Coraz bardziej pusto. Kiedy usłyszałem o śmierci pani prof. Barbary Skargi, powrócił ten dziwny lęk, który ostatnio często mnie ogarnia. Na czym on polega? Chyba na poczuciu zwiększającego się z roku na rok braku bezpieczeństwa. Odchodzą ci najwięksi, najbardziej pokorni – ks. Tischner, Turowicz, ks. Bardecki, Papież, Jeziorański, Kołakowski, Skarga… Czy w następnych pokoleniach znajdą się tacy, którzy zdołają ich zastąpić? Mój lęk bierze się z na wpół podświadomej wiary w żydowską przypowieść o dziesięciu Sprawiedliwych, dzięki którym świat jeszcze istnieje.
Wspominam Panią Profesor jednak ze szczególnego powodu. W jednym z komentarzy pod poprzednim wpisem pisałem o trudnych, ale ważnych dla wiary pytaniach. Obiecałem, że dam przykład takiego pytania. Jest nim właśnie sama… Barbara Skarga.
Trudno byłoby mi wskazać człowieka bardziej prawego i niezłomnego. Właściwie trzeba powiedzieć wprost: człowieka ewangelicznego. Mimo tego, co wycierpiała, nie było w niej ani krzty nienawiści, zgorzknienia, niepokoju. To było zupełnie niezwykłe i kojące – słuchać jej, patrzeć, czytać. Jeżeli zastanawiam się nad wzorcem człowieczeństwa, to odruchowo przychodzi mi na myśl Barbara Skarga. Jeżeli komuś czegoś zazdroszczę, to właśnie jej zazdroszczę charakteru.
I tu pojawiają się pytania, które kwestionują mój oswojony religijny świat. Wierzę, że fundamentem rzeczywistości nadającym jej najgłębszy sens jest wiara, jak jest zatem możliwe tak piękne życie bez wiary? Po co Jezus, skoro bez Niego można być człowiekiem ewangelicznym? Po co Kościół?
Niewiara Skargi była jakoś zupełnie prosta, nie cierpiętnicza; przez to – wstrząsająca. Kiedy w rozmowie o męstwie zeszło na problem śmierci, rzuciła mimochodem: „Nie wiem, jak się sama zachowam w ostatniej godzinie, ale chciałabym być do końca przytomna, bo jestem ciekawa – nie tego, co będzie potem, bo potem nic nie będzie, ale ciekawa jestem samego momentu”.
Gdy przymierzaliśmy się z Jankiem Strzałką do wydania w formie książkowej naszego cyklu rozmów o grzechach głównych i cnotach chrześcijańskich, jedno z wydawnictw zaproponowało: wykreślcie to zdanie, że „potem nic nie będzie”…
Pytania, o których piszę, stanęły przede mną, gdy kilka dni temu podczas niedzielnej mszy usłyszałem pełne troski wezwanie modlitwy wiernych: by dobry Bóg, gdy sądzić będzie Barbarę Skargę, pamiętał o naszej wdzięczności wobec niej. Pomyślałem, że jest dokładnie odwrotnie: to nie my jesteśmy dla niej miarą, to ona jest miarą dla nas.
Ale wbrew pozorom nie są to dla mnie dramatyczne pytania. Jak pisałem, przy Barbarze Skardze czułem się bezpiecznie. Chyba dlatego, że ona sama, niezależnie od tego, co o tym myślała, była dla mnie żywym dowodem istnienia Pana Boga. Jeżeli jest Bóg, i jeżeli kontaktuje się z nami, to właśnie za pomocą takich ludzi.
Czym wobec tego była jej niewiara?
Zastanawiam się nad tym. Być może przypomnieniem, że wiara zawsze jest darem. (Jak łatwo o tym zapominamy!) A zatem w jakimś podstawowym wymiarze, nie jest konieczna. Jest o czym myśleć…