Wciąż zastanawia mnie „mechanizm” nawrócenia. Nawrócenie jest miejscem chyba najbardziej kluczowym i jednocześnie najbardziej delikatnym oraz trudno werbalizowalnym w naszym życiu religijnym (rozumianym jako nieustannie trwający proces sprzężeń zwrotnych, w którym ateiści widzą „błędne koło”). Katechizm przypomina, że „nawrócenie domaga się przekonania o grzechu” (nr 1848). Gościówa pyta: czym jest grzech? MagCzu w odpowiedzi mówi o przyjaźni z Bogiem i wolności jako jej warunku. Problem w tym, że przyjaźni nie da się zadekretować – nie da się jej sobie czy innym wmówić albo narzucić. Ona przychodzi sama. Tak jak miłość. Jest wpierw łaską, a dopiero potem osobistym wysiłkiem. Stąd paradoksalna natura największego przykazania – miłości Boga i bliźniego, na co zwraca uwagę Benedykt XVI w swojej pierwszej encyklice „Deus caritas est”. MagCzu zatem mówi z wnętrza wiary. A mnie interesuje owa furtka między wnętrzem a zewnętrzem wiary – czyli właśnie nawrócenie.
W katechizmie znajdziemy bardzo wiele określeń grzechu. W jednym tylko punkcie 1849 definiuje się go na kilka sposobów: „Grzech jest wykroczeniem przeciw rozumowi, prawdzie, prawemu sumieniu; jest brakiem prawdziwej miłości względem Boga i bliźniego z powodu niewłaściwego przywiązania do pewnych dóbr. Rani on naturę człowieka i godzi w ludzką solidarność. Został określony jako >słowo, czyn lub pragnienie przeciwne prawu wiecznemu<„. Jest tu tak dużo różnych odniesień, perspektyw i ważnych pojęć, że nie wiemy za co się chwycić. Tak jakby autorzy Katechizmu zdawali sobie sprawę, że rzeczywistości, o której mówią, nie da się pokazać w jednym ogarniającym spojrzeniu. Mamy zatem perspektywę mistyczną: brak prawdziwej miłości do Boga. Mamy podejście jurydyczne: wykroczenie przeciw prawu. Ale mamy też perspektywę egzystencjalną: zranienie natury człowieka.
W moim tekście „Deficyt błogosławionej winy„, do którego odniosła się Gościówa, wybrałem tę ostatnią jako uprzywilejowaną, gdyż zranienie jest najłatwiej empirycznie sprawdzalne. Osoby uzależnione naprawdę dotkliwie doświadczają „niewoli grzechu”. Można by paradoksalnie powiedzieć: mają szczęście! Ale oczywiste uzależnienie – alkoholizm, narkomania czy seksoholizm – okazuje się „szczęśliwą winą” dopiero po nawróceniu. A takiego przeżycia znów nie da się zadekretować czy wymusić na sobie albo innych, podobnie jak odkrycia Bożej miłości do nas, które według Benedykta XVI prowadzi do rozwiązania paradoksu przykazania miłości (przypadek Małej Tereski). Nawrócenie w każdym przypadku, jak się wydaje, jest łaską – czymś, co się nam przytrafia.
W mroźne zimowe noce na klatce schodowej kamienicy, w której poprzednio mieszkałem, nocowała czasem narkomanka w ostatnim stadium uzależnienia – wyglądała jak kościotrup. Miała na imię Monika. Czasem widywaliśmy ją z żoną na plantach. Potem przepadła – prawdopodobnie już nie żyje. Być może nie dane jej było przeżycie „szczęśliwej winy”. Czy Bóg mógł ją zbawić? Nie wątpię w to. Nie wierzę, by wszystko decydowało się tu na ziemi i ostatecznie było od nas zależne. Rozpocząłem swój tekst w Tygodniku od teologicznego stwierdzenia: „by móc się zbawić, musimy się nawrócić”. Właściwie jest ono mylące, skoro nawrócenie nie zależy całkowicie od nas. Nie mogę przecież sobie mocno postanowić: nawracam się i się po prostu nawrócić, tak jak sobie postanawiam: dzisiaj położę się wcześniej spać i kładę się wcześniej spać. To bardziej skomplikowane. Mogę otwierać się na nawrócenie – coraz bardziej uświadamiać sobie, że nie jestem samowystarczalny. I cierpliwie czekać.
Jan Paweł II podaje środki zaradcze na zanik poczucia grzechu: porządna katecheza, zaufanie do Urzędu Magisterium Kościoła oraz szczera spowiedź. Napisałem, że na tym nie można poprzestać. To nie gwarantuje nawrócenia. Nic nie gwarantuje nawrócenia. Dlatego wiary nie można się domagać – zwłaszcza w sferze publicznej. Jeśli wiara ma wpływ na życie publiczne, to jedynie pośrednio – poprzez nasze osobiste nawrócenie. To właśnie miał na myśli anonimowy autor Listu do Diogneta, gdy w II wieku pisał, że „czym jest dusza w ciele, tym są w świecie chrześcijanie”.
Wiary nie można zbudować w swoim życiu według skutecznego przepisu, jak jakieś ambitne przedsięwzięcie. Zbudować można kościół, zorganizować katechezę, publiczny kult, struktury – ale to wszystko jest zaledwie „preambula fidei” (przedsionek wiary). Gdy się tylko do tego ograniczymy, budujemy religię, a nie wiarę. Wtedy nie ma różnicy między chrześcijaństwem a innymi religiami, choćby pogańskimi (które były przecież bardzo pobożne i społecznie pożyteczne!). To nie przekreśla chrześcijaństwa, które przecież także jest religią zaspokajającą liczne naturalne potrzeby religijne. Poganin to ktoś jak najbardziej naturalny. Wiara nie niszczy poganina we mnie, ona go nadobficie zaspokaja. Ale jeżeli zatrzymamy się tylko na tym poziomie, pozostaniemy chrześcijańskimi poganami. Przyznajmy, że mamy taką tendencję, bo przecież ciągłe otwarcie, cierpliwe czekanie i wytrwałe szukanie może się w końcu znudzić – stan zawieszenia w „przedsionku wiary” nie jest komfortowy.
Gdy próbowałem zasugerować, że nawrócenie jest przeżyciem zrozumienia, które do nas przychodzi i nas przemienia, Gościówa napisała, że taka jest właśnie gnoza. Rzeczywiście gnoza jest blisko chrześcijaństwa – przecież wyrosła na jego glebie, ale jest czymś innym. Na ile ją rozumiem, jest elitarną wiedzą dostępną nielicznym wybrańcom – stąd jej naturalna pycha. Wystarczy, że dowiem się jaka jest prawda, by się zbawić. Prawda w wierze przychodzi natomiast z zewnątrz, często wtedy, kiedy się jej najmniej spodziewamy lub nie jesteśmy na nią przygotowani. Dlatego obdarowuje zarazem pokorą – to jej znak rozpoznawczy. (Dlatego też nie ufam tym, którzy np. wynoszą się nad kogoś, kto, jak Węcławski, stracił wiarę, albo się nad nim z faryzejską troską pochylają – nazwiska publicystów miłosiernie pominę J.)
Na koniec jeszcze o dziwnym dogmacie, ogłoszonym na Soborze Watykańskim I. Prawie na początku Katechizmu czytamy: „>Święta Matka Kościół utrzymuje i naucza, że naturalnym światłem rozumu ludzkiego można z rzeczy stworzonych w sposób pewny poznać Boga, początek i cel wszystkich rzeczy<. Bez tej zdolności człowiek nie mógłby przyjąć Objawienia Bożego” (nr 36). Jeśli ta możliwość poznania Boga za pomocą naturalnego światła rozumu oznacza, że musimy przyjąć Objawienie jako coś oczywistego, wiara nie będzie się niczym różnić od wiedzy, a chrześcijaństwo od gnozy. Jeżeli jednak ten dogmat chce tylko wskazać, że istnieje jakaś niezbędna inteligibilność i łączność naszego życia z perspektywą przygotowaną przez Boga w zbawieniu, to możemy spokojnie czekać na nawrócenie.
Na koniec jeszcze o> dziwnym dogmacie, ogłoszonym na Soborze Watykańskim I.Może to tak, ze do odbieranie bodzców potrzebujemy zmysłów. i tak nasze oczy widzą, ale widzą tylko taki zakres fal do jakiego sa ukształtowane. Na tej zasadzie Bóg objawia nam sie przez Świat, a zmysłem do odczytywania Świata jest rozum. Bóg objawienie/zbawienie dostosował do mozliwości naszych oczu, naszego postrzegania. Patrząc na las, moge wiedzieć pojedyncze drzewa, ekosystem lub potencjalne deski. Bóg wychodzi do mnie ze zbawieniem, nie mam wpływu na to czy widze czy nie, ale mam wpływ na to jak to odbieram(drzewa, czy deski, czy czubki moich butów) to jest element mojej wolnej woli. Tak samo jest z miłością, nie moge narzucić sobie zakochania, ale moge przysięgać”dopóki śmierć nas nie rozłączy”, bo są elementy miłości zależne od woli, również w kontekście mojej relacji z Bogiem. I tak postrzegałabym też grzech: mój świadomy wybór, ze chce oglądać coś innego niż Bóg chce mi pokazać.
* BLOG ANTYRELIGIJNY * – zapraszam: http://ateistaa.blog.onet.pl/
Skoro grzech jest wykroczeniem przeciwko rozumowi i prawdzie, czy papież grzeszy forsując swoją opinię w kwestii antykoncepcji? Przecież nawet my tutaj na forum tego bloga wykazywaliśmy wielokrotnie brak logicznych podstaw obecnej wykładni (czyli wykroczenie przeciwko rozumowi), wiele badań wskazuje także na aspekty skuteczności i tego konsekwencje w odniesieniu do różnych metod (a więc wykroczenie przeciwko prawdzie).Czy w końcu grzeszę i ja, skoro mój rozum mówi mi, że sztuczna antykoncepcja nieporonna nie jest zła a mimo tego jej nie stosuję, ryzykując zdrowie żony i kondycję naszego związku?pozdrawiamcse
Ile poganina w katoliku?Tyle ile zdrowego czlowieczenstwa w Andrzeju,Stefanskim czy Przykuckim!
> A mnie interesuje owa furtka między wnętrzem a zewnętrzem > wiary – czyli właśnie nawrócenie.Przejście z niewiary do wiary nie jest chyba tożsame z nawróceniem? I chyba nie muszą nastąpić równocześnie? Co rozumiesz przez wiarę? – wygląda, że coś więcej niż uznawanie pewnych tez za prawdziwe.
Pisze Pan, Panie Arturze, że „Nawrócenie w każdym przypadku, jak się wydaje, jest łaską – czymś, co się nam przytrafia”, czyli nie jest efektem naszej decyzji, przychodzi do nas całkowicie z zewnątrz i albo do nas przyjdzie, albo nie?Moje doświadczenie życiowe mówi jednak coś innego. Rola mojej decyzji jest ogromna. Bóg tak naprawdę przychodzi do mnie co chwilę, i wyboru: czy iść w Jego stronę (de facto nawracając się), czy oddalać się od niego, dokonywać muszę codziennie wiele razy. Pisze Pan dalej: „Nie mogę przecież sobie mocno postanowić: nawracam się i się po prostu nawrócić, tak jak sobie postanawiam: dzisiaj położę się wcześniej spać i kładę się wcześniej spać. To bardziej skomplikowane. Mogę otwierać się na nawrócenie – coraz bardziej uświadamiać sobie, że nie jestem samowystarczalny. I cierpliwie czekać.” Jeżeli będziemy czekać na nawrócenie jak kwietyści, kładąc rączki po sobie, to na 90% ono samo nie przyjdzie. To jest, owszem, łaska – ale w odpowiedzi na tą łaskę to jest też nasz wysiłek, krew, pot i łzy.Bóg Lutra nie dopuszczał współdziałania człowieka. Bóg wyznawany przez Magisterium KRK – dopuszcza, a nawet nie ma mowy tu o nawróceniu bez naszego działania.
Skoro „Grzech jest wykroczeniem przeciw rozumowi,” to sama ślepa wiara w dogmaty jest grzechem – czyli każdy katolik będąc katolikiem popełnia grzech! 🙂
Co do pogan – każda religia ma fundamenty w pogańskich kultach – katolicyzm zaś prawie wyłącznie na nich się opiera (chrystianizm to jedynie kolor, reklama, nazwa a nie treść). Czczone przez katolików Sol Invictus, ubustwienie Jezusa, kult matek boskich, woda święcona, kult krzyża, kult relikwii i zmarłych świętych – to wszystko elementy pogańskie.Katolik jest więc zawsze poganinem, który tylko ma pewną stałą ustaloną grupę obiektów kultu i odpowiednio je nazywający.
MagCzu napisała:> Przejście z niewiary do wiary nie jest chyba tożsame z > nawróceniem? I chyba nie muszą nastąpić równocześnie? Co > rozumiesz przez wiarę? – wygląda, że coś więcej niż > uznawanie pewnych tez za prawdziwe. Przejście z niewiary do wiary może być, jak mi się wydaje, procesem długotrwałym i wielostopniowym. W tym sensie nie jest tożsame z pojedynczym przeżyciem nawrócenia. Takie przejście może być naznaczone licznymi „cząstkowymi” nawróceniami, między którymi człowiek dojrzewa – szuka, pyta, zastanawia się, czyta, obserwuje, sprawdza, zauważa. Podczas środowych katechez Benedykt XVI niedawno przypomniał drogę nawrócenia św. Augustyna. Ten tekst zrobił na mnie wrażenie, bo droga Augustyna wydała mi się podobna… do mojej. 🙂 Młody Augustyn pod wpływem lektury „Hortensjusza” Owidiusza nawrócił się na filozofię. Ja, będąc w IV kl. Liceum pod wpływem lektury „Dżumy” Camusa odkryłem filozofię – to była miłość od pierwszego wejrzenia. Do dzisiaj nie potrafię spokojnie przejść w księgarni obok jakiegoś klasyka, którego nie mam jeszcze w księgozbiorze. 🙂 W wieku dojrzałym pod wpływem homilii św. Ambrożego i lektury Biblii Augustyn nawraca się na chrześcijaństwo. Ja przez wiele lat próbowałem czytać klasyków duchowości: św. Teresę z Avila, św. Jana od Krzyża, Eckharta, Małą Tereskę i innych – z mizernym rezultatem: ich doświadczenia i mądrość zupełnie do mnie nie przemawiały, lektura była udręką. Aż pewnego dnia Tygodnik wysłał mnie na wykład angielskiego benedyktyna o. Freemana – propagatora medytacji chrześcijańskiej opartej na modlitwie Ojców Kościoła. Mówca był potwornie nudny – ledwo wysiedziałem. Na koniec Freeman zarządził 20 minut medytacji: kazał się wygodnie rozsiąść i spróbować nie myśleć o niczym. Ponieważ ludzie zaczęli już medytować, nie chciałem im przeszkadzać, dlatego nie wyszedłem, choć najchętniej bym to zrobił. Miałem zmarnowane 20 minut. Co było robić? Rozsiadłem się wygodnie i spróbowałem nie myśleć o niczym. Ku mojemu zdziwieniu… zaskoczyło! 🙂 To nie było jakieś wyjątkowe doświadczenie – zwyczajnie zdałem sobie sprawę, że w moim mózgu bez przerwy kotłują się jakieś myśli, i że pierwszym warunkiem dotarcia do swojego wnętrza jest uwolnienie się od tej samoistnej aktywności. Gdy to się jako tako uda, człowiek doświadcza dziwnego wewnętrznego spokoju. To proste doświadczenie wystarczyło, by znów otwarła się przede mną nowa, warta zbadania przestrzeń. Odniosłem wrażenie, że niechcący przypadkowo otrzymałem klucz do skarbów duchowej mądrości, zawartych w dziełach klasyków, zresztą nie tylko chrześcijańskich. 🙂 Przyznam, że ostatnio książka Carnesa „Od nałogu do miłości” znów otworzyła przede mną obszary, o istnieniu których dawniej nie miałem pojęcia. Owocem tego jest właśnie tekst „Deficyt błogosławionej winy”. Sądzę, że nasze nawrócenia są to właśnie takie „przypadkowe” przeżycia, które dają nam nowy, szerszy wgląd w rozumienie rzeczywistości i sensu naszego życia. (Jasne, Jeremi, że te przeżycia można doświadczyć tylko jeśli człowiek nieustannie szuka, i zapewne wiele z nich przeszło nam koło nosa, bo zabrakło z naszej strony dostatecznej uwagi!) Natomiast, jak rozumiem wiarę? Na pewno jako coś więcej niż uznawanie pewnych tez za prawdziwe. Takie uznawanie jest skutkiem wiary. Wiara jest czymś żywym, jest całościowym wglądem w sens życia. Pierwsi chrześcijanie nie umierali za tezy. Umierali za prawdę, czyli jak sobie wyobrażam, byli pewni, że odnaleźli źródło życia, którego nikt nie był w stanie już im odebrać.
> Natomiast, jak rozumiem wiarę? Na pewno jako coś więcej> niż uznawanie pewnych tez za prawdziwe. Takie uznawanie> jest skutkiem wiary. Wiara jest czymś żywym, jest> całościowym wglądem w sens życia. Pierwsi chrześcijanie> nie umierali za tezy. Umierali za prawdę, czyli jak sobie> wyobrażam, byli pewni, że odnaleźli źródło życia, którego> nikt nie był w stanie już im odebrać.A co z faryzeuszami, do których bezskutecznie zwracał się Jezus? Oni chyba też byli pewni, że dane jest im źródło życia i że mają całościowy wgląd w sens życia. Wiary im brakowało czy nawrócenia? Buber w „Dwóch typach wiary” próbuje dowodzić, że u św. Pawła uwidacznia się helleńskie podejście, traktujące „uznawanie za prawdę” jako coś istotniejszego niż postawa. Uznanie czegoś za fakt (Jezusa za Chrystusa) ma być u niego ruchem decydującym o zbawieniu, a uznanie samego Prawa za zdecydowanie niewystarczające. Tymczasem, pisze Buber (o ile go dobrze rozumiem), zasadniczo taki akt uznania rozumem nie czyni człowieka wierzącym w głębszym sensie; z drugiej zaś strony, uznawanie Prawa może być czymś więcej niż legalizmem. Wydaje mi się, że da się znaleźć język, który to dobrze ujmuje. Jaki ruch w człowieku czyni go wierzącym w głębokim sensie.
Panie Arturze,w swoim tekście „Brak błogosławionej winy” pisze pan: „Jak się wydaje, powierzchowność religijności przełamać może jedynie głębokie przeżycie, które prześwietli nasze życie i uporządkuje powszednie doświadczenia.”Przepraszam za upierdliwość, ale, jak tu wcześniej pisałem, należę do osób racjonalizujących swoje podejście do wiary i powyższy cytat jest dla mnie problematyczny. Wynika z niego dla mnie, że przełamanie powierzchowności jest możliwe jedynie dzięki takiemu głębokiemu przeżyciu (w artykule pisze pan na przykład o nałogach). Z tego płynie dla mnie wniosek, że moja wiara jest płytka, bo nie doświadczyłem takiego przeżycia (i mam nadzieję nie doświadczyć; nie chcę wpadać w nałóg). Skoro moja wiara jest płytka, nie jest mi dane na tyle głęboko zanurzyć się w miłość Chrystusa, żeby zrozumieć (a to mi jest potrzebne, bo racjonalizuję) różne elementy, które z tej wiary wynikają lub wynikać powinny zdaniem Magisterium.W kontekście tematyki tego bloga takim elementem, który z tej wiary powinien, zdaniem Magisterium, wynikać jest niestosowanie sztucznej antykoncepcji. Ja tego wynikania nie rozumiem i wychodzi na to, że nie mam szansy zrozumieć bez owego głębokiego przeżycia, którego mam nadzieję uniknąć.I stąd następujące pytania:1. Czy powyższa argumentacja nie jest również przykładem na podawaną przez gościówę argumentację błędnego koła? Nie zrozumiem pokazanego wyżej wynikania, jeżeli nie pogłębię swojej wiary. Wiary nie pogłębię, bo nie będę miał owego głębokiego przeżycia, bo staram się unikać sytuacji doprowadzających do tego przeżycia, bo tak rozumiem życie zgodnie z nauką Kościoła.2. Jeżeli takie przeżycie jest konieczne do zrozumienia, czy powinienem do takiego przeżycia świadomie doprowadzić?3. Jeżeli takie przeżycie jest konieczne do zrozumienia a nie chcę do niego doprowadzić, moja wiara pozostanie powierzchowna. Skoro jako chrześcijanin powinienem swoją wiarę pogłębiać, czy niedoprowadzenie do tego przeżycia będzie samo w sobie grzechem?Dla mnie kwestia logiczności wiary (moim zdaniem to nie antynomia) jest bardzo istotna. Takiej logicznej wykładni brakuje mi w większości kazań czy homilii, jak również wypowiedzi hierarchów. A może brak tej logicznej wykładni jest wystarczającym przeżyciem odczucia bezsilności i samowystarczalności, o którym pan pisze i powyższe pytania przestają być w tym aspekcie relewantne?pozdrawiamcse
Miało być „deficyt” zamiast „brak”. Przepraszam za wybrakowanie deficytu brakiem.pozdrawiamcse
p,Arturze pan to taki duży poganin,ze pogania sobie pan pogania az się nawróci -zna pan :pies się bawi ogonemkręcenie sięw kółko i jak sie tak zakręci to nie wie kiedy sie odkręci tzn najpierw padnie a potem ,a potem jest różniew moim przypadku nie muisłam się nawracac-ja musiałam udawadniacale to naprawde długa historiaa swoją droga to jaki z pana katolik jak tak sie pan nawracaniem interesuje pan to powinien wskazac ,ze to jest katolickie a to jest z wosku na przykładwiem-nic pan nie rozumiebo kto to umieto naprawde trudnepozdrawiam
Boga można za pomocą światła rozumu poznać ex operibus, czyli z istnienia świata. Stara teza, znana Grekom, bardzo ją cenię. Czym więc się różni wiedza (gnoza?) od wiary? Wielokrotnie chciałem nie wierzyć i nie mogłem się na to zdobyć. Od jednostkowej niewiary czy wiary nie zależy rzeczywistość. Wierzę, że istnieje państwo o nazwie Chiny. Wierzę, że istnieje Bóg. Poziom zaufania do przesłanek tej wiary jest w moim przypadku chyba zbliżony.Ciekawe jest, jeśli się nie chce wierzyć, a nei jest się w stanie zanegować podstaw wiary. Bywa to mój casus z resztą.Gnoza implikuje pychę. Z drugiej strony, współczesna gnoza, np. w wydaniu Prokopiuka, jest godną politowania odmianą New Age. Nie sądzę, żeby egipskie wspólnoty gnostyckie, których pisma posiadamy, mogłyby się pod współczesną gnozą podpisać. Istnieje współcześnie kilka organizacji gnostyckich z członem „Kościół” w nazwie. Udowadniają mi one, że można się przyjemnie bawic w religię. Też bym tak chciał.Techniczny polski termin „nawrócenie” nie wydaje się oddawać znaczenia terminu greckiego. Metanoja oznacza przemianę umysłu, zmianę sposobu myślenia. Czy to na tym polega nawrócenie?
A gdzie są Wszyscy? Gościówa, Iftel, Lilly, Jarema, i tylu innych? Być może temat się definitywnie wyczerpał… Pana Artura też mało w Tygodniku…W ostatnim numerze jest fantastyczna wypowiedź Stefana Mellera, najmądrzejsza na świecie homilia ks. Tischnera jeszcze z 1966 r., do tego jeszcze ks. Halik. Ale kto przygotuje święta, gdy ja się zajmę czytaniem? Odkładam to na później i wysyłam tylko życzenia:Dziękuję Panu Arturowi za ten blog. Życzę radosnych Świąt i szczęścia dla całej Rodziny.Życzę CSE żeby osiągnął spokój ducha. Lubię czytać Twoje wypowiedzi.Gościówo, pamiętam Twoje ” Ratunku !!!” Gdybym miała czas, pewnie też bym zaczęła pisać o różnych swoich wątpliwościach… W Twoich wypowiedziach jest coś najważniejszego- autentyczność, szczerość „aż do bólu”. Może jest też trochę prowokacji?Życzę nam wszystkim, żeby z tych Świąt i nasze dusze i nasze ciała wyszły odświeżone i umocnione.
Hej Niezapominajko! Dzięki za życzenia i za dobre słowa! I ode mnie dla Ciebie i dla wszystkich na tym blogu życzenia Wesołych Świąt. Niech Zmartwychwstały tchnie nowe życie w nasze małżeństwa. Mam nadzieję, że temat się jednak nie wyczerpał. Jest jeszcze tak dużo do powiedzenia w tej kwestii…pozdrawiamcse
Pozdrawiam i zycze Wesolych Swiat.Nie pisze, bo nie wiem, co pisac.Czytam ostatnio ksiazke Bartosia o JPII i choc nie ze wszystkim sie zgadzam (moglabym zarzucic mu w paru miejscach niekonsekwencje i jak gdyby nieco mlodziencze uproszczenia), to bardzo ciekawa i warta osobnej ksiazki wydaje mi sie jego intuicja religii jako zbioru drogowskazow, nie narzucajacych duchowego czy psychicznego przymusu. Drogowskazow, ktore maja to do siebie, ze kazdego czlowieka moga skierowac w nieco innym kierunku. Kazdy czyta drogowskaz dla siebie i moze z niego wyczytac co innego.
A ja jestem 😉 nawet w tym wątku wyżej :)Pozdrawiam świątecznie, JPP
Oj! Pozdrawiam Was już poświątecznie, nie zaglądałam tu jakiś czas.
Witam,po dłuższej przerwie reaktywujemy portal e-Rzeczpospolita.pl. Obecna odsłona jest w wersji beta, nowa odsłona powinna być w trakcie kilku dni gotowa. Chciałbym zaproponować Tobie współpracę z portalem e-Rzeczpospolita.pl. Jeśli byłbyś/abyś zainteresowany/a proszę o odpowiedź na adres e-mailowy: bok@e-rzeczpospolita.pl.Chciałbym zaproponować publikację artykułów na naszej stronie, lub jeśli wolałbyś wykonywanie rysunków satyrycznych.PozdrawiamMateusz Chmiel
Odnoszę wrażenie, że p.Artur nie bardzo wie w jakim kierunku poprowadzić ten blog, stąd tak długie milczenie. Dla kogoś, kto zagląda tu codziennie w nadziei nowego tekstu, to katorga. Problemy, które poruszają forumowicze (a skłania ich do tego sam autor) nadają się do zgoła innych zagadnień, a nie do „małżeństwa pod rygorem”. Stąd mój wniosek, że młodzi ludzie skłonni do filozoficznej refleksji, gdy tylko posmakują życia darują sobie filozofię i przestają drążyć „temat”, bez względu czy dotyczy on wiary czy moralności. Jeśli rozejrzeć dookoła to chyba tych którzy darują sobie jakąkolwiek refleksję (a tym bardziej na temat proponowany w tytule blogu)jest coraz więcej.
> Odnoszę wrażenie, że p.Artur nie bardzo wie w jakim> kierunku poprowadzić ten blog, stąd tak długie milczenie.> Dla kogoś, kto zagląda tu codziennie w nadziei nowego> tekstu, to katorga. Przepraszam za milczenie. Już niebawem się poprawię. Trochę jest ze mną tak, że jak wchodzę w jakiś poważny temat, to chcę się w nim rozeznać do końca, by nie pisać głupstw. Mam wiele przemyśleń, tylko muszę je doprecyzować. Na „nieszczęście” pojawiła się niesamowita książka prywatnych listów Matki Teresy, ukazująca jej nieznane do tej pory duchowe zmagania. Już wcześniej zaciekawiły mnie informacje o tym. Zgłosiłem się w redakcji, że się tym zajmę i… „wsiąkłem”. To temat bez dna. Napisałem już recenzję opublikowaną w najnowszym „TP”. Teraz siedzę nad rozmową o mistyce z o. Janem Andrzejem Kłoczowskim, która ukaże się w najbliższym numerze. Ale nie ma tego złego… przy okazji znalazłem intrygującą wypowiedź Matki Teresy o antykoncepcji…> Problemy, które poruszają forumowicze> (a skłania ich do tego sam autor) nadają się do zgoła> innych zagadnień, a nie do „małżeństwa pod rygorem”. Tak jest tylko pozornie. Sam jestem zaskoczony, jak daleko doprowadzić może… pytanie o antykoncepcję.
no p.Arturze gdzie pan jest ,gdzie wędruje ,gdzie poszukuje no ilez pan tak biegać będzie ,w końcu prawda jest ,że się kręci ale może pan się zaplątał tylko i wszystko no niech pan tylko nie pisze ,że to ganianie to pana chleb i tak w dzień w dzień i nocy nawet nie ma-albo na odwróti prosze może zorza zaślepiła no nie wiem tyle dni minęło i pan ciągle nad tym samym rozmyśla jakby nie było ciągu dalszegono ile ma pan procent w sobie niech pan odpowie:))stoi ,leży,robi koła a może-ojej śpio nie topielcem pan nie bedzie -może dać koło:)?ma pan koła dwa aaaaaa chce pan pięć?:)) i od razu na olimpiadęno normalnie wyczyn pan tu robi i zapytam tylko co to siła p.Arturze:))
Z moich obserwacji wynika, że tematy społeczne, takie jak np. święta są dla wielu momentem niepewności. Są przykładem braku jasnego przekonania. Życzymy komuś wesołych świąt, pomimo tego, że nie traktujemy danego dnia jako święta. Celebrujemy Wielkanoc, pomimo tego, że nie jesteśmy katolikami. Łamiemy się opłatkiem na Wigilii, mimo tego, że nie chodzimy do kościoła.