Jesteś od wielu lat sumienną matką, wierną żoną i wytrawną kochanką. Pewnego razu zaskoczona i zbita z tropu zauważasz, że chętnie zdradziłabyś męża z tym przypadkowym facetem, którego niedawno spotkałaś. Zaczynasz się niepokoić, co się z tobą dzieje. Czyżby budowany przez lata ciężką pracą i poświęceniem własny wizerunek dobrej matki i żony zaczynał się chwiać w posadach i kruszyć? Jeśli jesteś wierząca, idziesz do spowiedzi i wyznajesz swoje nowe niechciane pragnienia. Masz pecha, bo choć ksiądz stwierdza zgodnie z prawdą, że samo pragnienie nie jest jeszcze grzechem, i tak nie uspokaja cię – przeciwnie, wzmaga twój lęk, przekonując, że to diabeł wodzi cię na pokuszenie: musisz zdecydowanie przeciwstawić się pokusie! Jakby na złość, zaczyna podobać ci się coraz więcej facetów. Coraz gorzej o sobie myślisz. Te złe myśli stają się coraz bardziej natrętne. Napięcie wzrasta i niewiele brakuje, byś dała za wygraną.
Spokojnie! Proponuję zupełnie inną interpretację twoich zmagań.
*
„La donna e mobile” śpiewa książę Mantui w znanej arii opery „Rigoletto”. To jemu przewrotny geniusz Verdiego wkłada w usta ów słynny wyrzut, choć beztroski arystokrata, bawidamek, który bez skrupułów wykorzystuje kobiety, ma najmniejsze prawo wypominać cokolwiek płci pięknej. Faktem jest jednak, że kobieta ma skłonność do zmienności i to skłonność zaskakująco głęboko ewolucyjnie umotywowaną.
Do czasu, gdy prymatolożka Sarah Blaffer Hrdy opublikowała książkę „Kobieta, której nigdy nie było”, czyli do roku 1981, w biologii ewolucyjnej królował stereotyp (przejęty następnie przez psychologię ewolucyjną), że samce są seksualnie asertywne, niepowściągliwe i niezaspokojone w przeciwieństwie do samic – seksualnie biernych i cnotliwych (czyli wybrednych). Ławo te stereotypy dawały się ewolucyjnie wytłumaczyć. Samce z reguły ponoszą znikome koszty prokreacji – zaledwie porcję nasienia. Dlatego opłaca im się kopulować z jak największą liczbą samic. Co innego samice – to przeważnie na nie spada ciężar wydania na świat i wychowania następnego pokolenia. Skoro tyle inwestują, powinny zważać, z kim się zadają i wybrać tego najbardziej odpowiedniego samca (ew. związać go ze sobą i nakłonić do pomocy np. stałą receptywnością seksualną).
Oczywiście, na mechanizm doboru płciowego mają wpływ wymienione uwarunkowania, ale nie one wyłącznie. I na to zwróciła uwagę Hrdy w swojej rewolucyjnej książce.
*
Przypomnijcie sobie mój poprzedni wpis „Instynkt dzieciobójcy” i fakt częstego wśród samców naczelnych odruchu mordowania młodych napotkanych przy obcych samicach. Zdaniem Hrdy, samice wypracowały prosty i skuteczny mechanizm obronny, który następnie przekazany został przedstawicielkom homo sapiens: w miarę możliwości oddają się każdemu napotkanemu samcowi. W ten sposób dezorientują ich co do ewentualnego ojcostwa przyszłego potomstwa. Dzięki temu jest ono bezpieczne, a nawet może liczyć na wsparcie wielu samców.
Ponoć przeprowadzano zmyślne eksperymenty, które pokazały, że samce prymatów rzeczywiście pamiętają, z którymi samicami kopulowały i nie są agresywne wobec ich potomstwa.
Innym argumentem za taką interpretacją małpiego permisywizmu ma być… łechtaczka. Facet/samiec względnie szybko może szczytować i zaraz po tym przeżyciu staje się na pewien czas niewrażliwy seksualnie. Kobieta/samica dzięki łechtaczce może się kochać długo i szczytować wielokrotnie (szympansice mają nawet bardziej dorodną łechtaczkę niż przedstawicielki homo sapiens). Zdaniem Hrdy, ewolucja w taki właśnie sposób wykształciła seksualność płci pięknej, by pomagała chronić potomstwo przed samczą agresja.
Zatem pragnienie „skoku w bok” może mieć całkiem sensowne ewolucyjne wytłumaczenie.
*
Czy to usprawiedliwia rozwiązłość? Moim zdaniem, nie. Pisałem już, że czym innym jest moralność, a czym innym to, co siedzi nam w głowach jako ewolucyjny spadek. Jako ludzie jesteśmy zdolni dystansować się wobec własnych biologicznych odruchów. Warunkiem jest świadomość ich obecności i rozumienie, skąd się biorą.