Trudne początki wychowania seksualnego

Komentarz bez wyraźnej puenty. Zająłem się ostatnio tematem wychowania seksualnego w polskiej szkole. Temat ważny, bo nie ma nikogo, kto uznawałby wczesną inicjację seksualną za coś dobrego i zarazem gorący, bo ścierają się tutaj dwa podejścia: promować wstrzemięźliwość czy uczulać, by seks w wykonaniu młodzieży był bezpieczny? Co sam sądzę, możecie sprawdzić, gdyż tekst „Niewiedza deprawuje” jest już na stronie Tygodnika. Wspomnę jedynie o wypowiedzi szefowej Pontonu, którym niektórzy katolicy straszą dzieci. Tymczasem ich podejście jest takie: zwykle mylimy seksualność z seksem i wychowanie seksualne z nauką seksu, a to dwie różne rzeczy.

*

Podczas pisania tego tekstu sięgnąłem do dokumentów Kościoła na temat wychowania seksualnego. W „Wytycznych wychowawczych w odniesieniu do ludzkiej miłości„, opracowanych przez Kongregację ds. Wychowania Katolickiego w 1983 r., natrafiłem na ciekawy przypis. W punkcie 14., mówiącym o dokumentach Magisterium na temat wychowania seksualnego znalazł się przypis nr. 5:

 

Pius XI w Encyklice Divini illius magistri z 31 XII 1929, ogłosił za błędne takie wychowanie seksualne, jakie pojawiło się w tym czasie, jako informację naturalistyczną, podawaną zbyt wcześnie i bez rozeznania, AAS 22(1930), ss. 49-86. W tym kontekście należy odczytywać dekret Świętego Oficjum z 21 III 1931, AAS 23(1931), s. 118-119. Jednakże Pius XI uwzględniał możliwość pozytywnego indywidualnego wychowania seksualnego „udzielanego przez tych, którzy otrzymali od Boga misję wychowawczą i łaskę stanu”, AAS 22(1930), s. 71. To pozytywne dowartościowanie wychowania seksualnego, zalegalizowane przez Piusa XI, było stopniowo rozwijane przez kolejnych papieży.

 

Na watykańskiej stronie odnalazłem ów dekret Świętego Oficjum w Acta Apostolicae Sedis z 1931. Ponieważ jest po łacinie, podesłałem go znajomemu historykowi Kościoła. Dekret stanowczo odcina się od tych działań, które określa się jako „wychowanie seksualne” i zabrania nazywać je katolickimi.

Sięgnąłem także do encykliki „Divini illius magistri” Piusa XI i odnalazłem tam myślenie już znajome. Ten blog rozpoczął wpis o problemie z potępieniem przez Piusa XI „Małżeństwa doskonałego” Van de Veldego  ze względu na „przesadne owe uświadamianie fizjologiczne, którym w obecnych naszych czasach małżonkom przysłużyć się pragną niektórzy, co samych siebie szumnie nazywają naprawicielami małżeńskiego życia”. Z podobnych powodów niedopuszczalne jest wychowanie seksualne (w sumie postawa bardzo konsekwentna J):

 

Najbardziej wszakże niebezpiecznym jest ów naturalizm, który w naszych czasach przenika dziedzinę wychowania w materii najbardziej delikatnej, jaką jest czystość obyczajów. Bardzo rozpowszechniony jest błąd tych, którzy w zgubnym uroszczeniu, brudnymi słowami, uprawiają tzw. seksualne wychowanie, fałszywie sądząc, że będą mogli ustrzec młodzież przed niebezpieczeństwami zmysłów za pomocą czysto naturalnych środków, jakimi są lekkomyślne uświadomienie i prewencyjne pouczenie dla wszystkich bez różnicy, nawet publicznie.

 

Jak należy rozumieć ów zgubny naturalizm, przed którym papież przestrzega, a na który powołują się autorzy przypisu 5. usprawiedliwiającego negatywne podejście Kościoła 80. lat temu?

No cóż, mam wrażenie że chodzi o wszelką bardziej konkretną naturalną wiedzę, skoro z tego samego zgubnego naturalistycznego źródła pochodzi błąd… koedukacji:

 

Podobnie błędnym i dla chrześcijańskiego wychowania szkodliwym jest tzw. system „koedukacji”, oparty także przez wielu na zaprzeczającym grzech pierworodny naturalizmie, poza tym przez wszystkich zwolenników tego systemu na opłakania godnym pomieszaniu pojęć, które uczciwe współżycie ludzkie utożsamia z pomieszaniem i wszystko niwelującą równością. Stwórca zamierzył i postanowił pełne współżycie płci obydwu tylko w związku małżeńskim; a mniej bliskie, w różnym stopniu, w rodzinie i społeczeństwie. Poza tym, w samej naturze, która uczyniła je różnymi co do organizmu, co do skłonności i uzdolnień, nie ma żadnego argumentu, jakoby tu mogło lub powinno być pomieszanie, a tym mniej zrównanie w kształceniu płci obojga.

 

 Przeczytajcie jeszcze raz ów przypis 5. Czy nie macie wrażenia, że wszystko da się z czasem usprawiedliwić? Wygląda wręcz na to, że współczesną świadomość konieczności wychowania seksualnego młodzieży zawdzięczamy papieżom.

30 komentarzy do “Trudne początki wychowania seksualnego

  1. ~gościówa

    Moim zdaniem kompletnie chybiona jest teza twojego artykułu w TP.Niby że zdobycze neurobiologii i nauki o ewolucji każą nam uznać, że seks powinien być używany w celu wytwarzania więzi, i dlatego należy zniechęcać młodzież do seksu przedmałżeńskiego, lub przynajmniej przedwczesnego seksu.1. Zdobycze neurobiologii i nauki o ewolucji.- Guzik prawda. Wierzysz w modne popularyzatorskie bajeczki serwowane przez dziennikarzy. Akurat te dziedziny nauki są modne w popkulturze, bo dostarczają ludziom pseudoargumentów do podparcia ich wierzeń. Nauka wciąż wie bardzo mało na temat działania ludzkiej psychiki. Ale ludzie żywią taki zabobon – wystarczy powiedzieć, że coś jest „naukowe”, i już uważamy to za prawdę objawioną.W dodatku nawet nie zauważasz, jak bardzo obosieczny jest argument z biologii. Fryderyk Nietzsche podpierał się Darwinem, gdy pisał o konieczności ulepszania rasy nadludzi i o tym, że rasa ludzi niższych skazana jest na to by pozostać przedmiotami, którymi władają ludzie wyżsi.2. Więziotwórcza rola seksu. To akurat naukowcy dość dobrze zbadali – u szympansów bonobo i delfinów seks istotnie jest więziotwórczy, ale w zupełnie odwrotny sposób niż chciałaby twoja katolicka moralność. One uprawiają seks „każdy z każdym”, dla towarzystwa, żeby podtrzymywać więzi w stadzie.A więc znów obosieczność argumentu z biologii.3. Zniechęcać do seksu przedmałżeńskiego lub przynajmniej przedwczesnego.Tu widać, że tak naprawdę to wyszukujesz takie argumenty „naukowe”, które pasują do twojej ideologii. Jeśli nastolatkowie się dobrze zabezpieczają przed ciążą i chorobami, to nie ma racjonalnego powodu, żeby zabraniać im seksu. Natomiast ryzyko ciąży lub choroby istnieje również u ludzi starszych. Dlaczego ciąża u 16-latki jest strasznym zjawiskiem, a ciąża u 19-latki już nie? To tylko kwestia kultury w której żyjemy. 16-latka pozostaje pod finansową opieką rodziców i swoją ciążą sprawia im kłopot. 19-latka już nie stanowi takiego kłopotu, bo można jej powiedzieć: idź do pracy. Niby. Bo w rzeczywistości nie jest tak różowo i w dzisiejszych czasach do ciąży ludzie nie są przygotowani materialnie co najmniej do 25. roku życia, jak nie do 30. Więc może zabrońmy seksu studentom??Podobnie mówi się, że dziecko nastoletnich rodziców ma małe szanse na pełną rodzinę. Na Boga, przecież dziś w Polsce jest więcej rozwodów niż ślubów i starszy wiek rodziców absolutnie niczego nie gwarantuje dzieciom. Natomiast rodzi się nowa kultura, w której rozwód rodziców nie jest traktowany jak jakieś absolutne nieszczęście. Tak jest już od wielu, wielu lat w Stanach Zjednoczonych. Jeśli nie masz możliwości zapytać kogoś stamtąd, to pooglądaj amerykańskie filmy obyczajowe.A więc ewidentnie widać, że coś jest w naszej kulturze źle zorganizowane. Ale zabranianie seksu nie jest metodą na lepszą organizację.

    1. ~Politolog

      No cóż…Gościówa ma sporo racji w swych uwagach .Edukacja w zakresie życia płciowego w Polsce jest mocno przesycona ideologią zamiast obiektywną wiedzą naukową , zarówno z jednej strony jak i z drugiej strony sporu światopoglądowego ( konserwatyzm religijny versus liberalizm ateistyczny) epatuje się półprawdami i nie do końca sprawdzonymi faktami chcąc z góry uzasadnić swoje poglądy pod określoną linię doktrynalną .Moim zdaniem brak umiarkowania , roztropności i szacunku wobec młodych ludzi traktując ich jak masę do urabiania ideologicznego, lepiej powiedzieć prawdę max obiektywną łącznie z dylematami moralnymi i etycznymi niż najlepiej ugładzone półprawdy i przemilczenia.

      1. ~gościówa

        Ponieważ cechuję się samokrytycyzmem, chciałabym zwrócić uwagę na coś, co ktoś mógłby uznać za słabszy punkt mojej argumentacji. Ale postaram się go obronić.Otóż można by mi zarzucić, że odżegnuję się od „naukowych” uzasadnień katolickiej moralności, bo nauka mało wie o biologicznych podstawach psychiki człowieka, ale jednocześnie wymagam, żeby katolicka moralność uznawała naukę, czyli zdobycze psychologii i seksuologii.Jednak nie ma tu sprzeczności. 1. To, co jest bardzo śliskie i nieuzasadnione w „naukowych” argumentach Artura, to próba uzasadniania moralności mechanizmami czysto biologicznymi. Jest to bez sensu, ponieważ biologia jest bezrozumna i naturalne jest w niej to, co korzystne dla przenoszenia genów. Czasem jest to altruizm, ale czasem zabijanie własnych dzieci. Zatem argument „bo tak wyewoluowaliśmy” nie jest wystarczającym uzasadnieniem dla moralnośći. Tym bardziej, gdy nauka tak naprawdę dopiero odkrywa, jakie są skutki ewolucji dla zachowań zwierząt. 2. Natomiast psychologia i seksuologia są innym rodzajem nauki. Trochę podobnie jak medycyna oceniają zachowania pod kątem normy i zaburzenia. Ale nie mówią, że coś jest normą, bo jest zgodne z ewolucyjnym przeznaczeniem człowieka, a coś jest zaburzeniem, bo jest niezgodne. Kryterium normy jest to, czy człowiek czuje się dobrze i czy nie szkodzi innym ludziom. I inaczej niż w punkcie 1., te nauki wiedzą już dość wiele. Ponieważ moralność też ma związek ze szczęściem człowieka i z urządzeniem społeczeństwa tak, żeby ludzie sobie nie szkodzili, to sądzę, że psychologia i seksuologia lepiej się nadają do weryfikowania norm moralnych. Choć oczywiście również i one nie wiedzą wszystkiego.

  2. ~cheese

    Pseudokatolicy z „Tygodnika Powszechnego”, tak pomagacie sprawie katolicyzmu, jak Wasi kumple z „Gazety Wyborczej”. Chyba będę musiał niedługo poświęcić Wam trochę u siebie (www.przytomnie.blog.onet.pl).

  3. ~gościówa

    Z całkiem innej beczki.Przypomniał mi się odwieczny mit „porów w prezerwatywach”. Również na tym blogu kiedyś o tym dyskutowaliśmy. Jak się zdaje, znalazłam ostateczną odpowiedź na ten problem. W tym artykule naukowym http://tnij.org/klx5 zbadano przepuszczalność prezerwatyw w warunkach mechanicznych naprężeń naśladujących stosunek seksualny. W badaniu wykrywano przeciek znakowanych cząstek, które miały rozmiary wirusa HIV. Okazało się, że maksymalnie ok. 1/3 prezerwatyw przepuszcza bardzo niewielką ilość płynu. Jednak nawet w najbardziej niekorzystnym przypadku oznaczało to przepuszczenie 1/10000 (jednej dziesięciotysięcznej) z objętości ejakulatu. Czy taka ilość wystarczyłaby do zainfekowania wirusem HIV?Na to pytanie odpowiada ten artykuł: http://tnij.org/klyd . Zbadano tutaj, jak prawdopodobieństwo zakażenia zależy od ilości wirusów w spermie. Nie każdy nosiciel ma ich tyle samo. Dużo wirusów mają ludzie z rozwiniętą, nieleczoną infekcją. Mało – ludzie leczeni środkami antywirusowymi. Tu podane widać liczby: http://tnij.org/klyo – przy maksymalnie rozwiniętej infekcji, liczba wirusów w jednym mililitrze wynosi jakieś 1 – 3.5 miliona. W tym artykule pokazano, że przy liczbie wirusów poniżej 400 w mililitrze zanotowano 0 zakażeń u 100 osób przez rok.Połączmy wiadomości z obu artykułów: Prezerwatywa zmniejsza ilość przekazanych wirusów co najmniej 10 tysięcy razy. Nawet przy najwyższej ilości wirusa HIV w spermie, taka redukcja oznacza obniżenie liczby przekazanych wirusów poniżej progu 400 sztuk na mililitr, czyli poniżej progu w którym zanotowano brak zakażeń.Innymi słowy, jakiekolwiek przecieki przez nieuszkodzony materiał prezerwatywy są tak mikroskopijne, że obniżają ryzyko zakażenia do zera.

    1. ~Politolog

      Jeśli to co piszesz Gościówa jest prawdą na 100% to mamy wielki przełom w sporze o skuteczność prezerwatyw….tylko zastanawia jeden fakt skoro te badania są znane od lat 90 więc dlaczego dopiero w 2011 roku TY na to wpadłaś??? nikt wcześniej nie zapoznał się z nimi na całym świecie i nie wyprowadził podobnego wniosku poprzez komparatywną analizę danych????, bo jeśli tak i jest to faktycznie zbieg okoliczności no to następny TP na pierwszej stronie powinien podać te rewelacje z dołączonymi komentarzami epidemiologów i wirusologów oraz teologów moralnych.

      1. ~K.Z.

        > Jeśli to co piszesz Gościówa jest prawdą na 100% to mamy> wielki przełom w sporze o skuteczność prezerwatyw…Ja wiem czy taki przełom? Skuteczność prezerwatyw była zawsze znana wszystkim seksuologom, ginekologom czy ogólnie ludziom zajmującym się tematem. Jedynie Kościół nie dopuszczał do siebie tej wiedzy i naokoło opowiadał o tych ogromnych mikroporach. Ale w większości opracowań na temat seksu pory w prezerwatywach były uznawane jako największy MIT dotyczący tej sfery… Przynajmniej tak mi się wydaje. Prezerwatywa po prostu może pęknąć, może zostać źle założona, może się zsunąć, dlatego nigdy nie daje 100 procent skuteczności i bezpieczeństwa, ale nie zmienia to faktu, że w bardzo dużym stopniu to niebezpieczeństwo oddala… Przeważnie spotykałem się z wyliczeniami, że ta skuteczność wynosi jakieś 80 procent. Zresztą podobnie podają chyba firmy produkujące prezerwatywy jak Durex czy Unimil. Więc szczerze mówiąc ja tu przełomu nie widzę, no chyba że ten spór jakoś omijał mnie łukiem i nie nigdy nie dotarł do mojego umysłu, aby zrobić w nim naukową zawieruchę… A co z tymi roślinkami, wypowie się ktoś?

        1. ~K.Z.

          A jeszcze wracając do tematu prezerwatyw i tego rzekomego przełomu, to ja osobiście uważam, że większym i to cały czas nierozstrzygniętym sporem to jest spór na temat działania tabletek antykoncepcyjnych. Bo tutaj nawet środowiska ginekologów są podzielone. Sam znam kilku ginekologów i jedni uważają, że tabletki blokują owulację w 99 procentach i opcja działania wczesnoporonnego (dokładnie antynidacyjnego) jest niezwykle mało prawdopodobna. Z kolei inni mówią, że jednak jest to dość często występujące zjawisko w niskodawkowej czyli współczesnej antykoncepcji. Zresztą już poruszaliśmy ten temat i także Politolog przytaczał tutaj różne badania, które bardzo się od siebie różniły. I dla mnie osobiście to jest bardzo ważny i nierozstrzygnięty spór. Myślę, że jest to bardziej zawiłe niż te nieszczęsne pory…

      2. ~gościówa

        Politolog, po prostu nie doczytałeś uważnie. Mnie chodzi o odwieczny mit środowisk kościelnych, że w nieuszkodzonej, prawidłowo używanej prezerwatywie są pory, przepuszczające plemniki lub wirusa HIV. Natomiast tobie chodzi o ogólną skuteczność prezerwatyw. Ogólna skuteczność jest niższa, bo prezerwatywa może: pęknąć, zsunąć się, zawartość może przelać się górą. Jednak ryzyko tych trzech rzeczy można przynajmniej w dużym stopniu opanować. Również, każde z tych trzech zjawisk jest widoczne gołym okiem, więc od razu wiadomo, że coś złego się stało. Natomiast mit „porów” wykorzystywał strach ludzi przed tym, że nawet, gdy wydaje się, że prezerwatywa jest używana prawidłowo, to niewidoczne dla ludzkiego oka pory robią swoje.

      3. ~gościówa

        Politolog, po prostu nie doczytałeś uważnie. Mnie chodzi o odwieczny mit środowisk kościelnych, że w nieuszkodzonej, prawidłowo używanej prezerwatywie są pory, przepuszczające plemniki lub wirusa HIV. Natomiast tobie chodzi o ogólną skuteczność prezerwatyw. Ogólna skuteczność jest niższa, bo prezerwatywa może: pęknąć, zsunąć się, zawartość może przelać się górą. Jednak ryzyko tych trzech rzeczy można przynajmniej w dużym stopniu opanować. Również, każde z tych trzech zjawisk jest widoczne gołym okiem, więc od razu wiadomo, że coś złego się stało. Natomiast mit „porów” wykorzystywał strach ludzi przed tym, że nawet, gdy wydaje się, że prezerwatywa jest używana prawidłowo, to niewidoczne dla ludzkiego oka pory robią swoje.

  4. ~gościówa

    A co do samej twojej notki. To jest ulubiona strategia kościelnej instytucji – gdy myliliśmy się w przeszłości, to tak odwracamy kota ogonem, żeby ludzi przekonać, że właściwie to nigdy nie myliliśmy się, a przeciwnie, zawsze głosiliśmy to co teraz.

    1. ~Andrzej.

      A ja mam pytanko. Zaintrygowała mnie rzecz, która ktoś poruszył w dyskusji pod poprzednim wpisem. Podobno naukowcy ustalili, że rośliny mogą cierpieć i posiadać świadomość. Zaintrygowało mnie to i poszukałem trochę na necie. Znalazłem takową informację – http://ecodzien.pl/2009/02/18/inteligentne-rosliny-przekazuja-sobie-sygnaly-alarmowe/ Jestem ciekaw czy to jest możliwe? Do tej pory myślałem, że świadomość wiąże się z mózgiem. Zatem „coś” bez mózgu także może mieć jakąś swoją świadomość i odczuwać niebezpieczeństwo, przeżywać cierpienie? Czy to może się także odnosić np do ludzkich komórek – plemnik, zygota, blastocysta itd… Mówi się np., w sporze o aborcji, że płód do 26 tygodnia nie może odczuwać bólu, ponieważ jest w stanie czuwania i że nie posiada wtedy świadomości, albo że ta świadomość jest uśpiona. Coś w tym rodzaju. Oczywiście wykazano to na zasadzie badania fal mózgowych. Ale jak ma się ta informacja do tych info odnośnie „świadomości poza mózgiem”. Jak u tych roślin. Mógłby mi to ktoś wytłumaczyć? To ma w ogóle sens, czy to jakieś pseudonaukowe urojenia…

      1. ~K.Z.

        Odnośnie tej wypowiedzi, mogę dorzucić jeszcze jeden link – http://www.uczelnie.net/warszawa/2401-myslace-rosliny-wielkie-odkrycie-na-sggwA co do kwestii komórek czy gamet ludzkich. Już kiedyś ktoś zbadał, że plemniki także potrafią się jakoś ze sobą „porozumiewać”. Jeżeli np., w drodze do komórki jajowej znalazłyby się plemniki od dwóch różnych mężczyzn, to one jakoś się „rozpoznają” i tworzą grupki. Poza tym plemniki współpracują ze sobą w celu jak najszybszego dotarcia do komórki jajowej. Posiadają „chemiczny nos” – zbadano to w zapłodnieniu pozaustrojowym, kiedy plemniki bezbłędnie odnajdywały komórkę jajową i do niej docierały. Dużo jest takich zagadek, ale czy to wiąże się z jakąś faktycznie świadomością i czy to oznacza, że takie „bez mózgowe” rośliny, komórki mogą cierpieć? Tak jak pisałem wcześniej, nie mam pojęcia i przydałoby się skierować to pytanie do kogoś obeznanego z biologią.

      2. ~gościówa

        Trzeba zacząć od tego, że nauki przyrodnicze nie bardzo wiedzą, co to jest świadomość. Nie ma jednoznacznej definicji i prawdopodobnie w naukach przyrodniczych takich, jakie obecnie znamy, takiej definicji być nie może.Natomiast odkrycie prof. Karpińskiego z SGGW dotyczy istnienia u roślin „układu nerwowego”, który działa na zasadzie elektrycznej, czyli nieco podobnie jak u zwierząt, a nie wyłącznie chemicznej, jak przypisywano roślinom.Do jakkolwiek rozumianej świadomości stąd jeszcze baaardzo daleko.

    1. ~Andrzej.

      „Informują o niebezpieczeństwie” – tzn, że cierpią, skoro wiedzą co to niebezpieczeństwo ? Więc może to jest jakiś rodzaj świadomości, jakiegoś myślenia, skoro wiedzą, kiedy wydzielić ten zapach, itd… Niezależnie jak nazwiemy świadomość, chodzi mi po prostu o to, czy one mogą myśleć a co za tym idzie, w jakikolwiek sposób cierpieć.

    1. ~K.Z.

      Poszerzając temat, na jednej ze stronek znalazłem taki wpis – NOWE BADANIA STWIERDZAJĄ ISTNIENIE U ROŚLIN „UMYSŁU” „Rośliny nie myślą w ten sam sposób, jak czynią to zwierzęta – brak im układu nerwowego i mózgu – niemniej badacze doszli do wniosku, że rośliny są nadspodziewanie wyrafinowane w sposobie, w jaki reagują na zmiany w swoim środowisku. Obecnie uważa się, że przynajmniej niektóre z nich planują swój wzrost na podstawie wzorców pogodowych oraz że wiele z nich posiada zdolność do porozumiewania się ze sobą oraz z insektami za pomocą rodzaju i ilości gazów, jakie emitują. Naukowcy utrzymują, że rośliny uważnie badają swoje środowisko, planują przyszłość, podbijają terytoria i swoich wrogów i często bywają przezorne – to rewelacje, które prowokują dyskusję nad naturą inteligencji. „Ludzki stosunek do tej sprawy zmienia się w istotny sposób” – twierdzi Anthony Trewavas, biochemik roślin z Uniwersytetu Edynburgskiego w Szkocji i czołowy znawca inteligencji roślin. – „Pogląd na inteligencję przekształca się z bardzo wąskiego pojęcia głoszącego, że jest to cecha właściwa tylko dla człowieka, w coś znacznie szerszego”. Dla rosnącej liczby biologów fakt, że rośliny wywierają wpływ na inne gatunki, jest dowodem, że posiadają podstawowy intelekt. „Jeśli inteligencja jest zdolnością do zdobywania i przyswajania wiedzy, to rośliny są inteligentne w pełnym tego słowa znaczeniu” – zgadza się Leslie Sieburth, biolog z Uniwersytetu Stanowego w Salt Lakę City w stanie Utah. Dla uczonych jednym z podstawowych odkryć jest to, że dwie sadzonki lub klony pobrane z tej samej „macierzystej rośliny” zachowują się inaczej, nawet gdy zostają posadzone w identycznych warunkach. „Wiemy, że rośliny posiadają zdolność do rozpoznawania siebie samych, co jest wysoce niezwykłe, wręcz nadzwyczajne” – twierdzi dr Trewavas. – „Ale dlaczego nikt tego dotąd nie spostrzegł? Otóż dlatego, że przeważający pogląd na rośliny, nawet wśród biologów, głosi że są to proste organizmy, które rozmnażają się w doniczkach. Pogląd, że rośliny charakteryzuje inteligencja, nie jest niczym nowym. W ubiegłym wieku naukowcy-odszczepicńcy i metafizycy utrzymywali, że rośliny nie tylko porozumiewają się ze sobą, ale nawet odczuwają ból. Z publikacji na ten temat przypuszczalnie najbardziej znana jest książka Petera Tompkinsa i Christophera Birda The Secret Life of Plants (Sekretne życie roślin), w której autorzy dokumentują fizjologiczne reakcje zachodzące w komórkach roślinnych w rezultacie „telepatycznej” percepcji ludzkich emocji. Wielki bengalski uczony, Jagadis Chandra Bose, przeprowadził blisko sto lat temu fascynujące eksperymenty na roślinach. W swoich badaniach połączył fizjologię, fizykę i biologię i odkrył uniwersalne zależności. Wymyślił sposób na zapisanie przez roślinę swojej sygnatury na kawałku przydymionego szkła, zmuszając ją do reakcji bodźcem elektrycznym lub innym. Zauważył, że czuła mimoza posiada taki jak zwierzęta łuk odruchowy i swego rodzaju własny układ nerwowy w postaci pewnych komórek. Zaobserwował również, że rosnące rośliny mają w korze pulsujące sercowe komórki, które pomagają w pompowaniu soków poprzez łodygę. W następstwie swoich licznych eksperymentów zauważył, że marchew jest najbardziej pobudliwa z warzyw a seler najmniej. Dr Bose poszedł w swoich eksperymentach jeszcze dalej, ukazując nowe wewnętrzne zależności między materią „ożywioną” i „nieożywioną”, które nie są jeszcze w pełni poznane, oraz że cała materia posiada świadomość. Jego eksperymenty ujawniły, że świadomość roślin jest szczególnie wyczulona na inne rodzaje elektromagnetycznych częstotliwości poza częstotliwościami widzialnego światła. Nieżyjący już Terrence McKenna, ekspert od szamanizmu, halucynogenów i etnomedycyny (medycyny ludowej), przez całe życie walczył o nowy paradygmat uznający, że rośliny są istotami inteligentnymi. W swojej książce Food of the Gods (Pokarm bogów) przytacza zaczerpnięte z historii przykłady pokazujące, że grzyby zawierające psylocybinę oraz rośliny wytwarzające inne substancje posiadają unikalną inteligencję, która stanowi prawdopodobnie element szerszej świadomości istniejącej we wszechświecie. Inteligencja tych gatunków przybyłych na Ziemię prawdopodobnie w postaci sporów, które migrują przez kosmos i chcą nawiązać symbiotyczne stosunki z rodzajem ludzkim. Nauka przyznaje obecnie, że inteligencja istnieje poza mózgiem. Na przykład udowodniono, że 24-godzinny cykl dobowy organizmu może być kontrolowany nie tylko przez mózg, ale również tkanki i komórki organizmu. Każdy organ, tkanka i komórka organizmu posiada własne odczucia, inteligencję i świadomość. Nie ma powodu aby to samo nie odnosiło się do roślin. Współczesna nauka dopiero zaczyna odkrywać odwieczną mądrość którą głosili tacy oświeceni, jak Helena P. Bławatska, założycielka Towarzystwa Teozoficznego, która w swoim artykule „Kosmiczny umysł” napisała: „Okultyzm mówi, że każdy atom jest małym wszechświatem i że każdy organ i komórka ludzkiego ciała jest wyposażona we własny mózg posiadający pamięć, a więc doświadczenia i umiejętność rozróżniania. Idea Uniwersalnego Życia złożonego z poszczególnych żyć atomów stanowi jedną z najstarszych nauk filozofii ezoterycznej… Skoro udało się wykazać, że rośliny posiadają nerwy, odczucia i instynkt (to tylko inne określenie świadomości), dlaczego nic dopuścić tej samej możliwości w przypadku komórki ludzkiego organizmu?” Bławatska pisze dalej, że dzięki fizjologii współczesna nauka stoi u progu odkrycia, iż świadomość jest rzeczą uniwersalną. Obecnie, ponad sto lat później nauka przekroczyła ten próg. (Źródło: „Nowe badania otwierają okno na umysły roślin”, Christian Science M 3 marca 2005; John Van Mater jr, „Rośliny nasi inteligentni towarzysze”, [www.theosophy-nw.org/theosnw/brother/br-jvmj2.html] . Rudi Jansma, „Kosmiczny umysł w mikrokosmosie” , [www.:theosophy-nw.org/theosnw/science/sc-jans4.htm]) „

  5. ~Shaak Ti

    Oczywiście, wszystko możena tak wykręcić, zeby nasza interpretacja była „górą” 😉 a swoją drogą wielu ludzi, młodych i starszych ma własnie takie podejście to wychowania seksualnego : że to „nauka seksu”. i jak to zmienić – nie wiem . 🙁

  6. ~Lekuś

    Witam Serdecznie Autora Bloga i Jego czytelników. Muszę przyznać, że zaczynam powoli być fanem tego bloga. Czasami mam wrażenie, że wszystko na tym świecie co złe, sprowadza się nie tyle do seksu, ile do Arystotelesa i jemu pokrewnych, bo innych greckich filozofów. Wpierw Kościół walczył z koncepcjami kosmologicznymi, kosmogonicznymi a teraz ze wszystkim, co kojarzy się seksem. Mam wrażenie, że dokładnie z takim samym skutkiem.

  7. ~Andrzej.

    Mam jeszcze takie coś – Na podstawie książki „Od magii do psychotroniki” L. E. Stefańskiego i M. KomaraW 1966 r. dokonane zostały przez amerykańskiego badacza Cleve Backstera eksperymenty udowadniające to, że rośliny reagują na nasze myśli i że wszystko co żyje komunikuje się między sobą. Backster był wówczas kierownikiem ośrodka szkoleniowego nowojorskiej policji, a zajmował się urządzeniami służącymi m.in. do oznaczania zmian elektrycznego oporu, jaki stawia skóra ludzka. Zmiany te bywają również następstwami stanów emocjonalnych (np. strachu) i wtedy zjawisko nosi nazwę odruchu psychogalwanicznego.Backster, podlewając kiedyś roślinę stojącą w doniczce na parapecie, postawił sobie pytanie, czy można by zmierzyć szybkość podnoszenia się poziomu wody w roślinie od korzenia do liścia. Umieścił więc dwie elektrody po obu stronach listka dracaena massageana, zanim ponownie ją podlał.Aparat nic jednak nie wykazał. Wtedy Backster wpadł na pomysł, aby wobec rośliny zastosować metodę, która u człowieka niezawodnie wywołuje silną reakcję emocjonalną: torturę. Zanurzył jeden z liści w filiżance gorącej kawy. Żadnej reakcji. Sięgnął po zapałkę z zamiarem spalenia innego liścia. W chwili podjęcia tej decyzji nastąpiła gwałtowna zmiana w zapisie krzywej reakcji psychogalwanicznej. Ponieważ nie dotknął rośliny, a zmiana zapisu nastąpiła w chwili, gdy podjął decyzję – istniała tylko jedna możliwość: reakcję wywołała jego myśl, zamiar uszkodzenia rośliny.Backster postanowił kontynuować doświadczenia. Przyniósł żywe krewetki i jedną po drugiej wrzucał do wrzącej wody (podaję tu opis tego doświadczenia tylko dlatego, że udowadnia on zachodzącą komunikację między organizmami żywymi – jestem przeciwnikiem wszelkiego rodzaju eksperymentów na zwierzętach niezależnie od celu jakiemu mają służyć badania). Za każdym razem, gdy uśmiercał krewetkę, zapis reakcji psychogalwanicznej rośliny wykazywał jak gdyby “wzburzenie”. W późniejszych eksperymentach, aby wyeliminować własne emocje, Backster całkowicie zautomatyzował doświadczenie: specjalny aparat, zwany generatorem przypadku, sterował wrzucaniem krewetek do wrzącej wody, podczas gdy w pokoju nie było żadnego człowieka. Krzywa psychogalwaniczna rośliny reagowała na śmierć każdej krewetki, lecz nie zadrgała nawet, gdy aparat wrzucał do wody martwe zwierzątka.Backster zgromadził w swoim laboratorium różne gatunki roślin i studiował zapisy ich reakcji psychogalwanicznych. Po jakimś czasie zauważył, że filodendron wydaje się szczególnie do niego “przywiązany”. Dotykał więc rośliny tylko z największą ostrożnością, a za każdym razem, gdy trzeba ją było poddać jakiemuś eksperymentowi, używał do tego swego asystenta Hensona, który traktował roślinę bezwzględnie. Filodendron po jakimś czasie zaczął reagować gwałtownie zapisem krzywej psychogalwanicznej, gdy tylko Henson wchodził do pokoju; natomiast gdy w pokoju przebywał Backster lub nawet kiedy było słychać jego głos z przyległego pokoju – wydawał się “odprężony”. Takie były początki odkrycia tego, co Backster nazwał później „percepcją pierwotną”. W następnych latach Backster udoskonalił znacznie metody badań, wprowadzając np. aparaturę elektroencefalograficzną, jak również prowadząc wszystkie doświadczenia w komorze o kontrolowanej temperaturze i wilgotności. Rozszerzył też zakres badań: “pierwotną percepcję” udało mu się stwierdzić w odłączonych od organizmu macierzystego świeżych owocach, w koloniach pleśni i drożdży, a także bakterii.

  8. ~Barbara

    Zaciekawiło mnie to, co tutaj piszecie. Czyli jeśli by założyć, że istnieje jakaś „świadomość”, a co za tym idzie jakieś „cierpienie” u organizmów nie posiadających mózgu – jak rośliny, to czy jest możliwe, że człowiek w stadium zygoty, płodu z nieukształtowanym systemem nerwowym, czy człowiek po śmierci mózgowej może posiadać świadomość i cierpieć, chociaż my nie zdajemy sobie z tego sprawy??

    1. ~Barbara-Nika

      Płód odczuwa bodźce, chyba zostało to już dość dawno potwierdzone. Trudno mi sobie wyobrazić jaki eksperyment mógłby określić reakcję zygot… Tutaj na blogu powraca ciągle kwestia ile odczuwają rośliny. Ja nie wiem ile i jak, ale nie ulega dla mnie wątpliwości, że każde życie należy uszanować, roślinne też. Niestety tak jest urządzone życie na Ziemi, że jedne organizmy zjadają inne, ale nie należy niszczyć życia bez konieczności. Na blogu pewnego księdza znalazłam link do ciekawych cytatów: „Nie, to nie morderstwo. Czy kto kiedy słyszał, by zabicie karalucha było morderstwem? Na całym świecie nikt nikt tak tego nie nazwie. A jednak Al wiedział, że nie jest ważne, co myślą inni […] Morderstwo to morderstwo.” (Orson Scott Card). Ja to widzę podobnie 🙂

      1. ~K.Z.

        No, ale właśnie to nie jest do końca takie hop-siup jak piszesz, bo gdyby się okazało, że można mieć jakiekolwiek reakcje poza mózgiem, że można jakoś odczuwać, mieć jakąś szczątkową świadomość, to przecież np., nie pobierano by narządów od osób, które są w stanie śmierci mózgowej. Dziś na całym świecie wszyscy uznają śmierć mózgową za koniec. Tak samo nikt nie dokonywał by chyba aborcji legalnie, skoro płód mógłby już mieć jakąś świadomość. Gdyby tak, to czym różniło by się zabicie 4-miesięcznego płodu od rocznego dziecka? A prawo w żadnym państwie (poprawcie mnie, jeśli się mylę) nie pozwala zabijać rocznych dzieci, a aborcja jest w różnych przypadkach dopuszczalna. Więc dla mnie jest to przynajmniej zagmatwana sprawa…

  9. Artur Sporniak

    > Moim zdaniem kompletnie chybiona jest teza twojego> artykułu w TP.> Niby że zdobycze neurobiologii i nauki o ewolucji każą nam> uznać, że seks powinien być używany w celu wytwarzania> więzi, i dlatego należy zniechęcać młodzież do seksu> przedmałżeńskiego, lub przynajmniej przedwczesnego seksu.> 1. Zdobycze neurobiologii i nauki o ewolucji.> – Guzik prawda. Wierzysz w modne popularyzatorskie> bajeczki serwowane przez dziennikarzy. Akurat te dziedziny> nauki są modne w popkulturze, bo dostarczają ludziom> pseudoargumentów do podparcia ich wierzeń. Nauka wciąż wie> bardzo mało na temat działania ludzkiej psychiki. Ale> ludzie żywią taki zabobon – wystarczy powiedzieć, że coś> jest „naukowe”, i już uważamy to za prawdę objawioną.> W dodatku nawet nie zauważasz, jak bardzo obosieczny jest> argument z biologii. Fryderyk Nietzsche podpierał się> Darwinem, gdy pisał o konieczności ulepszania rasy> nadludzi i o tym, że rasa ludzi niższych skazana jest na> to by pozostać przedmiotami, którymi władają ludzie wyżsi.> 2. Więziotwórcza rola seksu.> To akurat naukowcy dość dobrze zbadali – u szympansów> bonobo i delfinów seks istotnie jest więziotwórczy, ale w> zupełnie odwrotny sposób niż chciałaby twoja katolicka> moralność. One uprawiają seks „każdy z każdym”, dla> towarzystwa, żeby podtrzymywać więzi w stadzie.> A więc znów obosieczność argumentu z biologii.> 3. Zniechęcać do seksu przedmałżeńskiego lub przynajmniej> przedwczesnego.> Tu widać, że tak naprawdę to wyszukujesz takie argumenty> „naukowe”, które pasują do twojej ideologii. Jeśli> nastolatkowie się dobrze zabezpieczają przed ciążą i> chorobami, to nie ma racjonalnego powodu, żeby zabraniać> im seksu. Natomiast ryzyko ciąży lub choroby istnieje> również u ludzi starszych. Dlaczego ciąża u 16-latki jest> strasznym zjawiskiem, a ciąża u 19-latki już nie? To tylko> kwestia kultury w której żyjemy. 16-latka pozostaje pod> finansową opieką rodziców i swoją ciążą sprawia im kłopot.> 19-latka już nie stanowi takiego kłopotu, bo można jej> powiedzieć: idź do pracy. Niby. Bo w rzeczywistości nie> jest tak różowo i w dzisiejszych czasach do ciąży ludzie> nie są przygotowani materialnie co najmniej do 25. roku> życia, jak nie do 30. Więc może zabrońmy seksu studentom??> Podobnie mówi się, że dziecko nastoletnich rodziców ma> małe szanse na pełną rodzinę. Na Boga, przecież dziś w> Polsce jest więcej rozwodów niż ślubów i starszy wiek> rodziców absolutnie niczego nie gwarantuje dzieciom.> Natomiast rodzi się nowa kultura, w której rozwód rodziców> nie jest traktowany jak jakieś absolutne nieszczęście. Tak> jest już od wielu, wielu lat w Stanach Zjednoczonych.> Jeśli nie masz możliwości zapytać kogoś stamtąd, to> pooglądaj amerykańskie filmy obyczajowe.> A więc ewidentnie widać, że coś jest w naszej kulturze źle> zorganizowane. Ale zabranianie seksu nie jest metodą na> lepszą organizację.> Ponieważ cechuję się samokrytycyzmem, chciałabym zwrócić> uwagę na coś, co ktoś mógłby uznać za słabszy punkt mojej> argumentacji. Ale postaram się go obronić.> Otóż można by mi zarzucić, że odżegnuję się od „naukowych”> uzasadnień katolickiej moralności, bo nauka mało wie o> biologicznych podstawach psychiki człowieka, ale> jednocześnie wymagam, żeby katolicka moralność uznawała> naukę, czyli zdobycze psychologii i seksuologii.> Jednak nie ma tu sprzeczności.> 1. To, co jest bardzo śliskie i nieuzasadnione w> „naukowych” argumentach Artura, to próba uzasadniania> moralności mechanizmami czysto biologicznymi. Jest to bez> sensu, ponieważ biologia jest bezrozumna i naturalne jest> w niej to, co korzystne dla przenoszenia genów. Czasem> jest to altruizm, ale czasem zabijanie własnych dzieci.> Zatem argument „bo tak wyewoluowaliśmy” nie jest> wystarczającym uzasadnieniem dla moralnośći. Tym bardziej,> gdy nauka tak naprawdę dopiero odkrywa, jakie są skutki> ewolucji dla zachowań zwierząt.> 2. Natomiast psychologia i seksuologia są innym rodzajem> nauki. Trochę podobnie jak medycyna oceniają zachowania> pod kątem normy i zaburzenia. Ale nie mówią, że coś jest> normą, bo jest zgodne z ewolucyjnym przeznaczeniem> człowieka, a coś jest zaburzeniem, bo jest niezgodne.> Kryterium normy jest to, czy człowiek czuje się dobrze i> czy nie szkodzi innym ludziom. I inaczej niż w punkcie 1.,> te nauki wiedzą już dość wiele. Ponieważ moralność też ma> związek ze szczęściem człowieka i z urządzeniem> społeczeństwa tak, żeby ludzie sobie nie szkodzili, to> sądzę, że psychologia i seksuologia lepiej się nadają do> weryfikowania norm moralnych. Choć oczywiście również i> one nie wiedzą wszystkiego.Neurobiologia to rasowa nauka empiryczna, która się rozwija, z tego co wiem, bardzo dynamicznie. Biologia ewolucyjna jest rzeczywiście mniej empirycznie rasowa. To trochę zgadywanie przeszłości i tłumaczenie teraźniejszości przez dopasowywaną historię. Ale przecież kosmologia nie jest w lepszej sytuacji. I na miłość Boską, Gościówa, więcej te nauki mają wspólnego z metodą empiryczno-dedukcyjną niż nieszczęsna psychologia, zwłaszcza w postfreudowskiej psychodynamicznej postaci. Co do seksualogii, to jej duża część jest solidnie empiryczna (medycyna dysfunkcji seksualnych), ale całość wsparta i tak musi być na aksjologicznej wizji mówiącej, jaką rolę seks pełni w życiu człowieka, a tu sesuologowie (zwłaszcza polscy) zwykle zaskakują brakiem wyrafinowania. :)Trochę się czuję niezręcznie, czyniąc te uwagi – ja, laik wobec zawodowca (z osiągnięciami, które podziwiam!). To tak jakbym jako facet pouczał matkę, jak ma rodzić. :)A propos, podczas porodu wyzwala się olbrzymia dawka oksytocyny i innych narkotyków, które powodują, że kobieta szybko zapomina, co przed chwilą przeszła, i na widok dzidziusia lądującego na jej brzuchu z nie przeciętą jeszcze pępowiną wpada w euforię. To fakt empiryczny – widziałem na własne oczy trzykrotnie! Czemu to służy?Oczywiście więzi z dzieckiem. Podczas orgazmu również wytwarza się oksytocyna (w mniejszej ilości) i znów to nie ideologiczne dywagacje tylko rzetelny fakt naukowy. Czemu to służy? Budowaniu więzi, Gościówa! Zatem seks w samotności przypominałby poród bez dziecka (tzn. z zabranym matce dzieckiem zaraz po porodzie). Czy to dla matki byłoby czymś dobrym? (Pomijam, że czasem, jest to po prostu konieczne, tak jak czasem konieczna jest masturbacja.) Oczywiście przy zachowaniu proporcji tej analogii…Nie sprawdzałem tego w literaturze, ale podejrzewam, że kopulujące Bonobo nie przeżywają orgazmów, przynajmniej nie za każdym razem, a jeżeli przeżywają, to musi być to zupełnie inne doświadczenie niż ludzki orgazm. Dlaczego? Ano choćby z tego powodu: wyobraźnie sobie, że mielibyśmy dziennie przeżywać kilkadziesiąt odlotów! Kto by to zdzierżył?Natomiast masz rację, że podejście „naturalistyczne”, gdyby się na nim całkowicie opierać, byłoby obosieczne – przy analogii z porodem, wystarczy uprzytomnić sobie występowanie szoku poporodowego, który czasowo tworzy wręcz antywięź z dzieckiem. Dlatego rzeczywiście nie da się na naturalizmie budować żadnej etyki. Tylko, Gościówa, czy ja kiedykolwiek głosiłem taką ryzykowną tezę? Wskaż dokładniej gdzie i kiedy!

    1. ~gościówa

      > Trochę się czuję niezręcznie, czyniąc te uwagi – ja, laik wobec zawodowca > (z osiągnięciami, które podziwiam!). To tak jakbym jako facet pouczał matkę,> jak ma rodzić. 🙂 Oj Arturze.Przygana ubrana w komplement. Przez niektórych używana w prostszej wersji: „przecież jest pani inteligentą kobietą!” = Zawstydzić, że uważa się za taką mądrą, a tak nie spełnia oczekiwań rozmówcy.Wolałabym, żeby nasza dyskusja odbywała się wyłącznie za pomocą argumentów merytorycznych, a nie ad hominem.

  10. ~BK.

    To skoro poruszamy tutaj kwestię świadomości, to ja mam pytanie, które zawsze mnie ciekawiło. Kto jest bardziej świadomy, np płód człowieka w 4 czy 5 miesiącu ciąży, czy hasająca sobie po lasach mrówka, bądź latająca mucha, czy też kąsający komar? To oczywiście, żadna prowokacja. Naprawdę mnie to interesuję. I ciekawi

Możliwość komentowania została wyłączona.