Oczywiście tytuł jest prowokacyjny, gdyż to ja mogę się mylić, ale nie sprawdzę tego, dopóki nie wystawię mojej argumentacji na krytykę. Zaczęło się od tego, że pewien ksiądz moralista (mojego pokolenia) po przeczytaniu tekstu „Małżeństwo pod rygorem” napisał mi niedawno, że nie rozumiem, czym jest „przedmiot czynu”. Ta etyczna kategoria była mi znana, ale rzeczywiście dotychczas nie zwracałem na nią dostatecznej uwagi. Zaintrygowany (lubię takie wyzwania), zacząłem przeglądać książki. Precyzyjny wykład znalazłem w „Zarysie etyki ogólnej” ks. Tadeusza Ślipki (tutaj jest skrót najistotniejszego rozdziału). Na ironię – przez lata miałem tę książkę na półce, dopóki ktoś mi jej nie ukradł razem z paroma innymi fajnymi książkami, gdy byłem jeszcze… w zakonie J. Czym zatem jest przedmiot czynu i dlaczego jest taki ważny?
Etycy poczynając od Arystotelesa zastanawiali się, co w dynamicznej strukturze czynu wśród wielu zmiennych czynników jest stałe i niezmienne, czyli co decyduje o tym, że dany czyn jest akurat tym właśnie. Każdy czyn ma strukturę celową – zmierza do jakiegoś dobra. Ale też każdy czyn mocą swojej wewnętrznej dynamiki zmierza bezpośrednio i na pierwszym miejscu do jednego tylko określonego dobra. Tym dobrem jest tzw. skutek naturalny, czyli cel czynności albo właśnie przedmiot czynu (to zamienne terminy). Sprawca czynu, podejmując go, nie może się wypierać, że o ten skutek mu nie chodziło, skoro jest on koniecznie związany z samą dynamiką czynu. Na przykład jeśli naładowany pistolet przykładamy do czyjejś skroni i pociągamy za cyngiel, nie możemy się tłumaczyć, że nie chodziło nam o zabójstwo, skoro mechanizm użytego narzędzia działa w taki a nie inny sposób. Ale samo narzędzie i jego sposób działania jest czynnikiem doraźnym – przynależy do okoliczności czynu. Zabić możemy na różne sposoby. Zatem to nie sama czynność wyznacza tożsamość czynu, tylko jego skutek naturalny (bezpośredni cel). Strzelać możemy w powietrze, do zwierzęcia i do człowieka – to całkiem różne czyny, choć podobne czynności. Ale z kolei otrucie, strzał w głowę, czy poderżnięcie gardła to ze względu na skutek naturalny jedna i ta sama kategoria czynów, czyli zabójstwo.
Jakie miejsce w strukturze czynu zajmuje motyw? Czyn możemy podjąć ze względu na jego skutek naturalny: np. chcę pomóc osobie potrzebującej, dlatego daję jałmużnę. Wtedy motyw czyli cel sprawcy czynu utożsamia się z przedmiotem czynu czyli celem czynności. Ale mój motyw może się także różnić od przedmiotu czynu: np. daję jałmużnę publicznie, by zyskać uznanie. Wtedy mam na uwadze nie skutek naturalny (pomoc), tylko skutek uboczny (uznanie), możliwy dzięki doraźnym okolicznościom nie przynależącym do istoty czynu (w tym przypadku: obecność publiczności). Dlatego sam motyw (cel sprawcy czynu) nie przynależy do niezmiennej istoty czynu tylko do jego zmiennych okoliczności. Jest to ważne zwłaszcza przy pytaniu, od czego zależy moralna wartość czynu: od subiektywnego motywu czy obiektywnego przedmiotu czynu? Oczywiście tradycyjna etyka katolicka odpowiada, że podstawowym źródłem moralności czynu jest przedmiot, okoliczności – w tym także motyw – jedynie wtórnie dopełniają tę wartość (wzmacniają ją bądź osłabiają).
Ale by móc ocenić czyn pod względem moralnym jako moralnie dobry bądź moralnie zły, nie możemy zatrzymać się tylko na jego stronie fizycznej. Musimy odnaleźć związek tego czynu z wartością moralną – czyli dobrem, do którego dążenie moralnie doskonali osobę. A moralnie doskonali tylko wtedy go rozwija jej naturalne potencjalności. (Nawiasem mówiąc: wolałbym, aby etyka mówiła o dojrzewaniu moralnym niż doskonaleniu. Dążenie do doskonałości moralnej kojarzy mi się z pychą, dojrzewanie – nie: doskonałość się zdobywa, a dojrzałość nabywa.) Nie przedłużając: związek ten musi być wewnętrzny, tzn. nieprzypadkowy. Tutaj dochodzi do głosu ważne założenie tradycyjnej etyki: stałość natury ludzkiej. Z tego założenia wynikają istotne konsekwencje: niektóre czyny w sposób wewnętrzny czyli konieczny godzą w naturę człowieka, dlatego są wewnętrznie złe, czyli niemoralne zawsze, niezależnie od okoliczności. Ich zakaz tworzy zawsze ważne normy negatywne (np. nie zabijaj, nie cudzołóż, nie popełniaj krzywoprzysięstwa). Oczywiście są też czyny wewnętrznie dobre (doskonalące człowieka), dające podstawę do norm pozytywnych (np. przychodź bliźnim z pomocą albo poznawaj prawdę czyli badaj nauczanie Kościoła J).
Ten techniczny wykład był potrzebny, by zadać to bardzo ciekawe pytanie: czym jest przedmiot aktu seksualnego, czyli do jakiego dobra dąży stosunek seksualny bezpośrednio i w pierwszym rzędzie mocą swojej wewnętrznej dynamiki? Zanim na nie w następnych odcinkach sam spróbuję odpowiedzieć, pytanie konkursowe: czym jest przedmiot aktu seksualnego zdaniem tradycyjnej etyki katolickiej? Za poprawną odpowiedź zwyczajowo najnowszy numer „TP” w pdfie (uprzedzam to duży plik, więc trzeba mieć dobre łącze). J
Każdy czyn mozna interpretowac na różne sposoby a mistrzami interpretacji wszystkiego pod siebie jest kosciół.pozdrawiam.
Myślę, że wszystko zaczyna się od wiary. Na wskutek wiary jednostki, następują procesy społeczne majace na celu stworzenie tej jednostce zaliczanie kolejnych egzaminów z tej wiary. To jest moment, w którym człowiek ma jeszcze wolną wolę i może nie podjąć wyzwania. Gdy już zda egzamin nadchodzą następne i w pewnym momencie może się okazać, że już nie ma zadnego wyboru. I to właśnie ten moment wykorzystują przeciwnicy Kościoła, bo uważają że najwygodniej żyć bez sensu (to znaczy ich sensem jest bezsens). Niestety kto nie idzie na przód, ten się cofa i w pewnym momencie apologeci bezsensu zostaną sprowokowani do satanizmu. Wówczas po raz drugi występują przeciwko Kościołowi, który rzekomo zepchnął ich do piekła. Niestety lepsze jest wrogiem nijakiego i nic tej oczywistości nie zmieni. Na wycofanie się z wygody nadmiaru bezsensu potrzeba trochę samozaparcia i dla jednostki nie ma znaczenia kiedy zacznie. Natomiast ze względów społecznych postawa bezsensu jest bardzo szkodliwa, gdyż każdy dzień „bez kresek” przynosi straty społeczne. Odrobina bezsensu jest potrzebna do odpoczynku, ale kompletnym nieporozumieniem jest angażowanie się w bezsens, gdyż kara w piekle będzie wielka.
2363 Przez zjednoczenie małżonków urzeczywistnia się podwójny cel małżeństwa: dobro samych małżonków i przekazywanie życia. Nie można rozdzielać tych dwóch znaczeń, czyli wartości małżeństwa, bez naruszenia życia duchowego małżonków i narażenia dobra małżeństwa oraz przyszłości rodziny.Miłość małżeńska mężczyzny i kobiety powinna więc spełniać podwójne wymaganie: wierności i płodności.Czyli tłumacząc „z polskiego na nasze” przedmiotem aktu seksulanego jest budowa więzi między małżonkammi oraz prokreacja.
Nie takie to proste. Prokreacja nie jest warunkiem koniecznym, także rozumiana jako otwartość na. Kościół nie tylko nie zabrania współżycia małżonkom niepłodnym, ale nawet udziela im ślubu.
Niestety okrutnie się mylisz. Kościół (jako instytucja) uważa że jak ktoś nie może „tego” robić, nie może również zawrzeć ważnego małżeństwa.Sprawdź tutaj: http://tygodnik.onet.pl/0,11577,komentarz.htmlDla mnie to potworne 🙁
Mylisz bezpłodność ze względną (dla pary) niezdolnością do odbycia stosunku. Bezpłodność nie jest przeszkodą.
> Czyli tłumacząc „z polskiego na nasze” przedmiotem aktu> seksulanego jest budowa więzi między małżonkammi oraz> prokreacja.MacTermit, cały problem w tym, że przedmiot czynu może być tylko jeden. Czyn mocą swej wewnętrznej dynamiki może dążyć bezpośrednio tylko do jednego celu. Zauważ, że w przedstawionej tradycyjnej etyce analiza czynu opiera się na klasycznych arystotelesowskich kategoriach: tego co stałe i konieczne, co stanowi zasadę jednoczącą i określającą tożsamość (istota, forma) i tego co konkretne, zmienne i przypadkowe (materia). To tak jakby mówić o dwóch duszach jako zasadzie formalnej człowieka.
> cały problem w tym, że przedmiot czynu może być> tylko jeden. Czyn mocą swej wewnętrznej dynamiki może> dążyć bezpośrednio tylko do jednego celu. Ten punkt jest kluczowy i chciałabym mieć pewność, że tak jest.
Wyobraźmy sobie, że zbliża się pora obiadu. Jestem głodnawy, więc idę do restauracji i wybieram sobie smaczne danie, na przykład pieczeń na dziko. Jem. No i co jest przedmiotem mojego czynu? Podtrzymanie funkcji życiowych, czy smakowanie?Otóż jedno i drugie. Człowiek nie jest jednorodny, i czyn jego może mieć dwa przedmioty – co do aktu seksualnego, na płaszczyźnie biologicznej będzie to prokreacja, na płaszczyźnie kulturowej – tworzenie więzi.Jeżeli musielibyśmy się trzymać arystotelesowskiej nauki o jednym przedmiocie czynu (dlaczego właściwie musimy się jej trzymać?), to należałoby się zastanowić, co jest „skutkiem naturalnym”. Jeżeli przyjąć, że biologia jest wcześniej od kultury, to odpowiedź jest prosta: prokreacja jest skutkiem naturalnym, budowa więzi jest niejako skutkiem ubocznym.Także podstawowym przedmiotem aktu seksualnego byłaby prokreacja. I dlatego nie można o niej zapominać.
No właśnie, przykład z jedzeniem. Ponieważ jednak ludzie od dawna wiedzą, że jedzenie zarazem podtrzymuje życie i daje przyjemność, to chciałabym zrozumieć sens „przedmiotu czynu” na innym przykładzie. Mycie się. Można doczytać się tu i tam, że kilkaset lat temu w Europie ludzie bardzo lubili wysiadywać w łaźniach i istniały nawet przepisy nakładające ograniczenia na ilość godzin spędzanych tam. Jednocześnie święci rezygnujący z kąpieli oraz wypijający wodę po myciu ludzi zakaźnie chorych wskazują, że celem mycia była przyjemność, dobre samopoczucie. Dzisiaj myjąc się, mamy na uwadze w świadomości higienę i zdrowie, ale przyjemność pozostaje przyjemnością. Tu więc dwa pytania:1. Jaki był przedmiot czynu, jakim jest kąpiel, dla człowieka dawnych wieków?2. Jaki jest ten przedmiot dzisiaj?
W seksie nie o przyjemność chodzi – w każdym razie nie o przyjemność przede wszystkim 🙂 Gdybyśmy uznali, że celem stosunku seksualnego jest przyjemność, natychmiast narazilibyśmy się na zarzut hedonizmu. I w istocie ks. Ślipko właśnie hedonizm zarzuca swoim katolickim oponentom. Poza tym przyjemność jest czymś subiektywnym i względnym, dlatego nie bardzo nadaje się na podstawę dla wartości moralnej. Oczywiście każdy udany akt seksualny powinien być przyjemny, gdyby był nieprzyjemny, na pewno nie byłby udany. Ale ona ma towarzyszyć, być może powinna być nawet istotnym składnikiem czegoś, co jest bardziej trwałe i lepiej nadaje się na podstawę dla wartości moralnej, a tym samym jest lepszym kandydatem na przedmiot czynu. Mam pewien pomysł, ale na razie nie będę uprzedzał toku wywodu… 🙂
Nie wiem jak MagCzu, ale mi nie chodziło generalnie o kwestię przyjemności, tylko o to, że mogą być dwa przedmioty czynu jednocześnie, zwłaszcza w przypadku tak złożonej materii. Jaki jest np. przedmiot czynu pt. „oglądanie sztuki w teatrze”?
> Nie wiem jak MagCzu, ale mi nie chodziło generalnie o> kwestię przyjemności, tylko o to, że mogą być dwa> przedmioty czynu jednocześnie, zwłaszcza w przypadku tak> złożonej materii. Jaki jest np. przedmiot czynu pt.> „oglądanie sztuki w teatrze”?Tu nie chodzi o to, że czyn zawsze musi prowadzić tylko do jednego skutku. Nie ma takich czynów. Każdy czyn prowadzi do wielu skutków. Ale tylko jeden z nich jest jego skutkiem naturalnym (pozostałe zatem są skutkami ubocznymi) czyli związanym z jego wewnętrzną dynamiką – takie jest założenie tomistycznej etyki. Jeśli wśród wielu skutków mamy np. dwóch równie dobrych kandydatów na przedmiot czynu i nie potrafimy się zdecydować, oznacza to, że nie potrafimy zanalizować samego czynu i tym samym nie potrafimy określić jego wartości moralnej.
> Ale tylko jeden z nich jest jego> skutkiem naturalnym (pozostałe zatem są skutkami> ubocznymi) czyli związanym z jego wewnętrzną dynamiką -> takie jest założenie tomistycznej etyki. Dlaczego musimy przyjmować to założenie? No ale jeżeli już musimy, to mamy w przypadku aktu seksualnego naturalny skutek, jakim jest prokreacja (tak to wygląda pod względem biologicznym), i skutek uboczny, jakim jest tworzenie więzi. W czym problem?
Czyli celem par podejmujących współżycie w okresie bezplodnym i stosujących w celu określenia dni „bezpiecznych” metody NPR jest mówiąc sobie brzydko „zrobienie sobie dobrze”, niezależnie jak ładnymi i wzniosłymi słowami to opisać. Celem takich par na pewno nie jest prokreacja, a więc ich współżycie jest wewnętrznie złe, bo nie prowadzi do celu jakim jest poczęcie dzieciaczka. W takim razie NPR pełni tu rolę antykoncepcyjną, taką samą jak np. prezerwatywa. I cała nauka o katolickiej etyce seksualnej bierze w łeb. Dlaczego ciągle trwamy w tej pokręconej, niespójnej i niezrozumiałej dla katolików nauce?
Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.Nie wiem, czy zgodne z prawdą byłoby stwierdzenie, że przedmiotem aktu seksualnego jest przekazywanie życia, płodność. Bo rzadko się zdarza,( chyba po latach niepłodności), żeby ktoś celowo „płodził”. Akt miłosny jest wzajemnym okazywaniem miłości erotycznej, a płodność jest tylko „owocem”. Celem strzelania komuś w głowę jest zabójstwo, i co do tego nikt nie ma wątpliwości. Za to pewnie dla relijnych myślicieli nie do pojęcia będzie teoria, że bezpośrednim celem aktu seksualnego wcale nie jest ciąża… Nie uważam, że antykoncepcja jest wyłącznie dobra i neutralna moralnie. Niemniej pozwala ona na okazywanie sobie miłości erotycznej. To cnota roztropności każe po nią sięgać. O npr wolę już nie pisać, bo mnie się po nim wszystkiego odechciewało… Także żyć i być kobietą. Ale mało kto to zrozumie.Pozwolę sobie wtrącić wątek polityczny.Patrzę z niesmakiem jak pan J.K. poniża pana L.W. Jeśli nawet ten drugi miał w życiu epizod współpracy z bezpieką, to potem wykazał się dokonaniami, które to zmazały.Pan J.K. niewiele dokonał, raczej tylko robi zamieszanie- chociaż jest taki NIEWINNY na 100%.Dlaczego wolę pana L.W.? Bo zrobił więcej dobra i jest bardziej LUDZKI. Co to znaczy być bardziej ludzkim?Dla mnie encyklika H.V. jest taka trochę nieludzka. Walczy o godność, ale jakąś wyimaginowaną. Za to w jej imieniu wielu ludzi otrzymuje piętno niemoralnych, podczas kiedy są tylko „ludzkimi”.
Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.Nie wiem, czy zgodne z prawdą byłoby stwierdzenie, że przedmiotem aktu seksualnego jest przekazywanie życia, płodność. Bo rzadko się zdarza,( chyba po latach niepłodności), żeby ktoś celowo „płodził”. Akt miłosny jest wzajemnym okazywaniem miłości erotycznej, a płodność jest tylko „owocem”. Celem strzelania komuś w głowę jest zabójstwo, i co do tego nikt nie ma wątpliwości. Za to pewnie dla relijnych myślicieli nie do pojęcia będzie teoria, że bezpośrednim celem aktu seksualnego wcale nie jest ciąża… Nie uważam, że antykoncepcja jest wyłącznie dobra i neutralna moralnie. Niemniej pozwala ona na okazywanie sobie miłości erotycznej. To cnota roztropności każe po nią sięgać. O npr wolę już nie pisać, bo mnie się po nim wszystkiego odechciewało… Także żyć i być kobietą. Ale mało kto to zrozumie.Pozwolę sobie wtrącić wątek polityczny.Patrzę z niesmakiem jak pan J.K. poniża pana L.W. Jeśli nawet ten drugi miał w życiu epizod współpracy z bezpieką, to potem wykazał się dokonaniami, które to zmazały.Pan J.K. niewiele dokonał, raczej tylko robi zamieszanie- chociaż jest taki NIEWINNY na 100%.Dlaczego wolę pana L.W.? Bo zrobił więcej dobra i jest bardziej LUDZKI. Co to znaczy być bardziej ludzkim?Dla mnie encyklika H.V. jest taka trochę nieludzka. Walczy o godność, ale jakąś wyimaginowaną. Za to w jej imieniu wielu ludzi otrzymuje piętno niemoralnych, podczas kiedy są tylko „ludzkimi”.
Czytałeś jedną z pierwszych książek JPII”Mężczyzną i niewiastą stworzył ich”i ostatnią „Tryptyk Rzymski”?Widzę ,że lubisz płynąć z prądem.Kto chce dojść do źródła musi iść pod prąd.Więc dla swojego i innych dobra sięgaj po źródła.
Eeech, to ja już wolę wydać 3,20 i sobie tego pdfa kupić ;-)))To są rozważania dla mnie kompletnie bezsensowne. Wchodzisz w ślepą uliczkę, rozważając te sprawy tym językiem. To znaczy językiem prawniczym. Zamiast dyskutować z kościelnymi legislatorami ich językiem – czyli na ich warunkach! – należy postawić sprawę jasno: Język prawniczy absolutnie nie nadaje się do opisu tej rzeczywistości. I zacząć tworzyć język nowy. Zamiast uparcie wlewać nowe wino do starych bukłaków.
> Wchodzisz w ślepą uliczkę, rozważając te sprawy tym> językiem. To znaczy językiem prawniczym. Zamiast> dyskutować z kościelnymi legislatorami ich językiem -> czyli na ich warunkach! – należy postawić sprawę jasno:> Język prawniczy absolutnie nie nadaje się do opisu tej> rzeczywistości. I zacząć tworzyć język nowy. Zamiast> uparcie wlewać nowe wino do starych bukłaków.Gościówa, to nie jest język prawniczy, tylko porządny arystotelesowski język etyki (prawnicy go tylko przejęli, bo nie było lepszego). Uważam, że dla nas małżonków jednym z nieszczęść było to, iż po soborze znaleźli się katoliccy etycy, którzy myśleli podobnie jak Ty: odrzućmy stary język i zasady nim sformułowane, stwórzmy nowy język i nowe zasady. Kościół oczywiście zareagował nerwowo i jeszcze bardziej się usztywnił. A my musimy cierpieć za usztywnienie Kościoła – staliśmy się ofiarami tego sporu. Stary język pozwala sformułować ważne zasady. Ja te zasady akceptuję – uważam, że są prawdziwe. Natomiast szwankuje opis rzeczywistości i normy z niego wyprowadzone. Sądzę, że jest możliwe przy zachowaniu zasad pokazanie, gdzie opis jest nieadekwatny. Da się to zrobić precyzyjnie dzięki precyzji „starego” języka.
> bardzo ciekawe pytanie: czym jest przedmiot aktu seksualnego, czyli do jakiego dobra dąży stosunek seksualny bezpośrednio i w pierwszym rzędzie mocą swojej wewnętrznej dynamiki? <1. Wg mnie jest to pytanie za szczegółowe. Skutkiem normalnego aktu seksualnego jest a) w każdym razie satysfakcja(więź) oraz b) czasami prokreacja. Jest to za szczegółowe, jeśli chodzi o prokreację, ponieważ skutek ma pewien rozkład prawdopodobieństwa. I w tym momencie cała zero-jedynkowa logika się wykoleja.Natomiast bardziej ogólne pytanie: do jakiego dobra dąży małżeństwo, jest proste – małżeństwo wewnętrznie dąży do prokreacji. To właśnie stanowi dla małżeństw niepłodnych wielki krzyż – brak zaspokojenia wewnętrznej siły. Oczywiście nie dotyczy to małżeństw staruszków – tam chodzi o satysfakcję bycia ze sobą. Ale małżeństwo to nie czyn i tu znów rozważania nad czynem się nie sprawdzą.2. Im bardziej szczegółowe i techniczne rozważania tym mniej w nich perspektywy czegoś tak ulotnego jak Miłość. Mam wrażenie, że ostatni raz o Miłości, jako o sile napędzającej działania ludzi było tu:"Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca…"PS. Nie mogę się uwolnić od podejrzeń, że w zaciszu pomieszczeń teologów, ktoś myśląc o aktach seksualnych bliźnich, też doświadcza satysfakcji. ;P
Arturze, tu się z tobą nie zgodzę.Należy KONIECZNIE wyjść poza język arystotelizmu i tomizmu. Poruszając się wewntąrz niego wciąż będziemy natykać się na przeszkody nie do przeskoczenia.Jakiś inny język może pozwoli je przeskoczyć. Nie proponuję konkretnej alternatywy, ale jest dla mnie jasne, że ten język wprowadza niepotrzebne ograniczenia w widzeniu świata. O to, żeby przestać wreszcie w Kościele absolutyzować tomizm, apelowało i apeluje mnóstwo mądrych ludzi. Np. ks. Tischner. Tomizm nie jest i nie musi być oficjalnym językiem Kościoła. Język jest tylko narzędziem. To język ma przystawać do świata, a nie świat do języka.
Zanim się porzuci język, trzeba pokazać precyzyjnie, co w nim szwankuje. Coś więcej niż manifest „…on nie ogarnia tak bogatej rzeczywistości jak…” Ale Artur ma lepszą bombę, bo on chce pokazać, że w starym języku da sie wykazać błąd w rozumowaniu.
> Ale Artur ma lepszą> bombę, bo on chce pokazać, że w starym języku da sie> wykazać błąd w rozumowaniu.Wątpię. Nawet jeśli da się wykazać błąd w rozumowaniu, to będzie to nie wykazanie bezsensu całej konstrukcji myślowej, lecz wykazanie, że jedna cegiełka nie pasuje, ale resztę budynku możemy dalej wznosić w tym samym stylu. Potem przyjdzie jakiś uczony tomista i wymyśli kruczek pozwalający obejść Arturową dziurę w rozumowaniu. A potem Artur zacznie szukać nowej dziury i taka zabawa starczy na najbliższe paręset lat.
Dobrze ,że na czas opuściłeś zakon. Prawdopodobnie mamy o jeden skandal mniej.
skoro przedmiot moze byc jeden – obstawialbym jednak: *potomstwo*.ktos powyzej zauwazyl, ze mamy tutaj logike rozmyta i rozklad prawdopodobienstwa. jednak przy zalozeniu plodnosci partnerow i wystarczajaco duzej ilosci aktow seksualnych prawdopodobienstwo potomstwa zbiega nam do jedynki – wobec czego ten argument zdaje sie nie byc mocny…poza tym, mysle, ze cel w postaci jednosci/milosci zostal dodany pozniej, troche na „dokladke”, w ramach postepu Kosciola i proby dostosowania go do postepu spoleczenstwa… mysle, ze dawniej – kilka setek lat temu – jednosc/milosc nie byla zbyt istotna – szczegolnie w kregach Kosciola Katolickiego.pzdr,rafal urbanelisps. w razie gdybym trafil – TP w pdf’ie nie potrzebuje, bo mam prenumerate. to chyba jedyna gazeta, ktora czytam w wersji papierowej.
Abstrahując od konkursu, chciałbym powiedzieć parę słów o kwestii dojrzewania lub doskonałości. Pomysł, żeby „doskonalenie” zamienić na „dojrzewanie” nie podoba mi się z jednego względu. Jeżeli założymy, że bycie niedoskonałym moralnie to po prostu „niedojrzałość”, to mogą się nam całkowicie rozmyć kategorie grzechu, zła, winy i odpowiedzialności. Religia stanie się swoistą psychoterapią, której celem będzie wyprowadzenie z niedojrzałości (swoją drogą jakiej? psychicznej? duchowej?) w dojrzałość, czyli grzechu nie będziemy postrzegali jako zło, które odpowiedzialnie i wolno wybieramy, ale jako efekt jakichś problemów, które sprawiły, że do końca nie dojrzeliśmy. Jeżeli natomiast założymy, że jesteśmy jako tacy dojrzali (przynajmniej do dokonywania wolnych i odpowiedzialnych wyborów), to pozostanie nam kwestia – czy chcemy dążyć do doskonałości (która nota bene nie powinna budzić pychy, bo jest dziełem Boga w nas, tak naprawdę – Jego doskonałością), czy też pozostać na poziomie, na którym jesteśmy (lub też jechać po równi pochyłej). Pozdrawiam, Jarema Piotr Piekutowski
Jaremo, to bardzo dobra uwaga. Ale obstaję przy dojrzałości. Zauważ, że etyka jest teorią wyidealizowanej rzeczywistości (jak każda teoria) – zakłada np. naszą pełną wolność i świadomość, a tak w rzeczywistości nigdy nie jest. Nawiasem mówiąc, gdyby tak było, nie potrzebowalibyśmy… chrześcijaństwa.
Jeśli Bóg prowadzi nas _jedynie_ do dojrzałości, to by świadczyło o tym, że nigdy tak naprawdę nie wychodzimy poza nasze człowieczeństwo, ograniczenia, poza to, co ziemskie. To by świadczyło, że tak naprawdę miejsce Boga może zająć z powodzeniem jakiś człowiek, bliski doskonałości (trener? terapeuta?). Miłość w perspektywie Krzyża to chyba jednak coś więcej, coś, czego nie wyczerpuje pojęcie „dojrzałości”?
Wiele zależy od tego, co się rozumie przez „dojrzałość”. Czy dojrzeliśmy np. do nieba.
Dojrzałość jak dla mnie oznacza pełne zrealizowanie swoich „naturalnych” możliwości.A miłość Krzyża to coś więcej.
A dojrzałość chrześcijańska – czym jest?
Chcesz wiedzieć jakie masz IQ? Sprawdź się: http://www.iq-test.pl/?d=7273
Rozstrzygnięcie konkursu: najszybciej pełną odpowiedź podał Nelis. Oczywiście dla tradycyjnej etyki katolickiej przedmiotem stosunku seksualnego czyli celem czynności seksualnych jest prokreacja. Nelis zrzekł się jednak pdfu TP, zatem najnowszy numer wysyłam Niezapominajce, która najwcześniej niedowierzając również zasugerowała taką odpowiedź. Niezapominajko, przyślij mi swój adres mailowy! Jarema też dobrze odpowiedział, nawet nie dziwi go to nauczanie. Zatem w nagrodę spróbuję wyjaśnić w następnym wpisie „w czym problem” 🙂
I to jest koszmar, bowiem w tej materii etyka chrześcijańska czyni człowieka podobnym bydlęciu.
No właśnie stosunek seksualny ma na celu prokreację jednak dzisiaj ludzie to raczej uważają za skutek uboczny…
Tradycyjna etyka katolicka nie zauwaza, ze przedmiotem aktu seksualnego jest jak najdoskonalsze zjednoczenie fizyczne i psychiczne z drugim czlowiekiem. Jest nim zaspokojenie potrzeb psychicznych np. potrzeby milosci i potrzeb fizycznych np. potrzeby przezycia i satysfakcji seksualnej. Jestesmy przeciez istota fizyczno-duchowa.Rowniez przedmiotem tego aktu jest pragnienie odczuwania i budowania wzajemnej milosci, radosci z „dawania i brania”. Moga tez byc realizowane dodatkowe dobra jak chec urodzenia ukochanemu dziecka czy wdziecznosc Bogu za ta wspaniala forme milosci.
Podpisuję się. Może Artur wymyśli, jak w języku tomistycznym wyrazić różnicę między tym celem, a tym, co ludzie zwykle nazywają owocem miłości. Może zresztą już ktoś to wyraził w Kościele. Zwykle bowiem osoby zakonne protestują, gdy się ich celibat sprowadza do praktycznych pożytków: że mają czas dla obcych ludzi, czas na duchowe ojcostwo czy też macierzyństwo itd. Protestują, bo mówią, że istotą życia zakonnego jest niepodzielna miłość do Chrystusa, a tamte pożytki to tylko owoce tej miłości.Natomiast jądrem miłości małżeńskiej ma być jednak za każdym razem uwaga zwrócona ku możliwości prokreacji. Coś niekonsekwentnie…