Powracam jeszcze do sprawy apostazji Tomasza Węcławskiego, gdyż do redakcji dotarł ciekawy list. Ucieszył mnie, choć jest krytyczny wobec Tygodnika Powszechnego i wobec mojego tekstu. W przeciwieństwie bowiem do oświadczenia poznańskiej Kurii autorka listu wyjaśnia, co ją wzburzyło. Dla publicysty zawsze interesujące są takie reakcje jego czytelników. Szczere wyznanie, co komu leży na sercu, nikomu jeszcze nie zaszkodziło, a często daje do myślenia.
Ponieważ list został skierowany do redakcji z sugestią publikacji, pozwalam sobie go w całości przytoczyć:
Szanowna Redakcjo!
Głęboko poruszona wiadomością o wystąpieniu z Kościoła Tomasza Węcławskiego, a jeszcze bardziej zdenerwowana na Tygodnik Powszechny postanowiłam napisać parę słów, bo baba czasami tak ma, że się musi wygadać czy wyżalić, korzystając z chwili wewnętrznej odwagi cywilnej. Właściwie niewiele oczekuję, może tylko, że ktoś w redakcji przeczyta ten list…
Rozumiem, że TP był zawsze otwarty na niezależne myślenie, czy myślenie nie-katolickie, stąd np. artykuły prof. Jana Woleńskiego. Przełknęłam (choć z trudem, i wiem, że nie ja jedna miałam z tym problem) i to, że po tzw. „zakończeniu i zamknięciu działalności kapłańskiej” przez Węcławskiego w ubiegłym roku jego teksty „odznaczające się dużą wewnętrzną wolnością i oryginalnością” (A. Sporniak) pojawiały się dalej w TP, bądź co bądź stawiając autora jako pewien autorytet. Myślę sobie co prawda, że gdyby mój mąż opuścił mnie dla ważnych (dla siebie!) powodów, chyba raczej niechętnie cytowałabym go naszym dzieciom.
Ale skąd moje (i nie tylko moje) poruszenie? Tekst Sporniaka w najnowszym TP ukazał się na stronie, która powinna coś znaczyć, bo nazywa się 'wiara’. Dla wielu (np. dla tzw. prostych górali z Podbabiogórza, czyli dla mnie i moich bliskich) ta część Tygodnika jest kluczowa. Być może jesteśmy strasznie naiwni, bo szukamy na tych stronach tekstów, które jakoś umocnią nas w wierze. Być może redakcja TP ma inne plany wobec czytelników działu 'wiara’, np. nie tyle umocnienie, ile – mówiąc po chłopsku – zamącenie w naszych głowach. Może jest też tak, że TP jest wyłącznie dla „góry” intelektualnej, więc nic tu po nas i w tym miejscu powinnam zakończyć to pisanie.
Niestety baba jest uparta, nie da się zbyć byle czym i pisze dalej. Tekst Sporniaka jest dla mnie mało wyrazisty, ale ratują go ostatnie zdania („samo pytanie o Jezusa (…) jest wciąż aktualne i wciąż ma moc odnawiania naszej wiary”). Natomiast treści w nim zawarte domagają się bardzo jasnego i jednoznacznego komentarza. Ba, domagają się poważnego świadectwa poważnych ludzi! A co otrzymujemy od redaktora naczelnego i szefa działu 'wiara’? Niemal zrozumienie dla decyzji Węcławskiego. „Słuchacze i czytelnicy poznańskiego teologa znają jego precyzję myślenia i uczciwość intelektualną; wiedzą, że o decyzji nie mogły zdecydować ani spór z przełożonymi ani wybujałe ambicje, ani problemy z kościelną dyscypliną. Właściwa odpowiedź (…) pozostanie jego tajemnicą (…), należy to uszanować”. Czy tak poważne pismo katolickie może sobie pozwolić na pozostawienie tego pytania bez odpowiedzi?!
Tak, jestem wstrząśnięta i zmieszana! I dlatego na znienacka zadane przez ks. Bonieckiego pytanie: „dlaczego ja jestem w Kościele?” , ja – prosta kobita z Podbabiogórza, która nie ma bladego pojęcia o tym, co dla Węcławskiego było chlebem powszednim od blisko 30 lat – odpowiadam dosadnie: cholera wie, co mnie tu jeszcze trzyma, skoro ktoś taki jak Węcławski porzucił chrześcijaństwo. Może powinnam zrewidować swoje myślenie na temat Bóstwa Jezusa?!
Tak, jestem zdruzgotana! Tygodnik Powszechny, na którym się wychowałam, który czytam od 20 lat, pozostawia mnie tylko z pytaniem, dlaczego ja zostaję…
List nie jest skierowany bezpośrednio do mnie, więc nie odpowiadam wprost. Podzielę się tylko dwiema uwagami, które przyszły mi do głowy podczas lektury. Uwagi zresztą będą związane z tematami naszych dyskusji.
1. Pierwsza sprawa dotyczy roli jaką w naszej wierze pełnią autorytet i wspólnota. Jest oczywiste, że zarówno autorytet religijny jak i wspólnota, w której żyjemy, mają wpływ na naszą wiarę. Ale jak już tu kilkakrotnie wskazywałem, nie powinny mieć decydującego głosu. Wiara na najgłębszym poziomie jest osobistym spotkaniem z Bogiem. Jeśli uzależnimy ją ostatecznie od tego, co mówią i robią inni, narazimy się na to, iż w pewnych sytuacjach „będziemy zdruzgotani”. Konieczne jest odniesienie do osobistego doświadczenia wiary. Podobnie jest chyba z miłością: jeżeli sami nie doświadczymy i nie zrozumiemy, czym jest miłość, trudno nam będzie wytrwać przy żonie czy mężu tylko na podstawie tego, że gdzieś tam napisano, iż tak trzeba (choćby był to „Tygodnik Powszechny” J).
Oczywiście łatwo to powiedzieć, trudniej wymierzyć w konkretnym życiu, na ile polegamy na słowie i autorytecie innych, a na ile na owym paradygmatycznym przeżyciu doświadczenia bezsilności, w którym – jak pisałem poprzednio – w sposób szczególny doświadczamy zależności od Boga. To wszystko jest objęte owymi sprzężeniami zwrotnymi, w których ateiści widzą „błędne koło”, a Cse słusznie wznoszącą się w górę spiralę (ks. Tischner mówił także o „spirali hermeneutycznej” zamiast o „kole”).
W każdym razie owe doświadczenie bezsilności czy dziecięcej zależności (doświadczenie nawrócenia?) jest w tym procesie jakoś wyróżnione. Przyrównać je chyba można do odkrycia w fizyce nowego spojrzenia, które w nowy i lepszy sposób porządkuje doświadczenie. W nowym paradygmacie więcej dostrzegamy, rozumiemy i lepiej działamy. Ale tutaj bardziej kompetentne są Gościówa i MagCzu jako profesjonalistki w dziedzinie empirycznych nauk ścisłych. Chętnie wysłuchałbym ich zdania na temat poprawności tej analogii.
Co do zarzutu pozostawienia czytelników samym sobie, ciekawe, że autorka listu (podobnie zresztą jak poznańska Kuria) nie zauważyła, iż w tekście podałem całkiem praktyczną wskazówkę, jak sobie radzić z sytuacją apostazji Węcławskiego: sięgnąć po książkę Benedykta XVI „Jezus z Nazaretu”, która jest właśnie odpowiedzią na odczytywanie historycznej osoby Jezusa w przeciwstawieniu do wiary popaschalnej chrześcijan. Sam nie chciałem się wymądrzać, skoro ktoś bardziej kompetentny robi to dużo lepiej. Nawiasem mówiąc, poprosiłem kolegów redakcyjnych, by na stronie internetowej „Tygodnika” w moim tekście o apostazji Węcławskiego podlinkowali słowa o papieskiej książce moją entuzjastyczną recenzją (entuzjastyczną m.in. z tego powodu, że Papież nie zasłania się swoim autorytetem, tylko stara się ukazać prawdę „mocą samej prawdy”). Gdyby jednak i tego było mało, pozostaje mi odesłać do osobistej medytacji nad zapisaną w Ewangelii odpowiedzią Piotra Apostoła na pytanie Jezusa: „Czyż i wy chcecie odejść?” (J 6,67-69).
2. Druga sprawa dotyczy wolności sumienia. Autorka listu porównała apostazję do zdrady małżeńskiej: „Myślę sobie co prawda, że gdyby mój mąż opuścił mnie dla ważnych (dla siebie!) powodów, chyba raczej niechętnie cytowałabym go naszym dzieciom”. Mam wrażenie, że takie porównanie nie jest uprawnione. Zdrada współmałżonka jest aktem niemoralnym, gdyż jest złamaniem przyrzeczeń, które ślubowaliśmy przy zawieraniu małżeństwa. Z wiarą jest inaczej – tu niczego nie ślubujemy, mamy wolność wiązaną jedynie sumieniem. Jedyne do czego jesteśmy moralnie zobowiązani, to do szczerego poszukiwania prawdy i przylgnięcia do niej, jeśli ją poznamy. Jeżeli sumienie Węcławskiemu podpowiadało taki krok, był on wręcz moralnie zobowiązany, by go dokonać, choćby był on dla nas wierzących bardzo bolesny. Nie przypadkiem Kościół poczynając od Vaticanum II coraz częściej i głośniej mówi o wolności religijnej. Ostatnio Benedykt XVI na audiencji dla biskupów z krajów arabskich powiedział, że „nigdzie nie powinno być przeszkód w swobodnym wyznawaniu własnej religii lub zmienieniu jej” (cytuję za KAI). Nigdzie, a więc także w Kościele katolickim. Sądzę, że warto to przemyśleć.
To coś więcej niż zdrada Żony. Tu też są przysięgi przed ołtarzem wobec Boga! To zdrada Wiary i Boga. A sumienie nic tu nie ma do rzeczy, bo wiemy, że nieraz bywa wypaczone i subiektywnie arbitralne. Gdyby sumienie było jedynym kryterium, to jak sądzić stalinowców?
A jeśli doszedł do wniosku, że to na co przysięgał to fikcja, lub wręcz manipulacja?
To ma refleks… Kilkadziesiąt lat studiów, nauczania, kapłaństwa (formacji seminaryjnej), liczne publikacje. Po prostu zaniedbał modlitwę, życie wewnętrzne, zaczął szukać zadowolenia w świecie i się pogubił. Kryzys raczej wieku średniego, raczej seksualny, niż intelektualny.
„Po prostu zaniedbał modlitwę, życie wewnętrzne, zaczął szukać zadowolenia w świecie i się pogubił. Kryzys raczej wieku średniego, raczej seksualny, niż intelektualny.”- widać posiadasz wiedzę której, ja nie mam, ani chyba też autor blogu. A że długo to trwało, na to chyba nie ma reguły. Refleks – to nie tenis – potrzeba raczej refleksji.
Rysiu to nie Lotto abys zgadywal,sam wglebiaj sie w temat,moze…
Nie „zgaduję”, tylko nie piszę insynuacji i bzdur, nie znając dokładnie wszystkich powodów odejścia. Z artykułu autora blogu w TP wynika że głównym powodem były wnioski do jakich doszedł Węcławski w swoich przemyśleniach teologicznych. Są one w dużej części niezgodne z nauczaniem Kościoła katolickiego, m.in. odrzucenie boskości Jezusa. Logicznym i uczciwym następstwem dojścia do takich wniosków jest odejście z Kościoła. Potwierdza ten powód też Kuria z Poznania.Cytat z listu Kurii w Poznaniu do TP:”Głoszone przez prof. Tomasza Węcławskiego poglądy od dłuższego czasu budziły poważne wątpliwości co do ich zgodności z nauczaniem Kościoła. Pośrednim potwierdzeniem tego są opublikowane w artykule Artura Sporniaka sformułowania, pochodzące z wykładów prof. Węcławskiego, pozostające w wyraźnej sprzeczności z wiarą katolicką.” Gdzie tu miejsce na bzdurne zarzuty z postu „rudego”?
Przysięga nie może być złożona Bogu,To jest myślenie wynaturzenia religijnego zastosowanego przez czynniki kościóła żeby uwiązać człowieka do tej instytucji związanej z bytem materialnym, Bóg nie wymaga od nas przysiąg,Kościół jest najbardziej zdegenerowaną instytucją powołującą się na swoje prawa do wypełniania woli Bożej,Dlatego tak jest że innych pouczają a sami tego dobra nie czynią jak w każdej modlitwie podczas mszy „Panie nie zwracaj uwagi na grzechy nasze itd,” Tworzenie dogmatów przez tą instytucję kościelną wynaturza sens wiary ijest zaprzeczeniem słow zapisanych w Bibli,
Bóg nie wymaga od nas żadnej przysięgi,To jest wymysł klechów żeby człowieka postawić pod pręgieżem swego panowania nad nim,Zeby nie myślał i czytał Bibli tylko wykonywał głupie zalecenia kościoła katolickiego i uchwalone dogmaty,
„cholera wie, co mnie tu jeszcze trzyma, skoro ktoś taki jak Węcławski porzucił chrześcijaństwo.” – no właśnie, co trzyma? „Może powinnam zrewidować swoje myślenie na temat Bóstwa Jezusa?!” – a widzisz taką potrzebę? a potrafisz?
Absurdalne tłumaczenie, że sumienie to jedyne kryterium. A chorzy psychicznie? A opętani? A zdegenerowani moralnie okrutnicy? Też kierują się wewnętrznym głosem. Czy pan nie słyszał o obiektywnej prawdzie? O Bogu? Jak to, jak ktoś coś usłyszał wewnętrznie, to może śluby łamać, zdradzać, występować? Węcławski jest po prostu człowiekiem pokaleczonym, zagubionym, a pewnie i z problememi seksualnymi. Niech więc nie dorabia ideologii absolutnego sumienia.
No tak, albo „baba”, albo wariat. Przypomina się sowiecka choroba psychiczna „paranoja bezobjawowa”, jako uzasadnienie prześladowań niepokornych.
Słowo „wiara” w kontekście religijnym powinno być zastąpione „naiwną wiarą” lub „przymusem wiary”. Jeżeli nie ma na coś dowodów, to mogę wierzyć w to po swojemu. KK natomiast mówi jak i w co należy wierzyć – wszelkie odstępstwa to grzech. Na dodatek wierzącym daje się zadanie umacniania wiary – co jest głupota zwłaszcza, gdy przedmiot tej wiary został już obalony.
* BLOG ANTYRELIGIJNY * – zapraszam: http://ateistaa.blog.onet.pl/
antyreligijny jest po to, by mieli swoje forum sataniści i emerytowani UBowcy po przejściach; reszta to sofistyka
Nie, emerytowani UBecy siedzą w kościołach 🙂
można wyjść z czegokolwiek,ale nie z takiego powodu.Wszyscy wiemy że Jezus to Bóg!Tyle,że przyszedł do ludzi w ciele człowieka.Koniec,kropka.
Wiemy? Czy wiara to wiedza? Poza tym, jak widać nie „wszyscy”.
Słowo o wspólnocie. Osobiście nie znam dzieł Węcławskiego, ale to co mnie uderzyło w komentarzach do jego apostazji, to uwagi, że od dłuższego czasu w jego dziełach więc było, ze odchodzi od myśli katolickiej. Więc z cudzych wypowiedzi wnioskuje, ze był to proces liniowy i na tej linii pojawił sie punkt pt.apostazja. I ja sie pytam gdzie była wspólnota profesora? jego studenci, koledzy, znajomi spowiednicy? Dlaczego nie zareagowali kilka punktów na tej lini wcześniej, jak nie było jeszcze za późno?jak można było jeszcze , nie byjmy sie tego słowa, nawrócic? skoro mozna nawracać plemiona amazońskie to chyba można też i intelektualistów? A z drugiej strony kto pozwolił wykładać przed klerykami człowiekowi, który miał problemy z własną wiara? kto jest odpowiedzialny za ewentualne ich zwątpienia?
A ja wcale nie jestem zdruzgotana.Spokojnie czekam na dokładniejszą analizę myśli prof. Węcławskiego. Chociaż moja ciekawość nie jest znowu aż tak wielka…Mam nadzieję, że ks. Węcławski, który wykazał się odwagą w sprawie bp.Paetza i sprawie abp. Wielgusa poradzi sobie ze sobą.To, co mnie tu trzyma, to Ewangelia i żaden teolog nie może mi zaszkodzić.Czy teologia pomaga czy szkodzi?Ja bym nie przeceniała jej roli. Św. Tereska i św. Faustyna nie potrzebowały jej zupełnie.Za to podział Kościoła i wiele złych zachowań ludzi Kościoła było wynikiem różnych nadinterpretacji teologicznych… To liczenie diabłów na główce szpilki… ?
Jest jednym z nielicznych z KK którzy poradzili sobie uczciwie ze sobą.
Tygodnik musi się zdecydować, dla kogo pisze. Albo pisze dla prostych bab z Podbeskidzia, które potrzebują, aby redakcja im powiedziała, kto postąpił dobrze, a kto źle; albo dla wrednych jędz takich jak ja, kŧóre wolą to sobie same ocenić. (I moje wykształciuchostwo nie ma tu nic do rzeczy, bo choć zdobyłam jakieś tam wykształcenie specjalistyczne, to wcale nie z teologii przecież.) Proste baby z Podbeskidzia mają po prostu inne priorytety, a w tej akurat dziedzinie życia życzą sobie, aby ktoś je prowadził za rączkę. Nic złego, mają prawo. I Tygodnik jak chce, to może zacząć pisać dla takiego targetu.Jędze z kolei inne rzeczy uznają za ważne i np. potrzebują podania im informacji i co najwyżej inspiracji do własnych poszukiwań. Ocen dokonują same. Jeśli Tygodnik chce, to może nakierować się na ten target.Ale wątpię, żeby był w stanie pisać dla obu targetów naraz.Mam jeszcze taką brutalną uwagę do wypowiedzi tamtej pani. Odnoszę wrażenie, że ona mówi coś takiego: „Ja się co prawda w ogóle nie wyznaję na teologii i w związku z tym oczekuję, żeby szanowna redakcja podawała mi do wierzenia rzeczy prawomyślne, zamiast mącić mi w głowie. Ale co ja bidna ze sobą pocznę, gdy w Kościele już nie ma Węcławskiego?” Chwileczkę, czy dla tej pani Węcławski naprawdę był kimś ważnym? Jeśli nie znała się na teologii, to wybitny teolog mógł być dla niej co najwyżej posążkiem na ołtarzyku, „umacniającym” jej poczucie wiary. „Co prawda ja wykształciuchem i elitą nie jestem, ale skoro ten mądry pan z elity jest z nami, to znaczy, że Kościół nie może się mylić.” Im więcej pięknych posążków na ołtarzyku, tym mocniejsza nasza wiara? Gorzej, jak się posążek stłucze.
„W każdym razie owe doświadczenie bezsilności czy dziecięcej zależności (doświadczenie nawrócenia?) jest w tym procesie jakoś wyróżnione. Przyrównać je chyba można do odkrycia w fizyce nowego spojrzenia, które w nowy i lepszy sposób porządkuje doświadczenie. W nowym paradygmacie więcej dostrzegamy, rozumiemy i lepiej działamy. Ale tutaj bardziej kompetentne są Gościówa i MagCzu jako profesjonalistki w dziedzinie empirycznych nauk ścisłych.”Artusie, nic ci na to nie odpowiem. Bo nie trafia do mnie twoja analogia. I nie dlatego, że porównanie do fizyki jest porównaniem złym. Lecz dlatego, że nie zgadzam się z tym, że „doświadczenie bezsilności czy dziecięcej zależności” jest w życiu czymś dobroczynnym. No dla mnie nie jest i koniec. Mam widocznie całkiem inne doświadczenia życiowe niż inni. Przenigdy nie przyrównałabym doświadczenia bezsilności czy dziecięcej zależności do nawrócenia. Wręcz przeciwnie. Dla mnie punktem zwrotnym w zyciu duchowym jest doświadczenie wolności i niezależności. Kult dziecięcej zależności dość już wiele złego wyrządził w Kościele i nieraz tu o tym pisałam.Przypomnij sobie, jak pisałam, że chrześcijaństwo jak gdyby każe ludziom pozostawiać sobie w swoim ja jeden obszar, w którym POWINNI być niedojrzali. Tym obszarem jest kwestia posłuszeństwa Bogu i Kościołowi. Jak gdyby relacje człowieka z Bogiem mogły istnieć tylko wtedy, gdy człowiek przyjmie postawę dziecka i zaakceptuje, że kto inny wie lepiej co jest dla niego dobre. W ten sposób Kościół traktuje wiernych jak dzieci, a Bóg – jest antropomorfizowany. Naprawdę, nawet w ramach naszej niedoskonałej wyobraźni, można sobie Boga wyobrazić mądrzej niż jako kogoś, kto stoi z zewnątrz i wie lepiej.
Chyba Arturowi wlasnie chodzilo o poczucie bezsilnosci i zaleznosci od Boga, a nie od instytucji.
>Jak gdyby relacje człowieka z Bogiem mogły istnieć tylko >wtedy, gdy człowiek przyjmie postawę dziecka i zaakceptuje, >że kto inny wie lepiej co jest dla niego dobre. Gościówo, nie jest tak prosto. Jeśli Bóg jest faktycznie Bogiem takim, jaki jest głoszony przez Chrystusa, to niestety prawda jest taka, że On wie lepiej, co jest dobre dla nas, niż my sami. I jakoś musimy się z tym uporać.Wszystkiego nie możemy kontrolować. Coraz lepiej wiedzą o tym ci, do których zbliża się starość… wtedy poczucie dziecięcej zależności może wiele uratować, bo już coraz bardziej zdajemy sobie sprawę, że są sytuacje, w których trzeba się poddać.
> Jeśli Bóg jest faktycznie> Bogiem takim, jaki jest głoszony przez Chrystusa, to> niestety prawda jest taka, że On wie lepiej, co jest dobre> dla nas, niż my sami.Jarema, jak ty antropomorfizujesz. Co to znaczy, że Bóg „wie”? Czy Bóg „wie” tak samo jak człowiek (rodzic) wie? Czy Bóg ma mózg? Czy Bóg ma świadomość w takim sensie jak człowiek? A z drugiej strony, czy to znaczy, że człowiek ma się do Boga odnosić tak jak odnosił się do swoich rodziców, gdy był dzieckiem? Czy ma rozumieć, że Bóg czegoś po nim oczekuje w taki sposób, jak rodzice oczekują? Przecież to jest sprowadzanie Boga do roli człowieka z jego strukturą myślenia i emocji.Wyjdź poza swoje człekopodobne wyobrażenia.”Moje myśli nie są waszymi myślami, moje drogi nie są waszymi drogami.”
> Wyjdź poza swoje człekopodobne wyobrażenia.> „Moje myśli nie są waszymi myślami, moje drogi nie są waszymi drogami.” „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz,na obraz Boży go stworzył””Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego.”
> „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz,> na obraz Boży go stworzył”Czy autor natchniony chciał przez to powiedzieć, że Bóg ma ręce i nogi? Bynajmniej. Więc nie wnioskujmy też z tego tekstu, że Bóg „wie”, „myśli”, „ma świadomość” na sposób ludzki.> „Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie> staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa> niebieskiego.”Tylko w Ewangelii Jana jest powiedziane więcej, co miałoby znaczyć „stać się jak dzieci”. Mowa tam o uniżeniu się. Ja tego jednak nie kojarzę z doświadczeniem fundamentalnej bezradności. Przeciwnie, właśnie ci, którzy są wolni i wiedzą, że wiele mogą – dopiero oni mają się z czego uniżyć i okazać pokorę w pewnych sytuacjach. Nie sztuka, a nawet bez sensu jest uniżać się, gdy jest się nikim. Jezus nie mówi: „zrozumcie, że w rzeczywistości jesteście jak dzieci”. On mówi: „stańcie się jak dzieci”. Ja przyjmuję taką interpretację, odpowiadającą moim doświadczeniom życiowym. (Przyjmuję, że inni mogą mieć inne doświadczenia i inną interpretację. Ale chyba nie warto, wśród rozmaitości ludzkich doświadczeń, forsować jakiejś jednej, jedynie słusznej.)
> Czy autor natchniony chciał przez to powiedzieć, > że Bóg ma ręce i nogi? Bynajmniej. Więc nie wnioskujmy > też z tego tekstu, że Bóg „wie”, „myśli”, „ma świadomość” > na sposób ludzki.Jaka ma Bóg świadomość i jak myśli, tego nie wiem, ale jakoś nie za bardzo potrafię sobie wyobrazić, że nie wie tego, co wiem ja. Nasze podobieństwo do Boga musi być przynajmniej takie, byśmy byli w stanie rozumieć, co do nas mówi. Jeśli wszelki dostęp do Boga będziemy torpedować zarzutem antropomorfizmu do dostaniemy abstrakcyjnego Boga filozofii, a nie chrześcijańskiego, który mówił z Abrahamem, bił się z Jakubem i do którego Jezus zwracał się „Ojcze”.Dziecięctwo Boże nie ma kojarzyć się z egzystencjalnym doświadczeniem bezradności – to jest efekt grzechu pierworodnego. Dziecięctwo Boże to przecież bycie kimś tego samego rodzaju co Chrystus, „zrodzony a nie stworzony”. Coś, co jest nam przeznaczone, ale czegoś od nas wymagające. Można się spierać, jakie podobieństwo do dziecka było dla Jezusa ważne w tej wypowiedzi. Ja stawiałabym na ufanie rodzicowi i pełnienie jego woli. Ufne i posłuszne dzieci dobrych rodziców nie są bezradne.
Słowo „JAHWE” rodzaju nijakiego ,To znaczy w Bogu jest pierwiastek żeński i męski,Bóg tworząc kobietę i mężczyznę podzielił się swoją płcią na te dwie osoby a że wyszliśmy trochę nienormalni to Bóg o tym wie i mu to nie przeszkadza,
W języku hebrajskim nie ma rodzaju nijakiego : jest tylko męski i żenski. Chociaż nie wiadomo jak to sięma do imienia Boga, które zresztą nie bardzo wiadomo jak ( i czy ) wymawiać.
Gościówo, ja też wolałabym, żeby pisali dla jędz…
OK., Jędze, zobaczę, co da się zrobić… 🙂
Jest chyba dosyć oczywiste, że „baba z Podbeskidzia” była przyjętą ironicznie postawą autorki posta.Mi w stanowisku zajmowanym przez „Tygodnik” przeszkadza co innego. Z jednej strony postawa „szacunku i współczucia” – bez tych słów chyba ani o samym Węcławskim ani o szerszym zjawisku odejść księży pisać nie można – dla Węcławskiego, z drugiej brak jakiejkolwiek refleksji nad krzywdą, jaką swoimi decyzjami wyrządził wielu ludziom. Zranieni jego postawą, również jej formą, ludzie, zasługują także chyba na szacunek i współczucie.”Tygodnik” ich jednak nie widzi, pozostawia ich samym sobie. W zamian za to publikując teksty takie jak np. Bielawskiego w ostatnim numerze, będące niczym jak próbą racjonalizacji decyzji o odejściu ze stanu duchownego (vide wywiad z Maciejem Bielawskim w jednym z niedawnych numerów „Dziennika”, prezentujący, dzięki nienakolowaności przeprowadzającego wywiad Mazurka, bardzo dobrze tę samousprawiedliwiająca postawę, w którą wpisuje się też książka Obirka, wywiady Bartosia etc.). Jest to ze strony „Tygodnika” intelektualnie nieuczciwe.Czcigodny Autorze Bloga, analogia apostazji do zerwania małżeństwa jest rzeczywiście nietrafiona, analogia odejścia ze stanu kapłańskiego jednak jak najbardziej. Proszę spojrzeć na strony 33-34 „Paschy Jezusa” Węcławskiego, wydanej przez Znak w 2006 roku. Nikt lepiej tego nie uzasadnia niż sam Węcławski.
Rozumiem, że ludzie mogli CZUĆ SIĘ zranieni odejściem Węcławskiego – z emocjami się nie dyskutuje. Czują się zranieni, to nie będę im wmawiać, że się tak nie czują. Ale jakie jest źródło tego poczucia zranienia? Moim zdaniem tym źródłem może być niedojrzała postawa, stawianie się trochę w roli dziecka, które płacze za kimś, kto by mu matkował. A może jest to (bardzo polska) skłonność do urazy, gdy ktoś ma inne zdanie niż my. Wychodząca z przekonania, że wszelkie zerwanie jedności musi być boleśnie, emocjonalnie odczuwane. A musi? Czy naprawdę jest to oczywiste? Tylko wtedy, gdy jedność OPIERA SIĘ NA EMOCJACH. Ale jedność oparta na emocjach to moim zdaniem wątpliwa jedność. Ma w sobie coś z szantażu emocjonalnego.W każdym razie według mnie religijność Polaków jest zdecydowanie zbyt emocjonalna.
Postaram się odpowiedzieć, gdzie tkwi źródło owego zranienia. Dla mnie przynajmniej. Primo, jest to po prostu smutek, że ktoś będący wzorem robi coś wbrew temu, czym był i nauczał do tej pory. To nie smutek spowodowany tym, że nie mam na kim się oprzeć, bo z tym sobie poradzę (co nie znaczy jednak chyba, że ci, którzy stracili takie oparcie, bo dorośli nie są – jeśli trzymać się Twojej metafory – są gorsi i emocjonalnie niedojrzali, a jako tacy mają zostać pozostawieni samym sobie). To smutek wynikający z tego, że ktoś, kto pokazywał, jak drogą kroczyć, oświadcza, że Droga jest głupstwem. Secundo, smutek i rozczarowanie, że osoba będąca wzorem uczciwości intelektualnej i cywilnej odwagi zaczyna racjonalizować pewne swoje decyzje, chowając się, właśnie nieuczciwie, za barykadą swego intelektu. Który zresztą produkuje wypowiedzi sprzeczne zupełnie z niegdysiejszymi poglądami. Tertio wreszcie, smutek i, uczciwie przyznając, oburzenie, że ktoś taki wypowiada się o kondycji polskiego kościoła na chwilę po znacznym przyczynieniu się do kondycji owej pogorszenia.
> brak [w TP] jakiejkolwiek refleksji nad krzywdą, jaką > [Węcławski]swoimi decyzjami wyrządził wielu ludziom. > Zranieni jego postawą, również jej formą, > ludzie, zasługują także chyba na szacunek i współczucie.> „Tygodnik” ich jednak nie widzi, pozostawia ich samym sobie.To prawda, że temat jest ciekawy i chętnie przeczytałabym w TP o takich ludziach. Ale dziwi mnie ten zarzut „zostawiania ich samym sobie”. A więc to z TP wierzący czerpią swoją wiarę? Jakiż trafny jest komentarz ks. Bonieckiego do artykułu o Węcławskim!
> z drugiej strony brak jakiejkolwiek refleksji nad krzywdą, jaką> swoimi decyzjami wyrządził wielu ludziom. Zranieni jego> postawą, również jej formą, ludzie, zasługują także chyba> na szacunek i współczucie.> „Tygodnik” ich jednak nie widzi, pozostawia ich samym> sobie. (…) Jest to ze strony> „Tygodnika” intelektualnie nieuczciwe.Być może rzeczywiście moja publicystyka jest zbyt subtelna na te czasy. Być może dzisiaj trzeba „walić w pysk”, by to przemawiało…Bardzo nie lubię wyjaśniać „co autor miał na myśli”, ale chyba nie trudno zauważyć cytatu-klamry, która otwiera i zamyka mój tekst o apostazji Węcławskiego. Cytatu z Węcławskiego o nieszczęściach jakie spotyka Kościół z powodu naszej niewiary. Piszę wprost o bólu wierzących spowodowanym apostazją. Odwołuję się do tekstów Bonowicza i Jaworskiego opublikowanych przez Tygodnik, gdy Węcławski porzucił kapłaństwo, w których to tekstach jest mowa o „wiązaniu ludzi ze sobą” i o ich cierpieniu (obok na pasku blogu podałem link do mojego tekstu, a w nim odpowiednie miejsca są podlinkowane do tekstów Bonowicza i Jaworskiego – można poczytać i sprawdzić, czy Tygodnik milczał o „zranionych”). Zastanawiam się, co jeszcze mogłem zrobić? Oczywiście mogłem „walnąć w pysk”, jak to robią liczni „katoliccy” publicyści korzystający z okazji…
Proszę wybaczyć, ale nie widzę w moich kilku zdaniach żadnego nawoływania do „walenia w pysk” (cokolwiek miałoby to znaczyć) ani oczekiwania na to. Pisząc o „Tygodnikowej” postawie nie myślałem nawet o Pana ostatnim tekście donoszącym o apostazji Węcławskiego, który, jak rozumiem, przekazywał jedynie pewne informacje. Czy jednak pojawił się w „Tygodniku” tekst krytyczny wobec postaw odchodzących zakonników i kapłanów, kreowanych wcześniej lub rzeczywiście będących autorytetami, zarówno jako teolodzy, jak i ludzie wiary? (dodam od razu na wszelki wypadek, nie dysponując tak subtelnym piórem, że krytyczne nastawienie nie musi oznaczać „walenia po pysku”). Wydaje mi się – a, na przekór Pilchowi, czytam niemal wszystkie z owych 50 stron – że równowaga jest znacząco zaburzona na korzyść pochylania się nad Węcławskim et consortes (proszę wybaczyć to nieuzasadnione, jeżeli wziąć pod uwagę różnice w zachowaniu odchodzących, uogólnienie).
Witam! Opcję, polegającą na rezygnacji z subtelności, uważam zarazem za zbyt wczesną i zbyt zmurszałą. [Tygodnik] powinien bronić osób, które utraciły zdolność radzenia sobie w sytuacjach trudnych. Błędem byłoby odrzucanie w toku publicznej debaty stylistycznej identyfikacji zaprezentowanego charyzmatu [Tygodnika Powszechnego]. Redaktorzy nie powinni niczego zmieniać. A w uzasadnieniu wrócę do rdzenia wyartykułowanej wyżej refleksji: należy przylgnąć do tych, którym rozmaite niedostatki, doznane krzywdy, boleści, nade wszystko choroby społeczne, długotrwale patologie, utrudniające percepcję i recepcję dobra, stany kłopotliwego pobudzenia lub osuwania się w bierność; nadały status przegranych. Do nich; z bogactwem rady i doświadczenia, chęcią i radością odkrywania: przylgnąć. Autoironiczny charakter deklaracji umieszczonej na początku komentowanego tekstu, utwierdza mnie w przekonaniu, że moglibyście się obejść bez oferowanej tu rady. Obchodźcie się więc, ale i słuchajcie. Pozdrawiam
Dla odmiany, coś lekkiego :)Blog doczekał się nie byle jakiej reklamy: „Sporniak już wtedy zapowiadał się na wnikliwego badacza kontrowersyjnego zjawiska występowania seksu w Kościele rzymskokatolickim – teraz, jak słyszę, sławny na całą Europę blog w tej sprawie prowadzi”.Z felietonu Jurka Pilcha z piątkowego „Dziennika” http://www.dziennik.pl/opinie/article117007/Symbol_nowych_czasow.htmlChyba ten cytat wpiszę jako motto blogu 🙂
Rzeczywiście, bardzo ładny felieton. Rozumiem, że Redakcja zgadza się z diagnozą…
Panie Arturze,zapomniałam napisać, że od czasu mojego pierwszego wpisu w październiku, dużo się zdarzyło dobrych rzeczy w moim życiu. Na pytanie Jaremy napisałam wtedy swoją modlitwę, w której prosiłam Boga o pogodę ducha i radosć serca…No i udało się.Zbyt dużo konkretnego dobra z zewnątrz mnie spotkało, by uznać to za zbieg okoliczności.Przeszłam w sposób zupełnie niezasłużony przeze mnie ze stanu marudzenia i użalania się nad sobą do stanu dziękczynienia Bogu za tyle niesamowitych łask. Mam nadzieję rozwinąć się dalej w tym kierunku…Jako że dzisiaj jest M.B.Gromnicznej, życzę Panu Światła.I dziękuję za dowcipne odpowiedzi.
Gdy pisałam o posążkach, plątał mi się po głowie taki motyw biblijny… Rdz 31, 17-35. Jak to jest, gdy ktoś od kogoś ucieknie i jeszcze zabierze mu terafim z ołtarzyka… ;-)http://online.biblia.pl/rozdzial.php?id=31″Wtedy Jakub powziął postanowienie i wsadził swe dzieci i żony na wielbłądy. Zabrał wszystkie swe stada i całą majętność, którą zdobył – majątek własny, którego się dorobił w Paddan-Aram – i ruszył w drogę do swego ojca, Izaaka, do kraju Kanaan. Gdy Laban poszedł strzyc owce, Rachela skradła mu posążki domowe. Jakub zaś wprowadził w błąd Labana Aramejczyka, nie dając mu poznać po sobie, że zamierzał uciec. Tak więc uciekł on wraz z całym dobytkiem i rozpoczynając wędrówkę przeprawił się przez rzekę, a potem skierował się w stronę wyżyny Gilead.A gdy na trzeci dzień Laban dowiedział się, że Jakub uszedł, zebrał swych krewnych i wyruszył za nim w pościg. Po siedmiu dniach dogonił go na wyżynie Gilead. Ale tejże nocy Bóg ukazał się we śnie Labanowi Aramejczykowi i rzekł do niego: «Bacz, abyś w rozmowie z Jakubem niczego od niego nie żądał». Laban dogonił Jakuba, gdy ten rozbił swe namioty na tej wyżynie. Laban i jego krewni również rozbili namioty na wyżynie Gilead. I wtedy Laban rzekł do Jakuba: «Cóż uczyniłeś? Oszukałeś mnie i uprowadziłeś moje córki jak branki wojenne! Czemu uciekłeś potajemnie i okradłeś mnie? Nic mi nie powiedziałeś, a przecież odprawiłbym cię z weselem: z pieśniami, bębnami i cytrami! Nawet nie dałeś mi ucałować mych wnuków i mych córek. Postąpiłeś nierozsądnie! Mógłbym teraz obejść się z wami surowo; ale Bóg ojca waszego tak mi powiedział ubiegłej nocy: Bacz, abyś w rozmowie z Jakubem niczego od niego nie żądał. Gdy już jednak ruszyłeś w drogę, bo tęskno było ci bardzo za rodziną twego ojca, to czemu skradłeś mi moje posążki?» Jakub dał Labanowi taką odpowiedź: «Bałem się, myśląc, że mi siłą odbierzesz także i twoje córki. Ten zaś, u którego znajdziesz swoje posążki, niech straci życie! W obecności krewnych naszych przeszukaj to, co jest przy mnie, i zabierz je sobie». Nie wiedział bowiem Jakub, że to Rachela je skradła. Wszedł więc Laban do namiotu Jakuba, do namiotu Lei i dwóch niewolnic, lecz nic nie znalazł. Wyszedłszy z namiotu Lei, wszedł do namiotu Racheli. Rachela zaś wzięła przedtem posążki i włożyła pod siodło wielbłąda, i na nich usiadła. A gdy Laban, przeszukawszy cały namiot, nic nie znalazł, rzekła do ojca: «Nie bierz mi tego za złe, panie mój, że nie mogę wstać, gdyż mam kobiecą przypadłość». Mimo więc poszukiwań, Laban nie znalazł posążków.”
Zgadzam się z Rudym. Jeżeli poważnie traktujemy Boga jako osobę, to ślubowanie kapłańskie (nie chodzi tu już o kwestię wystąpienia z Kościoła) możemy traktować tak samo jak przysięgę małżeńską.
Jarema, spokojnie. Nawet w Kościele istnieje instytucja separacji małżeńskiej…
Otóż to. A jednoznacznym grzechem zdrady jest dopiero cudzołóstwo.
No i tu tak było, niestety.
Tzn. na czym polegało „cudzołóstwo” Węcławskiego?
„Cudzołóstwo” to, jak rozumiem, przyjęcie innej wiary. Wówczas Węcławski jest cudzołożnik, a Bartoś nie.
Ale nawet jeśli to prawda, że T.W. przestał wierzyć w jeden z dogmatów chrześcijaństwa… to przecież nie zaczął wierzyć w inną religię, nie? ;-)) Trochę śmieszna zaczyna się robić ta dyskusja. No ale jeśli mamy tak przeciągać analogie aż do granic groteski, to niewiara jest jak odejście od żony i dalsze życie w celibacie.
Porównywanie apostazji do zdrady małżeńskiej jest chybione nie ze względu na obecność lub brak przyrzeczeń – ksiądz katolicki tych przysiąg składa o wiele więcej niż małżonek. W przypadku małżeństwa mamy jednak wyraźne przykazanie na temat cudzołóstwa i zdrada jest jego pogwałceniem. Ale opuszczenie żony i rodziny przecież nie zawsze do niego prowadzi i bywa słuszną drogą, o której wspominają ewangelie. Może rzeczywiście najlepiej nie przysięgać 🙂 Robimy to jednak, bo w takim, a nie innym jesteśmy Kościele. Znam tekst przysiąg składanych przez diakonów i prezbiterów. Mam wątpliwości, czy człowiek może z czystym sumieniem je składać. Zwłaszcza w kwestii posłuszeństwa sumienia i rozumu. Ale to moja prywatna i nieortodoksyjna opinia.Najbardziej bulwersujące w cytowanym liście czytelniczki jest dla mnie jej oczekiwanie, że redakcja udzieli jednoznacznych wyjaśnień na temat przyczyn apostazji Węcławskiego. Nie jest wg niej w porządku, gdy redakcja pisze „nie wiemy”, „przypuszczamy to i to”, „to był zawsze bardzo uczciwy człowiek”. Byłoby w porządku, gdyby napisała „Węcławski zgrzeszył tym, tym i tym.” W ten sposób wiara czytelników zostałaby zbudowana.Arturze, nie przemawia do mnie analogia. Doświadczenie bezsilności i grzeszności przewartościowuje w człowieku znaczenie autorytetu, wspólnoty, przynależności do Kościoła. Człowiek staje wobec swoich ograniczeń i wyciąga z nich praktyczne wnioski. Przewroty w fizyce to pokonanie przywiązania do starej wizji, reorganizacja podstaw, dzięki której da się wyjaśnić więcej faktów. To tryumf człowieka, podczas gdy tamto jest jest ujrzeniem swoich granic. Lewis pisał, że nasze czasy tym się różnią od współczesnych Chrystusowi, że wtedy zarówno wśród Żydów jak i pogan żywa była świadomość grzeszności. Dobra Nowina była zrozumiała. Dziś problem polega na tym, że najpierw trzeba uświadamiać przykrą diagnozę, zanim wyjdzie się z dobrą nowiną o istnieniu lekarstwa. Może jednak szukałabym analogii między fizyką a wiarą w tej części, która dotyczy intelektu. Bywają czasem takie rejony wiary, które spycha się do kąta, bo zdają się stanowić dla niej niebezpieczeństwo. Gdy człowiek odważy się odgrzebać i zada sobie trud ich wyjaśnienia, miewać mogą wpływ na więcej niż się początkowo przypuszczało. Dla mnie takim zagadnieniem z kąta była wszechwiedza Boga vs wolność człowieka. Ale może intelektualne dojrzenie związku ludzkiej bezsilności ze sposobem zorganizowania Kościoła też może być tego rodzaju iluminacją, o której piszę.
Fajny blogas,wejdź koniecznie na http://szkola-dla-prawdziwych-czarodziejow.blog.onet.pl i zapisz się, do zobaczenia
Artusie, ty już i tak za dużo powiedziałeś w sprawie „co autor miał na myśli”. Dzięki tobie Węcławskiemu do śmierci przylgnie łatka „tego, co to przestał wierzyć w bóstwo Jezusa”. Powtarzam, zrobiłeś tym krzywdę Węcławskiemu. Jemu nie chodziło o zakwestionowanie bóstwa Jezusa, lecz o reinterpretację tego, co rozumiemy pod pojęciem „bóstwo”.Oto fragment wykładu:http://www.graniczne.amu.edu.pl/PPGWiki/Wiki.jsp?page=Uniwersum1„Powiązanie to pokazuje taki rodzaj bezpośredniości doświadczenia transcendencji, że rzeczywiście pozwala to na owo niesłychane utożsamienie Jezusa z Bogiem, którego dokonują świadkowie jego życia i śmierci. Jednakże utożsamienie to mogło / powinno mieć inny sens, niż ten, który pojawił się później w ramach „religijnej uniwersalizacji” postaci Jezusa. Nie musiało ono bynajmniej polegać na przypisaniu Jezusowi mniej lub bardziej klasycznych cech „bóstwa”, by potem oczekiwać od niego tego, czego ludzie zazwyczaj oczekują od bóstw, ale przeciwnie, mogło polegać na odnalezieniu w ludzkim doświadczeniu Jezusa punktów odniesienia i wskazań, które – przy oczywistym uwzględnieniu wyjątkowości i osobności każdego ludzkiego życia, a więc także nieprzenośności dokonywanych w takim życiu podstawowych doświadczeń – stanowią wezwanie do ukonstytuowania się wobec własnego życia i śmierci (tego, kto je tak odkrywa), co do sedna tak, jak wobec własnego życia i śmierci konstytuował się Jezus. Podkreślmy raz jeszcze: z zachowaniem całej oczywistej i koniecznej różnicy między jednostkowością życia Jezusa i jednostkowością każdego innego życia, które ktoś jako swoje własne chce oglądać w relacji do tego, co przydarzyło się Jezusowi – a zarazem do tego, co za sprawą Jezusa przydarzyło się Bogu – czy też boskości w doświadczeniu człowieka.(…)W kanonicznych ewangeliach język ten jest zdecydowanie podporządkowany kerygmatycznym celom przekazu – nie chodzi o epatowanie cudownością, ale o pokazanie w obrazowej narracji tego, co skądinąd jest przedmiotem wyznawanej wiary: utożsamienia działania i obecności Boga z działaniem i obecnością Jezusa. Kilka pokoleń później proporcje się odwrócą i nie będzie już zahamowań w tworzeniu apokryficznych legend / opowieści o Jezusie cudotwórcy i o niezwykłych znakach towarzyszących mu od samych narodzin – przy czym cudowność ta jest rozumiana jako konsekwencja boskości Jezusa, a nie jako coś, co na ową boskość ma wskazać.”Mam nadzieję, Artusie, że w tym cytacie dojrzysz, jaką subtelną granicę przekroczyłeś publikując swoją interpretację. Masz to nieszczęście, że cała Polska, łącznie z księżmi i biskupami woli słuchać ciebie, a nie tego, co ma do powiedzenia sam Węcławski.
> Mam nadzieję, Artusie, że w tym cytacie dojrzysz, jaką> subtelną granicę przekroczyłeś publikując swoją> interpretację. Masz to nieszczęście, że cała Polska,> łącznie z księżmi i biskupami woli słuchać ciebie, a nie> tego, co ma do powiedzenia sam Węcławski.Problem w tym, że sam Węcławski jak na razie… milczy. Wykłady, (a właściwie skrypt) są spisane gęstym, trudnym językiem. Mimo to, sądzę, że ich wymowa jest dość jednoznaczna: każdy może mieć taki stosunek do Boga, jaki miał Jezus (oczywiście przy uwzględnieniu niepowtarzalności indywidualnych doświadczeń). Zatem każdy może być takim bogiem jak Jezus, jeśli zdobędzie się tylko na taką wolność wewnętrzną jak on. Dokładniej: każdy może dokonać w swoim życiu powiązania „przekroczenia takiego porządku rzeczy, który próbuje ustanowić wartość życia człowieka ponad nim samym i ponad tym, co jest możliwe i dotykalne w czyimś własnym życiu, z bezwarunkowością miłości, której miarą jest śmierć i odkrywana właśnie wobec śmierci pełnia gotowości na siebie samego i na innych”.Zwróć Gościówo uwagę na kluczowe zdanie (na jego kluczowość wskazuje sam Węcławski):”Takie postawienie kwestii oznacza zarazem rzecz zupełnie zasadniczą i decydującą: sprowadzenie całej >sprawy Bogasprawy człowiekaBóg<. Także dlatego powiedziałem wyżej, że dotykamy tu kwestii bezwzględnie kluczowej".To zdanie jest odpowiedzią Węcławskiego na paradoksy formuły chalcedońskiej, na które wskazywał we wcześniejszych wykładach. (Cytowałem te paradoksy w swoim tekście o apostazji Węcławskiego.) Jeżeli kłócić się o to, czy i jak Węcławski rozumie bóstwo Jezusa, to trzeba wyjaśnić właśnie to zdanie…
> Problem w tym, że sam Węcławski jak na razie… milczy. > Wykłady, (a właściwie skrypt) są spisane gęstym, trudnym j> językiem.Arturze, jeśli trudnym, to dlaczego zabierasz się do interpretowania go i podajesz do wierzenia reszcie Polski? Wiem, powinni tam pójść i sami przeczytać, ale jak podałeś im zgrabną, gotową i pikantną interpretację, to już im się nie chce… Łatwiej zrobić ctrl+c ctrl+v z artykułu redaktora Sporniaka.To jest właśnie to niebezpieczeństwo, gdy gazeta próbuje pewne rzeczy oceniać za czytelników. Podobnego rodzaju w gruncie rzeczy jak to w sprawie „prostej baby z Podbeskidzia”. Ja wiem, że gazety są po to, żeby syntetyzować i podawać w strawnej formie. Ale, na Boga, nie po dyletancku! Było trzeba poprosić jakiegoś teologa o przeanalizowanie tego tekstu. Przecież czytelnicy oczekują jakiejś wiarygodności i profesjonalizmu. Użyłam brutalnego słowa „dyletanctwo”. Sama nie jestem teologiem. Ale ty też nie jesteś. Ja mam swoją interpretację tekstu Węcławskiego. Ty masz swoją. A to oznacza, że twoja niekoniecznie jest słuszna. Ja nie miałabym odwagi mojej interpretacji publikować w gazecie razem z tak gorącym newsem, o którym wiem, że rzuci się na niego cała Polska. Mogę sobie najwyżej o tym pospekulować tutaj na blogu.Uważam, że to co zrobiłeś było nieodpowiedzialne. Niechcąco wykreowałeś medialny mit, który już pewnie tak zostanie i przejdzie do podręczników historii Kościoła w Polsce.
Wiesz, a to że on tam pisze coś co sugeruje iż każdy może osiągnąć boskość na wzór Chrystusa…Nawet mnie, dyletantce, kołacze się po głowie, że istnieją takie stareńkie i czcigodne koncepcje jak „alter Christus”, „przebóstwienie”. Nie jest to wszystko tak jednoznacznie heretyckie, jak ci się wydaje.
>Artusie, ty już i tak za dużo powiedziałeś w sprawie >”co autor miał na myśli”. Dzięki tobie Węcławskiemu >do śmierci przylgnie łatka „tego, co to przestał wierzyć >w bóstwo Jezusa”. Powtarzam, zrobiłeś tym krzywdę >Węcławskiemu. Jemu nie chodziło o zakwestionowanie >bóstwa Jezusa, lecz o reinterpretację tego, co rozumiemy >pod pojęciem „bóstwo”. Nie przesadzałabym z tą krzywdą. Węcławski to inteligentny człowiek i ma chyba świadomość, że jego krok będzie komentowany krótkimi posumowaniami. Jeśliby mu zależało na jakimś, to mógł je podać w swoim oświadczeniu. Jeśli mu jakieś obecnie nie odpowiada, może je chyba sprostować – zdaje się, że TP jest wciąż chętny wysłuchać wyjaśnień, a Węcławski jest zdolny wyeksplikować je w formie zwięzłej i zrozumiałej, jeśli mu na tym zależy. Nie jesteśmy wobec niego w takiej sytuacji jak wobec Jezusa, którego nie możemy zapytać osobiście o trafne interpretacje Jego słów.
Ba, wcale nie mówię, że Węcławski zachowuje się optymalnie. Ja bym na jego miejscu chyba(?) postąpiła inaczej. O czym zresztą piszę niżej.Jest natomiast inna sprawa: Tygodnik pisze o paradoksalnych dobrodziejstwach herezji. Że herezja wzmaga dyskusje i pomaga Kościołowi wyklarować pewne punkty. Obawiam się jednak, że jeśli ludzie Kościoła przykleją komuś łatkę „nie wierzy w bóstwo Chrystusa” – to już Kościół nie będzie miał ochoty z nim dyskutować. Bo i o czym.Dyskutować da się, gdy np. obie strony uznają owo bóstwo, ale rozumieją je inaczej. Wtedy można sobie nawzajem wyjaśnić, jak co interpretujemy. Jednak jeśli jedna strona nie uznaje go w ogóle, to dla Kościoła koniec dyskusji: przecież Kościół nie da się (nawet próbować) przekonać, że Chrystus nie jest Bogiem.Więc w kwestii odpowiedzialnosci dziennikarskiej i krzywdy Węcławskiego nie chodzi mi o proste dotarcie do informacji i ogłoszenie w gazetach „Węcławski rzeczywiście nie wierzy w bóstwo Jezusa” lub „Węcławski jednak wierzy w bóstwo Jezusa”. W IV wieku w Konstantynopolu nawet przekupki na targu kłóciły się o naturę Chrystusa. Lecz, jak na dzisiejsze czasy, przedstawianie na pierwszych stronach gazet newsów „co pan X sądzi o bóstwie Jezusa” jest zupełnie egzotyczne (więc i tak jestem zaskoczona, że tyle o tym napisano w polskich gazetach). Nie chodzi mi zatem o dziennikarskie śledztwo „w co naprawdę wierzy pan Węcławski”. Raczej o jakąś konsekwencję. Jeśli redakcja Tygodnika uznaje za wartość dyskusje nad prawdami wiary, to niech drugą ręką nie zamyka drogi tym dyskusjom.
Dla uspokojenia nastrojów:W „Małym Księciu” jest taka sytuacja, że przyjaciele siedzą obok siebie i milczą, bo: …słowa są źródłem nieporozumień…
No cóż, jak przypuszczam Tomasz Węcławski będzie dalej milczał. Więc zdani jesteśmy na interpretacje jego wykładów, by domyśleć się, na czym polega jego akt apostazji, czyli porzucenia wiary chrześcijańskiej. W najnowszym TP ukazać ma się bardziej szczegółowa analiza tych wykładów, dokonana przez fachowca. Tego tekstu nie znam (bo dotarł do redakcji późno w piątek). Sam jestem ciekawy…
Właśnie miałam zapytać o ten obiecywany tekst.A co sądzę o milczeniu Węcławskiego… Też już wcześniej napisałam. Według mnie nie jest dobrze, jeśli naukowiec w swoich wykładach miesza swoje życie osobiste z materiałem, który wykłada. Ale może ja nie rozumiem specyfiki jego dziedziny nauki. Jednak po prostu coś mi nie gra, bo skoro on odmawia wypowiedzi mediom, to znaczy że traktuje temat jako prywatny – a z drugiej strony ten sam temat porusza na publicznych wykładach. Jakoś dziwnie to wyszło. Ale z trzeciej strony, gdyby udzielił wypowiedzi dziennikarzom, to spotkałyby go zarzuty takie, jak Obirka i Bartosia – że lecą do mediów przechwalać się. Więc może milczenie jest z jego strony najlepszym wyjściem.
Przepraszam za ponawianie pytania – już je zadałam 10 dni temu ( nie ja jedna , zresztą) na tym blogu. Dlaczego poddaje się analizie i dyskutuje ewentualną ” apostazję ” profesora Węcławskiego, a nie to , co faktycznie miało miejsce, czyli porzucenie przezeń Kościoła Rzymsko-Katolickiego? Komunikat kurii poznańskiej stawiając tutaj znak równości stoi w sprzeczności z prawem kanonicznym, a więc nie jest wiarygodnym źródłem. Słowo „apostata” jest wg mnie piętnujące, natomiast „odstapienie od Kościoła RzKat jest obiektywnym, nie wartościującym stwierdzeniem faktu i brzmi zupełnie inaczej.
Na użytek ewentualnych nie zorientowanych czytelników – początek dyskusji o Węcławskim znajduje się pod poprzednim wpisem:http://sporniak.blog.onet.pl/2,ID283900305,index.html
Ależ on właśnie dokonał aktu apostazji. Tak to się właśnie nazywa. Apostazja – z gr. „odstąpienie, bunt”.Z wikipedii:”W przypadku apostazji nie można również mówić o nakładaniu ekskomuniki, ponieważ apostazja sama w sobie jest zerwaniem komunii (łączności) z Kościołem i ekskomunika następuje na mocy samego prawa kanonicznego. Apostazję można więc traktować jak ekskomunikę na własne życzenie. Z tego powodu na apostatę nie nakłada się kar kościelnych, ponieważ prawo kanoniczne obowiązuje tylko członków Kościoła.”
Apostazja to odstąpienie, zgoda, ale od czego? Czy Kościół RzKat równa się wiara chrześcijańska? Mogę wierzyć we wszystko , w co wierzyłem dotychczas ; co więcej, mogę postępować zgodnie z tą wiarą. Natomiast mogę nie chcieć podlegać instytucjonalnie pewnej władzy(ziemskiej) i pewnemu prawu( jak najbardziej ziemskiemu). Czy przez to moja wiara jest gorsza albo można mi udowadniać , że jej nie mam? Czy przedmiotem wiary jest instytucja?
Oczywiście, apostazja nie oznacza deklaracji niewiary wogóle, a tylko – i to pośrednio – w kanon wierzeń konkretnego Kościoła. No ale skoro ten uznaje się sam za jedyny prawdziwy.
Witam!!!!!!!!!!!!! Mam na imię Natalia, jestem siostrą 5-cio letniego Piotrusia, który od urodzenia choruje na mózgowe porażenie dziecięce. Staram się pomóc rodzicom jak tylko potrafię, dlatego zwracam się z prośbą o przekazanie 1% podatku dochodowego na leczenie Piotrusia. W tym roku wystarczy wypełnić 3 rubryki.Oto dane: Nazwa OPP : Towarzystwo Dobroczynności w Kielcach – „Leczymy Piotrusia” – koniecznie z tym dopiskiem. Nr KRS: 0000039011Nr konta bankowego: BSK S.A. I O/K 75 1050 1416 1000 0022 8561 9835Więcej informacji: http://www.nadzieja-dla-piotrusia.blog.onet.pl.Serdecznie zapraszam
To i ja dorzucę swoje trzy grosze, bo poniekąd rozumiem autorkę listu.Wiele prawd wiary, które dzisiaj kościół uważa za oczywiste, ucierało się na przestrzeni długiego okresu czasu i ciągle podlega swoistej nowej interpretacji z powodu występowania zjawisk i problemów, o których wcześniej nikomu się nie śniło.Te ustalone prawdy wiary zostają podane wiernym jako fakty oczywiste, nie budzące wątpliwości, nie podlegające spekulacjom, jeżeli więc szanowanego teologa na początku trzeciego tysiąclecia ogarniają wątpliwości dotyczące bóstwa Jezusa, przynajmniej w takiej formie, jaka jest podawana i celebrowana w kościele, to autorka listu i ja też mamy prawo czuć się nieprzyjemnie zaskoczone i poruszone.Mam krytyczny stosunek do duchownych, ale z radością widzę i Bogu dziękuję za tych, których obecność jest dla mnie wsparciem i pomocą, że wspomnę o Księżach Tischnerze, Stanisławie Musiale, Wacławie Hryniewiczu, Janie Kraciku i wielu innych.Zaznaczam, że uważam Jezusa za treść mojego życia, jest moim oparciem, sensem, wszystkim.Mimo to uważam tak jak autorka listu, że nie powinno się zostawiać czytelników bez wsparcia w tej sprawie.Samo odesłanie do książki Benedykta XVI nie rozwiązuje sprawy, przynajmniej dla mnie, bo niektóre Jego wypowiedzi budzą mój wewnętrzny opór i sprzeciw.Myślę sobie, skoro w pierwszych wiekach sprawa bóstwa Jezusa była dyskutowana, to znaczy, że nie było to oczywiste od początku, a tu nagle znowu ktoś ma wątpliwości. Czuję się zakłopotana.Może to jest dobry początek, żeby przeczytać wreszcie te wszystkie książki, które ściągnęłam do domu w ostatnich latach.Pozdrawiam. 🙂
> Samo odesłanie do książki Benedykta XVI nie rozwiązuje sprawy, > przynajmniej dla mnie, bo niektóre Jego wypowiedzi budzą mój > wewnętrzny opór i sprzeciw.Wielka odpowiedzialność spada oto na Tygodnik Powszechny 🙂
TP nie jest urzędem nauczycielskim KK.W ciężkich czasach był mi wsparciem, i takiego przyjaznego, rozumnego wsparcia oczekuję w dalszym ciągu.Różne wypowiedzi, czy pisma Benedykta XVI są krytycznie oceniane również przez duchownych w różnych krajach.To nie jest nic nadzwyczajnego.Ostatecznym kryterium w rozrachunkach ze Stwórcą jest sumienie.
> Myślę sobie, skoro w pierwszych wiekach sprawa bóstwa > Jezusa była dyskutowana, to znaczy, że nie było to oczywiste > od początku, a tu nagle znowu ktoś ma wątpliwości. Bo to nigdy nie jest i nie będzie oczywiste. To nie fizyka, gdzie jeśli uczeni po raz setny zmierzą ładunek elektronu do jedenastego miejsca po przecinku i wyjdzie im za każdym razem to samo – to sprawa uznawana jest za oczywistą. W teologii nie ma czegoś takiego jak powtarzalne eksperymenty. Doświadczenie religijne każdego człowieka jest niepowtarzalne.
O, to jest ciekawy punkt zaczepienia także w aspekcie głównej tematyki tego bloga.> Doświadczenie religijne każdego> człowieka jest niepowtarzalne.> Widzę tutaj ciekawą dwoistość. Całkowicie zgadzam się z powyższym stwierdzeniem. Jednocześnie uważam, że Kościół to wspólnota osób o podobnych (choć unikalnych) doświadczeniach religijnych. Skoro było tutaj tak dużo odniesień do nauk ścisłych, w sensie geometrycznym można by więc rozpatrywać Kościół jako zbiór osób, dla których miary odległości między ich indywidualnymi doświadczeniami a Magisterium mieszczą się w jakimś określonym przedziale od 0 do n.Idąc dalej tym tropem można stwierdzić, że odległość doświadczenia religijnego Tomasza Więcławskiego jest większa niż dopuszczalna miara, stąd apostazja.Patrząc stricte geometrycznie muszę stwierdzić, że nie wiem, czy Tomasz Więcławski znajduje się bliżej środka układu współrzędnych (czyli Boga) niż dowolny element zbioru Kościoła. Będąc jednak członkiem Kościoła Katolickiego powinienem chyba zakładać, że tak nie jest.Mnie jednak interesuje inny aspekt tej kwestii; poruszałem go już przy kilku okazjach wcześniej dodając swoje komentarze. Chodzi mi mianowicie o to, czy moja odmienność zdania na temat sztucznej antykoncepcji nieporonnej w stosunku do HV nie spowoduje również mojego oddalenia się od Środka Układu Współrzędnych (A) (szczerze mówiąc wydaje mi się, że nie spowoduje, bo nie sądzę, żeby Bogu zależało na tych wszystkich negatywnych skutkach stosowania NPR). Z drugiej strony wiem, że ta niezgoda spowoduje zwiększenie mojej miary odległości od Magisterium (B).Pytanie, czy jeżeli B, to A. Oby nie…pozdrawiamcse
Cse, ciekawe analogie! :-))) Jeśli o mnie chodzi, to moja średnia odległość od B wynosi n. Średnia, bo poruszam się wokół tej granicy po dość skomplikowanej trajektorii. ;-))))Ale tak na poważnie, przemyślmy twoją analogię. Być może A niekoniecznie musi być interpretowane jako punkt. A jeśli nie, to jako co?
No wlasnie, rozpatrywanie A jako obszaru zupelnie zmienia te rozwazania. Mozna wiec pójsc jeszcze dalej i stwierdzic, ze zarówno A jak i B nie sa punktami tylko obszarami. Co wiecej B zawiera sie w A.Takie twierdzenie podoba mi sie, równiez w aspekcie dyskusji na temat antykoncepcji.Problem polega na tym, ze sam Kosciól przy wielu okazjach staral sie utozsamic B z A. Co wiecej, operacje na punktach sa prostsze niz dzialania na zbiorach, wiec w duzej czesci dyskusji przyjmuje sie (niestety), ze zarówno A i B, to punkty. Niestety, do tych dyskusji zaliczaja sie tez te w konfesjonale. Chce sobie tlumaczyc, ze owo uproszczenie A i B do punktów jest jedynie wynikiem ludzkiego ograniczenia umyslowego i ze w rzeczywistosci zarówno A, jak i B sa zbiorami.Powróce wiec po raz ochnasty do mojej watpliwosci. Jezeli moje sumienie w kwesti antykoncepcji nie należy do zbioru B (Magisterium), to czy może jednocześnie należeć do zbioru A? Ja tak uważam.Czy w tej kwestii istnieje jakieś oficjalne stanowisko Kościoła? Z zainteresowaniem czytałem artykuł Autora Bloga o Teologu, ale tam nie znajduję definitywnej odpowiedzi.pozdrawiamcse
Ja nie piszę o doświadczeniu religijnym, bo to oczywiste, że każdy spotyka (jeżeli spotyka) Boga inaczej i tylko dla siebie.Mówię o podstawowym dogmacie mojej religii, a dogmat to nie doświadczenie fizyczne, nie musisz mówić tak oczywistych rzeczy.Zrobiłam zastrzeżenie – uwagę, kim jest Jezus w moim życiu. Chciałabym poczytać jakąś wymianę myśli między teologami.Nie lubię, kiedy wiernych zbywa się: nie, bo nie.
Kolejny TP przynosi tę wymianę.Dogmaty chyba przeważnie były ogłaszane jako wynik jakiejś żywej dyskusji. Dla spierających się kontekst był jasny, rozumiano istotę kontrowersji i dostępne wersje rozwiązań. Ale gdy ci ludzie wymarli i zmieniły się czasy, sformułowanie przestaje znaczyć to samo w uszach innych ludzi. Stąd ta znienawidzona przez tradycjonalistów reinterpretacja dogmatów. Można zaeksperymentować i sprawdzić, dla ilu ludzi „niepokalane poczęcie” oznacza „dziewicze poczęcie” a „zrodzony a nie stworzony” oznacza narodzenie z Maryi.
jest problem, we wszystkich wypowiedziach nie ma słowa ewangelii, czyli dobrej nowiny, czyli zmartwychwstania! obietnica jest od Boga wypełniona przez i w Jezusie my w Nim albo pod sąd ale o tym nie decyduje żadna tzw opinia kościelna czy publiczna, ewangelia jest jasna i prosta:chlebem życia nie jest nasz sąd lecz słowo Boga ucieleśnione w Jezusie.Chwała Panu!
Pomyślałem sobie, że Gościówa może mieć niestety rację (oby nie :), pisząc: „Jest natomiast inna sprawa: Tygodnik pisze o paradoksalnych dobrodziejstwach herezji. Że herezja wzmaga dyskusje i pomaga Kościołowi wyklarować pewne punkty. Obawiam się jednak, że jeśli ludzie Kościoła przykleją komuś łatkę „nie wierzy w bóstwo Chrystusa” – to już Kościół nie będzie miał ochoty z nim dyskutować. Bo i o czym”. Kiedy pisałem mój tekst o apostazji Węcławskiego, dostrzegałem w tej smutnej jakby nie było okoliczności jednak pozytywną stronę: wyzwanie dla Kościoła. Myślałem: wreszcie teologia polska ma wymagający kontrapunkt. Podobne zresztą nadzieje wyraża ks. Grzegorz Strzelczyk w swojej analizie wykładów Węcławskiego (opublikowanej w najnowszym TP): „Polski Kościół przez lata całe przyzwyczaił się, że poważne wyzwania pojawiają się w sferze społeczno-politycznej (zabory, komunizm) lub moralnej (aborcja), teologia zaś mogła w spokoju zajmować się powtarzaniem okrągłych tez, z którymi nikt nie dyskutował. Czy obecna sytuacja oznacza koniec letargu i powrót do poważnej refleksji nad kwestiami kluczowymi dla chrześcijańskiej tożsamości? Czas byłby najwyższy”. Otóż przyszło mi do głowy, że obaj możemy się srodze przeliczyć. Może być tak, że nie będzie żadnej dyskusji, będą za to… lękowe, dyscyplinujące i zwierające szeregi ruchy, które Kościół jeszcze bardziej pozamykają. 🙁 Już jest niepokojące, że Kościół organizuje „badanie” Węcławskiego podręcznika do chrystologii. Mam go, to świetna książka. Przypomniałem sobie także pewne wydarzenie, którego absurd poczułem na własnej skórze. Swego czasu ówczesny watykański sekretarz stanu kard. Angelo Sodano napisał do Episkopatu Polski prywatny list, w którym zalecił usunięcie z naszego kraju grekokatolickich księży z Ukrainy, dorabiających sobie w Polsce pracą duszpasterską. Powodem miały być… ich żony, które ponoć gorszyły swą obecnością pobożny polski lud oraz katolickich księży żyjących w celibacie. List zirytował młodego księdza grekokatolickiego, który przysłał do nas dość ostrą, ale zupełnie słuszną polemikę z listem Sodano. Zgodnie ze standardami dziennikarstwa wysłałem tę polemikę „drugiej stronie”, czyli nuncjaturze, by mogła odpowiedzieć. Okazało się, że w swojej dziennikarskiej rzetelności byłem okropnie naiwny: żadnej odpowiedzi z nuncjatury nie dostałem, za to ów odważny ksiądz dostał telefon i… wycofał tekst. Przeżyłem szok, bo zrobiono ze mnie „donosiciela”. Wspominam o tym ku przestrodze… I jeszcze o tym, że Tygodnik moim tekstem wielu osobom stworzył dyskomfort dla ich wiary. Pomyślmy, czym jest dla nas wiara, po co jest nam potrzebna, jaką pełni rolę w naszym życiu, jakie potrzeby zaspokaja. Ja sam przygotowuję o tym wpis, który niebawem umieszczę na blogu.
> Wspominam …> o tym, że Tygodnik moim tekstem wielu osobom> stworzył dyskomfort dla ich wiary. Wręcz przeciwnie! Dał impuls do myślenia, lektur, poszukiwań,dyskusji, wymiany pogladów, a nie inwektyw….Mam nadzieję, że z czasem, jak zblednie sensacja, do dyskusji na łamach TP włączy się z dawną regularnością profesor Węcławski.:-)
> Otóż przyszło mi do głowy, że obaj możemy się srodze> przeliczyć. Może być tak, że nie będzie żadnej dyskusji,> będą za to… lękowe, dyscyplinujące i zwierające szeregi> ruchy, które Kościół jeszcze bardziej pozamykają. :(Arturze, dokładnie. Bardzo chciałabym się mylić, ale sądzę, że tak właśnie się stanie. Boję się, że wasze łamy zamiast zawrzeć różnymi twórczymi polemikami, pozostaną puste. Nikt, albo prawie nikt nie będzie chciał przysyłać do Tygodnika tekstów na temat dorobku Węcławskiego. Może już zaczęliście mieć w redakcji ten problem?> Już jest niepokojące, że Kościół organizuje „badanie”> Węcławskiego podręcznika do chrystologii. Mam go, to> świetna książka.Już mówiłam: póki był „nasz”, to nazywało się go „najwybitniejszym polskim teologiem” i nie śmiało krytykować. Gdy przestał być „nasz”, to pojawia się wysyp mędrców, którzy jakoby od dawna widzieli niedociągnięcia i błędy metodologiczne w pracach Węcławskiego. Wraz z odejściem Węcławskiego odwaga krytykowania go wyraźnie staniała.
> I jeszcze o tym, że Tygodnik moim tekstem wielu osobom > stworzył dyskomfort dla ich wiary.O to akurat martw się najmniej. Dyskomfort jest dla wiary właśnie niezbędny. Tylko dyskomfort powoduje rozwój.
Co do sprawy tamtego księdza grecko-katolickiego. Widzę, że dziennikarz zajmujący się sprawami wewnątrzkościelnymi musi wobec swych informatorów zachowywać się bardzo ostrożnie, aby ich nie narazić. Przypomina to pisanie reportaży o zorganizowanych grupach przestępczych. Informatorzy muszą pozostać anonimowi, aby nie narazili się mafii. Nie przynosi Kościołowi chluby to porównanie. Ale warto, żeby ktoś wreszcie powiedział to otwarcie. Instytucja kościelna niejednokrotnie zachowuje się jak mafia: chroni wiernych członków, a niepokornych – zastrasza.
Panie Arturze, Pan jest dziennikarzem ze specjalnością religijną (a także autorem świetnych wywiadów…) a nie dyplomatą!Niech się Pan nie martwi tym wszystkim za bardzo- każdy dzień ma dość swoich smutków, by się martwić na zapas.Prawda zawsze w oczy kole .Tylko w TP są opisywane prawdziwe emocje ludzi wierzących (np. ostatni felieton p. Hennelowej) . U Was wszystko jest żywe. Czasami aż „fermentujące”, ale to dobrze…Za to w Niedzieli czy Gościu jest wszystko „ślicznie”. Wierny lud ze swoimi kryształowo czystymi pasterzami. Marzenia a nie stan rzeczywisty. Taki Harleguin.A Nasz Dziennik to znowu jeszcze inny styl: oblężona twierdza. Dlaczego trzeba zawsze szukać wroga i tylko w zderzeniu z nim „czuć że się żyje”? Wszyscy wiemy, jaka jest naprawdę Polska. Szkoda gadać, nie jest to raj na ziemi…To u Grzegorczyka w trylogii jest taki tekst, taka dobra rada: jak coś wiesz, to nie pisz jak już musisz pisać, to nie publikuj a jak już opublikowałeś, to się nie dziw… ( w domyśle – że oberwiesz…)W ramach relaksu mógłby Pan to przeczytać…
Arturze, czy widziałeś już to? „Wśród polskich studentów wydziałów teologicznych zapanowało poruszenie. Wszystko przez to, że już niedługo książka znanego teologa prof. Tomasza Węcławskiego „Chrystus naszej wiary” – używana od 20 lat jako najpopularniejszy podręcznik do chrystologii (jednego z działów teologii zajmującego się na nauką o Jezusie) – może zostać wykluczona z programu. A to dlatego, że jej autor wystąpił z Kościoła katolickiego. Już teraz w wielu seminariach po cichu jest zastępowana napisaną kilka lat temu przez kard. Christopha Schönborna książką „Bóg zesłał Syna swego”.”http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80269,4906251.html
Na tle tego wszystkiego widać, jak wielką wartość ma wiara „prostaczków”, o której mówił też z resztą Jezus. Do czego doprowadził prof. Węcławskiego rozum, widzimy wszyscy. Nie mniej skoro rzeczywiście stracił wiarę w Jezusa, to moim zdaniem, postąpił uczciwie i konsekwentnie, występując z Kościoła. Przecież gdyby tą wiarę ponownie odzyskał, czego mu życzę, to jest pewnie jakaś droga formalnego powrotu do KK.
„Myślenie to dziwny nałóg; nieprzyzwyczajonych boli, a przyzwyczajonych też boli, bo nie można przestać.” Konrad T. Lewandowski, Noteka 2015Co mam zrobić? Wiara prostaczków jest dla mnie niemożliwa, nie potrafię już zrezygnować z myślenia. Ratunku!
Pozwólcie, że zmienię temat. Papież dziś protestował przeciwko zacieraniu naturalnych różnic płciowych w społeczeństwie. Co wy na to?Bo ja nie wiem, o co mu chodzi.Naturalnych różnic płciowych raczej nie da się zatrzeć, bo ani kobietom nie wyrosną penisy, ani mężczyznom pochwy, żeby nie wiem jak się starali. A może chodzi o naturalny pociąg mężczyzn do kobiet i vice versa? Tego też nie da się w żaden sposób zlikwidować, no chyba że papież wierzy, iż homoseksualizm jest zaraźliwy.Inne różnice, skoro dają się zatrzeć, to chyba nie są naturalne…?Złośliwi już komentują, że papież być może powinien zrezygnować z sukienki…Co ciekawe, papież w tym samym przemówieniu protestuje przeciwko dyskryminacji kobiet, również ze względów religijnych. Zastanawiam się, czy zamierza swoje słowa wprowadzić w praktykę instytucji, którą sam zarządza. Przecież większość funkcji w Kościele nie musi być piastowanych przez księży, a więc i nie przez mężczyzn. Czytałam gdzieś, choć nie wiem czy to prawda, że nawet kardynałem może być nie-ksiądz, a zatem np. kobieta. Jeśli to rzeczywiście możliwe, to w kolegium wybierającym papieży mogłyby zasiąść kobiety.
A się tego wszystkiego naczytałem w związku ze sprawą prof. Tomasza, a teraz jeszcze papież. Gościówa, CSE, niezapominajka, Rysiu i kto tam jeszcze. Wszyscy rozsadzacie wszystko, co możliwe do rozsadzenia i rozsądzenia po ludzku, a nikt nie zwrócił uwagi na Tejemnicę, która Jedyna jest wiarorodna. Człowiek zaczyna wierzyć kiedy? Kiedy staje bezradny wobec Tajemnicy i tajemnicy. A przestaje wierzyć kiedy? Kiedy nie doznaje Tajemnicy. Co zatem w przypadku prof. Tomasza, co zatem w przypadku Gościówy, która nie może przestać milczeć? Nie wystarczają naukowe analogie, nie wystarcza Magisterium, nie wystarcza wreszcie Jezus? Niechże wystarczy Tajemnica, przed którą klękamy. Amen.
Arne, mogę mówić tylko za siebie, ale w (przynajmniej moich) dyskusjach chodzi o coś innego. Każdy z nas ma, jak sądzę, unikalne doświadczenie Tajemnicy (z resztą wcześniej były głosy na temat indywidualnego doświadczenia religijnego). To o czym ja chcę dyskutować to nie sama Tajemnica ani jej doświadczenie, ale to, czy pewne zewnętrzne warunki docierania/doświadczania tej Tajemnicy narzucane przez Kościół są w ogóle dla tej Tajemnicy relewantne.Odnosząc się wprost do tematyki tego bloga, chodzi (mi) o to, czy zakaz stosowania sztucznej antykoncepcji nieporonnej jest wymiarem tej Tajemnicy, czy raczej wymiarem tajemnicy w aspekcie raportu mniejszości, ewentualnego działania Ducha Świętego w kościołach protestanckich i inne takie.Czy profesor Więcławski stracił poczucie Tajemnicy – nie wiem. Czy ja mam wystarczająco dobre poczucie Tajemnicy – też nie wiem. (chciałem napisać, że jest zbyt słabe, żeby przyjąć, że zakaz stosowania sztucznej antykoncepcji wynika z Tajemnicy, ale ponieważ liczę, że to jest dla Tajemnicy nierelewantne, więc się rozmyśliłem :-)). Widzę jednak, że moje rozumienie, co z tego poczucia Tajemnicy wynikać powinno różni się od tego, co Kościół mówi, że powinno. Stąd te „roztrząsywania”.pozdrawiamcse
Arne, nie wiem co rozsadzam i co rozsądzam?
brak pokory, modlitwy i nadmierna wiara w intelekt.. sprawily ze ten ksiadz sie pogubil, a zycie ksiezy w dostatku i luksusie odwodza od KK tysiace owiec.. jak ktos chory moze nauczac? coz to beda za owoce? a trzeba dawac przyklad,. a w TP mamy ze jeden jest madrzejszy od drugiego.. i zaden nie ustapi.. a mowie wam ta baba. z podhala nauczylaby was wszystkich co to wiara i milosc.. szkoda tylko ze czyta TP. bo to ona powinna mowic a inni jej sluchac, jak czytam komentarz ze tp jest kierowany do tych madrzejszych to ciesze sie ze nie jestem madry