Pochwała przyjemności: paradoksy (5)

Wartość teorii w naukach empirycznych mierzy się jej zdolnością przewidywania nowych faktów. W naukach humanistycznych, takich jak etyka – zdolnością rozjaśniania pewnych zagmatwanych sytuacji czy wręcz demaskowania fałszywych ocen. Idąc za przykładem Schelera i Hildebranda, spróbowałem przyjrzeć się hermeneutycznym właściwościom zaproponowanej przeze mnie kategorii normalności.

*

Rozwój aksjologii pozwolił odkryć różne iluzje w doświadczaniu wartości. Przykładem analiza resentymentu dokonana przez Schelera w odpowiedzi na „przewartościowanie wartości” Nietzschego czy rozpracowane przez Hildebranda substytuty moralności (mylenie wartości moralnych z prawem, obowiązkiem, honorem, samokontrolą czy spontanicznością).

Z perspektywy normalności również dostrzec można swoiste złudzenia. Zdarza się, że tolerujemy czy wręcz powodujemy zbędną nienormalność (przykrość, wyrzeczenie czy cierpienie), tłumacząc, iż jest to ofiara posiadająca moralną czy wręcz religijną wartość. Cierpienia czy upokorzenia hartują – mówi się czasem, ignorując fakt, że w danym przypadku mogą nie istnieć okoliczności, które je uzasadniają. Nienormalność zaczyna wówczas funkcjonować jako normalność. Taka postawa prowadzi do cierpiętnictwa i różnych wynaturzeń.

Na niezamierzone przypisywanie pozytywnego znaczenia temu, co negatywne, narażona jest także refleksja teoretyczna. Karol Wojtyła, w swoim najważniejszym filozoficznym dziele „Osoba i czyn”, pisze: „Od początku stoimy w studium niniejszym na stanowisku, że moralność w najbardziej istotny sposób stanowi o człowieczeństwie i o osobie”. Równie wysoką pozycję przypisuje moralności Hildebrand. Trudno się z tym nie zgodzić. A jednak, jeśli nie uwzględnimy perspektywy normalności, takie podejście prowadzi do paradoksu.

Skoro bowiem moralność w najbardziej istotny sposób stanowi o człowieczeństwie i o osobie, a zarazem z istoty swojej zakłada możliwość (a więc zdolność!) wyboru moralnego zła, to tym samym także moralne zło zaczyna pośrednio współdecydować o naszym człowieczeństwie. Unikniemy tej paradoksalnej konsekwencji, jeśli moralności przyznamy skromniejszą rolę przywracania normalności, a dopiero tę ostatnią uznamy za konstytutywną dla człowieczeństwa.

Na inny aksjologiczny paradoks zwrócił uwagę Scheler. Zauważył on, że pozornie oczywisty nakaz dążenia do moralnej doskonałości, charakterystyczny zwłaszcza dla perfekcjonistycznej etyki arystotelesowsko-tomistycznej, zawiera w sobie wewnętrzną sprzeczność. Jest samowywrotny, gdyż jeśli naszym głównym celem uczynimy takie dążenie, doprowadzi ono nie do doskonałości, tylko do pychy i faryzeizmu; spróbujmy wyobrazić sobie kogoś, kto poświęca się dla innych po to przede wszystkim, by zdobyć moralną doskonałość.

Hildebrand próbował rozwiązać ten paradoks, przekonując, że ofiarne zaangażowanie w wartości moralne i moralnie doniosłe rzeczywiście (obiektywnie) prowadzi do doskonałości, lecz fakt ten nie jest poznawczo i przeżyciowo dostępny zaangażowanym. Co prawda, możemy go ująć rozumem jakby z zewnątrz, ale podczas czynienia dobra nie wolno nam go brać pod uwagę. Skoro jednak już wiemy, że się doskonalimy moralnie, trudno jest udawać, że tego nie wiemy. I tu znowu normalność pozwala uporać się z paradoksalną rzeczywistością moralności. Działanie moralne to nie tyle doskonalenie siebie, kształtowanie w sobie czegoś nowego, ile przywracanie w świecie i w sobie stanu równowagi. Człowiek, który zło dobrem zwycięża, przypomina bardziej lekarza opatrującego rany niż sportowca bijącego kolejne rekordy.

7 komentarzy do “Pochwała przyjemności: paradoksy (5)

  1. ~kudłaty

    > Skoro bowiem> moralność w najbardziej istotny sposób stanowi > o człowieczeństwie i o osobie, a zarazem z istoty swojej> zakłada możliwość (a więc zdolność!) wyboru moralnego zła,> to tym samym także moralne zło zaczyna pośrednio> współdecydować o naszym człowieczeństwie. Za paradoks bierzesz obecność zła w kondycji człowieka?Czyli że człowiek jest człowiekiem o tyle tylko, o ile się go zło nie ima? Rozumiem, że świętość jest naszym powołaniem, ale czy jest jedynym właściwym wyznacznikiem człowieczeństwa?> Unikniemy tej> paradoksalnej konsekwencji, jeśli moralności przyznamy> skromniejszą rolę przywracania normalności, a dopiero tę> ostatnią uznamy za konstytutywną dla człowieczeństwa….czyli znowu wychodzi, że „normalność” to stan zjednoczenia z Bogiem…> nakaz dążenia do moralnej doskonałości […]> zawiera w sobie wewnętrzną sprzeczność. Jest samowywrotny,> gdyż jeśli naszym głównym celem uczynimy takie dążenie,> doprowadzi ono nie do doskonałości, tylko do pychy i> faryzeizmu; spróbujmy wyobrazić sobie kogoś, kto poświęca> się dla innych po to przede wszystkim, by zdobyć moralną> doskonałość.[…]> I tu znowu normalność pozwala uporać się z> paradoksalną rzeczywistością moralności. Działanie moralne> to nie tyle doskonalenie siebie, kształtowanie w sobie> czegoś nowego, ile przywracanie w świecie i w sobie stanu> równowagi. Można uporać się łatwiej: dobro czynimy dlatego, że jest dobrem. Doskonalenie się moralne jest tutaj skutkiem ubocznym, nie zaś przedmiotem czynu. Co nie znaczy, że można te dwie rzeczy rozdzielać. Ba, nie wolno nam spełniać dobra, sztucznie pozbawiając uczynku jego funkcji doskonalenia moralnego. Doskonalenie się moralne jest naszym obowiązkiem, gdyż zarzucając je, narażamy innych na krzywdy, które możemy im wyrządzić, nie doskonaląc się. :))> Człowiek, który zło dobrem zwycięża, przypomina> bardziej lekarza opatrującego rany […]Ale skąd poznać, że normalność wymaga odbudowania? Ciągle widzę tu niebezpieczeństwo gnuśności, lub konieczność rozumienia normalności jako świętości.

  2. ~gościówa

    „spróbujmy wyobrazić sobie kogoś, kto poświęca się dla innych po to przede wszystkim, by zdobyć moralną doskonałość”Według moich obserwacji, bardzo wielu katolików w ten sposób widzi moralność. Nie tylko szeregowych, ale i duszpasterzy. Wydaje mi się, że duszpasterze często propagują ideę bycia dobrym ze względu na abstrakcyjnego Boga, a nie ze względu na realnego bliźniego.Pisałam o tym już kiedyś. Sytuacja wygląda tak: Jeden przedszkolak przyłożył drugiemu łopatką po głowie. Mama może go upomnieć: Nie bij kolegi, bo go boli. Ale może go też upomnieć: Nie bij kolegi bo mnie(!) będzie przykro. Niestety katolicka etyka zdaje się pasować do tej drugiej wersji. Nie robić zła bliźniemu, bo Panu Bogu będzie przykro. Nieraz dochodzi do tego, że Kościół zakazuje rzeczy skądinąd neutralnych – tylko dlatego, że Panu Bogu jakoby miały sprawiać przykrość.

  3. ~jan

    Pojęcie moralności, i to zwłaszcza jeśli chcemy je zuniwersalizować, rzeczywiście (podobnie, jak np. pojęcie wolności) niekiedy zdaje się wymykać z obszaru naszej percepcji. Dla zilustrowania pewnego ciekawego, jak sądze aspektu tej sprawy posłużę się przypowieścią: Na Sądzie Bożym (szczegółowym, czy też ostatecznym – jak kto woli) staje dwóch grzeszników: Jeden z nich, to kuty na cztery łapy cwaniak, który nie jednego w swoim życiu okpił, nie jednego przekrętu się dopuścił, nie raz uchodził cało z wielkich opresji, ale zawsze jakoś dawał radę, zawsze umiał zmagać się z życiem, chociaż niekiedy rzeczywiście z etyką na bakier. Dorobił się posiadłości i żył na wysokiej stopie. Przy tym nie było sytuacji, z której nie znalazłby wyjścia, w razie jakiegoś wypadku, czy innego zagrożenia, pierwszy wiedział co zrobić nie tracąc zimnej krwi. Nie jedną też firmę i w życiu stworzył i wielu ludziom dał pracę. Rzadko odwiedzał starzejących się rodziców, bo czasu nie miał za wiele. Był przy tym kochającym i uwielbianym przez swoją żonę mężem, a także zaradnym i opiekuńczym ojcem gromadki dzieci. Wielu ludzi się go bało, bo był surowy i nie dał sobie w kaszę dmuchać, wielu go też podziwiało za jego talenty, choć oczywiście był też obiektem zawiści. Drugi grzesznik był natomiast bardzo dobrym, religijnym człowiekiem. Nigdy nikomu nie wadził, zawsze w obliczu konfliktu potrafił ustąpić, przenigdy nie dopuścił się żadego oszustwa, zawsze był do bólu uczciwy, cichy i pokorny. Nie dorobił się żadnego majątku, nie założył nawet rodziny. Regularnie odbywał praktyki religijne i udzielał się społecznie na rzecz biednych i potrzebujących. Mieszkał z matką – staruszką i zapewniał jej do jej śmierci troskliwą opiekę. Przy tym był to człek, którego śmiało można określić „ofiarą losu”, albo po prostu ofermą, gdyż nie potrafił w razie jakiejkolwiek życiowej trudności sobie z nią sam poradzić, w obliczu sytuacji kryzysowej potrafił się co najwyżej pomodlić i… rozpłakać… Nie wdając się w spekulatywne rozważania, pod hasłem: „czego nie może Wszechmogący Bóg”, można chyba powiedzieć, że Pan Bóg nie może powiedzieć: „Nie wiem, co z wami zrobić, nie wiem, jak was osądzić”. Sąd musi sie odbyć i wyrok zapaść. Jak myślicie, czy można jednoznacznie zgadnąć, który z tych dwóch byłby milszy Panu Bogu?… Ja sądzę, że odpowiedź na to pytanie jest niezmiernie trudna, tym bardziej, że w Piśmie Św. można nawet znaleźć wskazówki rozbieżne (np. z jednej strony: „Błogosławieni cisi”, a z drugiej: „Czyńcie sobie Ziemię poddaną!” itp.). A na koniec: uważam, że każdy, kto nazywa siebie duszpasterzem powinien mieć świadomość istnienia takich napięć, takich niejednoznaczności i trudności w ferowaniu moralnych wyroków i mieć odwagę się z nimi zmierzyć. Jaka jest praktyka duszpasterska, każdy widzi: wystarczy iść do pierwszego lepszego kościoła i wysłuchać kazania. Jest mało prawdopodobne, że kaznodzieja pomoże nam się w takich dylematach jakoś odnaleźć, choć napewno będzie umiał napiętnować „cywilizację śmierci” i np. zapłodnieni in vitro, bo to dla niego tematy… hm… bezpieczne!… Ale czy takie ogólnikowe, sloganowe kazania komukolwiek pomagaąj stwać się lepszym?… Moim zdaniem zdecydowanie nie! A to też przykład, że wiele można by w Kościele zrobić w zgodzie obowiązującym nauczaniem. No właśnie „można by”… a dlaczego się tego zazwyczaj nie robi, odpowiedź niech pozostanie otwarta…

    1. ~Bynek

      Osób opisanych w przykładzie możemy każdego dnia sporo spotkać w naszym sąsiedztwie. Pierwszy, ten życiowo zaradny, to obraz przedstawiający gościa którym chciało by być wielu czytających te słowa. Natomiast ten drugi typ, to raczej ktoś kim nikt nie chciał być – i to pomimo wieli jego pozytywnych cech. Dlaczego?Przede wszystkim w dzisiejszym świecie wyznacznikiem szczęścia, jest zdobycie majątku i pozycji. Ten pierwszy to osiągnął, czyli odpowiada wyobrażeniom większości. Drugi nie ma niczego, czym mógłby zabłyszczeć, zaimponować ani pochwalić się. Powinniśmy jednak cały czas pamiętać, że mówimy o wyobrażeniach człowieka a przykład pokazuje te osoby na sądzie bożym. Na takim sadzie nie będzie brane pod uwagę, to co o tych typach myślą ludzie, tylko – Bóg! A czy Bogu można zaimponować majątkiem lub pozycją? Oczywiście, że nie. Tutaj doszliśmy do tematu dyskusji, czyli moralności.To, że ten pierwszy, „zaradny” życiowo człowiek jest właśnie takim, to w dużej mierze powód bycia na bakier z moralnością wypływającą z uwzględniania w swoim życiu bożego punktu widzenia tych spraw. Żona i dzieci zadowolone, bo mają zaspokojone swoje próżne zachcianki a rodzice ? Czytamy, że nie ma czasu dla starych rodziców. Bóg na tym sadzie z pewnością wziął by to pod uwagę. Jaki jest Jego pogląd na tą sprawę:Prz 23:22 „Słuchaj ojca, który cię zrodził, i nie gardź twą matką, staruszką!” (BT)Ef 6:2-3 „Czcij ojca twego i matkę – jest to pierwsze przykazanie z obietnicą – aby ci było dobrze i abyś był długowieczny na ziemi.” (BT)W tym miejscu przytoczę pierwsze zdanie z opisu tego „zaradnego” – „Jeden z nich, to kuty na cztery łapy cwaniak, który nie jednego w swoim życiu okpił, nie jednego przekrętu się dopuścił,”Gdzie tutaj miejsce na chrześcijańską moralność? Cwaniak, kpiarz, oszust, to trzy wymienione jego cechy (tylko w tym zdaniu).1 Kor 6:9-10 „Czyż nie wiecie, że niesprawiedliwi nie posiądą królestwa Bożego? Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwieźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą, 10. ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy nie odziedziczą królestwa Bożego. (BT)Jak wyraźnie widać na podstawie zaledwie paru wersów Słowa Bożego, moralność tego pierwszego w świetle wymogów Boga – z moralnością ma mało wspólnego. Jeżeli chodzi o ludzi – to na sadzie Boga ich zdanie nie ma żadnego znaczenia.Wracając do drugiej osobowości. Gdyby ktoś taki oceniany był tylko tak, jak go widza sąsiedzi, koledzy w pracy – czy koleżanki ze szkoły, to faktycznie ma powody do smutku. Jeżeli taka osoba bardziej ceni sobie bliską wieź z Bogiem i Jego ocenę, to może być spokojniejsze „wyroku sądu”. Jego moralność będzie lepiej oceniona od pierwszego.Jezus Chrystus powiedział:Mt 5:3-83. Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.4. Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni.5. Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię.6. Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni.7. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią.8. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą.(BT)Ten drugi bardziej pasuje do tego opisu i my wszyscy powinniśmy zabiega o to, aby przejawiać przymioty w/w. Pomimo, że ludzie nie będą pałali sympatią do nas, to warto pamiętać o tych słowach:Ps 37:29 „Sprawiedliwi posiądą ziemię i będą mieszkać na niej na zawsze.”(BT)Tylko musimy znowu pamiętać, że sprawiedliwi w świetle prawa Boga nie człowieka.

  4. ~badacz

    „cudze chwalicie swego nie znacie”.Warto zapoznać się ,co ma do powiedzenia na temat normalności i przyjemności Kazimierz Dąbrowski ,twórca ruchu chigieny psychicznej w Polsce,np. w książce „Trud istnienia”.

Możliwość komentowania została wyłączona.