Bioetyka seksu (cz. 2)

Ciekawe, że zanim jeszcze podałem argumenty za moralnym złem współżycia pozamałżeńskiego, ostro mi się dostało… Wygląda na to, że już sam zamiar takiego argumentowania wywołuje irytację. J Poprzedni wpis był jedynie wprowadzeniem do tematu. Teraz część dalsza, w której spróbuję rozważyć konkretne racje przemawiające za seksem w małżeństwie.

We współczesnej etyce normy moralne uzasadnia się w dwojaki sposób:

1. teleologicznie – czyli odwołując się do przewidywanych skutków działania. Takie podejście w uzasadnianiu, nazywane też konsekwencjalizmem (od konsekwencji czynu; telos – to z kolei po grecku cel), związane jest z utylitaryzmem, dla którego jedynym dobrem stricte moralnym jest pomnożenie jakichś ważnych dóbr pozamoralnych (korzyści). Czyn jest moralnie dobry, jeśli prowadzi do jakiś korzyści; moralnie zły – gdy przynosi jakieś szkody, które przeważają ewentualne korzyści. Widać, że taka argumentacja zawsze będzie względna – zależna od przyjętego kryterium ważności dóbr. Teleologizm wyklucza istnienie norm bezwarunkowych, czyli obowiązujących zawsze, ponieważ ten sam czyn w różnych okolicznościach może przynosić różne skutki i zmieniać wynik naszego bilansu dóbr. Choć ten sposób uzasadniania moralności działania wydaje się chwiejny i słaby, to zauważcie, że zwykle odruchowo właśnie tak oceniamy czyny: czy są korzystne/niekorzystne pod jakimś ważnym dla nas względem.

2. deontologicznie – o tym uzasadnieniu już wspominałem w poprzednim wpisie. Przypominam, że odwołuje się ono wprost do dobra moralnego, które dotyka bezpośrednio godności człowieka. Normy deontologiczne obowiązują bezwarunkowo, to znaczy bez względu na okoliczności, gdyż dobro moralne zawsze przewyższa jakiekolwiek dobro pozamoralne. Normy deontologiczne zakazują pewnych kategorii czynów, które bez względu na okoliczności i straty pozamoralne zawsze są wewnętrznie złe, tzn. złe z natury czynu. Niektórzy pamiętają pewno, że chodzi o przedmiot czynu czyli jego skutek naturalny wyznaczony jego wewnętrzną dynamiką, który godzi w jakieś dobro moralne. Dlatego nie ma od tych norm wyjątków – obowiązują one bezwarunkowo.

Barbara Chyrowicz wyróżnia bezwarunkowe normy analityczne czyli ogólne (np. zawsze postępuj sprawiedliwie) i materialne (nie kłam; nie zabijaj). Pierwsze z powodu swojej analityczności są oczywiste, ale niekiedy trudne do konkretnego zastosowania (co jest w danej sytuacji sprawiedliwe), drugie wymagają – zdaniem Chyrowicz – odwołania się do antropologii (samoświadomej, wolnej i rozumnej natury człowieka). Kto chciałby coś więcej na ten temat przeczytać, polecam dwa teksty tej autorki: „Kłopoty z uzasadnieniem norm” (zwłaszcza punkt 4) oraz „Argumentacja we współczesnych debatach bioetycznych” (cały 1 rozdział).

*

Zastosujmy te sposoby uzasadnienia do seksu. Najpierw odwołujące się do korzystnych bądź szkodliwych skutków. Czy seks poza trwałym związkiem dwojga ludzi szkodzi? Trudno byłoby to wykazać. Teleologiczną argumentacją jest np. stwierdzenie, że przypadkowe kontakty seksualne zwiększają ryzyko zachorowania na paskudne choroby. Ale z drugiej strony, także teleologicznie można argumentować za pozamałżeńskim seksem dla utrzymania dobrej zdrowotnej kondycji (wiadomo, że stosunek seksualny wzmaga siły witalne).

Czy np. autoerotyzm nie jest dopuszczalny w przypadku zmagania się z tzw. zespołem wdowy/wdowca. Przecież zdrowie i dobra kondycja seksualna jest, co prawda wartością pozamoralną, ale przecież nieobojętną moralnie z powodu znaczenia dla naszych życiowych potencjalności.

Gdzieś tu na blogu próbowałem argumentować za wyłącznością seksu w jednym związku, odwołując się do rozwoju i funkcjonowania mózgu. Pierwsze mocniejsze doświadczenia seksualne odciskają silne piętno w mózgu i są bardzo ważne dla naszego późniejszego rozwoju seksualnego. Dlatego istotne jest, by inicjacja była dobrze przemyślana i mądrze podjęta. Poważny związek z osobą, którą się kocha, i dobrze rokujący na przyszłość wydaje się idealnym miejscem. Zatem seks najlepiej dopiero w małżeństwie. To także argumentacja teleologiczna. Ale przecież ostatecznie nigdy nie wiadomo jak się potoczy życie i co mu ostatecznie będzie sprzyjać. Po drugie, jak się wydaje, nie mamy jeszcze aż tak szczegółowej wiedzy o funkcjonowaniu mózgu, by formułować konkretne zasady, co dla rozwoju mózgu jest na pewno sprzyjające, a co szkodliwe. Zatem ten typ argumentacji nie jest konkluzywny.

*

Jeśli chodzi o deontologiczny rodzaj argumentacji, to na razie nasuwa mi się tylko jeden pomysł. Seksualność jest dla nas czymś bardzo ważnym – użycie jej tworzy silny i bliski (intymny) związek. Jest także bardzo daleko idącym zaangażowaniem – nie ma innego takiego działania, które aż tak całościowa by nas angażowało. Dlatego domaga się adekwatnej relacji z drugą osobą (najbardziej adekwatną relacją jest trwały związek, czyli małżeństwo). Poza taką relacją instrumentalizujemy swoje ciało, a poprzez nie – siebie samego. Taka manipulacja sobą, nawet jeśli przynosi jakieś pozamoralne profity (np. polepsza zdrowie, samopoczucie, itd.), i tak jest moralnie niedopuszczalna, bo bezpośrednio godzi w godność osoby.

Przyznaję, brzmi znajomo – do takiej argumentacji odwoływał się w licznych swoich tekstach m.in. Karol Wojtyła. Jej słabością jest brak precyzji – intuicyjnie ten argument chwytamy, nawet jesteśmy gotowi się z nim zgodzić, ale jest on mało precyzyjny. Nie pozwala dokładnie rozstrzygnąć, która sytuacja jest moralna, a która już nie (poza oczywistymi skrajnościami).

*

I jeszcze na koniec życzenia do siego roku.

 

PS. W trzeciej części „Bioetyki seksu” chciałbym powrócić (obiecałem to onegdaj) do homoseksualizmu.

60 komentarzy do “Bioetyka seksu (cz. 2)

  1. ~Muzyk

    „Naukowcy: warto czekać z seksem do ślubu”Właśnie ukazał się artykuł na Onecie, dotyczący tego tematu. Teraz tylko czekać, kiedy ukaże się, kolejny udowadniający przeciwną tezę…;)Podaję linkhttp://tnij.org/jqsi

    1. ~KH

      Ten artykuł stanowi wodę na młyn tych, którzy chcieliby normy dot. seksu przedmałżeńskiego uzasadniać utylitarystycznie i naturalistycznie (w sensie metaetycznym).

  2. ~KH

    Panie Redaktorze, szczerze mówiąc jestem trochę rozczarowany tym wpisem. W pierwszej części przeprowadził Pan ciekawa analizę biologicznych podstaw zachowań seksualnych. W kolejnym wpisie obiecywał Pan wyciągnąć wnioski – niestety to nie nastąpiło (mam nadzieję, że w trzeciej części tak się stanie, gdyż te wnioski mogą być arcyciekawe!).Do tej części mam kilka uwag:1. Konsekwencjalizm a deontologizm. Skrótowość przedstawienia tych stanowisk była zapewne powodem pomieszania wielu różnych spraw. Po pierwsze, w charakterystyce obu nurtów pomieszał Pan dwie różne kwestie: relacji pomiędzy dobrem moralnym i poza moralnym, oraz relacji pomiędzy (spodziewanymi) skutkami czynu a jego wartością moralną. Wynika to zapewne ze zbyt sztywnego powiązania konsekwencjalizmu z utylitaryzmem. Utylitaryzm jest tylko jednym z możliwych wariantów etyki konsekwencjalistycznej – konsekwencjalizm stanowi tylko jedne z elementów utylitaryzmu (definicję wskazującą na owe elementy znajdzie Pan tu: http://etykapraktyczna.pl/etyka-ogolna/utylitaryzm.html – na tym zresztą portalu jest kilka artych przeczytania analiz dotyczących następstw poszczególnych składowych utylitaryzmu). Czym innym jest jednak naturalizm metaetyczny (sprowadzający dobro moralne do dobra pozamoralnego, „naturalnego”) a czym innym konsekwencjalizm (sprowadzający dobro czynu do dobra następstwa owego czynu). Te koncepcje nie muszą występować łącznie i nie należy ich utożsamiać. W związku z tym, może byc tak, że konsekwencjalista uważa, iz pewne czyny zawsze są złe, ponieważ (!) zawsze mają złe skutki (a powszechność ta ma charakter przygodny). Z drugiej strony deontologista nie będzie – wbrew temu, co Pan sugeruje („chodzi o przedmiot czynu czyli jego skutek naturalny wyznaczony jego wewnętrzną dynamiką”) – twierdził, iż jakiś czyn jest zawsze zły ponieważ (!) zawsze ma złe skutki (bo taka jest natura rzeczy), ale właśnie będzie mówił o tym, iż jest on zły niezależnie od skutków (nawet jednolitych). Krótko mówiąc, spor pomiędzy konsekwencjalizmem a deontologizmem nie polega na tym, że jedno stanowisko głosi względność wszelkich norm a drugie ich absolutne obowiązywanie. Owszem, z deontologizmu wynika owa absolutność, ale z konsekwencjalizmu w prosty sposób relatywizmu wyprowadzić nie można (zatem nie to jest sednem sporu). 2. Konsekwencjalizm/deontologizm a seks przedmałżeński. W przypadku obu stanowisk warto odróżnić dwie kwestie: A) Czy uzasadnienie negatywnej oceny moralnej seksu przedmałżeńskiego może mieć charakter konsekwencjalistyczny (względnie – deonlogogiczny)? B) Czy umiemy (aktualnie) podać takie uzasadnienie? Oba pytania są niezależne. Pytanie o możliwość konsekwencjalistycznego uzasadnienia zła seksu przedmałżeńskiego jest pytaniem o to, czy seks przedmałżeński ma negatywne konsekwencje dla osób, które mu się oddają. Co więcej – jeśli szukamy normy powszechnie obowiązującej – możemy zapytać, czy jest możliwe, że (choćby ze względu na pewne powszechne mechanizmu psychologiczne) seks przedmałżeński zawsze ma pewne negatywne następstwa dla człowieka. Jak rozumiem, interesuje Pana bardziej pytanie o to czy możemy podać, jakie konkretnie negatywne następstwa seks przedmałżeński może nieść za sobą (zawsze). Precyzyjne i wyczerpujące wskazanie owych następstw może być trudne, jednak nie sadzę, abyśmy mieli do czynienia z inna sytuacją w przypadku deontologizmu. Tu bowiem – używając za Panem terminologii personalistycznej – problem pojawia się na poziomie (co zresztą Pan zauważa) wskazania dlaczego i w jaki sposób owa godność ludzka miałaby być narażona na szwank poprzez współżycie przedmałżeńskie. Reasumując, problem jest moim zdaniem niezależny od sporu konsekwencjalizm/deontologizm (nawiasem mówiąc, to nie jest tak, ze konsekwencjalista nie mógłby odwoływać się do kategorii „godności osoby” i wpływu jaki na tę godność ma seks przedmałżeński – wprost przeciwnie: próba oceny następstw (!) seksu przedmałżeńskiego dla godności osoby ludzkiej jest jak najbardziej konsekwencjalistyczna). Krótko mówiać, Pańska próba „deontologicznej” argumentacji ma w istocie charakter konsekwencjalistyczny (tylko tyle, że nie naturalistyczny – w sensie metaetycznym). W istocie, spor, który Pan rekonstruuje, to nie spor konsekwencjalizmu z deontologizmem, ale spór naturalizmu z nonnaturalizmem etycznym. Pozdrawiam serdecznie!

  3. ~KH

    PS Dorzucę parę uwag jeszcze w nawiązaniu do Pańskiego poprzedniego wpisu (uczynię to w tym miejscu, gdyż: a. łączą się one z problemem deontologizm/konsekwencjalizm, b. pod poprzednią notką jest wystarczająco tłoczno). Abstrahując od tego, że moim zdaniem niesłusznie twierdzi Pan, iż utylitaryzm sprowadza moralność do prakseologii (utylitaryzm raczej, jak każdy konsekwencjalizm, wymaga uzasadnienia twierdzeń moralnych poprzez wskazanie konsekwencji działań, podczas gdy deontologizm może – a nawet ostatecznie musi – obyć się bez uzasadnienia norm przez cokolwiek innego niż one same). Nie jest prawdą, że różnica pomiędzy deontologizmem a konsekwencjalizmem polega na tym, ze zwolennicy pierwszego stanowiska uznają coś takiego jak „dobro moralne”, zaś zwolennicy drugiego to odrzucają (czy mówiąc precyzyjnie redukują je do dóbr innego rodzaju). Nie chodzi tez o to, że konsekwencjalista zawsze sprowadza dobro moralne do pozamoralnego (konsekwencjalista nie musi być metaetycznym naturalistą, choć naturalizm najlepiej się z konsekwencjalizmem komponuje). Deontologizm i konsekwencjalizm to teorie mówiące o tym, co stanowi podstawę moralnej oceny naszych działań. Konsekwencjalizm mówi, iż tą podstawą są stany rzeczy w świecie – działanie jest złe, bo w jego wyniku w świecie pojawia się pewien stan rzeczy, który jest zły. Odpowiednio – działanie dobre to to, którego skutkiem jest dobry stan rzeczy. Konsekwencjalizmy mogą się bardzo różnić m.in. w zależności od tego, jak owe dobro definiują (nie jest prawdą, że muszą one definiować owo dobro w kategoriach pozamoralnych – koncepcja która będzie głosiła iż czyn dobry to taki, w efekcie którego rzeczywistość jest bardziej dobra moralnie (!), tzn. jest więcej dobra moralnego w świecie/świat jest moralnie bardziej dobry – jest koncepcja par excellence konsekwencjalistyczną – choć prawdą jest, że zwolennicy naturalizmu metaetycznego chętniej będą odwoływać się do konsekwencjalizmu niż deontologizmu). Dla konsekwencjalisty dobro jest pierwotne wobec powinności. Deontologizm zaś jest stanowiskiem przeciwnym – zakłada, iż powinność/norma jest eksplanacyjnie pierwotna. Dobro moralne jest definiowane poprzez normy/obowiązki – te zaś obowiązują niezależnie od tego, jakie skutki pociągać za sobą będzie ich aplikacja (pewne działania są zakazane niezależnie od tego jak dobre (!) skutki będą one miały) [zdaję sobie sprawę, że wydaję się teraz przeczyć temu, co napisała s. Chyrowicz w przytoczonym przez Pana artykule – wyjaśnienie tej kwestii zapewne wymagałoby raczej analizy w formie artykułu bądź innej formy dyskusji akademickiej z s. Chyrowicz, a nie wpisu na tym blogu – może warto coś takiego napisać, wszak zagadnienie konsekwencjalizmu i deontologizmu w literaturze polskiej jest raczej słabo opracowane]. Najlepiej widać różnice miedzy tymi stanowiskami, jeśli przyjrzymy się konsekwencjalizmowi norm (mówiącemu iż dobro czynu zależy do konsekwencji stosowania się do reguły moralnej, której jest on aplikacją) – wartość moralna normy jest tu ufundowana na wartości stanów rzeczy, które za sobą pociąga jej realizowanie. W deontologizmie to norma jest fundamentem. Jeszcze inaczej: deontologizm może uznawać działanie zmierzające do osiągnięcia jakiegoś skutku/celu za złe, konsekwencjalizm również. Pozornie oba podkreślają wagę skutków. Jednak dla konsekwencjalisty owa norma ufundowana jest wyłącznie na wartości skutku, deontologista będzie temu przeczył (różnica jest subtelna, ale istotna). Rozważmy możliwość istnienia normy, która uznawałaby za złe moralnie działanie, które nigdy nie pociąga za sobą żadnych moralnie (!) złych skutków. Z punktu widzenia konsekwencjalizmu jest to oczywiście wykluczone. Ale z punktu widzenia deontologizmu – nie! (oczywiście kłóci się to z naszymi intuicjami moralnymi, ale to raczej woda na młyn konsekwencjalizmu). Nie jest też prawdą, jakoby konsekwencjalizm odrzucał kategorię dobra samego w sobie – chodzi raczej o to, że owym dobrem samym w sobie jest pierwotnie stan rzeczy (obaj będą posługiwac się kategorią „wewnętrznego dobra”, z tym, ze konsekwencjalista – będzie mówił o wewnętrznym dobru stanu rzeczy, zaś deontologista – wewnętrznym dobru samego aktu). Podsumowując ten wątek: dla konsekwencjalisty Prawość (normy) jest ufundowana na Dobru (stanu rzeczy), deontologista będzie temu przeczył.Pyta Pan, co pozostaje poza deontologizmem i konsekwencjalizmem. Otóż trzecią wielką koncepcją etyczną – poniekąd opozycyjną wobec obu powyższych – jest etyka cnót (kładąca akcent bardziej na to, jakimi osobami winniśmy być, niż jakich czynów powinniśmy dokonywać – to ostatnia kwestia jest wtórna wobec pierwszej). Ale nie powinien się Pan tak łatwo poddawać – proponuję dać szansę konsekwencjalizmowi (zwłaszcza k. reguł) – tym bardziej, jeśli odwołał się Pan do biologicznych podstaw zachowań seksualnych. Konsekwencjalizm reguł (albo konsekwencjalizm dwupoziomowy R.Hare’a) może być wygodną podstawą wyjaśnienia, dlaczego pewne roszczenie do absolutności nie wyklucza faktycznej wtórności norm regulujących zachowania seksualne wobec skutków owych zachowań).Pisze Pan: „Zatem jeżeli nie deontologia i idea czystości, to jaką mamy w etyce alternatywę? Także deontologia, ale nie bezpośrednio. (…) mamy sprawdzić, kiedy użycie seksu jest w naszym jak najlepiej pojętym interesie, a kiedy siebie i innych krzywdzimy. I tak okrężnie odwołujemy się do deontologicznej zasady sprawiedliwości.” Interes, krzywda – to słowa jak najbardziej pasujące do konsekwencjalizmu. W istocie uważam, ze w całym przywołanym akapicie miesza Pan różne perspektywy: konsekwencjalizm (pisząc o krzywdzie, interesie, celu naturalnych zdolności), deontologizm (pisząc o obowiązku i powinności) oraz etykę cnót. Ale ostatecznie próba ufundowania czystości na deontologicznej normie sprawiedliwości wydaje mi się karkołomna. O wiele ciekawsze – moim zdaniem – byłoby poszukiwanie konsekwencjalistycznego uzasadnienia czystości (z oczywistych powodów jeszcze prościej byłoby na gruncie etyki cnót). Czystość jako reguła postępowania, której stosowanie powiększa nasz dobrostan,szczęście (czy inaczej ujęte dobro). Oczywiście trzeba by pokazać, jaki „mechanizm” za tym się kryje (dlaczego czystość miałaby mieć dobre następstwa). Niemniej jednak konsekwencjalizm nie jest tu w trudniejszej sytuacji, niż deontologizm (który znów ma tu problem z zarzutem arbitralności). Co więcej – nie wydaje mi się wykluczonym, aby możliwe było pogodzenie czystości z naturalizmem metaetycznym (czyli twierdzeniem, że dobro jest własnością naturalną).

  4. ~gościówa

    „Taka manipulacja sobą, nawet jeśli przynosi jakieś pozamoralne profity (np. polepsza zdrowie, samopoczucie, itd.), i tak jest moralnie niedopuszczalna, bo bezpośrednio godzi w godność osoby.”Po raz kolejny – przedkładanie abstrakcyjnej „wartości” nad realne dobro konkretnego człowieka. Już o tym pisałam pod wcześniejszymi notkami.

    1. kalina16@vp.pl

      Myślę, że należałoby zacząć od przewartosciowań pojęć, ktore weszły w ostatnich kilkunastu latach do słownika koscielnego. Na pierwszym miejscu wymieniłabym tzw. godność, która jest pojeciem całkowicie kuriozalnym i wysuwanym zawsze przeciwko żywemu, realnemu człowiekowi

      1. ~gościówa

        > tzw. godność, która jest pojeciem całkowicie kuriozalnym i> wysuwanym zawsze przeciwko żywemu, realnemu człowiekowiTo w sumie strasznie smutne. Godność jako broń przeciwko szczęściu.

      2. ~MaliNeo

        Jesteś trochę niesprawiedliwa. Kiedy Tischner wykorzystywał pojęcie „godności ” w swojej etyce pracy, robił to jak najbardziej w obronie żywych ludzi. To tylko jeden przykład. Nawet w etyce seksualnej, o której rozmawiamy, Magisterium stara się chyba tę właśnie godność chronić. Czytając dotyczące jej teksty prawie zawsze mam wrażenie, że autorzy mają na względzie dobro ludzkie (na przykład ochronę przed uprzedmiotowieniem), tylko idą po linii najmniejszego oporu i przyjmują, że sakrament małżeństwa wszystko załatwi, a wszystko poza nim jest co najmniej podejrzane. Do tego trzeba dorobić jakieś usprawiedliwienie, a najłatwiejszym jest niezmiennie, od wieków „bo to jest głęboko nienaturalne”.

        1. ~gościówa

          Takie rozumienie słowa godność, jakie miał Tischner, to ja chyba też popieram. Ale to nie jest to samo, co rozumieją kościelni hierarchowie, gdy w imię „godności” w gruncie rzeczy poniżają człowieka.

  5. ~kmoczar

    Ależ Pan upraszcza i pomija. Pisze Pan „trwały związek, czyli małżeństwo” – czyżby nie słyszał Pan o nietrwałych małżeństwach i trwałych nie-małżeństwach. Pisze Pan „intuicyjnie ten argument chwytamy, nawet jesteśmy gotowi się z nim zgodzić”. Ja nie chwytam, nie godzę się. Nie wiem czy świadomie stosuje Pan retorykę typu „wszyscy zgadzamy się, że prawdą jest” czy to tylko niedbałość formułowania myśli. Tak czy inaczej mnie irytuje. Proszę wybaczyć ofensywny ton, piszę, bo lubię czytać Pana felietony, jednak takie zwroty sprawiają, że całość brzmi jakby adresowana była tylko do wyselekcjonowanej grupy czytelników (tych którzy intuicyjnie chwytają , dla których 'małżeństwo’ i 'trwałość’ są wbrew doświadczeniu synonimami)POzdrawiam

  6. ~m

    Zdaje się, że Nietzsche pytany o wrażenia odpowiedział: wszystko w porządku tylko ta pozycja niegodna filozofa. W zasadzie każdą próbę teoretyzowania seksu przyjmuję z ironiczną nutką nie tylko samokrytyki. Problem urósł dzięki mediom i sztuce filmowej lepszego lub gorszego gatunku. Kiedyś wystarczyło pojęcie erotyzm. Dobrze się stało, że KK dopuszcza seks w stosunkach małżeńskich ale chyba nie ma specjalnego wyboru. Stosunki małżeńskie należą do res interna i raczej nikomu z zewnątrz nie wypada się do nich mieszać. Jedynym usprawiedliwienie gdy na człowieku dokonuje się gwałtu tak w sensie fizycznym jak i psychicznym. Jedynym obszarem ewentualnych dociekań teoretycznych jest na ile człowiek w tym układzie traktuje drugiego przedmiotowo. Na ile sam stosunek staje się odczłowieczeniem stosunków międzyludzkich. Nie widzę uzasadnienia dla seksu w samej technice czy też argumentach o charakterze prozdrowotnym. Seks bez miłości to tylko rozpaczliwa próba ożywienia tego co umarło.

    1. ~Politolog

      Jestem zawiedziony tym wpisem , z całym szacunkiem ale to jakiś filozoficzny „bełkot” poznawcza wiwisekcja teorii etycznej daleka od sedna problemu , można tym sposobem w nieskończoność uprawiać scholastyczne łamańce wyłącznie się oddalając od prawdziwego jądra przedmiotu analizy. Moim skromnym zdaniem odpowiedzi nie dadzą ćwiczenia intelektualne czynione za Arystotelesem jakie zaprezentował Pan Redaktor ale poszukiwanie odpowiedzi o faktyczną naturę Bio-etyki seksu….bo jakoś to Bio znikło na rzecz syntetycznej manipulacji pojęciami w ujęciu różnych szkół etycznych …by najmniej takie dywagacje czynione już w średniowieczu nie dały kluczowej odpowiedzi na wiele pytań dotyczących natury i funkcjonowania człowieka w Niej , podam kazus Galileusza czy filozoficzne dysputy nad fizjologią i anatomią człowieka prowadzone na wielu uniwersytetach europy które były dalekie od prawdziwego poznania kiedy to obowiązywały zakazy dotyczące sekcji zwłok.Tak naprawdę rozwój nauk szczegółowych przyrodniczych pozwolił człowiekowi na rozwój, poznanie świata go otaczającego….owszem filozofia nakreślała pewna ogólne kierunki ale …w szczegółowych rozważaniach. w tym etycznych bez posiłkowania się naukami szczegółowymi jest bezowocna i nic nowego nie wnosi poza gimnastyką intelektualną.

      1. ~gościówa

        > by najmniej takie dywagacje> czynione już w średniowieczu nie dały kluczowej odpowiedzi> na wiele pytań dotyczących natury i funkcjonowania> człowieka w Niej , podam kazus Galileusza czy filozoficzne> dysputy nad fizjologią i anatomią człowieka prowadzone na> wielu uniwersytetach europy które były dalekie od> prawdziwego poznania kiedy to obowiązywały zakazy> dotyczące sekcji zwłok.Hihi, sekcje zwłok też były zakazane ze względu na abstrakcyjne „naruszanie godności człowieka”, pomimo oczywistego realnego dobra, które mogłyby przynieść realnym ludziom.

  7. ~violafix

    Zastanowił mnie ten fragment wpisu: „najbardziej adekwatną relacją jest trwały związek, czyli małżeństwo”. Dlaczego? Czy, ew. dlaczego Pana zdaniem związek trwały i opierający się na zaufaniu, ale bez formalizacji (tzw. związek partnerski) nie spełnia kryteriów „adekwatnej relacji”? Jakie ewentualne argumenty za małżeństwem (tj. trwałym związkiem sformalizowanym, w odróżnieniu od trwałego związku niesformalizowanego) mogą przekonać osoby nieuznające moralności chrześcijańskiej? Mam na myśli argumenty natury filozoficznej, nie np. podatkowej.Z różnych przyczyn rzadko czytam Pana blog, dlatego być może moje pytanie dotyczy zapewne sprawy już poruszanej.

  8. ~MaliNeo

    Gospodarz argumentuje wyłącznie za seksem w bezpiecznym związku. Tu bardzo chętnie dorzucę jeszcze od siebie, jest dużo przyjemniejszy niż doraźny, bo rozkosz nie jest blokowana przez lęki. Tyle, że bezpieczna relacja nie oznacza automatycznie małżeństwa. Znam małżeństwa (sakramentalne, a jakże) przesiąknięte lękami do poziomu nerwicy i związki nieformalne, które są trwałe, bezpieczne, ciepłe i (sądząc po odgłosach z sypialni podczas wyjazdów narciarskich) zapewniają bardzo dobre warunki do seksu.

    1. ~gościówa

      > Tu bardzo chętnie dorzucę jeszcze od siebie, jest> dużo przyjemniejszy niż doraźny, bo rozkosz nie jest> blokowana przez lęki.Przypuszczam, że w kulturze, gdzie przygodny/przygodowy seks jest normalny, to również rozkosz nie jest blokowana przez lęki. Taki rodzaj kultury istnieje w różnych środowiskach, również w Polsce. Największy bowiem lęk dotyczy tego, że człowiek robi coś nieakceptowalnego społecznie.

      1. ~MaliNeo

        Słusznie 🙂 Jestem bardzo ciekaw wpisu na temat homoseksualizmu. Tym bardziej, że w tekście powyższym, Gospodarz jak ognia unika głównej linii argumentacji większości KK: seks jest „naturalnie” od tego, żeby płodzić dzieci, „brak otwarcia na dziecko” (czy to poprzez antykoncepcję, czy seks bez zamiaru założenia rodziny, a więc w luźnym związku) jest grzechem. Przy okazji homoseksualizmu, ten argument pojawia się jeszcze częściej. Osobiście przyznam, że jak słyszę argumentację przez „z natury…”, to mi ciarki po plecach przechodzą. Wiele zła popełniono już by bronić „naturalnego” porządku rzeczy.

        1. ~gościówa

          > jak słyszę argumentację przez „z natury…”, > to mi ciarki po plecach przechodzą. Wiele zła > popełniono już by bronić „naturalnego” porządku rzeczy.W najnowszym Tygodniku Powszechnym jest artykuł ks. Prusaka, który choć nadesłany z wygnania, brzmi jak na „kościelny” całkiem ostro:http://tnij.org/jtmc (Niestety nie ma jeszcze pełnej wersji online.)Ks. Prusak śmie tam powątpiewać w tzw. „prawo naturalne”. :-)))

          1. ~MaliNeo

            Przeczytałem, rzeczywiście świetny tekst. Przypomina jak wiele się w nauczaniu o seksualności w Kościele zmieniło. Może tym razem Ojciec Prusak nie narazi się nikomu, skoro jego artykuł jest raczej zbiorem pytań i wątpliwości (oraz lekcją historii!) niż twardym sprzeciwem wobec dominującego w KK nurtu. Czuję się dokształcony i z niego większą ufnością spoglądam w przyszłość 🙂

  9. kalina16@vp.pl

    „Poza taką relacją instrumentalizujemy swoje ciało, a poprzez nie – siebie samego.”Przyznam, ze nie rozumiem różnicy. W małzeństwie współżyjemy seksualnie mając na uwadze prokreację – jest w porzadku. Uprawiamy seks pozamałżeński, bo nasz organizm tego sie domaga, a dyskutować z organizmem nie należy, skoro pracujemy, mamy jakieś plany na najblizszy tydzień, dla których powinnismy być w dobrej formie fizycznej i psychicznej – to jest instrumentalizacja. Przyznam, ze nie rozumiem tej kwalifikacji „Taka manipulacja sobą, nawet jeśli przynosi jakieś pozamoralne profity (np. polepsza zdrowie, samopoczucie, itd.), i tak jest moralnie niedopuszczalna, bo bezpośrednio godzi w godność osoby.” Mysle, ze mozna by sie zgodzić od biedy z teza, że seks pozamałżeński stanowi manipulacje druga osobą, ale manipulacja SOBĄ??? No i wprowadzanie w tym momencie pojecia godnosci jest juz zupełnie kuriozalne. W godność osoby godzi przede wszystkiem niespełnienie, zycie wbrew naturze i naturalnym skłonnosciom.

    1. ~gościówa

      W tym szacownym gremium doradców watykańskich przydaliby się jeszcze psycholodzy i seksuolodzy. :-/

      1. ~Politolog

        Faktycznie przeglądałem stronę Papieskiej Akademii Nauk i brak specjalistów od psychiatrii psychologii i seksuologii choć są od neuronauk http://tiny.pl/hcr12 , szukałem stanowiska tego szacownego grona na temat homoseksualizmu ( ponoć Pan Artur ma go ponownie poruszyć), ale nie znalazłem może ktoś bardziej wnikliwy coś znajdzie na podanej wyżej stronie.

        1. ~gościówa

          To bardzo interesujący rodzaj cenzury. :-))) Kościół z wielkimi fanfarami ogłasza, że akceptuje naukę, ale po cichutku – za naukę na wszelki wypadek nie uważa psychologii i seksuologii. To jest po prostu świetne. Przezabawne. Po tym, o czym milczą, widać, na czym są zafiksowani.

          1. ~Politolog

            Sprawa tej „fiksacji” jest dość złożona jak mi się wydaje ( temat już wielokrotnie wałkowany na tym blogu przez Pana Artura jak i w komentarzach ) jest w gruncie rzeczy konsekwencją rozumienia Biblii a konkretnie paru fragmentów w tym najsłynniejszy który w swej pracy doktorskiej poruszał o.dr Krzysztof Broszkowski OP, cyt frag (…)Wszyscy chrześcijanie z racji chrztu są ludźmi Ewangelii zmartwychwstania i stopniowo, stosownie do swego stanu wchodzą w życie w Królestwie, gdzie już nie będą się żenić ani wychodzić za mąż, lecz będą jak aniołowie Boży w niebie (Mt 22, 30).podam tu również linka do artykułu pt”Teologia ciała czy teologia wyzwolenia seksualnego” http://www.mateusz.pl/wdrodze/nr418/03-wdr.htmOraz II tekst pt ” Ciało w harmonii i pokoju sakramentu małżeństwa”ze strony o.dr Krzysztofa Broszkowskiego http://tiny.pl/hcrss ( tekstu należy szukać na dole po lewej stronie)”(…)Znaczenie aktu małżeńskiego w Magisterium od Casti connubii Piusa XI do Humanae vitae Pawła VIPius XI w encyklice Casti connubii, podkreśla, że potomstwo jest najważniejszą i pierwszą wartością małżeństwa. Jednocześnie jednak, pod wpływem środowisk związanych z Dietrichem von Hildebrandem1, odwołując się do potrydenckiego Katechizmu Rzymskiego, naucza że wzrastanie małżonków w doskonałości przez wzajemną więź, można w sensie szerszym uznać za najważniejszy sens i cel małżeństwa2.To ostatnie stwierdzenie zachęciło Herberta Domsa, profesora wydziału teologicznego Uniwersytetu Wrocławskiego, do sformułowania nowej wizji znaczenia współżycia seksualnego w małżeństwie. Wydał on książkę Vom Zweck und Sinn der Ehe (O celu i sensie małżeństwa, Breslau 1935) , w której starał się dowieść, że pierwszorzędnym celem aktu małżeńskiego nie jest dziecko – na co wskazuje m.in. fakt że nie zawsze jest on płodny – lecz sama wspólnota małżeńska. Pożycie seksualne według niego jest najdoskonalszym urzeczywistnieniem i wyrazem wspólnoty małżeńskiej. Przetłumaczona na francuski (Du sens et de la fin du mariage, Paris 1937), książka ta rozpoczyna gorącą dyskusję prowadzoną na łamach wielu czasopism teologicznych. Kontynuowano ją także w czasie wojny3. W październiku 1941 r. do dyskusji oficjalnie ustosunkowuje się Pius XII, który w przemówieniu do Trybunału św. Roty przypomina tradycyjną naukę, że wszystkie cele małżeństwa są podporządkowane celowi prokreacji. Trzy lata później zebranie plenarne kardynałów członków Kongregacji św. Oficjum (dziś Kongregacja Nauki Wiary), wydaje dekret, w którym jednoznacznie odrzucone zostają poglądy propagujące przeżywanie pożycia małżeńskiego w separacji od celu, którym jest zrodzenie potomstwa: «Czy można dopuścić twierdzenia niektórych najnowszych [autorów], które bądź to zaprzeczają temu, że pierwszorzędnym celem małżeństwa jest zrodzenie i wychowanie potomstwa, bądź uczą, że cele drugorzędne nie muszą być koniecznie podporządkowane celowi pierwszorzędnemu, lecz powinny być [uznane] jako jednakowo główne i niezależne»? [Ojcowie] zadekretowali, że należy odpowiedzieć przecząco4.W październiku 1951 r. Pius XII na zjeździe włoskiego Związku Katolickich Położnych w przemówieniu skierowanym do środowiska medycznego bardzo szczegółowo wyjaśnia katolicką etykę seksualną. Właśnie z tego przemówienia pochodzi fragment zacytowany w Katechiźmie Kościoła Katolickiego, w n. 2362, na który powołuje się Ksawery Knotz OFMCap. Zreferuję najważniejsze myśli papieskiego przemówienia dotyczące naszego tematu. Po pierwsze, papież naucza, że w naturę aktu seksualnego wpisany jest sens prokreacyjny, płodność jest jego naturą:Gdyby akt małżeński miał być postrzegany wyłącznie lub chociaż na pierwszym miejscu jako wzajemny dar i posiadanie współmałżonka w radości i miłości i gdyby miał on być ustanowiony jedynie po to, by doświadczenie osobowe uczynić szczęśliwym w stopniu najwyższym, jaki jest możliwy, a nie po to, by pobudzać do służby życiu, wtedy Stwórca przyjąłby inny zamysł przy formowaniu i ukonstytuowaniu aktu naturalnego5.Po drugie, papież nie dopuszcza innego sposobu, by zachować doznania zmysłowe w trakcie współżycia godziwymi niż przeżywanie ich jako części tej szczególnej posługi (ufficio), którą jest bycie autorami i wychowawcami nowego życia6. Doświadczanie przyjemności ma sens pobudzania małżonków do służby życiu. Wykraczanie poza służebny wobec prokreacji charakter doznań przyjemności jest wadą starą jak grzech pierworodny, małżonkowie popełniają go bądź co do istoty, zamykając się na dziecko przez antykoncepcję, bądź co do sposobu – gdy koncentrują się na związanych z aktem doznaniach rozkoszy i szczęścia zmysłowego7.Doznawanie przyjemności seksualnej w czasie aktu jest darem Stwórcy, ale oprócz wymiaru prokreacyjnego, zawsze należy pamiętać, by doznawanie przyjemności dokonywało się z umiarem. Mówi o tym zdanie bezpośrednio następujące po cytowanym przez Katechizm i o. Knotza fragmencie. Przytoczę cały tekst:Małżonkowie w poszukiwaniu i w odczuwaniu tej przyjemności nie czynią niczego grzesznego. Przyjmują to, co Stwórca im podarował. I w tym jednak powinni małżonkowie umieć pozostawać w granicach słusznego umiarkowania. Tak jak w kosztowaniu jedzenia lub napojów, tak i tu w sferze seksualności nie powinni oni impulsom zmysłów oddawać się bez żadnego hamulca8.Papież na koniec podsumowuje jeszcze raz to, jak rozumie podporządkowanie doznań przyjemności zrodzeniu potomstwa. Apeluje do położnych:W waszej działalności zawodowej (…) ukazujcie, w jaki sposób natura podarowała – i jest to prawda – wrodzone pragnienie przyjemności i akceptuje je w ramach prawnego związku małżeńskiego, ale nie jako cel sam w sobie, przeciwnie, ponad wszystko jako służbę dla życia9.Papież zastrzega się – uprzedzając oskarżenia także ze strony Brata Ksawerego – że jego nauczanie nie ma nic wspólnego ani z manicheizmem, ani z jansenizmem, jak niektórzy chcą wierzyć, by usprawiedliwić samych siebie10.Trzy lata później, w 1954 r. Pius XII napisze encyklikę O świętym dziewictwie, w której syntetycznie ujmie zarówno godziwość przyjemności, która towarzyszy aktowi małżeńskiemu, jak i jej zranioną przez upadek Adama naturę:Bez wątpienia – na co i [Ojcowie Kościoła] zresztą sami zwracali wyraźnie uwagę – nie należy ganić rozkoszy, która pochodzi z legalnego małżeństwa. I owszem czyste małżeństwo poprzez szczególny sakrament jest uszlachetniane i poświęcane (nobilitatur ac consecratur). A jednak trzeba także przyznać, że niższe władze naszej natury po nieszczęsnym upadku Adama przeciwstawiają się prawości naszego umysłu i niekiedy do czynów nawet haniebnych pobudzają człowieka11.Dziesięć lat później na te tematy wypowiada się Sobór Watykański II. Wbrew oczekiwaniom zwolenników poglądów Herberta Domsa, Sobór nie odcina się od nauczania papieży Piusa XI i Piusa XII na temat ukierunkowania współżycia małżeńskiego ku zrodzeniu i wychowaniu potomstwa. Już w pierwszym przypisie rozdziału Konstytucji duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym «Gaudium et spes» poświęconego miłości małżeńskiej, w sprawie dóbr i celów małżeńskich odsyła czytających do nauczania Augustyna, Tomasza oraz encykliki Piusa XI Casti connubii12. Nauczając o etyce seksualnej w kontekście regulacji urodzeń odwoła się także do przemówienia Piusa XII do włoskich położnych13. Sobór potwierdza w ten sposób zasadnicze ukierunkowanie aktu seksualnego ku prokreacji: miłość małżeńska z natury ukierunkowana jest na płodność i wychowanie potomstwa (KDK 50). Sobór przypomina nauczanie Piusa XII, że przeżywanie szczęścia aktu seksualnego doskonalone jest przez dzieło własne małżeństwa (opus proprium matrimonii), którym jest zrodzenie i wychowanie potomstwa. Ks. Jerzy Bajda zwrócił uwagę na trudność teologiczną w interpretacji tego zdania14. Moja własna analiza, przeprowadzona w ramach rozprawy doktorskiej, którą mam nadzieję obronić jesienią tego roku, wykazała, że winą za tę trudność trzeba obarczyć polskie tłumaczenie. Także nowy polski przekład dokumentów soborowych nieszczęśliwie oddaje wyrażenie opus proprium matrimonii, jako właściwe spełnianie aktu małżeńskiego. Zdanie to, rozpoczynające drugi akapit n. 49 Gudium et spes, przetłumaczono bowiem tak:Miłość ta wyraża się i doskonali przez właściwe spełnianie aktu małżeńskiego.Tymczasem Haec dilectio proprio matrimonii opere singulariter exprimitur et perficitur znaczy:Miłość ta w sposób unikalny wyraża się i doskonali poprzez dzieło własne małżeństwa.Opus proprium matrimonii w żadnym razie nie oznacza współżycia seksualnego, lecz, zgodnie z nauczaniem samej konstytucji i poprzedzającego Sobór Magisterium, rodzenie i wychowanie potomstwa. W przekładzie polskim dokonano więc zmiany znaczenia. Tekst oryginalny wyraźnie odwołuje się do omówionego przez nas wcześniej nauczania Piusa XII, które nb. było echem twierdzeń Augustyna15, że służba życiu, zrodzeniu i wychowaniu potomstwa, nadaje sens i szlachetność, doskonali doświadczanie przyjemności erotycznej w akcie małżeńskim. Tłumacz polski zrozumiał jedynie, że chodzi o odpowiednie, właściwe, współżycie. Błąd polskiego tłumacza ma ogromne znaczenie dla naszego tematu. W polskiej wersji Gaudium et spes dochodzi do głosu tendencja teologiczna nadająca pożyciu seksualnemu sens wyrażania miłości małżeńskiej niezależnie od prokreacji. Tymczasem, dokumenty soborowe jednoznacznie podtrzymują niezmienne, tradycyjne nauczanie Kościoła, że współżycie jest nierozdzielne od funkcji prokreacyjnej i jest wobec niej służebne. Ostatecznie, wątpliwości teologów na ten temat rozwiała encyklika Humanae vitae, która w cytowanym przez nas fragmencie na nowo formułuje tę zasadę.Jan Paweł II i dziewicza tajemnica sakramentu małżeństwaPonieważ Brat Ksawery odwołuje się do fragmentu Familiaris Consortio Jana Pawła II, który, z umiarem i zachowaniem proporcji, inaczej niż nasz Autor, włącza ciało w przymierze małżeńskie, chciałbym wydobyć pewną ukrytą myśl z tej adhortacji. Dotyczy ona wzajemnej pomocy jaką dla siebie w Kościele stanowią dwie grupy osób: małżonkowie i celibatariusze żyjący w dziewictwie dla Królestwa. Papież napisze, że osoby konsekrowane, które trwają cieleśnie w oczekiwaniu na eschatologiczne zaślubiny Chrystusa z Kościołem, są ogromnie ważne dla małżonków, gdyż pomagają im ustrzec w sakramencie małżeństwa to, co najcenniejsze, jego tajemnicę:Na mocy tego świadectwa [oczekiwania] dziewictwo podtrzymuje w Kościele żywą świadomość tajemnicy małżeństwa i chroni je przed wszelkim pomniejszeniem i zubożeniem (FC 16). Tajemnica małżeństwa, o której tu mowa, to bycie znakiem oblubieńczego stosunku Chrystusa do Kościoła ukazanego przez św. Pawła w Liście do Efezjan 5,25-3316. Ponieważ miłość oblubieńcza Chrystusa i Kościoła ma charakter duchowy, dziewiczy i taki też ostatecznie będzie miała w Królestwie, mąż i żona są zaproszeni, by zachować świadomość, że ich sakrament małżeństwa ma w najgłębszym wymiarze charakter dziewiczy. Stąd dziewicze małżeństwo Józefa i Maryi nie jest związkiem na niby, nie było fikcyjnym także dziewicze małżeństwo św. Kingi i Bolesława Wstydliwego – sama Kinga była o tym przekonana, nazywając siebie wdową po świętej pamięci Bolesławie17. Nie była też odejściem od prawdziwie małżeńskiej duchowości decyzja błogosławionych Marii i Luigiego Beltrame-Quatrocchi o podjęciu małżeńskiego celibatu po zrodzeniu czwórki dzieci.Brat Ksawery broniąc niczym nieograniczonego zaangażowania małżonków w seks wobec jakoby katolickiego obskurantyzmu, postuluje rozróżnienie między pożądliwością duchową a pragnieniem przyjemności seksualnej: Wzrastająca namiętność jako reakcja ciała nie podlega ocenie moralnej (s. 43). Pożądliwość jest skutkiem grzechu pierworodnego, ale nie jest nim przyjemność seksualna (s. 44). Według niego uznanie zranienia sfery zmysłowej i emocjonalnej przez grzech jest psychologizacją teologicznego pojęcia pożądliwości ciała, będącej skutkiem grzechu pierworodnego18. Jednak jedynie racja wypływająca z jakiejś ideologii może przemawiać za tym, że ciało i jego emocje są wyłączone spod destruktywnego wpływu skutków grzechu pierworodnego – którym jest, obok utraty sprawiedliwości i odwrócenia od Boga, pożądliwość ciała – skoro objęły one całą naturę człowieka, a więc także ciało wraz z jego sferą zmysłowo-emocjonalną19. O tym zranieniu niższych władz człowieka pisał cytowany wcześniej Pius XII w encyklice Sacra virginitas. Jan Paweł II zaś naucza, że namiętność seksualna jest dzieckiem pożądliwości ciała, jest przez nią zrodzona i wobec tego ma na człowieka wpływ demoralizujący, tłumi jego głos sumienia. Powstaje ona w człowieku najpierw w zmysłach, następnie próbuje zawładnąć także sercem:Jest to ogień, który zapala się w człowieku, ogarnia jego zmysły, rozbudza ciało, rozprzestrzenia się na uczucia, poniekąd zagarnia «serce». Owa namiętność zrodzona z pożądliwości ciała tłumi w tym «sercu» głębszy głos sumienia, poczucie odpowiedzialności przed Bogiem20. Ars amandi i jarzmo z żelazaChrześcijańska etyka seksualna nie będzie nigdy ars amandi, jakąś ewangeliczną odmianą kama sutry. Choćby dlatego, że naśladując dziewiczego Chrystusa, dokądkolwiek On idzie, idzie się wąską ścieżką a nie szeroką drogą (por. Mt 7, 13n; Ap 14,4). Również dlatego, że seksualność jest nierozdzielnie związana z powoływaniem do życia nowego potomstwa i temu zadaniu jest ona podporządkowana na sposób służebny. Seks oralny – nawet jeśli, jak podkreśla Brat Ksawery, ogranicza się do fazy wstępnej – nie w większym stopniu odnosi się do płodności niż masturbacja małżonków w samotności. Ostatecznie, współżycie małżeńskie nie jest jakąś uprzywilejowaną drogą do bliskości z Bogiem także dlatego, że tajemnica sakramentu małżeństwa jest w swej głębi obrazem dziewiczej oblubieńczej relacji Chrystusa i Kościoła. Pożycie seksualne jest historyczną konkretyzacją płodnej oblubieńczej komunii osób. Jako rzeczywistość historyczna, poddana wraz z całym stworzeniem marności i oczekująca odkupienia (por. Rz 8, 20-23), skończy się wraz ze zmartwychwstaniem dając miejsce nowej rzeczywistości, nasyconej sensem, który będzie doskonale osobowy i komunijny zarazem21. Ksawery Knotz OFMCap jako duszpasterz małżeństw, jak biblijny prorok Chananiasz, głosi Dobrą Nowinę przykrojoną na ludzką miarę, podobającą się tym, którzy nie lubią złych wieści o ludzkiej płciowości. Zbyt łatwo zdejmuje z małżonków drewniane jarzmo poczucia winy z powodu nieświętego przeżywania pożycia intymnego, nie ucząc ich drogi oczyszczenia. W takiej sytuacji grzech raniący odniesienia seksualne małżonków przybiera postać teraz już żelaznego jarzma… (por. Jer 28,13).

          2. Artur Sporniak

            No i masz babo placek – z jednej strony nigdzie człowiek nie jest tak blisko Boga stwórczo aktywnego, jak w momencie poczęcia, i jednocześnie nic go tak nie oddala od służby Bożej, jak współżycie seksualne. Bóg sobie chyba z nas zadrwił, a biednemu Kościołowi się za Jego dowcip dostaje… 🙂

          3. ~gościówa

            > No i masz babo placek – z jednej strony nigdzie człowiek> nie jest tak blisko Boga stwórczo aktywnego, jak w> momencie poczęciaHm, no tak się zastanawiam, czy to nie jest jednak mit zależny od naszego rozwoju cywilizacyjnego. Przypisujemy boskość zjawiskom, których sposób wywołania stanowi dla nas tajemnicę. Za czasów ludzi pierwotnych powiedziałbyś, że nigdzie człowiek nie jest tak blisko Boga, jak w momencie rozpalania ognia. Później – gdy oswaja dzikie zwierzęta. Później – gdy uprawia rolę. Później – gdy wytapia żelazo. Każda z tych umiejętności po tysiącach lat powszednieje i przestaje stanowić tajemnicę. Najpierw wywołanie zjawiska jest przypadkowe i niezrozumiałe. Później – przynajmniej częściowo zrozumiałe, ale też otoczone różnymi tabu. Następnie staje się do tego stopnia jasne, że aż stechnologizowane. Tak będzie też ze sztucznym zapłodnieniem, a później pewnie z syntetyzowaniem żywych organizmów od zera. Obecnie jesteśmy na etapie, gdy zapłodnienie stało się procesem z grubsza wyjaśnionym i możliwym do sztucznego przeprowadzenia, ale wciąż wywołuje u wielu wrażenie tabu i bluźnierstwa przeciw siłom boskim. Bo jak to – rzeczy, które dotychczas robił Bóg – teraz wykonywać własnym przemysłem?

  10. ~em.lekarz

    W Centrum Seksuologii nie podjęto się leczenia zbyt wczesnego wytrysku, bo nie było stałej partnerki. Warunkiem skutecznej terapii tej przypadlości jest podobno brak chaosu z życiu intymnym.Początkowo byłem zaskoczony, ale przyznam, że wyjaśnienie psychologa było przekonujące. I nie było z pozycji teologicznych bynajmniej.

    1. Artur Sporniak

      > W Centrum Seksuologii nie podjęto się leczenia zbyt> wczesnego wytrysku, bo nie było stałej partnerki.> Warunkiem skutecznej terapii tej przypadlości jest podobno> brak chaosu z życiu intymnym.> Początkowo byłem zaskoczony, ale przyznam, że wyjaśnienie> psychologa było przekonujące. I nie było z pozycji> teologicznych bynajmniej.To całkiem możliwe z powodu specyfiki dysfunkcji wczesnego wytrysku. Ja wspomniałem o zespole wdowy/wdowca, który ma także swoją specyfikę. I właśnie ze względu na nią rodzi się pytanie o wykorzysta np. masturbacji. O tej dysfunkcji prof. Lew-Starowicz pisze tak (ale w necie są też fachowe teksty np. na temat atrofii pochwy):———————W seksulogii posługujemy się pojęciem „zespół wdowy/wdowca”. Występuje on u osób w średnim wieku, które miały dłuższą przerwę w życiu seksualnym, co może być przyczyną wstecznych zmian zanikowych wynikających z nieczynności narządów płciowych. Zdarza się, że po dłuższej przerwie we współżyciu osoby te poznają kogoś, chcą ponownie nawiązać kontakty seksualne, a tu okazuje się, że im się nie udaje.Partnerka ma wówczas problem z osiągnięciem wilgotności pochwy. Obniża się również kurczliwość mięśni, co powoduje, że doznania seksualne są dla niej i jej partnera trudno osiągalne. Skutkiem może być też wydłużony czas osiągania reakcji podniecenia, kobieta często w ogóle może nie osiągać orgazmu. U kobiety, która przez długi okres nie ma partnera, a chciałaby mieć jeszcze dziecko, masturbacja może w tym przypadku sprzyjać rozrodczości, a poza tym – o czym nie wszyscy wiedzą – ułatwiać oczyszczanie dróg rodnych.U mężczyzny następstwem braku współżycia mogą być zaburzenia erekcji, a nawet zaburzenia hormonalne. Seks jest tu bodźcem dla jąder do produkcji plemników oraz męskiego hormonu – testosteronu. Jeżeli przez dłuższy czas nie ma takich bodźców, brakuje stymulacji, jądra „zaczynają spać”. Dlatego mężczyznom w średnim wieku, mającym z różnych przyczyn dłuższą przerwę we współżyciu, masturbacja może pomóc w podtrzymaniu sprawności i płodności.——————Kiedyś wspominałem o innej dysfunkcji, którą leczy się z kolei pettingiem partnerskim. Chodzi o opóźniony wytrysk. Celem terapii jest stopniowe oswojenie się partnera z seksualnością partnerki i wyzbycie się blokujących lęków. Pytanie: czy masturbacja w pierwszym przypadku i petting z wytryskiem poza pochwą w drugim przypadku da się pogodzić z obecnym nauczaniem Kościoła? Wydaje się, że byłoby to karkołomne. Co zatem z tym fantem zrobić.

      1. ~Politolog

        Odpowiedz jest jednoznaczna …coś nie gra ,albo nauka i lekarze są w błędzie albo nauka KK jest błędna i należy szukać odpowiedzi, mówiąc brutalnie nauka a raczej doktryna KK dotycząca życia seksualnego człowieka jest nie adekwatna do wiedzy XXI wieku, przypomina mi to spór o moralność stosowania piorunochronów kiedy również Kościół się ostro sprzeciwił ich stosowaniu http://tiny.pl/hc9wfNiestety prawda jest taka że obecne nauczanie KK nie akceptuje całej seksualności człowieka i opiera się na wyobrażeniach na ten temat z co najmniej XIX wieku. Czy np zjawisko homoseksualizmu, biseksualizmu jest studiowane przez jakieś gremia naukowe powołane w tym celu przez Papieża??? czy są zespoły interdyscyplinarne naukowców seksuologów, psychiatrów,psychologów.neurobiologów i teologów zajmujące się seksualnością człowieka??? czy raczej się unika tematu a takowych zespołów się nie powołuję z lęku???? ( kazus komisji kościelnej dot antykoncepcji za Pawła VI) ze ich wynika prac będą jednoznacznie przeciwne oficjalnemu stanowisku KK , moim zdaniem nie da się wkoło powtarzać ze np homoseksualizm, biseksualizm jest niemoralny bo jest przeciwny naturze ….jeśli nie ma się wiarygodnych danych odnośnie tej własnie natury a ciężko je mieć jeśli się ignoruję badania nad przedmiotem problemu i wszystko z zasady się odrzuca bo nie zgodne z tradycyjnym nauczaniem , to samo dotyczy masturbacji , przypomnę ze kiedyś nawet zwykła nocna polucja też była uważana za coś moralnie podejrzanego.Przykro ze to wszystko muszę pisać w 2011 roku ….pewnie trzeba będzie czekać do 2154 roku kiedy to może prawnuczek Pana Artura triumfalnie napisze ze Komisja Soboru Watykańskiego IV uchwaliła nowy dokument dotyczący ludzkiej seksualności.

    2. ~gościówa

      > W Centrum Seksuologii nie podjęto się leczenia zbyt> wczesnego wytrysku, bo nie było stałej partnerki.> Warunkiem skutecznej terapii tej przypadlości jest podobno> brak chaosu z życiu intymnym.> Początkowo byłem zaskoczony, ale przyznam, że wyjaśnienie> psychologa było przekonujące. I nie było z pozycji> teologicznych bynajmniej.Przy czym to nie jest dowód na ogólną szkodliwość przygodnego seksu. Uprawia go przecież mnóstwo mężczyzn, którzy nie mają problemu z przedwczesnym wytryskiem. Analogicznie: Jeśli seksuolog każe leczyć jakąś dysfunkcję seksualną poprzez seks w określonej pozycji, to nie jest dowód, że pozostałe pozycje są dla ludzkości złe.

  11. Artur Sporniak

    Ja również jestem rozczarowany powyższym wpisem. Sądziłem, że zadanie moralnego uzasadnienia seksu tylko w małżeństwie nie będzie aż tak trudne. W międzyczasie próbowałem sięgnąć do jakiejś konserwatywnej lektury: dotarłem do „Pożądania” Scrutona (rozczarowanie) i „Celi naturalnych” Spaemanna. Niewiele z tego wynikło. Miałem do wyboru dalej szukać, czytać i rozmyślać, albo aktualny przedstawić stan badań – wciąż mnie niezadowalający. Gdybym jednak milczał, CSE i inni przestaliby tu zaglądać :). Zatem mamy to, co mamy. Nie wiem, czy nie zmienić trochę formuły bloga. W tej chwili wpisuję gotowy produkt, który jest przez was oceniany (zwykle surowo, i dobrze :). To formuła wygodna dla czytelnika, ale ma też koszty: noty pojawiają się z rzadka. Może warto byłoby, zamiast wklejania gotowych „artykułów”, dzielić się refleksją na gorąco… Na przykład pokazywać manowce, po których błądzę… Wówczas moglibyście mi towarzyszyć, podsuwać drogi wyjścia, których ja nie dostrzegam… Coś na kształt burzy mózgów…To mogłoby być ciekawe… Dziękuję KH za tak kompetentne uwagi. Nie mam ambicji, aby wtajemniczać na blogu w szczegółowe dyskusje teoretyczne współczesnej etyki – np. w spór teleologizmu z deontologizmem (który oczywiście sam w sobie jest pasjonujący). Podchodzę do etyki użytkowo (co wygląda na tautologię, bo etyka to przecież dziedzina praktyczna :). Stawiam problem i oczekuję od etyki rozwiązania, które byłoby jakoś przekonujące. Co to znaczy – przekonujące? Koniec końców, zadowalające moje etyczne intuicje (tu ufam, że nie tylko moje, gdyż nie jestem jakimś wyjątkowym egzemplarzem podmiotu etycznego :). A wszystko to w kontekście nauczania Kościoła, bo na tym blogu owo nauczanie staram się zrozumieć (choćby spierając się z nim). Dlatego perspektywa, z której piszę, to nie tyle anglosaska filozofia analityczna, którą bardzo zresztą cenię, tylko raczej neotomistyczny personalizm (Wojtyła, Styczeń, Ślipko, Szostek, Chyrowicz). A ta tradycja po swojemu interpretuje spór teleologizm-deontologizm. Zresztą nawet bliższy jej (i mnie także) deontologizm jest także swojsko rozwijany. W Pana interpretacji, idącej – jak mi się wydaje – właśnie za tradycją anglosaską, deontologizm jest ustawiony trochę do bicia. Oczywiście, nie może zadowalać taka perspektywa: ostateczne są bezwarunkowe normy czy powinności – i kropka. Deontologizm w wersji personalistycznej stara się uzasadniać także bezwarunkowe normy, odwołując się do tego, co niezbywalne dla osoby jako osoby (np. ochrona wolności, prawdomówność, przynajmniej minimów dóbr pozamoralnych niezbędnych do życia i rozwoju).Na razie tyle uwag formalnych. Chciałbym się jeszcze odnieść do konkretnych zarzutów czy propozycji, Ale zanim to uczynię, np. zanim spróbowałbym odpowiedzieć na pytanie: dlaczego czystość powiększa nasz dobrostan?, pomyślałem, że byłoby niezwykle interesujące usłyszeć Pana odpowiedź. Byłby mi wtedy na pewno łatwiej sformułować własne stanowisko. Dlaczego zatem czystość powiększać ma nasz dobrostan? Czy ktoś ma jakieś pomysły?

    1. ~gościówa

      > Nie wiem, czy nie zmienić trochę formuły bloga. W tej> chwili wpisuję gotowy produkt, który jest przez was> oceniany (zwykle surowo, i dobrze :). To formuła wygodna> dla czytelnika, ale ma też koszty: noty pojawiają się z> rzadka. Może warto byłoby, zamiast wklejania gotowych> „artykułów”, dzielić się refleksją na gorąco… Na> przykład pokazywać manowce, po których błądzę… Wówczas> moglibyście mi towarzyszyć, podsuwać drogi wyjścia,> których ja nie dostrzegam… Coś na kształt burzy> mózgów…To mogłoby być ciekawe…Rzeczywiście ciekawy pomysł.

    2. ~cse

      Zdecydowanie popieram zmianę formuły bloga tak, aby wpisy były częstsze – ędzie to lepsze dla dyskusji. Poza tym, będzie to chyba bliższe idei bloga…No i będzie mniej ponaglających komentarzy :-)pozdrawiamcse

      1. ~KH

        Właśnie – może tu Pan będzie uprawiał głośne myślenie, a gotowy produkt przedstawi na łamach TP? 😉

    3. ~KH

      Panie Arturze, mój komentarz, poza niuansami pojęciowymi a propos sporu konsekwencjalizm-deontologizm, miał przede wszystkim na celu pokazać, że problem znalezienia dobrej odpowiedzi na pytanie o uzasadnienie etyki seksualnej, jest w znacznej mierze niezależny od ww sporu. Jak zauważyło wielu komentujących – odwoływanie się do enigmatycznej dla większości ludzi „godności”, której to poszczególne zachowania seksualne miałyby urągać, nie jest zadnym etycznym uzasadnieniem, ale maskowanym brakiem takowego. Pisze Pan o swoistej interpretacji sporu teleologizmu z deontologizmem na gruncie personalizmu neotomistycznego. Nie jestem pewien, czy to jest swoista interpretacja 😉 Raczej wpisuje się w pewne większe zjawisko: chyba juz o tym wspominałem, ale postrzeganie konsekwencjalizmu jest obciążone utylitaryzmem (wiele osób utożsamia nawet te pojęcia), wśród samych filozofów istnieją rozbieżności nt. tego, czym konsekwencjalizm jest (z grubsza można to przedstawić tak: konsekwencjalizm jako teoria decyzji moralnych – tj. jaką regułą powinien się kierować podmiot – oraz konsekwencjalizm jako teoria tego, co jest podstawowym nośnikiem wartości moralnej). Od personalistów konsekwenjalizmowi (zwlaszcza w tym drugim sensie) dostaje sie niesłusznie za utylitaryzm Benthama… (zresztą podobnych schematów myślenia na linii filozofia anglosaska – kontynentalna jest wiele – kiedyś np. pokutowało przekonanie, ze f. analityczna jest antyreligijna, przeciwna teologii naturalnej etc., dziś te nieporozumienia są w odwrocie, choć czasem jeszcze gdzieś wyjdą na jaw w tej czy innej wypowiedzi).Czy w mojej interpretacji „ustawiłem do bicia” deontologizm? Nie chce się o to tutaj spierać, ale powiem tylko jedno: spójrzmy na paradygmatycznego deontologistę Kanta – wyraźnie mówi on, że dobrem fundamentalnym jest wola motywowana obowiązkiem moralnym, nie stany rzeczy w świecie. mam wrażenie, ze nasi personaliści bronia deontologizmu z zapałem godnym lepszej sprawy, jednocześnie dodając doń w istocie konsekwencjalistyczne, a może częściej aretyczne elementy (momentami s. Chyrobicz zdaje się w mojej ocenie sprowadzać konsekwencjalizm do skuteczności, jednocześnie inkorporując konsekwencjlistyczne elementy do deontologizmu, co moim zdaniem Kanta by raczej nie uradowało ;)). Sek w tym, że personalizm moim zdaniem bardziej pasuje do etyki cnót niż etyki obowiązku (choć, konsekwencjalista będzie oczywiście twierdził, ze pojęcie cnoty jest nabudowane na pojęciu (realnego) dobra, a sprzeczność pomiędzy utylitaryzmem czynu i etyką cnót jest pozorna, wynika z różnicy perspektyw czasowych). W każdym razie trochę szkoda, że tę starą, arystotelesowską tradycję współcześnie reaktywowali przede wszystkim Anglosasi (Ascombe, MacIntyre, Geach itd.), a nie neotomistyczni personaliści… Zresztą utylitaryzm da się nawet jakość godzić z etyką cnót – nie muszą to być zupełnie rozbieżne perspektywy (Natasza Szutta napisała zresztą książkę na ten temat – stosowny fragment jest tu: http://www.diametros.iphils.uj.edu.pl/pdf/diam11aszutta.pdf). Co do pytania, czy czystość powiększa nasz dobrostan, to ja bym powiedział tak:1. Co rozumiem przez czystość? Te pojęcia w kontekście małżeństwa i celibatu mają inne konotacje (swoją drogą nie zastanawiało Pana to, że czystość małżeńska w dyskursie kościelnym ma charakter stricte negatywny – redukowana jest często w praktyce do kwestii sprzeciwu wobec antykoncepcji…).Myśle, że zanim zabierzemy się za uzasadnianie czegoś, warto to porządnie dookreślić. Chodzi o abstynencję seksualną, czy pewien „czysty” (tj. pozbawiony jakiś „wypaczeń”) sposób przeżywania seksualności?2. Ja osobiście nie znam póki co satysfakcjonującej intelektualnie odpowiedzi na to pytanie (muszę przyznać, że ja się teoretycznie etyką seksualną nie zajmuję – to Pański blog zachęcił mnie do refleksji na ten temat, choć oczywiście prywatnie się nad tym zastanawiam nie od dziś). Mam jednak pewną – konsekwencjalistyczną w istocie – intuicję, jak można by to uzasadniać: należy zastanowić się, czy „czystość” (oczywiście jak ją już lepiej zdefiniujemy) nie jest po prostu pewną strategią zachowań etycznych, która ostatecznie ma dla nas lepsze konsekwencje (choć jeśli mówimy np. o ograniczeniu się mężczyzny do jednej partnerki, to uzasadnienie takie widzę póki co tylko w obrębie patrylinearyzmu – w kulturach matrylinearnych takiego uzasadnienia raczej nie dostrzegam, no chyba, że w ogólnej „wadzie” matrylinearyzmu, która objawia się w przypadku aktualnego braku dorosłych „braci” w danej grupie pokrewieństwa – co zresztą można uznać ja jakąś przesłankę uzasadniającą patrylinearyzm; psychologia ewolucyjna w połączeniu z patrylinearyzmem mogłaby wyjaśniać, dlaczego tak istotne jest dla kobiety to, aby zapewnić sobie opiekę, ze strony samca – dla tego ostatniego zaś spełnienie warunków samicy jest być albo nie być jego genów/dzieci, zaś rezultatem internalizacji tego faktu może być silne poczucie wagi wierności, nawet jeśli chwilowo przegrywa ono czasem z atawizmami). Do tego dochodzi wzrastająca na przestrzeni tysięcy lat rola więzi psychicznych, poczucia bezpieczeństwa emocjonalnego (zresztą czy nie jest tak, że wartość monogamii nabudowana jest na potrzebie bezpieczeństwa, którego „zdrada” miałaby pozbawiać? czy nie ma to odzwierciedlenia w typach relacji między kobietami i mężczyznami: tj. strona dominująca zdradza „dla przygody”, zdominowana – „dla bliskości”).Proszę nie traktować tego, co powyżej napisałem ani za wyczerpującą odpowiedź, ani za taką, do której byłbym szczególnie przywiązany. To tylko zapis krótkiego, głośnego myślenia…Pytanie zasadnicze pozostaje to samo: czym jest czystość, i co dobrego w niej widzimy (jeśli widzimy)?Pozdrawiam serdecznie!

  12. ~Shaak Ti

    Najbardziej „spodobało” mi się, ze pierwsze kontakty seksualne odciskaja piętno na dalszym rozwoju seksualnym i dlatego seks dopiero w małżeństwie. zważywszy, że ludzie coraz póxniej zawierają związki małżeńskie, to wygląda na to, ze początek rozwijania sie seksualnego powinnismy umiescić koło trzydziestki. a koło czterdziestki zawał. jakoś mało czasu… 😉 pozdrawiam i czekam na dalsze części 🙂

  13. ~gościówa

    Jest już na sieci nagranie ze spotkania red. Sporniaka na temat : „Czy Kościół zmieni nauczanie odnośnie etyki seksualnej?”http://tnij.org/ju4xRzeczywiście, zostałam zacytowana w pierwszym zdaniu wykładu… :-))) Dziękuję, Arturze! :-)))

    1. ~Artur

      Artykuł jest świetny. To chyba pierwszy raz, gdy ksiądz i publicysta katolicki odczytuje słowa z PnP wprost, a nie jako otwieranie drzwi czy coś podobnego. Niestety, jak na razie, nie ma żadnych reakcji na niego. Ani pozytywnych, ani negatywnych. Smutne…

  14. ~K.Z.

    Pytanie do Gościówy…Przepraszam, że piszę w całkowicie innym wątku, ale temat, który chcę poruszyć, z pewnością nie jest odwiedzany. W każdym bądź razie na tym forum ( przy jakimś temacie o animacji, czy zastanawianiu się czy zygota ma duszę ) napisałaś, że występuje coś takiego jak „hybryda” czyli że dwie zygoty mogą połączyć się w jedną i takowa zygota posiada dna od jednego bliźniaka i dna od drugiego. Oczywiście wiem, że takie coś istnieje. Ale mam pytanie następujące. A kiedy np., ktoś oddaje nerkę drugiej osobie, to czy wtedy biorca nie posiada w sobie dna zarówno swojego, jak i w nerce dna od biorcy? Może to byłoby na podobnej zasadzie jak kwestia z „hybrydami”. P.S. oczywiście wypowiedzieć może się każdy chętny :-]Pozdrawiam.

    1. ~gościówa

      No tak, ale pierwotny właściciel nerki pozostaje przy życiu, więc liczba dusz się zgadza.Przykład z hybrydą podałam, żeby pokazać, że jest problem z kościelną definicją człowieczeństwa od poczęcia. Kościół mówi, że od pierwszej komórki człowiek jest człowiekiem i ma duszę. W przypadku hybrydy powstaje pytanie: Co się dzieje z duszami obydwu bliźniaków? Zlewają się w jedną? Jeden bliźniak idzie do nieba, a pozostaje dusza drugiego? A po czym to poznać, który, jeśli zlanie się zarodków odbyło się w bardzo wczesnym stadium rozwoju, gdy były słabo zróżnicowane?

      1. ~K.Z.

        Pozostaje przy życiu, ale są też przypadki, że pobiera się narządy od osób, które zginęły w wypadku, ot chociażby. I wtedy kwestia dusz by się zgadzała. Może w takiej sytuacji mamy coś podobnego. Oczywiście nie chcę tutaj wyjść na apologetę animacji bezpośredniej. Uważam tylko, że to świetny blog do zadawania nurtujących i zawiłych pytań. A właśnie to mnie zastanawia, bo to dość „lotny” temat ostatnio.

        1. ~Politolog

          Temat jest jeszcze bardziej skomplikowany niż nawet te przykłady podane powyżej , kiedyś wysłałem Panu Redaktorowi dość duży materiał odnośnie współczesnej wiedzy embriologicznej i biotechnologicznej a tradycyjnej nauki o animizacji Duszy ale nie doczekałem się odpowiedzi …

          1. ~K.Z.

            A czy te materiały posiada Pan w wersji elektronicznej? Bo jeśli tak, to jakby była możliwość to także z chęcią bym poczytał.

          2. ~Politolog

            Chciałbym jakoś pomóc Panu ale niestety nie mam już tego materiału , może Pan Redaktor ma jeszcze gdzieś w archiwum poczty.Poza tym znalazłem takie oto teksty Jolanta KOSZTEYN”PROBLEM POCHODZENIA DUSZ LUDZKICHRefleksje na temat artykuu Stanisawa Ziemiaskiegopt. Jedna czy wiele dusz? może też coś wyjaśni http://tiny.pl/hcd2lOraz Ks. Tadeusz BIESAGA sdbPAT, Kraków”ANTROPOLOGICZNY STATUS EMBRIONU LUDZKIEGO”http://tiny.pl/hcd28Oraz polemiczny komentarz internauty na blogu red.Terlikowskiego- NEOspasmin http://tiny.pl/hcd8r szczególnie fragment ANIMACJA W MOMENCIE ZAPŁODNIENIA vs. ANIMACJA OPÓŹNIONE

          3. Artur Sporniak

            > Chciałbym jakoś pomóc Panu ale niestety nie mam już tego> materiału , może Pan Redaktor ma jeszcze gdzieś w archiwum> poczty.Rzeczywiście pod koniec października otrzymałem od Politologa maila z linkiem także na blog Terlikowskiega, na którym Podmiot Zbiorowy 1 wpisał niezwykle ciekawy elaborat. Znaleźć można go tutaj: http://www.tinyurl.pl?zpkiE9IcPolitologu, nie odezwałem się, gdyż temat duszy wciąż mnie przerasta, choć jest niezwykle ciekawy. Może kiedyś…

      2. ~MagCzu

        > Kościół mówi, że od pierwszej komórki człowiek jest człowiekiem > i ma duszę. W przypadku hybrydy powstaje pytanie: Co się dzieje > z duszami obydwu bliźniaków? Zlewają się w jedną? Jeden bliźniak > idzie do nieba, a pozostaje dusza drugiego? A po czym to poznać, > który, jeśli zlanie się zarodków odbyło się w bardzo wczesnym > stadium rozwoju, gdy były słabo zróżnicowane?Na wszelki wypadek dwa razy ochrzcić.

  15. ~K.Z.

    Dziękuję serdecznie za podesłane teksty. Trzeba mocnej, umysłowej ekwilibrystyki, żeby to wszystko zrozumieć. Jednak – pomimo wysiłku autora na blogu Terlikowskiego – uważam, że twierdzenie, iż dusza wstępuje już w momencie zapłodnienia (osobiście bardziej uważam, że w momencie syngamii, czyli kiedy chromosomy się ostatecznie połączą, co występuje jakieś 24h po wniknięciu plemnika do komórki jajowej) nie jest wcale nie do obrony. Uważam wręcz, że to twierdzenie można obronić. Co oczywiście nie zmienia faktu, że nikt z nas nie wie czy dusza istnieje, a jeśli tak, to czy faktycznie wchodzi do zygoty w momencie syngamii. To wszystko to dywagacje. A czy Wy macie jakieś swoje opinie na ten temat i swój pogląd, przy którym obstajecie ?

    1. ~Politolog

      Moja refleksja na ten temat jest jeszcze w trakcie” opracowywania intelektualnego”, też się nad tym tematem zastanawiałem ale póki co za dużo zmiennych ,ja ze swej strony dodał bym jeszcze jeden element układanki -fizykę kwantową wraz z teorią strun, cały czas w dywagacjach na temat animizacji Ludzkiej Duszy poruszamy się wokół embriologi i elementów biologii molekularnej w zakresie nauk empirycznych.Myślę ze zasada nieoznaczoności plus ( 11 wymiarowa M-teoria teorii strun) w myśleniu o energii i materii ma kluczowe znaczenie , wychodząc znacznie dalej poza chromosomy i DNA na poziom wibrujących strun energetycznych o długości Plancka .( pewnie więcej by powiedziała nam Gościówa)

      1. ~K.Z.

        No ale jak do tematu o duszy dodamy jeszcze m-teorie i teorie strun, to wszystko zostanie nam pięknie ścięte brzytwą Ockhama :-]. A tak całkiem serio to jedno jest pewne. Zygota po syngamii czyli złączeniu się chromosomów jest z pewnością „nowym bytem”. Czy ten byt posiada duszę, czy dopiero ta dusza zostaje „aktywowana” na jakimś późniejszym stadium rozwoju, to już ciężko powiedzieć.

        1. ~Politolog

          Brzytwa Ockhama niestety nie jest zasadna do układów złożonych nie spełnia zasady falsyfikowalność podam przykład – materia jest złożona z jednolitej substancji zgodnie z kryterium nie mnożenia bytów ponda miarę, a obserwacja mówi co innego składa się z ogromnej ilości cząstek atomowych -), drugi przykład na błąd logiczny brzytwy Ockhama – skąd się biorą dzieci? odpowiedz -przynosi je jeden bocian , a nie poprzez współżycie 2 osobników płci przeciwnej -) i tak dalej argumentum ad absurdum …a tu taka ciekawa animacja dająca ogląd na złożoność wszechświata http://tiny.pl/hm4qjCo do propozycji animizacji duszy w chwili połączenia chromosomów to mam pewne zastrzeżenie ponieważ czasem dochodzi do nieprawidłowego rozwoju tzw.ciąży zaśniadowej tzw zaśniad groniasty, albo co zrobimy z komórkami macierzystymi w procedurze klonowania ?? jaki one będą mieć statut??Można by faktycznie zastanawiać się nad Pańską propozycją tzw aktualizacji ze coś się dzieje i program DNA zostaje aktywowany ale czy już sama aktywacja ekspresji genów jest tożsama z działaniem pozamaterialnej Duszy??

          1. ~K.Z.

            Zaśniad nie przeczy istnieniu człowieka. Spotkałem się z opiniami, że zygota może zamienić się w nowotwór. Ale czym jest nowotwór? Rozwija się z patologicznie rozrośniętych komórek. Jeśli zygota jest jedną komórką, potem się dzieli, to ta owa komórka też może się zamienić w nowotwór. Nic to nie zmienia w kwestii statusu ontycznego tejże zygoty. Co do Pana pytania czy osobniczy zestaw DNA jest tożsamy z istnieniem niematerialnej duszy? – Odpowiadam: Nie wiem. Tak samo jak nie wiem czy w ogóle niematerialna dusza istnieje. Bo niematerialnych rzeczy nie da się zweryfikować empirycznie. Jeżeli dusza istnieje to dla mnie zostaje aktywowana albo w momencie syngamii, albo w momencie pierwszego „oddechu mózgu” – chodzi mi o to, kiedy zostaje aktywowany mózg, a mianowicie płód może na swój sposób myśleć, odczuwać, mieć jakąkolwiek świadomość. Natomiast te kwestie smugi pierwotnej, podziałów i ich zaprzestawania, kryteria implantacji itd, nie są dla mnie jakoś bardzo przekonujące. Ale mogę się najzwyklej w świecie mylić.

          2. ~Politolog

            Według mnie temat jest bardzo skomplikowany i wymaga długiego namyślenia , a zapewne rozwój nauki embriologii biologii molekularnej,neurobiologii i nauk empirycznych jak i refleksji teologicznej i filozoficznej może da większą liczbę danych na podstawie których można by wyciągnąć bardziej trafny logicznie wiosek, dla mnie temat jest otwarty i wymaga potężnego wysiłku intelektualnego o szerokim zakresie interdyscyplinarnym.

          3. ~K.Z.

            W zasadzie ciekawi mnie jeszcze jedno zagadnienie. Mianowicie czy wiadomo, co determinuje blastomery do zamiany w embrioblast lub trofoblast. Wiadomo, że zygota podczas bruzdkowania dzieli się na wiele komórek. Każda z nich jest totipotencjalna. Potem te komórki zaczynają się „układać” i niektóre tworzą następnie węzeł zarodkowy, z którego powstanie potem człowiek, a reszta trofoblast, z którego będzie stworzone łożysko. Zastanawia mnie czy już od pierwszych podziałów wiadomo, czy tymi komórkami kieruje jakiś mechanizm, który „z góry” wie, które komórki stworzą tarczę zarodkową, a które łożysko, czy może jest to kwestia przypadku i „ułożenia w danej chwili”.

Możliwość komentowania została wyłączona.