Politolog pyta, czy zakończyłem pisanie bloga. Nie mam takiego zamiaru! Natomiast nie będę ukrywał, że mam przejściowe (jak ufam) trudności z prowadzeniem bloga. Powód tych utrudnień dla mnie samego jest zaskoczeniem…
Początkowo łudziłem się, że podsunęliście mi za ambitny temat. Śledząc (jeszcze w wakacje) Wasze komentarze pod moim ostatnim wpisem, zacząłem się zastanawiać, czy dałoby się uzasadnić niemoralność seksu pozamałżeńskiego, skoro dzisiaj przy tak dużej skuteczności naturalnych metod już nie ma sensu odwoływać się do prokreacji jako głównego celu małżeństwa. Zatem na czym mogłoby polegać moralne zło korzystania z seksualności poza trwałym związkiem małżeńskim? I czym w ogóle różni się zło moralne od zła nie związanego z moralnością?
Temat ambitny. Zacząłem się przygotowywać – kupiłem pół półki książek (m.in. bardzo ciekawe – choć bardzo „niemieckie” – „Wprowadzenie do etyki” Anzenbachera, „Przewodnik po etyce” pod redakcją kontrowersyjnego Petera Singera, „Etykę praktyczną” tegoż, „Etykę ogólną” Rickena, i inne). Po co jest seks? – taki wciąż niedokończony wpis czeka w moim laptopie.
W międzyczasie Magczu przysłała maila z pytaniem, co się dzieje – dlaczego zniknąłem? No, nie zniknąłem zupełnie. Od czasu powrotu z wakacji (początek sierpnia) pisałem o pielgrzymkach; o kobiecie, która wynajęła swoją macicę; komentowałem pomysł ministerstwa edukacji, by znieść ułatwienia dla dyslektyków; miałem niezwykły przywilej rozmawiania z premierem Mazowieckim; a ostatnio podsumowywałem „Asyż w Krakowie„. Bloga jednak nie ruszałem. Powód zdawać by się mogło niepoważny: 16 lipca, w dzień wyjazdu na wakacje… rzuciłem palenie. Mnie samemu trudno jest uwierzyć, w jakim stopniu taki głupi nałóg wpływa na nasze życie.
Paliłem od 15 roku życia. Początkowo zafascynowało mnie puszczanie kółek z dymu. Postanowiłem się nauczyć. Gwizdnąłem babci paczkę DS-ów (kto pamięta jeszcze takie papierosy? – nieprzeciętny syf!), które zostały jej, gdy w wieku 72 lat rzuciła palenie, i… wypaliłem je na strychu. Rzeczywiście, nauczyłem się wtedy puszczać kółka. Trzeba było tę umiejętność wykorzystać – zacząłem palić fajkę. Głównie dla szpanu i głównie Najprzedniejszy – tytoniowy przebój PRL-u! Amphora kosztowała wtedy w Pewexie 45 centów – kto by uwierzył?
Problemy zaczęły się, gdy pod koniec lat 90. pracowałem nad wywiadami-rzekami. Spisując i redagując rozmowy z o. Leonem Knabitem zauważyłem, że muszę palić fajkę i coraz częściej się zaciągać. Mało tego, zacząłem palić jedną fajkę za drugą. Fajczarze wiedzą, że żaden organizm długo nie wytrzyma wypalenia pod rząd trzech czy czterech fajek z zaciąganiem! Przerzuciłem się na papierosy. Wychodziło średnio paczka dziennie; gdy pisałem – „spalanie” gwałtownie wzrastało.
Strategia, by rzucić palenie z chwilą wyjazdu na urlop nad morze (dużo jodu, zmiana stylu życia, inny rozkład dnia, spacery, kąpiele i przede wszystkim rodzinka 24 godzin na dobę) okazała się skuteczna. Brany zgodnie z ulotką przez 25 dni Tabex spowodował, że ku mojej uciesze zacząłem na innych palaczy i w ogóle na papierosy patrzeć ze wstrętem. Okazało się, że nie było żadnych spodziewanych „egzystencjalnych” cierpień. J
Za to pojawiły się zaskakujące zjawiska: owocowe jogurty, tudzież czerwone wytrawne wino są dla mnie nie wiedzieć czemu teraz słone (?); mam wrażenie, że męczę się szybciej i ogólnie czuję się bardziej zmęczony niż dawniej – rozumiem jednak, że organizm potrzebuje czasu na odtrucie. Mój biologiczny zegar za to powrócił do „natury”: wieczorem czuję się – jak nigdy – śpiący, a budzę się – znów jak nigdy – o szóstej-siódmej rano. Trochę to mi skomplikowało życie – nie mogę pracować w nocy (a tylko wtedy jest w domu cisza J). Ale może to przejściowy stan?
Wracając z wakacji, najbardziej bałem się… powrotu do pisania. Rzeczywiście, pierwszy tekst (o pielgrzymkach) bez papierosów to była męka. Kolejne także, ale pisać muszę, to mój zawód, więc na razie się trzymam. Zresztą jest chyba coraz lepiej…
Z blogiem jest inaczej – to dla mnie przyjemność, moja pasja, a nie zawodowy obowiązek. Nie uwierzycie, ale wielokrotnie zasiadałem do laptopa i… nic. Jakaś blokada, czegoś niezbędnego mi brakowało. To jak czekanie na czwartego do brydża: jest komputer, jesteście Wy po drugiej stronie, jestem ja i… niestety, brak tego cholernego papierosa. Sartre ponoć powiedział, że „życie bez palenia nie jest warte życia”. Doskonale go rozumiem. Ale dokładnie wiem też, że się głęboko mylił.
PS. By przerwać tę passę milczenia, zaplanowałem już drugi „niewymagający” wpis: spróbuję w nim pokazać, jak nauka tłumaczy to, co wyżej opisałem (na podstawie świetnej, choć niepozornej książki „Geny a charakter” Hamera i Coplanda – jest w niej znakomity rozdział o uzależnieniach).
Chyba nie da się mówić o seksie pozamałżeńskim bez rozróżnienia „cudzołóstwa” od „porubstwa”. To ostatnie Doktor odrzucił Anielski jako sprzeciwiające się życiu, zaznaczając jednocześnie, że sądzić należy wobec tego, co zachodzi zwykle… :/Na moje naiwno-permisywne oko – nie do utrzymania… (przynajmniej nie w każdej części świata).Gratuluję rzucenia palenia.
A czy w tej książce Hamera i Coplanda, w owym rozdziale o uzależnieniach jest o mowa, o tym od którego momentu mamy do czynienia z uzależnieniem?
Gratuluję decyzji, Arturze. Trzymaj się mocno. Gdy długo nie pisałeś, pomyślałam sobie, że może w ogóle CAŁY temat cię zniechęcił. Że – podobnie jak wielu – zrezygnowałeś z dopatrywania się sensu w katolickiej etyce seksualnej. Znajduję w tym coś z ascezy – uparte doszukiwanie się owego sensu wymaga być może nie mniej samozaparcia, niż rzucenie palenia. Zupełnie dobrze rozumiem, że nie stać cię na dwie praktyki ascetyczne naraz. 😉
Cieszę sie ze nie porzucił Pan Artur pisania bloga -), życze weny twórczej pomimo zmagania się z nałogiem i wytrwałosci w porzuceniu papierosów.Rownież chciałem sie podzelic moja reflsksja a moze pytaniem na ktore nie znajduje racjonalnej odpowiedzi , chodzi mianowice o pytanie jakie mi nasunoł artykuł pt” omyle nauczaniu nieomylne” Józefa Majewskiego z ostaniego wydania TP, chodzi o zakres nauczania nieomylnego i zakresu mocy wiarzącej takiego nauczania , w między czasie w internecie przypadkowo trafiłem na tekst odnosnie Inkwizycji i nauczania KK na temat działalnosci , jak sie okazuje rownież nie mozna potepic działania tej instytucji ponieważ działą zgodznie z nauczeniem Koscioła a co najciekasze zgodznie z nauczaniem nieomylnym (Auctorem Fidei – konstytucja apostolska papieża Piusa VI 27 sierpnia 1794 r.)- uznanie, że potępienie przymusu religijnego i kar stosowanych przez Kościół, w tym także działalności inkwizycji, jest uznane za herezję), jest dokumentem kontrowersyjnym.http://pl.wikipedia.org/wiki/Auctorem_fidei Czy moze mi Pan Artur wyjasnic jak sie ma taka nieomylnośc nauczania do podstawowych zasad wiary w tym MIłosci Blizniego??? oraz wspołczesnego nauczania Soboru Watykanskiego II dotyczacego wolnosci sumienia ??? Moze ja sie nie znam nie jestem teologiem tylko politologiem , ale według mojej wiedzy te II dokumenty wzajemnie sie wykluczają , wiec jak to jest z Tą nieomylnoscią nauczania????Proszę o odpowiedz , mysle ze rozumienie pojecia” nauczanie nieomyle ” i rozwiazanie powyżej zasygnalizowanej sprzecznosci wniesie cos do naszych dyskusji dotyczcych moralnosci i etyki seksualnej na przestrzeni dziejów w nauczaniu KK. Z gory dziekuje za odpowiedz.
> Rownież chciałem sie podzelic moja reflsksja a moze> pytaniem na ktore nie znajduje racjonalnej odpowiedzi ,> chodzi mianowice o pytanie jakie mi nasunoł artykuł pt”> omyle nauczaniu nieomylne” Józefa Majewskiego z ostaniego> wydania TP, chodzi o zakres nauczania nieomylnego i> zakresu mocy wiarzącej takiego nauczania , w między czasie> w internecie przypadkowo trafiłem na tekst odnosnie> Inkwizycji i nauczania KK na temat działalnosci , jak sie> okazuje rownież nie mozna potepic działania tej instytucji> ponieważ działą zgodznie z nauczeniem Koscioła a co> najciekasze zgodznie z nauczaniem nieomylnym (Auctorem> Fidei – konstytucja apostolska papieża Piusa VI 27> sierpnia 1794 r.)- uznanie, że potępienie przymusu> religijnego i kar stosowanych przez Kościół, w tym także> działalności inkwizycji, jest uznane za herezję), jest> dokumentem kontrowersyjnym.> http://pl.wikipedia.org/wiki/Auctorem_fidei> Czy moze mi Pan Artur wyjasnic jak sie ma taka nieomylnośc> nauczania do podstawowych zasad wiary w tym MIłosci> Blizniego??? oraz wspołczesnego nauczania Soboru> Watykanskiego II dotyczacego wolnosci sumienia ???> Moze ja sie nie znam nie jestem teologiem tylko> politologiem , ale według mojej wiedzy te II dokumenty> wzajemnie sie wykluczają , wiec jak to jest z Tą> nieomylnoscią nauczania????Politologu, jak zwykle ciekawe problemy wynajdujesz i pytania stawiasz. Problem w tym, że nie jestem teologiem – tu by się wręcz historyk doktryny przydał. Na moje wyczucie, autorzy Breviarium fidei nieco przesadzają, twierdząc, że bulla „Auctorem fidei” jest „nieomylnym dokumentem Magisterium”. Tu wiele pytań się narzuca:W całości i w każdej tezie nieomylnym? Dlaczego zatem sami autorzy cytują jedynie dwa punkty bulli (dotyczące pochodzenia władzy papieża nie od Kościoła tylko od Chrystusa oraz o przynależności do Kościoła nie tylko „doskonałych wielbicieli w duchu i prawdzie”.)Dzisiaj przy stwierdzaniu stopnia i zakresu nieomylności bada się kontekst danej wypowiedzi i intencję jej autora. Pius VI przede wszystkim chciał odciąć się od jansenistycznego synodu w Pistoi, a nie bronić inkwizycji i przymusu wiary. Poza tym Sobór Watykański II rozwinął naukę o wolności religijnej – dzisiaj trudno byłoby bronić inkwizycji… Po trzecie, samo rozumienie nieomylności w Kościele ma swoją historię i to stosunkowo niedawną (czasy nowożytne). Zatem interpretacja podanego przez Ciebie faktu jest bardziej skomplikowana niż by się mogło zdawać. Odsyłam (nie pierwszy raz) do znakomitej „Władzy w Kościele” Sesboue – ta książka uczy podchodzić do historii Kościoła ze spokojem i roztropnością.Nie znaczy to wcale, że zamierzam „za wszelką cenę” i wbrew faktom bronić zawsze Kościoła. Przeciwnie, czasem nawet doskwiera mi świadomość, że tak uważnie się wczytujecie w to, co piszę i tak tym przejmujecie. Przyznam, że ta odpowiedzialność powstrzymuje mnie niekiedy przed stawianiem zupełnie nieprawomyślnych hipotez… 🙂
Dziekuje za odpowiedz chodz jakos nie przemawia do mnie do konca, Twierdzi Pan Red. ze autorzy wypowiedzi doktrynalnych Koscioła- Breviarium fidei przesadzili cyt”.(..)Na moje wyczucie, autorzy Breviarium fidei nieco przesadzają, twierdząc, że bulla ;Auctorem fidei; jest ;nieomylnym dokumentem Magisterium;. Tu wiele pytań się narzuca:W całości i w każdej tezie nieomylnym? Dlaczego zatem sami autorzy cytują jedynie dwa punkty bulli (dotyczące pochodzenia władzy papieża nie od Kościoła tylko od Chrystusa oraz o przynależności do Kościoła nie tylko „doskonałych wielbicieli w duchu i prawdzie”.)Dzisiaj przy stwierdzaniu stopnia i zakresu nieomylności bada się kontekst danej wypowiedzi i intencję jej autora. Pius VI przede wszystkim chciał odciąć się od jansenistycznego synodu w Pistoi, a nie bronić inkwizycji i przymusu wiary. Poza tym Sobór Watykański II rozwinął naukę o wolności religijnej – dzisiaj trudno..”No dziwne rozumowanie -„chciał sie odciac od jansenistecznego synodu w Pistoi, a nie bronic inkwizycji i przymusu wiary” tylko jakim cudem w tym dokumencie znalazłay sie takie stwierdzienia jak???;””Kościół rzymskokatolicki ma prawo do przymuszania siłą do wiary. Twierdzenie, że KRK może jedynie stosować perswazję i przekonywanie, i że przymuszanie siłą jest przekroczeniem ze strony KRK jego władzy, jest heretyckie, gdyż „Bóg obdarzył Kościół mocą nie tylko kierowania przez radę i przekonanie, ale i nakazywania poprzez prawa, wymuszanie i przymuszanie siłą niestałych i upartych za pomocą zewnętrznych sądów i zbawiennych kar”. (Auctorem Fidei)a jak widac to rozstrzygniecie jest jak najbardziej w zakresie wiary i moralnosci – prawa do stosowania siły w przumuszeniu do wiary .W takim razie kto rozstrzyga jakie nauczanie jest omylene a jakie nie omyle ???, podejrzewam ze jest to w kompetnecji Kongregacji Nauki Wiary KK , a jesli tak bulla Auctorem fidei była zapewne przedmiotem rozważan Kongregacji ??? chyba jest jakis spis nieomylnych wypowiedzi Magisterium Koscioła??? zatwierdzonych przez Kongregację????
> Dziekuje za odpowiedz chodz jakos nie przemawia do mnie do> konca, Twierdzi Pan Red. ze autorzy wypowiedzi> doktrynalnych Koscioła- Breviarium fidei przesadzili> (…)> No dziwne rozumowanie -„chciał sie odciac od> jansenistecznego synodu w Pistoi, a nie bronic inkwizycji> i przymusu wiary” tylko jakim cudem w tym dokumencie> znalazłay sie takie stwierdzienia jak???;> „”Kościół rzymskokatolicki ma prawo do przymuszania siłą> do wiary. Twierdzenie, że KRK może jedynie stosować> perswazję i przekonywanie, i że przymuszanie siłą jest> przekroczeniem ze strony KRK jego władzy, jest heretyckie,> gdyż „Bóg obdarzył Kościół mocą nie tylko kierowania przez> radę i przekonanie, ale i nakazywania poprzez prawa,> wymuszanie i przymuszanie siłą niestałych i upartych za> pomocą zewnętrznych sądów i zbawiennych kar”. (Auctorem> Fidei) a jak widac to rozstrzygniecie jest jak najbardziej w> zakresie wiary i moralnosci – prawa do stosowania siły w> przumuszeniu do wiary .> W takim razie kto rozstrzyga jakie nauczanie jest omylene> a jakie nie omyle ???, podejrzewam ze jest to w> kompetnecji Kongregacji Nauki Wiary KK , a jesli tak bulla> Auctorem fidei była zapewne przedmiotem rozważan> Kongregacji ??? chyba jest jakis spis nieomylnych> wypowiedzi Magisterium Koscioła??? zatwierdzonych przez> Kongregację????Wbrew temu, co czasem możemy pomyśleć, nie jest tak, że Kościół (papież, ew. Kongregacja Nauki Wiary) podaje spis prawd, w które katolik powinien wierzyć i my jako katolicy ten spis przyjmujemy i wierzymy. Wiara to proces bardziej skomplikowany :).Właśnie dlatego nikt nigdy nie odważył się sporządzić kompletnego spisu dogmatów, a teologowie do dziś spierają się o stopień nieomylności wielu wypowiedzi. Słynny Denzinger (którego skrótem jest polskie Breviarium fidei) jest tylko autorską i nieoficjalną antologią ważnych doktrynalnie wypowiedzi Kościoła, przy czym do jednego worka wrzuca teksty o różnym autorytecie – jak zauważają teologowie (Sesboue, Congar). Zatem trzeba do takich wyciągów podchodzić z rezerwą.Kongregacja może się oczywiście wypowiadać o stopniu nieomylności danej wypowiedzi i czasem to robi. Ale zwyczaj jest taki, że to zadanie teologów – to oni prowadzą nieustanne spory o interpretację wypowiedzi Magisterium. Dlatego teologia jest tak dynamiczna i ciekawa, choć „z zewnątrz” może tak to nie wyglądać.Co do cytatu o inkwizycji i przymuszaniu do wiary, to nie może być to wypowiedź nieomylna. Jak powiedziałem, Kościół w międzyczasie rozwinął naukę o wolności religijnej. Dzisiaj żaden rozsądny teolog nie broniłby przymusu. Sesboue cytuje inne papieskie wypowiedzi-kwiatki, np.:”Z zatrutego źródła indyferentyzmu wypływa owa fałszywa i absurdalna maksyma, czy też owo szaleństwo: że oto każdemu trzeba zapewnić i zagwarantować wolność sumienia” (Grzegorz XVI; encyklika „Mirari vos” 1832 r.).Dodajmy dla równowagi wypowiedź Laktancjusza z IV wieku: „Religii trzeba bronić nie zadając śmierć, ale umierając; nie przez okrucieństwo, ale przez cierpienie; nie przez zbrodnię, ale przez wiarę”. Widać, że poglądy bardziej współczesnego nam magisterium były wyraźnym regresem w stosunku do Ewangelii. Sesboue cytuje dokument Międzynarodowej Komisji Teologicznej, która tłumaczy ten regres: „W tamtym okresie papieże nie dokonywali jeszcze rozróżnienia pomiędzy treścią a intencją lub motywacją. (…) Przyznanie wartości treści, jeśli motywacja była wroga wartościom religijnym, było uważane za postawę obojętności wobec zła”. Zatem: jeśliś wróg Kościoła, to nie możesz mieć racji, nawet jeśli ją masz. 🙂
> Nie znaczy to wcale, że zamierzam „za wszelką cenę” i wbrew faktom> bronić zawsze Kościoła. Przeciwnie, czasem nawet doskwiera > mi świadomość, że tak uważnie się wczytujecie w to, co piszę > i tak tym przejmujecie. Przyznam, że ta odpowiedzialność powstrzymuje > mnie niekiedy przed stawianiem zupełnie nieprawomyślnych hipotez… 🙂 Odpowiedzialnością autocenzura? Na tym teraz polega dziennikarstwo?(Czy o czymś podobnym nie pisałeś w notce „Udawanie Greka”?)
> Odpowiedzialnością autocenzura? Na tym teraz polega> dziennikarstwo?> (Czy o czymś podobnym nie pisałeś w notce „Udawanie> Greka”?)Ważenie tego, o czym się pisze, to odpowiedzialność za własne słowa a nie autocenzura (choć oczywiście granica między jednym a drugim jest nieostra). Nie muszę ujawniać publicznie wszystkich moich wątpliwości. Moje wątpliwości są moim problemem i byłoby nawet niestosowne i egotyczne narzucać je innym. Chyba, że uznam, iż mają walor uniwersalny :).W „Udawaniu Greka” chodziło o zatajenie faktów (właśnie o udawanie Greka) a nie o ukrywanie wątpliwości.
Przyznam, że dla mnie to całkiem obcy sposób rozumowania. W jaki sposób ujawnienie własnych wątpliwości mogłoby komukolwiek zaszkodzić? Gdy uczciwie dyskutujemy, czyli dążymy do odkrycia prawdy – obowiązkiem jest ujawnić wszystkie możliwe wątpliwości, jakie mogłyby się nasunąć.Słynny fizyk – laureat nagrody Nobla, Richard Feynman, mówił swoim studentom:”Istnieje rodzaj rzetelności naukowej, pewna zasada pracy naukowej, której w życiu odpowiada stuprocentowa uczciwość – wychodzenie ze skóry, żeby zawsze być w porządku. Na przykład, kiedy przeprowadzacie doświadczenie, powinniście podać wszystkie czynniki, które mogłyby podważyć uzyskany przez was wynik; powinniście nie tylko przekazać swój pogląd, ale także ujawnić wszystkie inne czynniki, które mogą ten wynik tłumaczyć; powinniście podać czynniki, których wpływ na warunki doświadczenia waszym zdaniem został wykluczony przez wcześniejsze doświadczenia, żeby ktoś inny mógł sprawdzić, czy rzeczywiście został wykluczony.Należy ujawnić szczegóły, które mogłyby podważyć waszą interpretację, o ile je znacie. Jeżeli nasuwają wam się choćby najdrobniejsze wątpliwości, musicie zrobić wszystko, co w waszej mocy, żeby je wyjaśnić. Na przykład, kiedy stworzycie teorię i przygotowujecie ją do publikacji, musicie podać wszystkie fakty, które są z nią niezgodne, nie tylko te zgodne.”
> Przyznam, że dla mnie to całkiem obcy sposób rozumowania. … Wydaje mi się, że potrafię jednak wskazać podobieństwo. W jednym i drugim przypadku – metody naukowo-empirycznej i wiary – przyjmuje się raz na zawsze jakiś niekwestionowany pewnik, na podstawie aktu woli. W przypadku fizyki jest to przeświadczenie o tym, że rzeczywistość daje się badać empirycznie i wyjaśniać metodami matematycznymi. Bez tego założenia fizyk nie miałby motywacji, by w zebranych danych, jeśli są chaotyczne, dopatrywać się usilnie reguły. Mógłby po prostu orzec „to są procesy nieprzewidywalne, nieopisywalne za pomocą matematyki” – i to zupełnie niezależnie od światopoglądu religijnego. Jest całkiem spory odsetek ludzi, których rozumienie reguł rządzących naturą po prostu nie interesuje, chyba że to przynosi praktyczne konsekwencje. W przypadku wiary przyjmuje się za pewnik istnienie Boga i przy okazji jakieś tezy związane z Jego istnieniem. Gdzie leży różnica? Fizyk nie martwi się o czas. Prawda naukowa jest niezależna od jego sukcesu osobistego, pominąwszy oczywiście takie rzeczy, jak jego osobiste ambicje. Fiasko naukowe tysięcy fizyków, którzy się w jakiejś sprawie mylą, nie jest czymś, co bierze się pod uwagę przy uprawianiu fizyki. W przypadku chrześcijaństwa czas pojedynczego życia i los innych ludzi jest istotny, po prostu ze względu na charakter pewnika, w który się wierzy. Życie się kończy i to jest bardzo silny warunek brzegowy. Ze względu na niego – i na wiarę – wątpliwość może być zabójcza, a nie twórcza. Można tu zresztą podawać przykłady bez odwoływania się do mistyki. Zachowanie przyjaźni wymaga czasem ukrycia wątpliwości i okazania zaufania na kredyt, zadziałania wbrew własnemu przekonaniu.
> > Przyznam, że dla mnie to całkiem obcy sposób> > rozumowania. …> Wydaje mi się, że potrafię jednak wskazać podobieństwo. W> jednym i drugim przypadku – metody naukowo-empirycznej i> wiary – przyjmuje się raz na zawsze jakiś niekwestionowany> pewnik, na podstawie aktu woli. W przypadku fizyki jest to> przeświadczenie o tym, że rzeczywistość daje się badać> empirycznie i wyjaśniać metodami matematycznymi. Bez tego> założenia fizyk nie miałby motywacji, by w zebranych> danych, jeśli są chaotyczne, dopatrywać się usilnie> reguły. Mógłby po prostu orzec „to są procesy> nieprzewidywalne, nieopisywalne za pomocą matematyki” – i> to zupełnie niezależnie od światopoglądu religijnego. Jest> całkiem spory odsetek ludzi, których rozumienie reguł> rządzących naturą po prostu nie interesuje, chyba że to> przynosi praktyczne konsekwencje.> W przypadku wiary przyjmuje się za pewnik istnienie Boga i> przy okazji jakieś tezy związane z Jego istnieniem.Ten wspólny mianownik widać chyba dobrze z zewnątrz: kiedy zarówno nauka, jak wiara ukazują się jako wartości dla nas, które mamy odruch chronić. To jest trochę inna odpowiedzialność niż sama rzetelność metodologiczna. Dam jaskrawy przykład: wyobraźcie sobie, że jestem nauczycielem biologii i z jakiegoś powodu zaczynają ogarniać mnie wątpliwości co do sensowności teorii ewolucji. Coraz bardziej skłaniam się do kreacjonistycznej „teorii” inteligentnego projektu, która de facto teorią naukową nie jest. Czy miałbym prawo mieszać dzieciom w umysłach swoimi wątpliwościami? Jako rodzic, nie chciałbym, żeby moje dzieci spotkały takiego wątpiącego nauczyciela. :)Oczywiście sytuacja blogera piszącego o wierze jest inna. Inna jest jego odpowiedzialność względem czytelników – nie ma takiej zależności i bezbronności „odbiorców”. Ale i tak mam świadomość, że poruszam się wśród wartości, które są większe ode mnie i że zbyt duża beztroska czy dezynwoltura świadczyłaby raczej, o mnie a nie o kłopotach z wartościami.Nie znaczy to, powtarzam, że mam unikać prawdziwie ważnych pytań w sferze wiary – choćby wyglądały groźnie. Jak te ważne i prawdziwe rozpoznać? Chyba po prostu na wyczucie. Chodzi mi po głowie ostatnio takie jedno… Być może to pomysł na kolejny wpis…
Arturze, jaki jest cel tego bloga? Albo rzetelna dyskusja nad określonym problemem, albo – ewangelizacja czytelników przez autora. Jeśli to pierwsze, to ukrywanie jakichkolwiek wątpliwości zaprzecza celowi twojego pisania. Jeśli jednak to drugie – to coś tu nie gra: Ty nas chcesz ewangelizować, chronić naszą wiarę? Skąd czujesz taką kompetencję? Ty, który sam masz wątpliwości? Skąd twoja władza rozróżniać, które z twoich wątpliwości zachwieją naszą wiarą, a które nie? Skąd wreszcie twoje przekonanie, że mamy wiarę równie słabą, lub nawet słabszą od twojej – tak że twoje wątpliwości mogłyby jej zaszkodzić?Gdy nie wiadomo, jak się zachować – najlepiej zachować się przyzwoicie. Gdy nie wiesz do kogo mówisz, lepiej mów uczciwie.Przyznam, że poczułam się dotknięta twoją postawą. Ty – mnie – na wszelki wypadek nie chcesz gorszyć. A ja przez cały czas myślałam, że ten blog jest po to, aby uczciwie dyskutować nad problemami. Tymczasem ty mówisz, że ten blog jest zaledwie do ewangelizacji czytelników. Do głoszenia kazań. Jeśli tak, to wszystkie moje tutaj dyskusje sprowadziły się li tylko do barwnego kontrapunktu dla uwypuklenia tez kaznodziei.
Powyżej pojawił się już nowy wpis Autora, więc nie wiem, czy ktoś zagląda jeszcze do tego wątku, ale chciałbym tu poprzeć gościówę.Ten blog jest interesujący właśnie ze względu na otwartość dyskusji. Poglądy każdego uczestnika dyskusji, w tym Autora bloga, są prywatnymi poglądami poszczególnych osób i decyzja, czy i które poglądy upubliczniać w tej dyskusji jest oczywiście również prywatnym prawem. Rzecz w tym, że dokonując selekcji poglądów, które tu przedstawiamy automatycznie odbieramy pozostałym uczestnikom dyskusji możliwość pełniejszego poznania kontekstu naszych wypowiedzi. W takim przypadku ryzykujemy, że dyskusja stanie się jałowa albo bardzo powierzchowna – bez kontekstu poglądy stają się niespójne i ich zrozumienie jest znacznie trudniejsze.Szczerze liczę na to, że celem bloga nie jest ewangelizacja jego czytelników – od tego, jak sądzę, są inne fora i platformy. Otwarta rozmowa, wymiana poglądów, pogłębiona analiza dokumentów KK czy rys historyczny to są podstawowe wartości tego bloga. Jeżeli na to jest nałożony jakiś filtr, nawet w najlepszej wierze, jaką mam pewność, że to co z tej dyskusji wynoszę nosi jakiekolwiek znamiona obiektywności?pozdrawiamcse
Naprawdę macie wrażenie, że wpadam w kaznodziejski ton? Nie pamiętam, abyście mi to wcześniej wypominali. :)Postaram się na to zwrócić uwagę. Obiecuję jednak przede wszystkim, że tak, jak dawniej, moje wpisy i komentarze nie będą motywowane chwilowymi emocjami. (Choć czasem mnie korci, by wyżyć się na blogu za ten czy ów idiotyzm dostrzegany przez mnie w Kościele).
Kaznodziejski ton jest nie w tym co mówisz, lecz w tym, co przemilczasz.
Cieszę się, że nie jestem samotny w „bólach” towarzyszących powrotowi do pracy. Jakoże jeszcze studiuję, wakacje mają się ku końcowi i muszę wziąć się do pracy (również magisterskiej). I wprawdzie nie zmagam się z nałogiem, ale póki nie wyjadę do Krak, to nauka nie idzie lekko. A przerwa ma też swoje dobre strony – postanowiłem przeczytać od początku wszystkie wpisy:-)pozdrawiam
Ja tylko na marginesie marginesu – uwaga do tekstu o pielgrzymce: jak zwykle niedoceniana jest pielgrzymka tarnowska. A liczy ona sobie 26 grup po kilkaset osób. W tym roku było to 9 tysięcy pątników – na pewno więcej niż w pielgrzymce krakowskiej, a kto wie czy nie więcej, niż w pielgrzymce warszawskiej 🙂 Pozdrawiam!
witam, ja z zupełnie innej beczki :-)polecam poprawienie odnośnika do strony głównej tygodnika- w tej chwili jest ona nieprawdłowa, w dodatku mój „komputerowy strażnik” wyświetla informację, że strona ta zawiera trojana!Nie wiem czy to czyjś żart, ale chyba lepiej rzecz wyjaśnić.pozdrawiam i życze wszystkiego dobrego w blogowych i życiowych zmaganiach!(czytam, czytam, ale nie piszę bom leniwa 😉
Gratuluję porzucenia nałogu!