Wdzięczny jestem MiDo za tak merytoryczny komentarz. Marzą mi się podobne dyskusje także na łamach TP, ale sprowokowanie ich nie jest rzeczą prostą. Odpowiadam w obszerniejszym wpisie, gdyż pojawiło się wiele nowych ciekawych wątków. Zatem:
Ad. 0) Przygodność świata jest dla mnie oczywistością. Nie dostrzegam problemu z prawdą o stworzeniu świata przez Boga. Ta prawda nie wchodzi w kolizję z nauką. Zastanawiałem się, dlaczego. Czemu stworzoność daje się z nauką pogodzić, w przeciwieństwie do prawdy o upadku i istnieniu naszych prarodziców? Wydaje mi się, że dlatego, iż autorem nieustannego aktu stwarzania jest Bóg, który z definicji transcenduje świat wraz z prawami przyrody jako ich stwórca właśnie, natomiast autorem upadku ma być człowiek, który jest częścią świata i podlega jego prawom. Pytanie o zgodność z prawami przyrody w przypadku upadku człowieka jest zatem nieuniknione.
Co do orygenesowej koncepcji przeddziejowego raju, to odebrałem ją jako propozycję symbolicznej czy wprost mitologicznej interpretacji Biblii, a nie realistycznej, jak zdaje się Pan ją traktuje (historia o pradziejach to nie opowieść o innej faktycznie rzeczywistości tylko wskazanie przy pomocy literackiej narracji na fundamentalne dla człowieka prawdy – zaskoczyła mnie w tym sensie nowoczesność propozycji Orygenesa, ale być może błędnie ją zrozumiałem).
Ad. 1) Oczywiście nie miałem zamiaru wyczerpująco definiować, co to znaczy być człowiekiem. Gdy pisałem, że hominizacja związana jest z pojawieniem się sumienia na drodze ewolucyjnego rozwoju, chciałem wskazać na pewną wizję, która do mnie w sposób szczególny przemawia. Sumienie jest odmianą szerszej zdolności do refleksji i abstrakcyjnego myślenia, charakteryzującej, jak mi się wydaje, tylko gatunek ludzki. Chodzi o umiejętność dostrzegania prawd obiektywnych, niezależnych od samego procesu poznania. Mam na myśli nie tylko obiektywne wartości moralne (choć one stanowią o naszym człowieczeństwie chyba w największym stopniu), ale także np. abstrakcje matematyczne: idee trójkąta czy liczba „trzy” istnieją w platońskim świecie idei (a może lepiej – w popperowskim świecie nr 3) niezależnie do tego, jak do nich dotarliśmy i czy ewolucja biologiczna mogła się przypadkowo potoczyć w taką stronę, która uniemożliwiłaby nam ich odkrycie. (Pytanie tylko: czy wtedy bylibyśmy ludźmi?) Innymi słowy hominizację rozumiem jako ewolucyjne zdobycie świadomości, że poruszamy się w świecie duchowym, choć pochodzimy i nadal zależni jesteśmy od świata biologicznego.
Przy okazji, warto zdawać sobie sprawę z trudności, jakie napotkamy, gdy przyjmiemy perspektywę jednostkową a nie gatunkową przy próbach odpowiedzi na pytanie: co to znaczy być człowiekiem? Jeśli opiszemy jakąś jednostkę jako wzorcowego człowieka, to zawsze mnóstwo innych jednostek nie będzie w stanie jej dorównać. Weźmy choćby przypadek niemowląt… I nie chodzi tu tylko o moralność, ale także o „osobowy kontakt z Bogiem”. Barbara Skarga, która – jak już tu pisałem – osiągnęła dla mnie wybitny stopień człowieczeństwa, jako ateistka była raczej pozbawiona osobowego kontaktu z Bogiem. Jak zinterpretować ten fakt? (Dlatego osobiście wolę przyjmować, że o takim kontakcie decyduje ostatecznie Bóg a nie człowiek – wiara jest łaską, zatem moim zdaniem nie może być ostatecznym wyznacznikiem człowieczeństwa; chyba że Pana źle zrozumiałem…)
O człowieczeństwie można bezpiecznie mówić tylko z perspektywy gatunkowej. Człowiekiem jest ten, kto genetycznie przynależy do gatunku „człowiek”, a ów gatunek charakteryzuje się tym m.in., że jego przedstawiciele potencjalnie zdolni są do refleksji i myślenia abstrakcyjnego oraz do wysoce merytorycznej współpracy w tych dziedzinach.
Ad. 2) Ten punkt jest dla mnie bardzo ciekawy. Człowiek rozumiany jako niezwykle skomplikowana informacja „reprezentowana” w rzeczywistości przez układ materialnych składników – o ile mi wiadomo, takie ujęcie było rozważane przez współczesnych filozofów analitycznych. Np. brytyjski filozof Derek Parfit przy pomocy myślowych eksperymentów science fiction na temat teleportacji (przesyłania na odległość owej ludzkiej informacji i odbudowywania człowieka w nowej „reprezentacji” w odległym miejscu – np. na innej planecie) zastanawiał się, czym jest osobowa tożsamość i ciągłość psychologiczna. Czy taka składająca się na nas informacja to współczesny odpowiednik duszy?
Dostrzegam tutaj problem, który w tradycyjnej metafizyce nazywany był problemem jednostkowienia: każdy z nas postrzega siebie jako osobę jedyną, niepowtarzalną i niewymienialną – w sensie ścisłym jednostkową właśnie. Nie ma i nie może być we wszechświecie drugiego mnie – dokładnie takiej samej osoby jak ja. Skoro jednak informacja, która mnie stanowi, może być reprezentowana na różne sposoby, to czy te różne sposoby to byłbym za każdym razem dokładnie ja – Artur Sporniak? Co z moim jednostkowieniem, skoro możliwych jest w zasadzie nieskończenie wiele moich wiernych kopii? Zatem owa informacja mnie stanowiąca już musiałaby zawierać w sobie zasadę jednostkowienia (tożsamości). Jak to jest możliwe, skoro informacja z definicji jest abstrakcją, a więc czymś ogólnym?
Politolog niedawno proponował jako temat problem duszy. Widzimy jak jest on trudny. W tej chwili na wczasach nad naszym pięknym i zimnym Bałtykiem czytam bardzo ciekawą książkę brytyjskiego neuropsychologa Paula Broksa pt. „Niedostępny świat. Podróż w głąb umysłu”, wydaną przez prestiżowe Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne i podobno głośną na Zachodzie (to informacja od Jacka Prusaka). Jeden z jej rozdziałów to przewrotne opowiadanie o kimś, kto został teleportowany na Marsa, ale procedura anihilacji na Ziemi zawiodła, zatem bohater zaczął wieść nagle podwójne życie (to ten z Marsa zadzwonił do żony J).
Podczas studiów Broksa Parfit był jego profesorem. Ale książka jest rzeczywiście ciekawa i… irytująca, bo Broks jako neuropsycholog sugeruje, że samoświadomość (czyli Ja) to iluzja produkowana przez umysł, który z kolei jest produktem czysto materialnego mózgu. Jak się przekonuję, w tej chwili chyba takie poglądy zaczynają dominować w świecie neuronauk i stanowią największe wyzwanie dla humanistyki, w tym religii.
Ad. 3) Co do tego punktu nie mam komentarza, gdyż się z nim całkowicie zgadzam. Pisałem już wyżej, że ideę stworzenia można raczej bez problemów pogodzić z podejściem naukowym.
Ad. 4) Realistyczna koncepcja pierwotnego (równoległego) świata, którego realizacji Bóg miałby z naszego powodu zaniechać, nie jest dla mnie przekonująca. Jej słabością jest moim zdaniem arbitralność. By mnie zaciekawić, musiałaby zaproponować coś jeszcze niż tylko ratowanie ad hoc „niewinności” Boga. Czy nie lepiej zastanowić się, czy niewinność Boga nie rozumieliśmy do tej pory zbyt naiwnie?
PS. Dziękuję za uwagi A) i B). Zdaje się, że we współczesnej nauce naiwny determinizm został już przezwyciężony. Natomiast trzeba niewątpliwie przemyśleć dominujący dzisiaj naturalizm, czyli pogląd, że wszystko należy i da się tłumaczyć przyczynami naturalnymi (wewnątrzświatowymi). Moje stanowisko jest takie, że interpretacja teologiczna czy po prostu religijna nie może wchodzić w wyraźną kolizję z interpretacją naukową – z zasady naturalistyczną.
Co do „gry prawdopodobieństw” i jakiejś fundamentalnej nieokreśloności jako cechy świata ujawnianej przez mechanikę kwantową, to nie wystarczy się moim zdaniem na nią jedynie powoływać. Łatwo jest w ten sposób unikać trudnej dyskusji. Potrzeba czegoś więcej – jakichś bardziej szczegółowych interpretacji, by „ratować” naszą wolną wolę. Podejrzewam, że właśnie dlatego Penrose zaproponował swoją koncepcję mikrotubuli neuronowych, która, notabene, i tak nie spotkała się, o ile mi wiadomo, z większym zainteresowaniem.
A na myślenie ewolucyjne jesteśmy dzisiaj „skazani” – to współczesny paradygmat racjonalności i póki nie zostanie zastąpiony myśleniem bardziej wnikliwym, musimy się z nim liczyć. W przeciwnym razie narażamy się na kompromitację. W tym sensie, nie chodzi mi o samą psychologię ewolucyjną, tylko w ogóle o ewolucjonizm.
Dwie nowe książki http://tiny.pl/h7j53 oraz http://tiny.pl/h7j1h jak się Pan Red. z nimi zapozna z pewnością się podzieli na forum swoimi wrażeniami z lektury.
Dziękuję za obszerną odpowiedź na mój komentarz. Spróbuję odnieść się do części Pana uwag.Ad 0) Wydaje mi się, że Orygenes mógł traktować przeddzieje w sposób realistyczny. Patrz – jego potępiona koncepcja preegzystencji dusz. Orygenesolog ze mnie raczej mizerny, ale w każdym bądź razie ma Pan rację – uważam, że traktowanie przeddziejów w sposób realistyczny nie jest głupie.Ad 1) Tutaj mam kilka uwag. Otóż po pierwsze nie byłbym pewien czy faktycznie idee (łącznie z matematycznymi) istnieją niezależnie od człowieka. Równie dobrze można pomyśleć, że umiejętność ich odkrywania (wytwarzania?) i badania jest pewną własnością ludzkiej umysłowości i nic ponadto. To jest strasznie głęboki temat i można by o nim dużo pisać, a w efekcie skręcić w kompletny odlot filozoficzny, więc raczej wolałbym powiedzieć w tym momencie „pas”. Sugeruję jednak by nie przyjmować tezy o obiektywnych i niezależnych od człowieka ideach jako oczywistego pewnika. Po drugie, chyba jednak nie zrozumieliśmy się w tym co pisałem o człowieczeństwie. Sądzę, że w perspektywie którą rozważamy – grzechu, łaski i Boga – nie można człowieka sprowadzić do zwierzęcia, które niechcący zdobyło kluczyk do świata idei. W naszej perspektywie człowiekiem jest ten byt, który przez Boga jest uważany za człowieka. (Ze wszystkimi tego konsekwencjami – byciem na obraz, synostwem (choćby potencjalnym) itd). Jak rozmawiamy o grzechu pierworodnym, to nie wystarczy myśleć o małpach, których inteligencja przekroczyła pewną masę krytyczną. Jest jeszcze COŚ co czyni nas człowiekiem WOBEC BOGA. (W naszej fantastycznej religii katolickiej nie mamy wątpliwości, że dla Boga ludźmi są również wszyscy ateiści świata – od najbardziej moralnych po wyjątkowo podłych). Poprzedenim razem napisałem, że to COŚ to „wbudowana (choć możliwa do zagłuszenia) zdolność do osobowego kontaktu z Bogiem”. Teraz napiszę, że to COŚ to akt Jego woli rozpoznający nas jako Jego (choćby potencjalne) dzieci. Z tego rozpoznania wynika owa potencjalna możliwość osobowego kontaktu z Bogiem.Ad 2) Także tutaj chciałbym poddać pod rozwagę kilka myśli. Jeśli chodzi o „problem jednostkowienia” to pewne (niepełne) ukojenie przynosi świadomość, że w sensie ścisłym skopiowanie materialnej reprezentacji Artura Sporniaka jest fizycznie niemożliwe. Zapewnia o tym twierdzenie o niemożności kopiowania stanów kwantowych (http://en.wikipedia.org/wiki/No-cloning_theorem). Można pomyśleć o skopiowaniu Pana wyłącznie z pewną (nawet bardzo dużą) dokładnością, ale nie jest możliwe wytworzenie dokładnej kopii stanów kwantowych cząstek, które formują Pana ciało. Ponadto stosując to (kulawe jak coraz wyraźniej widzę) porównanie do matematycznych reprezentacji, miałem również w głowie myśl, że być może obecna reprezentacja mnie jako bytu materialnego nie jest „wierna”. Mówiąc po ludzku – moja fizyczność nie nie niesie pełnej informacji o mnie, jest jeszcze jakaś bogatsza wiedza (informacja), która mnie konstytuuje, a która z mojego punktu widzenia wiadoma jest na razie tylko Bogu. W takim ujęciu akt kopiowania (nawet 100% dokładny) byłby powieleniem wyłącznie informacji zawartej w pewnej ułomnej reprezentacji, a nie „całego mnie”. Natomiast zdanie „samoświadomość jest iluzją produkowaną przez umysł” jest według mnie iluzją zdania zawierającego jakąś autentyczną treść. Gdy mówimy o iluzji to wartość poznawczą mają stwierdzenia typu „X jest iluzją Y”. Fatamorgana jest iluzją oazy, magik wyciągający króliki z kapelusza tworzy iluzję rzeczywistości, w której króliki mieszkają w kapeluszu itp. Iluzją czego miałaby być samoświadomość? Jeśli obierze się to zdanie z mętnego, a mającego wpływać na emocje sosu, to zostanie coś na kształt „samoświadomość jest produktem umysłu”, co jest konstatacją nieco banalną. Ewentualnie można jeszcze je zinterpretować jako tezę, że samoświadomość nie istnieje, co jest oczywistą bzdurą. Ad 4) Ech, spróbuję jeszcze raz powalczyć o Pana drogocenne zainteresowanie. Wydaje mi się, że w swoich rozważaniach zupełnie pominął Pan to, że my teraz patrzymy na „świat poddany marności” z perspektywy „świata poddanego marności”. Z tego co czytamy w Księdze Rodzaju, Liście do Rzymian czy Apokalipsie mamy prawo sądzić, że na początku realnie istniało doskonalsze świata urządzenie, zaś to, którego doświadczamy obecnie nie jest ani pierwotnym, ani ostatecznym. W naszej fantastycznej religii nie jest to niczym szczególnym, wierzymy przecież, że po śmierci wybieramy się do jakiegoś Gdzie Indziej, wierzymy w świętych obcowanie, w zstąpienie do piekieł, we Wniebowstąpienie i Wniebowzięcie. Każdą z tych prawd wiary ortodoksja nakazuje (jak sądzę) odczytywać w duchu realistycznym, a nie jako jakieś piękne przenośnie. Gdzie zatem Maryja została zabrana w akcie Wniebowzięcia? Możemy to nazwać Niebem, możemy „rzeczywistością równoległą” albo jeszcze inaczej, nie w nazwie rzecz. Wierząc w życie przyszłe, wierzymy właśnie w jakąś stworzoną „równoległą rzeczywistość”. O ile jednak myśląc o przyszłym istnieniu nie potrzebujemy budować konkretnej relacji między naszą rzeczywistością, a owym Gdzie Indziej, to badając sprawy grzechu pierworodnego taka relacja jest potrzebna, aby pokazać w jaki sposób wina Adama przesiąknęła stamtąd tutaj. To co napisałem poprzednio było jakąś tam (wcale nie sądzę, że najlepszą z możliwych) próbą wskazania, że ową relację można sensownie pomyśleć. Czy naprawdę powinniśmy sądzić, że istniejemy w świecie najlepszym z możliwych? Jeśli tak, to na czym polegałaby przewaga życia przyszłego, biblijnego Nowego Jeruzalem? A jeśli nie, to dlaczego Bóg wydał nas na nędzę tego świata, skoro może istnieć lepszy? Z powodu czczego kaprysu? A może jednak istniał jakiś fundamentalny ku temu powód i może jest on w jakimś związku z buntem duchów i upadkiem pierwszego człowieka? Może o tym właśnie jest ta przejmująca scena wypędzenia z raju? (Ach, od maleńkości ją uwielbiałem. Zawsze przechodziły mnie ciarki jak słyszałem o cherubach i połyskującym ostrzu miecza). Wreszcie, cóż mamy począć z Rz 8,18-25? Co oznacza, że „stworzenie zostało poddane marności” i że zostanie „wyzwolone z niewoli zepsucia”, w której się obecnie znajduje? Tak się tylko Pawłowi chlapnęło? A co zrobimy z Rz 5,12-19? Uznamy za poetycką frazę nie opowiadającą konkretów o historii i sensie Zbawienia? Pióro poniosło Pawła?Ad PS) Paradygmat paradygmatem, ale z tej okazji nie można dać się zapędzić w sytuację, w której mamy się tłumaczyć z naszych przekonań tylko dlatego, że ktoś opowiedział jakąś historyjkę, w której pojawia się słowo „ewolucyjny”. Jeśli ktoś zrobi porządne badania, na rozsądnie dobranej populacji i stosując uczciwą statystykę pokaże, że zachowania typu X są silnie skorelowane z obecnością cechy G w genomie, a potem jeszcze porządnie przeanalizuje jak G zachowuje się w drabinie ewolucyjnej to OK, chapeau bas. Natomiast opowiastki typu „robimy to i to bo 10 milionów lat temu na afrykańskiej sawannie siamto i owamto” są niestety najczęściej (nawet jeśli wyglądają estetycznie i przekonująco) tylko niefalsyfikowalnymi historyjkami.Pozdrawiam!
Jeśli wolno się włączyć…Modelowanie daje duże usługi. Tworzę mały układ, w którym 1) ja ustalam zasady albo je znam, 2) ja jako obserwator wpływam na model w stopniu tak małym, że da się to pominąć. Kiedy natomiast słucham o modelach próbujących odtworzyć trójkąt „Bóg – świat – człowiek”, martwię się, że one z góry w obu punktach nie mogą dobrze służyć. Próbuję bowiem uczynić obiektem modelu coś, co ewidentnie, z samej istoty obiektem nie jest (Bóg), a sama muszę występować w podwójnej roli obiektu i obserwatora wyciągającego wnioski. Biblijny obraz ludzi jako (przybranych) dzieci Boga sugeruje też od razu, że próbuje się nam wytłumaczyć coś, czego w stanie obecnym naszej zdolności pojmowania nie możemy zrozumieć. To właśnie jest sytuacja dzieci: matka mówi do nich nieustannie słowami, których dzieci dopiero się muszą nauczyć. Mają m.in do przejścia etap imitowania bez zrozumienia. Tymczasem nauka stara się traktować studenta jako kogoś, kto poznając aksjomaty i reguły oraz fakty, jest w stanie całą resztę wydedukować. Jako kogoś w zasadzie w pełni ukształtowanego, lecz może tylko niedoinformowanego. Można też próbować komunikować się z innymi, nauczać ich, czy też na nim wpływać bez odwoływania się do jasnych reguł, lecz korzystając wprost z właściwości i możliwości drzemiących w człowieku, z czego on wcale nie musi sobie zdawać sprawy. Przypuszczam, że Pismo Święte tak właśnie czyni. Nie tylko ono tak czyni, ale – jako wierzący – do niego przynajmniej możemy mieć zaufanie.Niedawno miałam chwilę czasu na przejrzenie książki Kołakowskiego na temat mitu. Niewiele udało mi się zrozumieć, poza ogólnym wrażeniem, że widział on rolę mitu jako czegoś, co ma „zaspakajać pewne ludzkie potrzeby”. Chyba nawet jakoś te potrzeby identyfikował i nazywał. Znów miałam wrażenie, że dokonuje się próby redukcji funkcji mitu ze sposobu ujęcia jakiejś prawdy niewyrażalnej w naszym świecie pojęć do produktu całkiem z naszego świata, dającego się od początku do końca objaśnić tym, co o sobie już wiemy.Wdawałoby się, że jeśli dopuszczamy natchnienie Ducha Świętego w Biblii, to zarazem rezygnujemy konsekwentnie z weryfikowania możliwych interpretacji fragmentów Pisma przy pomocy naszej naukowej wiedzy, ponieważ uznajemy niepełność naszego rozumienia w porównaniu z Tym, który dał te natchnienia. Rezygnacja z weryfikowania nie jest oznacza rezygnacji z konfrontacji – oznacza jedynie tyle, że w przypadku sprzeczności będziemy szukać feleru raczej u siebie. I tu właśnie mam zastrzeżenia do manipulacji Artura przy grzechu pierworodnym. Księga Rodzaju musi dać się zinterpretować zgodnie z nauką o ewolucji gatunków. Zgadzam się z MiDo, że bardzo tu brakuje jakichś solidnych podstaw do stwierdzeń, że takie i takie zachowania są wynikiem takiego a takiego mechanizmu. Nie jestem w stanie nadążać za popularnymi artykułami na temat badań mózgu, psychologii, do których padają tu czasem linki. Ale tych kilka, którym się przyglądałam, raczej rozczarowuje (wolna wola złudzeniem – bo „ułamek wcześniej” widać impuls palca, który zostanie zgięty, albo teoria chaosu wyjaśnia działanie mózgu – tzn. co konretnie „wyjaśnia”?!). Nie ma pewnie nic złego w snuciu tego typu rozważań, ale do naukowości im daleko i tym bardziej ciężko z nich wytoczyć jakieś poważne działo przeciwko biblijnej nauce o grzechu Adama.Artur nazwał koncepcję MiDo z punktu 4) nieprzekonującą, bo zanadto arbitralną. Ma ona jednak tę fajną cechę, że pozwala zachować równocześnie „naukowe podejście do rzeczywistości” i zaufanie do Pisma Świętego. Zastanówmy się, czy czegoś brakuje samej Biblii – epizodowi z Księgi Rodzaju – by było możliwe to samo. Dzisiejsza nauka każe nam wierzyć, że świat powstawał w pewnych etapach i że było ich całkiem sporo zanim pojawił się człowiek. Nie potrafimy też wyobrazić sobie, by ta zasadnicza zmiana, jaka zaszła w kondycji człowieka i świata wg opisu biblijnego, mogła mieć jakikolwiek odzwierciedlenie w historii ewolucji. Historia biblijna pociąga za sobą pewne praktyczne dla naszego życia wnioski. Jeśli te dwa spojrzenia spojrzenia nie dają się pogodzić, to wypadałoby z jednego zrezygnować. MiDo daje propozycję, w której można z honorem pozostać przy obu, choć kosztem wymyślania arbitralnych detali, tworzenia kolejnego mitu. Zostawmy to prawo Biblii. Mnie się wydaje, że potrafię to zrobić bez pomocy MiDo, przyznając zarówno że nie znam się na ewolucji (pytałam Artura o to, czy ewolucja odpowiada na pytanie, kiedy i gdzie po raz pierwszy bielinek kapustnik przepoczwarzył się z gąsienicy w motyla) jak i to, że w języku biblijnym jestem dopiero na etapie nierozumnego powtarzania słów. Mogę dzielić z kimś poczucie, że sprzeczność między nauką o ewolucji a Biblią istnieje, ale ponieważ nic mnie na razie nie zmusza do jej ogłoszenia, warto zachować bezpieczną wstrzemięźliwość w mowie. Jest taka kapitalna niedokończona powieść Stendhala, w której oczom młodego zakochanego człowieka przedstawia się „teatr jednego widza”: w czasie gdy zakradł się po kryjomu do domu ukochanej, przebiegają pod jej drzwiami różne osoby niosąc zawiniątko z dzidziusiem, zakrwawione ręczniki, gorącą wodę… Młodzieniec wyciąga wniosek, że dama ma nieślubne dziecko i zrywa z nią kontakt. Sytuacja trudna do naprawienia, bo ona nie wie, skąd jego milczenie i zniknięcie, a on nie ma zaufania i ochoty na wyjaśnienia. Tylko w jeden sposób da się pokonać taką pułapkę – zachowaniem zaufania wbrew rozsądnym podejrzeniom.
Dla uporządkowania dyskusji przypomnę za ks. Michałem Hellerem zasadę, którą należy się kierować przy konfliktach między nauką a wiarą: jeżeli prawda religijna wydaje się być w sprzeczności z dobrze ustaloną prawdą rozumową, mamy obowiązek tak ją zinterpretować, by uzyskać harmonię z prawdą rozumową – inaczej narażamy wiarę chrześcijańską na śmieszność ze strony niewierzących.Autorem tej zasady jest św. Augustyn. Niestety nie znam kontekstu tej wypowiedzi, a zrazu możne się wydawać, że ta zasada zmusza do bezwzględnej kapitulacji wiary – zawsze i wszędzie. Oczywiście powinniśmy ją mądrze stosować: prawdy ważne dla naszej wiary (np. zmartwychwstanie Jezusa) trudniej się powinny poddawać takiej konfrontacji, jeśli chcemy pozostawać wierzącymi. Ale nawet ataki na centrum wiary powinny nas skłaniać do szukania coraz to nowej harmonii (nie ma prawd, których interpretacja byłaby ustalona raz na zawsze!). Naiwnie jest sądzić, że w sprawach wiary powinien panować doskonały bezruch. W rzeczywistości panuje cudowny dynamizm (coś na kształt układu planetarnego – im dalej od centrum wiary, tym szybsze zmiany).Wracając do naszych pytań – twierdzę, że z naukową (ewolucyjną) wizją rozwoju świata nie da się pogodzić upadku naszych prarodziców rozumianego jako realnego wydarzenia skutkującego stanem zepsucia świata, w którym obecnie żyjemy. Jakie są możliwe podejścia do tej tezy? Spróbuję podać klasyfikację. Jeśli nie trafię – poprawcie:1. Nic nie musimy robić, bo to błędne rozpoznanie – konfliktu nie ma. Rzetelne dane naukowe na temat ewolucji bardzo trudno znaleźć, a tym bardziej zastosować do konfrontowania z wizją religijną. Robią to z upodobaniem, co prawda, periodyki popularnonaukowe, ale im nie należy ufać. Z kolei wizja religijna ma rozmyty status epistemologiczny – ni to rzeczywistość, ni to mit. Nie gniewaj się, MagCzu, ale z taką niejasną postawą kojarzą mi się Twoje wypowiedzi – być może dlatego, że ich w zasadzie nie rozumiem.2. Podważmy dane naukowe – ewolucja to błędna teoria, z którą należy walczyć. Wbrew pozorom to dość popularna postawa. Byłem zaskoczony, jak bardzo w Polsce popularna – nawet wśród środowisk akademickich. Wymieńmy środowiska związane z periodykiem Fundamentalne Aspekty Genezy na Uniwersytecie Zielonogórskim czy z Chrześcijańskim Forum Pracowników Nauki, nie wspominając o klasycznych rodzimych kreacjonistach.3. Zreinterpretujmy wizję religijną, zwłaszcza, że prawda o pierwotnej powszechnej winie zdaje się być drugorzędna i pod wieloma względami kontrowersyjna. Wręcz powinniśmy wykorzystać okazję do zdynamizowania ostatnio ospałej teologii. Nie ukrywam, że to moje poglądy.4. I wreszcie spróbujmy odpowiednio sprytną hipotezą ad hoc pogodzić obie wizje: ewolucyjną i biblijną, bez rezygnacji z czegokolwiek. Tak rozumiem postawę MiDo. Nie jest prawdą, że zignorowałem pomysł MiDo. Zastanawiałem się nad wizją pierwotnego, o wiele doskonalszego świata, który nasi przodkowie zaprzepaścili, fundując nam tym samym to, co mamy. Ciekawe, jak mi się wydaje, jest to, jaki ta wizja zakłada kształt relacji między Bogiem a człowiekiem. Zauważcie, że przypisuje człowiekowi niezwykłą wręcz odpowiedzialność: wolność pierwotnego człowieka zaprzepaściła wręcz cały bardzo przyjemnie stworzony przez Boga wszechświat. Gdy się zastanawiałem, dlaczego buntuję się wobec tej wizji, przyszło mi do głowy takie przejaskrawione porównanie. Wyobraźmy sobie, Boga jako prezydenta USA, który beztrosko przyprowadza kilkuletniego synka zamiast do piaskownicy to do centrum dowodzenia Pentagonu i mówi mu: „Możesz przyciskać sobie wszystkie guziki, z wyjątkiem tego czerwonego, bo gdy go przyciśniesz, świat wyleci w powietrze”. Mało tego, prezydent wie, że jeden z ochroniarzy synka jest psychopatą, który wręcz marzy o spowodowaniu nuklearnej katastrofy. Mimo to pozostawia swoje dziecko samo w tym fascynującym miejscu. Czy owego prezydenta moglibyśmy nazwać kochającym ojcem?Wiem, wiem, patrzę z perspektywy ułomnego człowieka w ułomnym świecie już po katastrofie i dlatego w głowie mi się nie chce pomieścić, kim pierwotnie byliśmy i do jak wielkich zadań Bóg nas przeznaczył. Wygląda na to, że nie byliśmy żadnymi bezradnymi i beztroskimi dziećmi zdanymi na bosko-ojcowską opiekę, tylko najbliższymi współpracownikami Boga, prawie Mu wolnością dorównując. No, nie da się ukryć, że wizja zaszczytna, tyle że do niczego mi teraz nieprzydatna. Wręcz niebezpieczna, bo łudząca ambicjami, które są nie do spełnienia. W rzeczywistości jesteśmy wobec Boga bezradnymi dziećmi i dobrze jest zdawać sobie z tego sprawę.
Dodam do tego co napisał Pan Artur jeszcze jedną niepokojącą kwestię ,( jeśli literalnie zinterpretujemy naukę biblijną o Grzechu Pierworodnym jak to, jak mi się wydaje robi MagCzu ) Raj w którym Człowiek odrzuca Bożą Miłość i zrywa owoc z Drzewa Poznania Dobra i Zła – taka wizja jest bardzo antropocentryczna , to co poczniemy jeśli się okaże ze w bezmiarze Wszechświata Ziemia nie jest jedyną planetą zamieszkaną przez Inteligentne Formy Życia ??? 1) Czy zły wybór Człowieka skazuje na śmierć i niedoskonałość całość Stworzenia ??? w tym Rozumne Istoty na dalekiej Planecie pozasłonecznej??? 2) Istnienie śmierci i przypadkowości jest jak mi się wydaje powszechne we wszechświecie zgodnie z podstawowymi prawami fizyki więc mało prawdopodobne żeby upadek Pierwszych Ludzi miał swoje ograniczone konsekwencje wyłącznie do Ziemi.Polecam link http://tiny.pl/h7pcj3) Jak wiemy z historii rozwoju nauki i relacji z wiarą w tym relacji z nauczaniem KK kazus Teorii Kopernika o Obrotach Sfer Niebieskich w zderzeniu z linearnie interpretowaną Biblią ( powoływanie się przez Kardynalski Trybunał Inkwizycji na fragment dotyczący cudu Jozuego (Joz 10,10-13) oraz na kilka innych fragmentów)
> Dodam do tego co napisał Pan Artur jeszcze jedną> niepokojącą kwestię ,( jeśli literalnie zinterpretujemy> naukę biblijną o Grzechu Pierworodnym jak to, jak mi się> wydaje robi MagCzu ) Raj w którym Człowiek odrzuca Bożą> Miłość i zrywa owoc z Drzewa Poznania Dobra i Zła – taka> wizja jest bardzo antropocentryczna , to co poczniemy> jeśli się okaże ze w bezmiarze Wszechświata Ziemia nie> jest jedyną planetą zamieszkaną przez Inteligentne Formy> Życia ???Ten temat poruszył C.S.Lewis w Trylogii Kosmicznej. Zatem istnieje przynajmniej jedna koncepcja innych światów istot podobnych człowiekowi, w której upadek Adama nie wpływa na nie. Nb ks. Heller też tak sobie to wyobraża w linku podanym przez Politologa. > 2) Istnienie śmierci i przypadkowości jest jak mi się> wydaje powszechne we wszechświecie zgodnie z podstawowymi> prawami fizyki więc mało prawdopodobne żeby upadek> Pierwszych Ludzi miał swoje ograniczone konsekwencje> wyłącznie do Ziemi.Ciężko jest dyskutować o rzeczach, które się wydają.
No to jest rzeczywiście pewien problem. Ponieważ jednak nic nie wiemy (ani w sensie naukowym, ani religijnym) o Obcych, więc jakoś mogę z tym żyć ;-)Przy okazji, proszę zwrócić uwagę na ostatnie zdania ks. Hellera:”Bo w matematyce wszystko jest tak, jak powinno być. To jedyna dostępna nam dziedzina nieskażona grzechem pierworodnym”.Nie ukrywam, że prawie całkowicie się z nimi zgadzam (prawie, bo nie jestem pewien czy matematyka też jest nieskażona).
To ze czegoś nie wiemy z całą pewnością nie zwalnia nas z intelektualnego wysiłku poznania choć małego ułamka prawdy.A propo naszych antropocentrycznych wizji życia http://tiny.pl/h7p2p
> Dla uporządkowania dyskusji przypomnę za ks. Michałem> Hellerem zasadę, którą należy się kierować przy> konfliktach między nauką a wiarą: jeżeli prawda religijna> wydaje się być w sprzeczności z dobrze ustaloną prawdą> rozumową, mamy obowiązek tak ją zinterpretować, by uzyskać> harmonię z prawdą rozumową – inaczej narażamy wiarę> chrześcijańską na śmieszność ze strony niewierzących.Wydawało mi się, że chodziło o konflikty takie jak np. wiek wszechświata albo czas jego stwarzania, albo geocentryzm. To nie są chyba „prawdy religijne”? To jest przemyt religii do nauki. W przypadku konfliktu prawdy religijnej z prawdą rozumową stajemy się „głupstwem dla pogan”. Niestety. > Ale nawet ataki na centrum> wiary powinny nas skłaniać do szukania coraz to nowej> harmonii (nie ma prawd, których interpretacja byłaby> ustalona raz na zawsze!). Naiwnie jest sądzić, że w> sprawach wiary powinien panować doskonały bezruch. Stąd choćby konieczność kolejnych tłumaczeń Biblii.Ale czy rezygnacja z nauki o grzechu pierworodnym nie jest tym, czym refleksja Gagarina, że Boga nie ma w kosmosie?A w końcu odpowiedz mi, Arturze, na pytanie o motyla…> 1. Nic nie musimy robić, bo to błędne rozpoznanie -> konfliktu nie ma. Rzetelne dane naukowe na temat ewolucji> bardzo trudno znaleźć, a tym bardziej zastosować do> konfrontowania z wizją religijną. Robią to z upodobaniem,> co prawda, periodyki popularnonaukowe, ale im nie należy> ufać. Z kolei wizja religijna ma rozmyty status> epistemologiczny – ni to rzeczywistość, ni to mit. Nie> gniewaj się, MagCzu, ale z taką niejasną postawą kojarzą> mi się Twoje wypowiedzi – być może dlatego, że ich w> zasadzie nie rozumiem.Chyba dobrze to ująłeś, ale niepokoi mnie, że miałabym się za to gniewać 🙂 Takie niedorzeczne jest?Może tylko przesadziłeś z tym brakiem rzetelnych danych na temat ewolucji. One są. Wątpię jedynie w rzetelność ich aplikacji do tematu wolnej woli.Może jednak rzeczywiście nie do końca się rozumiemy, bo ja nie widzę zasadniczej różnicy między 1(ja) a 4(MiDo), poza tym, że on ubrał przekonanie o braku konfliktu w pewien konkret, podając pracowicie przykład, w który przecież nie musi wierzyć z takim zaangażowaniem jak w Pismo. Ja wybrałam leniwą wersję bez przykładu. Ale pomysł skonstruowania go musiał wziąć się z przekonania o braku sprzeczności… > 3. Zreinterpretujmy wizję religijną, zwłaszcza, że prawda> o pierwotnej powszechnej winie zdaje się być drugorzędna i> pod wieloma względami kontrowersyjna. Wręcz powinniśmy> wykorzystać okazję do zdynamizowania ostatnio ospałej> teologii. Nie ukrywam, że to moje poglądy.Bóg stworzył świat, wyposażył go w mechanizm ewolucji i pojawiły się felerne zachowania ludzi, za co nie ponoszą oni żadnej odpowiedzialności. Jak uniknąć takiego wniosku? Śmierć Chrystusa staje się w tym świetle szokującym, ale może za to nośnym przykładem, jak człowiek powinien postępować wobec bliźnich. > Zastanawiałem się nad wizją pierwotnego, o wiele> doskonalszego świata, który nasi przodkowie zaprzepaścili,> fundując nam tym samym to, co mamy. Ciekawe, jak mi się> wydaje, jest to, jaki ta wizja zakłada kształt relacji> między Bogiem a człowiekiem. Zauważcie, że przypisuje> człowiekowi niezwykłą wręcz odpowiedzialność: wolność> pierwotnego człowieka zaprzepaściła wręcz cały bardzo> przyjemnie stworzony przez Boga wszechświat.To jest właściwe miejsce na zastosowanie tego, co pisałam o stosowaniu języka Pisma. Porównanie z prezydentem trzyma się kupy dopóki nie porównamy końca obu historii. Nie znamy końca naszej. To dwa bardzo poważne ograniczenia. I tak kluczowe dla nas w tej historii są praktyczne wnioski. W Księdze Hioba też wszystkie rozważania o domniemanej winie i karze Bożej kończą się jego konstatacją „ja nie rozumiem”. A to sprawiedliwy był mąż!
> > Dla uporządkowania dyskusji przypomnę za ks. Michałem> > Hellerem zasadę, którą należy się kierować przy> > konfliktach między nauką a wiarą: jeżeli prawda> > religijna> > wydaje się być w sprzeczności z dobrze ustaloną prawdą> > rozumową, mamy obowiązek tak ją zinterpretować, by> > uzyskać> > harmonię z prawdą rozumową – inaczej narażamy wiarę> > chrześcijańską na śmieszność ze strony niewierzących.> Wydawało mi się, że chodziło o konflikty takie jak np.> wiek wszechświata albo czas jego stwarzania, albo> geocentryzm. To nie są chyba „prawdy religijne”? To jest> przemyt religii do nauki. W przypadku konfliktu prawdy> religijnej z prawdą rozumową stajemy się „głupstwem dla> pogan”. Niestety.Tak się nam wydaje teraz, gdy już dawno przeinterpretowano teologię, oczyszczając ją z nieuprawnionych roszczeń np. co do geocentryzmu. Dla mnie dzisiaj takim nieuprawnionym roszczeniem jest twierdzenie, że upadek to wydarzenie historyczne, a osobowa wina jest dziedziczona.> > Ale nawet ataki na centrum> > wiary powinny nas skłaniać do szukania coraz to nowej> > harmonii (nie ma prawd, których interpretacja byłaby> > ustalona raz na zawsze!). Naiwnie jest sądzić, że w> > sprawach wiary powinien panować doskonały bezruch.> Stąd choćby konieczność kolejnych tłumaczeń Biblii.> Ale czy rezygnacja z nauki o grzechu pierworodnym nie jest> tym, czym refleksja Gagarina, że Boga nie ma w kosmosie?Ja nie rezygnuję z „nauki o grzechu pierworodnym”, ja ją inaczej interpretuję: według mnie chodzi o bezradność, a nie o wrodzoną winę osobową.> A w końcu odpowiedz mi, Arturze, na pytanie o motyla…”Czy ewolucja odpowiada na pytanie, kiedy i gdzie po raz pierwszy bielinek kapustnik przepoczwarzył się z gąsienicy w motyla?” Na pewno nie odpowiada w ten sposób, że można to z zasad teorii ewolucji „wyliczyć”. Ewolucja jest procesem nieliniowym, zależnym od przypadku, w dodatku historycznym – ścisły determinizm w niej nie obowiązuje (na ile zrozumiałem tę teorię). Natomiast Twoje uporczywe pytanie uświadomiło mi, że jest prawdopodobnie odpowiedź na moje zdziwienie zapamiętane z dzieciństwa: po co i skąd takie drastyczne zmiany w jednym organizmie w przeciągu jednego życia (jak stadia gąsienicy, poczwarki i motyla)? Założę się o dobre wino, że tu w grę wchodzi owa niemożność cofnięcia ewolucyjnych procesów i poprawienia „projektu” nowego gatunku, o której już pisałem w artykule w TP. > > 3. Zreinterpretujmy wizję religijną, zwłaszcza, że> > prawda> > o pierwotnej powszechnej winie zdaje się być> > drugorzędna i> > pod wieloma względami kontrowersyjna. Wręcz powinniśmy> > wykorzystać okazję do zdynamizowania ostatnio ospałej> > teologii. Nie ukrywam, że to moje poglądy.> Bóg stworzył świat, wyposażył go w mechanizm ewolucji i> pojawiły się felerne zachowania ludzi, za co nie ponoszą> oni żadnej odpowiedzialności. Jak uniknąć takiego wniosku?Już pisałem, że bezradność nie wyklucza odpowiedzialności. (Jeśli mój pies zerwał się z łańcucha, który miał ukrytą wadę materiałową, i kogoś pogryzł, to ja jestem za to odpowiedzialny, bo to mój pies, choć jednocześnie pozostaję bezradny, bo nie mogłem przewidzieć tego zdarzenia.)> W Księdze Hioba też wszystkie rozważania o domniemanej> winie i karze Bożej kończą się jego konstatacją „ja nie> rozumiem”. A to sprawiedliwy był mąż!To bardzo ciekawa uwaga!
> Już pisałem, że bezradność nie wyklucza odpowiedzialności.> (Jeśli mój pies zerwał się z łańcucha, który miał ukrytą> wadę materiałową, i kogoś pogryzł, to ja jestem za to> odpowiedzialny, bo to mój pies, choć jednocześnie> pozostaję bezradny, bo nie mogłem przewidzieć tego> zdarzenia.)Wydaje mi się, że przenosi Pan rozwiązania z Kodeksu Cywilnego, które są skonstruowane według zasady Ktoś Musi Być Winny, żeby było wiadomo kto ma Zapłacić Za Szkodę, na relacje człowiek – Bóg. Nie wydaje mi się, żeby było to uzasadnione.
> > Wydawało mi się, że chodziło o konflikty takie jak np.> > wiek wszechświata albo czas jego stwarzania, albo> > geocentryzm. To nie są chyba „prawdy religijne”? To> > jest> > przemyt religii do nauki. W przypadku konfliktu prawdy> > religijnej z prawdą rozumową stajemy się „głupstwem dla> > pogan”. Niestety.> Tak się nam wydaje teraz, gdy już dawno przeinterpretowano> teologię, oczyszczając ją z nieuprawnionych roszczeń np.> co do geocentryzmu. Dla mnie dzisiaj takim nieuprawnionym> roszczeniem jest twierdzenie, że upadek to wydarzenie> historyczne, a osobowa wina jest dziedziczona.Potrzebuję w tym miejscu precyzji.1)Rozróżnienie między czynami osób a faktami historycznymi jest dla mnie ważne. Historia „nie widzi” moim zdaniem grzechów; widzi co najwyżej obiektywną materię czynów, ale fakt grzechu (świadomego sprzeciwu wobec Boga) pozostaje ukryty i wiadomy tylko człowiekowi i Bogu. Upadek rozumiany jako grzech pierwszych rodziców nie może być (nadal moim zdaniem) w ogóle kandydatem na wydarzenie historyczne.2)Ty znasz (w przeciwieństwie do mnie) dokumenty Kościoła, więc pewnie wiesz, czy Kościół wypowiada się na temat materii pierwszego grzechu. Jeśli Kościół broni tezy, że historyczny przodek człowieka zerwał owoc z drzewa, to zgadzam się z Twoją opinią, że to jest nieuprawnione roszczenie.3)Jan Paweł II był świadom, iż List do Hebrajczyków nie jest autorstwa św. Pawła. Nie przeszkadzało mu to jednak używać w dokumentach frazy „jak pisze Apostoł”. Czy masz pewność, że w dzisiejszych „oficjalnych” komentarzach do Księgi Rodzaju związanych z grzechem pierworodnym nie ma tego rodzaju skrótów, które mogą być źródłem nieporozumień?4)Dziedziczenie winy też nie wydaje mi się stwierdzeniem podległym nauce empirycznej.Nadal jednak pozostaje ten problem, że wiemy, iż człowiek chodzi po ziemi później niż inne stworzenia i gdziekolwiek na osi czasu umieścić „upadek”, śmierć jako jego skutek niestety wyprzedza go w czasie. Kościół co najmniej raz wywikłał się z podobnego problemu i wyłączył Maryję z powszechności grzechu pierworodnego uznając, że odkupieńcza śmierć Chrystusa dała jej wstecznie łaskę niepokalanego poczęcia. Myślę, że językowo można różnie to opisać: 1)jako ingerencję Boga w stworzoną naturę i jej prawa, 2)jako ziemski efekt tego, co co jest zgodne prawem i zamysłem Boga 3)jako coś dziejącego się w transcendencji, 4)jako wydarzenie z innego świata. To, co proponuje MiDo dla pogodzenia wersji biblijnej z ewolucją, to tego typu interwencja. > Ja nie rezygnuję z „nauki o grzechu pierworodnym”, ja ją> inaczej interpretuję: według mnie chodzi o bezradność, a> nie o wrodzoną winę osobową.Tu też potrzebna precyzja. Biblia i Kościół też chyba przecież nauczają o bezradności grzesznika – niewolnika grzechu. Nauczają, że bez Chrystusa nie mamy żadnych szans. Nie jest On tylko naszym wzorem czy pomocnikiem, ale zbawcą, kimś od kogo całkowicie zależy nasze być albo nie być. Pamiętam, że były tu na blogu dyskusje o patologicznym poczuciu winy chrześcijan i pytaliśmy, co dobrego z niego wynika. Ale z nauki o grzechu pierworodnym bynajmniej nie wynika (cały czas dodaję skromnie – moim zdaniem) konieczność odczuwania(!) czegoś takiego. Podobnie jak nie ma powodu do obarczania się poczuciem winy, gdy zerwie się Twój łańcuch z psem na końcu. Wydaje mi się, iż mówi się nam tylko to, że jesteśmy w stanie braku łaski i że rodowód tego braku sięga sprzeciwiającego się woli Boga sięgnięcia po rozróżnianie dobra i zła. Robimy to wszyscy jako ludzie, a nie jest to związane istotowo z byciem człowiekiem.Wydaje mi się, że aplikowanie ewolucji do takich zagadnień jest beznadziejnym przedsięwzięciem. > > A w końcu odpowiedz mi, Arturze, na pytanie o motyla…> „Czy ewolucja odpowiada na pytanie, kiedy i gdzie po raz> pierwszy bielinek kapustnik przepoczwarzył się z gąsienicy> w motyla?” Na pewno nie odpowiada w ten sposób, że można> to z zasad teorii ewolucji „wyliczyć”. Ewolucja jest> procesem nieliniowym, zależnym od przypadku, w dodatku> historycznym – ścisły determinizm w niej nie obowiązuje> (na ile zrozumiałem tę teorię).Selekcja naturalna i mutacje są źródłem różnicowania się gatunków – tak rozumiem istotę teorii ewolucji. W moim pytaniu chodzi mi o pokazanie, że ona nie daje odpowiedzi na pytania tego typu, co moje o konkretny egzemplarz pewnego gatunku motyla. Podobnie jak statystyka nie daje odpowiedzi na pytania o los pojedynczych obiektów. A ja trochę się boję, że to nieprzystawanie ewolucji do faktów o motylach ktoś z góry potraktuje przeciw nim, zanim się uzgodni teren wspólnych pytań.> > Bóg stworzył świat, wyposażył go w mechanizm ewolucji i> > pojawiły się felerne zachowania ludzi, za co nie> > ponoszą> > oni żadnej odpowiedzialności. Jak uniknąć takiego> > wniosku?> Już pisałem, że bezradność nie wyklucza odpowiedzialności.> (Jeśli mój pies zerwał się z łańcucha, który miał ukrytą> wadę materiałową, i kogoś pogryzł, to ja jestem za to> odpowiedzialny, bo to mój pies, choć jednocześnie> pozostaję bezradny, bo nie mogłem przewidzieć tego> zdarzenia.)Moralnie odpowiedzialny? Chyba nie. A prawnie – można zasądzić producenta łańcucha 🙂
Bardzo się z tym co MagCzu pisze zgadzam. Od siebie dodam tylko, że przyjęcie wariantu 3 wymaga poważnej reinterpretacji nie tylko Księgi Rodzaju (z czym od biedy można sobie poradzić), ale również istotnych fragmentów Nowego Testamentu (w tym Listu do Rzymian). Dopóki zwolennicy opcji nr 3 nie podadzą takiej sensownej (nie dewastującej całości chrześcijaństwa) reinterpretacji, osobniki o nieco bardziej konserwatywnym usposobieniu (jak MagCzu albo ja) mają prawo w uzasadniony sposób kręcić nosem.
> Wiem, wiem, patrzę z perspektywy ułomnego człowieka w> ułomnym świecie już po katastrofie i dlatego w głowie mi> się nie chce pomieścić, kim pierwotnie byliśmy i do jak> wielkich zadań Bóg nas przeznaczył. Wygląda na to, że nie> byliśmy żadnymi bezradnymi i beztroskimi dziećmi zdanymi> na bosko-ojcowską opiekę, tylko najbliższymi> współpracownikami Boga, prawie Mu wolnością dorównując.No właśnie.> No, nie da się ukryć, że wizja zaszczytna, tyle że do> niczego mi teraz nieprzydatna. Wręcz niebezpieczna, bo> łudząca ambicjami, które są nie do spełnienia. W> rzeczywistości jesteśmy wobec Boga bezradnymi dziećmi i> dobrze jest zdawać sobie z tego sprawę.A jednak potrzebna (przynajmniej mi się taką wydaje). Po pierwsze niczym nie jestem łudzony, a raczej jestem odzierany za złudzeń – na tym świecie nigdy nie zbuduję sobie pozycji prawie-Boga, bo nie taki jest jego (obecnego świata) sens. Natomiast lepiej rozumiem ambicje, które mnie do tego pchają – są echem mojego pierwotnego przeznaczenia i mogę je ukierunkować na życie przyszłe. A teraz – faktycznie jestem wobec Niego wyłącznie jak dziecko i rozpoznaję siebie i Jego niejasno, „jak w zwierciadle”.
> > Wygląda na to, że nie> > byliśmy żadnymi bezradnymi i beztroskimi dziećmi> > zdanymi> > na bosko-ojcowską opiekę, tylko najbliższymi> > współpracownikami Boga, prawie Mu wolnością dorównując.> > No, nie da się ukryć, że wizja zaszczytna, tyle że do> > niczego mi teraz nieprzydatna. Wręcz niebezpieczna, bo> > łudząca ambicjami, które są nie do spełnienia. W> > rzeczywistości jesteśmy wobec Boga bezradnymi dziećmi i> > dobrze jest zdawać sobie z tego sprawę.> A jednak potrzebna (przynajmniej mi się taką wydaje). Po> pierwsze niczym nie jestem łudzony, a raczej jestem> odzierany za złudzeń – na tym świecie nigdy nie zbuduję> sobie pozycji prawie-Boga, bo nie taki jest jego (obecnego> świata) sens. Natomiast lepiej rozumiem ambicje, które> mnie do tego pchają – są echem mojego pierwotnego> przeznaczenia i mogę je ukierunkować na życie przyszłe. A> teraz – faktycznie jestem wobec Niego wyłącznie jak> dziecko i rozpoznaję siebie i Jego niejasno, „jak w> zwierciadle”.Być może owa obecna w nas ambicja jest właśnie zapowiedzią tego, co nas czeka, do czego zmierzamy, do czego przeznaczył nas Bóg stwarzając nas na ewolucyjnej drodze. To „znak” z przyszłości, a nie „ślad” po minionej świetności. Tak, jak śladem po naszej ewolucyjnej historii są w wciąż w nas obecne „gadzie” odruchy. Być może po prostu przeczuwaną przyszłość rzutujemy na przeszłość w postaci intrygującej narracji – opisu upadku prarodziców. Tak można rozumieć syboliczne znaczenie pierwszych rozdziałów Księgi Rodzaju.Chciałem jeszcze przy okazji wrócić do tematu, który jest dla mnie najbardziej frapujący: problemu wolnej woli (i w ogóle istnienia umysłu i jaśni nie tylko jako iluzji) atakowanej przez naturalistów. Na blogu jest aż trzech fizyków (Gościówa, MagCzu i MiDo) i wszyscy, ku mojemu zaskoczeniu, właściwie zignorowali wspomniany przeze mnie argument „z zachowania energii”. Czy zatem jako laik z fizyki za bardzo się nim przejąłem? Przytaczam ten argument w zgrabnym sformułowaniu ze wstępu do książki Daniela Dennetta „Słodkie sny” autorstwa jej tłumacza Marcina Miłkowskiego: „Argumenty przeciwko dualizmowi oparte są przede wszystkim na problemach z przyczynowością umysłową: jeśli niematerialne myśli są przyczynami zdarzeń fizycznych, to powstają oddziaływania niefizyczne, naruszające w ostatecznym rozrachunku zasadę zachowania energii. Oczywiście, można próbować negować prawa fizyki, lecz taka spekulacja, jeśli nie jest oparta na porządnych badaniach z zakresu fizyki, wydaje się po prostu całkowicie niewiarygodna. Istnieje też analogiczny problem z oddziaływaniem w drugą stronę: w jaki sposób dane z nerwów wzrokowych mogą łączyć się z niematerialnym umysłem?”
Co prawda nie jestem fizykiem , ale znalazłem w necie taką oto odpowiedz na pytanie o zachowanie energii „Świadomość? To całkiem proste … Każdy system, który działa w mózgopodobny sposób, musi mieć wrażenia i twierdzić, że jest świadomy. Dlaczego? Bo bodźce zmysłowe wytwarzają w nim fizycznie istniejące stany, oraz reakcje systemu na te stany. Stany wewnętrzne można skomentować: smakuje jak poziomka, przyjemny zapach, piękna czerwień. Komentarze nie są wynikiem syntaktycznych reguł działania programu komputerowego, są rezultatem powstawania realnych stanów fizycznych systemu. Mózgopodoby system nie oszukuje, po prostu stwierdza fakty!Głodny pantofelek podąża w stronę wiekszego stężenia odżywczych substancji. Spragnione zwierzę musi szukać wody; wymaga to jednak planowania, zaangażowania pamięci by przypomnieć sobie drogę.Podwzgórze donosi: potrzebna jest woda;układ czuciowy i smaku donoszą korze zmysłowej: wyschło w gardle i ustach;kora skroniowa interpretuje: trzeba się napić, czuję suchość;kora czołowa tworzy nowy cel, który konkuruje o dostęp do kontroli działania z innymi, wykonywanymi zadaniami;hipokamp przywołuje wspomnienia najbliższego miejsca, w którym można zaspokoić pragnienie;kora ciemieniowa tworzy wyobrażenie;kora przedczołowa tworzy plan działania;kora czołowa wykonuje kolejne etapy planu, uruchamiając działania potrzebne by je wykonać;kora skroniowa interpretuje te wszystkie działania dostarczając uzasadnienia: szukam wody bo jestem spragniony.Żaden system zdolny do komunikacji (a szczególnie tak wyrafinowanej jak używanie języka) nie może działać jak zombi, który nie potrafi zinterpretować własnych stanów wewnętrznych by powiedzieć, dlaczego tak działa. Taki system musi miec pamięć roboczą, w której jest podsumowanie najważniejszych parametrów stanu wewnętrznego (mózgu i całego organizmu), które może skomentować, a takie komentarze mogą być nieodróżnialne od naszych jeśli tylko stany sztucznego mózgu będą dostatecznie podobne do naszych (co da się stopniowo, chociaż powoli, realizować).Wnioski:Świadomość jest wynikiem specyficznej organizacji i można ją przypisać tylko mózgom.Świadomość może powstać w tworach sztucznych, jeśli ich mózgi będą odpowiednio zorganizowane.Osobowość, powstawanie wewnętrznego modelu świata, subtelne cechy umysłu, to zagadnienie znacznie trudniejsze do realizacji niż świadomość. (…)Mózg nie jest tylko odbiornikiem świadomości, albowiem:modele komputerowe funkcji mózgu wykazują podobne zachowanie do zachowania rzeczywistych mózgów;na tej podstawie rozumiemy, dlaczego treść świadomości ma specyficzną strukturę;działanie mózgu bardziej przypomina działanie komputera niż odbiornika TV, a komputer na podstawie programu wytwarza złożone stany wewnętrzne i podejmuje decyzje;złożoność i specyficzność struktur mózgu potrzebna jest do wytwarzania złożonych stanów, wzajemnie interpretowanych przez te struktury, sterujących zachowaniem;możemy prześledzić i modelować pojawienie się potrzeb, motywacji do działania i powstawanie planów działania prowadzących do podjęcia decyzji;świadomość, której nie odczuwam (np. we śnie, śpiączce, w wyniku anestezji, Alzheimera) jest równie nieistotna, co życie mojego cienia; Egipcjanie wyobrażali sobie, że cień to jedna z „dusz”, które mogą po śmierci prowadzić niezależne życie, ale przecież „ja” tego nie odczuwam, więc tak świadomość oderwana od mózgu i nie czująca nie jest ze mną związana.specyficzne uszkodzenia mózgu prowadzą do zmiany osobowości i zmiany treści świadomości;rozdwojenie lub zwielokrotnienie osobowości pokazuje, że w jednym mózgu może być kilka alteratywnych programów „ja” ” Więcej na stronie http://tiny.pl/h7lvq