Udostępniam łamy bloga na list o problemach naszych seksualnych (obiecałem powrót do tematyki J). Temat ciekawy i wart dyskusji: „Dlaczego potrzebujemy edukacji seksualnej?” Tezy nieco kontrowersyjne – spróbuję się jeszcze odnieść do nich w komentarzach. Autor zgodził się na publikację. Polecam!
ASk
1. Połowa Polek nie ma i nigdy nie miała orgazmu. Nie czerpie więc ze współżycia przyjemności/rozkoszy, jaką zawsze (prawie zawsze-pominąwszy rzadkie zaburzenia psychiczne, czy wady budowy ciała) odczuwają mężczyźni. Każda kobieta może mieć orgazm. Jeżeli jest inaczej, to dlatego, że Polki i ich partnerzy nie dostali/nie dostają elementarnej wiedzy dotyczącej swojego ciała.
Nie dały im tej wiedzy ani ich rodziny, ani ich Kościół/oły. Jest więc obowiązkiem państwa wypełnić tę lukę i edukować o jednej z najważniejszych sfer ludzkiego życia. Udane życie seksualne czyni nas bowiem szczęśliwszymi i zdrowszymi. Seks jest darem, z którego „grzechem” jest nie korzystać. I jest on darem dla obydwu płci.
Seks, w którym przyjemność czerpie tylko jedna ze stron, jest gwałtem na godności człowieka; jest uprzedmiotowieniem kobiety (a w jakimś stopniu również i mężczyzny, starającego się, czy nie, dostarczyć rozkoszy).
2. Seksualność jest w Polsce wciąż „strefą zmitologizowaną”. Wśród mitów najbardziej niemądrych wymienię dwa:
a) Nieodłączny związek stosunku płciowego z prokreacją. Otóż, bez względu na to, czy wierzymy w akt boskiego stworzenia, czy jedynie w darwinowska ewolucję, nie możemy negować rzeczywistości. A zdrowy człowiek, w odróżnieniu od większości zwierząt, może odbyć stosunek płciowy codziennie. My ludzie, nie doświadczamy czegoś na kształt rui.
To między innymi seks czyni nas ludźmi.
b) Budowany na siłę (vide podręczniki szkolne) związek seksualnej rozkoszy i miłości.
Każdy z nas wie, że rozkosz można osiągnąć zarówno z kochaną żoną/mężem, jak i atrakcyjnym nieznajomym/nieznajomą, czy wreszcie w czasie masturbacji. Życie seksualne jest więc w ogromnym stopniu autonomiczne (z czego nie wynika, że wolna wola nie może nad nim panować). Boimy się tego i uciekamy w ideologię; w fałsz o podporządkowaniu tego, co cielesne uczuciom. Prawda jest inna i przyjęcie jej do wiadomości powinno skutkować właśnie pogłębionymi relacjami (na przykład w małżeństwie) i odpowiedzialnością. Życie w fałszu, odwrotnie, prowadzi nas do frustracji i coraz częściej niewierności (kocham męża, ale nie mam z nim udanego współżycia, więc zdradzam go z hydraulikiem).
3. Fatalna kondycja życia seksualnego wielu Polaków jest wynikiem niewiedzy; a ta jest warunkowana kulturowo. Największy instytucjonalny wpływ na tę sferę naszego życia, miały Kościoły chrześcijańskie (przede wszystkim Kościół Katolicki), traktujące seksualność z wielką podejrzliwością (delikatnie rzecz ujmując).
Życie Maryi matki Jezusa Chrystusa i Jego samego stało się przykładem godnym naśladowania nie tylko dla kapłanów i zakonników, ale i wiernych.
Jezus nie był żonaty dlatego, że odrzucał seksualność (którą się w ogóle nie zajmował w swym nauczaniu), a tym bardziej miłość; i nie tylko dlatego, że był Bogiem Wcielonym, ale również z tego powodu, że był „do bólu” odpowiedzialny. Wiedział, że zostanie zamordowany. Nie mógł więc pokochać jednej kobiety i założyć rodziny (choć kobiety cenił, bronił ich i chętnie z nimi przebywał).
Życie Jezusa nie może być (w tej części) naśladowane; więcej-masowe przejście na celibat, byłoby w gruncie rzeczy gnostycznym odszczepieństwem; negacją sensowności boskiego stworzenia.
Nie można również naśladować życia Maryi, bo tylko ona „poczęła za sprawą Ducha Świętego”.
Kościoły, chyba niezupełnie szczęśliwie, zaczęły używać manichejskiego języka, w którym „czystość” Jezusa i Maryi, została przeciwstawiona „brudowi” śmiertelnego ludzkiego ciała.
Jezus nigdy nie mówił, że stosunek płciowy jest „brudny”, a każde inne poczęcie, poza Jego, „skalane”.
Nigdy nie epatował nikogo dziewictwem swojej Matki.
W ogóle odrzucił obsesję czystości żydowskich kapłanów, na rzecz wrodzonej godności i piękna każdego człowieka (nie wyłączając np. prostytutek).
Edukacja seksualna może więc odbywać się mimo/na przekór długiej tradycji Kościoła (tradycji pisanej przez małe „t”; z punktu widzenia teologii, doktryny, dogmatu nie ma wszak żadnego powodu, by Kościół nie włączył się i nie sprzyjał edukacji seksualnej-najlepszym tego przykładem są książki księdza Knotza, zaakceptowane przez jego biskupa) albo z Kościoła wsparciem i błogosławieństwem.
Trzymając się starego, Kościół może tylko przegrać (kaleka pseudoedukacja ma miejsce i tak; irracjonalna postawa większości hierarchów w tej kwestii przynosi rozliczne szkody itede). Włączając się w proces edukacyjny (odważnie, bez kompleksów, przyznając się do nietrafnego „rozłożenia akcentów” w przeszłości)-jedynie wygrać.
4. Polacy nie mając dostępu do wiedzy rzetelnej, sięgają po inne jej źródła. Na przełomie zmian ustrojowych były to przede wszystkim kasety video z filmami porno. Dziś jest to również Internet (książek Polacy nie czytają). Każdy, kto oglądał przeciętną produkcję porno, wie, jak marne jest to źródło wiedzy o ludzkim ciele i jego potrzebach. Filmy porno, w których kobieta odczuwa rozkosz właściwie nie istnieją (pominąwszy amatorskie filmiki, gdzie seks jest o wiele bardziej udany). Zazwyczaj są to kilkunastominutowe, bardzo schematyczne produkcyjniaki (kilka tych samych pozycji, pośpieszny seks oralny, przeplatany seksem analnym itede.).
Jeżeli Polacy uczą się seksu z filmów porno, to nie dziwi brak orgazmów u ich partnerek.
Od kulturowo warunkowanej niewiedzy, Polacy uciekają (nie ze swojej winy!!!) do pornograficznej pseudowiedzy.
Dodajmy do tego życie celebrytów, z jego rozwodami i zdradami, opisywane w kolorowej prasie cieszącej się znacznie większym wzięciem niż szacowne dzienniki i tygodniki, a będziemy mieli koszmarny przedsmak tego, co już się dzieje i co na znacznie większą skalę czeka nas w przyszłości. Polacy zamiast żyć mądrze i pięknie, żyć będą głupio i brzydko w emocjonalno-pornograficznej kiczowatej papce.
Wiedza nas może uleczyć. Jest wiedza bowiem jakąś częścią Prawdy.
I bać się jej nie należy.
Dlatego każdy polski chrześcijanin powinien sprzyjać obowiązkowej edukacji seksualnej.
Michał Augustyn
Mąż i kochanek (swojej żony), ojciec, katolik, z wykształcenia belfer.
„b) Budowany na siłę (vide podręczniki szkolne) związek seksualnej rozkoszy i miłości. Każdy z nas wie, że rozkosz można osiągnąć zarówno z kochaną żoną/mężem, jak i atrakcyjnym nieznajomym/nieznajomą, czy wreszcie w czasie masturbacji. Życie seksualne jest więc w ogromnym stopniu autonomiczne (z czego nie wynika, że wolna wola nie może nad nim panować). Boimy się tego i uciekamy w ideologię; w fałsz o podporządkowaniu tego, co cielesne uczuciom.”Słuszne słowa. Autor bardzo dobrze to ujął. Ale dalej mam już wątpliwości: „Prawda jest inna i przyjęcie jej do wiadomości powinno skutkować właśnie pogłębionymi relacjami (na przykład w małżeństwie) i odpowiedzialnością. Życie w fałszu, odwrotnie, prowadzi nas do frustracji i coraz częściej niewierności (kocham męża, ale nie mam z nim udanego współżycia, więc zdradzam go z hydraulikiem).”To jest chciejstwo. Nie widzę, w jaki sposób uświadomienie sobie faktów wymienionych w pierwszej części wypowiedzi skutkowałoby pogłębionymi relacjami, odpowiedzialnością, brakiem frustracji i wiernością. Uświadomienie sobie przyczyny frustracji nie likwiduje frustracji. Uświadomienie sobie, że przyjemny seks i miłość nie muszą iść w parze, może poskutkować najwyżej tym, że gdy żona zdradzi męża z hydraulikiem, to nie będzie z tego rozwodzić i wychodzić za hydraulika, wmawiając sobie, że teraz jego kocha. 😉 Nie poskutkuje więc zwiększeniem wierności. Co do odpowiedzialności i pogłębionych relacji – nie wiadomo dokładnie, o co autorowi chodzi. Większość ludzi wychowanych w naszym społeczeństwie pewnie powiedziałaby, że skakanie w bok z hydraulikiem nie jest przejawem odpowiedzialności i pogłębionych relacji z mężem. Moim zdaniem, w ramach naszego systemu społeczno-rodzinnego (i ogromnej większości innych panujących na świecie i na przestrzeni dziejów) tego rodzaju frustracje są nieusuwalne.
„wszak żadnego powodu, by Kościół nie włączył się i nie sprzyjał edukacji seksualnej-najlepszym tego przykładem są książki księdza Knotza, zaakceptowane przez jego biskupa”Oo nie! Tylko jeszcze brakowało włączania się Kościoła w edukację seksualną! Brakuje tylko kościelnych podręczników do wychowania seksualnego w świeckich szkołach! Już właściwie od lat istnieją takie podręczniki, a wychowania seksualnego, w tych szkołach, gdzie ono się w ogóle odbywa, uczą katecheci. Sam ksiądz Knotz też pisze wiele bzdur, które na pewno nie powinny być przekazywane dzieciom.
” Filmy porno, w których kobieta odczuwa rozkosz właściwie nie istnieją (pominąwszy amatorskie filmiki, gdzie seks jest o wiele bardziej udany).”Dlatego zamiast potępiać pornografię, należy oglądać i promować tę udaną. 😉 Ja już gdzieś tutaj o tym pisałam (i o tych amatorskich filmikach też – ciekawe, czy autor listu wie o nich ode mnie, czy sam oglądał? 😉 ), że w którejś ze swych klasycznych książek prof. Lew-Starowicz pisał, iż właściwie należałoby edukować młodzież poprzez prezentowanie jej kulturalnej i wysmakowanej erotyki (pisał to gdzieś w latach 70.).
Zgadzam się ze wszystkim co wyżej napisane. Prawda jest taka,że Kościół o tej tak bardzo ważnej sferze ludzkiego życia zapomniał. Cielesność jest demonizowana i akcentuje się jej grzeszność – nieczystość a przecież jest cudownym darem. Samo zjednoczenie małżonków jest wolą Boga i miejscem gdzie można Go spotkać O czym w całości mówi Pnp Tak! jak najbardziej katolik potrzebuje edukacji seksualnej ale także potrzebuje świeżego i uczciwego spojrzenia na cielesno-zmysłową sferę jego życia by umiał korzystać z tego cudu i łaski jaką jest jego ciało i seks. By zaczął się nim cieszyć a nie stąpał jak po szkle i skupiał się gdzie może dotknąć i pocałować swoją żonę/męża a gdzie już nie, bo Kościół straszy grzechem śmiertelnym
List ciekawy, ale inicjatywa skazana na porażkę, bo podchodzi do problemu od d… strony (chociaż w tym kontekście to może być całkiem ciekawe ;-)). Autor wskazuje na ważny problem, wydaje mi się jednak, że zaproponowane rozwiązanie jest błędne.Gościówa ma rację, że dla dobra edukacji seksualnej należałoby raczej trzymać KK od niej z daleka. Samo przekonanie KK do sprawy edukacji seksualnej nie załatwia problemu podstawowego w tej sprawie czyli podejścia KK do seksu jako takiego.Jeśli kościelny głos w edukacji seksualnej ma wyglądać tak. jak nauki przedmałżeńskie, to ja dziękuję. Do dziś pamiętam, jak na naukach, w których uczestniczyliśmy z żoną, pani prowadząca przekonywała mężczyzn, żeby nie naciskali żon na zbyt częste zbliżenia, bo czy sami chcielibyśmy mieć robioną lewatywę co cztery dni?Zastanawia mnie też, jak autor chce pogodzić pewne oczywiste rozbieżności między stanowiskiem KK a tym, co edukacja seksualna podaje (tu zaznaczam, że nie mam pojęcia, jak wygląda program edukacji seksualnej w polskich szkołach; odnoszę się tu do poradników seksualnych dostępnych na rynku). Weźmy na przykład masturbację. KK traktuje ją jako czyn wewnętrznie nieuporządkowany tymczasem poradniki zalecają masturbację, jako sposób na poznanie własnego ciała, co ma pomóc w rozwiązaniu między innymi problemu braku orgazmu u kobiet, o którym wspomina autor. Jak miałaby wyglądać treść podręcznika/wykładu na ten temat? „Masturbacja jest dobra, bo pozwala poznać własne ciało, ale jest niedobra”? A może „masturbacja jest czynem wewnętrznie nieuporządkowanym, chyba że służy poznaniu własnego ciała”?A antykoncepcja? W edukacji seksualnej to jeden z podstawowych tematów, tymczasem rozdzielenie funkcji prokreacyjnej od współżycia jest przez KK nieakceptowalne (pomimo wszystkich paradoksów logicznych, które tu były dyskutowane dawno temu).Autor listu ma rację, że to KK w dużej mierze stanowi problem w akceptacji seksualności (także w kontekście wiedzy o niej), ale rozwiązaniem nie jest nakłonienie KK do czynnego udziału w tej edukacji. Rozwiązania widzę dwa:1. Ludzie przestają się przejmować tym, co mówi KK i wtedy edukacja seksualna będzie takim samym elementem, jak „inne edukacje”.2. KK zmienia swoje nastawienie do seksu, dopuszcza na przykład nieporonną sztuczną antykoncepcję i wtedy ludzie zmieniają swoje nastawienie do seksu (co, jak przypuszczam, oprócz krótkiego „zrywu” zaraz po zmianie stanowiska KK, będzie dość długim procesem) i edukacja seksualna będzie takim samym elementem, jak „inne edukacje”.Obawiam się niestety, że w rzeczywistości utrzymywane będzie status quo. Co jakiś czas pojawiać się będzie głos wołającego na puszczy, ale nic się zmieniać nie będzie.pozdrawiamcse
Jaką antykoncepcję zaliczyłbyś do „nieporonnej sztucznej antykoncepcji” ?? Bo w tym temacie też bywają sprzeczne informacje podawane.
Taką, która zapobiega połączeniu się plemnika z komórką jajową. Zwróciłbym tu uwagę raczej na „nieporonną” niż na „sztuczną”, bo wydaje mi się, że kryterium sztuczności/naturalności będzie coraz trudniej weryfikowalne ze względu na postęp medycyny i wiedzy o człowieku.pozdrawiamcse
> Do dziś> pamiętam, jak na naukach, w których uczestniczyliśmy z> żoną, pani prowadząca przekonywała mężczyzn, żeby nie> naciskali żon na zbyt częste zbliżenia, bo czy sami> chcielibyśmy mieć robioną lewatywę co cztery dni?Hahahaha!!! To jest wspaniałe! :-))) Artur powinien stworzyć na blogu jakąś księgę najlepszych cytatów!
Skoro nikt nie zwrócił uwagi, to ja to zrobię. Argumenty powinny być wysokiej jakości (zwłaszcza belfra) i takich błędów nie zawierać:> Jezus nigdy nie mówił, że stosunek płciowy jest „brudny”, > a każde inne poczęcie, poza Jego, „skalane”.Domyślać się można, że chodzi o niepokalane poczęcie. No więc ono nie dotyczy Jezusa (Jego dotyczy „dziewicze poczęcie”), lecz Jego Matki. To ona jest niepokalanie poczęta i nie ma to związku ze sposobem poczęcia, lecz faktem dziedziczenia grzechu pierworodnego.
Nic z tego nie wyjdzie! Edukacja seksualna, która jest do zaakceptowania w Kościele może przypominać to, co przeczytałem kiedyś przypadkiem w jakiejś publikacji Świadków Jehowy, a czego mottem może być zawarte tam twierdzenie mówiące, że kłamstwem jest mówienie, że krew ratuje życie. Na poparcie tezy o owym kłamstwie przytoczono wypowiedzi profesorów medycyny (sic!), także oczywiście Świadków Jehowy według których z transfuzją krwi wiążą się takie niebezpieczeństwa, że nigdy nie należy tego robić, a zawsze wybierać alternatywne metody leczenia. Wszystko to oczywiście na przekór zepsutemu światu, który propaguje relatywizm moralny, „drogi na skróty” i życie tak, jakby Jehowy nie było. Kościół zgodzi się na edukację seksualną, ale taką. która koncentrować się będzie np. na walce z antykoncepcją i propagowania połączenia seksualności nie z miłością bynajmniej,. tylko z sakramentalną małżeńskością, najlepiej według podręczników autorów pokroju ks. Dziewieckiego. Dlatego zanim postawione zostało pytanie, „dlaczego”, należałoby najpierw odpowiedzieć na pytanie, czy potrzebna jest edukacja seksualna. Uważam, że odpowiedź na to ostatnie pytanie – mając na względzie uwarunkowania kulturowe i religijne – wcale nie musi być jednoznaczna.
Wiem, że Jezusa poczęcie było dziewicze, a Jego Matki niepokalane (i co to znaczy też wiem).Za niedopatrzenie-przepraszam.Panu Arturowi dziękuję za udostępnienie blogu.Czytelnikom za komentarze.Jeszcze raz; tym razem krótko:uważam, że seks, w którym kobieta nie czerpie przyjemności (cielesnej) jest kobiety uprzedmiotowieniem; a to z kolei-w sprzeczności stoi z chrześcijańskim przekazem.Ergo: Kościół nasz, z powodów przez licznych opisanych-mniejsza o wartościowanie, popełnił błąd.W skutkach brzemienny; bo najważniejsze jest, żeby nie krzywdzić drugiego człowieka.Nie ma żadnych teologicznych, dogmatycznych itede. powodów, by Kościół nie chciał edukacji seksualnej.Ba, jest dokładnie przeciwnie.Myślę, że Jezus się cieszy z tego, że moja żona ma orgazm.I to by było na tyle.AmenPanie Arturze-lance, może niekoniecznie w dłoń, ale do boju na pewno!Pozdrawiam z Oslo.M. Augustyn
> Jeszcze raz; tym razem krótko:> uważam, że seks, w którym kobieta nie czerpie przyjemności> (cielesnej) jest kobiety uprzedmiotowieniem; a to z> kolei-w sprzeczności stoi z chrześcijańskim przekazem.> Ergo: Kościół nasz, z powodów przez licznych> opisanych-mniejsza o wartościowanie, popełnił błąd.> W skutkach brzemienny; bo najwna ażniejsze jest, żeby nie> krzywdzić drugiego człowieka.> Nie ma żadnych teologicznych, dogmatycznych itede.> powodów, by Kościół nie chciał edukacji seksualnej.> Ba, jest dokładnie przeciwnie.> Myślę, że Jezus się cieszy z tego, że moja żona ma orgazm.A co żona na to? Domyślam się, że też się cieszy. Ale pytam, bo my, mężczyźni patrzymy z męskiego punktu widzenia: udany seks to ten z (widocznym!) orgazmem. Zdaje się, że kobiety mają bardziej urozmaicone podejście do udanego seksu. Niektóre ponoć nie potrzebują orgazmów (wyraźnych :). Sądzę, że nieprzedmiotowy seks jest wtedy, gdy oboje są z niego zadowoleni – to nie jest jednoznaczne z przeżyciem koniecznie orgazmu przez kobietę! Wielokrotnie czytałem przestrogi, by nie traktować współżycia wyczynowo. Poza tym czytałem też gdzieś, że na nasz męski mózg (to oczywiście spadek po małpich przodkach) działa niezwykle silnie przede wszystkim bardzo podniecona kobieta (odpowiednik samicy w rui). Zatem troska o orgazm nie musi być aż tak bezinteresowna. 🙂 Co nie oznacza, oczywiście, że nie powinniśmy się troszczyć o orgazm naszych kobiet. Powinniśmy się troszczyć, ale ważniejsze jest dążenie do jak najlepszego wzajemnego zrozumienia, a nie jak najlepszego orgazmu.
> Niektóre ponoć nie potrzebują orgazmów Ponoć. :-/Nie bardzo w to wierzę.Raczej sądzę, że wiele kobiet wychowanych jest w przekonaniu, że należy poprzestawać na małym, rezygnować z własnych korzyści, nie dążyć zbyt ambitnie do zwiększenia własnej przyjemności itp. I dlatego naturalne dążenie do maksymalnej przyjemności jest u nich przytępione.Z lektury zwierzeń kobiet na forach internetowych wyciągnęłam taki wniosek: Te kobiety, które często mają orgazm – gorzej znoszą, gdy go nie mają. Po prostu człowiek przyzwyczaja się do dobrego.
Błąd! Błąd! Błąd!Panie Arturze!Zadowolone z braku orgazmu są TYLKO TE KOBIETY, KTÓRE GO NIGDY NIE MIAŁY!!!Pan jest zadowolony z seksu, wtedy gdy nie ma wytrysku (a i to porównanie jest bez sensu, bo facet po prostu zawsze czuje w trakcie przyjemność)?Moją żonę ta dyskusja śmieszy. Bo dla niej oczywiste jest, że ma orgazm (jasne, że jak „nie ma dnia”, to fajne jest dla niej samo zbliżenie, w czasie którego czuje przyjemność; ale taki stan rzeczy jest właśnie wyjątkiem, a nie regułą).Argument nie do podważenia: wierzy Pan, że jesteśmy stworzeni tak? Nie ważne, jak Bóg wpływał na ewolucję, jak do kreacji doszło, ale wierzy Pan, że Bóg maczał w nim palce. Prawda?No to moja zona ma:-orgazm łechtaczkowy;-orgazm pochwowy (zupełnie inny od łechtaczkowego-tak twierdzi);-ba, kobieta (nie wiem, czy każda) może nawet mieć wytrysk (ejakulat).W porównaniu z naszym siusiakiem (i właściwie jednym rodzajem orgazmu), to kobiety są o jeden stopień wyżej w ewolucji!To Bóg się pomylił, że dał kobietom taki potencjał?Nie Panie Arturze!To Kościół się mylił.Kobieta jest STWORZONA DO TEGO, BY MIEĆ ORGAZM!Niech mi Pan nie mówi, że kobieta ma fajnie, jak nic nie czuje.Bo wtedy to rzeczywiście, mniej więcej jest lewatywa…AmenPozdrawiam.Michał Augustyn
> Błąd! Błąd! Błąd!> Panie Arturze!> Zadowolone z braku orgazmu są TYLKO TE KOBIETY, KTÓRE GO> NIGDY NIE MIAŁY!!!OK. Ustalmy, co nas łączy, a co dzieli. Wychodzi Pan od faktu, że 50 % Polek żyjących w małżeństwie nigdy nie doświadczyło orgazmu. Dobrze to czy źle? Pan mówi: fatalnie! Zgadzam się, to źle świadczy o świadomości owych Polek. Prawdopodobnie zwichrowane jest ich podejście do seksualności. Zapewne z różnych powodów, nerwica eklezjogenna czyli negatywny wpływ nawiedzonych kaznodziejów to tylko jedna z przyczyn. Innymi mogą być np. brak docieplenia w dzieciństwie ze strony taty, idący z pokolenia na pokolenie emocjonalny chłód matek, przykre doświadczenia od męskich rówieśników, kultura, która wmawia kobietom, że są generalnie beznadziejne, itd. Spodziewam się, że prosta wiedza na temat: „jak osiągnąć fizjologicznie orgazm”, nie zawsze tu może wystarczyć jako antidotum.Nie zgadzam się natomiast ze stwierdzeniem, że udany seks zawsze musi być zwieńczony kobiecym orgazmem. To nieuzasadniona generalizacja – kobieca seksualność jest zbyt skomplikowana, wielostronna i subtelna, by wyznaczać jej proste kryteria oceny czy wartościowania. Znowu, wiele zależy od konkretnego przypadku. (Zwracam uwagę, że obaj – i Pan, i ja – mamy poznawczy wgląd w jedno tylko egzemplum kobiecej seksualności, stąd generalizowanie osobistych doświadczeń jest wielce ryzykowne 🙂
> Spodziewam się, że prosta wiedza na temat: „jak osiągnąć> fizjologicznie orgazm”, nie zawsze tu może wystarczyć jako> antidotum.> Nie zgadzam się natomiast ze stwierdzeniem, że udany seks> zawsze musi być zwieńczony kobiecym orgazmem. To> nieuzasadniona generalizacja – kobieca seksualność jest> zbyt skomplikowana, wielostronna i subtelna, by wyznaczać> jej proste kryteria oceny czy wartościowania. E tam. Arturze, chyba robisz z kobiet istoty bardziej duchowe niż nimi są. Jeśli mężczyźna buduje swoje poczucie wartości i zadowolenie z życia na fizjologicznym osiągnięciu orgazmu, to dlaczego niby z kobietami ma być inaczej? (Bardziej subtelnie, psychologicznie, duchowo…) Nie. Kobieta jest człowiekiem cielesnym zupełnie w takim samym stopniu jak mężczyzna. (Aż śmieszne, że muszę takie rzeczy pisać.) Taka idealizacja kobiet, jaką wprowadzasz, jest kolejnym rodzajem wciskania kobietom, jakimi być powinny zdaniem mężczyzn.
Dokładnie tak!Z punktu widzenia fizjologii, kobieta ma większe od nas facetów pole do popisu (powtarzam się, ale może warto, bo Z.F. tez odbierał kobietom prawo do orgazmu pochwowego, uznając tylko łechtaczkowy albo odwrotnie nieważne; oczywiście sto lat temu we Wiedniu i tak wiedział więcej od całej reszty).Jasne, że mówię przede wszystkim o tym, czego doświadczam, ale coś tam również przeczytałem, mam trzy siostry i z wieloma kobietami rozmów bez liku (tak się składa, że lubią ze mną gadać; widocznie wciąż jestem przedstawicielem rzadkiego gatunku faceta, co się nie krępuje gadać o waginach).I oczywiście nie mam pretensji do bycia wyrocznią.Zgadzam się jednak z Panią „gościówą”-nie róbmy z kobiet dziwolągów nastawionych, co najwyżej, na duchowe ekstazy.Wystarczająco długo nam się to udawało (ze szkoda dla obojga płci).Nie napisałem, że za każdym razem kobieta musi mieć orgazm. Czasem może nie mieć. Jak często? Nie wiem.Może niech decyduje dwoje kochających się ludzi.Ja bym się źle czuł, gdyby to było częściej niż z orgazmem.Ktoś tu napisał, że orgazm zaczyna się w mózgu itede.W ten sposób to o wszystkim można napisać, że się zaczyna w mózgu.Dobry obiad w restauracji, fajny koncert itede.Ja o orgazmie mózgu nie słyszałem.Mój orgazm zaczyna się najczęściej w gałach (oczętach jak kto woli).Patrzę i … się zaczyna. Czasem się zaczyna we łbie, ale też od obrazków.Tak samo jest chyba z kobietami. Patrzą i jak widzą fajnego faceta (niekoniecznie przeciętnego rodaka z brzuchem piwnym itede) to się robią mokre.Czasem orgazm się zaczyna od pieszczot (no może nie jesteśmy od razu napaleni, ale tu się cmokniemy, tam popieścimy i już mamy ochotę).Różnie to bywa. Niech się zaczyna gdzie chce, ważne, żeby przyszedł.Inny internauta napisał, że w edukacji seksualnej nie chodzi o instrukcję dla Jasia, jak ma pieścić Małgosię z ławki, żeby miała orgazm.A dlaczego nie?Przepraszam, ale ja się nie urodziłem z wiedzą, gdzie moja Taniula ma łechtaczkę, co to jest tzw. punk G (w rzeczywistości nie punkt) itede.Co jest złego w dostarczaniu takiej wiedzy?A wracając do katolików: większość ma takie blokady emocjonalne, tak zerową wiedzę posiada, że to po prostu zgroza (i nie piszę tu o czytelnikach T.P.).Kult dziewictwa, brud (bo taka jest opozycja czystości), seks tylko w powiązaniu z prokreacją, celibat naszych księży… Mam rodzinę w Galicji-wiem co mówię (w zeszłym roku mój wujek powiedział, że jak by ciotce zaproponował seks oralny to by zawału dostała; wódeczkę razem piliśmy).To było chyba na tyle.Pozdrawiam serdecznie wszystkich dyskutantów.P.s. Zobaczcie kochani, jest: nie pożądaj żony bliźniego swego; czyli jest jasne, że Bóg uważał pożądanie własnej za normalne. Co ten święty Augustyn za bzdury wypisywał… (ale oni w pierwszych wiekach byli po prostu pod wielką presją skonstruowania jakiejś sensownej interpretacji pobytu Boga Wcielonego na Ziemi; trza przejść nad tym do porządku i robić swoje, głosząc dobrą nowinę: kochajcie się i seks uprawiajcie).
Jeszce kilka zdań.Panie Arturze wracając do sedna, czyli tezy o konieczności edukacji seksualnej.Profesor Starowicz robił w PRL-u pierwsze badania i o ile dobrze pamiętam wychodziło mu, że tylko nie więcej niż 20 procent Polek miało kiedykolwiek orgazm.To była końcówka lat 80-tych. Niedawno czytałem, że połowa Polek deklaruje, iż miała orgazm.Bez względu na to, jak dokładnie wyglądają te badania (ile procent z tej polowy miało orgazm tylko raz itede, jaki jest wiek respondentek, miejsce zamieszkania itede-warto byłoby zaprosić do naszej rozmowy specjalistę, który takie badania robi), to jednak widać wyraźną tendencję.Przybywa Polek, które przynajmniej miewają orgazm.Wynika z tego jasno, jak myślę, że kobiety mogą mieć normalne życie erotyczne, tylko trzeba im w tym pomóc (statystyka choć się polepsza, to jednak nadal wystawia Polakom żałosne świadectwo; rycerscy może i jesteśmy, ale wielu aż tak, że się do łóżka pchają w zbroi).Do tego dochodzą argumenty związane z fizjologią; o czym już było-kobiety są po prostu stworzone do seksu!Wydaje mi się, że obiegowa teoryjka, że kobiecie orgazm do szczęścia potrzebny nie jest, może być książkowym przykładem racjonalizacji (chyba tak to psychologowie nazywają). Nie mogę sięgnąć czereśni na drzewie, więc sobie imaginuję, że na pewno robaczywe, kwaśne, no nie do zjedzenia. I już mi lepiej. Ludzie lubią się sami okłamywać.Trzeba by też zapytać naszych kapłanów, czy naprawdę przekonują ich argumenty świętego Augustyna, czy też jednak racjonalizują sobie (a nie powinni), to co odebrał im celibat (żeby nie było-nie jestem jego przeciwnikiem). I na koniec jeszcze jedno: prawie wszyscy i tak skończymy jak tego chciał Augustyn z Hippony (dobrze pamiętam?); czyli właśnie w celibacie, który zaordynuje biologia.Ale póki „siła w lędźwiach jest”, jak mawiał Podbipięta, to avanti!Michał AugustynP.s. Jeżeli moje wpisy były/są chaotyczne-przepraszam. Pracuje fizycznie 10 godzin dziennie, plus dojazd do pracy. Bardzo zmęczony jestem.Naprawdę miło się gadało.P.p.s. A szacowny Tygodnik, by nie mógł w wersji papierowej (to jednak co namacalne, jakoś mi bliższe) w całości o edukacji seksualnej być?
Dla zainteresowanych, jedno z takich forów, gdzie pobożne, katolickie kobiety mówią, co naprawdę sądzą o orgazmie. Dosyć się to nie zgadza z tym, co pisze Artur:http://tnij.org/h77h
> Dla zainteresowanych, jedno z takich forów, gdzie pobożne,> katolickie kobiety mówią, co naprawdę sądzą o orgazmie.> Dosyć się to nie zgadza z tym, co pisze Artur:> http://tnij.org/h77hGościówa, pod linkiem nie ma forum, jest za to okienko komentarza z mojego bloga. Coś się źle wkleiło…
Mimo wszystko upomnę się także o te kobiety, którym trudno o orgazm, choć są znakomicie wyedukowane. Procesy fizjologiczne nie są zależne wyłącznie od naszych działań (i wiedzy), zależne są także od tak trywialnych rzeczy jak hormony. Ochota na seks i zdolność szczytowania zależy od układu hormonów, w tym w dużej mierze od poziomu testosteronu. Nadnercza niektórych pań produkują go więcej (ponoć tak mają brunetki), innych mniej. Poza tym zdolność orgazmu zależy także od fazy cyklu. Podobno aż 60% kobiet ma trudności z ochotą i szczytowaniem w okresie niepłodnym. Co im można zalecić – lepiej nie współżyjcie, skoro szansa na orgazm jest niewielka? Stawajcie na głowie, by jednak mieć ten nieosiągalny orgazm? Czy po prostu pozwólcie sobie na odrobinę przyjemnego relaksu we dwoje – to i tak się opłaci? Dlatego proponuję wprowadzić rozróżnienie: orgazm nie jest celem kochanków, jest ich narzędziem (czasem dostępnym, czasem niedostępnym). A celem (w wersji minimalistycznej) jest przyjemne spędzenie wspólnie czasu.
Jednak, Arturze, coś pomieszałeś. To, że kobiety z czysto fizjologicznych powodów czasem nie osiągają orgazmu, wcale implikuje, że w ich odczuciu orgazm nie jest im potrzebny. Sama fizjologiczność problemu nie powoduje, że człowiek przestaje odczuwać go jako problem.
Panie Arturze!Proszę uważać z powoływaniem się na takie opinie.Kto robił takie badania?Rozumiem, że wśród kobiet, które jednak orgazm miewają?Z mojego doświadczenia: niczego takiego nie zauważyłem.Nam też poziom testosteronu się waha. Jasne, że raz mamy ochotę bardziej, raz mniej.Przyzna Pan jednak, że fajne pończochy robią swoje?Może więc z tymi hormonami jest tak, że jak się mózg połechce odpowiednim bodźcem, to i hormony się wydzielą?Trzeba by zrobić eksperyment bardzo niemoralny: otóż weźmy panią, która ma dni niepłodne i kłopot z orgazmem i zostawmy ją na chwilę z pięknie umięśnionym przystojnym … hydraulikiem na przykład.Z dobrego serca radzę: proszę żony nie wystawiać na takie pokuszenie.Poruszamy się na ruchomych piaskach i trzeba uważać z jakimiś ostatecznymi tezami (do siebie samego też kieruję tę uwagę).Taką anegdotę Panu opowiem:kiedy kończyłem studia podyplomowe z wosu (byłem 7 lat belfrem), to zaproponowano nam „nakładkę” z prz. do ż. w rodz.I przyszła pani seksuolożka, która bajała jak Freud sto lat temu, że tylko łechtaczkowy jest możliwy.Zapytałem ją, czy moja żona:a) jest mutantemb) kłamie (udaje)c) może jednak Freud się myliłZ tych studiów pod. zrezygnowałem; jakiś czas później chyba w Dużym Formacie był wywiad jakąś panią prof, która nie tylko mówi, że łechtaczkowy zupełnie inny od pochwowego, ale jeszcze o kobiecym wytrysku (tak jest możliwy!), punkcie g (super sprawa, wcale nie trudno to miejsce znaleźć-ziemia się trzęsie) i nawet (to już się nawet w mojej erotomańskiej pale nie mieści) o orgazmie analnym (uff). Chyba tytuł wywiadu to właśnie Kobiecy Wytrysk (znajdzie Pan; może to były Wysokie Obcasy).Nikt przez setki (tysiące) lat się nie zajmował kobietami na serio. Niestety feministki mają czasem rację.Dzisiaj poznajemy fizjologię i naprawdę trzeba ludziom dać wiedzę (bo będą dzięki niej zdrowsi i szczęśliwsi).I na koniec: mówi Pan, że taki stosunek bez orgazmu kobiety to mile spędzony czas. Dla kobiety może mile, ale coś mi się wydaje, że dla faceta trochę więcej. Prawda?Proporcje mocium panie. Moim zdaniem: hormon na pohybel, trza pieścić i orgazm będzie.Pozdrawiam
To typowo męski punkt widzenia, minimalistyczne podejście każdego faceta, który podczas każdego zbliżenia będzie miał swój wytrysk, niektórym wystarczy nawet kilka minut…prawda? to, że kobieta nie osiąga orgazmu jest wyłącznie winą kochanka, bądź też pseudokochanka. Wy mężczyźni nie znacie potrzeb kobiet, swoich kobiet, lub też w ogóle one was nie obchodzą, gdybyście podczas aktu kochania się byli bardziej skupieni na partnerce, a nie na sobie, wasze kobiety miałyby orgazm za każdym razem, nawet „podczas dni niepłodnych”. Notabene te statystyki: „60%….” – to bzdury, powtarzam: wszystko zależy od partnera, jego zaangażowania, empatii, pomysłowości, większego nastawienia na partnerkę, niż na siebie….jestem za tym żeby wyedukować seksualnie mężczyzn w tym kraju!!!
Pełna zgoda Pani Nicolo!Tylko jakoś nie bardzo się czuję częścią grupy, o której Pani wspomniała.Po to między innymi ta dyskusja na blogu.Też uważam, że edukować należałoby w pierwszej kolejności Polaków (kiedyś Cezary P., macho lat 90-tych, z rozbrajającą szczerością powiedział, że „stosunek to ile trwa, 30 sekund…”; zgroza).Ale gdyby kobiety się dowiedziały w szkole, że natura je obdarzyła tak potencjalnie bogatym życiem erotycznym (a kultura im owo odbierała przez setki lat), to by od swoich chłopaków, mężów itede. zaczęły wreszcie wymagać.Prawda?Edukujmy więc wszystkich Pani Nicolo.Pozdrawiam
Ojej, przepraszam za błąd. To jest forum o NPR, tutaj link od przykładowego miejsca w dyskusji, ale warto przeczytać dalsze posty: http://tnij.org/h8h3
> Ojej, przepraszam za błąd. To jest forum o NPR, tutaj link> od przykładowego miejsca w dyskusji, ale warto przeczytać> dalsze posty: http://tnij.org/h8h3Nooo, ale się dziewczyny rozgadały. 🙂 Dawno nie zaglądałem na to forum. Może czytam tendencyjnie, ale w różnorodności głosów dostrzegam raczej potwierdzenie mojego ostrożnego podejścia wobec wagi orgazmu. 🙂
> Może czytam tendencyjnie, ale w różnorodności głosów> dostrzegam raczej potwierdzenie mojego ostrożnego> podejścia wobec wagi orgazmu. :)Moim zdaniem w tym wątku przeważają głosy internautek uważających, że brak orgazmu jest problemem.
Ja to nawet nie widzę wpisu, że ktoś w braku orgazmu problemu nie widzi.Pani Gościówko, z seksem w Polsce jest jak ze wszystkim. Totalna ideologizacja.Się rzeczywistość nie zgadza z ideologią, tym gorzej dla rzeczywistości.Nie ma orgazmu: widocznie tak musi być. Siła wyższa. Hormony (w ogóle to jak wiadomo, kobieta jest niewolnicą hormonów; stąd histerie itede.). Prawda jest taka, że w Polsce połowa facetów jest przerażona pełzającą rewolucja seksualną.Bo jak to, ich zona też może kogoś pożądać (ile razy dziennie facet grzeszy myślą w dzień upalny…; kiedyś taką grafomańską frazę popełniłem w liście do żony:Na Karl Johans Gatezdradziłem Cię dzisiaj z pięćset razy;wciąż czuję się bez skazy,któż byłby obojętny na takie krajobrazy…)?Żona może mieć kilka rodzajów orgazmu?To jest wprost przerażające!Trzeba uciekać do św. Augustyna.W kupie siła.Ha, ha, ha.
> Na Karl Johans Gate> zdradziłem Cię dzisiaj z pięćset razy;> wciąż czuję się bez skazy,> któż byłby obojętny na takie krajobrazy…)?A, to ładne! 😀
Zgubiłem linijkę;powinno być:”i bez obrazy,wciąż czuję sie bez skazy, którz byłby obojętny na takie krajobrazy…ref. Po co nam fiordy,gdy pięknych dziewcząt wokół całe hordy…”Ha,ha.
Zgubiłem linijkę;powinno być:”i bez obrazy,wciąż czuję sie bez skazy, którz byłby obojętny na takie krajobrazy…ref. Po co nam fiordy,gdy pięknych dziewcząt wokół całe hordy…”Ha,ha.
> Dawno nie zaglądałem na to forum.> Może czytam tendencyjnie, ale w różnorodności głosów> dostrzegam raczej potwierdzenie mojego ostrożnego> podejścia wobec wagi orgazmu. :)Hmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmm, Arturze, może przeczytaj dalszy rozwój akcji na forum… Od tego miejsca: http://tnij.org/ieqi;-))))
Brakuje w dyskusji glosu fachowców. Nie mam na myśli Omnibusa Starowicza, ale lekarzy praktyków w zakresie medycyny seksualnej, a także psychoseksuologii.
> Nie ma żadnych teologicznych, dogmatycznych itede.> powodów, by Kościół nie chciał edukacji seksualnej.Jeszcze co do edukacji seksualnej. Kto czyta ten blog od początku, być może pamięta pierwszy wpis o tym, jak to Kościół potępił Bogu ducha winnego Van de Veldego i jego fachowy poradnik „Małżeństwo doskonale”. Dzisiaj Kościół nie potępia, a nawet, jak zauważa pan Michał, sam poradniki wydaje (np. o. Knotza). Dzisiaj nie ma problemów z dostępem do fachowej wiedzy – półki księgarskie uginają się od poradników, a internet aż skrzy się od różnego rodzaju stron z poradami. Co za trudność siąść i włączyć google? Problem jest gdzie indziej: o wiele poważniejszą sprawą niż brak orgazmu u Polek jest brak elementarnej ambicji Polaków, masowy brak potrzeby choćby minimalnego rozwoju. Większość z nas zadowala się byle czym i nie ma odruchu krytycyzmu, niezadowolenia z siebie i pragnienia kształcenia (najlepiej ustawicznego). A dzisiaj są tak fantastyczne możliwości i w taki łatwy sposób!Stąd realistyczny postulat pana Michała, aby objąć wszystkich szkolnym obowiązkiem edukacji seksualnej. Zgadzam się, ale pytanie: jakiej edukacji? Nie wydaje mi się, aby dobrym pomysłem było instruowanie Jasia jak ma doprowadzić do orgazmu Małgosię z sąsiedniej ławki. Młodzież powinna otrzymać rzetelną wiedzę biologiczną i przede wszystkim wiedzę na temat funkcjonowania najważniejszego organu seksualnego, jakim jest… mózg. Zwłaszcza w dziedzinie emocji, ich wagi w naszym życiu i niebezpieczeństw z nimi związanych (np. uzależnień). Zauważcie, że tego w szkołach nie ma. Choć i wiedza jest już ogromna na ten temat i znaczenie tej wiedzy w naszym życiu. Tego nie rozumiem. Takie dwie uwagi miałbym do dopowiedzenia.
> Większość z nas zadowala się byle czymHa, Arturze, okazuje się, że kawałek wyżej dokładnie to samo rozumowanie odniosłam do kobiet, które nie odczuwają potrzeby orgazmu…Przepraszam, jeśli którąś kobietę uraziłam. Ale ja naprawdę tak uważam: Człowiek, który nie ma potrzeby dążenia do przyjemności, jest czegoś sztucznie pozbawiony.
Sed contra. Znalazłam też argument przeciwko własnemu stanowisku.Jeśli typowe w populacji ludzkiej jest, że mężczyźni mają większe libido, to być może po prostu wielu kobietom nie przy każdym zbliżeniu zależy na przyjemności, bo nie mają ochoty, bo gdyby nie chęć partnera, to z własnej inicjatywy nie podjęłyby zbliżenia. Jeśli to prawda, to w parach, gdzie kobieta ma większy temperament od mężczyzny (też zdarzają się), powinno być odwrotnie: Mężczyznie powinno nie zawsze zależeć na orgazmie, powinna wystarczyć bliskość. Ciekawe, czy ci mężczyźni rzeczywiście tak czują.
Wydaje mi się, że dla dalszej dyskusji przydatne byłoby zdefiniowanie zakresu tej edukacji seksualnej, o której mówimy.Pan Michał nawołuje do edukacji, ale jednocześnie odnosi to nawoływanie do polskich chrześcijan, a więc w dużej większości katolików. Zwracam uwagę, że edukacja seksualna to nie tylko nauka o narządach płciowych czy współżyciu między kobietą i mężczyzną, które z punktu widzenia KK, są hmmm… „światopoglądowo akceptowalne”, lecz także nauka o masturbacji, homoseksualizmie czy monogamii seryjnej, które już akceptowalne nie są. Obawiam się, że edukacja seksualna opatrzona moralizującym komentarzem opartym na nauce KK lub przedstawiająca tematy „odfiltrowane” przestanie być edukacją seksualną a stanie się nauką katolickiej etyki seksualnej. Jak miałby więc wyglądać program nauczania w tym zakresie (i to taki, który miałby być wspierany przez katolików)? Jakie tematy powinny być poruszane na jakim poziomie? Pozdrawiamcse
Aż dziw bierze ze Pan Artur pisze w komentarzach takie” obiegowe półprawdy” , przecież powszechnie wiadomo ze potrzeby seksualne – http://tiny.pl/hrq88 są uwarunkowane wieloma czynnikami w tym biologicznymi,psychicznymi oraz środowiskowymi ( patrz temperament- reaktywność układu nerwowego ,fluktuacja potrzeb seksualnych uwarunkowanych biochemicznie i genetycznie) i jedne kobiety cenią bliskość intymność bardziej niż za każdym razem przeżycie z partnerem orgazmu a inne potrzebują zarówno orgazmu jak i bliskości.Ponadto jak badania wskazują wraz z wiekiem potrzeby seksualne kobiet rosną a zawiązane to jest z funkcjonowaniem układu hormonalnego , więc nie można powtarzać ze dla kobiety liczy się wyłącznie przytulenie pogłaskanie po głowie czy bliska intymna rozmowa , potrzebują też satysfakcjonujących zbliżeń seksualnych.(harmonii miedzy psyche a somą )http://tiny.pl/hrq8f oraz http://tiny.pl/hrq89
niektóre kobiety jak i mężczyźni nie potrzebują bliskości tylko dlatego że w całym swoim życiu nie przeżyli jeszcze takiej PRAWDZIWEJ BLISKOŚCI i zwyczajnie nie wiedzą o czym mówiądzisiejszej młodzieży i nie tylko młodzieży niestety wydaje się że czysto mechaniczny orgazm to szczyt marzeńpodobnie zresztą myśli pan Artur…ups
Nie dam sobie ręki uciąć i nie wiem, czy czegoś nie – nomen omen – poknociłem:), ale przypomniało mi się, że chyba kiedyś Pan Artur zapowiadał, że podejmie się znalezienia odpowiedzi na pytanie: czy akt seksualny to akt wyłącznie małżeński? zamierza Pan wrócić do tego tematu?
🙂 Ciekawy portal, ciekawy artykuł o książce ks. Knotza: http://tnij.org/h7no
„Połowa Polek nie ma i nigdy nie miała orgazmu. Nie czerpie więc ze współżycia przyjemności…” no to facet masz problem. Brak orgazmu nie oznacza braku przyjemności (na podstawie mojej zony- bezdyskusyjne).Mało tego, wzbrania się przed jego osiągnięciem – zbyt silne przeżycie dla niej (nie wiem czego się obawia – być może braku panowania nad sobą, wyczerpania ?? Nie wpisuj się gościu w ogólnie panującą modę i poprawność polityczną. Każdy ma prawo żyć tak jak mu wygodnie i dobrze. Są tacy którym i bez tego jest dobrze. Chyba, że chodzi o zajęcie czymś ludzi lub napędzenie czytelników/ słuchaczy lub pacjentów psychologom/seksuologom/psychiatrom. A był taki przypadek zaprowadzania nieletniej do seksuologa z czego wynikła jakaś seksualna afera.
> [Żona] wzbrania się przed jego osiągnięciem – zbyt silne> przeżycie dla niej (nie wiem czego się obawia – być może> braku panowania nad sobą, wyczerpania ??To chyba jednak trochę niepokojące…???
internet i tzw świerszczyki kłamią, w praktyce okazuje się że kobieta jest inaczej zbudowana i to może być szok dal niektórych nadwrażliwców
Znaczy, co ma być tym szokiem? Niewydepilowane włosy łonowe??
kobiecy orgazm to mit! przecież każdy wie że nie mają orgazmu.
Ciebie powinno się wyedukować seksualnie!!!! Bo pewnie nigdy w życiu żadnej do niego nie doprowadziłeś
A grzech pierworodny?
wymysł grupy fanatyków religijnych, którzy niestety, na naszym obszarze zawładnęli „rządem dusz”. Bo czym to niby jest „grzech pierworodny”, jak się to ma do pojęcia o sprawiedliwości Boga, który ma pono obciążać mnie grzechem i karą za to, czego nie popełniłem? „Grzech pierworodny” jest największym idiotyzmem, jaki kiedykolwiek, w jakiejkolwiek poważnej religii wymyślono…
Skąd te bzdurne dane , że 50% Polek nie ma orgazmu?Poza tym mnie bardziej cieszy orgazm u kobiety niż mój własny.Czasami jestem wręcz zmuszany przez żonę do wytrysku , ponieważ ona uważa , że bez tego seks nie jest dla mnie udany. A to nieprawda.
Nie wierzę, że 50% Polek nie doświadcza i nigdy nie doświadczyło orgazmu. Te dane są przekłamane. Być może w dobrej wierze – żeby uczulić. Ale są przekłamane.
„Boś ty jest matka, kochanka i żona – serwus Madonna”. Społeczeństwo, wzięte w sprawach seksu za modę przez fanatyczne doktryny katolickie nie wie, że seks nie jest grzeszny, że tylko w katolicyzmie jest traktowany jako zło. Nie uczy się u nas, że zauroczenie seksualne trwa krótko, akurat tyle, ile wystarcza na odchowanie pierwszego potomka i to jest czas dany przez przyrodę na to, by kobieta została swojego męża również przyjaciółką i kochanką. Jeśli o tym nie wie, nie potrafi, ma „katolickie” skrupuły lub nie chce, to może być pewna przegranej; uroda kobiety nie tkwi w jej wyglądzie zewnętrznym, a w jej reakcjach
Niestety napisałeś prawdę… A ja czuję się, jakby mnie wielki zaszczyt w życiu kopnął, ponieważ w kwestiach seksu nigdy nie byłam zahamowana i trafiłam na odpowiedniego mężczyznę;) Jestem od lat z moim pierwszym ( i mam nadzieję, że ostatnim;) facetem, lubimy eksperymenty ( w granicach rozsądku – zawsze tylko nas dwoje bez jakiś szczególnych perwersji, kajdanki z futerkiem czy pikantna fotka w zupełności wystarczą;), Zwyczajnie cieszymy się seksem i tym wszystkim, co wnosi on do naszego związku, a co dziwi mnie najbardziej – wcale ten seks nie jest najważniejszy. OK, super sprawa, ale jeszcze dodatkowo tyle innych fajnych rzeczy można robić razem, chyba po prostu żyję sobie w bardzo udanym związku i nie powinnam narzekać:))) Przeraża mnie, że żyjemy w tak popapranych czasach – z jednej strony ludzie, którzy sypiają z kim popadnie i się tym chwalą, z drugiej strony ludzie, którzy uważają, że seks nawet z ukochaną osobą, ale przed ślubem to jakiś „grzech” i się tego wstydzą.To nienormalne!!!
Ok, dyskusja już żyje własnym żywotem i dobrze, więc wpis ostatni:zgadzam się z Panią-nie samym seksem człowiek żyje.Długo by pisać, jak super jest kochać i być kochanym.I nieprawda, że zakochanie przechodzi.Można się zakochiwać ciągle (na nowo) w żonie/mężu.I można jej/jego pożądać i być pożądanym po 18-latach.A edukacja seksualna jest Polakom potrzebna. Przede wszystkim taka, gdzie solidna wiedza o fizjologii połączona będzie z „instruktażem”. A że o miłości też trzeba wspomnieć? Jasne że tak.Kochaj i rób co chcesz!I nie człowiek dla prawa, tylko prawo dla człowieka.A mowa nasza powinna być tak, ta, nie, nie.O czym teologowie jakby zapomnieli.Niech więc się stanie orgazm i kochajcie się ludziska!Pozdrawiam.I jeszcze raz dziękuję dla Pana Artura.Hej
Niestety, w krajach, gdzie ta obowiązkowa (a nawet więcej – przymusowa) „niezmitologizowana” (no tak – związek seksu z uczuciami to rzeczywiście bajeczki dla grzecznych, katolickich dzieci!!!!!Wrrr!!!!) edukacja już jest, wcale nie jest lepiej. Sprowadza się bowiem ona głównie do wiedzy o „niezawodnych” środkach antykoncepcyjnych. A i tak nie spełniła pokładanych w sobie nadziei. Czy partnerzy przestali się zdradzać, a nastolatki zachodzić w nieplanowaną ciążę? Być może jest mitologią założenie „miłości małżeńskiej”:- ale jest nią także mit „wyzwolonej” (autonomicznej) seksualności, która to miała być lekiem na nerwice, zdrady, prostytucję i przestępstwa seksualne…Po 40 latach od rewolucji seksualnej, jak rozumiem, nowoczesne zachodnie społeczeństwa już pławią się w tej szczęśliwości?Potrzebujemy jakiegoś złotego środka – i może właśnie Knotz próbuje go szukać?www.cienistadolina.blog.onet.pl
Odmienna tradycja religijna podejścia do ludzkiej seksualności w ujęciu Judaizmu Reformowanego-http://tiny.pl/hrg7p
http://tiny.pl/hrg7p
Hehe, chyba nie taka bardzo odmienna… Nie kochać się w ubraniach jak Persowie i nie marnować nasienia… :-)))
sex czyni nas ludzimi nareszcie jeden sie przyznal ze jest animalsem
Tajemnica samoświadomości http://tiny.pl/hrr2v
Może Pan Redaktor coś napisze a propo rozwoju doktryny katolickiej w zakresie etyki seksualnej w ujęciu koncepcji rozwoju doktrynalnego Bł.kard.J.H. Newmana
Też chciałem o to poprosić, szczególnie w kontekście cytatu „ograniczeniem władzy papieża jest moje sumienie” (http://tnij.com/EI4Mh).pozdrawiamcse
Ks. Jacek Prusak publikuje artykuł o tym, które fantazje erotyczne są jego zdaniem czyste, a która nieczyste. http://tnij.org/ic8y Skomentowałam pod tekstem, nie ukrywam, ostro. Męczą mnie już te dywagacje księży próbujących pogodzić ogień z wodą. Niby nie ma nieczystych myśli, ale jednak są. Niby nie trzeba swych myśli kontrolować, ale jednak trzeba. Każdy taki ksiądz wprowadza jakąś swoją mętną miarę, do którego momentu myśli są jakoby czyste, a od którego nieczyste. Ks. Prusak proponuje, o ile dobrze zrozumiałam, bo jest to sformułowane bardzo niejasno – że myśli nieustrukturyzowane są czyste, ale fantazje ze scenariuszem już nieczyste, gdyż mogą (ha! to wieczne „mogą”!) nas zwieść do złych czynów.Tak, wszystko zasadza się na owym „mogą”. To słowo oznacza nieufność do wolnej woli człowieka. Założenie, że są myśli, których dopuszczenie do świadomości spowoduje urwanie się ze smyczy. Dla mnie jest ewidentne, że to jest doskonale opisany sposób odczuwania celibatariusza.
Hmm , nie wiem czy o to chodziło o.Jackowi Prusakowi w jego tekście co piszesz Gościówo bo mnie się wydaje ze chodzi o zamiar dokonania czynu na podstawie jakieś fantazji.Podam przykład z samochodem stojącym na ulicy – kiedy przechodzimy obok niego możemy mieć fantazje ze prowadzimy ten samochód i rozkoszujemy się jazdą po serpentynach górskich, a co innego jak zaczniemy kombinować jak ten samochód z tej ulicy ukraść w celu realizacji powyższych fantazji.Ja to tak zrozumiałem jeśli się pomyliłem proszę mnie poprawić.
No ale dopóki kombinuję w myślach, lecz nie ukradnę, to nie czynię nikomu krzywdy. Weź przykład pisarza kryminałów. Np. taka Joanna Chmielewska. Pisała kryminały wzięte z życia – bohaterami (też tymi uśmierconymi) byli jej znajomi i rodzina, a scenerią były realne miejsca, w których autorka mieszkała i pracowała. Chmielewska, z tego co pamiętam, nawet w swoich wspomnieniach pisała, że będąc tu czy ówdzie kombinowała, jak i jaką by tu można dokonać spektakularną zbrodnię w danych warunkach. Raz nawet opowiedziała o tym znajomemu policjantowi, a ten zdziwił się, bo rzeczywiście pewna grupa przestępcza zrealizowała scenariusz kubek w kubek taki, jak wymyślony przez autorkę. Doszedłbyś do granic absurdu twierdząc, że Chmielewska kombinująca, jak można by zabić własną przyjaciółkę, grzeszy myślą.Nie ma czegoś takiego jak grzech myślą.Jeśli ktoś akceptuje pojęcie grzechu myślą, to znaczy że zakłada fundamentalną nieufność do samego siebie. Spodziewa się, że istnieją takie myśli, które w automagiczny sposób wbrew wolnej woli myślącego przekładają się na czyny.
Zgadzam się z Gościówą, że to „może” staje się takim wytrychem do rozwiązywania problemów w uzasadnianiu nieuzasadnialnego.W sumie jednak, jeżeli interpretacja Politologa jest prawidłowa, to mamy i tak do czynienia z dużą zmianą podejścia w nauczaniu. Używając tego przykładu z samochodem: do tej pory już samo pomyślenie o przejażdżce samochodem czy nawet dostrzeżenie w samochodzie przedmiotu atrakcyjnego było już traktowane jako myśl nieczysta. Tymczasem teraz można by sobie spokojnie pofantazjować, jak to fajnie byłoby usiąść za kierownicą, nacisnąć pedał gazu i usłyszeć pomruk silnika – według tej interpretacji byłoby to wciąż OK.Jeżeli dobrze to rozumiem, to dopiero rozpoczęcie planowania, jak ten samochód ukraść, byłoby myślą nieczystąW tym kontekście byłoby OK fantazjowanie np. na temat jakiejś kobiety, nie OK byłoby dopiero planowanie, jak ją uwieść. Pytanie tylko, czy to miał na myśli ks. Prusak, bo faktycznie tekst jest tutaj niejasny.Pozdrawiamcse
No własnie , nie wiadomo co autor miał na myśli, moja interpretacja jest dość liberalna ale czy prawdziwa??? co to naprawdę miał na myśli autor-o.Jacek Prusak??, moim zdaniem tekst jest mocno zapętlony a interpretacja nie jednoznaczna, może sam autor pofatyguje się i napisze co miał na myśli.
> może sam autor pofatyguje się i napisze co> miał na myśli.Jakby mógł, to by już napisał w tym artykule. Widać nie może, albo sam nie wie, co ma na myśli.
„W tym kontekście byłoby OK fantazjowanie np. na temat jakiejś kobiety, nie OK byłoby dopiero planowanie, jak ją uwieść.” Czym się różnią te dwie rzeczy? Moim zdaniem niczym. Zazwyczaj fantazja jest o tym, że kogoś uwodzimy.
Mnie się wydaje ze chodzi o zamiar dokonania czynu, bo można fantazjować bez zamiaru przeniesienia go do rzeczywistości i według mnie tu przebiega granica no ale to wyłącznie moja prywatna interpretacja , może Pan Artur zapyta się swojego redakcyjnego kolegi co chciał przekazać czytelnikom ??? i udzieli odpowiedzi bez sofistycznych wykrętów.
E tam, zamiar nie zamiar. Można nawet serio planować, a później opamiętać się i zrezygnować. Traktowanie takiej sytuacji jako grzechu to niedorzeczność. „Co myślicie? Pewien człowiek miał dwóch synów. Zwrócił się do pierwszego i rzekł: Dziecko, idź dzisiaj i pracuj w winnicy! Ten odpowiedział: Idę, panie!, lecz nie poszedł. Zwrócił się do drugiego i to samo powiedział. Ten odparł: Nie chcę. Później jednak opamiętał się i poszedł. Któryż z tych dwóch spełnił wolę ojca? Mówią Mu: Ten drugi. Wtedy Jezus rzekł do nich: Zaprawdę, powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego.” (Mt 21,28)
No ale w tej przypowieści nie jest napisane, co ci synowie sobie myśleli, kiedy mówili „pójdę” czy „nie pójdę”. Ja bym jednak był skłonny dostrzec różnicę między zachowaniem syna, który mówi, że pójdzie pracować i nie idzie a zachowaniem człowieka, który widząc piękny samochód marzy sobie o przejażdżce nim nie myśląc wcale o kradzieży.(Taka obserwacja na marginesie: zauważyłem, że tutaj jakoś łatwiej mi argumentować na podstawie przykładu z samochodem niż na podstawie przykładu z fantazjami seksualnymi :-)). Przychylam się do prośby Politologa o uzyskanie od ks. Prusaka nieco bardziej przejrzystego wyjaśnienia jego tezy.Pozdrawiamcse
> No ale w tej przypowieści nie jest napisane, co ci synowie> sobie myśleli, kiedy mówili „pójdę” czy „nie pójdę”. Ja> bym jednak był skłonny dostrzec różnicę między zachowaniem> syna, który mówi, że pójdzie pracować i nie idzie a> zachowaniem człowieka, który widząc piękny samochód marzy> sobie o przejażdżce nim nie myśląc wcale o kradzieży.Chyba zupełnie inaczej rozumiesz tę przypowieść. Mnie chodzi o tego, który planuje nie iść (planuje kogoś uwieść), a gdy przychodzi co do czego, to jednak opamiętuje się i idzie (nie uwodzi).
OK, rozumiem.W tym kontekście wydaje mi się jedank (chociaż wciąż, z powodu braku wyjaśnienia ze strony ks. Prusaka, zgaduję), że ks. Prusakowi chodziło o postawę nie opisaną w tej przypowieści. Coś na zasadzie: fantazjowanie (czyli oderwane od rzeczywistości wyobrażenia) jest OK, planowanie (czegoś złego) jest nie OK. W ten sposób rozumiem fragment jego testu mówiący o „scenariuszu”.Idąc tym tropem OK byłoby, kiedy zobaczę atrakcyjną kobietę na ulicy, np. wyobrażenie sobie jej nago, ale nie OK byłoby planowanie, jak ją do rozebrania się nakłonić.Dlatego napisałem we wcześniejszym komentarzu, że jeżeli taka była rzeczywiście teza ks. Prusaka, to mamy do czynienia z istotną różnicą w dyskusji, bo do tej pory już samo wyobrażenie było/jest nie OK.Zgadzam się jednak, że kategoria „grzeszenia myślą” jest trudna do uchwycenia, zwłaszcza na tle owej przypowieści o synach. Zastanawiam się na ile ta kategoria nie jest takim „zapobieganiem przez zabranianie”, o którym rozmawialiśmy tutaj dość dawno temu: zamiast wytłumaczyć dziecku jakiś niuans decydujący o dobrym lub złym efekcie jakiegoś działania, zabrania się dziecku tego działania, żeby uniknąć owych negatywnych skutków (zabierając przy tym możliwość doświadczenia owych skutków pozytywnych).Tak samo tutaj: myślenie może pozostać w sferze fantazji, ale łatwo może przejść do fazy planowania (w domyśle: czegoś złego). Żeby więc nie trzeba się było wdawać w dywagacje, wystarczy rozszerzyć negatywną ocenę z samego czynu i planowania na cały proces myślowy i po sprawie.Oczywiście nie twierdzę, że powyższa teza jest prawdziwa dla wszystkich przypadków klasyfikowanych jako grzeszenie myślą, ale sądzę, że w tym worku jest dzisiaj wiele elementów, które tak bardzo grzeszne nie są.Pozdrawiamcse
> Idąc tym tropem OK byłoby, kiedy zobaczę atrakcyjną kobietę na ulicy,> np. wyobrażenie sobie jej nago, ale nie OK byłoby planowanie,> jak ją do rozebrania się nakłonić. Nie widzę żadnej różnicy.Dopóki nie zaczynasz jej naprawdę nakłaniać, wszystko dzieje się wyłącznie w twojej głowie.W dodatku bardzo głupia wydaje mi się autocenzura w rodzaju, że pozwalasz sobie widzieć oczyma wyobraźni rozebraną panią, ale nie pozwalasz sobie wyobrażać, w jaki sposób ona do tego stanu rozebrania dotarła. Jeśli wyobrażasz ją sobie nagą, to znaczy, że musiała się wprzódy rozebrać. Czyli co? Wyobrażanie sobie pani z ulicy, która z wyłącznie własnej inicjatywy robi przed tobą striptease jest OK, ale wyobrażanie sobie, że ona robi to na twoją prośbę – jest nie OK? Absurd.To jest próbować zjeść ciastko i mieć ciastko. Chcesz mieć przyjemność z fantazji, ale chcesz mieć czyste sumienie, że nawet w twoim wyfantazjowanym scenariuszu ty nie robiłeś niczego z własnej inicjatywy. Seksuolodzy od dawna znają to zjawisko: Dawniej – obecnie rzadziej – kobiety lubiły fantazjować, że są gwałcone. Dzięki temu mogły sobie wyobrażać seks, ale nie mieć poczucia, że nawet w fantazji przeżywają go z własnej inicjatywy.Idąc twoją logiką, dochodzimy do wniosku, że moralnie najbezpieczniejsze są fantazje masochistyczne. 😉
Chyba się nie rozumiemy :-)To nie moja logika, tylko moja interpretacja logiki przedstawionej w artykule ks. Prusaka.Nie chodziło mi o rozróżnienie między wyobrażeniem sobie nagiej pani a zabronienie sobie wyobrażenia, jak do tego stanu dotarła. Chodziło mi o rozróżnienie między wyobrażeniem sobie nagiej pani a _planowaniem_, jak ją do tego stanu doprowadzić.Planowanie rozumiem tutaj jako aktywne działanie, skierowanie aktywności mózgu na przygotowanie planu akcji w celu jego wdrożenia (ów „scenariusz” z tekstu ks. Prusaka). Odróżniam takie działanie od fantazjowania, które rozumiem, jako pozwolenie myślom na swobodny rozwój.W obu przypadkach wynikiem może być sekwencja wyobrażeń, w której owa pani rozbiera się. Różnica polega na tym, że w jednym przypadku aktywnie działam w celu wyprodukowania takiej sekwencji _w_celu_jej_wdrożenia_, w drugim sekwencja ta jest wyprodukowana jako wynik fantazji. Podkreśliłem „w celu jej wdrożenia”, bo to jest dla mnie podstawą tego rozróżnienia: planuję, żeby plan ten wdrożyć; fantazjuję… hmmm.. powiedzmy, dla przyjemności.Kiedyś pewien ksiądz podał mi podobne rozróżnienie dotyczące koncentracji podczas Mszy św. Wskazał na to, że podczas mszy są dziesiątki czynników przeszkadzających w koncentracji, od małych dzieci począwszy na fałszującym organiście skończywszy. Wtedy łatwo o to, że myśli odlecą do tematu zupełnie z mszą niezwiązanego. Różnica wskazana przez tego księdza polegała na tym, sam fakt utraty koncentracji i myślenia o czymś innym nie jest zły, złe jest aktywne kontynuowanie tych myśli, już po uświadomieniu sobie, że myślę o czymś innym, niż powinienem.Podobny tok myślenia wydaje mi się stosowalny również w przykładzie z samochodem czy nagą kobietą.Pozdrawiamcse
> Odróżniam takie działanie od fantazjowania, które rozumiem, > jako pozwolenie myślom na swobodny rozwój. Takie odróżnienie jest tak niezwykle płynne, że niemożliwe.Ponadto prowadzi do pułapki, na którą już zwróciłam uwagę – nie pamiętam, tu, albo pod artykułem – że człowiek zaczyna się okłamywać, iż jego fantazje przydarzają mu się wyłącznie przypadkiem.Przyjemna fantazja ma to do siebie, że chcesz ją kontynuować. Idziesz za nią, dodajesz dalszy ciąg, przeglądasz w głowie różne wersje. Tak działa wyobraźnia. Ty idziesz za przyjemnością płynącą z tej fantazji. Próby postawienia granicy, gdzie fantazja jest kierowana twoją wolą, a gdzie rozwija się sama – są karkołomne.Nawet o snach nie da się powiedzieć nic pewnego. Czasem śniący nie ma wpływu na treść snu, a czasem trochę ma. A półsen? A ćwierćsen? Takie rozróżnienia nie mają najmniejszego sensu.
Ciekawe jest to rozróżnienie (wprowadzone przez CSE) na fantazjowanie o kimś i na planowanie uwodzenia tego kogoś, bo pokazuje różnicę w przeżywaniu seksualności przez kobiety i przez mężczyzn. Prawdopodobnie dla kobiety myślenie o uwodzeniu może być bardzo podniecające. Dla faceta – wcale takie nie musi być. A nawet może skutecznie zgasić podniecenie, gdy facet zacznie się zastanawiać: „Matko, i co tu zrobić, by się rozebrała?!”. :)Co do dalszego ciągu dyskusji o orgazmie na forum „naturalne metody”, to Gościówo, chodzi mi tylko o to, by w żadną stronę nie przesadzać, gdyż każda przesada może być dla naszej bardzo wrażliwej psychologicznie seksualności groźna. Ktoś na forum zauważa np., by się nie zafiksować na braku orgazmu, bo taka fiksacja na pewno nie pomoże. Wiem, że cierpliwość może być trudna, ale często to najlepsza strategia. Co nie znaczy, że trzeba odpuścić sobie eksperymentowanie. 🙂
> Ciekawe jest to rozróżnienie (wprowadzone przez CSE) na> fantazjowanie o kimś i na planowanie uwodzenia tego kogoś,> bo pokazuje różnicę w przeżywaniu seksualności przez> kobiety i przez mężczyzn. Prawdopodobnie dla kobiety> myślenie o uwodzeniu może być bardzo podniecające. Dla> faceta – wcale takie nie musi być. A nawet może skutecznie> zgasić podniecenie, gdy facet zacznie się zastanawiać:> „Matko, i co tu zrobić, by się rozebrała?!”. :)Bardzo ciekawa uwaga. Ale nie sądzę, żeby odnosiła się do kobiet w ogóle i mężczyzn w ogóle. Raczej do osób, które odczuwają czynność uwodzenia kogoś jako miłą zabawę, oraz osób, które tę czynność odbierają, przeciwnie, jako trudne zadanie, tylko od czasu do czasu zwieńczone sukcesem. Taki podział może mieć przyczyny kulturowe, również charakterologiczne, ale akurat cechy naturalnie przyrodzone płciom stawiałabym na ostatnim miejscu w szeregu przyczyn.Załóżmy, że prawidłowość dotycząca płci, o której piszesz, odpowiada z grubsza kulturze panującej w naszym kraju w pewnym przedziale wiekowym. To jest bardzo możliwe, choć zdaje mi się, że wśród młodych ludzi już tak nie jest. Ale to oznacza, że sposób myślenia twórców doktryny kościelnej odzwierciedla li i jedynie wrażliwość i sposób myślenia mężczyzn (pewnego pokolenia)! Nijak nie odpowiada zaś wrażliwości kobiet! Ciekawe, prawda?Rozwijając wątek młodych ludzi, chciałabym tylko dodać, że młode pokolenie prawdopodobnie dlatego odchodzi od Kościoła i jego etyki seksualnej, bo właśnie ma już zupełnie inną wrażliwość. Nie ma już patriarchalnych schematów zachowania, gdzie mężczyzna z trudem poluje, a kobieta się łaskawie oddaje. Porównaj z bardzo ciekawym tekstem Magdaleny Miecznickiej, który znajduje się na tej stronie: http://tnij.org/ifh4 (trzeba kawałek przewinąć, jest to drugi tekst od góry).> Co do dalszego ciągu dyskusji o orgazmie na forum> „naturalne metody”, to Gościówo, chodzi mi tylko o to, by> w żadną stronę nie przesadzać, gdyż każda przesada może> być dla naszej bardzo wrażliwej psychologicznie> seksualności groźna. Ktoś na forum zauważa np., by się nie> zafiksować na braku orgazmu, bo taka fiksacja na pewno nie> pomoże. Wiem, że cierpliwość może być trudna, ale często> to najlepsza strategia. Co nie znaczy, że trzeba odpuścić> sobie eksperymentowanie. :)Arturze, tamta kobieta przeżyła pierwszy raz orgazm po JEDENASTU latach małżeństwa! Widziałeś te wszystkie skaczące emotikonki, oddające jej radość? Czytałeś jej słowa o łzach szczęścia? Gadanie w takim kontekście o cierpliwości, przesadzie i zafiksowaniu to… hmm… Spróbuj wyobrazić sobie, że ty przez 11 lat nie możesz, a ktoś truje ci takie mądre teorie. 🙁
Bez względu na to, co na nas silniej wpływa (spadek ewolucyjny czy kultura), różnice w przeżywaniu seksualności fajnie tłumaczą, dlaczego Cse tak się spodobało to rozróżnienie: nie jest grzechem wyobrażenie sobie tego, co nas podnieca (np. nagiej kobiety) – jest grzechem to, na czym nam nie zależy, bo nas wcale nie podnieca (wymagający problem z uwodzeniem). :)Nawiasem mówiąc, jeśli Was, kobiety, podnieca relacja, nastrój, słowa, to my, mężczyźni jesteśmy potwornie prymitywni, skoro w nas wywołuje pożądanie już sam widok… podnieconych narządów kobiecych. Co do forum, to Hermiona jest zaledwie 11 miesięcy po ślubie. Ale spróbowałem sobie wyobrazić 11 lat małżeństwa bez orgazmu. No skoro para aż tak długo by przeżyła razem… to ten orgazm, owszem, byłby gigantycznym wydarzeniem, ale czy aż tak wiele by zmienił w ich życiu?Politologu, co do sumienia i Newmana, nic więcej nie potrafiłbym wymyślić ponad to, co już napisałem w tekście „Sumienia a głos Kościoła” (w linkowni na skrzydełku bloga).
> nie jest grzechem wyobrażenie> sobie tego, co nas podnieca (np. nagiej kobiety) – jest> grzechem to, na czym nam nie zależy, bo nas wcale nie> podnieca (wymagający problem z uwodzeniem). :):-) Dobre.> Nawiasem mówiąc, jeśli Was, kobiety, podnieca relacja,> nastrój, słowa, to my, mężczyźni jesteśmy potwornie> prymitywni, skoro w nas wywołuje pożądanie już sam> widok… podnieconych narządów kobiecych.Błagam, nie zwracaj się do mnie per „wy, kobiety”. Mnie głównie podnieca widok podnieconych narządów męskich.> Co do forum, to Hermiona jest zaledwie 11 miesięcy po> ślubie. Och, czyżbym coś źle przeczytała? :-/No dobra, ale jeśli ją to tak cieszy po „zaledwie” 11 miesiącach, to naprawdę musi to być dla niej ważne.> Ale spróbowałem sobie wyobrazić 11 lat małżeństwa> bez orgazmu. No skoro para aż tak długo by przeżyła> razem… to ten orgazm, owszem, byłby gigantycznym> wydarzeniem, ale czy aż tak wiele by zmienił w ich życiu?Zdarzają się wręcz rozwody z tego powodu. Pani zdradziła z kim innym i wreszcie miała orgazm.
> Zdarzają się wręcz rozwody z tego powodu. Pani zdradziła z> kim innym i wreszcie miała orgazm.Ewolucjoniści już od dawna zastanawiają się, skąd się wzięła łechtaczka i kobiecy orgazm oraz do czego służą, bo jak wiecie do zajścia w ciążę nie są niezbędne. Jeden z pomysłów głosi: służą do odróżnienia Pana właściwego od Pana niewłaściwego (Helen Fisher).:)
> Ewolucjoniści już od dawna zastanawiają się, skąd się> wzięła łechtaczka i kobiecy orgazm oraz do czego służą, bo> jak wiecie do zajścia w ciążę nie są niezbędne. Jak to się zastanawiają? W czasie orgazmu kobieta ma skurcze, które pomagają się przemieszczać spermie we właściwym kierunku. I nie tylko u ludzkich samic. Ostatnio poczęstowano mnie filmikiem o panu, który troszczy się o orgazm u świni w trakcie inseminacji, bo to znacznie podnosi prawdopodobieństwo zapłodnienia:http://www.youtube.com/watch?v=7jx0dTYUO5E (konkretnie po czasie 11:20 pojawia się ta świnka)
> > > Ewolucjoniści już od dawna zastanawiają się, skąd się> > wzięła łechtaczka i kobiecy orgazm oraz do czego służą,> > bo> > jak wiecie do zajścia w ciążę nie są niezbędne.> Jak to się zastanawiają? W czasie orgazmu kobieta ma> skurcze, które pomagają się przemieszczać spermie we> właściwym kierunku. I nie tylko u ludzkich samic. Ostatnio> poczęstowano mnie filmikiem o panu, który troszczy się o> orgazm u świni w trakcie inseminacji, bo to znacznie> podnosi prawdopodobieństwo zapłodnienia:> http://www.youtube.com/watch?v=7jx0dTYUO5E> (konkretnie po czasie 11:20 pojawia się ta świnka)Przeciwnie, ta pani powiedziała, że u ludzkich samic tego zasysania nie stwierdzono. Wierzono w nie na początku XX wieku, ale eksperyment z lat 50. nie wykazał takiego zjawiska.
Panie Arturze!Napisać, że orgazm po 11 latach nie zmienił niczego w małżeństwie, w którym kobieta go nie miała…To po prostu jest już zupełnie inne małżeństwo!A co do ewolucjonistów:niech się zastanawiają ile chcą, po co kobietom łechtaczka, punkt G itede.Bozia dała-trzeba korzystać. I tyle. Nad czym tu się zastanawiać?I strasznie Pan przywiązany do takiego podziału, że facet to popatrzy i już ma ochotę, a kobieta to niby taka romantyczna, uduchowiona i kombinuje jakie fajne te wszystkie tańce godowe.Tak my faceci kobietę wymyuślaliśmy przez setki lat.A kobieta, która ma normalne życie seksualne, też potrafi popatrzeć na fajnego faceta i sobie wyobrazić, że ją zaczyna pieścić itede.Jeżli są jakieś różnice, to drugoplanowe (być może proporcje są nieco inne: facet prawie sto procent chuci, a kobieta no dajmy na to: 10% emocji, gierek wstępnych itede).Narodziła (odrodziłą?) nam się kobieta Panie Arturze, z którą kobiety przez nas kiedyś wyobrażone nie mają wiele wspólnego. Pan ma trzech synów. Ja syna i córkę. I jak mi przyjdzie do domu kandydat na zięcia prawiący o tym, że moja córa może się obejść bez orgazmu… Długo u mnie w domu nie posiedzi.
Z artykułu ks. Prusaka: „Na szczęście za sobą mamy czasy, w których polucja nocna była traktowana jako czyn grzeszny, ale wciąż trudno nam doświadczać przyjemności bez poczucia wstydu, kiedy „atakują” nas wyobrażenia erotyczne.(…) Fantazje erotyczne nie są „nieczyste” tylko dlatego, że doświadcza się ich jako natrętnych poruszeń, których nie można powstrzymać siłą woli.”Zauważam tu taktykę zupełnie taką samą, jaką stosuje o. Knotz: Udawanie, że przyjemność dzieje się przypadkiem i niechcąco. U Knotza chodziło o osiąganie orgazmu poza stosunkiem waginalnym. Ponieważ o. Knotz nie ma serca potępiać ludzi za to, a jednocześnie chce zachować wierność absurdalnemu nauczaniu Kościoła, to mówi, że taki orgazm należy traktować jako przypadkowy upadek, coś co dzieje się niechcąco przy okazji. Jest to głupstwo, ponieważ pieszczot nie uprawia się bez dążenia do przyjemności. Ktoś, kto mówi, że u niego podczas pieszczot z małżonkiem orgazm dzieje się przy okazji, zwyczajnie się okłamuje.U Prusaka chodzi o same fantazje erotyczne. Znów z powodu związania absurdalną nauką Kościoła, ks. Prusak mówi, że takie fantazje to dzieją się niechcąco. Jesteśmy nimi „atakowani”, „wbrew naszej woli”. To również okłamywanie się. Owszem, ludzi nawiedzają nagłe impulsywne wyobrażenia erotyczne. Ale ponieważ takie wyobrażenie wiąże się z przyjemnością, to w większości przypadków człowiek podejmuje je następnie kierując się dążeniem do tej przyjemności. Marzenia ze scenariuszami nie dzieją się przypadkiem. Nie atakują całkowicie bez woli człowieka. To niemożliwe, chyba że są to sny. Okłamywanie się polega w tym przypadku na podtrzymywaniu w sobie przekonania, że co prawda marzymy, ale robimy to niechcąco.
Szkoda, że jest tak niewiele profesjonalnych miejsc do porozmawiania na te tematy. W kazdym miescie powinno być centrum medyczne seksuologii. W internecie jest tylko Podkarpackie, Wielkopolskie i Śląskie. Warto może byłoby czasami zaprosić do Poradni przy parafii specjalistę lekarza?