Paradoksalnie tak. Uzależnienie bowiem daje wgląd w wyjątkowe doświadczenie. Sam nie bardzo dawałem temu wiary. Moje intuicje jednak potwierdziła lektura wspominanej już kilkakrotnie książki Patricka Carnesa „Od nałogu do miłości”. Przy okazji mojego wpisu „Po co Maryi św. Józef?” Gościówa pytała: „Dlaczego akurat książkę o uzależnieniach seksualnych bierzesz sobie za dobry podręcznik wiedzy o ludzkiej seksualności? Dlaczego nie podręcznik seksuologii ogólnej? Dlaczego akurat sprawa uzależnienia tak cię intryguje?”. Jeszcze raz odpowiadam: chodzi mi o prawdę, czym w istocie jest seksualność, po co ostatecznie jest seks. Jak dotrzeć do tej prawdy? Są różne odpowiedzi na temat istoty seksu, ale najbardziej interesuje mnie różnica między nauczaniem Kościoła a intuicjami i doświadczeniami małżonków – to, kto ma rację. Uzależnieni poprzez doświadczenie bezsilności uzyskują wyjątkowy wgląd, czym jest chory seks. Właściwie nie mają wyjścia: muszą zdrowieć, alternatywą jest bowiem całkowita destrukcja osobowości. Z „negatywu” docierają do „pozytywu”. I to jest niezwykle interesujące. Tego „pozytywu” właśnie szukam! Carnes na stronie 365 pisze:
Erotomani, którzy nad tym pracują, odkrywają wyjątkowość swojej seksualności. Dochodzą do tak głębokiej seksualnej wiedzy na swój temat, jakiej innym ludziom nigdy nie udaje się osiągnąć. Zmuszeni przez ponoszone straty i cierpienia przyjąć i przepracować dawne wykorzystanie, późniejsze uruchamianie się oraz wszystkie kulturowe i rodzinne dysfunkcje, mogą nadać swojej seksualności głębokie znaczenie. Opowiadali nam, że wraz z zaleczaniem dawnych ran ich konstrukcja seksualna stawała się mocniejsza, a mimo to dalej tak samo wrażliwa. Słowa Jimmy’ego wyrażają odczucia wielu innych erotomanów: „Seksualność nigdy nie będzie dla mnie tym samym, czym jest dla kogoś, że tak powiem, normalnego. Zawsze będzie znaczyć więcej i zawsze będzie czymś innym. (…) Dziś w moim małżeństwie seks z żoną znaczy coś więcej niż w związkach innych ludzi. To nie jest kwestia częstotliwości czy urozmaicenia, nic podobnego. Jest w nim pełnia i myślę, że będzie już do końca”.
To zresztą ciekawy problem poznawczy: czy potrafimy dojrzeć istotę czegoś przez sam pozytywny wglądy w to coś, czy dopiero poprzez kontrast? Czy aby dogłębnie poznać, a więc także zapragnąć dobra, musimy doświadczyć zła? Te pytania mnie od jakiegoś czasu nurtują. Zacząłem podejrzewać, że głównym śladem po czymś tak enigmatycznym, jak „grzech pierworodny”, jest właśnie niezdolność widzenia dobra „samego w sobie”. Paradoksalnie zło musi istnieć, byśmy mogli mieć dostęp do dobra. Po upadku pierwszych ludzi grzech rzeczywiście jest „błogosławioną winą”. (Myślę sobie – to taka moja hipoteza teologiczna – że Ewa, a za nią Adam, utraciła bezpośredni wgląd w dobro z chwilą, gdy utraciła pierwotną łaskę, a tej pozbyła się nie dopiero po spożyciu owocu, tylko już wtedy, gdy zdecydowała się bardziej zaufać kusicielowi niż Bogu. Spożycie owocu – z drzewa poznania dobra i zła! – czyli symboliczny zły czyn, „przywróciło” Ewie wgląd w sytuację. Ale to tak na marginesie…) W takiej perspektywie doświadczający własnej bezsilności uzależniony znajduje się jakby w sytuacji par excellence ewangelicznej. Przypomina mi się jedna z najpiękniejszych scen z Ewangelii, gdy Jezus pyta kobietę cudzołożną: „Niewiasto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?…”. Mam wrażenie, że w ten sposób docieramy do jakiegoś religijnego paradygmatu.
I jeszcze jeden na bieżąco wniosek z lektury Carnesa: przypomniały mi się kłopoty z seksem św. Augustyna – zarówno te sprzed, jak i po nawróceniu. Wiele wskazuje na to, że Augustyn był klasycznym przypadkiem erotomana, który uświadomił sobie własną bezsilność i rozpoczął proces zdrowienia. Problem w tym, że będąc pod przemożnym wpływem pogardzającego ciałem platonizmu, który zdominował ówczesną kulturę, Biskup z Hippony zatrzymał się wpół drogi. Odstawił nałogowe zachowania (to pierwszy krok ku zdrowiu), doświadczył błogosławionych owoców tego odstawienia i uznał, że na tym polega „zdrowie”. Innymi słowy pomylił nałogowy mechanizm nadużywania seksu z samym seksem. A przecież seksualna abstynencja jest jedynie etapem w przepracowywaniu chorych zachowań. Celem jest owa pełnia, o której mówi cytowany wyżej Jimmy. Zdrowiejący seksoholicy, a za nimi Carnes, przestrzegają, by nie mylić rzeczywistego procesu zdrowienia z seksualną anoreksją, w którą często nieostrożni erotomani wpadają, chcąc się szybko wyzwolić z nałogu. Ciekawe byłoby przyjrzeć się pod kątem współczesnej wiedzy o erotomanii początkom chrześcijaństwa i ewolucji nauczania Kościoła na temat seksu. Wygląda na to, że od początku do co najmniej Vaticanum II owo nauczanie było bardzo „anorektyczne”… Ale o tym więcej w następnym wpisie.
No, z tym Augustynem to ciekawe, ale bardzo możliwe, że właśnie tak było…A co do wątku konieczności zła jako odpowiedniego tła dla dobra to może teologicznie (albo filozoficznie, tu się nie znam), może to dość wygląda podejrzanie, ale przecież całe życie pełne jest takich przykładów (a ile w sztuce!), więc dlaczego tak nie miało by być i w seksie.Mając pewne doświadczenie z uzależnieniem w tej materii właściwie powinnam się zgodzić z Pana tekstem,…ale jest absolutnie jeden warunek powodzenia tego zajaśnienia dobra: Trzeba doświadczyć prawdziwej, bezwarunkowej miłości.Absolutnie trzeba.Inaczej będzie się tkwiło ciągle po stronie ciemności i nawet największe wysiłki ciała i duszy nie pozwolą na zmianę tego stanu.pzdrwm
> …ale jest absolutnie jeden warunek powodzenia tego> zajaśnienia dobra: Trzeba doświadczyć prawdziwej,> bezwarunkowej miłości.> Absolutnie trzeba.> Inaczej będzie się tkwiło ciągle po stronie ciemności i> nawet największe wysiłki ciała i duszy nie pozwolą na> zmianę tego stanu.Na tym, jak rozumiem, polega program 12 Kroków zaadoptowany przez seksoholików od Anonimowych Alkoholików – jedyna, jak się zdaj, skuteczna metoda zdrowienia…Zapytam, czy jako „zdrowi” potrafimy w pełni docenić i przyjąć ofiarowaną nam bezinteresowną miłość? Czy dopiero musimy poczuć się sami zupełnie bezradni, tak jak ta kobieta z Ewangelii?
Nie mam pojęcia – bo ja akurat stoję po stronie tych zranionych…Trzeba szukać zdrowych (właśnie, ciekawe, czy są tacy? bo przecież u każdego się można czegoś doszukać – vide 'grzech pierworodny’) i ich pytać 😉
obawiam się że ta potrzeba bezgranicznej i bezwarunkowej miłości to w przypadku seksocholików potrzeba znalezienia ofiary i budowania relacji kat i ofiara. Taki marketing seksocholika.
Ja też uważam podobnie.Marketing jak nic.
Bardzo intrygujące spostrzeżenia – dziekuję za nie Panie Arturze!Temat „błogosławionej winy” – tu poruszony przy okazji rozważań nad seksualnością – powaraca do mnie jak bumerang przy każdej WIelkiej Sobocie. Rozglądając się wokół siebie od dawna zauważam postawy na pozór sprzeczne: niezwykłej życzliwości i dobroci „czarne owce” (ciotka z czwórką nieślubnych dzieci, sąsiad pijak, znajomy rzucający wulgaryzmami, że uszy pu chną) i z drugiej strony „bardzo porządna” wredna ciotka albo sąsiadka biegająca codziennie do kościoła, od której wszyscy doświadczyliśmy wiele złego…To świadczy o tym, że niedobrym dla człowieka jest brak doświadczenia zła! Ale nie w sensie, ze trzeba zgrzeszyć świadomie. Rozumiem to w ten sposób, że człowiek musi przejść przez proces uświadomienia sobie i zaakceptowania swojej słabości, bo „moc w słabości się doskonali”.Wracając do seksu.Wydaje mi się, że statystycznym małżeństwie takie zmierzenie się ze słabościami następuje po kilku latach po ślubie, kiedy sex staje się czymś normalnym, i przychodzi ochota na pogłębienie doznań, ekperymentowanie itd. Czy, jeśli obie strony zgadzaja sie na to (małżonkowie nie krzywdzą się nawzajem) to każdy sex może być – jak juz to było powiedziane na tym blogu – wstępem do niedzielnej eucharystii a nie powodem do wizyty w konfesjonale?I pytanie zasadnicze w swietle tego wpisu.Czy małżeństwo może odkryć głębię swojej seksualności bez ocierania się o grzech, czy nawet o nałóg?
Augustynek „przeginał” zarówno przed jak i po nawróceniu.Jego „przemyślenia” typu – „Kobieta jest istotą poślednią, która nie została stworzona na obraz Boga. To naturalny porządek rzeczy, że kobieta ma służyć mężczyźnie”… czy – „Niczego nie należy unikać tak, jak stosunków płciowych” powinny go zaprowadzić na listę jakichś „bytów potępionych”, a zaprowadziły w poczet „swiętych”. Paranoiczny pradoks!http://konfabulator.blog.onet.pl
Bardzo dziekuję za ten blog. Sama mam wiele przemysleń na poruszane tematy i z pewnością, gdy zdołam je ogarnąć i nadać im zrozumiałą formę, podzielę się nimi. Póki co czekam na każdy pana wpis. Teraz piszę by odnieść się do terminu „błogosławiona wina” przywołanego w artykule. Generalnie można się zgodzić, że doświadczenie zła, grzechu może nam otworzyć oczy. Adam i Ewa po grzechu pierworodnym dostrzegli, że są nadzy. Biblijne ” moc w słabości się doskonali” też świadczy o terapeutycznej roli naszych upadków. Z jednym tylko zastrzeżeniem – to nie świadomość naszego upadku i naszej słabości, ale zrozumienie, że zdanie sie na Jezusa, zaufanie Mu jest kluczowym momentem, aby „wina stała się błogosławioną”.Wina pierwszych ludzi została nazwana „błogosławioną”, gdyż w jej następstwem było wcielenie i odkupienie – Bóg stał się człowiekiem oddał swoje zycie za nas. Doświadczenie własnego grzechu i poznanie swojej słabości to dopiero połowa drogi.Jeżeli się zatrzymamy na tym etapie popadniemy w rozpacz. A tak się często dzieje, bo Kościół w Polsce często skupia się na grzechu zapominając o Dobrej Nowinie. Kluczem wszelkiego wychodzenia z nałogów, czy to będzie erotomania, alkoholizm, czy coś innego, jest uświadomienie sobie, że to Jezus mnie z tego bagna wyciągnie tylko muszę Mu zaufać.To jest moim zdaniem klucz do powodzenia.Serdecznie pozdrawiam!
Wedłud nauki Krk każde uzależnienie jest grzechem,seks w nadmiarze-grzechem,obżarstwo-grzechem,opijstwo-grzechem,reasumując ;każde uzależnienie jest chorobą,czyli choroba j/w jest-grzechem.Nie wiem czy to ja jestem chory,czy nauka w/w instytucji jest chora.Każdy człowiek ma sumienie-głos rozumu,który podpowiada człowiekowi co jest dobrem a co jest złem,co czyni dobrze a co czyni źle.Ogólnie-człowiek jest tylko człowiekiem,jeden zdrowym drugi chorym,nie znaczy to,że ktoś lub coś ma prawo wykorzystywac „chorobę” do celów idelogicznych ,czy to w polityce czy to w religii.Od leczenia są medycy,specjaliści,a nie politycy czy też duchowni.Mówi się,że wiara czyni cuda,zgoda-ale z pomocą nauk ścisłych.
Oczywiście mówienie, że taka jest nauka Kościoła świadczy o zupełnej nieznajomości tejże. Aby jakieś zachowanie było grzechem MUSI być świadome i wolne, co w sytuacji uzależnienia jest poważnie ograniczone.
ciekawe,bardzo ciekawe czy fanatyzm religijny jest uzależnieniem ?
ciekawe,bardzo ciekawe czy słuchanie RM jest uzależnieniem ?
ten blog jest chory albo ja
A ja bez entuzjazmu przeczytałam ten wpis.Dalej nie rozumiem sensu tych rozważań.Nie rozumiem, dlaczego akurat uzależnienie od seksu jest dla Artusa archetypem „chorego seksu”. Jest mnóstwo innych patologii seksualnych i uzależnienie nie jest spośród nich najczęstszą ani najcięższą.Wciąż polecam raczej podręcznik seksuologii ogólnej.
Seksoholikom powinno się aplikować takie właśnie poczciwe rozważania o seksie. Wszystkiego by im się odechciało. A jeśli w ogóle jeszcze uprawialiby praktyki seksualne, to na pewno „po bożemu”.
Proszę zdefiniuj pojęcie „po bożemu”. Co to dla Ciebie, dla Was znaczy? …. bo tylko wtedy możecie zrozumieć…
no proszę, seks po bożemu, jak to jest ?
Co za bełkot. Autor na pewno powinien pisać do tak wartościowych pism jak „NAJ” lub „DOBRE RADY”. Tam z pomocą niemieckich redakcji i pseudo polskich redaktorów na pewno rozwinąłby swoje skrzydła. Kompletnie bezwartościowe pomyje i to 2 dni przed Wigilią. W głowach się Wam popie***ło towarzysze.
Nagadał się ślepy o kolorach i znaleźli się tacy co mu jeszcze klaskali 😛
Bełkotliwy ten artykuł. Niestety.
UWIELBIAM TRZEPAC OGLADAJAC PORNO, A WY
JA TEZ LUBIE PORNO…CZY TO OZNACZA, ZE JESTEM EROTOMANKA?
Niekoniecznie, ale na pewno jesteś grzesznicą.
TRZEPACZKĄ 🙂
Asi się należy chłosta pejczem nasączonym w wodzie święconej. oczywiście nie przez ubranie;)
dywan
Dla mnie erotoman to najczęsciej kojarzy sie z erotomanem gawędziarzem 🙂 czyli tak naprawde dużo mówi a mało robi i na ogól są to fajni ludzie tylko ze zbyt wybujała wyobraznia albo niespełnionymi marzeniami. Wiem to po sobie 🙂 ale czekam oczywiscie ze marzenia moze kiedys sie spełnia tak naprawde
zycze aby te marzenia spelniły sie.Seks to super sprawa i kazdy z nas decyduje czy robi to czesciej czy wcale….
EFEKTY”EDUKACJI SEKSUALNEJ”KSIĘŻY W CELIBACIE:ABORCJE, NIEPLANOWANE CIĄŻE, PEDOFILIA, HOMOSEKSUALIZM= KATOLICKA PRUDERIA = GDY KSIĘŻA UCZA ŻYCIĄ W RODZINIE (WBREW BIBLII ZABRANIAJACEJ CELIBATU)=70%MAŁŻEŃSTW=EFEKT NIEPLANOWANEJ CIĄŻY= BRAK ANTYKONCEPCJI,EDUKACJI SEKSUALNEJ TYLKO 20% POLEK STOSUJE ANTYKONCEPCJĘ= PLANUJE CIĄŻĘ,RODZINĘ -A ILE UPRAWIA SEKS? NA ZACHODZIE 50% KOBIET STOSUJE ANTYKONCEPCJĘ.BO KSIĘŻA”UCZA ŻYCIA W RODZINIE” -A BIBLIA ZABRANIA CELIBATU: „Biskup więc powinien być nienaganny,mąż jednej żony, trzeźwy, rozsądny, przyzwoity, gościnny, sposobny do nauczania, nieprzebierający miary w piciu wina, nieskłonny do bicia, ale opanowany, niekłótliwy, niechciwy na grosz, dobrze rządzący własnym domem, trzymający dzieci w uległości, z całą godnością. Jeśli ktoś bowiem nie umie stanąć na czele własnego domu, jakżeż będzie się troszczył o Kościół Boży? KATOLICKA Biblia Tysiąclecia 1 List Tymoteusza 3:11 LIST DO KORYNTIAN 7:5 (2) Ze względu jednak na niebezpieczeństwo rozpusty niech każdy ma swoją żonę, a każda swojego męża. (3) Mąż niech oddaje powinność żonie, podobnie też żona mężowi. (5) Nie unikajcie jedno drugiego, chyba że na pewien czas, za obopólną zgodą, by oddać się modlitwie; potem znów wróćcie do siebie, aby – wskutek niewstrzemięźliwości waszej – nie kusił was szatan. (6) To, co mówię, pochodzi z wyrozumiałości, a nie z nakazu. (9) Lecz jeśli nie potrafiliby zapanować nad sobą, niech wstępują w związki małżeńskie. Lepiej jest bowiem żyć w małżeństwie, niż płonąc. (10) POLKI NIE UPRAWIAJĄ SEKSU=TYLKO 20% POLEK STOSUJE ANTYKONCEPCJĘ=UPRAWIA SEKS?=małżeństwa z wpadki – nieplanowanej ciazy zawsze rozlatują sie po wychowaniu dzieciFANATYZM,KRUCJATY,WOJNY,RZEZIE RELIGIJNE, STOSY, TORTURY,ŚWIETA INKWIZYCJA,SKRAJNA NIENAWISC I NIETOLERANCJA = TO TEZ EFEKT FRUSTRACJI I BRAKU SEKSU :)KOŚCIÓŁ KATOLICKI DOPIERO W 1960 ROKU ZLIKWIDOWAL INDEKS KSIĄG ZAKAZANYCH, KTÓRY NIE UZNAWAŁ KSIĄŻEK KOPERNIKA O TYM ŻE ZIEMIA KRĄŻY WOKÓŁ SŁOŃCA ZA PRAWDZIWE I ZGODNE Z WIARĄ :)CÓŻ, KIEDYS PODOBNO LUDZIE WIERZYLI, ŻE BEZ MODŁÓW I OFIAR SŁOŃCE RANO NIE WZEJDZIE :)KAŻDA RELIGIA=ZBIOROWE SZALENSTWO.POTEPIA SEKS I PRZYJEMNOŚC,ZABRANIA MYSLENIA,ZACHĘCA DO ZABIJANIA NIEWIERNYCH,KAŻE WIERZYC W BAJKI,CUDA I KŁAMSTWA.BRAK NORMALNEGO SEKSU,EDUKACJI SEKSUALNEJ,ANTYKONCEPCJI=NAJWIĘCEJ ABORCJI,ZBOCZEŃ JEST U KONSERWATYWNYCH OSÓB,DEWOTÓW,HIPOKRYTÓW,HOMOSEKSUALIZM,PEDOFILIA WŚRÓD KSIĘZY,W ZAKONACH TO PRZYKŁAD FAŁSZYWEJ MORALNOŚCI-(MIŁOSC DO MAŁYCH CHŁOPCÓW, DZIEWCZYNEK)WSRÓD NP. KSIĘŻY,ZAKONNIKÓW,ZAKONNIC TO PRAKTYCZNY PRZYKŁAD. BO KSIĘZA KOCHAJĄ DZIECI,SZCZEGÓLNIE NIE SWOJE.TAKŻE W CZĘŚCI PRAKTYCZNEJ? NAJGORSZE SA ZBRODNIE POD PRETEKSTEM DOBRA:PALENIE NA STOSACH,ZAGŁADA INDIAN,NIEWOLNICTWO MURZYNÓW ODBYWAŁO SIĘ POD PRETEKSTEM SZERZENIA „JEDYNIE SŁUSZNEJ WIARY” I ZBAWIENIA.TO BÓG STWORZYŁ CZLOWIEKA,SEKS I ….PORNOGRAFIĘ=BRAK EDUKACJI SEKSUALNEJ=NAJWIĘCEJ ABORCJI,ZBOCZEŃ JEST U KONSERWATYWNYCH OSÓB,NP.PEDOFILIA,HOMOSEKSUALIZM U KSIĘZY,W ZAKONACH.BRAK AKCEPTACJI WŁASNEGO CIAŁA,OBRZYDZENIE SEKSEM,POCZUCIE WINY POWODUJE NISKĄ SAMOOCENĘ=EFEKTY BRAKU EDUKACJI SELSUALNEJ=UDANE ZYCIE SEKSUALNE PODNOSI SAMOOCENE,PEWNOSC SIEBIE I POCZUCIE WARTOŚCIEFEKT BRAKU EDUKACJI SEKSUALNEJ I OBSESYJNEGO WSTRĘTU DO SEKSU=GWAŁCICIELE,MORDERCY SEKSUALNI BYLI WYCHOWANI W BŁĘDNYM POCZUCIU WSTYDU.ICH RELACJE SEKSUALNE BYŁY INSTRUMENTALNE,POZBAWIONE SZACUNKU DLA DRUGIEJ OSOBYIM BARDZIEJ RELIGIJNY KRAJ,TYM WIĘCEJ PEDOFILI,HOMOSEKSUALIZMU,GWAŁTÓW,ABORCJI,ZBOCZEŃ,NIEPLANOWANYCH CIĄŻ?
Podobnie jest z jedzeniem, obżarstwo to forma choroby, ale nie może przecież chodzić o to, aby przestać w ogóle jeść, bo to byłoby samobójstwo. Odrzucenie seksu nie grozi co prawda zgonem, ale jest reakcją skrajną i należy także uznać ją za stan chorobowy.Inaczej natomiast ma się sprawa z uzależnieniami, które pierwotnie nie warunkują naszych zachowań, na przykład palenie papierosów – jest jasne, że nie musimy w ogóle palić, aby zaspakajać jakieś biologiczne potrzeby, nasz organizm nie reaguje podobnie jak głód lub podniecenie. Dopiero skosztowanie rodzi uzależnienie.Należy więc rozgraniczać uzależnienia, pewnych możemy się pozbyć spokojnie, ale niektóre wymagają jedynie powrotu do równowagi. O ile silne doświadczenie erotomana może mu przynieść cenne doświadczenia (podobnie jak obżartucha),o tyle doświadczenie palacza jest zbyteczne, gdyż palenie nie należy do czynności potrzebnych w życiu, nie staniemy się przez to mistrzami w czymś innym.
A najwiekszy problem jest wówczas gdy spotka sie erotoman i erotuman.Pierwszemu jest zawsze za mało a drugiemu za dużo.Wkażdej innej konfiguracji jest OK.Może być np.-siedem razy po dwa razy osiem razy raz po raz po obiadku ze dwa razy i nad ranem jeszcze raz-i obie strony są zadowolone,nie myśla o żadnej potologii.W innym przypadku może być raz na gwiazdkę i raz na rocznice ślubu i olaboga ty ty erotomanie.A wogóle to z seksem jest jak z jedzeniem jak nabierze sie złych nawyków to można popaśc w anoreksję,bulimię albo jakiś wegetarianizm
każdy ma indywidualne potrzeby i sposoby ich zaspakajania , toteż nie będę tego komentować tylko jedno zdanie każdy kocha jak potrzebuje…. heh Kinga Ostra
Ta „glebsza wiedza” jest dla mnie dziwna, bo pomija sprawe pracy nad soba, nie tylko w kwestii seksu. Moze to smiesznie zabrzmi, ale starozytne pojecie cnoty to wlasnie taka sprawnosc charakteru zeby nie musiec sprawdzac wszystkich bledow na swojej skorze, a prace nad soba zaczynac dopiero gdy wszystko sie zawalilo…w ulubionej przez mnie zdroworozsadkowej wersji chrzescijanskiej moralnosci( Tomasz z Akwinu) wieksza wartoscia jest nie ulec pokusie niz ulec i potem sie pozbierac.
mozna nie pic, mozna nie jesc, mozna nie d…..c.. tylko po co zyjemy? po co zamiast cieszyc sie zyciem, w kolko sie umartwiac i rozpamietywac? wszak juz Salomon powiedzial ,ze im wiecej wiedzy tym wiecej cierpienia
Artykuł nudny niemożebnie. W tej chwili myślę o wąchaniu majtek noszonych 2-3 dni przez jakiegoś pracownika fizycznego (budowlańca, drogowca).
Sex czyli tzw ruchanie, to bardzo ee no tak, ale wejdzcie sobie na http://xiao-hangzhou.myminicity.com/ zobaczycie cos co zupelnie zmieni wasze spojrzenie!!! Tylko badzcie gotowi na zmiane…
j i p to w zasadzie jeden i ten sam szajc
nagozej być pracocholikiem a najfajniej sexocholikiem.
„To zresztą ciekawy problem poznawczy: czy potrafimy dojrzeć istotę czegoś przez sam pozytywny wglądy w to coś, czy dopiero poprzez kontrast? Czy aby dogłębnie poznać, a więc także zapragnąć dobra, musimy doświadczyć zła?”To niezwykłe, kiedyś sam nad tym myślałem, jednak te słowa stanowią dokładniejszy zapis moich myśli. Odpowiedź na pierwsze z nich: chyba nie, odpowiedź na drugei: chyba tak. Być może Bóg właśnie dlatego od samego początku na to pozwolił; mam nadzieję, że tak i że jest to dla nas, ludzi (w tym dla mnie), droga do lepszego poznania i docenienia dobra. Zresztą w Piśmie Świętym można znaleźć kilka przykładów grzeszników, którzy po nawróceniu stali się najgorliwszymi wyznawcami wiary w Boga (np. Maria Magdalena, Święty Paweł).Dziękuję Panu bardzo za ten artykuł. Napisał Pan, że nie jest ani duszpasterzem, ani psychoterapeutą – jednak w moim odczuciu i zgodnie z moimi definicjami obu tych pojęć jest Pan zarówno jednym, jak i drugim. Dziękuję.
A najlepsze jest określenie Kobieta jako naczynie Boga. I dobrze byłoby aby było czyste.
A ja mam kilka uzależnień i dobrze mi z nimi 🙂
Jestem uzależniony id alkoholu, na szczęście od wielu lat nie piję. Wiem, że przerwanie abstynencji groziłoby powrotem do picia nałogowego ze wszystkimi konsekwencjami, nawet tragicznymi. Czy zatem osoba uzależniona od seksu nie powinna żyć w seksualnej abstynencji do końca życia?…
Praktykujący, doświadczenie bezsilności nie pomija „sprawy pracy nad sobą”! Przeciwnie, jak można się przekonać podczas lektury Carnesa, mało jest chyba takich osób, które tak ciężko i z taką determinacją pracują nad sobą, jak zdrowiejący seksoholicy. Muszę przyznać, że do tej pory dla mnie „teoretyczne” i nieco staroświeckie pojęcie cnoty nabrało rumieńców i bardzo konkretnych praktycznych odniesień właśnie w kontekście tej walki z uzależnieniem. U Carnesa widać, co to znaczy „stała sprawność woli dokonywania dobrych wyborów”.Doświadczenie bezsilności jednakowoż, jak – wbrew wrażeniom Marcina – nieudolnie starałem się pokazać, albo konieczność doświadczenia bezwarunkowej miłości, o czym wspominała Diana, jest warunkiem wstępnym, by jakakolwiek praca i wysiłek mały sens.O wiele trafniej wyraża to Avenarius w poście, który przed chwilą znalazłem na forum dyskusyjnym portalu http://www.katolik.pl (w dziale „Katolicyzm”, a wątek dotyczy „V dogmatu”, czyli nigdy nie ogłoszonego dogmatu o Maryi jako współodkupicielce):http://www.dyskusje.katolik.pl/viewtopic.php?t=12276&postdays=0&postorder=asc&start=0Oto ten fragment:A ja tu właśnie jestem bardzo protestancki tzn. sądzę, że protestanci mają rację gdy mówią, że nie jest możliwe wejście w relację z Bogiem na zasadzie partnerstwa, które czasami ukrywa się pod zgrabną formułą „współpracy z łaską”. To sama zdolność do pracy jest łaską, którą można mieć, ale też której można nie mieć. Co więcej – Bóg prowadzi chyba ludzi poprzez to doświadczenie całkowitej niemocy, żeby człowiek nie wpadł w pokusę myślenia typu: „Jam to, nie chwaląc się, sprawił” W każdym razie Paweł Apostoł słusznie pisze wiele razy o niebezpieczeństwie chlubienia się, które Bóg usuwa poddając wszystkich nieposłuszeństwu. Moment rozpoznania faktycznej utraty kontroli nad życiem jest momentem nieodzownym do tego, by rozpoznać Boga jako Zbawiciela. Inaczej zawsze będzie On dodatkiem, choćby nawet Bardzo Wielkim Dodatkiem. Izajasz pisze o tym doświadczeniu bezsiły w mocnych słowach: Jak brzemienna, bliska chwili rodzenia wije się, krzyczy w bólach porodu, takimi myśmy się stali przed Tobą, o Panie! Poczęliśmy, wiliśmy się z bólu, jakbyśmy mieli rodzić; ducha zbawczego nie wydaliśmy ziemi i nie przybyło mieszkańców na świecie. Otóż „współdziałanie” może oznaczać możliwość spełniania czynów życia wiecznego, którą Bóg daje jako łaskę bezsilnemu grzesznikowi – wtedy OK. To byłoby coś pokrewnego słowom Pawła: Jesteśmy bowiem Jego dziełem, stworzeni w Chrystusie Jezusie dla dobrych czynów, które Bóg z góry przygotował, abyśmy je pełnili. Jeśli jednak ma oznaczać coś, co ja zrobiłem, by łaskę otrzymać, jakąś moją aktywność, która sprowokowała Boga do zbawienia mnie, jakiś joint venture – wtedy jest schowaną pod teologicznymi formułkami odmową wejścia w rzeczywistość krzyża. Paweł pisze, że zostaliśmy pojednani, gdyśmy byli nieprzyjaciółmi Boga – zero jakiejkolwiek współpracy. Tak samo obrazy snu i śmierci, które są używane na oznaczenie stanu, w którym Bóg zastaje grzesznika, gdy rozpoczyna dzieło zbawienia są w moim pojęciu przede wszystkim skierowane przeciw idei, że nad zbawieniem wypracowujemy z Bogiem wspólnie. I nie ma tutaj nic do rzeczy, gdy przyznajemy, że nasz udział jest bardzo mały, a udział Boga bardzo duży. To w ogóle nie o to chodzi.To bardzo mądre i trafne słowa. Mówią o istocie chrześcijaństwa i są bardzo zbieżne z doświadczeniem uzaleznionych – ciekawe, prawda? Nawiasem mówiąc, polecam posty Avenariusa na Katoliku – niezwykle przenikliwego księdza, niedotkniętego, mam wrażenie, w ogóle przez myślenie ideologiczne. Przy okazji polecam też posty MagCzu (także na Katoliku, i także we wspomnianym wątku)) – byłej ateistki, której trzeźwa i mocna wiara mi od dawna imponuje. Jeśli rację ma siostra Bałchan (patrz: rozmowa o miłości pt. „Fragment świata”; link obok), że niebo przypomina kafejkę z jazzową muzyką, i jeżeli udałoby mi się dostać stolik z Avenariusem i MagCzu, to jak chcę do nieba 🙂
> Moment rozpoznania faktycznej utraty kontroli nad życiem jest > momentem nieodzownym do tego, by rozpoznać Boga jako > Zbawiciela. …Takie rozumienie chrześcijaństwa mnie przeraża. Być chorym, bezsilnym, uzależnionym jako właściwa postawa chrześcijańska. Nie, dziękuję.
> …Takie rozumienie chrześcijaństwa mnie przeraża. Być> chorym, bezsilnym, uzależnionym jako właściwa postawa> chrześcijańska. Nie, dziękuję.Ta postawa jest często nie tyle „właściwa”, co adekwatna. Dlatego jest wyzwalająca – wszak to prawda nas wyzwoli. Wycięłaś z cytatu coś ważnego. Tak on brzmiał:> Moment rozpoznania faktycznej utraty kontroli nad życiem > jest momentem nieodzownym do tego, by rozpoznać Boga > jako Zbawiciela. Inaczej zawsze będzie On dodatkiem, > choćby nawet Bardzo Wielkim Dodatkiem.Jednak i dla mnie teza, iż rozpoznanie Boga jako Zbawiciela wymaga wcześniejszego zabrnięcia na bezdroża i uświadomienia sobie tego, jest za mocna. Myślę tu zaraz o postaciach tych świętych, którzy nie mieli za sobą spektakularnego nawrócenia w stylu świętego Pawła. Wychowani w wierze i od najmłodszych lat dziwnie świadomi swojego uzależnienia od Boga, lękający się najmniejszych własnych kroków samopas. Od podszewki ich wyznania brzmią trochę jak monotonne biadolenie, a z wierzchu są silni, niezłomni i oryginalni.Nie wiem, czy słuszne jest przekonanie wyleczonego seksoholika, że seks „znaczy dla niego więcej” niż dla tych, którzy nie przeszli przez jego kłopoty. Paweł pisał, że tam gdzie obficie rozplenił się grzech, jeszcze obficiej rozlała się łaska. W tym sensie seksoholik ma rację. Tylko czy nie jest to racja wyłowionego topielca, że pływanie „więcej dla niego znaczy” niż dla innych. Rozmaicie bywamy kuszeni i rozmaicie grzeszymy, rozmaicie Bóg interweniuje w nasze życie. Najwięcej łaski otrzymamy tam, gdzie najwięcej nakiepściliśmy; tam odczujemy największą wdzięczność i z naszego punktu widzenia ten obszar stanie się „wartością”. Ale przecież nie sam w sobie, ale właśnie dzięki łasce. Uważałabym, by się nie zagalopować i nie twierdzić, że ten, kto nie nagrzeszył, pozbawił się jakiejś wartości. Czy święty Paweł cieszył się kiedykolwiek, że prześladował Kościół Boży?
Uzależnienie jako wartość?Jaka wartość?I co do tego ma religia?Erotomania to po prostu choroba psychiczna,a erotomani obu płci są niezwykle toksyczni.Na dodatek często nie są w stanie zaakceptować poglądów potencjalnego partnera,tutaj rozbieg potrzeb będzie inny.
Czy Ten Bóg bawi się ludzkością jak w jakimś z góry wyreżyserowanym teleturnieju? Rozpoczynając swą zabawę w ludzkość nie znał jej końca? Wymknęła się spod kontroli? Czy jest łasy ludzkich czołobić i wychwalań? Chyba nie, próżność wszak jest cechą ludzką. Dlaczego posługiwanie się rozumem prowadzi do ateizmu? Czy na rzeczy, których nie da się potwierdzić naukowo, empirycznie trzeba znajdować wytłumaczenia boskości? Wiary starożytnościn upadły po tysiącach lat, czy chrześcijanizm podzieli ich los? Spoglądając wstecz na 20 wieków jego istnienia łatwo wykazać do czego zostało użyte, do gromadzenia dóbr doczesnych, wpływu na politykę, zdobywaniu władzy, niewoleni tzw. „owieczek” i życia z ich pracy. I tak z kólka rybackiego zgromadzono majątek, o którym mafia może jedynie marzyć, a macki kleru sięgają najdalszych zakątków dżungli. A Jezus mawiał co cesarskie cesarzowi, a co boskie Bogu. A historia zjednała kler z cesarzami. Czy zatem ktoś z nich, z tych którzy tak wypatrzyli wiarę ma szansę dostąpić zbawienia? A może stosy znów zaczną płąnąć by ułatwić niepokornym drogę do Domu Ojca?
Dopiero dziś odkryłem Pana blog i mam takie spostrzeżenia odnośnie działania grzechu i innych spraw poruszanych w ostatnich Pana wpisach:Jak chodzi o masturbację i grzech to chciałem zaproponować pewne „techniczne” (systemowe) podejście. Ogólnie prawdy ewangeliczne postrzegam, jako naukę o najlepszym systemie życia, jaki „wymyśliła” ludzkość. O grzechu, jako takim lubię myśleć, że jest to czyn wewnętrznie sprzeczny, to znaczy taki, który działa w istocie na niekorzyść tego, kto ten czyn popełnia, choć nie znajduje sił by działać inaczej i przestać sobie szkodzić. Myślę, również, że grzech nie szkodzi bezpośrednio Bogu, choć w pewien sposób oddziałuje niekorzystnie na życie, jako całość stworzenia i skutkuje niedobrze na to co dla Boga jest obiektem troski.Jeśli popatrzymy na rolę, jaką pełni seks w systemie życia to (bardzo z grubsza i dla uproszczenia) jest on najważniejszą siłą, która każe łączyć się ludziom w pary a potem nieść ciężar bycia razem, wzajemnej troski, oddania, wychowywania dzieci. Co do działania systemowego masturbacja, więc czyni życie samotne znośniejszym a w małżeństwie osłabia motywację do szukania zgody w razie kłótni lub do zwiększania codziennych, bieżących starań… W tym kontekście samotna 30 letnia kobieta, gdy wystawi się na ciśnienie pożądania seksualnego a nie rozładuje je łatwiej znajdzie partnera do małżeństwa. W tym sensie masturbacja potencjalnie utrudnia znalezienie tego jedynego. Gdy już się go znajdzie i małżeństwo stanie się faktem to masturbacja niszczy wzajemne oddanie. Upraszczając i nieco banalizując mężowi może się nie będzie chciało pomóc żonie w robieniu zakupów a żonie może nie będzie się chciało przygotować kolacji.Zupełnie innym pytaniem jest, po co jednak Bóg dopuścił na tym świecie grzech? Czy grzech może być dobry? Przykładowo mamy przykazanie – nie zabijaj. Wolno jednak zabijać wroga na wojnie, wolno zabijać w obronie własnej. Bóg pomimo jednoznacznego przykazania dopuścił zabójstwo do systemu życia. Paradoksalnie w określonych sytuacjach zabójstwo (odebranie życia) wzmacnia życie. Zatem zabójstwo na wojnie lub w obronie własnej jest dobre albo przynajmniej uprawnione… nie jest grzechem.Spróbujmy odpowiedzieć na pytanie, po co Bóg na tym świecie dopuścił masturbację? Wszak nie dopuścił do istnienia, dajmy na to… smoków. Widać nie były potrzebne. Czy zatem są do pomyślenia sytuacje, w których masturbacja może być dobra? Kierując się logiką zabójstwa w obronie własnej, które paradoksalnie wzmacnia życie powinniśmy zapytać… skoro masturbacja generalnie osłabia związki to czy może w określonych sytuacjach te związki wzmacniać? Uważam, że tam gdzie je wzmacnia to jest dobra. Wzmacniać może w sytuacji, gdy przykładowo małżonkowie są obdarzeni różnymi temperamentami seksualnymi, w czasie dłuższej rozłąki, tak częstej obecnie wśród Polaków pracujących za granicą itd.
Wszystko co ludzkie nie jest mi obce,tylko nie w nadmiarze,jeśli chodzi o uzależnienie to też jest ludzkie,nie musi byc warością ale jest rzeczywistością z którą żyjemy chociaż nie musimy,takie życie,taki świat,taki człowiek.
Artusie, dobre słowo, żeby nie było, że tylko tu krytykuję:Napomknąłeś o anoreksji – pisałam o niej w jednym z komentarzy pod wcześniejszymi wpisami; cieszę się, że cię to zainspirowało – czekam z ciekawością, aż rozwiniesz temat. Być może nie różnimy się aż tak bardzo w poglądach, może patrzymy na tę samą rzecz z dwóch stron: np. oboje dostrzegamy, że Kościół zdaje się traktować ludzi jak seksoholików, z tym że ja uważam takie traktowanie za kompletny absurd, a ty starasz się w nim znaleźć ślad czegoś pozytywnego.Chciałabym rzucić jeszcze jeden pomysł do przemyślenia, choć trudno mi go jeszcze ubrać w słowa: Kultura zmienia się z upływem dekad i wieków, jak również jest różna w różnych zakątkach świata. Chodzi mi ostatnio po głowie, że dziwaczne zakazy dotyczące seksualności, a datujące się jeszcze ze starożytności lub średniowiecza – są odpowiedzią na ówczesne obyczaje. Być może były czasy, gdy mężczyźni czuli się uprawnieni do uprawiania zwierzęcego seksu ze wszystkim co się rusza – i wtedy surowe zakazy były odświeżającą innowacją. Jestem wręcz pewna, że były czasy, gdy kobiety z różnych powodów wymagały o wiele silniejszej ochrony niż dziś. (Na przykład, czy ktoś z was zastanawiał się nad tym, że gdy przez tysiąclecia nie istniała ginekologia, to kobiety mogły potwornie cierpieć z powodu schorzeń, które dziś są banalne i uleczalne w kilka dni? „Kobieta cierpiąca na upływ krwi” to tylko czubek góry lodowej… Chylę czoła przed ewangelistą, że o tym napisał. Chętnie wymieniłabym tu kilka rodzajów innych dolegliwości kobiecych, ale waham się, by nie urazić czyjejś konserwatywnej wrażliwości – nie wiedzieć czemu do dziś choroby kobiece uważane są za temat obrzydliwy.) Wracając do głównego wątku, w tym wszystkim zastanawia mnie, jak to jest, że w dzisiejszych czasach nakazy i zakazy dotyczące seksualności tak bardzo rozjeżdżają się z realiami. Dawniej tak chyba nie było.
Witam! Zabieram po raz pierwszy głos i chciałbym coś od siebie dorzucić. Uzależnienie od czegokolwiek rozumię jako robienie czegoś w różnych sytuacjach, często mechanicznie bez zaangażowania bez „feelingu”. Myślę, że ciężko doszukać się w tym jakiejś pozytywnej wartości. To tak z jedzeniem dobrze przestrzegać jest pewnych rutuałów jak estetyka, odpowiedni nastrój, staranność przygotowania posiłków z dobrych składników itd. w przeciwieństwie do uzależnienia rozumianego jako byle co, byle jak, byle gdzie
ech, czytając komentarze pozostawione przez szacownych czytelników jakoś nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to jednak trochę temat dla wielu trudny bardzo obcy. W każdym razie bije po oczach niezrozumienie problemu. No chyba, że to jeden wielki zgryw, taka opcja oczywiście też jest możliwa.Sprawa uzależnienia od zachowań seksualnych (bo to przecież nie chodzi wyłącznie o samą czynność współżycia) jest jednak bardzo delikatna. Sam zainteresowany musi mieć w sobie pragnienie przemiany, ustawienia seksualności na właściwym miejscu (bo gdy ma się problem, to siedzi sobie ona i terroryzuje życie z samego tronu osobowości).Warto też przemysleć, czy zamiast mówić o uzależnieniu, nie lepiej używać słowa 'niedojrzałość’. Myślę, że to bardziej porządkuje i ułatwia orientację w problemie, bo jednak widzi się wtedy człowieka w całości, łatwiej też nadać kierunek rozwiązywaniu problemu.pozdrawiam!
seksoholizm czy erotomania to nałogi trudne do zwyciężenia. Ja z tym się borykam ale wierzę to że Bóg mnie z tym nie zostawi, że pomoże mi przezywciężyć to zło i doda mi sił do codziennej walki
również mam z tym problem tylko ja nie opieram się tylko na wierze w Boga – korzystam również z pomocy specjalisty – Tobie również polecam. Jeżeli masz jakieś pytania, śmiało pisz, odpowiem na każde.