Religia jako źródło cierpień

Panią Dorotę zaniepokoiły pytania, które postawiłem w poprzednim wpisie. Pytałem: „Jak jest możliwe tak piękne życie bez wiary? Po co Jezus, skoro bez Niego można być człowiekiem ewangelicznym? Po co Kościół?”. Padła sugestia, że ma to być jedynie prowokacja wywołująca ruch na blogu. Pisałem już, że pytania te stanęły przede mną przy smutnej okoliczności śmierci pani prof. Skargi. Nie traktuję ich jako taniej prowokacji. Przeciwnie, dostrzegam szansę pogłębienia świadomości na temat tego, czym jest wiara.

Właśnie ze względu na to, kim była i co sobą reprezentowała Barbara Skarga, mamy – jak mi się wydaje – rzadką okazję, by takie pytania dopuścić do siebie, bez ryzyka umniejszenia człowieka czy odbierania mu nadziei. Moim alibi jest sama Pani Profesor, a właściwie brak w niej jakichkolwiek odruchów nienawiści czy pogardy wobec człowieka, choć nie miała co do niego złudzeń („człowiek to nie jest piękne zwierzę” – pisała). Lubiła pytać o źródła – teraz my możemy zapytać w stosunku do niej: gdzie jest źródło piękna jej osoby? Dla mnie odpowiedź jest oczywista: prawdziwe piękno może mieć tylko jedno źródło.

Co mi natomiast mówi jej niewiara? Gdy myślę o tym, narzuca mi się taka odpowiedź. Bóg ostrzega mnie, że nie pozwoli się do końca oswoić – nie pozwoli uczynić z Siebie przedmiotu manipulacji. Mam skłonność myśleć o swojej wierze: tylko ze mną, katolikiem, tak naprawdę Bóg się przyjaźni, bo tylko ja czynię, to co jest Mu miłe. Co streszcza się w przekonaniu: tylko ja tak naprawdę znam Jezusa. Zapominam, że inicjatywa zawsze należy do Niego, a moja odpowiedź nigdy nie będzie współmierna. Zauważcie, że jedyne, co Jezus na pewno wszystkim obiecuje w Mateuszowej przypowieści o sądzie, to zaskoczenie: „Panie, kiedy widzieliśmy Cię?” (25,31-46). Nie daje się oswoić. Pani Dorota chyba myśli podobnie, gdy mówi o Bożej wszechmocy, która z definicji jest nieogarniona. Dlaczego ta świadomość nieoswajalności Boga jest ważna?

Wiara jest czymś bezcennym, gdyż daje naszemu życiu perspektywę, głębię – nie tylko chwilowe pocieszenie, ale trwałe umocnienie, jak mówi o. Kłoczowski. Nie musimy lękać się, że to, co uważamy za bezcenne, np. wartość kochanej osoby, przepadnie w niebycie…

To umocnienie jest o tyle realne, o ile jest źródłowo niezależne od moich pragnień (co nie znaczy, że ich nadobficie nie zaspokaja). Właśnie dlatego też nie mogę tego umocnienia zamknąć w jakiejś ostatecznej konkretyzacji, nad którą bym panował, a co za tym idzie – mógł nią manipulować. Nawet jeśli w pełnej żarliwości wierze wyznaję, że nie ma pod słońcem innego Imienia, w którym byłoby zbawienie, do końca nie wiem przecież, co mówię. Decyduję się jednak w ten sposób iść pewną drogą, kierując się pewnymi znakami.

W symbolicznym sensie takimi znakami są np. niektóre sceny z Ewangelii: gdy Maria Magdalena w przepięknej perykopie słyszy własne imię (mam wrażenie, że właśnie o takim osobistym spotkaniu z Jezusem pisze pani Dorota); gdy kobieta cudzołożna zostaje uratowana przed ukamienowaniem; gdy Boga dostrzegamy w znaku łamania chleba (Eucharystia); w doznaniu niespodziewanie obfitego połowu (różne życiowe sytuacje). Ale przede wszystkim to droga błogosławieństw. Możemy w ciemno Boga się spodziewać przy smutnych, cichych, łaknących sprawiedliwości, miłosiernych, czystego serca, wprowadzających pokój, cierpiących, ubogich w duchu, czyli jak to pisze Niezapominajka – anawim. Czasem, sądząc po świadectwach, jest to droga całkowitego ogołocenia, jak w życiu Matki Teresy z Kalkuty czy w ostatnich dniach Jana Pawła II (wtedy, tak sobie myślę, Bóg działa przez człowieka jakby wprost).

Coraz bardziej jestem przekonany, że to wszystko, czego nauczeni zostaliśmy w Kościele, na katechezie, co jest zawarte np. w Katechizmie, to też tylko znaki – preambula fidei (przedsionek wiary). Wiara przychodzi niespodziewanie (jak złodziej) i ponad naszymi myślami, pragnieniami, działaniami, a nawet dobrymi uczynkami. Przychodzi jako umocnienie, którym nic nie jest w stanie zachwiać… Być może czasem bez „załącznika” wskazującego na swoje źródło (przypadek Barbary Skargi?). Możliwe, że można mieć w sobie źródło niezwykłego męstwa i szlachetności zupełnie bez świadomości, skąd ono pochodzi. Możliwe także, iż całym sobą będziemy tęsknić za Bogiem i jego umocnieniem, że będzie się nam zdawać, iż kompletnie jesteśmy rozbici, tymczasem cały czas będzie w nas całkowicie nieuświadomiona wielka wiara, która objawi się w momencie próby. Być może nawet zdarzyć się może tak, że wiara nigdy nie objawi swojej umacniającej mocy, że będziemy umierać ze świadomością całkowitej klęski, trzymając się wbrew faktom, jedynie Bożej obietnicy jako ostatniej deski ratunku… A może zupełnie stracimy wszelką nadzieję, a wiara i tak będzie działać… Skoro wiara ma być łaską, czyli darmowym i suwerennym darem Boga, to bądźmy konsekwentni i nie wskazujmy Bogu, co i jak ma robić…

(Wiem, wiem, co powiedział Augustyn: że Bóg stworzył cię bez ciebie, ale nie zbawi cię bez ciebie. Zatem nasze zbawienie jest zależne od nas i to w decydującym stopniu. Stąd potrzeba precyzyjnego „przepisu na zbawienie”. I powracamy do punktu wyjścia. Ciekawe więc, skąd Augustyn to wie?)

Natomiast często za wiarę bierzemy coś, co jest zwykłym pocieszeniem. Wtedy narażamy się na manipulowanie Bogiem, Kościołem, bliźnimi. Pisałem już o tym i będę jeszcze pisał w najnowszym numerze TP (tekst „Dwa ateizmy”). Tutaj, na blogu, nieco szerzej spróbuję przyglądnąć się mechanizmom owego pocieszania się kosztem religii. Są to, jak mi się wydaje, uniwersalne mechanizmy – działające nie tylko w sferze religijnej. Ale akurat konfesyjna otoczka przydaje im „świętej racji”, co jest szczególnie bolesne. O tym jednak następnym razem.

35 komentarzy do “Religia jako źródło cierpień

  1. ~Krzysztof_u

    Drogi Arturze,Pisząc: „Coraz bardziej jestem przekonany, że to wszystko, czego nauczeni zostaliśmy w Kościele, na katechezie, co jest zawarte np. w Katechizmie, to też tylko znaki – preambula fidei (przedsionek wiary)” wskazujesz na SKRZYDŁO ROZUMU (Encyklika „Rozum i Wiara – JP2”). Porównania Rozumu i Wiary do skrzydeł jest GENIALNYM zobrazowaniem nierozerwalności, konieczności dbania o PROPORCJONALNOŚĆ i RÓWNOŚĆ tych 2 wymiarów w dążeniu do zbawienia.ha… Musze się wtrącić do odważnego pytania:”Po co Jezus, skoro bez Niego można być człowiekiem ewangelicznym? Po co Kościół?”Pięknie powiedział, kiedyś piosenkarz Leonard Cohen, mocno związany z zen pytany czy jest buddystą: „Jestem Żydem i ja już mam religię. I jest to dobra religia”.Religia to przepis, klucz, ścieżka prowadząca na SZCZYT.Ścieżek jest wiele, często jest tak, że ścieżki są dopasowane do konkretnych predyspozycji, osobowości WSPINACZY. Większość prowadzi na SZCZYT i nie warto ich wartościować. Nie warto oceniać też osób nawracających się [na dowolną religię]. Ważne jest natomiast kim się stają, czy są lepsi niż byli? Czy zbliżają się do szczytu? A bez religii można? Oczywiście. Niestety trudniej iść poza szlakiem.

  2. halina.danielczyk@op.pl

    Moja mama mówiła mi często ,że wiara czyni cuda .Nigdy nie rozwijała tego wątku .Dlaczego czżby nie rozumiała co one tak do końca znaczą …Ja uważam , że ważna jest miara wiary w każdym aspekcie.lumisa .

  3. ~Martyna

    Zapominamy, że Bóg nie jest zbiorem zakazów i nakazów, „dekalogową maszyną”, tylko realnym, osobowym Bytem. Nie postępuje według szablonów, do każdego człowieka, sprawy, zdarzenia ma inne podejście, osobne rozwiązania, indywidualną drogę. Ja to nazywam Jego „znajomością tajemnicy serca każdego człowieka”. Według mnie to często duchowni są „winni” kreowaniu takiego obrazu Boga – sztywnego, machinalnego, jednostajnego, surowego Sędziego – poprzez swoje spłycone kazania, sypanie „regułkami” nijak mającymi się do rzeczywistości, często wręcz straszenie, wzbudzanie niepokoju… Oczywiście także każdy z katolików jest „winny”, jeśli tej wizji nie stara się prostować, sprawdzać, szukać, pogłębiać (nie gdzie indziej tylko w Piśmie Świętym…), a więc nie ufać tylko słowom przedstawicieli Kościoła, ale osobiście, indywidualnie dociekać Prawdy…Wydaje mi się jednak, że na pytania „czy możliwe jest zbawienie bez wiary” oraz „po co Chrystus i wiara, skoro również bez tego można być dobrym, moralnym człowiekiem” nigdy nie znajdziemy wystarczającej, dobrej i jedynie słusznej odpowiedzi. Pozostanie to Tajemnicą, tak jak sam Bóg, którego – jak trafnie to Pan ujął – nie da się oswoić…

    1. ~jan

      Miło poczytać, jeśli ktoś nadaje na tych samych falach, Droga Martyno! Dodałbym jeszcze, że Kościół chyba trochę zapomniał, że Chrystus przyszedł między innymi po to na świat, żeby się przeciwstawiać bezdusznemu stosowaniu Prawa. 2 tys. lat temu jerozolimskie ambony też były być może pełne gromów przeciwko „relatywizmowi moralnemu” polegającemu na… uzdrawianiu w szabat! Moim zdaniem Kościół jednak celowo stawia nas w pozycji ciągłych winowajców i to nasze „winowajstwo” mocno akcentuje nie dostrzegając dostatecznie wyraźnie innych aspektów naszego człowieczeństwa. Prawda o człowieku jest znacznie głębsza i bogatsza od prawdy o ludzkiej grzeszności, o ludzkiej słabości, o grzechu pierworodnym itd. Ale tutaj, jak pisałem w innym miejscu, potrzebne są chyba zmiany systemowe. Księżą czują się chyba bezpieczniej, jeśli wpisują się w pewien paradygmat i np. wygłaszają kolejne płomienne kazanie o zapłodnieniu in vitro. Ale nic się nie zmieni, jeśli np. ja i TY, nie będziemy mówić o tym, co naprawdę myślimy. Pozdrawiam!

      1. ~Martyna

        Drogi Janku (oczywiście jeśli mogę tak powiedzieć :-)), zgadzam się. Dla faryzeuszy i „uczonych w Piśmie” (jak określa ich Pismo Święte) Chrystus był bardzo niewygodną postacią właśnie dlatego, że traktował każdego indywidualnie, miał wzgląd na daną sytuację, okoliczności, nie wypełniał bezmyślnie i obłudnie prawa, łamał wielowiekowe tradycje. Sam Jezus przecież ostrzega przez faryzeuszami i uczonymi w Piśmie: „Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą. Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać(…)” (Mt 23, 3-12). Kiedy faryzeusze zwracają uwagę Jezusowi, że Jego uczniowie łuskają kłosy w szabat, Chrystus odpowiada: „To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu. Zatem Syn Człowieczy jest panem szabatu” (Mk 2, 23-28). Tak jak oboje zauważyliśmy, pododobne reakcje i zachowania mają miejsce dziś, także ze strony duchowieństwa – niestety. Myślę jednak, że każdy tak samo musi uważać, aby nie stać sie takim właśnie faryzeuszem. Pomimo tego, iż Jezus sam postępował czasami wbrew tradycyjnemu Prawu, robił „wyjątki”, to jednocześnie surowo nawoływał do przestrzegania tego właśnie Prawa (Mt 5, 17-20). To najlepszy dowód na to, że u Boga nie ma gotowych recept, schematów, które On tylko powiela. Wszystko jest jakby nowe, „pierwsze”, sobie tylko właściwe. Jak to ładnie ująłeś – prawda o człowieku jest znacznie głębsza niż nam się często wydaje. I to jest chyba najpiękniejsze. I tylko Bóg zna tę Prawdę…Pozdrawiam gorąco!

  4. ~ap

    Wielka tajemnica niewiary. Niewierze, jestem agnostykiem. Nie lubie KRK. Ale nawet dla mnie jest to tajemnica, kiedy i jak to sie stalo. Na pewno nie bylo tak, ze na zlosc wszystkim, ze zlosci postanowilam nie wierzyc. Po prostu nie wierze. I gdy sie z tym pogodzilam, przejrzalam wszystkie zasady, ktorymi kieruje sie w zyciu, czy sie zmienily, czy stacily na wartosci? Nadal sie modle, bo nie umiem inaczej rozpoczac dnia i nie chce tego zmieniac, bo po co, skoro czasem gdy sie budze wiem, ze juz sie modle. Ale zreszta dobrze jest pomyslec z troska, o tych ktorzy potrzebuja pomocy, a z radoscia o tych, ktorych zycie uklada sie ok, dobrze pomyslec o tych, ktorzy maja urodziny, i o tych ktorzy zmarli wiele lat temu. Ludzie wierzacy czesto uzywaja w stosunku do mnie zarzutu, ktorego nie rozumiem. Nie pelnisz woli Bozej, nie sluchasz co Bog do ciebie mowi, etc. Zastanawiem sie wtedy, a skad oni to wszystko wiedza? Bo choc nie wierze, w pelni zgadzam sie z tymi zasadami zycia, ktore kierowaly mna kiedy nalezalam do KRK. Nadal staram sie nie krzywdzic nikogo, nadal staram sie pomgac podtzrbujacym, nadal dziele sie swoja praca, chlebem, nadal …. Nie stalam sie ani gorsza ani lepsza. Nadal tez nie udaje mi sie to co przedtem, nadal nie znosze sprzatania, nadal zbyt duzo czasu spedzam na spaniu i czytaniu, nadal odkladam wszystko na ostatnia chwile. Czy pelnie wole Boza?. Mysle ze tak, bo staram sie realizowac przykazanie milosci blizniego i nie potrzebuje do tago jakis szczegolnych nakazow, wystarczy ze ten porzebujacy pomocy jest i sam soba staje mi sie zobowiazaniem, nakazem. Oddalenie mi pomaga, samotna droga dla wielu, jest jedyna mozliwa. I ciezko jest sie z tego ciagle tlumaczyc. Slonca nie trzeba widziec, nawet niewidomy potrafi isc w jego kieru nku…

    1. ~kudłaty

      Artur, Onet i Tygodnik są z Krakowa. W Małopolsce tak się mówi. :)Pomijając fakt, że wpisów na bloga korekta nie ogląda, regionalizm ten w TP zdarza się często. Czasem trafia się również w rzeczach wydawanych przez Wydawnictwo Literackie. W RMF-ie też niekiedy słychać. Na moje oko korekty Znaku, Universitatis i Wydawnictwa UJ na tę formę bardziej są wyczulone — może tam wiedzą, że np. w Warszawej (odmienia się tak jak Włoszczowa, nie?) forma ta jest uznawana za błędną i rażącą…Ale swoją drogą — rozmawiamy o „poglądach”, doświadczamy „wglądu” czy jednak „wzieru”, i o „pozierach” mówimy?A co do samego wpisu:> Wiara przychodzi niespodziewanie (jak złodziej) > i ponad naszymi myślami, pragnieniami, działaniami, > a nawet dobrymi uczynkami. Przychodzi jako > umocnienie, którym nic nie jest w stanie zachwiać… Masz na myśli mutationem, Arturze, miram, jakiej doświadczył Doktor Anielski, że STh nazwał „słomą”? Bo mnie się wydaje, że tam się wiara kończy…Że zaczyna się po prostu wiedza oparta w doświadczeniu…

      1. Artur Sporniak

        O, masz! Nie wiedziałem, że mówię regionalizmami (tak, jak ów, co nie wiedział, że mówi prozą :)Ciekawe, bo mnie odruchowo chodziło o tryb niedokonany…Co do mistyki Tomasza, nie wypowiadam się, bo nie jestem mistykiem. Moje wpisy to jedynie próby porządkowania pewnych intuicji, spostrzeżeń, konsekwencji w myśleniu i skromnych życiowych doświadczeń.

        1. ~kudłaty

          > Co do mistyki Tomasza, nie wypowiadam się, > bo nie jestem mistykiem. Moje wpisy to jedynie > próby porządkowania pewnych intuicji, spostrzeżeń, > konsekwencji w myśleniu i skromnych życiowych doświadczeń. A może to jest przedsionek mistycyzmu? A wracając do gramatyki:niedok.: przyglądać, oglądać — perf. przyjrzeć, obejrzeć (reg. przyglądnąć, oglądnąć):) Cóż, polszczyzna… — trudna to mowa, któż nią władać może…Szkoda że w szkołach nie uczą, które formy są regionalne — bo z jednej strony czasem ktoś wyjdzie na półanalfabetę (to nie o Autorze, ale tak bywa…), z drugiej — przykro słuchać jak ładne mowy lokalne zanikają… (coraz rzadziej wśród Krakowian, zwłaszcza wykształconych, słychać np. wymowę „zrobilibyźmy”…)

  5. ~hejnal

    Po przeczytaniu np. 10 przykazań w Biblii – tu Jahwe sam o sobie mówi, ze jest zazdrosny, mściwy, akceptuje niewolnictwo, resztę doczytajcie sami – czyli w oryginale to inny bóg niż ten o jakim opowiadają księża – nie mam wątpliwości, że ta kosmologia jest wyjątkowo nieprzekonująca. Gdy już spoglądam na księży jako element kultury, niewiele różniący się od tego co ogladaliśmy np. w filmie Faraon, to mnie ich żal. Do tego są pewnie strasznie samotni (także z powodu celibatu), bo wielu po latach nie ma wątpliwości co do zawartości prawdy w „prawdzie objawionej”, pewnie część cierpi na nerwicę eklezjogenną, tak jak 9% kobiet w Polsce i 5% mężczyzn. I to są prawdziwe cierpienia z powodu religii.

    1. Artur Sporniak

      > Więc powróćmy do pytania: po co nam Kościół?To ciekawe pytanie. Podobne chyba do tego: po co ci twój mąż czy twoja żona? (Od razu nasuwa się uwaga, że nie wszyscy żyją w małżeństwie.)

      1. ~kudłaty

        Z dokładnością do metafory „owoc żywota”, można powiedzieć, że z Kościołem nikt potomstwa nie spłodzi… W ten sposób wracamy do głównego tematu. 🙂

  6. ~jan

    Problem jest, Panie Redaktorze, moim zdaniem, w tej chwili w tym, że podobnie, jak ja, wielu ludzi wychowanych po katolicku nie potrafi odnaleźć się w Kosciele, w którym nie otrzymuje odpowiedzi na ogrom moralnych wyzwań współczesności, a słyszy ciągle sloganowe, a niekiedy wręcz infantylne kazania, najlepiej o „ochronie życia od poczęcia”, „cywilizacji śmierci”, albo zalewie „relatywizmu moralnego” a wszystko owym charakterystycznym, cedzącym każde słowo, głosem. Przy tym wierni nie mają żadnej możliwości – co podobno jest normą w kościołach protestanckich – powiedzieć o tym co naprawdę myślą, co czują, jak odbierają działalność duszpasterzy, jak dalece się zgadzają, albo nie potrafią zgodzić z doktryną swojego Kościoła itd. Nie mają możliwości w sczególności powiedzieć, że nie rozumieją, jak się ma do wielkiej „prorodzinności” wyrzucanie na margines jakiejś „nie-rodzinności” zdecydowanej większości związków na tym padole, jako nie opatrzonych VII Sakramentem, podczas gdy jakąś Jagnę neleży napominać, żeby szybciej wchodziła do łożnicy, gdyż jej sakramentalny Boryna ma prawo do „łoża” i nia ma tym bynajmniej ujmy dla kobiecej godności, nie rozumieją także dlaczego mają się kochać tak, żeby nie płodzić mając na względzie nadrzędny cel: prokreację i dlaczego to celibatariusze mają mieć prawo do nieograniczonej ingerencji w ich życie intymne i stanowienia tutaj standardów, nie rozumieją dlaczego Kościół ma prawo mówić, że z nim się nie dyskutuje, dlatego, że on sam tak o sobie mówi (idem per idem), nie rozumieją między innymi także tego, że Kościół, nie wolny przecież od profanum, ma pozostawać poza wszelką krytyką, bo taka ma się nazywać tylko „kolejnym atakiem” niezależnie od meritum tej krytyki, na którą księża, z wyuczoną chyba w seminariach biegłością planowo nie odpowiadają, tylko krzyczą „to jest atak na Kościół!”. Nie rozumieją też i nie potrafią przyjąć do wiadomości wielu innych rzeczy, ale nie mają możliwości o tym powiedzieć. Jest to bardzo wygodne dla księży, gdyż nie muszą konfrontować się z innymi poglądami, ale ma też drugą stronę: Kościół dla wielu przestaje być Autorytetem i nieuchronnie przy takim stylu jego funkcjonowania wierni będą odchodzić, formalnie, albo nie, ale liczba wiernych będzie maleć. Ludziom trudno uwierzyć, że tak funkcjonujący Kościół, jest rzeczywiście Kościołem Bożym, mającym umocowanie w nadprzyrodzonej nadbudowie, a widziany jest raczej jako instytucjonalny mechanizm, który potrafi bardzo sprawnie zwalczać przeciwników, nie jako oaza, w której można znaleźć antidotum na wszystkie bolączki tego świata, lecz jako organizacją składającą się z ludzi żyjących we własnym świecie i nie rozumiejących życia zwykłych ludzi. Warto odkurzyć powiedzenie sprzed tysiąca lat: „fides quaerens intellectum” i wreszcie zacząć rozmawiać z ludźmi, ale to chyba nie możliwe bez zmian systemowych, które sprawiłyby, że księża nie baliby się z nami rozmawiać, zamiast jedynie miotać na nas gromy z ambon (mając zresztą na sumieniu być może więcej od nas)… Nie da się na dłuższą metę działać wyłącznie „z pozycji siły”. Uzurpowanie sobie monopolu na prawdę (czy raczej na Prawdę) nie może w moim przekonaniu być usprawiedliwione walką z relatywizmem moralnym, bo to zupełnie coś innego! Swoją drogą ciekawe, jak to było w Kościele Pierwotnym, tzn. czy np. Św. Piotr mówił do wszystkich gromkim głosem uzurpując sobie prawo do wyłączności na interpretację słów Chrystusa i wysyłał na banicję innych świętych, którzy mieli poglądy nieco odmienne?…

  7. ~http://ateistaa.blog.onet.pl/

    Ciekawe, że tylko znani, bogaci ateiści mogą zostać pochwaleni (czy choćby nie opluci) przez katolików tudzież skatolicyzowane media. Ci biedni, nieznani, zawsze pozostaną ludźmi rozwiązłymi, ludźmi bez zasad, komuchami itp.

  8. ~Politolog

    Pojawiaja sie medialne doniesienia o cudach , zastanawia mnie ich sens teologiczny.Ostatnie czasy przyniosły informacje o Cudzie w Polsce ktory opisywał rowniez TP a teraz pojawiaj sie informacje o cudach rowniez w innych pozachrzescijanskich religiach http://www.dziennik.pl/swiat/article458924/Oto_muzulmanski_cud_Koran_na_ciele_dziecka.htmlMam pytanie ,jesli okaze sie ze Oba Cuda sa nie do wyjasnienia naukowego , to jaki maja sens teologiczny ???i czy wzajemnie sie nie wykluczja ze wzgledu na rózne przesłania doktrynale???

  9. ~Politolog

    Ciekawy artykuł w GW -http://wyborcza.pl/1,76842,7151917,Pieklo_jest_puste_dzieki_kobiecie.html?as=1&ias=6&startsz=xMam pytanie jakie było zdanie Hansa Ursa von Balthasara oraz Adrienne von Speyr w sprawach etyki seksualnej ?? czy Pan Redaktor cos wie wiecej na temat ich szczegołowych pogladów??Pozdrawiam

    1. ~MagCzu

      Poglądy księdza i mężatki żyjącej w celibacie współpracujących duchowo to może być niezbyt szczęśliwy rezonans

  10. ~Marek Niedowiarek

    Czekam z nadzieją na ten piękny dzień, gdy ludzie pojmą jaką iluzją jest bóg i religia, pogodzą się ze swoją biologiczną spuścizną, tym że są wynikiem ewolucji, która ukształtowała i wciąż kształtuje życie na Ziemi i we wszechświecie, pogodzą się z faktem że na końcu drogi czeka śmierć, poznają fakt że cel z życiu wyznaczamy sobie sami a życie jako takie nie ma żadnego sensu i celu bo jest to fizyczny proces, tak jak powstawanie planet i gwiazd i staną się wreszczie prawdziwymi i wolnymi ludźmi tej Ziemi.

    1. ~Tadeusz

      Prędzej doczekasz Sądu Ostatecznego, bo żyjemy w czasach ostatecznych, a wiary nie ma dlatego, bo posoborowy „Kościół” walczy z wiarą na całego.Mt 7:21 „Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie.”Warto poświęcić trochę czasu dla wieczności.http://tradycja-2007.blog.onet.pl/

  11. ~Politolog

    Przełom w pozyskiwaniu etycznym komórek macierzystych -http://www.rp.pl/artykul/379865_Etyczne_komorki_macierzyste.html

  12. ~Anonim

    Panie redaktorze, polecam przeczytanie następującego tekstu, gdzie ks. Paweł Leks tłumaczy zagadnienie „Spowiedzi świętej małżonków z grzechów przy współżyciu małżeńskim”. Zamieszczam linka: http://lp33.de/strona-lp33/ind2.htmSzczególnie interesujący jest fragment tekstu dot. pocałunków w MAŁŻEŃSTWIE:”Konsekwentnie wypada przyjąć postawę wyraźnego ‘nie’ w obliczu praktyki pocałunku głębokiego, tj. z wsuwaniem języka do ust. Taki sposób całowania powinien być wyeliminowany – zarówno w małżeństwie, jak tym bardziej wśród partnerstw nie związanych ślubem małżeńskim. Takie całowanie: z językiem w ustach, wiąże się z zasady z zamierzonym pobudzeniem, często dodatkowo zwielokrotnianym poprzez podniecające dotykanie.(0,58 kB)d. Rezygnacja z pocałunku głębokiego może początkowo swoiście ‘boleć’. Niemniej pocałunek wróci wtedy do swej właściwej roli: subtelności w wyrażaniu więzi m.in. poprzez właśnie składanie pocałunku, a nie całowanie podyktowane pożądliwością. Wzorem dla pocałunku w jego pierwotnym znaczeniu pozostają pocałunki wymieniane między matką a dzieckiem oraz ojcem a dzieckiem. Wyrażają one pełnię miłości i radości, nie mając nic wspólnego z seksualizmem.”Cóż, pozostaje kupić sobie włosiennicę, na wypadek gdyby ks. Leks został papieżem:) Pozdrawiam i życzę Daru Rozumu i… Rozsądku.

    1. Artur Sporniak

      No cóż, podejście do seksu w ujęciu tego księdza, to najwyraźniej skutek konsekwentnego i „literalnego” odczytania silnie obecnego w Kościele co najmniej od czasów św. Augustyna nurtu, który seks utożsamia z grzesznym pożądaniem. („Krótką historię” tego nurtu usiłowałem opisać w tekście „Seks jakiego nie zna Kościół”, link – obok na skrzydełku).

      1. ~Martyna

        Skoro więc sami przedstawiciele Kościoła są tak bardzo podzieleni w kwestii seksu, to jak wierni mają rozeznać kogo słuchać, co w tej materii jest „po Bożemu”, a co nie??? Myślę, że to dla wielu jest nie lada problem, który pogłębiają takie właśnie skrajne postawy duchownych. Każdy inaczej.

  13. ~niezapominajka

    Każdy, kto choć parę lat zmagał się z npr-em wie, jakie to jest trudne. Ile więc buty i pogardy dla kobiet musi mieć ktoś, kto pisze coś takiego:” Mąż ponad wątpliwość dostosuje się do rytmu płodności małżonki, jeśli ta będzie go obdarzała poczuciem pewności w tym zakresie. Ilekroć bowiem żona sama nie wie, czy poczęcie dziś może nastąpić czy nie, dochodzi niemal w 100% do upadku ich obojga. Większa odpowiedzialność ciąży wtedy jednak na kobiecie-żonie, której nie chce się chcieć – rzeczywiście nauczyć się rytmu płodności. Niekiedy wymyśla ona dla podbudowania swej wrodzonej odrazy do podejmowania obserwacji i ich notowania coraz inne pseudo-motywy, byle oczekiwaną decyzję odsunąć na ‘nie wiadomą przyszłość’.”To właśnie ks. Leks. Ale to nie jest tak, jak pisze Martyna, że jest wiele stanowisk na ten temat. Jest jedno – w HV.

    1. ~weteranka

      Przeczytałam HV z uwagą, szukając odpowiedzi na poniższe pytanie – nie ja pierwsza na tym blogu z pewnością. Dlaczego zapłodnienie pozaustrojowe uznawane jest za naganne? Dla jednoznaczności pytania zakładam, że się połączonych komórek nie przechowuje na później. HV na to nie odpowiada, w ogóle – wydaje mi się – nie odnosi się do tej kwestii. Można szukać wytłumaczenia na gruncie naturalnego prawa moralnego (por.HV), ale czy to prawo jest intuicyjne? Jeżeli tak, to czemu i dzięki czemu intuicja zmienia się w czasie? Jeżeli nie, to gdzie jest opisane ? i – fundamentalne pytanie – jak się ma do piramidy żywieniowej rządzącej wszelkim stworzeniem?

    1. ~Sophie

      Przecież to konserwatywnie anglikanie mają się przyłączyć do Kościoła katolickiego a nie na odwrót:) Więc nawet jeśli ci konserwatywni anglikanie w kwestii antykoncepcji mają poglądy jak liberalni katolicy to problemu nie ma, bo Kościół katolicki nie musi się do ich poglądów dostosowywać tylko na odwrót.

      1. ~Politolog

        Taki pewnien nie jestem ponieważ jesli BY tak Było ze sie dostosowuja we wszystkim musieli BY przyjąć min.np. celibat ksieży a tak nie jest.

  14. ~Andzej Świerżewski

    22.08.1556 r. Pomponio Algerio, dwudziestopięcioletni student medycyny został w Rzymie na Piazza Navona ugotowany żywcem w wielkim kotle na rozkaz ówczesnego papieża Pawła IV tylko dlatego że sprzeciwiał się ówczesnej doktrynie religijnej. Prawda, że religia jest źródłem cierpienia ma namacalnie empiryczny sens.

Możliwość komentowania została wyłączona.