Po co jest nam potrzebna wiara? Jaką pełni rolę w naszym życiu? Na pytanie, czym dla niego jest wiara, znany dominikański duszpasterz o. Jan Andrzej Kłoczowski odpowiedział: „Na pewno nie jest pocieszeniem, bezpiecznym portem. Przeciwnie, jest wypłynięciem na ocean. Czym innym jest pocieszenie, a czym innym umocnienie”. To ciekawe rozróżnienie. Choć, jak sądzę, nie jest potrzebne aż tak radykalne przeciwstawienie: wiara także przynosi pocieszenie, ale nie w tej kolejności. Najpierw jest umocnienie, a dopiero z tego umocnienia wynika pocieszenie. Nie tylko zresztą pocieszenie, również poczucie bezpieczeństwa, zakorzenienie w tradycji, tożsamość kulturowa, zaspokojenie potrzeby kultu i przynależności do wspólnoty. Nigdy na odwrót! Prawdziwa wiara zaspokaja różne potrzeby religijne, społeczne i kulturowe, ale jeżeli owe potrzeby uznamy za fundamentalne, wiara staje się karykaturą. Tego nie rozumieją konserwatyści, a już na pewno tradycjonaliści. Ale i nam często zdarza się odruchowo odwracać ten porządek. Dlaczego? Bo potrzeby bezpieczeństwa i przynależności do wspólnoty są bardzo silne i nam bliskie. Tu odzywa się nasza natura. W wierze jednak nie o to chodzi. Podobnie silną i nam bliską jest naturalna potrzeba seksualna. W życiu jednak nie o nią najpierw chodzi. Najpierw chodzi o miłość. Kiedy jest miłość, potrzeba seksualna odnajduje swoje miejsce.
Zauważmy, że kiedy patrzymy na wiarę z perspektywy owych potrzeb, każdy człowiek inaczej wierzący albo niewierzący narusza nasze poczucie bezpieczeństwa i tożsamości. Zagraża wspólnocie. Gdy do niej należał i ją porzucił, staje się zdrajcą. Podobnie, gdy ktoś porzuca wspólnotę narodową, zwłaszcza w stanie wojny (a tak religię pojmują tradycjonaliści, którzy w Kościele widzą oblężoną twierdzę), jest winny zdrady. Tomasz Węcławski porzucił wiarę. Najpierw zaspokajał nasze potrzeby, teraz im zagraża swoimi nowymi naukami. Czyni zło, jest zdrajcą. Ale w wierze nie chodzi przede wszystkim o zaspokajanie naszych naturalnych potrzeb. Chodzi o coś innego. Dlatego z perspektywy wiary świat wygląda inaczej.
Elzenberg pytał: kiedy religia staje się niemoralna? I odpowiadał: wtedy, gdy staje się narzędziem służącym innym celom niż zbawienie (to z tekstu o ojcu Kłoczowskim). Dobrze to rozumieli ci, którzy w IV wieku uciekali na pustynię. Dlaczego uciekali? Będąc pod wpływem platonizmu przerażał ich świat ze swoimi cielesnymi pokusami. Ale, jak sądzę, jeszcze bardziej przerażała ich pokusa, przed jaką stanął wówczas Kościół. Po edykcie mediolańskim (313 r.) sytuacja chrześcijan diametralnie się zmieniła: z religii prześladowanej (wymagającej zatem zaparcia się siebie), chrześcijaństwo stało się religią społecznie uprzywilejowaną. Otwarła się możliwość nadobfitego wręcz zaspokajania przez religię tych wszystkich wspomnianych wyżej potrzeb. Autentyczna potrzeba zbawienia zepchnięta została na drugi plan. Pustelnicy egipscy, a potem mnisi i zakonnicy przypominali o tym właściwym porządku – stąd ich ważna rola w historii Kościoła. (Próbowałem to pokazać w artykule „Po co światu zakony„.) Mam wrażenie, że teologia dorabiana współcześnie do życia zakonnego w licznych dokumentach doktrynalnych („stan doskonałości” bardziej godny od życia małżeńskiego, „niepodzielne serce”, „całkowite poświęcenie”, „wierniejsze naśladowanie Jezusa”), bierze się głównie z… poczucia winy: Kościół zdaje sobie sprawę, że poszedł za daleko w brataniu się ze „światem”, stąd owe dowartościowywanie życia zakonnego. Przypuszczam, że zakony będą istnieć dopóty, dopóki przy parlamentach będą święcone kaplice (to taka moja hipoteza historiozoficzna – przyznaję, ryzykowna J).
Na czym jednak polega owa tajemnicza potrzeba zbawienia – tak ważna, a spychana przez nasze różne inne potrzeby? Czym jest owe umocnienie, o którym mówi o. Kłoczowski? No cóż, mocuję się z tym tematem już od kilku wpisów. Pomocuję się i tym razem, choć pewno będę się powtarzał.
Wspominałem, że język wiary opisuje rzeczywistość po swojemu i nie bardzo go rozumiemy: zło nazywa grzechem, prawdziwe szczęście zbawieniem, właściwy wybór drogi nawróceniem, a potrzebę zmiany w naszym życiu odkupieniem. O co chodzi? Zauważmy, że potoczny opis rzeczywistości podobnie jest „dublowany” przez język etyki. Kiedyś pewien etyk zwrócił mi uwagę, że każdy nasz czyn ma wymiar moralny, gdyż dokonywany jest przez świadomą i wolną osobę. Niby prawda, ale o moralności zaczynamy myśleć z reguły w specyficznych tylko sytuacjach. Na przykład, dlaczego zwykle jesteśmy prawdomówni? Czy dlatego, że tak się godzi? Niekoniecznie – są jakby bliższe nam racje: bo to umożliwia komunikację, bo zależy nam na dobrych relacjach z innymi, bo kłamstwo jest społecznie niemile widziane, bo w końcu to się nam po prostu na dłuższą metę opłaca. Prawdomówność jest społecznie użyteczna i zaspokaja różne nasze codzienne potrzeby. W pewnych jednak sytuacjach wszystkie te dobre racje przestają wystarczać. Ktoś np. groźbą chce na nas wymusić fałszywe oskarżenia wobec jakiejś niewinnej osoby. W pracy zmuszają nas, byśmy kłamstwem podłożyli komuś świnię. Wiemy, że groźby czy obietnice są realne. Wiemy też, że prawdomówność wiele nas będzie kosztować. I dopiero doświadczając takich rozterek, zaczynamy rozumieć, czym jest „godziwość”. Dopiero wtedy zaczynamy rozumieć język etyki, jego niezbędność oraz jego znaczenie dla naszego człowieczeństwa.
Podobnie jest chyba z wiarą. Dopóki, jak sądzę, nie doświadczymy, że w ostatecznym rozrachunku nie panujemy nad własnym życiem, dopóty język wiary będzie dla nas niezrozumiały. Ale nie martwmy się tym na zapas. Wiara, jak powiadają, jest łaską. Po prostu dopuśćmy możliwość, że życie ma głębszy sens i próbujmy sobie z nim (życiem) radzić na tyle, na ile wciąż potrafimy.
„DOGMATY” są zaprzeczeniem wiary Chrystusowej,myśli Boskiej i ludzkiej co stworzyło religię Katolicką niemoralną i zafałszowaną.Kardynłowie ,biskupi ,księża ,nawróccie się na wiarę Chrysusową .Porzuccie ten byt materialny a zajmijcie się zbawieniem dusz swoich,Zbawienie to nie piękne Swiątynie ,hektary posiądłości,piękne samochody itd,Czas już blisko do wypełnienia i opamietania sie a nie sprowadzania swoich owieczek na złą drogę gdy samemu nie daję się przykładu życia chrześcijańskiego
Religia nauczana przez niemoralnych duchownych. Oszaleli biskupi, leniwy zachłanny ksiądz, czy krętacz, przywódca zakonu, Rydzyk – to już nie gwiazdy moralności. To mroczne potworki.
CO TO ZNACZY-„RYDZYK”-czy osoba piszaca jest grafomanem czy czlowiekiem bez podstawowej kultury-jak mozna z takim czlowiekiem rozmawiac, to sa rozmowy z kryminalu z ulicy a nie z zycia-ten wasz jezyk jest tragedia was samych-te bluznierstwa sa katastrowa waszego potempienia- wasze orgie na usminkowanych staruszkach jak na palametarysce-opamietajcie i sie do szkoly-zacznijcie rozmawiac z tym ktory was stworzyl
Obywatelu, naucz się najpierw ortografi a dopiero później pouczaj innych.
Rydzyk to jest taki obyw3atel jak ty.Niestety je4st was miliony.Zachwaszczacie umysl już dzieciakom w przedszkolu.każecie zdawać maturę z religii i oddajecie nasze pieniądze na rozbudowę imperium funkcjonariuszy w czarnych sutannach,historia których jest splamiona krwia niewinnych spalonych na stosach wy76mordowanych w inkwizycjach,wypr5awachy krzy7zowych i nawracaniu indian na jedyna słuszną powszechna katolicką wiarę.Ty obywate3l masz na czole napis:”kto nie katolik ten nie Polak.Amen
„Kiedy religia jest niemoralna?” ZAWSZE!
„Żaden z nas nie ma tego co mamy razem…” to cytat z pisenki oazowej, który mówi o aspekcie społecznym wiary. Jeśli np. jacyś poganie wierzą w złą moc trzynastki lub napotkanej zakonnicy, to nawet jeśli prawdziwy katolik podejmie ważne decyzje właśnie trzynastego i w towarzystwie druzyny zakonnic, to poganie swoją złośliwością udowodnią mu że maja rację. Zawsze ambicje napotykają na opór złośliwości wynikający z braku zaufania, czyli niewiary w szczere intencje. Ale Chrześcijan zawsze można przekonać dobrym przykładem a pogan i sekciarzy – nie. Życie wśród pogan to ciągła ofiara – czesto bezsensowna. Dlatego przesądy i neopogaństwo prowadzi do nihilizmu, a to jest marność nad marnościami.
Najgłębsza przepaść świata to przepaść między WIARĄ a religiami. Wszystkimi religiami !!!
Powiedziałbym więcej i dalej komentując artykuł. Religia, wiara, modlitwa potrafią być wreszcie chorobą społeczną i psychiczną jeśli nie są tym, co oznaczają. Tak się właśnie składa, że poszczególne Kościoły, Wspólnoty nawet zakonne są zbieraniną ludzi potrzebujących: rodziny, tradycji, wspólnoty nie zaś Zbawienia. To bardzo dobry i bardzo aktualny ostatnio trop. Dopiero zaczyna to docierać do naszej polskiej świadomości, że wiele rzeczywistości, w których uczestniczymy nie są naszym udziałem z wolnego wyboru, lecz pewnym ubezwłasnowolnieniem. Zresztą po owocach poznajemy kondycję naszego polskiego Kościoła. Ostatnia sprawa sióstr betanek z Kazimierza, odejścia księży i zakonników, to nie tyle choroba wiary, co choroba człowieka. Choroba społeczna, a może nawet psychiczna w niektórych przypadkach. Tak mi się przynajmniej wydaje. Ale rzeczywiście z tymi wszystkimi przypadłościami, z taką, a nie inną kondycją psychofizyczną Pan Bóg sobie poradzi. Bo w końcu w Nim oddychamy, poruszamy się i jesteśmy, więc nie ma się co zanadto przejmować, choćby nawet apostazją. I bynajmniej nie chcę w tym miejscu popadać w relatywizm, przed którym tak wyraźnie przestrzegał Benedykt XVI w poczatkach swojego pontyfikatu.
Wskazane rozroznic pojecia :religia i wiara .Ta pierwsza jest bezgranicznie egoistyczna w zachladnosci wszystkiego m.in pieniedzy,wplywu na wladze,slawe co wogle nie przybliza do Stworcy.
Wiarę każdy ma w sobie,a t.z.w.”religię”w wykonaniu Watykanistów,można sobie i dzieciom darować.
Lepiej zadać pytanie kiedy religia jest moralna. Kochać czy szanować swoich może każdy – nie trzeba do tego doktryn – zwłaszcza takich, które każą jednocześnie nienawidzić innych.
Zgadzam się, z tym, że jest różnica między wiarą i religią. Tej prawdy boi się Kościół , pewnie dlatego, że współcześnie religia to dla niektórych władza i profity. Ale religia jest nam potrzebna z tych względów, które przytoczył Artur. Jednak według mnie nie ma religii jedynie słusznej i tylko prawdziwej. Jest wiele dróg do Boga, tyle ile jest religii. (religii a nie sekt!). INiemoralne wykorzystanie religii jest wtedy, gdy chce ona przywłaszczyć sobie Boga tylko na własny użytek, gdy chce mieć monopol na Niego. A przecież Bóg jest ponad wszystko co człowiek umie wymyślić i ponazywać. Dlatego każdej religii i każdemu kościołowi przydałoby się trochę pokory.
Wiara to wiara – każdy wierzy wg. uznania. Tak samo jak każdy może wierzyć w to, że jutro będzie taka a nie inna pogoda. Religia bez żadnych podstaw mówi w co ma kto wierzyć. Moze dla katolika czy żyda to normalne, ale dla mnie to absurdalne. To tak jakby w środku zimy namawiać ludzi, by uwierzyli, że następnego dnia będzie +34*C – tych co zaś nie uwierzą wyzywać od odmieńców, gorszych itp.
Edykt mediolański był chyba w 313 roku.
Zgadza się. Poprawiłem.
Religia jest niemoralna wtedy, kiedy jest faryzejska.Tekst z książki o św. Teresce. O Kościele:Tragedia polega na tym, że się tak często powołuje na „misjonarską gorliwość”, aby całkiem z innych względów wciskać ludziom Ewangelię. „Teresa poznała”, mówi Six, „pewien zupełnie inny powód, dla którego wielu ludzi jest niewierzących, powód, dlaczego dobroć Boga nie dociera do pewnej liczby współczesnych jej ludzi: właśnie dlatego, że posłannictwo Ewangelii zostało znieksztalcone i przesłonięte przez zbyt wielu faryzeuszy, którzy chcą wprowadzić dwie klasy ludzi: arystokraci życia duchowego- czyli oni sami- i proletariat tych, którzy są niezdolni być dobrymi”. Jak mogłoby być pociągające to widowisko, które powstaje z podziału na „czystych” i „nieczystych”?Z mieszanymi uczuciami przyjmujemy obecność krzyża w sejmie, bo nie wiemy, czy on nie jest tam właśnie z tego powodu…Poza tym w Ewangelii zupełnie jasno widać, że najważniejsze dla Boga jest poszukiwanie zgubionych owieczek i synów marnotrawnych…Miejscowy proboszcz, podsumowując kolędę, ostrzegł: Niech ci, którzy księdza z kolędą nie przyjmują i nie uczęszczają do parafialnego kościoła nie liczą na to, że proboszcz wyda pozwolenie na ich katolicki pochówek… Nawet gdyby cała rodzina twierdziła, że ten ktoś był wspaniałym katolikiem, to proboszcz nic o tym nie wie… Podobno Benedykt XVI wydał takie prawo. Nie bardzo to rozumiem. A Pan, Panie Arturze, co o tym sądzi?
A niby z jakiej racji, ten ktory mial gdzies kolede, msze niedzielne itp. chce niby pochowku po katolicku???No ale tacy sa ci pseudoateisci-konformisci,jak przycisnie, jak spojrza smierci w oczy to nagle Bog istniejeJAK TRWOGA TO DO BOGANo ale z drugiej strony, lepiej pozno niz wcale sie nawrocic
> Dopóki, jak sądzę, nie doświadczymy, że w ostatecznym > rozrachunku nie panujemy nad własnym życiem, dopóty > język wiary będzie dla nas niezrozumiały.Mnie martwi, że ten język jest używany mimo to. Zgadzam się z uwagą, że tradycjonaliści – ci hałaśliwi, których mam okazję czytywać – reagują na inne objawy religijności jak na zagrożenie, postrzegając rolę wiary jako „zaspakajanie potrzeby sacrum”, jakoś przy okazji kompletnie nie widząc, jak bardzo ta „potrzeba sacrum” jest zbiorem własnych preferencji i przyzwyczajeń. Język wiary jest tu zaprzęgnięty do ciągnięcia ulubionego inwentarza. Narzucanie swej woli innym występuje pod nazwą zaparcia się siebie i dźwigania krzyża. Rozbudowanie ceremoniałów – pod nazwą tajemniczości Boga. Surowe i liczne przepisy – pod nazwą nawrócenia. Totalne zamknięcie na dialog z innymi – pod nazwą wierności Chrystusowi. Tak samo zamiast solidarności mamy na świecie urzędy skarbowe i podatki, zamiast uczciwości sądy, zamiast miłosierdzia towarzystwa ubezpieczeniowe itd., itd. na tym świecie nic tego nie zmieni. A wiara polega na tym, że człowiek chce się przez to wszystko przebić do prawdziwego królestwa Bożego.
Dobrze to napisałaś, MagCzu. Pozdrawiam Cię serdecznie .
sacrumsatanum.bloog.plto „prawdziwa prawda”