Pochwała przyjemności: normalność (3)

Dlaczego Hildebrand – nieżyjący od 1977 r. filozof, którego świetność, jak się wydaje, dawno minęła, ponadto znany tradycjonalista i krytyk soborowych reform? Po pierwsze, chyba nikt tak wnikliwie jak on nie analizował w XX wieku fenomenu przyjemności i nie poświecił mu tak dużo uwagi. Po drugie, jego aksjologia, choć już w jakiejś mierze przestarzała, natrafiła w Kościele na podatny grunt. Genezę wielu wciąż pojawiających się w dyskusjach argumentów można tropić właśnie w analizach Hildebranda. Jak to bywa, w uproszczonej formie myśliciel ten wciąż żyje w kościelnej świadomości.

Mnie zaciekawiło i… sprowokowało przede wszystkim tak silne zepchnięcie przyjemności na margines, jako czegoś jedynie subiektywnego i bezwartościowego. Rację ma Fajka2, wskazując w komentarzu pod poprzednim wpisem, że świat jest bogatszy niż na to wskazują nawet najbardziej wyrafinowane klasyfikacje i porządkujące hierarchie (notabene sądzę, że Hildebrand stał się właśnie dlatego tradycjonalistą, gdyż pod koniec życia uległ złudzeniu, iż dzięki swojej aksjologii wypracował jakiś wyjątkowy dostęp do Prawdy).  

*

Ukazując różnicę między subiektywnym zadowoleniem np. z otrzymanego komplementu a samoistną wartością np. wielkodusznego przebaczenia krzywdy, Hildebrand pisze: „Akt wielkodusznego przebaczenia ma w samej rzeczy blask czegoś szlachetnego i kosztownego; nosi znamię tego, co doskonałe. Porusza nas i budzi nasz podziw. Poznajemy nie tylko, że ten czyn ma miejsce, lecz także, że jest  l e p i e j, iż ma on miejsce, lepiej, iż ten człowiek postępuje tak a nie inaczej. Uświadamiamy sobie, że ten akt jest ważny, jest czymś, co powinno istnieć” (podkreślenie – DvH). To wszystko prawda. Czy można tu coś dodać?

Jedynie oczywistą uwagę, że najlepiej jednak byłoby, gdyby ów ktoś nie doznał żadnej krzywdy. To stwierdzenie – jak się wydaje – niewiele wnosi, bowiem krzywdy zdarzały się, zdarzają i będą się zdarzać. Winna wykoślawiona przez grzech pierworodny nasza natura. Stąd każde autentyczne przebaczenie zawsze jaśnieć będzie blaskiem czegoś szlachetnego i doskonałego. Zawsze będzie lepiej, gdy zaistnieje. Ale nie pozwalajmy się zbyt łatwo uśpić oczywistościom. Skoro blask wartości przebaczenia doświadczamy, konstatując: „lepiej jest, że zaistniało”, na co wobec tego wskazuje przysłówkowy stopień najwyższy: „najlepiej jednak byłoby…”?

Sądzę, że na intuicję, którą można nazwać  p o c z u c i e m  n o r m a l n o ś c i. Każda krzywda jest nie tylko czymś moralnie złym, ale także nienormalnym, i również z tego powodu nie powinna istnieć. Jeśli przebaczenie w sposób logicznie konieczny zakłada krzywdę, w pewnym innym sensie nie powinno istnieć także i ono. Gdyby w jakimś hipotetycznym idealnym świecie, do którego jedynie możemy tęsknić, nigdy nie pojawiłaby się żadna krzywda, również przebaczenie nie miałoby sensu. Nie mielibyśmy w ogóle szans doświadczyć czy choćby przeczuć takiej wartości. Przynajmniej zatem niektóre wartości, będąc absolutne, czyli niezależne od naszego poznania, są zarazem w swym realnym istnieniu uwarunkowane zniekształcającym normalność istnieniem zła moralnego, czyli pewnej dotkliwej dysharmonii. A to już jest konstatacja niebanalna.

Hildebrant pisze, że różnica między wartością a tym, co subiektywnie zadowalające, jest całkowicie niewspółmierna i ujawnia się przede wszystkim w sytuacji konfliktu pomiędzy „pokusą czegoś przyjemnego i wymaganiem wartości”: „Ktoś znajduje się w wielkim niebezpieczeństwie moralnym, a my możemy mu pomóc. Nasz umysł jasno ujmuje obiektywną wartość, o którą tu chodzi, słyszymy żądanie, które każe nam przyjść z pomocą temu człowiekowi. Mamy jednak wesołą imprezę towarzyską, z której musielibyśmy zrezygnować, gdybyśmy mu pomogli. W tym konflikcie zdajemy sobie w pełni sprawę, że te dwa przypadki ważności są zgoła nieporównywalne”. To nie jest wybór między dwoma dobrami o różnej wysokości, ale dwa wykluczające się – jak twierdzi Hildebrand – punkty widzenia: w pierwszym odpowiadamy na wartość, w drugim – „wyłączamy punkt widzenia wartości”.

Jak ten przypadek przedstawia się z szerszej perspektywy, uwzględniającej źródłowe doświadczenie normalności?

Rozsądna towarzyska zabawa z takiej perspektywy nie domaga się specjalnego usprawiedliwienia – sama w sobie jest czymś normalnym. Ale może zaistnieć powód, by z niej zrezygnować. Takim powodem jest powstała nienormalność – owo grożące komuś poważne niebezpieczeństwo. I znów możemy powiedzieć: jest lepiej, że ktoś zrezygnował z zabawy, by ratować drugiego, ale byłoby najlepiej, gdyby nie musiał nikogo ratować. Widać zatem, że zabawa sama w sobie, a tym samym przyjemność, nie przeciwstawia się tak ostro wzniosłym wartościom.

Podany przez Hildebranda przykład z „pokusą” zabawy przypomniał mi niezwykły eksponat, który kiedyś widziałem w jakimś (nie pamiętam już jakim) muzeum dokumentującym ludzką martyrologię: szachy sporządzone przez więźniów z chleba. Więźniowie, potajemnie wytwarzając takie szachy, nie tylko odejmowali sobie od ust pożywienie, którego na pewno im nie zbywało, ale także ryzykowali dotkliwe kary, gdyby taki przedmiot wpadł w ręce strażników. Dlaczego to robili? Dla chwilowego, subiektywnego i całkiem peryferyjnego zadowolenia? Byłoby to z punktu widzenia sztywnej hierarchii wartości nieporozumieniem.

Sama aksjologia nie potrafi na to pytanie odpowiedzieć. Tymczasem odpowiedź wydaje się oczywista: więźniowie walczyli o choćby namiastkę normalności – po prostu o swoje człowieczeństwo. Zatem normalność, a razem z nią to, „co przyjemne i jedynie subiektywnie zadowalające”, ma większe znaczenie niż skłonni bylibyśmy myśleć, czytając Hildebranda.

15 komentarzy do “Pochwała przyjemności: normalność (3)

  1. ~Politolog

    Po przeczytaniu tej analizy filozoficzno-etycznej nasuwa mi się jednak pewna uwaga , cały powyższy system aksjologiczny cytowanego Hildebranda -Filozofa jest ..hmm jednak dość syntetyczny ( jak świat platońskich idei ) zupełnie pozbawiony ludzkiego czynnika korelującego mam tu na myśli ludzka konstytucje psychofizyczna , jako przykład podam zupełne pominiecie aspektu ludzkiej psychiki -Hierarchia Potrzeb Maslowa – http://pl.wikipedia.org/wiki/Hierarchia_potrzebMożna również podać przykład „…klasycznych już dziś badaniach Harlowa nad rezusami zostało dobitnie wykazane, że istotą więzi nie jest wcale zaspokajanie potrzeb głodu czy pragnienia, ale jest nią coś więcej – poszukiwanie bliskości, poczucia bezpieczeństwa, tworzonego na bazie przytulności, miękkości i „stopnia przyjazności” obiektu przywiązania (małpki nie wybierały matki drucianej, chociaż to ona je „żywiła”, przebywały natomiast na matce futrzanej, traktując ją jako tzw. bezpieczną bazę, dającą oparcie psychiczne i redukującą lęk). ..” jak widać deprywacja bodzców przyjemności w okreslonych okolicznosciach prowadzi do patologiiW świetle tych dość starych badań koncepcja aksjologiczna Hildebranda wydaje sie oderwana zupełnie od rzeczywistosci i archaiczna

  2. ~niezapominajka

    A ja bym nie rozpatrywała tych problemów pod kątem przyjemność-nieprzyjemność lecz pod kątem prawda-fałsz. Może być też normalność-nienormalność.Orto-npr, jeśli służy unikaniu potomstwa, staje się udręką. Niweluje bardzo dużą część przyjemności, uderza w relacje małżeńskie, niszczy psychikę kobiety, odrzuca od KK. Pisałam już o tym nieraz. Ja się nie upominałam o mniejszą czy większą przyjemność, bo wszystko da się znieść jak widzi się sens. Z teorii orto-npr-u często wychodzi właśnie wielki bezsens, jak w tym przywołanym przykładzie z egzaminu z logiki.

  3. ~gościówa

    Nienormalność jako zło – to dość ryzykowne. Subiektywne. Wtedy wszystko, do czego nie jesteśmy przyzwyczajeni, traktujemy jako złe. Gdy ktoś przez całe życie mieszka we wsi, gdzie mieszkają sami biali, a tu nagle przyjedzie Murzyn – łatwo uzna go za złego. Gdy ktoś zauważa dokoła tylko pary heteroseksualne, homoseksualizm uzna za zły tylko z racji jego nietypowości. Ktoś, kto był przekonany, że wszyscy uprawiają seks przy zgaszonym świetle, uzna zaświecenie światła w sypialni za coś złego, bo nienormalnego.

    1. ~kudłaty

      > Nienormalność jako zło – to dość ryzykowne. Subiektywne.[…]> Gdy ktoś przez całe życie mieszka we wsi,> gdzie mieszkają sami biali, a tu nagle przyjedzie> Murzyn – łatwo uzna go za złego. Tutaj raczej chodziło o to, że nienormalność jest sytuacją, w której może ujawnić się etyka. Czyli nie mamy problemu np. akceptacji Innego, póki Inny się nie pojawia. Dopiero pojawienie się go, stawia nas w sytuacji, gdy możemy zachować się moralnie. Wydaje mi się to jednak wątpliwe. Mogłoby to wszak oznaczać zachętę do gnuśności. Gdyby nasze ludzkie „normalnie” było po prostu dobre, nie miałaby sensu nauka o grzechu pierworodnym.

      1. ~gościówa

        > Tutaj raczej chodziło o to, że nienormalność jest> sytuacją, w której może ujawnić się etyka.Tym gorzej. Słusznie mówisz o gnuśności. Ja tam nie muszę podpierać się grzechem pierworodnym, żeby to uzasadnić. W Polsce normalne jest NIE przepuszczać pieszych na pasach i tym samym narażać ich na śmierć, podczas gdy w Niemczech – normalne jest coś dokładnie odwrotnego. Najtrudniej jest zauważyć, że nasze „normalne” zachowania są nieetyczne.

        1. ~niezapominajka

          Widać wyraźnie, że każdy z nas inaczej rozumie słowo „normalnie”. Dla Gościówy oznacza to samo co „typowo”, zwyczajowo, przeciętnie. Dla mnie raczej- prawidłowo, sensownie, zgodnie ze zdrowymi zasadami.

          1. ~cse

            Pytanie tylko, kto oceni, co znaczy „prawidłowo, sensownie, zgodnie ze zdrowymi zasadami”. To jest jednak trochę ryzykowne podejście, zwłaszcza te „zdrowe zasady” były już różnie interpretowane przez różne reżimy. W takim wypadku etyka byłaby pośrednio zależna od tej interpretacji… :-)pozdrawiamcse

        2. ~kudłaty

          > Najtrudniej jest zauważyć, że nasze „normalne” > zachowania są nieetyczne.Dlategom sugerował, że „ostateczną normalnością” jest stan zjednoczenia z Bogiem. 🙂

          1. ~niezapominajka

            Wydaje mi się, Kudłaty, że trafałeś w sedno. Mnie też chodziło raczej o sumienie a nie zasady tworzone na potrzeby jakichś tam reżimów. Czyli znowu chodzi po prostu o sumienie, a to może być takie lub inne. I znowu nic do przodu…

  4. ~duleq

    Normalne/nienormalne = dobre/złe? Wg mnie nie!Kategorie moralne i etyczne (dobro i zło) mają zastosowanie wg mnie w sytuacjach nienormalnych (w rozumieniu: ponadnormalne, nadzwyczajne, będące odstępstwem od normalnych czyli codziennych, rutynowych, pospolitych). Z artykułu Redaktora taką ponadnormalną sytuacją byłaby pomoc komuś w potrzebie lub przebaczenie krzywdy (nazwijmy to przyjemność metafizyczna), normalną zaś zwyczajna rozrywka, zabawa, gdy jest taka możliwość (przyjemność subiektywna). Wyłączając sytuacje krytyczne (przejścia od zwyczajności do nadzwyczajności sytuacji, np. konieczność jakiegoś wyboru, okazja pomocy bądź nie komuś w potrzebie, konfrontacja z jakąś formą zła itp.) nasze działania mają charakter ambiwalentny moralnie – nie mogą być w kategoriach dobra i zła rozpatrywane. Taki też charakter ma zwykła przyjemność tzw. subiektywna, jeśli tylko nie jest ona budowana na czyjejś krzywdzie (ale wtedy staje się po prostu przyjemnością czerpaną niemoralnie i nieetycznie). Być może jest ona gorsza, mniejsza, mniej dostojna od owej przyjemności metafizycznej – jak chciał Hildenbrand, ale jak zauważył Redaktor nie jest bezpośrednio powiązana ze złem, nie jest jego dialektycznym wynikiem.Tak więc sama przyjemność sytuacji zwyczajnej, zmysłowa, subiektywna nie może być potępiana, piętnowana jako zła i niemoralna, bowiem należy do innych kategorii. Jest poza dobrem i złem. Oddzielne pytania dotyczą, czy można mówić o takich wypreparowanych sytuacjach, czy też świat jest zbyt skomplikowany i zawsze zgodnie z teorią chaosu – jakiś motyl gdzieś daleko zamacha skrzydłami i to spowoduje jakąś tragedię i jakieś zło, które należałoby uwzględniać w ocenie wartości moralnej zwyczajnej przyjemności.

  5. ~kudłaty

    > Więźniowie, potajemnie wytwarzając takie szachy,> nie tylko odejmowali sobie od ust pożywienie, którego na> pewno im nie zbywało, ale także ryzykowali dotkliwe kary,> gdyby taki przedmiot wpadł w ręce strażników. Dlaczego to> robili? Dla chwilowego, subiektywnego i całkiem> peryferyjnego zadowolenia? Byłoby to z punktu widzenia> sztywnej hierarchii wartości nieporozumieniem. Sama> aksjologia nie potrafi na to pytanie odpowiedzieć.> Tymczasem odpowiedź wydaje się oczywista: więźniowie> walczyli o choćby namiastkę normalności – po prostu o> swoje człowieczeństwo. Można jednak zapytać — czy człowieczeństwo jest normalnością? Czy n i e l e p i e j byłoby, gdyby zamiast szachami zajęli się teologią negatywną? Czy ostateczną (i pierwotną) normalnością nie jest stan zjednoczenia z Bogiem? Czy dopiero niecny pierwszych ludzi występek utorował drogę do człowieczeństwa? ??

  6. ~jan

    Wyobraźmy sobie system moralny w jakiejś powiedzmy religii, w którym obowiązuje zakaz jedzenia pewnych owoców, jako „zakazanych”. A więc przy różnych okazjach kaznodzieje wygłaszają płomienne mowy w obronie tego zakazu i nazywają przejawem relatywizmu moralnego wszelkie próby jego kontestowania. W obliczu głosów z wielu stron, że przecież nikt nie udowodnił wprost szkodliwosci jedzenia tych owoców, że one ponadto są bardzo pożywne i smaczne, nieodmiennie nasi kaznodzieje z wyuczoną rutyną coraz głośniej wykrzykują, że oto w tym bezbożnym świecie przepojonym nihilizmem i relatywizmem raz po raz pojawiają się kolejne „ataki” na odwieczny ład moralny, a wszystkich, a zwłaszcza młodzież winniśmy przestrzegać przed publikacjami propagującymi permisywizm i hedonizm, a propagować życie w prawdzie, życie przepełnione budowaniem na skale, w którym nie ma miejsca na żadne kompromisy moralne, na żadne tam postmodernistyczne „Why not?”. Na nic by się zdały argumenty oponentów, że przecież w innych religiach katalog owych owoców zakazanych jest nieco inny, a nawet w danej tradycji poglądy w tym względzie nie były zawsze takie same. Wszystko to byłoby określane mianem siania zamętu i pochwały życia „tak, jakby Boga nie było”. Bo przecież PRAWDA musi pozostać jedyna i niezmienna, a wielość prawd to brak prawdy etc. etc. etc…. Jednocześnie… w danej zbiorowości wyznającej tą religię raz po raz ktoś biłby bliźniego swego pałą po głowie, ale ten grzech nie byłby zbyt często napiętnowany w czasie kazań. Co więcej: duchowni też mieliby tu co nieco na sumieniu, też od czasu do czasu kogoś waliliby pałką po glowie, a na jakąkolwiek krytykę odpowidaliby niezmiennie, że to przejaw kolejnej nagonki, że to znów atak, który koniecznie trzeba odeprzeć i dalej zajmowaliby się owymi owocami zakazanymi. Przy tym kontestacja takiego status quo byłaby rzeczą powszechną, ale znów: kaznodzieje powiadają, że powszechne łamanie norm moralnych nie oznacza, że one przestały obowiązywać…. Wyobraźmy sobie teraz, że znajdujemy się wewnątrz tego środowiska i ktoś stale nas bije po głowie przy cichym przyzwoleniu duszpasterzy, którzy zachęcając do znoszenia cierpienia i przebaczania oprawcom zdają się puszczać do nas oko i mówić : „Nie wiecie co zrobić?… Ano…. bierzcie pałę i walcie kogoś z brzegu, Bogu ducha winnego! Odreagujecie, ulży Wam, a my damy Wam spokój, jeśli tylko nie będzie tych okropnych owoców…” Czy w takim razie należałoby się dziwić, że powątpiewalibyśmy, czy taki model „ładu moralnego” pochodzi rzeczywiście od Boga i jako taki nie może być kontestowany?… Chyba raczej przejaw pokory i poddania się razom wymierzanym przez ostentacyjnie powstrzymujących się od jedzenia „owoców zakazanych” mógłby się Bogu nie spodobać, bo w takich razach być może oczekiwałby On od nas, że będziemy mieli WŁASNE ZDANIE i nie pozwolimy się zniewolić, pod hasłami prawdziwej wolności…. Aha,… nie musiałem tego wymyślać, bo to jest taki wpis „autobiograficzny”. Sądzę, że przytoczona przypowieść jest bardzo adekwatna do tego, z czym się wielokrotnie spotkałem na gruncie naszej religii…

  7. ~Maicon

    Trudna jest wasza mowa, ktorz ja moze zrozumiec…wlaczylem sie do dyskusji w poprzednim artykule, ale poziom mnie przerasta, chiau!!!!

  8. natalka_marcinek@vp.pl

    Mój blog jest o uczuciach i religi,a dokładnie o moich ateistycznych poglądach…zajżyj powinien Cie zaciekawić…

Możliwość komentowania została wyłączona.