństwa. Jednakże realizowana w ten sposób „wolna miłość” jest w istocie podporządkowaniem seksu ewolucyjnej strategii mężczyzn i działaniem wbrew ewolucyjnym interesom kobiet. To po pierwsze. Po drugie, to właśnie przede wszystkim kobieta ponosi koszty antykoncepcji (zdrowotne i seksualne). Dlaczego panie godzą się na tę podwójną nierówność? (Chyba jak zawsze – dla świętego spokoju.)
Przyszło mi też do głowy, że prawdziwa rewolucja seksualna nastąpi dopiero wtedy, gdy kultura rzeczywiście uwolni nas od mechanizmów rządzących dotychczas seksem. A to się może stać tylko wtedy, gdy spełnione zostaną dwa warunki: (1) gdy alimenty będą nieuchronne (np. ścigane nie tylko do czasu ukończenia nauki przez dziecko, ale bezterminowo i skutecznie); oraz (2) gdy państwo będzie obowiązkowo fundować badania genetyczne stwierdzające ojcostwo przy uznawaniu ojcostwa w Urzędzie Stanu Cywilnego po urodzeniu dziecka. Dopiero po zrealizowaniu tych dwóch warunków miłość między kobietą a mężczyzną będzie mogła być naprawdę wolna.
Ale w tym postulacie o badaniach genetycznych nie ma miejsca na zaufanie, a przecież zaufanie jest jednym z fundamentów trwałego związku.
To tak, jakby powiedzieć, że prawdziwie wolnymi wierzącymi będziemy dopiero wtedy, kiedy będziemy mieli naukowe dowody na istnienie Boga. Tylko wtedy wiara nie jest wiarą, staje się częścią nauki.
A związek który potrzebuje genetycznych badań do zaufania? To chyba była maksyma Lenina: ufaj i sprawdzaj. Tylko po co wtedy ufać?
Doprawdy Panie Redaktorze?. Antropologia na poziomie rojeń szesnastolatka i science fiction?. Prawdziwa rewolucja seksualna i prawdziwie wolna miłość?. Tak się Panu ulotnie fruwa pomiędzy Triobriandami a Height-Ashbury?. A może to tylko nieznośna lekkość genitaliów w maju? Może zamiast naukowych wymówek ewolucyjnych przyjąć biologiczne, i za p. Bacall uznać, że mężczyźni mają wspaniałe mózgi, serca i penisy, tylko serc im nie wystarcza ne jednoczesne ukrwienie dwu pozostałych?.
„Przypomnijmy historyczne oczywistości: pigułka antykoncepcyjna, uwalniając seks od prokreacji, umożliwiła oddzielenie seksu od małżeństwa.”
To prawda. Niezaleznie od tego, czy akceptujemy antykoncepcje, czy nie, pigulka sprawila, ze kobiety staly sie wolne. Juz nie musialy czepiac sie partnera seksualnego w celu zrobienia sobie z niego „meza” i ewentualnego ojca dziecka. Dlatego kompletnie nie rozumiem dalszego ciagu wywodow Autora, ktory pisze:
„Jednakże realizowana w ten sposób „wolna miłość” jest w istocie podporządkowaniem seksu ewolucyjnej strategii mężczyzn i działaniem wbrew ewolucyjnym interesom kobiet.”
?????? Jesli „ewolucyjnym interesem” mezczyzny jest posiadanie wlasnego dziecka zamiast opiekowac sie cudzym, to przepraszam, ale pewność w tym względzie moze mężczyzna uzyskać jedynie od uczciwej i przyzwoitej kobiety, ktora uznaje głęboki sens i nierozerwalność małzeństwa, a niewierność postrzega w kategorii wystepku przeciwko męzowi i moralnosci. Dlatego przez lata „kochano” kobiety łatwe, a zeniono sie z przyzwoitymi. Taka kobiete mozna bez problemu rozpoznac. Wystarczy stwierdzic, ze nie traktuje seksu jako konkurencji sportowej, w ktorej bierze udzial wielu zawodnikow i nie klei sie do mężczyzn po jednym kieliszku. Stosowanie przez nia srodkow antykoncepcyjnych bedzie jedynie wyrazem jej odpowiedzialnosci za wlasciwy czas przyjscia na swiat dziecka.
„Po drugie, to właśnie przede wszystkim kobieta ponosi koszty antykoncepcji (zdrowotne i seksualne). Dlaczego panie godzą się na tę podwójną nierówność? (Chyba jak zawsze – dla świętego spokoju.)”
Prezerwatywy uzywane przez mężczyzn po prostu nam przeszkadzaja. Same wolimy się zabezpieczyc. Wowczas mamy pewność, ze nic nieprzewidywanego sie nie przytrafi. No i wowczas zawsze jestesmy gotowe na seks. Take care yourself…:))
Dużo racji ma Pan redaktor, choć argumenty nie są najnowsze. Wolna miłość może być tam gdzie jest zaufanie. A o to trudno, bo w ludziach jest zazdrość, pycha, dążenie do dominacji itp. To wszystko przeszkadza. A „wolna miłość” w stylu hipisowskim wcale nie była taka wolna, właśnie przez mężczyzn. Z jednej strony chcieli móc współżyć z dowolną kobietą, ale już niechętnie chcieli się „dzielić” z innymi mężczyznami. Antykoncepcja pomogła z pewnością kobietom, ale też mężczyźni mogli zrzucić odpowiedzialność za rodzicielstwo na kobiety. Więc gdzie ta wolność? Ja mam prawie 50 lat, dorastałem w paskudnych latach 80-tych. Z jednej strony były dostępne środki antykoncepcyjne, prezerwatywy można było kupić w kioskach. A z drugiej strony większość rówieśników zawierało małżeństwa po „przymusem” ciąży. I bynajmniej nie stosowali prezerwatyw bo tak nauczał Kościół. Część tych małżeństw się później rozpadła, inne trudno nazwać udanymi. Czy teraz jest inaczej? Moje dzieci zaczynają dorastać , więc pewnie niedługo się dowiem.
PS. Redaktorzy Frondy po Pańskim artykule będą mieli co krytykować.
Ostatni akapit zawiera b. istotny przekaz dotyczący uniwersalnego (ponad kwestie relacji seksulanych pomiedzy kobietą i męzczyzną) problemu relacji prawa i etyki: prawo, jako powszechnie obowiązująca konieczność społecznej umowy, wykluczajaca kwestionujący to prawo moralny wybór jednostce społecznej, musi być racjonalne, czyli oparte na zasadzie „symetrii” w relacjach społecznych.
Czy jest jakakolwiek różnica (etyczna) pomiedzy osobą kobiety, a osobą mężczyzny?
Już nie mogę doczekać się tej rewolucji ! To będzie prawdziwa wolność…
Niech w końcu redaktorzy TP usuną z czołówki słowo 'Katolicki’
<>.
Kalina ma rację – wnioski autora to zupełna niedorzeczność! Jakim sposobem przeszkodzenie poczęciu przez pigułkę miałoby służyć ewolucyjnej strategii mężczyzn, jeśli ich strategią jest zapłodnienie jak największej ilości kobiet?! Jakim cudem pigułka miałaby nie wspierać ewolucyjnej strategii kobiet, jeżeli ich strategią jest zapłodnienie tylko przez najlepszego osobnika i w najlepszym czasie?!
To miał być wpis z gatunku tych nie do końca serio, zatem nie będę go bronił jak niepodległości. Ale jakąś chyba „prawdę” głosi – w każdym razie na ile metodologia psychologii ewolucyjnej (nie uznawana wszakże za nazbyt mocną przez świat nauki) pozwala. Pamiętajmy, że jeśli na coś wskazują eksperymenty psychologii ewolucyjnej to na średnie statystyczne zachowania. Na ile to średnie statystyczne zachowanie ujawnia głęboki ewolucyjny mechanizm intuicyjny? Tu się można zawsze spierać. W każdym razie zakładam, że głęboko intuicyjnie wpisane jest w naszą naturę pragnienie dziecka. Taki mechanizm chyba musi istnieć, skoro… istniejemy?! Jeśli kobieta godzi się na współżycie, to będzie postępować zgodnie z owym pragnieniem na najgłębszym poziomie, gdy to będzie facet godny zaufania, odpowiedzialny i gotowy na ponoszenie współodpowiedzialności. Gdyby nawet temu facetowi się z czasem coś odwidziało, to nieuchronność alimentów jakoś ją zabezpieczy. Antykoncepcja hormonalna oczywiście będzie jakimś rozwiązaniem na płytszym poziomie motywacji – kobieta współżyje z kimś, z kim nie chce się wiązać, dlatego się zabezpiecza. W takim przypadku trudno jednak mówić o harmonii z ową głęboką intuicją, a ponadto używanie pigułek jest po prostu szkodliwe (o czym jeszcze może będę miał okazję napisać). Z facetem sprawa jest prostsza – ma odruch współżycia prawie zawsze, gdyż nic go to biologicznie nie kosztuje. Dlatego powinien mieć świadomość nieuchronności ponoszenia współodpowiedzialności w postaci przynajmniej alimentów. A skoro ma płacić, to powinien wiedzieć, że za swoje dziecko.
Zatem według mnie wzorcowym kontekstem współżycia jest trwały zaangażowany związek, a nie wolna rewolucyjna miłość. Na ile to przekonanie kierowało intuicyjnie całym moim wcześniejszym wywodem?
Z tego, iż istniejemy, nie wynika wcale, że „głęboko intuicyjnie wpisane jest w naszą naturę pragnienie dziecka”. Nie bierze Pan pod uwagę ludzi, którzy nigdy żadnego dziecka nie będą chcieli począć. Skąd to przekonanie, że jakowaś „natura” w tym względzie odnosi się do wszystkich przedstawicieli gatunku (albo że odnosi się w na tyle wąskim zakresie, że uzasadnia generalizowanie)? Z dogmatycznej nauki Kościoła, która wszelki odchył złoży na karb grzechu i zepsucia człowieka?… Już samo to Pańskie dogmatyczne założenie osłabia resztę wywodu.
A alimenty – jak dla mnie jest to po prostu sposób na przerzucenie na jednostkę ciężaru kolektywnej odpowiedzialności społeczeństwa za swe części składowe.
„A alimenty – jak dla mnie jest to po prostu sposób na przerzucenie na jednostkę ciężaru kolektywnej odpowiedzialności społeczeństwa za swe części składowe.”
??????? Uwaza Pan, ze dzieci chowane bez ojcow powinny znaleźć sie w jakichs „zakladach wychowawczych” finansowanych przez np. samorzady?:)))
Czemu tworzy Pani fałszywe dychotomie? Albo alimenty od rodzica albo zamknięcie w „zakładach wychowawczych”? :)))
„Czemu tworzy Pani fałszywe dychotomie? Albo alimenty od rodzica albo zamknięcie w „zakładach wychowawczych”? :)))”
No, nieeee….moglaby matka samotna chowac dziecko, a alimenty placiłaby jej np. wspolnota mieszkaniowa:))
„No, nieeee….moglaby matka samotna chowac dziecko, a alimenty placiłaby jej np. wspolnota mieszkaniowa:))”.
Osobiście nie widzę żadnego istotnego powodu, aby ktoś miał być jakoś szczególnie i indywidualnie obarczony kosztami utrzymywania danego dziecka tylko dlatego, że brał udział w jego czy jej pojawieniu się na tym łez padole – zwłaszcza w społeczeństwie ciągle stosującym wysublimowaną presję na „produkcję” dzieci. Jeśli rodzic wewnętrznie poczuwa się do odpowiedzialności – OK; jeśli się nie poczuwa – wówczas prawne lub obyczajowe przymuszanie go czy jej nie jest żadną sprawiedliwością.
Podobnie jest dla mnie zwyczajną hipokryzją powoływanie się przez społeczność w uzasadnieniu alimentów od jednego rodzica na drugiego rodzica pozostawionego w osamotnieniu przez tę samą społeczność.
„Podobnie jest dla mnie zwyczajną hipokryzją powoływanie się przez społeczność w uzasadnieniu alimentów od jednego rodzica na drugiego rodzica pozostawionego w osamotnieniu przez tę samą społeczność.”
A tak powaznie: problem, ktory Pan postawil, jest godzien rozpatrzenia. Wydaje mi sie, ze zwyczaj obarczania alimentami męzczyzny, ktory prawdopodobnie splodzil dziecko na skutek przypadkowego spotkania z przypadkowa kobieta, jest skutkiem spolecznej koncepcji rodziny. Powinna ona sie skladac z mężczyzny, kobiety oraz dzieci. Jesli mężczyzna (lub kobieta) po splodzeniu dziecka nie chce w takim zwiazku rodzinnym uczestniczyc – placi kase. Mysle, ze w przypadku zmiany spolecznego modelu rodzinnego (co juz powoli nastepuje, vide stwierdzenia normatywne ideologii gender) rozluźniloby sie spoleczne postrzeganie odpowiedzialnosci za poczecie dziecka, a wiec i obowiazkow. Jest coraz wiecej kobiet, ktore decyduja sie na dziecko, bo chca byc matkami, a do tego nie zamierzaja sie wiazac z zadnym mezczyzna. Nie chca wiec nie tylko alimentow, ale nawet nie zgadzaja sie na orzeczenia o ojcostwie. Znam przynajmniej dwie takie kobiety. Nie chwalac sie – ja rowniez zdecydowalam sie na dziecko z zalozeniem, ze bede je wychowywac sama. Liczylam wprawdzie na alimenty, niemniej na prozno:))
„Nie chwalac sie – ja rowniez zdecydowalam sie na dziecko z zalozeniem, ze bede je wychowywac sama. Liczylam wprawdzie na alimenty, niemniej na prozno:))”
:))))
To jest też niezły „kwiatek” w całej tej sytuacji – nie pozwalamy ci spędzać tyle samo czasu z dzieckiem, co matka, pod której opiekę je przyznano, ale pieniążki dawaj, dawaj! :)))
„:))))
To jest też niezły „kwiatek” w całej tej sytuacji – nie pozwalamy ci spędzać tyle samo czasu z dzieckiem, co matka, pod której opiekę je przyznano, ale pieniążki dawaj, dawaj! :)))”
Jest Pan niesprawiedliwy, co jest skutkiem braku znajomosci sytuacji i braku wyobraźni uwarunkowanego i mlodym zapewne wiekiem, i brakiem doswiadczenia w takich sprawach. Moj syn miał oboje rodzicow przez dlugie lata, tyle, ze tatus nie miał mamusi:))
Ależ ja nie twierdzę, że sytuacja Pani i Jej syna pokrywa się całkiem z tą przez mnie zarysowaną, Pani Kalino! Po prostu Pani słowa skierowały moją uwagę i w tę stronę…
Pozdrawiam
„To jest też niezły „kwiatek” w całej tej sytuacji – nie pozwalamy ci spędzać tyle samo czasu z dzieckiem, co matka, pod której opiekę je przyznano, ale pieniążki dawaj, dawaj! :)))”
Abstrahujac od mojej sytuacji – przeciez tatusiowie wcale nie rwa sie do kontaktow z dziecmi. Owszem – do kina, na spacer, kiedy dziecko jest juz nakarmione i ubrane. Gorzej, kiedy trzeba pomoc w trudnych sprawach
Tak, argument z obrony interesów ewolucyjnych kobiet jest bardzo niemądry. Od kiedy to czyjkolwiek interes ewolucyjny jest wartością dla chrześcijanina? Dlaczego nie bronić interesu ewolucyjnego mężczyzn, żeby mieli dzieci z kim popadnie? Interesu rodziców, żeby zabijali niepełnosprawne dzieci jako nierokujące ewolucyjnie? Akurat tylko interes kobiet jest ok, bo zgadza się z interesem Kościoła.
„Zatem według mnie wzorcowym kontekstem współżycia jest trwały zaangażowany związek, a nie wolna rewolucyjna miłość. ”
Zgadzam sie calkowicie i nie dlatego, ze należę do Kościola Katolickiego. Uwazalam podobnie w czasach, gdy do Kosciola bylo mi daleko. Taki zwiazek jest nie tylko dobry dla samopoczucia męzczyzny, ktory ma (zludne?) wrazenie, ze dzieci sa jego. Taki zwiazek jest przede wszystkim dobry dla dzieci.
Tyle ze nie wchodzimy w trwaly zwiazek, kiedy nie mamy do tego odpowiednich warunkow. Trzeba miec wyksztalcenie, prace, mieszkanie. Dobrze jest tez znaleźć partnera, ktory nie tylko jest przystojny i dobrze tańczy, ale ktory rokuje na przyszlość. Najlepiej ze zblizonego srodowiska do naszego, a takze (chyba koniecznie) o podobnej hierarchii wartosci. W oczekiwaniu na zaistnienie tych warunkow trudno zyc w celibacie. A wowczas srodki antykoncepcyjne okażą sie niezbedne. Nie musza to byc srodki hormonalne, ani wczesnoporonne. Wachlarz mozliwosci współczesna medycyna daje bardzo duzy.
Nie mógłbym się w tym punkcie bardziej z Państwem zgodzić. 🙂
Duchowny profesor Tadeusz Guz badajac wczesne myśli Karola Marksa dostrzegł ideę w ramach projektu politycznego komunizmu,aby prostytucja kobiet była powszechna.
NOWA LEWICA w ramach neomarksizmu wczesne myśli tego mesjasza chce zradykalizować,stad pomysł na rewolucję i seksualną.
Mieć,czy nie mieć dziecka jaki to problem?!
To badanie z podrywem na kampusie jest używane jako argument bardzo wiele razy. Ale to jest naprawdę dyletancka argumentacja.
Czytałam, że wykonano podobne badanie, z którego wynikło, że kobiety, owszem, zgadzają się na przygodny seks, ale wtedy, gdy czują się bezpieczne. Autorzy tego badania argumentowali, że wobec tego rzadsza zgoda kobiet nie jest spowodowana czynnikiem biologicznym (ewolucyjnym), lecz raczej kulturowym. Gdy kultura oferuje kobietom uprawiającym przygodny seks takie samo bezpieczeństwo jak mężczyznom, to kobiety zaczynają zachowywać się jak mężczyźni.
Nie mówię, że to badanie ma 100% racji. Chcę natomiast pokazać, że nie wolno kurczowo trzymać się jednej interpretacji jednego badania. Mogą istnieć inne badania i inne interpretacje. A interpretacje owe często są mocno obciążone chciejstwem interpretujących. Dziennikarzowi katolickiemu łatwiej jest np. chcieć, by sama biologia utrzymywała ludzi w katolickiej moralności.
Druga sprawa to ubóstwianie ewolucji, ale dziwnie wybiórcze. Nie popieramy eugeniki, choć przecież ona wspiera naturalne biologiczne tendencje do selekcji naturalnej. Leczymy chorych, szczepimy dzieci, wspieramy niepełnosprawnych. To dlaczego nagle mielibyśmy mówić, iż mniejsza swoboda seksualna kobiet (mniejsza niż mężczyzn) jest dobra, bo ewolucyjna?
Po prostu cała ta ewolucja to sztuczny argument do przekonywania, że „tak jak jest, jest dobrze”. 100 lat temu konserwatyści w zupełnie taki sam sposób przekonywali, że kobiety nie są zdolne do odczuwania przyjemności z seksu. Bo tak wtedy było, że na skutek surowego wychowania większość kobiet nie była zdolna. Ale wystarczyło zmienić warunki kulturowe i większość kobiet stała się zdolna.
Interesujące, że konserwatyści używają argumentu z ewolucji właśnie tam, gdzie w społeczeństwie właśnie następują największe zmiany – tj. w emancypacji kobiet. Czyli tam, gdzie właśnie następuje ewolucja kulturowa, konserwatyzm twierdzi, że prawa ewolucji biologicznej nie dopuszczają do tego, co chce zrobić ewolucja kulturowa. Oczywiście za jakiś czas okazuje się, że dopuszczają, a ta mityczna biologia-strażniczka tradycyjnych wartości to fantazmat.
Prawdziwa rewolucja jeszcze przed nami. Pełna zgoda w temacie:
http://marek-zak.blog.onet.pl/2014/05/14/masturbator-u-bram/
Jeszcze raz się przyczepię. Bo chcę, żeby to było powiedziane wyraźnie.
Artur kawałek wyżej pisze:
„Jeśli kobieta godzi się na współżycie, to będzie postępować zgodnie z owym pragnieniem na najgłębszym poziomie, gdy to będzie facet godny zaufania, odpowiedzialny i gotowy na ponoszenie współodpowiedzialności. Gdyby nawet temu facetowi się z czasem coś odwidziało, to nieuchronność alimentów jakoś ją zabezpieczy. Antykoncepcja hormonalna oczywiście będzie jakimś rozwiązaniem na płytszym poziomie motywacji – kobieta współżyje z kimś, z kim nie chce się wiązać, dlatego się zabezpiecza. W takim przypadku trudno jednak mówić o harmonii z ową głęboką intuicją”
Otóż co to znaczy? To znaczy, że Artur chce, aby sama biologia strzegła katolickiej moralności – ale tylko u kobiet.
W obrazie malowanym przez Artura biologia dostarcza kobiecie „głębokiej intuicji”, że trzeba mieć dzieci i troskliwego partnera, a bycie „w harmonii” z ową „głęboką intuicją” jest jednocześnie byciem w harmonii z samą biologią. Gdy kobieta stosuje antykoncepcję, to występuje przeciwko biologii. A tym samym przeciwko (jakoby dostarczanemu przez biologię) katolickiemu modelowi życia.
Lecz ten obraz przestaje być spójny, gdy spojrzymy na mężczyzn. Bo wynika z niego, że „głęboka intuicja” dostarczana przez biologię mężczyznom jest wręcz przeciwna moralności katolickiej.
A zatem kobieta ma się trzymać katolickiej moralności, BO jest ona zgodna z biologią – a mężczyzna ma się trzymać katolickiej moralności, choć jest sprzeczna z biologią?
Czyżby kobiety były biologicznie determinowane do katolicyzmu, a mężczyźni wolni od takiego determinizmu?
Gdyby to była prawda, to zazdrościłabym mężczyznom wolności. Byłabym przecież jako kobieta zaprogramowana tylko do jedynie słusznego modelu życia.
Arturze, zwróć uwagę na to, z jaką łatwością mówi się kobietom: Nie rób tego, bo postępujesz wbrew swojej biologii! Nikt nie mówi mężczynom, aby czegoś nie robili, bo jest to wbrew ich biologii.
Bo w wizji świata podobnej do twojej mężczyzna albo jest ponad biologią i ma prawo wykorzystywać swoje ciało tak jak chce (fizyczne ryzyko, wojna, sport), albo biologia dostarcza mu korzyści (swobodę seksualną zawsze może usprawiedliwić uwarunkowaniem biologicznym). Tak więc w tej wizji świata biologia ogranicza wolność kobiet (za swobodę seksualną spotyka kobietę biologiczna kara), a mężczyznom biologia oferuje wolność (usprawiedliwia ich swobodę seksualną).
W innych dziedzinach życia, gdy biologia ogranicza wolność człowieka, to się te ograniczenia obchodzi z pomocą technologii. Nogi nie pozwalają przejść bez bólu więcej niż kilkadziesiąt kilometrów dziennie, używamy więc samochodów i samolotów. Nikt nie mówi: przeszedłeś dziś tyle kilometrów, bolą cię nogi i jest to kara za występowanie przeciwko biologii, która nie pozwala nadwyrężać nóg. Nikt nie mówi: używanie samolotu jest niemoralne, bo głęboką intuicją człowieka jest chodzić pieszo. Człowiek zapobiega owej biologicznej „karze”, tj. zmęczeniu nóg, w ten sposób, że jedzie pojazdem. Analogicznie kobieta zapobiega biologicznej „karze” zajścia w ciążę w ten sposób, że zażywa tabletki.
I tutaj widać, że jedne „kary” biologiczne uważane są za zwykłą niedogodność, którą człowiek ma prawo zwalczać, a inne „kary” są uważane za istną karę Boską, mającą znaczenie moralne. I tak się jakoś dziwnie składa, że dzieje się tak, gdy zachodzi kombinacja kobieta + seks.
Trafny komentarz…
Ufff… Jak dobrze, że jest gościówa 🙂
Trzy razy zabierałem się, żeby napisać komentarz oddający moje wątpliwości, co do argumentacji pana Artura i za każdym razem przerywałem pisanie z powodu trudności w jasnym przedstawieniu sprawy, Dobrze więc, że gościówa wyłożyła swój punkt widzenia, bo dzięki temu, zamiast biedzić się nad swoim komentarzem, mogę się dopisać wpisu gościówy 🙂
Przy okazji: dobrze, że blog znów ożył!
Przy drugiej okazji: ciekaw byłbym artykułu/wpisu pana Artura analizującego głębiej problem zarysowany w komentarzu gościówy, dotyczący wybiórczego traktowania/stosowania technologii w obchodzeniu ograniczeń biologii.
A przy trzeciej okazji: wydaje mi się, że zależność pokazana w przedostatnim akapicie wpisu pana Artura jest wręcz odwrotna: wolna miłość (istniejąca w kontekście tego artykułu dzięki pigułce antykoncepcyjnej) raczej stanowi zabezpieczenie celów ewolucyjnych kobiet (posiadanie potomstwa wtedy, kiedy można mu zapewnić przeżycie czyli w dzisiejszych czasach ma się odpowiednie warunki materialne) niż mężczyzn (rozsiewanie swojego materiału genetycznego, kiedy wiadomo, że z tego nie będzie dziecka jest z ewolucyjnego punktu widzenia marnotrawstwem).
Pozdrawiam
cse
No bo Artur tak naprawdę powtarza tezę kościelnej konserwy: Że pigułka czyni kobietę seksualnie dostępną, a gdy kobieta jest seksualnie dostępna, to jej szkodzi. W klasycznej wersji uzasadniało się tę tezę tym, że to poniża kobietę, gdy jest bez przerwy dostępna wiecznym chuciom mężczyzny. Ponieważ takie uzasadnienie trudno utrzymać, to Artur zamiast odrzucić tezę zaczął szukać uzasadnienia biologicznego. Że kobieta seksualnie dostępna naraża się na ciążę z niewłaściwym osobnikiem. Ale zapomniał, że pigułka właśnie przed tą ciążą chroni. Więc jeśli nawet biologiczny zaślepiony samiec o tym nie wie, to kobiecie i tak to biologiczne niebezpieczeństwo nie grozi. Spod misternej argumentacji wyłazi wówczas znowu stare przekonanie, że niezależnie od braku biologicznych następstw seksualna dostępność kobiety jest zła.
Dorobiono fałszywej teorii co nieco. Małżeństwo w wielu kulturach jest transakcją i strukturą ekonomiczną. Nie ma nic wspólnego z miłością. Kobieta służy to płodzenia dzieci (przyjemność ma mieć facet … ) rodzenia wychowywania ich i prowadzenia domu. Tu nie ma miejsca na miłość. Do niedawna tak wyglądał model rodziny także w Cywilizacji Europejskiej. Po drugie jeśli „miłość” trwa do czterech lat to sens małżeństwa do grobowej deski jest utopijny. Potem przychodzi otrzeźwienie i dramat. Ludzie dawniej krócej też żyli …
Tu chodzi o to że dla kobiety mniej szkodliwe jest łykanie tabletek przez kilkadziesiąt lat, niż rodzenie 7 dzieci zamiast 2. Chyba o to autorowi chodziło?