Epilog – przynajmniej na tym etapie dyskusji – będzie papierowy. J To dlatego przez kilka dni milczałem, nadal śledząc uważnie Wasze głosy. Pomogły mi one, jak sądzę, uczynić tekst bardziej spójnym i przekonującym. Niektóre uwagi starałem się uwzględnić. Na przykład radę MagCzu, by przy analizie intymności seksualnej sięgnąć po sprawdzone argumenty – odwołałem się do jedności psychofizycznej człowieka i etycznych konsekwencji z nią związanych. Opór Gościówy wobec odwoływania się do procesów neurochemicznych dał mi do myślenia. Ale doszedłem do wniosku, że tego poziomu nie da się całkowicie pominąć, bo daje on gwarancję tego, iż intymność jest także dobrem obiektywnym, a nie tylko subiektywnym. W każdym razie, by nie narażać się na zbyt łatwą krytykę (przed którą Gościówa przestrzega), nie wchodziłem w szczegóły, a cały wywód przedstawiłem w trybie przypuszczającym. Jedno jest pewne, nasza seksualność ma obiektywny i w jakichś granicach stały fundament w naszym mózgu – gdyby było inaczej, seksualność byłaby zupełnie płynna. A tak nie jest.
Do myślenia dała mi też kobieca intuicja Anias, która kazała jej stanowczo upominać się o głębię w relacji seksualnej. Mimo mojej „szorstkości”, Anias, nie jest tak, że o tej głębi nie myślałem. Dzięki Tobie sięgnąłem po świetną książkę Henri Nouwena pt. „Intymność”. Co okazało się bardzo twórcze, jak sądzę, choć w papierowym tekście nie miałem już miejsca, by intuicje podsunięte przez Nouwena odpowiednio precyzyjnie rozwinąć. Mam tego świadomość i chętnie spróbuję je rozwinąć tu, na blogu, jak już przeczytacie mój tekst.
Jeszcze jedna książka bardzo mi się przydała przy pisaniu wersji papierowej: „Natura, rozum, wolność” ks. Andrzeja Szostka. To chyba najlepsze i najbardziej kompetentne w języku polskim wprowadzenie w panoramę współczesnych dyskusji etycznych na Zachodzie. Dzięki tej książce mogłem całość umieścić w kontekście owych sporów – co jak liczę i jak już pisałem w ostatnim wpisie, może mieć znaczenie dla odbioru mojego tekstu.
Więcej szczegółów nie ujawniam, żeby Wam nie odbierać przyjemności czytania „Tygodnika” w najbliższą środę. J W każdym razie, będzie co czytać. Oprócz mojego tekstu, o „Humanae vitae” i kłopotach z nią związanych obszerny artykuł napisał ks. Jacek Prusak SJ. A o kłopotach z pokusą antykoncepcji od strony praktycznej mówi w rozmowie o. Mirek Pilśniak OP.
Panie Arturze w tum swoim komentarzu szukasz wspólnych cech podejscia chrześcijańskiego do nukowego zrozumienia życia seksualnego człowieka.Z tego nic Panu nie wychodzi ponieważ nauczanie religijne jest oparte najczęściej na podejściu dogmatycznym a każdy dogmat jest zaprzeczeniem myśli ludzkiej i naukowej i opiera się na fałszywej interpretacji określonego czynu ludzkiego postępowania i myślenia ,Dogmatu i nauki nie da się nigdy połączyć i wyciągnąć wspólnych wniosków lecz dogmat zawsze zmienia swój sposób działania żeby przez myślicieli religi nie stracić swojego wpływu na stanie się ludzkiego rozumu równej Bogu i upadku interesu materialnego Kleru i wyzwolenia się społeczeństw z pod ich wpływu .Z poważaniem.
> każdy dogmat jest zaprzeczeniem> myśli ludzkiej i naukowej Nqi7njauka opiera się na bardzo sztywnych i surowych zasadach, których nierespektowanie wyprowadza myślącego poza naukę.
Poeto. przeczytaj „pieśń nad pieśniami”. Nie zaszkodzi nikomu , nawet poecie.
Wilk A tY ZAWYJ JAK NAPRAWDĘ DZIKI WILK A SZCZEGÓLNIE GDY JEST W OKRESIE SWOJEJ CIECZKI.
http://WWW.ROGALINSKI.BLOOG.PL
Co pan zrobił dla wyjaśnienia afery TAFIOS? http://tafios.blog.onet.pl/
Arturze Ty się opieraj na życiu codziennym a nie na tym co pisza inni wielcy moralisci taki mądry jak TY moze byc setki napisz cos od siebie bo księdza zabraniaja sexu a sami obcóją z małolatami tak jak cos piszesz na swoim blogu to zawsze spojrzyj w lustro i tam zobaczysz albo człowieka albo takiego co sam nie może a drugiego by moralizował pozdrawiam.
Z wielkim zainteresowaniem siedzę właściwie od 2 dni i czytam całe archiwum Pana bloga. Temat, o którym zdecydował się Pan napisać jest palący i kontrowersyjny, właściwie jest to coś nad czym sama zastanawiałam się od dłuższego czasu. Osobiście w życiu mam tak, że nie potrafię NICZEGO, co może być mi w rozumowy sposób udowodnione – na wiarę. Akceptuję kościelne dogmaty, jestem w stanie przyjąć np. dogmat o Niepokalanym Poczęciu, gdyż jest to coś, czego ja sama nie sprawdzę. Wydaje mi się jednak, że dogmaty mają jednak taką właściwość, że co prawda w pewien sposób dotyczą naszego życia duchowego, nie znajdują jednak praktycznego zastosowania w naszej codzienności: w sensie – nie budzimy się co rano zastanawiając się nad tym. Problem małżeńskich metod planowania rodziny jest jednak takim właśnie palącym problemem.Może i mnie samej ten problem jeszcze nie dotyczy, co nie zwalnia mnie ani nie blokuje wnikliwego rozważenia. Panie Arturze, ja również nie rozumiem stanowiska Kościoła w kwestii antykoncepcji. Jestem w stanie wyobrazić sobie wiele sytuacji, w których spojrzenie „zakazowe” jest co najmniej dyskusyjne. Osobiście chciałabym żeby Kościół starał się w pewien sposób przystosować do dzisiejszych czasów nie dlatego, że tak trzeba, ale dlatego, że wierzę, że ma ludziom wciąż coś niesamowicie ważnego do przekazania, coś, co potrafi sprawić, że zmieniamy swoje życie i stajemy się lepszymi ludźmi, co w ostateczności doprowadzi nas do zbawienia.Stąd wiele moich współczesnych pytań: co Kościół ma do powiedzenia młodej parze, w której kobieta wiele podróżuje, co powoduje pewne rozregulowanie cyklu? Co, gdy żyje w stresie? Czy oznacza to przymusową wstrzemięźliwość? Ja po prostu nie potrafiłabym w takiej sytuacji powiedzieć: „Niech się dzieje wola Nieba” i zdać się na ślepy los, w końcu nie po to zostałam stworzona jako istota myśląca.Co do samej antykoncepcji – osobiście uważam, że metody nie dopuszczające do połączenia się plemnika z komórką jajową powinny zostać uznane za dopuszczalne, gdyż ich efekt jest taki sam jak współżycia w okresach niepłodnych. Wszystko oczywiście w kontekście określonej sytuacji i w miłości wzajemnej małżonków, a nie jako tzw. pójście na łatwiznę.Bardziej mnie martwi trochę inny aspekt całej dyskusji. Jaki będzie skutek dopuszczenia antykoncepcji – czy ludzie będą potrafili dać sobie radę z taką wolnością? Czy nie spowoduje to właśnie pójścia na łatwiznę?Zastanawia mnie również czy opowiadałby się Pan za dopuszczeniem antykoncepcji w wyjątkowych sytuacjach czy w każdej (mam tu na myśli oczywiście kontekst małżeński, ale jako równorzędną z NPR metodą)?
NPR po prostu nie jest metodą dla każdej pary. Dorabia się do niej ideologię, bardzo piękną ale jak każda ideologia – mało prawdziwą. Trudno żebym ana forum pisała dlaczego konkretnie w moim małżeństwie nie praktykuję tej metody bo przyczyny są bardzo złożone.Nie cierpimy w powodu antykoncepcji (jak to przestrzegają księza, papieże, moraliści itp.) ale właśnie z powodu nieracjonalnego podejścia Magisterium do tej sprawy – pozbawienia sakramentów. Według KRK powinnam ukorzyć swoje rozeznanie i podporządkować się. Po prostu. Bez dyskusji. Zresztą – poza forami i blogami na necie nie ma miejsca na głos świeckich w tej sprawie. Nie chcę powtarzać argumentów jakie już padały nie raz. Wydaje mi się, że brakuje zauważenia jednego – antykoncepcja nie prowadzi do nadużyć seksualnych, jak chociażby BXVI ostatnio zauważał. Seks to nie prosty mechanizm bodziec – reakcja. Antykoncepcja wcale nie oznacza od razu nadużyć i wyuzdania w tej sferze.
Pogłębianie seksu? I to kobiety o to proszą? Geez, załatwić się z tym szybko i po sprawie! W złą stronę swoich facetów ciągnięcie. :PA teraz artykuł z mojego bloga nt. seksu.* * *Przyczyna pojawiajacej sie u niektorych mezczyzn dezintegracji w dziedzinie czystosci („walczy”, „probuje”) jest najprawdopodobniej slabe powiazanie polkul mozgowych. Walka w ogole jest rzecza meska, a tutaj jest to zwykle walka lewej polkuli z prawa. Nalezy sie zastanowic, przez ktora bedzie latwiej osiagnac cel. Najlepiej przez obie, choc czesto lewa jest slabo rozwinieta, prawa to juz zupelnie wypelniona lubieznoscia i skojarzeniami podswiadomie napedzajacymi hormony i wowczas nie ma nad tym kontroli.U kobiet polkule sa bardziej powiazane; ma to swoje wady (bo lewa, rozumna, werbalna, logiczna mniej zaglebia sie w sobie), ale ma i zalety (mniejsze oddzielenie podswiadomosci od reszty osobowosci).Wlasnie dlatego, ze u mezczyzn prawa polkula jest czesto znacznie bardziej poza kontrola (i poza uzytecznoscia…), dochodzi tam do wielkiego potegowania sie lubieznosci, czesto prawie cala ta polkula staje sie jedna wielka siecia skojarzen i pulapek erotycznych. A z drugiej strony tyle dzis mezczyzn lewopolkulowych… Tak, im bardziej swiat staje sie lewopolkulowy i bezideowy, tym wiecej w nim lubieznosci. A wlasnie tak wyglada „wolnosc”, do jakiej prowadzi chrzescijanstwo (zaprzeczanie woli, zaprzeczanie wartosciom i wrogosci, maksymalizacja swiadomosci i rozumu). Jesli ktos twierdzi inaczej, ze chrzescijanstwo nie oznacza pelzajacego libertynizmu, niech mi pokaze, jak skutecznie wychowuje nastolatkow!Natomiast przyczyna NIE jest „poped”, jest to raczej zbiorcze okreslenie takiej sytuacji; prawda jest taka, ze owe ciagoty pojawiaja sie dopiero w wyniku rozbudzenia seksualnego (np. onanizmu) i sa to te same narkotyki. „Poped” jest raczej po czesci meska twardoscia charakteru (testosteron), a po czesci wlasnie faktem tego bluszczowatego rozrastania sie wszystkiego, co nieczyste (w praktyce: z hormonami milosci zwiazane – moze to byc nawet „milosc platoniczna”), w polowce jego mozgu (te dodatkowe hormony milosci, a nie testosteron, rodza wiele dziwactw mlodzienczego patrzenia na swiat, cale to wariowanie, jesli sie nie zaspokoi). U kobiet to tez sie rozrasta, ale nie az tak poza kontrola, latwiej im o inne zajecia, nie wpadaja za mlodu az tak skrajnie i nieopatrznie, mimo ze calosciowo siedza w roznych rzeczach. Ze nie ma dezintegracji i alter-ego, to jest i zaleta, i wada. Znacie ten typ rozmarzonej, emocjonalnej, „do niczego” – otoz ona niewiele ma wzgledem tego jakiegos „poza”…Niech ktos nie mysli, ze dziewczeta sa jakies odporniejsze na hormony lub bardziej opanowane. Przeciez spojrzcie na te nastoletnie milosci (u jednych milosc wygrywa z religia, u innych juz wczesniej robi to masturbacja). Po prostu mniej w nich dezintegracji, mniej „walki” i pastwienia sie nad soba (z perspektywy ulotnego rozumu), podswiadomosc i swiadomosc, chcenie nieswiadome i swiadome sa bardziej zjednoczone, wiecej jest kwestia motywacji. Skoro juz ja nachodzi silna motywacja, sila uczuciowa, co czesto bardzo trudno jest osiagnac, to nie ma problemu. Natomiast u mezczyzn powszechny jest ten rozpad, za mlodu najwiekszy, pozniej coraz mniejszy. Przyczyna sa te same substancje narkotyczne.* * *Milosc to przede wszystkim moc przemieniajaca, ktora odbiera wieksza czesc rozumu (pozniej mozna wycwiczyc dla milosci jej wlasny rozum…). Czy zrodlem hormonow milosci jest widok twarzy, widok biustu czy pobudzenie narzadow plciowych, to tutaj nie ma znaczenia. W zaleznosci od poziomu testosteronu mowimy (niski) o milosci lub (wysoki) o zadzy, czyli czyms bardziej aktywnym i endogennym. Hormony milosci dzialajace w mozgu moga aktywowac system plciowy – penisa lub lechtaczke – np. u mezczyzn zalezy to od czasu od ostatniego stosunku (w okresie refrakcji niezbyt to sie przeklada). I wreszcie, orgazm do pewnego stopnia oczyszcza z hormonow milosnych dlatego, ze wiaze sie z nim wielki wysilek ciala (efekt jest podobny do sportu). A przede wszystkim: on nie uwalnia, tylko usypia, spowalnia rozhulana prawa polkule, lewa tez (u wielu dziewczat ona nie dominuje, bo nie cwiczyly umyslu od malego lub zabraklo im masturbacji do walki z ruja). Bynajmniej to nie rozwiazuje problemu, ale przynajmniej na jakis czas fabryka milosci w postaci calej polowy mozgu daje sobie nieco na wstrzymanie.
Czy w tej encyklice jest w ogóle błąd? Da się wychowywać młodzież do czystości. Może być czystym 14-latek, to może i 16-latek. Wcale nie jest tak, że poziomy hormonów rosną same z siebie. One rosną po pierwsze przez akty nieczystości, po drugie przez widok rozkwitłych panienek. W odpowiednich warunkach (m.in. szkoły niekoedukacyjne) dałoby się młodzież utrzymać w ryzach. Tylko tyle, że… gospodarka by się posypała. Gospodarka bazuje na nieczystości, tak samo jak na innych słabościach ludzkich. Kościół nie uwzględnia tego, że jest za dużo ludzi: co dawniej było możliwe, dziś już niezbyt.Oczywiście, prawda jest taka, że człowiek zawsze będzie grzeszył – inaczej Kościół by dawno upadł, to specjalnie jest tak dobrane (niektóre „grzechy” wręcz z definicji nie dają się wyeliminować, np. „egoizm”). A więc jeśli nie nieczystość, to co innego, np. agresywność – zawsze znajdą sobie coś, co odstaje od ich ideału, a ideał każdy sobie inaczej wyobraża. Nauki Kościoła są nihilistyczne, brakuje w nich podstawowej rzeczy – woli… Nikt nie ma panować, ale też nikt nie ma mieć _indywidualnego_ chcenia: to kto w takim razie będzie rozsądzał kierunek? Zapewne papież. Ideał: budowa światowego socjalizmu pod dyrekcją papieża. Kapitalizm jest… hm, no cóż, zbyt nacechowany schizofrenią. Z jednej strony mają chcieć rozwarstwienia (bogacenia się), z drugiej czegoś przeciwnego… „Ubogich zawsze mieć będziecie”.Nie, nie uważam, że w nauczaniach Kościoła dot. seksu tkwi jakiś wielki błąd. Często myślałem, że w gruncie rzeczy są one tą sensowniejszą częścią doktryny katolickiej (mam wrażenie, że ludzie NIE robią się mądrzejsi od seksu: sam fakt, że tego potrzebują – DO CZEGO potrzebują?… „nie wiemy, ot tak, dla zabawy” – że nie mogą sobie powiedzieć, co chcą robić i po prostu to robić, bez podpierania się seksem, świadczy o tym, że działają później bezmyślnie, zajmują się różnymi głupotami). Tylko że… czym ci ludzie mają się zajmować w warunkach idealnego nihilizmu, który jest celem wszystkich nauk moralnych? (nikt nie panuje, nikt nie podlega, wszystko jest obojętne, a mimo to cieszymy się życiem i gospodarka kwitnie, a jakże.
panie Arturze zapraszam :)))www.macioz.blog.onet.pl
Panie Arturze!właśnie sobie uświadomiłam coś i zastanowiłam się nad czymś obserwując parę bocianów na mojej stodole. Jest lipiec, ich pisklęta sa juz praktycznie odchowane. a ta para radośnie odbywa gody na dachu obok gniazda z młodymi. Po co to robia skoro okres lęgowy się konczy a owulacja bocianicy pozwala na zniesienie tylko 7 jaj w okresie lęgowym i wszytkie jaja zostaly juz zniesione?No i wlasnie to mnie zastanawia, znam sie troche lepiej na biologii niz na etyce chrzescijanskiej ale mysle sobie tak: chrzescijaństwo, z tego co widze, wzdraga się przed porównywaniem i zrównywaniem ludzi ze zwierzetami. Jest przeciwna podejsciu behawiorystycznemu do natury ludzkiej, redukującej człowieka do gatunku zwierzecia rzadzonego hormonami i instynktami. Zwierzęta zazwyczaj odczuwaja popęd seksualny tylko w okresie rui, okresie rozrodczym. Poza tym sa istotami aseksualnymi.U zwierzat akt seksualny, jako ten dokonywany tylko w okresie rui – jest nierozerwalnie związany z poczęciem potomstwa. Dlaczego hierarchowie Koscioła przyrónują ludzki akt płciowy do aktu zwierzęcego? i dlaczego przypisuja mu tylko bilogiczna i behawiorystyczna rolę?Właściwie to dlaczego w takim razie Człowiek jest gotowy do aktu seksualnego przez caly czas [ chyba ze wystąpia jakies zaburzenia zdrowotne albo psychiczne] a nie tylko w okresie rui. Czemu Bóg dal kobietom ruje ukrytą? Czy w zwiazku z takim podejsciem oficjeli Kościoła do aktu seksualnego seks poza okresem płodności, nawet w małżeństwie powinien być uyważany za grzech cieżki, bo jego celem ani wynikiem nie bedzie poczecie dziecka?Pewnie myla mi sie cele z mozliwosciami,ale jak mowilam, jestem nowicjuszka na polu etyki za to znam sie troche na behawioryzmie i biologii:)Pozdrawiambardzo mi sie podoba Pańska argumentacja.
Po lekturze tekstu ks. Jacka Prusaka SJ w TP mam mieszane uczucia.”Milcząca schizma” to tekst, który dobitnie przekonuje, że w Kościele w kwestii antykoncepcji nie ma jedności, że „debata trwa.” Ponadto, autor zastanawia się czy papież się przypadkiem nie pomylił i przytacza statystyki wybitnie świadczące o tym, że ludzie i tak robią swoje.Tak więc słaba (albo żadna) recepcja „Humanae vitae” to argument żeby dokonać zmian w doktrynie o antykoncepcji… drażni mnie taka tendencyjność.W ogóle takie postawienie sprawy raczej zaostrza problem a nie go rozwiązuje (lub przybliża do rozwiązania). Oto mamy sytuację konfrontacji: KK dopuści czy nie dopuści? (właściwie powinien zrobić to drugie skoro kieruje sie rozumem). A cała sprawa ma przecież szerszy kontekst.Poruszając temat antykoncepcji w małżeństwie trzeba sobie przede wszystkim uświadomić że głównym zadanie małżonków nie jest unikanie poczęcia dziecka za wszelką cenę, a tak to niestety często wygląda.Często nie jesteśmy w stanie ocenić jaki wpływ na wspólnotę życia małżeńskiego będzie miało kolejne, np czwarte dziecko. My możemy mieć inne plany, a Pan Bóg wobec nas inne.Tu jest miejsce na zaufanie. Skoro NPR, to w całym okresie przedowulacyjnym ( z wyłączeniem ok. 72 godzin przed owulacją, która jest dla większości kobiet przewidywalna) do zapłodnienie może dojść, ale nie musi. „Ryzyko” stopniowo wzrasta i jest szczytowe w okresie owulacji, ale nawet wtedy nie ma 100% pewności że będzie ciąża, co zaświadczają pary kilka/kilkanaście lat/miesięcy starające się o dziecko. Czy wobec tego blokowanie płodności i skupianie uwagi opinii publicznej na tym zagadnieniu nie jest przypadkiem szatańskim pomysłem przedstawiania zła, które ma pozór dobra (wolność nieskrępowanie seksu)?
> Często nie jesteśmy w stanie ocenić jaki wpływ na> wspólnotę życia małżeńskiego będzie miało kolejne, np> czwarte dziecko. My możemy mieć inne plany, a Pan Bóg> wobec nas inne.Ale człowiek odpowiedzialny może (i chyba powinien, skoro nawet w HV Papież uznał konieczność kontroli urodzin) stwierdzić, że w jego opinii nie będzie w stanie godnie wychować większej ilości dzieci. I w tym celu podjąć jakieś kroki.> Tu jest miejsce na zaufanie. Owszem, ale może bardziej na zasadzie, że jeśli pomimo swoich działań małżonkowie poczęli kolejne dziecko, to je przyjmują, a nie, że tak czy siak jakoś to będzie, więc po co w ogóle planować.Skoro NPR, to w całym okresie> przedowulacyjnym ( z wyłączeniem ok. 72 godzin przed> owulacją, która jest dla większości kobiet przewidywalna)> do zapłodnienie może dojść, ale nie musi. „Ryzyko”> stopniowo wzrasta i jest szczytowe w okresie owulacji, ale> nawet wtedy nie ma 100% pewności że będzie ciąża, co> zaświadczają pary kilka/kilkanaście lat/miesięcy starające> się o dziecko.Są też pary, które z każdego stosunku w okresie płodnym „wynoszą” dzieciątko. Im też powiesz, że to tylko kwestia zaufania? Owszem, dar wielki, że nie mają problemów z niepłodnością. Ale co w sytuacji, jeśli z kolei mają problemy ze stosowaniem NPR? Nie mów, że takie problemy nie występują, bo to byłoby kłamstwo.> Czy wobec tego blokowanie płodności i skupianie uwagi> opinii publicznej na tym zagadnieniu nie jest przypadkiem> szatańskim pomysłem przedstawiania zła, które ma pozór> dobra (wolność nieskrępowanie seksu)?A może odwrotnie – traktuje się małżonków jako zasadniczo niemoralne istoty, którym nie wolno zostawić żadnego pola do własnego rozeznania?
> > Często nie jesteśmy w stanie ocenić jaki wpływ na> > wspólnotę życia małżeńskiego będzie miało kolejne, np> > czwarte dziecko. My możemy mieć inne plany, a Pan Bóg> > wobec nas inne.> Ale człowiek odpowiedzialny może (i chyba powinien, skoro> nawet w HV Papież uznał konieczność kontroli urodzin)> stwierdzić, że w jego opinii nie będzie w stanie godnie> wychować większej ilości dzieci. I w tym celu podjąć> jakieś kroki.> > Tu jest miejsce na zaufanie.Myśle, ze sprowadzanie tego do godnego wychowania dzieci upraszcza sprawę, kojarząc sie z hedonizmem. Dla mnie dużo większym problemem są problemy medyczne. Naprawde setki, jeśli nie tysiące kobiet nie powinno zachodzić w ciąze, bo leczą sie na choroby zakaźne(np dla ospy wietrznej to 3 msce), choroby tarczycy, łuszczycę, choroby reumatyczne, nowotwory albo pracują w szkodliwych warukach(np moja koleżanka jest radiologiem). To nie jest wygodnictwo, one muszą zaplanować dokładnie ciąze, bo ich dziecko bedzie kalekie w mniejszym lub większym stopniu. To nie jest coś, co można zrzucić na Bozy Plan. Część z tych chorób, lub ich leczenie moze wpłynać na cykl miesięczny, lub uniemożliwić jego interpretację(np przewlekłe stany gorączkowe). Czy uczciwe jest wymaganie od tych kobiet(i nie ważne czy w skali roku jest ich 5czy 500 czy 5000) zeby całkowicie rezygnowały z seksu, który da im poczucie bliskości i jedności z mężem ??? Czy wymuszony, niedobrowolny heroizm nie staje sie przypadkiem własną karykaturą???
> Czy wymuszony,> niedobrowolny heroizm nie staje sie przypadkiem własną> karykaturą???To słuszna uwaga. Te przykłady pokazują, że troska o szacunek dla płodności dryfuje niebezpiecznie daleko od troski o dobro dzieci. Może można się upierać, że urodzenie dziecka w biedzie nie szkodzi mu (Jezus urodził sie w biedzie), ale już trudno tak samo upierać się w sprawie urodzenia dziecka z narażeniem jego zdrowia, gdy można tego uniknąć.Dodać można, przy okazji mówienia o niekonsekwencjach, że o szkodliwych skutkach nieskrępowanego seksu zupełnie zapomina się w przypadku par bezpłodnych. Im jakoś nie szkodzi brak ascezy, heroizmu itd. A zasadniczo powinni dla swego dobra albo nie zbliżać się do siebie w wyznaczonym okresie płodnym, albo – jeśli się zbliżają – proporcjonalnie często podjąć z hojnością serca decyzję o adopcji.
To ciekawe, że nie zdenerwował Cię argument o. Pilśniaka o tym, że skoro pięciu papieży pod rząd uznało, że antykoncepcja jest złem, to na pewno działał w tym Duch Święty. Dla kogoś, kto zna kontekst powstawania Humanae Vitae i dokumentów je poprzedzających („teraz się nie cofniemy, bo wyjdzie na to, że Duch Święty w 1930 asystował protestantom i stracimy autorytet”) używanie takich demagogicznych stwierdzeń jest po prostu śmieszne i ośmieszające Magisterium. Bo szczerze powiedziawszy nawet nam katolikom jest już coraz trudniej udawać, że to nie Duch Święty ale zwyczajny brak odwagi cywilnej tych pięciu papieży spowodował ten impas, w jakim jesteśmy teraz. Jaka nie byłaby prawda o moralnym charakterze antykoncepcji, widać, że pan Artur wkłada wiele wysiłku duchowego i intelektualnego, żeby ją odkryć poprzez wskazywanie na rażące wątpliwości, jakie wzbudza Humanae Vitae. Podczas gdy wywiad z o. Pilśniakiem jest tak nudny, że nawet nie zdołał mnie zdenerwować. Czytałam to wszystko już milion razy w różnych wersjach i dokładnie wiem, kiedy będzie ściana – gdzie będzie punkt „trzeba zaufać, trzeba zawierzyć”, pod którym tak naprawdę kryje się jedynie „ja wiem lepiej, ty jesteś zaślepiony”. Znacie ten dowcip, jak umarł dobry człowiek i Pan Bóg oprowadzał go po Niebie? Wszędzie pełno radosnych ludzi, którzy się wspólnie bawią, aż tu nagle ów dobry człowiek widzi siedzącą z boku, odseparowaną grupę ludzi, którzy zajmują się tylko sobą. I pyta: „A to co?” Pan Bóg się smutno uśmiecha i mówi: „To katolicy. Lubią myśleć, że są tu sami”. Tak naprawdę nie antykoncepcja jest naszym główny problemem, ale właśnie postawa „Wiemy lepiej, mamy monopol na Ducha Świętego”. A Duch wieje kędy chce… Nie mam pojęcia, dlaczego miałby na życzenie katolickich biskupów omijać protestantów. Bardziej martwiłabym się o to, czy od pięciu papieży w tył nie zaczął omijać Watykanu – skoro dla utrzymania pozycji „Wiemy lepiej” trzeba założyć, że 80% małżonków katolickich, którzy nie rozumieją zakazu antykoncepcji, jest całkowicie amoralna, pozbawiona dobrej woli i zwyczajnie tępa. Ogromnie podziwiam Pana determinację, Panie Arturze, i kibicuję Pańskim wysiłkom, ale raczej nie mam złudzeń – pamiętam debatę z 2003 roku. Z powodu choroby miałam już wtedy poważne wątpliwości, co do wpieranej uniwersalności NPR, ale nie byłam jeszcze mężatką, więc wierzyłam, że Kościół wie lepiej. Naprawdę w to wierzyłam… I co? Tamta dyskusja przyniosła jedynie polaryzację postaw – nic więcej. Jeśli po tych artykułach będzie jakiś odzew – będzie dokładnie taki sam, może bardziej agresywny, z osobistymi wycieczkami pod Pańskim adresem, że „dobrze, że opuścił Pan zakon na czas, bo mamy o jeden skandal mniej…” Po co próbować zrozumieć? Po co pozwalać sobie na wątpliwości? Po co poszerzać widzenie świata, skoro patrzenie tunelowe jest takie wygodne? Po co, skoro wiemy lepiej, bo mamy papieża, a u niego w budzie na smyczy służy wiernie Duch Święty? Mimo wszystko podziwiam Pańską wiarę w możliwość merytorycznej dyskusji. Może jak trochę odetchnę, odejdą mnie te wszystkie wściekłe emocje – i mnie się ona udzieli. Pozdrawiam gorąco:)
Bardzo fajny tekst napisałaś.Mam wrażenie, że opór Kościoła hierarchicznego wynika stąd:”Orzekamy, że Biskup Rzymski, kiedy przemawia z katedry, to znaczy, gdy sprawuje urząd Pasterza i nauczyciela wszystkich chrześcijan i na mocy swojej najwyższej apostolskiej powagi ogłasza naukę, odnoszącą się do wiary lub obyczajów, której ma trzymać się cały Kościół; że wtenczas posiada on dzięki opiece Boskiej, tę nieomylność, przyrzeczoną mu w osobie św. Piotra, którą Boski Zbawiciel chciał wyposażyć swój Kościół w rzeczach wiary i obyczajów i dlatego takie orzeczenia Biskupa Rzymskiego nie mogą ulegać żadnym poprawkom z istoty swojej, nie zaś dopiero po przyjęciu ich przez Kościół. Gdyby zaś kto uchowaj Boże, ośmielił się sprzeciwić temu orzeczeniu naszemu; niech będzie wyklęty.” (1870 r.)Co więcej, mam też wrażenie, że pomimo wprowadzenia tego przepisu w 1870 r. to w tym przypadku prawo działa i wstecz i rozszerzająco, tzn. też na to co nie jest ex cathedra. Po prostu nie można dyskutować z papieżem i koniec. Papież następca też nie może podjąć dyskusji ze swoim poprzednikiem. Co najwyżej pozostaje metoda zamiecenia pod dywan. Dyskusji na temat tego dogmatu też nie może być, bo dogmat nie podlega dyskusji, bo jest ex cathedra! Jest to piękna konstrukcja błędnego koła. Dodając jeszcze brak jakiegokolwiek doświadczenia hierarchów w sprawach seksu małżeńskiego mamy sytuację, w której nie dojdzie do żadnych zmian: no pasaran!
ale bzdura, jak mozna wtlaczac komus do glowe, ze papiez jest nieomylny, ze nie mozna z jego opiniami dyskutowac??!! STRASZNE i CHORE
Odnosząc się do Twoich refleksji dotyczących Ducha św. Oto fragment KKK: <<>>Więc owszem, wieje kędy chce, ale jednak pewnym nadużyciem byłoby przypuszczać że jakieś poglądy , ponieważ uznaje je większość, są z pewnością z natchnienia Ducha…Piszesz, że to dziwne, że nie zirytował mnie argument O. Pilśniaka o papieżach.Otóż nie zirytował. Nie znam szczegółowo nauczania i kontekstu czterech papieży przed Wojtyłą, ale wychowałam się na jego nauczaniu i ostatnie, co można mu zarzucić to brak cywilnej odwagi. Ten papież, który w znaczący sposób przyczynił się do obalenia komunizmu, zawsze mówił to, co myślał, a raczej to, co przemodlił.Jeśli do sprawy płciowości i antykoncepcji podchodził w określony sposób, to musiało to wynikać z jego najgłębszego przekonania.Pozdrawiam i życzę spokoju ducha!:)
> Czy wobec tego blokowanie płodności i skupianie uwagi> opinii publicznej na tym zagadnieniu nie jest przypadkiem> szatańskim pomysłem przedstawiania zła, które ma pozór> dobra (wolność nieskrępowanie seksu)?Ci, którzy mają „nieskrępowane podejście do seksu”, w ogóle się nie interesują tym, co ma na ten temat do powiedzenia papież czy biskupi. Czy odpowiedziałaś sobie na pytanie, dlaczego Kościół nie ogłasza picia alkoholu wewnętrznie złym? Może zmniejszyłby się problem alkoholizmu…
>>ok. 72 godzin przed owulacją, która jest dla większości kobiet przewidywalna<>”Ryzyko” stopniowo wzrasta i jest szczytowe w okresie owulacji, ale nawet wtedy nie ma 100% pewności że będzie ciąża<>Czy wobec tego blokowanie płodności i skupianie uwagi opinii publicznej na tym zagadnieniu nie jest przypadkiem szatańskim pomysłem przedstawiania zła, które ma pozór dobra (wolność nieskrępowanie seksu)?<<Rozumiem, że chodziło Ci o "wolność, nieskrępowanie seksu" w małżeństwie – co w tym złego?Nieodpowiedzialna jest natomiast z punktu widzenia trwałości małżeństwa zupełna separacja seksualna małżonków. Nieodpowiedzialne jest też powoływanie nowego życia bez możliwości zapewnienia mu warunków do rozwoju. Według mnie najlepszym rozwiązaniem jest, by małżeństwo samo zdecydowało, ile chce mieć dzieci, korzystając z npru i nieporonnej antykoncepcji sztucznej. Żadna metoda nie jest 100% pewna, więc wymagana jest przy tym zgoda na przyjęcie nowego życia POMIMO zabezpieczeń. W końcu jeśli Wszechmogący Bóg zechce, to i niepłodna, stara Sara urodzi syna.
Przeczytałem tekst i muszę powiedzieć, że bardzo mi się spodobał. Czekam na reakcje teologów.Analiza czynu ciekawa i rozdzielenie wymiaru biologicznego i seksualnego oraz wyróżnienie intymności jako celu współżycia wydaje mi się bardzo trafione i uzasadnione.Jeśli takie rozwiązanie miałoby się przyjąć, to prawdopodobnie możliwe byłoby dopuszczenie prezerwatywy. Natomiast hormonalne środki i tak są zdyskwalifikowane z powodu ich możliwego (mimo że w wielu przypadkach nikłego) ryzyka działania wczesnoporonnego.
Dużo ciekawych rzeczy napisał O. Prusak. Jeszcze w zeszłym roku myślałam, że jestem wyjątkiem, który się buntuje przeciwko H.V, bo moje ciało …(itd, itp.) A tu okazuje się, że to raczej reguła. Myślałam też, że być może coś ze mną jest nie tak, skoro po katolickim wychowaniu nie rozumiem strasznego zła w niektórych praktykach a/k. A tu się okazuje, że wszyscy tego nie rozumieją i jeśli się do npr-u zmuszają, to tylko ze względu na posłuszeństwo Kościołowi. Jest to dziwne, bo to przecież chodzi o grzech ciężki… Dlaczego do nas nie przemawia Duch Święty?Artykuł O. Pilśniaka dobrze pokazuje, że nie należy mieć nadziei na szczerą dyskusję . Żebyśmy nie wiem co powiedzieli,On wie swoje, bo najwyraźniej Jego Duch Święty oświecił tak samo jak wcześniej 4 papieży pod rząd. O jak dobrze, że nigdy nie daliśmy się namówić na tzw. spotkania małżeńskie…To, co pisze o. Pilśniak, kojarzy mi się z kawałem na temat: jaki powinien być dobry księgowy. Otóż na pytanie ile jest 2×2 nie powiniem odpowiedzieć 4, tylko: a ile ma być?Nawet to, że w okresie owulacji ochota na seks jest duża a poźniej może jej wcale nie być, jest dla O. Pilśniaka dowodem na Boże błogosławieństwo dla npr-u. Może tu chodzi o jakieś dodatkowe umartwianie się, pokutę? Ale nie do końca to tak działa, bo dla mężczyzny mimo wszystko seks raczej nie jest pokutą… Niestety niewielu z panów nie chce korzystać z tzw. poświęcenia… Farad , cse i mój mąż są raczej wyjątkami. Dla kobiet, takich zwyczajnych jak ja, to „pielęgnowanie” seksu w II poł. miesiąca i w wieku powyżej 35 lat jest tzw. myśleniem życzeniowym. No może, gdyby to wspomóc jeszcze jakimiś sterydami i viagrą dla pań… A na argument O. Pilśniaka o tym, że te pary, które z tym się mocują, dostają coś niesamowitego wzamian- odpowiem, że owszem, przerabialiśmy to przez wiele lat, coś w tym jest… ale nie to, o czym myśli O. Pilśniak. Równie dobrze moglibyśmy razem realizowac jakieś inne trudne zadanie, np. wspinać się w Himalajach powiązani liną, i to też by nas nieźle połączyło… Albo uprawiać jakis survival.Poza tym nie lubię, jak księża zwracają uwagę na to, czy kobieta jest piękna i ponętna. Tak jak nie znoszę, jak księża opowiadają sprośne kawały… Im to nie pasuje, i już.Nie wiem też po co O. Pilśniak opowiedział o tym mężu, który ciężko pracuje i dla niego seksualne spełnienie z żoną jest takie ważne. To pasuje do tego artykulu tak jak przysłowiowy kwiatek do kożucha.Wpisując się pierwszy raz, w październiku, napisałam, że bardzo mnie boli i dziwi zarazem, że księża traktują życie zgodne z npr za najważniejsze przykazanie. Być może, katolicka awangarda XXI wieku będzie wyróżniać się:-fantastyczną znajomością cyklu kobiety i odczytywania wykresów ( niekoniecznie większa ilością dzieci niż u pogan…)-ślepym posłuszeństwem – zamknięciem we własnym wąskim gronie samych wiernych katolików- żadną ewangelizacją ani ekumenizmem, bo do tego trzeba otwarcia i pokory. To chyba będzie coś na kształt Rodziny Radia Maryja. Nie podoba mi się zwrot w stronę liturgii przedsoborowej i w stronę łaciny. Jeśli coś jest niezrozumiałe, to od razu ma być bardziej mistyczne i głębokie? I po co było karać Lefebvre-a???Panie Arturze, dziękuję. Seks wcale nie jest moim największym zainteresowaniem jakby można było sądzić z moich wpisów, ale wykrzywione i pełne pogardy spojrzenie księży na te sprawy przez lata burzyło mi spokój wewnętrzny. Bo na dodatek wcale nie jest tak, że księża podchodzą do tych spraw z dużą delikatnością, zgodnie z instrukcją Papieża. A ja może zbyt prowokuję brakiem ślepego posłuszeństwa, może nie jestem dość piękna i ponętna, żeby spowiednik miał dla mnie więcej współczucia… Zresztą to wszystko to już przeszłość. Serdecznie pozdrawiam tego, co przeczytał te moje wynurzenia do końca…
właściwie to zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz w kontekście spodziewanych rewolucji odnośnie możliwości przystąpienia do Komunii Św. rozwodników. wszak w Piśmie Świętym Jezus wyraźnie mówi o nierozerwalności małżeństwa. gdzie jest jednak powiedziane o tym, że będziesz się kochał ze swoją żoną tylko używając metody naturalnej? ja wiem, że to duże uproszczenie, w gruncie rzeczy chodzi jednak przede wszystkim o to, by szanować siebie nawzajem jako małżonków oraz o swego rodzaju uświęcenie tego ważnego sakramentu. nie potrafię jednak powiedzieć, że Ci, którzy stosują antykoncepcję to NA PEWNO się nie szanują i myślę, że każdy buntowałby się przeciw takim cliche. dlatego dla mnie osobiście dużo dziwniejsze są wszelkie zapowiedzi w kwestii rozwodników, może i trzeba by było się tym zająć, problem antykoncepcji jest jednak dużo bardziej palący…
Niezapominajko, dlaczego to wszystko to już przeszłość? (Jeśli oczywiście nie wchodzę z butami tam, gdzie nie powinienem)
Farad, to nie to o czym pomyślałeś… Jeśli blog nie zniknie, to chciałabym się jeszcze podzielic różnymi przemyśleniami, ale teraz mam mało czasu. Gdzieś to widziałam: ” Wszyscy CHCĄ mojego dobra, Kościół też. Ale ja nie dam go sobie odebrać!”
No to mi ulżyło, bo ja podobnie jak Anias wyczułem „smutek i gorycz” w Twoich słowach. Z 5 możliwych przyczyn przyszło mi na myśl. Dobrze, że to „dół” przechodni. Czekam zatem cierpliwie ja i pewnie pozostali, aż wrócisz. Pozdrowienia. 🙂
Niezapominajko! Skąd Twój smutek i gorycz? Twoja wypowiedź, mam wrażenie, skrywa jakąś frustrację.Czy stosowanie NPR spowodowało ten smutek?Przytulam cię do serca!Trzymaj się
Odnosząc się najpierw do argumentów m.ż. -<>Według mnie człowiek odpowiedzialny to ten, który za pomocą rozumu panuje nad popędem a nie na odwrót. A na marginesie rozważań: co to znaczy wychować dzieci „godnie”?Jak podejście do tego zagadnienia zmieniło sie w przeciągu niewielkiego czasu!Dziś często młode małżeństwa myślą: nie możemy zdecydować się na dziecko, bo: nie mamy jeszcze własnego mieszkania / samochodu / nie mamy wystarczająco dobrej pracy itp. różne rzeczy można by wymieniać. Często takie stanowisko jest spowodowane autentyczną troską o potomka i chęcią aby dziecku w rodzinie było jak najlepiej. Tymczasem, trochę tak jak z tym seksem w małżeństwie, rzeczy materialne są oczywiście niezwykle ważne, ale nie są najważniejsze. Jestem przekonana, że to, czego dziecku najbardziej potrzeba to miłość od rodziców i poświęcany mu czas.I z tym ostatnim jest najgorzej. A jest to warunek konieczny by pochylić się nad światem dziecka i towarzyszyć mu na każdym etapie rozwoju.Posiadanie dzieci i wychowywanie ich to niesamowita duchowa pogłębiarka, naprawdę! Tą myślą bardzo pragnę się z Wami podzielić.Zamiast zapisywać dziecko w przedszkolu na kolejne zajęcia z angielskiego/jogi/twórczego myślenia/ idę z 5 letnią córką na spacer i obserwujemy łażącego po chodniku żuka. I jest pięknie. <<
>.Doskonale wiem, że te problemy z NPR występują, bo sama je mam. Ale naprawdę, nie samym seksem żyje człowiek. A jak się zagapimy i pojawi się dziecko, to cóż? Wychowamy godnie, tj. z miłością :))Ponieważ na jakiś czas zniknę z grona dyskutantów, chcę Wam wszystkim podziękować za te twórcze wymiany myśli. Za niezależność myślenia, za odwagę w stawianiu pytań i poszukiwaniu odpowiedzi.Do zobaczeniaAnia
Ojciec Pilśniak popełnia błąd logiczny typowy dla księży. Mówi: „Npr jest OK, bo wszystkie małżeństwa z którymi się spotykam mi tak mówią”. Nie przychodzi mu do głowy prosta rzecz: Na rekolekcje małżeńskie i spotkania duszpasterstw małżeństw NIE CHODZĄ ludzie stosujący antykoncepcję. Bo: a) czując, że są na bakier z jednym aspektem nauczania Kościoła, rezygnują z angażowania się w jego życie („no bo nie jesteśmy wystarczająco doskonali”), b) obawiają się, że byliby na takich spotkaniach naciskani do zmiany trybu życia. Otóż księża obracają się w wąskim środowisku ludzi, którym NPR odpowiada. Ci, którym nie odpowiada – wykruszają się i nie mają z księżmi na tyle bliskiego kontaktu, żeby im opowiadać o swoim życiu intymnym. To samo zresztą w konfesjonale: jedni nie spowiadają się ze stosowania antykoncepcji, drudzy z tego powodu nie chodzą do spowiedzi w ogóle, trzeci spowiadają się wbrew swemu sumieniu. A spowiednik interpretuje to tak: spowiadają się, znaczy że żałują – a to dowód, że doktryna jest słuszna.
Zgadzając się z Gościówą chciałbym tylko dodać coś, na co zwróciła uwagę Rominagrobis: >>Czytałam to wszystko już milion razy w różnych wersjach i dokładnie wiem, kiedy będzie ściana – gdzie będzie punkt „trzeba zaufać, trzeba zawierzyć”, pod którym tak naprawdę kryje się jedynie „ja wiem lepiej, ty jesteś zaślepiony”. <<Do księży nie dochodzą głosy inne niż npr-owców z prozaicznego powodu. Oni stojąc na straży doktryny, mogą powiedzieć tylko to, co mówią (i ja to rozumiem). Ludzie to doskonale znają i bez kolejnego powtórzenia. Po co więc mają się odsłaniać i zadawać pytania retoryczne? Odpowiedź jest przecież dobrze znana i jak zwykle będzie bolesna.
Prawda. Warto przypomnieć sławetną dyskusję na łamach bloga jezuickiego Przeglądu Powszechnego:http://www.blogpowszechny.pl/2007/12/01/czy-kosciol-zna-sie-na-seksiehttp://www.blogpowszechny.pl/2007/12/05/swieccy-ksieza-no-i-oczywiscie-seksKsiądz tam występujący w rzeczywistości nie dyskutował, lecz powtarzał jeden i ten sam monolog. Monolog w tonie pouczającym. Mało komu chce się dyskutować z osobą, która zawsze wie lepiej. I w dodatku której argumenty są doskonale znane. Dzięki temu ten ksiądz też uważał, że wszystkie małżeństwa katolickie są szczęśliwe z npr, bo tylko takie z nim w ogóle chciały rozmawiać o swoim życiu intymnym.
Własnie przeczytałam w wersji interetowej pełen wywiad z O. Pilsniakiem i szczerze mówiąc jestem tak zszokowana, że chce mi sie płakac( choć to może ZNP)”w dni niepłodne chęć do seksu w parach dobrze się rozumiejących jest dużo mniejsza niż w dni płodne. Erotyka człowieka nie jest nadrzędna w stosunku do wartości osób, co się zdarza przy stosowaniu antykoncepcji: poczucie dyspozycyjności wobec oczekiwania seksu. Obserwacja płodności wymaga podporządkowania się czemuś większemu od pragnień. Seks w czasie niepłodnym wprowadza na nowy poziom: świadomego decydowania o współżyciu w imię miłości. To naprawdę zbliża.” Na ten fragment ręce mi opadły. Więc e seksie małżenskim o to chodzi, zeby nie było na niego ochoty??? Czy wystarczy, ze kobieta nie ma ocoty, czy konieczne jest aby meżczyzna również nie miał? Czy seks i małżenstwo jest za kare??? czy O Plśniak słyszał kiedys o ZNP?? a o psychologii? przecież to pierwszy krok do nerwicy seksualnej…Może np z jedzeniem też tak powinniśmy robić?? tzn jeść wtedy kiedy nie mamy ochoty, rzeczy których nie lubimy, przyprawionych niesmacznymi przyprawami, byle było zdrowo i odżywczo…Kiedyś na jakims kazaiu, ksidz upominal, ze nie można sobie wyszukiwać krzyża , nie mozna umartwiać sie problemami, ktorych uporczywie nie rozwiązujemy i jeszcze obwiniac za nie Boga.Owszem czasem Bóg zsyla cierpienie, ale czym innym jest znoszenie z godnością złamania nogi a czym innym strzelanie sobie w nogę. Chrześcijaństwo ma być religią radości, bo przecież Jezus nas zbawił, wiec czym mamy sie jeszcze martwić?? Niestety mam wrazenie, że cała ta afera z antykoncepcja to takie strzelanie sobie w noge, zeby pokazać innym jak małe jest ucho igielne i jak wąska i ciernista jest ta ściezka do nieba…
W wypowiedziach o. Pilśniaka chodzi o to, że źle jest pragnąć przyjemności. I źle jest ulegać temu pragnieniu. On pewnie zaprzeczy, gdyby go zapytać, czy naprawdę to chciał powiedzieć. Ale on to powiedział. To jest jego pogląd i wypływa on widocznie z jego doświadczeń. Trudno, żeby inny pogląd mieli ludzie, którzy „z zawodu” muszą opierać się pragnieniu przyjemności seksualnej.
Widzę blog fajnie się rozkręcił.zapraszam na http://www.hugonnet.org/katalog by dodać sobie linka do bloga 🙂 lub na moją główną stronkę http://www.hugonnet.org
Wklejam linka do bratniego forum, bo tam parę ciekawych rzeczy ostatnio powiedziano:http://tinyurl.com/naturalnemetody-analiza-HVPodają np. „raport większości” w sprawie antykoncepcji – odrzucony przez papieża Pawła VI.Oraz ciekawą analizę pewnych aspektów nieszczęsnej encykliki Humanae Vitae.I jeszcze zachęcają do pewnej kacerskiej książki. 😉
Ech, znowu nie da się wkleić działającego linka… :-Proszę tutaj:http://tinyurl.com/6mp579
Dziękuję za link. Poczytałem sobie i stwierdzam, że ja chyba czepialski jestem. Oto w Raporcie dotyczącym kontroli urodzeń I. Pogląd większości w Części I Podstawowe zasady znalazłem Rozdział IV: Obiektywne kryteria moralności. A tam coś takiego: >>Po trzecie, każda metoda zapobiegania poczęciu – wyłączając okresową lub absolutną abstynencję – niesie jakiś przeczący element fizycznego zła, które to zło para mniej lub więcej odczuwa. Ten element lub fizyczne zło może powstać w różnych aspektach: należy wziąć pod uwagę aspekty biologiczne, higieniczne i psychologiczne oraz osobistej godności współmałżonków jak i możliwości wyrażania wystarczająco trafnie interpersonalną relację i małżeńską miłość. Metoda, która ma zostać wybrana powinna nieść jak najmniej możliwych niepożądanych elementów, według konkretnej sytuacji pary.<<Po pierwsze: na jakiej podstawie stwierdzono, że każda metoda niesie jakiś przeczący element zła oprócz okresowej lub absolutnej abstynencji, skoro wystarczy poczytać choćby komentarze kobiet do tego bloga, by stwierdzić, że cykliczna okresowa abstynencja pod nazwą NPR niesie przynajmniej dla części żon zło w postaci aktów seksualnych nie wtedy, kiedy najbardziej chcą, ale wtedy kiedy mogą. No chyba, że to nie jest zło metody, a "egoizm lub hedonizm" kobiety. Mam wrażenie, że te pół wieku do tyłu po prostu kobiety głosu nie miały i nie brano pod uwagę ich punktu widzenia. Jak to ktoś tutaj zauważył już, mąż ma dyskomfort w postaci oczekiwania, ale później w zasadzie może się "wyżyć", o ile nie jest takim typem, dla którego seks bez zadowolenia żony jest po prostu nieudany. Po drugie: absolutna abstynencja w małżeństwie nie niesie zła??? Widać ja niedouczony jestem. Po trzecie: "Metoda, która ma zostać wybrana powinna nieść jak najmniej możliwych niepożądanych elementów, według konkretnej sytuacji pary." Bardzo mądre słowa tylko, że nie wprowadzone w czyn. Przy okazji warto podkreślić, że para małżonków powinna wybrać metodę SAMA w oparciu o swoją wiedzę (i tu jest miejsce dla nauczania moralnego) i doświadczenie.
Najprostsze podejście, to słuchać cielesno-duchowej natury człowieka: chcemy współżyć i przyjąć ewentualne dziecko (bo wiadomo, że tak się to może skończyć) to współżyjemy. Nie chcemy współżyć – nie współżyjemy. Zwykle w okresie niepłodnym kobiecie się nie chce, a mężczyźnie jak zwykle chce. Ale z czasem oboje staną się jednym ciałem tak, że i mężczyźnie nie będzie się chciało. Zrozumieją, że to ich wspólny okres niepłodny, a nie tylko okres niepłodny kobiety. Nie ma co tworzyć, jak o.Mirosław Pilśniak na podstawie doświadczenia małżonków,którzy jeszcze takiej jedności nie osiągnęli, teorii usprawiedliwiających seks w okresie niepłodnym. Tylko pozwolić temu doświadczeniu się rozwinąć. Wiem, że dojdziemy w końcu do tego, że w ogóle nie będą współżyć – w płodnym nie, bo już im wystarczy dzieci, w niepłodnym nie, bo nie będzie im się chciało. Ale czy do tego nie zmierza też natura? W końcu kobieta dojdzie przecież do menopauzy. Świętość małżonków, jak każda świętość, wyprzedza naturę, tak że człowiek będąc młodym, ma już za sobą 'wieków wiele’.Gdzie tkwi błąd? 🙂
Były u mnie w odwiedziny dwie koleżanki z dawnych czasów. Pogadałyśmy sobie szczerze o HV. Obie poważne, głęboko wierzące, dbające o rodziny. Kiedyś nie wypadało rozmawiać o tych sprawach, każda samotnie zmagała się z doktryną. Teraz jesteśmy przekonane, że HV i pełny npr przynosi znacznie wiecej zła niz dobra. Prawie wszyscy księża nie znają się na prawdziwym życiu, a na małżeńskim w szczególności… Chociaż twierdzą co innego. Tak, mam w sobie dużo goryczy i smutku. Najbardziej w życiu nienawidzę doktryn, które szkodzą i ludziom i Kościołowi. Niedługo może wyparuje ze mnie cała ta złość, bo już widzę, że coraz mniej się tym przejmuję a nawet zaczynam się z tego śmiać. Szkoda było tylu lat zmagań i tyle. Stąd frustracja. Bardzo jestem ciekawa, jak zareaguje pokolenie JPII na tę doktrynę, jak ją dokładniej pozna w życiu. Gościówa, dobrze że czuwasz i znowu nam coś podesłałaś!
milo jest byc na tym blogu jak mozesz podeslij mi e-mail bo ja do ciebie nie moge wyslac poniewarz mam nie skonfigurowana skrzynke… o mnie Mam na imie Mariusz jestem autorem internetowej strony http://www.milujcie.sie.waw.pl nie jest to strona laczaca sie z Gazeta prosze tego tak nie odbierac interesuje mnie nawiazanie wspolpracy z twoim blogiem kopek5@o2.pl
To jest tekst zupełnie nie na temat. To tylko takie moje szukanie „pierwotnej przyczyny” braku przekonujących argumentów za racjami mojego Kościoła w sprawie antykoncepcji.Kiedyś ksiądz z racji bycia księdzem był autorytetem i nie musiał w związku z tym szukać argumentów, bo zawsze mógł wygrać „dyskusję” stawiając na szali właśnie autorytet.Dzisiaj nawet papież musi udowodnić swoją rację, by mieć autorytet. Nowoczesne środki komunikowania się sprawiły, że każda opinia przed przyjęciem jej do siebie musi zostać zweryfikowana, bo każdy z nas spotkał w necie wielu „nawiedzeńców” z różnymi szalonymi teoriami. Takiej weryfikacji przechodzi wszystko, co ma trafić na dłużej do światopoglądu takiego nowoczesno/internetowego katolika, również kwestie kościelne. I to jest ta przyczyna braku argumentów – z jednej strony dawne poleganie na swoim autorytecie, a z drugiej nagła zmiana. Jak na kościół 15 lat World Wide Web to jak błyskawica.Nowe wino jest „musujące” i rozrywa bukłaki starego typu, które pasują tylko do starego wina. Dobrze, że już są przedstawiciele kościoła wiernych gotowi do podjęcia dyskusji (A.Sporniak). Teraz potrzebni są przedstawiciele kościoła hierarchicznego, który spisuje przykazania.
„RAZEM MOŻEMY WIĘCEJ” INFORMUJEMY O NOWO POWSTAŁEJ INICJATYWIERODZICÓW DZIECI NIEPEŁOSPRAWNYCH.JEŻELI JESTEŚCIE PAŃSTWO PRZEKONANI, ŻE CZAS NAJWYŻSZY ZMIENIĆ SZARĄ RZECZYWISTOŚĆ RODZICÓW I OPIEKUNÓW DZIECI NIEPEŁNOSPRAWNYCH, JEŻELI NIE CHCECIE PAŃSTWO BYĆ DŁUŻEJ JEDYNIE BIERNYMI UCZESTNIKAMI TEJ RZECZYWISTOŚCITO ZAPRASZAMY DO WŁĄCZENIA SIĘ W PRACE NAD POSTULATAMI, KTÓRE PRZEKAŻEMY NASZYM DECYDENTOM. PETYCJA POWSTAJE NA SPECJALNIE STWORZONYM DO TEGO CELU FORUMJAK nas znaleźć? Szukaj w google – wpisz:Zmieniamy absurdalną rzeczywistość w kwestii świadczeń dla rodziców i opiekunów dzieci niepełnosprawnychnasz adres http://swiadczeniaon.fora.pl/ Nie masz Internetu? to nic! przeglądaj lokalne wiadomości: podamy informację o zakończeniu prac nad petycją oraz prośbę do jej rozsyłania. POZDRAWIAMY I GORĄCO ZACHĘCAMY DO PODJĘCIA WALKI O LEPSZE JUTRO.RODZICE DZIECI NIEPEŁNOSPRAWNYCH
Panie Arturze, czy otrzymał Pan jakiś odzew ze strony innych fachowców etyków lub filozofów? Opinie aktywnych uczestników tego forum są znane; interesujące byłoby ich zestawienie z opiniami „zawodowców”. Chodzi mi przede wszystkim o to, czy ktoś podał argumenty podważające Pana tezę. Ciekawi mnie jednak również, czy pojawiły się głosy broniące dotychczasowej linii KK, ale nie przez argumenty w stylu błędnego koła przytaczanego wcześniej przez gościówę tylko przez bardziej rzeczową dyskusję.pozdrawiamcse
Jakiś tam odzew w sieci już jest: http://tiny.pl/25j5Autor tego tekstu powiela schematy „wojujących apologetów” – każda próba dyskusji nt. nauczania Kościoła to atak… Osobiście spodziewam się wielu takich odzewów pod adresem Artura i Tygodnika… niestety…
Ten artykuł, oprócz tego, ze nie ma w nim argumentów, pokazuje pewna słabość słowa „intymność”. Rozumiem, co A. Sporniak miał na myśli używajać intymności w znaczeniu wieź, relacja, interakcja. Natomiast jego przeciwnicy, bez głębszej refleksji, będą obalac jego tezy spłycając słowo” intymność” do braku świadków…
Argument „z pobożności” (skoro pięciu kolejnych papieży itd., to musi wynikać to z działania Ducha Świętego w Kościele) można stosować do udowodnienia również przeciwnej tezy. Podobno JPII nosił się z zamiarem ogłoszenia nauczania o antykoncepcji nauczaniem nieomylnym (podlegającym pod dogmat o nieomylności papieskiej). Ostatecznie tego nie zrobił (co pozostawia możliwość zmiany tego nauczania). Jest to dla mnie bardzo wyraźne działanie Ducha Świętego, który czuwa nad tym, by nie popełniono takich błędów, których nigdy się już nie da naprawić…
Witajcie,Czekam z niecierpliwością na zapowiedzianą analizę myśli Henri Nouwena.I pozdrawiam wszystkich wakacyjnie
Aniasic, czy Ty jesteś ta Anią, która chciała mnie przytulać do serca?Jeśli tak, to chcę dopowiedzieć, że doceniam Twoje dobre serce, ale chyba źle mnie zrozumiałaś. Wcale nie jest mi potrzebne twoje współczucie, wręcz przeciwnie- denerwuje mnie jeszcze bardziej. Nie rozumiemy się. Pytasz, czy to npr tak mnie złości, jakbyś nie dowierzała… I szukała jeszcze innej przyczyny mojej frustracji. Może spróbujemy szczerze porozmawiać? Ale po co? Ty mnie na pewno już nie przekonasz, a ja Ciebie też jak widac nie będę w stanie ostrzec…
No to szczerze porozmawiajmy, bardzo proszę.Nie mam zamiaru do niczego się na siłę przekonywać. NPR jako metoda regulacji poczęć sama w sobie złościć nie może. Po prostu jest i już.Chciałam wtedy po prostu powiedzieć coś miłego budującego, bo rzeczywiście wyczułam smutek i gorycz w Twojej wypowiedzi. Tylko tyle.
I jeszcze pytanie:przed czym miałabyś mnie ostrzegać?
Aniu, fajnie, że się odezwałaś. Obecność kogoś takiego na tym blogu jest niezwykle cenna.Widzę już, że głupio zabrzmiało moje zdanie o tym, że chciałabym Cię ostrzec. Przepraszam, nic złego nie miałam na myśli. W ostatnim numerze TP jest list czytelniczki, pod którym mogłabym się podpisać. W tym wszystkim najbardziej boli mnie to, że ta nauka odrzuca ludzi od Kościoła. Czy ona jest aż tak istotna dla bycia chrześcijaninem? Czy wogóle sex jest aż ważny, żeby życie małżeńskie kręciło się koło niego? Nieustanne mierzenie, obserwowanie i robienie wykresów zamiast kilku prezerwatyw wtedy, kiedy ma się na to ochotę? Czy ta mordęga ma sens, zwłaszcza że kompletnie nie liczy sie z emocjami kobiety? Ja tak koło 40 zaczynałam uważać to za obrzydliwe i poniżające. Ale próbowałam jeszcze walczyć ze sobą do czasu, gdy niedawno, na moje wątpliwości, poparte stwierdzeniem, że wszystkie ważne rzeczy na ten temat przeczytałam (HV, p. Pulikowski, Miłość i Odpowiedzialność, pismo Miłujcie się), usłyszałam od księdza, że coś ze mną jest nie tak, powinnam się wstydzić… I czy wiem, że nasz kochany Papież „nie odpuszczał” tej nauki… i co ja na to…Kiedyś przeczytałam słowa o. Pilśniaka o tym, że współżycie dla małżonków jest porównywalne z Eucharystią w Kościele. Jest jakąś mistyką, ekstazą czy tylko centrum- nie pamiętam, jakich użył słów. A ja myślę, że bardzo się myli. To chyba jednak On czegoś nie rozumie. Jeśli ktoś przeżył w małżeństwie wiele problemów, to powie, że najbardziej jednoczące i mistyczne są te chwile, kiedy są jakieś olbrzymie trudności, i ta druga strona staje na wysokości zadania. Może to być wybaczona zdrada, może to być chore dziecko, niepłodność- gdy się strasznie dziecka pragnie, wielkie kłopoty zdrowotne czy materialne. To właśnie są przeżycia mistyczne, a nie sex. Sex jest tylko jednym z narzędzi do stworzenia więzi. Księża nic o nim nie wiedzą, bo i skąd. Ze słuchania spowiedzi? Myślę, że to źródło wiedzy o seksie i rodzinie jest bardzo fragmentaryczne. A książki? Tyle interpretacji ilu autorów… Zwykłych ludzi księża nie chcą słuchać- przecież nie uwzględniono opinii katolickich małżonków przy redagowaniu HV.Wiesz, byłam taka jak Ty, nawet w twoim wieku też miałam 3 dzieci. Nie buntowałam się tak bardzo do czasu, gdy sama nie stanęłam pod ścianą… Nie zawsze i nie dla wszystkich to jest: „trudne, ale możliwe”…Kościół wychowuje dzieci od małego, chrzest w niemowlęctwie, I Komunia Św. w wieku 9 lat, lata nauki religii i coniedzielne chodzenie do kościoła. Gdy wchodzimy w małżeństwo i zaczynają się problemy ze spowiedzią na tematy seksualne, nie wiemy, czy słuchać Kościoła czy swojej intuicji. A to jest często sprzeczne. I nie chodzi tu o to, co Kościół nazywa relatywizmem czy wygodnictwem, ale o szukanie sensu w tej nauce. Gdybym rozumiała o co to chodzi, nie widziała tych wszystkich sprzecznosci, byłoby mi łatwiej albo powiedzieć mężowi nie, albo zaryzykować dziecko w bardzo zaawansowanym wieku… Przecież Sara mogła… Jeśli możesz odpowiedzieć szczerze, to właściwie mam tylko jedno pytanie do Ciebie. Czy postępujesz zgodnie z nauką Humanae Vitae bo tak Ci dyktuje Twoje sumienie, czy tylko ze względu na posłuszeństwo Kościołowi ? Tak czy siak Cię pozdrawiam. I jeszcze jedno. Kiedyś istniało powiedzenie: „matki się nie krytykuje” i wykorzystując je Papież JPII zrobił wielką przykrość p. Jerzemu Turowiczowi i Tygodnikowi Powszechnemu, kilkanaście lat temu, kiedy to tygodnik próbował szczerze mówić o różnych sprawach w Kościele. Papież dał wtedy przykład wszystkim obecnym obrońcom Kościoła: ucinać dyskusję i równocześnie napominać krytykującego, że jest złym dzieckiem… To bardzo dziwna sprawa, bo pan Turowicz był akurat bardzo dobrym i mądrym człowiekiem. Panu Sporniakowi też się pewnie dostanie, za samo „szukanie sedna”, bo przecież On tylko próbuje znaleźć uzasadnienie tej twardej nauki i nikogo do złamania Prawa Bożego nie namawia… Prawdziwa cnota krytyk się nie boi. Dlaczego Kościół nie chce pójść w tę stronę?
Dzięki, że napisałaś. Twój list pomógł mi lepiej zrozumieć rozterki i wątpliwości które trapią niejedno małżeństwo.Pytasz: <>(Małe sprostowanie: usiłujemy zachowywać wskazówki HV, czego efektem jest „błogosławiona wpadka”, która ma imię dziś Agatka i ma 1,8 roku.:-)Zrezygnowanie ze sztucznej antykoncepcji w naszym przypadku jest nie tyle efektem dyktatu sumienia, co raczej postawą zadziwienia i zachwycenia wobec roli i miejsca, które Pan Bóg mi/nam, jako małżeństwu przeznaczył.To taki ciąg refleksji:Jeżeli rzeczywiście jest tak, że Pan Bóg stworzył mnie z miłości, we współpracy z moimi rodzicami (a w to wierzę), to czuję się bardzo obdarowana i szczęśliwa. Dziękuję za dar moich rodziców, dziękuje Mu także za dar naszego rodzicielstwa. Że możemy tę miłość przekazywać dalej, ze może ona pączkować.Że mogę towarzyszyć moim dzieciom na drodze rozwoju.Macierzyństwo (w całościowym ujęciu) widzę jako współpracę z dziełem stwórczym samego Boga.Miłość to jest jedyna rzecz, która naprawdę się w życiu w ogólnym rozrachunku liczy. Widzę to szczególnie wyraźnie teraz, kiedy moja ukochana babcia zbliża się do kresu swich dni. Zaczęłam myśleć o własnej starości i godzinie swojej śmierci. Co wtedy wydaje się najważniejsze?Tak więc przede wszystkim czuję wdzięczność. Jest tyle rzeczy, za które mogę dziękować! Pozostaję cały czas otwarta na nowe życie, choć przyznaję , że jest to coraz trudniejsze.Czasem myślę, że to ponad moje siły. Ale widzę przynajmniej wyraźnie sens tego trudu. Co mogę jeszcze napisać? Jak wobec tych refleksji mogłabym stosować antykoncepcję i blokować powstanie nowego życia tam, gdzie Pan Bóg je (ewentualnie) przeznaczył?Pytano mnie kiedyś czy nie boję się urodzenia dziecka niepełnosprawnego. Boję się.A co byłoby, gdyby mąż zdradził? I tak się zdarza. Gdyby zmarł nagle? Myśl straszna, ale i tego nie mogę wykluczyć. Muszę zaufać, ze Bóg jest zawsze i mnie w potrzebie nie zostawi. Staram się wierzyć nie tyle W Boga ale Bogu. Nieudolnie próbuję wpleść Jego spojrzenie w całe moje życie we wszystkie jego aspekty.Dzięki że wysłuchałaś to moje credo. Mama nadzieję że coś wyjaśniłam…Pozdrawiam Cię serdecznie
Dzięki , Aniu. Twoja odpowiedź skierowuje moje myśli w stronę prawdziwie idealnego życia: może Twoje takie było i jest. Ja niestety często „miałam pod górkę”… Może stąd bierze się moje zmęczenie, bo za mało miałam wsparcia ze strony rodziny. Podoba mi się Twoja wiara- jest ona wynikiem poczucia bycia kochaną… Wiesz, wydaje mi się , że ja o to właśnie się dobijam: żeby dzieci były kochane… Jak słyszę, że świadomie można wmawiać komuś, że jak znowu zajdzie w ciążę, to odda dziecko do adopcji i nie ma problemu… A to właśnie księża udzielają takich rad, bez zająknienia. Mnie to doprowadza do białej gorączki. Też czuję, że Bóg mi bardzo pomaga, nawet teraz bardziej niż kiedyś. Zbieram owoce- dzieci są bardzo dobre, nie chcę za dużo opisywać konkretnych sytuacji, żeby zachować jakieś tam incognito. Mam wrażenie, że ostatnio Ktoś z Góry często się do mnie uśmiecha…Myślę, że nie powinnam Cie zanudzać, może jeszcze kiedyś wymienimy parę zdań. Znowu szykuje mi się intensywna praca i nie powinnam zaglądać do internetu. Mój mąż śmieje się, że ten blog to dobry środek antykoncepcyjny, bo tyle czasu mi zabiera…Wiesz, teraz dopiero mogę Ci naprawdę podziękować, za chęć przytulenia, bo widzę, że jesteś normalna- w najlepszym znaczeniu tego słowa. Chowaj sobie rodzinkę i pielęgnuj w sobie radość.