Różnorodność jest zdrowa. Nie dotyczy to tylko diety czy sposobów spędzania wolnego czasu, ale także seksu – wynika z badań komentowanych w podręczniku „Terapia zaburzeń seksualnych” (GWP 2005). Mężczyźni w związkach, których zachowania seksualne nie ograniczają się jedynie do stosunku dopochwowego, rzadziej są narażeni na kłopoty z erekcją i lepiej sobie radzą z tą przykrą dysfunkcją. Oto ciekawy fragment:
„Niektórzy autorzy odnotowują, że zaburzenia wzwodu są najbardziej psychologicznie obciążające dla par o ograniczonej wyobraźni seksualnej (o niewielkim wachlarzu tzw. scenariuszy seksualnych), które dysponują niewielką liczbą opcji alternatywnych dla stosunku (Zilbergeld, 1992; LoPiccolo, 1992; Gagnon, Rosen, Leiblum, 1982; Leiblum, Rosen, 1991). U jednostek lub par, które niewypracowały alternatywnych wobec stosunku dopochwowego metod zaspokajania potrzeb seksualnych, obserwuje się przede wszystkim znacznie podwyższony poziom wymogów wykonania oraz lęków przed porażką we współżyciu. Niemożność osiągnięcia przez mężczyznę pełnej i długotrwałej erekcji zazwyczaj powoduje u takich par całkowite zaprzestanie wszelkich czynności seksualnych. To z kolei może prowadzić do zmniejszenia popędu płciowego u jednego lub obojga partnerów oraz pogłębienia się dystansu między nimi lub wzajemnych konfliktów (Leiblum, Rosen, 1991). Często następuje wtedy zjawisko <błędnego koła>, zanik interakcji seksualnych lub uczuciowych łączy się z podwyższaniem wymogów wykonania oraz cierpieniem w związku”.
Te seksuologiczne wnioski zdają się iść podprąd nauczania Kościoła. Przypomnijmy, że według deklaracji „Persona humana” (z 1975 r.) zachowanie seksualne zachowuje swą moralną wartość tylko wtedy, gdy w kontekście prawdziwej miłości małżeńskiej pozostaje otwarte na przekazywanie życia, a taki warunek spełnia jedynie stosunek dopochwowy. Oznaczałoby to, że trzymanie się ściśle normy głoszonej przez Kościół pogarsza małżeńskie szanse w zmaganiach z potencjalną czy realną impotencją (a problem jest statystycznie poważny, bo kłopoty z erekcją, jak podaje ów podręcznik, dotykają przynajmniej co dziesiątego mężczyznę w wieku od 40 lat w górę).
Czy zdrowie może być jednak argumentem przeciwko moralności? Albo mówiąc bardziej precyzyjnie: czy jeśli działanie podporządkowane normie moralnej prowadzi do niezdrowych skutków, oznacza to, że sama norma została źle sformułowana?
Zależność między zdrowiem a moralnością nie jest prosto rozeznać. Wystarczy pomyśleć o osobach, które poświęcają własne zdrowie dla innych, np. matka dla dziecka – nie powiemy przecież, że działa ona niemoralnie. Przeciwnie, dostrzeżmy w jej postawie szlachetność. Ten przykład pokazuje, że są wartości wyższe od zdrowia i poświęcenie tego ostatniego w obronie owych wyższych wartości będzie działaniem jak najbardziej moralnym. Ale z drugiej strony zdrowie, choć należy do tzw. dóbr pozamoralnych, nie jest dla moralności obojętne, mamy przecież wręcz moralny obowiązek dbać o własne zdrowie, ponieważ jest istotnym dla nas dobrem. Branie narkotyków czy palenie papierosów nie jest moralnie obojętne.
Jak mi się wydaje, należy tu rozróżnić co najmniej dwie sytuacje. Po pierwsze, niezmiennie obowiązuje (przynajmniej w etyce chrześcijańskiej) zasada, że cel nie uświęca środków. To znaczy na przykład, że nie możemy się leczyć przy pomocy niemoralnych metod – powiedzmy, mężczyzna samotny leczy swoje seksualne dysfunkcje przy pomocy tzw. partnerki zastępczej (metoda modna w USA jeszcze w latach 80., dziś zarzucona z powodów prawno-moralnych). Zauważmy jednakże, iż w takiej sytuacji związek między zdrowiem a działaniem wartościowanym moralnie jest zewnętrzny, natomiast w opisywanych wyżej przypadkach związanych z impotencją (i to byłaby druga sytuacja) – wewnętrzny: wygląda wręcz na to, że zachowanie moralne okazać się może po prostu niezdrowe.
Prowadzi to do silnego wewnętrznego konfliktu wartości: to samo zachowanie, które pod pewnym względem jest moralnie dobre (bo spełnia normę), zarazem okazuje się pod innym względem (np. zdrowotnym) moralnie złe. Nawet jeśli ta analiza nie obala samej normy nakazującej kochać się tylko „dopochwowo”, to stanowi kolejny powód, by się nad jej prawidłowością głęboko zastanowić.
A Kto się ma zastanowić ??? może Pan Redaktor jasno wskazać Adresata ??? ( jak mniemam Magisterium KK), to chyba nie jest metoda dotarcia do Magisterium KK pisanie na tym blogu , bo bardzo wątpię żeby jakiś teolog watykański się zaczytywał lub hierarcha z Kongregacji Nauki Wiary KK.Moim zdaniem pisanie ot dla pocieszenia i przekonania już przekonanych , a jak dyskusji nie ma w gremiach władzy KK tak nie ma , i tym sposobem można pisać i pisać i pisać …. z mizernym efektem , bez poważnej debaty, próby choć dotarcia i zainteresowania ludzi władzy Kościoła całe to pisanie to czysta sztuka dla sztuki …zupełnie bezowocna.Może czas zaprosić oficjalnie do otwartej debaty jakiegoś biskupa , kardynała z Watykanu , większe grono teologów moralistów???Chyba TP jest na tyle poważnym pismem ze może zorganizować coś takiego.
Jejku, jej… Ale zauważyłeś, że to jest blog, prawda? Strona „zaprzyjaźniona” z tym poważnym pismem, jakim jest TP 😉 „Adresat”? „Debata”? „Magisterium”? Widać, że boli Cię brak takiej debaty. Wcale się nie dziwię. Tylko pretensje chybione.Ja zawiodłem się odrobinę na tym, że Gospodarz nie ciągnie wątku, bo jest ciekawy.Pozdrawiam!
Idzie wyżyć z takiego gmerania w moralonych dwuznacznościach?
Moje wrażenie na temat nieuświęcania środków przez cel jest takie, że ta reguła jest stosowana dość elastycznie. Weźmy środki hormonalne. Stosowanie ich w celach antykoncepcyjnych jest zabronione, jednak stosowanie ich w terapii hormonalnej, nawet jeżeli przewidywanym skutkiem ubocznym jest antykoncepcja, jest OK (HV, punkt 15). W tej samej HV jest też „wolno niekiedy tolerować mniejsze zło moralne dla uniknięcia jakiegoś zła większego lub dla osiągnięcia większego dobra” (punkt 14).W podanym przez Autora bloga przykładzie z matką poświęcającą swoje zdrowie dla dziecka zdrowie stoi niżej od wartości moralnej. Tymczasem w przykładzie w HV zdrowie najwyraźniej stoi ponad normą moralną o niestosowaniu antykoncepcji.Stąd mój wniosek, że nawet w nauczaniu KK cel uświęca środki, jednak nie w samej etyce, ale w jej zastosowaniu.Z resztą, idąc tropem punktu 14 HV można sobie zadać pytanie, co jest mniejszym złem lub większym dobrem na przykład w sytuacji małżeństwa, które ze względu na zdrowie matki nie powinno już mieć więcej dzieci…Norma o stosunku dopochwowym nie jest chyba normą samą w sobie, ale skutkiem normy o nieodrywaniu płodności od stosunku, w przeciwnym razie dopuszczalny byłby stosunek dopochwowy przy użyciu prezerwatywy. Dlatego ewentualna rewizja prawidłowości powinna chyba dotyczyć nie samej normy stosunku dopochwowego, ale raczej normy płodności stosunku.pozdrawiamcse
Jak czytam te rozważania, to mam uczucie, jakbym patrzyła na stację z oddalającego się z dużą prędkością pociągu. To są już dla mnie problemy z innego świata. I większość ludzi w Polsce, zwłaszcza młodego pokolenia, sądzę, odbiera je tak samo. Co z tego, że Kościół postąpił maleńki kroczek w tę lub tamtą stronę, gdy my znajdujemy się już tysiące kilometrów dalej, gdzie te kroczki lub nawoływania do wykonania tych kroczków, są zupełnie nieistotne.
A jak daleko już Jesteś?? na czym opierasz swoją etykę seksualną na jakich zasadach?? jaka jest jej wizja???albo inaczej jaki jest jej model ??
Ponieważ Gościówa idealnie oddała moje odczucia, pozwolę sobie odpowiedzieć – mam nadzieję, że nie zamiast Gościówy, a tylko obok niej. Jestem (i zamierzam być w dalszym ciągu!) wierną i uważną czytelniczką tego bloga, ale mam coraz większe wrażenie, że wznoszenie wymyślnych konstrukcji myślowych służy, hm, wyłącznie wznoszeniu wymyślnych konstrukcji myślowych. I im dłużej się zastanawiam, tym bardziej jestem przekonana, że dorosłe, świadome osoby mogą prowadzić życie seksualne w dowolnych formach, jeśli tylko nikogo przy tym nie krzywdzą. I to właściwie wszystko. Nie wiem, czy jestem daleko, i jak daleko. Chyba po prostu gdzieś indziej.
Czyli zasada tzw.normy partnerskiej według seksuologii współczesnej ,a teraz pytanie do Pana Artura czy współczesna teologia ugruntowana na neotomizmie i personalizmie daje możliwość akceptacji takiej „nowej -starej „wizji etyki seksualnej opartej na normie partnerskiej???, oraz czy jest możliwa do pogodzenia na gruncie teologii dogmatycznej nie naruszając prawd nieomylnych??
Mój pociąg odjechał już dawno. Jestem zwykłym człowiekiem i jeśli przychodzi do mnie żona, która mi mówi, że ma ochotę dzisiaj kochać się inaczej, to nie będę czekał z podjęciem decyzji lat 10 czy 20 aż ktoś obcy coś ustali. Sprawy teologii mogą się dziać w perspektywie 100 lat, ale ja tyle żyć nie będę. Dlatego normą jest norma partnerska, w której nie widzę niczego złego (obustronna dojrzałość, obustronna akceptacja, dążenie do obustronnej rozkoszy, nieszkodzenie zdrowiu i nieszkodzenie innym ludziom). Co więcej, uważam, że oboje małżonków w akcie ślubu zobowiązują się do ochrony swojej tajemnicy m. in. łoża przed wścibskim księdzem, teologiem, sąsiadką etc. Jest to sprawa dwojga równych sobie osób. I każdemu, kto próbuje wsadzać paluchy, powinni zatrzasnąć na nich drzwi swojej sypialni. Co do teologii, to młyny mają czas to mielić, niech więc mielą.
jestem za. Tylko trochę musiałam do tego dojrzeć. Na początku ślepo wierzyłam w to, co usłyszałam na kursie przedmałżeńskim do tego stopnia, że nawet kiedy zaczęłam karmić swoje pierwsze dziecko prawie bym je zagłodziła, bo mówiono mi ,że każda matka sama wykarmi swoje dziecko. Ja musiałam pomóc sobie butelką. Dlatego moim zdaniem nie należy mówić co można, kiedy i jak w pożyciu małżeńskim, a tak niestety się dzieje, że np. spowiednik ” wchodzi do łóżka jako trzeci” . Same są potem problemy
Ponawiam Pytanie Panie Arturze, czy norma partnerska w etyce seksualnej narusza nauczanie dogmatyczne nieomylne? , oraz czy na poziomie personalizmu katolickiego i neotomizmu ta zasada ma rację bytu??? ,
świetnie sformułowane.osobiście nie wiem czy to ja jadę, czy Pan Sporniak, a ja jednak jestem gdzie byłem – ale kiedyś wydawał mi się ten blog do rzeczy, a teraz mam wrażenie jakby to była „inna galaktyka, inny czas”
Dobrze byłoby (dla wiernych) żeby kosciół sie nad tym zastanowił i wypowiedział, ale znając tempo jego działania, to wierni moga liczyc na to za jakieś 500 lat…
Kościół swoje, medycyna seksualna swoje, a życie swoje.Tak to widać musi być…
A ja chciałbym spytać co Państwo myślicie o referendum w spr rozwodów na Malcie. Malta jest jedynym państwem Unii które nie uznaje rozwodów. „Katolicy, którzy opowiadają się za rozwodami, nie powinni przyjmować Komunii św. – powiedział bp Mario Grech z Gozo na Malcie, przestrzegając przed głosowaniem za legalizacją rozwodów…” „Biskupi Malty w liście z Października ub.r. stwierdzili, że prawo rozwodowe najczęściej prowadzi do nagromadzenia dodatkowych problemów”- oba cytaty z Tygodnika Powsz.Tak sobie myślę że w kościele nie ma rozwodów i nie będzie niezależnie od wyników tego referendum; w takim razie prawo Malty nie ma tu nic do rzeczy a jeżeli ateista będzie chciał się rozwieść to nam nic do tego. Nie można namawiać ludzi do moralności poprzez ustawy sejmowe ( o ile oczywiście nie dotyczy to osób trzecich); to powinno wychodzić z naszego wyboru i przekonania. Po drugie jak tego typu wypowiedzi mają się do wniosków z Soboru: Fakt, że nie jestem na bierząco z dokumentami tego soboru ale wydaje mi się że wypowiedzi biskupów Maltańskich nie są zgodne z „duchem tego Soboru”.ps oczywiście należy mieć na uwadze że notatka z Przeglądu może być faktem medialnym a cytowane wypowiedzi mają wypaczony sens poprzez wyrwanie z kontekstu..
Jeśli moralność wynika tylko z wiary, to wartość moralności nie ma wartości uniwersalnej, gdyż wtedy zakładamy jaka wiara taka moralność. Można starać się narzucać jedną wiarę całemu światu (a stąd jeden system moralny) lecz narzucanie wiary najlepiej wychodzi mieczem, a to jest już niemoralne. Dlatego wierzę (znowu wiara), że moralność ma racjonalne korzenie, a w związku z tym istnieje pełny uniwersalny system wartości, zaś dotychczasowe systemy moralne, są albo podzbiorem owego uniwersalnego zbioru zasad, albo co gorsza posiadają tylko część wspólną. Wynikiem tego są nakazy i zasady, które w różnych systemach moralnych, moralnymi uniwersalnie nie są. Do takich zasad niemoralnych, w moim odczuciu są wszelkie zasady normujące seksualizm człowieka. Bowiem seksualność jest nadrzędnym dobrem biologicznym, która rządzi się swoimi prawami, aczkolwiek nie neguję potrzeby regulacji tego żywiołu. Jednakże włożyłbym to w kwestie obyczajowe, a nie moralne. Jeśli zaś nakładać wzorce moralne, to trzeba to czynić racjonalnie. W młodości, gdy wybierałem różne drogi życiowe, jednym z moich zainteresowań była seksuologia. Obserwowałem wpływ wiary na naukę i przyznam, czułem się niczym człowiek średniowiecza, który musiał wierzyć, że o prawach ruchu planet decyduje kościół. Wprowadzanie moralności do seksuologii w moim odczuciu było zawsze analogiczne do wprowadzania wiary w strefę ” De revolutionibus orbium celestium”. Co prawda, planety to nie ludzie, a gdzie są ludzie to już zawsze są relacje moralne, ale śmieszy mnie wizja onanisty na bezludnej wyspie potępianego przez katechizm KK. Ja jednak wierzę, że ów uniwersalny system moralny istnieje i że system Kościoła Katolickiego w końcu zacznie się z owym uniwersalnym systemem pokrywać. Tutaj dziękuję Bogu, że są tacy ludzie jak autor tego bloga, którzy dążą do poznania owego uniwersalnego zbioru zasad moralnych. Mam tylko nadzieję, że ten system moralny opierał się będzie na racjonalnych podstawach, a nie na wierze.
PS. Zawsze mnie intrygowała jedna kwestia. Czy Bóg jest złośliwą istotą, która rzeczy moralne czyniła niezdrowymi, zaś niemoralne zdrowymi? Ja Boga traktowałem jako istotę wielkiej mądrości która rzeczy moralne zawsze czyniła rzeczami zdrowymi, zaś niemoralne kończy chorobami. Może to naiwne myślenie, ale mam wrażenie, że biologia też widzi podobnie te sprawy. To co zdrowe jest moralne.
Kolejna dawka najnowszych doniesień naukowych z zakresu seksuologii które chyba ciężko pogodzić z obowiązującymi paradygmatami etyki seksualnej KK ????http://tiny.pl/hf5rjChyba ze się mylę , proszę mnie poprawić w takim razie.Mam nadzieję że w końcu się Pan. Redaktor odezwie -)
> Kolejna dawka najnowszych doniesień naukowych z zakresu> seksuologii które chyba ciężko pogodzić z obowiązującymi> paradygmatami etyki seksualnej KK ????http://tiny.pl/hf5rj> Chyba ze się mylę , proszę mnie poprawić w takim razie.> Mam nadzieję że w końcu się Pan. Redaktor odezwie -)Nie dostrzegam problemu – za reakcje mimowolne (czyli sterowane autonomicznym układem nerwowym) nie jesteśmy odpowiedzialni moralnie. Żaden katolicki moralista nie będzie się zatem czepiał orgazmów mimowolnych.Natomiast co do pytania, czy norma partnerska wystarczyłaby jako moralne kryterium, to sądzę, że należałoby odpowiedzieć negatywnie: nie wystarczyłaby. Jak rozumiem, normę partnerską wyznacza wzajemna zgoda i brak krzywdy. Zastanówmy się: czy relacja klient – prostytutka ją spełnia? Na pierwszy rzut oka jest wzajemna zgoda i korzyść. Ale to zazwyczaj pozór – niewiele osób uprawiałoby prostytucję, gdyby nie czuło się zmuszone tego robić. Zatem brak jest zgody na głębszym poziomie i stąd bierze się także krzywda. Ale czy seksualna terapeutka z gabinetów seksuologicznych w USA w latach 80. także była krzywdzona? Przecież jej praca – czynne wspieranie swoim ciałem leczenia seksualnych dysfunkcji pacjentów – miała szczytny cel. Do tego zarobek nie najgorszy. Zatem czy było to działanie moralne?Sądzę, że nie – nie wolno w taki sposób używać ciała (instrumentalizować je) choćby dla szczytnych celów. Tu widać dobrze, że nasza seksualność z natury właśnie jest przeznaczona wyłącznie do budowania relacji autentycznie partnerskiej i użyta poza tym celem godzi… no właśnie – w co? Po prostu w nasza godność. Tu też widać dobrze, jak mi się wydaje, potrzebę takiej kategorii w etyce, jak ludzka godność.
Powyższe stwierdzenia nie odnosiły się do mimowolnych reakcji autonomicznych ,bo tu faktycznie nie ma konfliktu z przyjętymi paradygmatami etyki seksualnej , ale chodziło o ogólną wymowę artykułu w którym opisana jest fizjologia reaktywności seksualnej kobiety na poziomie neuronalnym -procesów psychicznych która wskazuje na możliwość realizacji seksualnej poza klasyczną stymulacją i celowością jaką przyjmuje etyka ( która też czerpie swoje uzasadnienia z określonej wizji funkcji narządów człowieka i wiedzy na temat neurofizjologii ) -cyt” (..)Najnowsze badania potwierdzają, że również kobiece narządy intymne potrafią żyć własnym życiem, do ich pobudzenia nie potrzeba zaangażowania emocjonalnego. Tym samym padł kolejny mit na temat przeżywania przez płeć piękną rozładowania seksualnego.Dowody na to przedstawiono podczas kongresu medycznego „Kobieta i Mężczyzna. Zdrowie reprodukcyjne i seksualne”, który odbył się w Warszawie.Odlot bez dotyku Są kobiety, które doświadczają orgazmu pod wpływem pieszczot ucha. Są i takie, u których dochodzi do tego bez dotykania ciała, jedynie za pomocą wyobraźni – twierdzi prof. Beverly Whipple, badaczka fizjologicznych zachowań seksualnych z Uniwersytetu Rutgers w New Jersey. Wbrew utartym przekonaniom tylko co trzecia szczytuje podczas typowego stosunku pochwowego, a znaczna większość pod wpływem stymulacji łechtaczki. Bez względu na sposób osiągania orgazmu dochodzi do aktywizacji tych samych obszarów mózgu, m.in. odpowiedzialnego za przetwarzanie bodźców emocjonalnych jądra migdałowatego. (..)”Co do normy partnerskiej jako podstawy etyki zgadzam się z Panem Red. ze nie może ona naruszać godności ludzkiej ,[powołuję się tu Pan Artur na pogłębianie autentycznej więzi partnerskiej i temu powinna służyć seksualność ] tak więc prostytucja i partner zastępczy -terapeutyczny odpadają jako ze nie pogłębiają tej autentycznej więzi partnerskie i jako takie faktycznie nie mogą mieć uzasadnienie dla etyki.Ale problem tkwi w innym miejscu , czy norma partnerska przy założeniu ze jest „realizowana” w obrębie związku kochających się ludzi – np pary homoseksualnej lub heteroseksualnej która powiedzmy realizuje swoje potrzeby psychoseksualne w formie nietypowego współżycia z elementami uległości i dominacji plus gadżety z sex shopu ( nie naruszając zdrowia partnera) może być miarą dla nowej etyki???
> Najnowsze badania potwierdzają, że również kobiece narządy intymne potrafią żyć własnym życiem, > do ich pobudzenia nie potrzeba zaangażowania emocjonalnego. > Tym samym padł kolejny mit na temat przeżywania przez płeć piękną rozładowania seksualnego. Dopiero w XXI wieku odkryli Amerykę! Na Boga, w jakim strasznym świecie ja żyję! Uczeni dopiero muszą odkrywać, że mam prawo do reakcji seksualnych tego samego typu co mężczyzna. :-((( To mnie po prostu powala na łopatki. :-(((( Nie należę do osób, które często narzekają na dyskryminację kobiet, ale tutaj – to jest koszmarna dyskryminacja na najbardziej podstawowym poziomie esencji człowieczeństwa. Nagle dowiaduję się, że nauka łaskawie przyznała mi prawo do bycia sobą. Już wolno mi oddzielać seks od uczuć! Niebywałe.
Na ciekawą niekonsekwencję zwrócił uwagę CSE w komentarzu z 25 maja (powyżej). Rzeczywiście, Paweł VI w encyklice „Humanae vitae” w punkcie 15 zezwala na stosowanie środków antykoncepcyjnych w celach zdrowotnych. Stawia warunek, że z naszego działania może wynikać przeszkoda dla prokreacji, nawet przewidywana z góry, byleby „nie była bezpośrednio zamierzona”. Papież ewidentnie powołuje się tu na zasadę podwójnego skutku. Problem w tym, że robi to… nieprawomocnie – 15. punkt encykliki to wyłom w rozumowaniu!Co to bowiem znaczy, że jakiś skutek naszego działania nie jest przez nas bezpośrednio zamierzony, choć jest przez nas przewidywany? Tylko to – jak w swoich publikacjach dowodzi siostra Barbara Chyrowicz – że istnieje choćby minimalna szansa jego uniknięcia. Jeżeli zaś ów zły skutek wynika nieuchronnie (!) z samego dynamizmu naszego działania, to oczywiście jest tym samym przez nas zamierzony, choćbyśmy psychologicznie bardzo go nie chcieli. (Pamiętacie przykłady z ciążą pozamaciczną czy bliźniętami syjamskimi?) Zatem moglibyśmy wywołać przeszkodę dla prokreacji, czyli dokonać czynu wewnętrznie złego, lecząc jakąś chorobę tylko wtedy, gdyby owa przeszkoda nie byłaby nieuchronna. A przy środkach antykoncepcyjnych stosowanych jako lekarstwo skutku antykoncepcyjnego nie jesteśmy w stanie w żaden sposób uniknąć. Wobec tego Paweł VI, pisząc 15 punkt encykliki, nieprawomocnie dopuścił ten wyjątek. Zakaz antykoncepcji powoduje bardziej rygorystyczne konsekwencje niż był tego świadom papież. A samo nauczanie w Kościele jest siłą niekonsekwentne. Wniosek: należy się normie jeszcze raz uważnie przyjrzeć.
Ponawiam pytanie o normę partnerską z podanym przykładem powyżej ???
Mam nadzieje ze doczekam się odpowiedzi na moje poprzednie pytanie ,a wakacje całkiem się jeszcze nie zaczęły biorąc pod uwagę aktywność dyskutantów na tym forum .Przeczytałem artykuł Pana Artura dot. listu środowisk mniejszości seksualnych do Papieża , zastanawia mnie oto ten fragment „(..)Inicjatywa homoseksualnych chrześcijan stawia Kościół w trudnej sytuacji. Bo oprócz nierealistycznego oczekiwania zmiany doktryny wysuwa jak najbardziej słuszne postulaty. Na przykład: skoro Watykan wielokrotnie wstawiał się za skazanymi na karę śmierci przestępcami, dlaczego do tej pory nie bronił zabijanych w majestacie prawa w Iranie homoseksualistów? Dlaczego niewiele albo zgoła nic nie mówi się w Kościele o zawartej w Biblii „mowie nienawiści” wobec osób tej samej płci współżyjących ze sobą?Ton i sposób sformułowania postulatów niewątpliwie świadczy o dobrej woli inicjatorów akcji. – Kościół nie może się do tych ludzi odwrócić plecami – mówi s. Barbara Chyrowicz, kierownik Katedry Etyki Szczegółowej KUL. Ale jednocześnie zauważa dramatyzm listu: – Trzeba odróżnić te sprawy, których zmiany można oczekiwać od Kościoła, od tych, których porzucenie powodowałoby niewierność Ewangelii. Podobny dramat życia niezgodnego z nauką Kościoła przeżywają ci, którzy żyją w drugich związkach po rozwodzie.(..)”a moje pytanie brzmi -skąd Pan Red. wie ze żądania zmiany doktryny są nie realne ?? na jakiej podstawie ??? ,oraz drugie pytanie , tym razem dot.wypowiedzi dr hab. s.Barbary Chyrowicz , skąd ta teologiczna pewność że zmiana doktryny od razu implikuje niewierność Ewangelii??Jakie to nauczanie dogmatyczne lub nieomylne zdefiniowane i nie podlegające ewolucji naruszała by taka zmiana ???
Zapis rozmowy na czacie z o. dr Ksawerym Knotzem http://tiny.pl/hfpvd
> Mam nadzieje ze doczekam się odpowiedzi na moje poprzednie> pytanie ,a wakacje całkiem się jeszcze nie zaczęły biorąc> pod uwagę aktywność dyskutantów na tym forum .> Przeczytałem artykuł Pana Artura dot. listu środowisk> mniejszości seksualnych do Papieża (…)> A moje pytanie brzmi -skąd Pan Red. wie ze żądania zmiany> doktryny są nie realne ?? na jakiej podstawie ??? ,> oraz drugie pytanie , tym razem dot.wypowiedzi dr hab.> s.Barbary Chyrowicz , skąd ta teologiczna pewność że> zmiana doktryny od razu implikuje niewierność Ewangelii?? > Jakie to nauczanie dogmatyczne lub nieomylne zdefiniowane> i nie podlegające ewolucji naruszała by taka zmiana ???Link do tekstu „Wiara w kolorach tęczy” jest już na skrzydełku. Pytasz, Politologu, skąd wiem, że Kościół nie zmieni zdania, co do seksu tylko w małżeństwie. Najkrócej można by odpowiedzieć – z wiary. Wiara jest charakteryzującym się specyficzną spójnością obiektywnym wglądem w rzeczywistość, zwłaszcza pod względem jej znaczenia, sensu i wartości. Im bardziej jesteśmy w wiarę wtajemniczeni i osobiście własnym życiem na nią odpowiadamy, tym bardziej nasz subiektywny wgląd w wiarę bliższy jest obiektywnemu ideałowi. By ten subiektywny wgląd mieć coraz lepszy, pomaga w tym studium Pisma świętego i nauki Kościoła. Zauważ, Politologu, że Jezus w ewangeliach upiera się, że małżeństwo jest czymś niezwykle ważnym. Weźmy choćby rozmowę Jezusa z uczniami o nierozerwalności małżeństwa (Mt 16), albo rozmowę Jezusa z Samarytanką przy studni – ewangelia Jana. (W tej drugiej Jezus zachowuje się jak polski ksiądz podczas spowiedzi: pyta kobietę o jej związki z facetami. :)Poza tym Kościół zawsze i wszędzie głosił, że seks tylko w heteroseksualnym małżeństwie. Można dowodzić, że jest to nauczanie zwyczajne i powszechne, a więc nieomylne. Dla mnie jest np. oczywiste, że z tych powodów Kościół nigdy nie zgodzi się na współżycie przed ślubem – gdyby się zgodził, właśnie zaprzeczyłby temu, co od zawsze głosi. Natomiast co do pytania, na ile norma partnerska (robimy to, na co się oboje zgadzamy) reguluje zachowania seksualne w relacji małżeńskiej. Na pewno jest warunkiem koniecznym, ale czy także wystarczającym? Są sytuacje, w których jasno widać, że nie wystarczy obopólna zgoda. Dla mnie taką sytuacją jest np. technika podduszania: jeżeli ryzykuję życie partnerki dla większych subiektywnych wrażeń, to na pewno nie chodzi mi o pogłębienie więzi. Ale czy wszystkie elementy sado-maso zawsze działają przeciw relacji? Seks w ogóle jest dość blisko relacji dominacja-uległość, więc granica jest tu dość płynna… Sądzę, że czerwone światełko powinno się zapalać tym, którzy w urozmaicaniu seksu wpadną w rodzaj równi pochyłej, to znaczy, muszą radykalizować zachowania, by doznawać coraz większych doznań, albo by seks im nie powszedniał.
o.Leon Knabit w temacie antykoncepcji http://tiny.pl/hf4l6 ( film w tekście na temat naturalnych metod planowania rodziny ).