W poprzednim wpisie próbowałem pokazać trudności w docieraniu do autentycznego doświadczenia moralnego, które pozwalałoby małżonkom w pełni utożsamić się z nauczaniem Kościoła w dziedzinie etyki małżeńskiej. Przy okazji zasugerowałem, że takie trudności są powszechne (mówiłem jakby „w imieniu” wierzących małżonków). Faktem jest, że wiele małżeństw rzeczywiście ma z tym kłopot. Ale czasem spotykam w internecie także świadectwa małżeństw, które, jak się wydaje, bez większych problemów akceptują nauczanie Kościoła i są szczęśliwe. Jak to więc jest?
Najpierw fragment takiego świadectwa ze wspomnianego już przeze mnie forum:
Nie wiem, może mam to „szczęście”, że rozmaitych traumatycznych, że tak powiem, przeżyć już w życiu trochę miałam, więc zmieniła mi się diametralnie skala porównawcza. Dla mnie nie jest problemem oczekiwanie trzech tygodni na fazę niepłodną. Są duuużo gorsze rzeczy w życiu, na które trzeba czekać. M.in. doświadczyłam strachu, bólu i oczekiwania na wyniki z onkologii bliskich mi osób i to miesiąc w miesiąc przez parę lat, co to znaczy wstawać do chorej osoby parę razy w nocy przez parę lat, przewijać, myć, zmieniać pampersy, karmić odżywkami, witaminkami, soczkami… itd. zupełnie jak małe dziecko, widziałam jak odchodzą młode osoby, jak odchodzi mój Tato itd., Widziałam ból moich przyjaciół, których dzidziuś urodził się z nie do końca ukształtowaną rączką, i innych, którzy czekają już trzy lata na dziecko i nic… to jest dopiero prawdziwe oczekiwanie… To są naprawdę trudne sprawy, których nikomu nie życzę doświadczać, ale czasami warto spojrzeć trochę z boku na swoje uczucia i problemy… i dziękować Bogu za to, co się ma… i rozwijać to, co się posiada… i prosić, żeby do tych „małych, codziennych problemów” też zaglądał i pomagał je rozwiązywać…
To przejmujące słowa. Cierpienie, na które jesteśmy skazani, na pewno zmienia naszą skalę porównawczą. W artykule, publikowanym w Tygodniku na Wszystkich Świętych, napisałem, że cierpienie, choć samo jest czymś złym i chorym, potrafi leczyć nas z różnych duchowych chorób – taki dziwny paradoks naszej zwariowanej rzeczywistości. Ale czy przywraca nam zmysł moralny?
Na pewno nas hartuje – sprawia, że potrafimy więcej znieść, skłonni jesteśmy do większych poświęceń. Zapewne także wzmacnia naszą odporność na pokusy, np. na pokusę opuszczenia kogoś w chorobie. Natomiast nie jestem pewny, czy potrafi wskazywać, co jest moralnie dobre, a co złe. Czym innym jest bowiem umieć cierpliwie znosić ofiary wymagane przez moralne zobowiązania, a czym innym jest rozumieć, że dane zobowiązanie ma moralny charakter i wymaga ofiary. Przy czekaniu na wynik badań onkologicznych nie ma co rozumieć, po prostu truchlejemy z niepokoju. Przy przedłużającym się w nieskończoność czekaniu na fazę niepłodną jest co rozumieć, więcej – rozumieć trzeba, gdyż bez rozumienia taka ofiara, choć zdawać by się mogło – niewielka, może jednak być niszcząca.
Sądzę, że zakładać z góry sens cierpienia można tylko wtedy, gdy jest ono nieuchronne. Gdy nie jest nieuchronne, mamy obowiązek badać, czy cierpienie ma sens, np. czy rzeczywiście stanowi w danych okolicznościach moralny wymóg. Przyjrzyjmy się sytuacji, która to wyraźnie pokazuje:
Świadkowie Jehowy wierzą, że Bóg zakazuje przetaczania krwi. Ta wiara odwołuje się do pewnych fragmentów Biblii, w których krew postrzegana jest jako siedlisko życia, a przecież Panem życia jest tyko Bóg (Rdz 9,4; Kpł 17,10-16; Dz 15,20). Zatem krew jest nienaruszalna, tak jak życie, bo „należy do Pana”. Dzięki nauce wiemy dzisiaj, że zjawisko życia jest jednak bardziej skomplikowane. Ale nawet oświeceni wiedzą na temat biologicznej roli krwi zbyt szybko nie obnośmy się ze swoją wyższością. Przypomnijmy sobie, do jakiej symboliki odwołał się Jezus ustanawiając Eucharystię – czy nie do symboliki krwi jako do źródła życia?! Nie łatwo zatem precyzyjnie rozeznać, do czego moralnie zobowiązuje nas świadomość świętości życia.
Parze Świadków Jehowy umiera dziecko. Życie może mu uratować jedynie transfuzja krwi. Jego rodzice jednak nie godzą się na nią, bo święcie wierzą, że byłoby to złamanie Bożego zakazu – uzurpowanie sobie władzy, która do nas nie należy. Dziecko umiera – jego rodzice po ludzku bardzo cierpią. Ale jestem w stanie sobie wyobrazić, że czerpią duchowe pocieszenie ze swojej silnej wiary. Nawet wydaje się, że mogą głęboko w duchu radować się, iż nie ulegli tej „strasznej” pokusie wyboru życia dziecka przeciwko Bogu.
Żeby było jasne: uważam ich decyzję za koszmarną pomyłkę – z szacunku do świętości życia nie wynika zakaz przetaczania krwi, choć rozumiem „mechanizm”, który do takiego myślenia prowadzi. Intryguje mnie to, że możemy sobie wmówić jakąś prawdę pociągającą poważne konsekwencje. Czy taka wmówiona „prawda”, która w rzeczywistości mija się z prawdą, potrafi uczynić człowieka autentycznie duchowo spełnionym i szczęśliwym?
Jeśli by tak było, oznaczałoby to, że w gruncie rzeczy sama prawda nie jest istotna, istotna jest siła przekonania. Ale wtedy wali się wszystko: natchniony esesman, mordujący wszystko co się rusza, mógłby być człowiekiem autentycznie spełnionym – byleby silnie wierzył w to, co robi.
Mam nadzieję, że widać już, jak ważna jest dyskusja, której celem jest docieranie do prawdy. Pewne sytuacje są oczywiste – w nich doświadczamy bezpośrednio prawdy moralnej (jak choćby wspomniane owe siedmioletnie czekanie na siebie moich znajomych). W innych doświadczenie moralne nie jest zrazu wyraźne – trzeba do niego mozolnie docierać. Tak jest, jak mi się wydaje, z problemem kary śmierci, antykoncepcji czy in vitro. Wtedy musimy rozmawiać. Innej drogi nie ma.
No właśnie! I teraz stajemy przed taką kwestią: jeśli nauczanie Kościoła na tematy seksualne to taka „wmówiona” prawda, jak kwestie transfuzji u Świadków Jehowy, to co jest prawdziwe? Jak działa Duch Święty w kwestii utrzymywania prawdziwości nauki Kościoła? – ponawiam pytanie, nad którym się nie zastanowiliśmy… Bo skoro tak trudno odróżnić prawdę „wmówioną” od autentycznej, to nawet to, co dla nas najważniejsze, czyli Zmartwychwstanie Chrystusa, może być prawdą „wmówioną”… i nie mamy żadnego punktu, na którym moglibyśmy się oprzeć…
Takie wlasnie nonsensy pojawiaja sie, gdy wiare w Boga stawia sie na rowni z nauczaniem Magisterium, ludzka doktryna czy ideologia …
I odwrotnie – gdy wiary w Boga nie opiera się na tym, co przekazuje Kościół, czyli ludzie, którzy z Bogiem żyją, można bardzo szybko stworzyć sobie Boga po swojemu, takiego bezpiecznego, oswojonego, który będzie pozwalał już nie tylko na antykoncepcję, ale także na aborcję, na drobne kradzieże, oszustwa, kłamstewka, egoizmy…
Jezeli ci ludzie naprawde z Bogiem zyja, to zgodzilbym sie z tym …
Problem polega na tym, że albo Kościoła słuchamy całościowo (czyli uznajemy, że tak, że te osoby z Bogiem żyją, i że Duch Święty działa w tym, co nazywa się kościołem), albo sami dobieramy sobie, na podstawie naszego sumienia, czego należy słuchać.Ja mogę powiedzieć o sobie, że żyję w napięciu między jednym a drugim. Nie sprzeciwiam się głosowi Magisterium, staram się postępować ortodoksyjnie, i szukać Prawdy w tym nauczaniu – a jednocześnie podzielam wątpliwości wielu osób wypowiadających się tutaj, i słabo rozumiem nauczanie Kościoła w kwestii NPR. Tylko że, mimo podzielania tych wątpliwości, wydaje mi się, że istnieją niestety wybory, które są zerojedynkowe. Albo zdecyduję, że przy wątpliwościach rozstrzygam na korzyść Kościoła, albo – że na korzyść mojego, niepewnego sumienia. Jeżeli rozstrzygam na korzyść Kościoła, może sam siebie „bezsensownie” ograniczam; jeżeli rozstrzygam na korzyść mojego sumienia, stawiam je ponad głosem Kościoła, a to może doprowadzić mnie do zanegowania każdej prawdy, którą Kościół głosi, tak jak mówiłem – włącznie ze Zmartwychwstaniem. Już nie mówiąc o tym, że wystawiam się na ryzyko potępienia.To naprawdę nie jest prosta sytuacja, może dla mnie jeszcze jest stosunkowo łatwa, ale rozumiem, jak trudna musi być dla małżeństw, które nie dają sobie rady z etyką antykoncepcyjną.Być może wyjściem jest mistyka. Może w perspektywie bliskiego kontaktu z Bogiem faktycznie pewne sprawy stają się bardziej zrozumiałe, a brzemiona lżejsze?…Nieraz chciałbym zapytać osoby na tym blogu, jak się modlą, jak wygląda ich relacja z Bogiem…
Co coz, wielki Akwinata polecal w takich sytuacjach zdac sie na glos sumienia …. nawet, jezeli oznaczaloby to (pozorne) odejscie od Boga i religii.Opierajac relacje z Bogiem na ludzkich autorytetach, zbyt latwo stwarzam sobie bozka. Bog, ktorego nie spotykam w sposob indywidualny, nie istnieje. Nastepna konsekwencja relacji czlowiek/Bog jest wzajemne zaufanie, bez ktorego milosci Bozej wyobrazic sobie nie sposob. Milosc i zaufanie z kolei niwecza lek przed grzechem i przed potepieniem ….
Zgadzam się. A jednak Kościół nauczania Akwinaty w tej kwestii nie przyjął. Mnie to może boleć (i boli – bo jednak w swoim sumieniu nie zawsze jestem w stanie zgodzić się z Magisterium), a jednak w praktyce widzę, że może to nie jest takie głupie, że mamy się na czymś jeszcze opierać poza sumieniem (w tym przypadku na Magisterium) – bo widzę wokół masę ludzi, u których odejście od Kościoła przekłada się na regularne czynienie zła. Natomiast niewielu, jeśli w ogóle widzę takich, którzy odchodzą od Kościoła w stronę, w którą kieruje ich sumienie – i widać w ich życiu więcej ewangelicznych owoców. Czy człowiek nie ma jednak w sobie czegoś takiego, że gdy pokazać mu palec, to chce całą rękę? Czy nie jest wyjątkowo łasy na grzech? Czy nie popada weń niepostrzeżenie? Czy Magisterium jako takie nie jest jednak konieczne?…
Daleki jestem od negowania roli Magisterium czy zgola papiestwa. Problem zaczyna sie jednak tam, gdzie oficjalna nauka zaczyna byc absolutyzowana, a dysydenci wykluczani.Oczywiscie, ze wolnosc oznacza pokuse zla, zla ktore staje sie czasem jednak tylko bardziej widoczne. Przykladem moze byc wzrastajaca liczba rozwodow w ostatnich dziesiecioleciach. Czy oznacza to, ze dawniej w rodzinach nie bylo malzenstw z wyrachowania, przemocy wobec kobiet, wyzysku, gwaltow, nieszczesc ? Bynajmniej … Tylko wszystko dawniej zamiatalo sie ladnie pod dywanik, a w niedziele dreptalo sie wspolnie na pokaz do kosciolka ….
Ciekawa dysputa!Jeśli mogę się wtrącić to (pisałem już o tym ) ja nzywam to faryzeizacją Kościoła. Najpierw był Chrystus i czysta, żywa ewnagelia. Powiedział wyrażnie, że grzech wypływa z serca człowieka i żadne zewnętrzne środki ni mogą być grzeszne same w sobie (np. antykoncepcyjne) tak jak nie może być grzechem spożywanie wszelkich pokarmów. Wszystko zależy od nastawienia małżonków, co oznacza, że można sobie wyobrazić małżeństwo stosujące NPR i popełniające grzech antykoncepcji jeżeli robią to ze strzchu przed przyjęciem potomstwa. I odwrotnie. Można sobie wyobrazić stosowanie środków antykoncepcyjnych z czystej miłości do partnera (np. zalecenie lekarza o stosowaniu prezerwatywy w czasie leczenia chorób przenoszonych drogą płciową) jak również z czystej miłości do dziecka, które się ma począć (np. zalecenie lekarza o wstrzymaniu się z poczęciem do poprawy stanu zdrowia żony, żeby dziecko mogło się urodzić zdrowe).Ale potem zaczęto faryzeizować naukę Chrystusa, ukonkretniać grzeszne czyny, uogólniać nakazy i zakazy na całą wsopólnotę a przecież każdy jest inny – no i mamy pasztet!Pozdrawiam,
No, ale jeżeli uznamy, że Kościół to faryzeusze, to jaką ma w ogóle wartość to, czego on naucza? I – powtórzę po raz setny -czy w takim razie Duch Święty w Kościele w ogóle działa, jeśli tak, to jak? Jak daleko możemy się posunąć mówiąc o faryzeizacji? Czy możemy pozwolić sobie na to, by całkowicie samemu decydować o ważnych sprawach moralnych?
Bog objawia sie w grzesznikach … czy to cos nowego ?Jako ludzie wolni ponosimy odpowiedzialnosc za nasze decyzje.Czy podejmujemy je sami ? Hm …. To temat odwiecznego sporu. Mamy przeciez Koscioly, okreslony kontekst kulturowo -spoleczny.Jacques Derrida twierdzil np., niewatpliwie pod wplywem E. Levinasa, ze kazda nasza decyzja jest pasywna decyzja drugiego w nas …
Może trochę za ostro napisałem…Ja nie neguję nauki Kościoła! Zresztą staram się być Jego wiernym sługą. Natomiast mam chotę zanegować niektóre jego nakazy i zakazy – a to, wydaje mi się, jest różnica. W Kościele jest wiele przykładów życia w świętości, wiele świadectw a nawet zachowań nielogicznych (św. Franciszek, Matka Teresa i wielu innych Bożych „Wariatów”). Ale to są Świadectwa Wiary, wypływające z serca. Żadne zachwanie nielogiczne (a wielokrotnie na tym blogu wskazywano na nielogiczność nakazu antykoncepcji) nie może być narzucane. To tak jak z celibatem. To piękne wyzwanie i modlę się za wszystkich, którzy je podejmuję – ale niechby kto próbował mnie do tego zmusić!Nauczanie, głoszenie Dobrej Nowiny, wskazywanie drogi – TAK. Niezrozumiełe nakazy – to właśnie nazywam fryzeizacją.
Tak się modlę:Ty, Panie , znasz mnie jak nikt inny. Tłumaczyłam księżom nie raz, o co to chodzi w tych kłopotach z NPR i tylko powiększało to moje rozgoryczenie i nie dawało poczucia ulgi i radości, jaką powinna przynosić spowiedź. Będę teraz polegać bardziej na swoim sumieniu i kobiecej intuicji. Dla dobra małżeństwa i spokoju męża, który jeszcze mniej rozumie z tych zasad niż ja. Proszę Cię pokornie o spokój ducha i radość życia, bo to teraz najbardziej mi potrzebne. Możesz mnie potraktować jak Samarytankę, pogankę, kogoś spoza Twojego najbliższego kręgu. Ulituj się nade mną .Od czasu do czasu, gdy będę czuć się bardziej na siłach, znowu powiem o tym problemie w konfesjonale. Dziękuję Ci za to doświadczenie niezrozumienia i upokorzenia, które spotkało mnie przy tamtych spowiedziach. Chociaż nic z tego nie rozumiem, na dziś widzę w tym takie dobro, że bardziej rozumiem ludzi, którzy od Kościoła odeszli. Może będę dla nich lepsza?
Jestem z Tobą, Niezapominajko, w tej modlitwie. Dziękuję.
DEO GRATIAS
Jarema! A może ty w swoim rozumowaniu pomijasz jedną rzecz?Bo ty mówisz tak, jakby Duch Święty oświecał Kościół, ale nie ciebie.A przecież ty też jesteś Kościołem. Dlaczego uważasz, że pomysły wąskiego grona teologów są natchnieniem Ducha Świętego, natomiast twoje własne wątpliwości nie pochodzą od Ducha Świętego? A może to właśnie ciebie (i setki milionów katolików) Duch Święty natchnął, a nie tych mądrych teologów (których jest co najwyżej setki tysięcy)? Skąd wiesz, do kogo w Kościele Duch przemawia bardziej?
Pytanie jest dobre, no bo czasem pojedyncze osoby wiedzą lepiej niż Magisterium.Ale właśnie – jak to odróżnić? No bo jednak powrócę do tego, co mówiłem wcześniej: jeśli konsekwentnie stosować to, co mówisz, to Duch Święty niektórym pozwala na dokonanie aborcji, eutanazji, drobnych kłamstw, innym pozwala na mówienie, że Chrystus tak naprawdę nie zmartwychwstał, że istnieje tylko Jego idea… na różne rzeczy pozwala ludziom ich sumienie, nie wspomagane głosem z zewnątrz…Więc pytanie: skąd to wiemy, gdzie działa Duch?
> Więc pytanie: skąd to wiemy, gdzie działa Duch?Może po owocach?
Gościówa „wyjęła mi to z ust”.Tylko po owocach… A na owoce trzeba czekać długo i dlatego często bardzo długo nie wiemy, jakie co przyniesie skutki. I nawet wychowując dzieci ciągle bijemy się z myślami: przycisnąć- odpuścić, pozwolić na jakąś kolejną samodzielność czy nie. Wychowuje się do wolności, nie do posłuszeństwa. Cenię te sytuacje, gdy mimo ostrzeżeń dziecko robi coś inaczej, bo nieraz wynikało z tego coś dobrego… I teraz zaczyna być widać, że wszystkie są bardzo dobre, są między ludzmi i tylko słyszę pochwały… To, że dzieci są bardzo dobre i cała rodzina dobrze funkcjonuje to jest chyba właśnie ten owoc? Ale gdy powiedziałam też o tym księdzu, po wcześniejszym usłyszeniu od niego bardzo ostrych słów za moje wątpliwości co do NPRu, usłyszałam : to bardzo dziwne… Jakby mu się coś nie zgadzało. Wiem, że wszystko zawdzięczam Bogu, że mogło różnie być. Dużo spraw „zostawiałam na ołtarzu” i jestem pewna, że On to załatwiał.Dziękuję Panu Arturowi, że mogę „uwolnić” tu moje prawdziwe myśli. Internet jest cudowny. To moje pierwsze wejście w ten wolny świat, dlatego wybaczcie mi moją gadatliwość i może za dużą szczerość.
Na pewno. Tylko czy my jesteśmy w stanie zobaczyć wszystkie owoce, czy jesteśmy w stanie uwolnić się od pozorów. Piszę o tym, bo nieraz byłem zachwycony czyimś „ewangelicznym życiem”, a gdy się przyjrzałem bliżej, dostrzegałem, że to był, niestety, tylko lukier…
Jest Pan maksymalista ? Czy wlasnie jako chrzescijanie nie powinnismy zyc z poczuciem wlasnej niedoskonalosci ?Lukier czy Luther :), wlasnie zbliza sie kolejna rocznica Reformacji, swieto ewangelickie u nas w Niemczech. Wydaje mi sie, ze ta postac, ktora w opinii niektorych zasluguje na to, by zostac przez KK co najmniej rehabilitowana, uosabia wszystkie sprzecznosci, z ludzkim dzialaniem zwiazane ….
Nie jestem maksymalistą. Tylko, że o niedoskonałości możemy mówić wtedy, kiedy wiemy, co jest doskonałością. A o to właśnie pytanie można zadać własnemu sumieniu, ewentualnie wspomaganemu w takim czy innym stopniu przez Magisterium.Nota bene bardzo trudno jest żyć z poczuciem własnej niedoskonałości, gdy musimy godzić się z twardo sprecyzowanym przez Kościół podziałem na grzech śmiertelny i powszedni (wszystkie grzechy seksualne – „ex genere suo grave”). Łatwo jest godzić się ze swą niedoskonałością, gdy jesteśmy w Kościele, w stanie łaski uświęcającej. Wtedy możemy powiedzieć sobie: Panie Boże, jestem grzesznikiem i wiem o tym, ufam, że mnie z tego wyprowadzisz. Ale gdy jestem w takiej sytuacji, że popełniam grzech śmiertelny i wiem, że jeśli umrę w takim stanie, to będę najprawdopodobniej potępiony?Ja przyznaję się do tego lęku, i uważam, że w świetle nauki Kościoła jest on uzasadniony. Bo gdybyśmy nie bali się potępienia za antykoncepcję, czy tak naprawdę tyle emocji budziłyby w nas te dyskusje? Nie, robilibyśmy nadal to, co podpowiada nam sumienie. Tymczasem tu Kościół mówi w miarę jasno: „”Stosujesz antykoncepcję lub stosunek nie kończący się osławioną 'spermą w pochwie'” = „wyłączasz się ze społeczności Kościoła”. A wyłączenie się ze społeczności Kościoła oznacza życie, w którym zbawienie jest dużo mniej prawdopodobne (żeby nie powiedzieć – skazane na potępienie).I gdzie tu może być miejsce na akceptację siebie jako grzesznika? (czyli spokojne uznanie, że jestem grzeszny, ze zwróceniem się ku Bogu w nadziei, że On mnie z tego wyciągnie – bez tego uznania miotamy się we własnym perfekcjonizmie…).Myślę, że warto skonkretyzować swoje założenia. Jeżeli stanowisko Kościoła budzi mój sprzeciw, to tylko w tym jednym. Nie w tym, że NPR jest lepsze od antykoncepcji i bliższe zaufaniu Bogu. Bo co do tego nie mam wątpliwości, jestem skłonny uwierzyć i przyjąć, że jest faktycznie bliższe otwarciu na Boga i na życie. Co do zasady nie mam wątpliwości. Natomiast jestem w stanie postawić się w sytuacji człowieka, któremu na barki zostaje położony ciężar, którego on nie może unieść, człowieka, którego sumienie mimo starań pozostaje sprzeczne z nauką Kościoła. I to, że ten człowiek musi żyć w ciągłym zagrożeniu potępieniem, budzi we mnie ogromny sprzeciw.Jednak – może wcale tak nie jest? Może rysuję to w zbyt ciemnych barwach? Może jednak podejście Kościoła do grzeszników w tej sferze nie jest takie, jak przedstawiłem?
Taka sformalizowana i bezduszna wizja chrzescijanstwa jest mi zupelnie obca. Gdzie tu miejsce na bezgraniczna milosc Boza, czyniaca nas ludzmi wolnymi, a coz bardziej zniewala niz lek ?Na stronie internetowej Tadeusza Bartosia znalazlem nastepujacy cytat:”Co ma być to będzie. Czy będę w przyszłości wierzącym, ateistą, buddystą, kimkolwiek – nie boję się tego. Nie boję się żyć, nie boję się umierać. Nie chcę dziś rozstrzygać o przyszłości, nie trzymam się kurczowo tego co jest, co było, nie muszę chcieć, by trwało na zawsze. Nie chcę bać się przyszłości, która przynosi nowość, jest niespodzianką, zaskoczeniem. Zycie z góry zaplanowane, gdy na początku wiadomo co będzie na końcu, nie jest życiem, jest ucieczką, iluzją. Dlatego Jezus, który był prawdziwym człowiekiem, nie wiedział. Zaskoczeniem było dla niego, kiedy stopniowo odkrywał , kim jest, jaka jest jego misja. Nie wiedział, że nauczanie, które było jego osobistym przekonaniem, doprowadzi go do śmierci. Gdy umierał, nie wiedział, że śmierć nie zatrzyma jego życia. Zył i samo życie przynosiło mu prawdę jego życia. Także dla nas, zmartwychwstanie, jako niespodzianka przyjść może, jedynie, gdy zrezygnujemy z wszelkich ambicji wiecznotrwałości. Utrwalić siebie, wyryć swój znak na wieczność, nie przystoi człowiekowi. On człowieczeństwa sięga, gdy godzi się na swój los, który Heidegger trafnie nazwał: Sein zum Tode. Kiedy przestaniemy planować sobie zbawienie, zasługiwanie na wieczność, i wyjazd do nieba po śmierci, kiedy przestaniemy pragnąć – otwiera się przed nami przyszłość, która nie jest li tylko naszym wymysłem. Przyszłość jest niespodzianką. „Ani ucho nie słyszało ani oko nie widziało…”. Tak łączy się – w głębszym wymiarze – chrześcijański paradygmat z nauczaniem Buddy.”
> Na pewno. Tylko czy my jesteśmy w stanie zobaczyć> wszystkie owoce, czy jesteśmy w stanie uwolnić się od> pozorów. Na pewno nie.Ale ty zakładasz, że twoje sumienie i sumienia setek milionów katolików mogą być pozorem, natomiast nauczanie wąskiej grupki papieży, biskupów, teologów – na pewno pozorem być nie mogą. Dlaczego? Bo tak pisze w Piśmie Świętym, że Duch działa w Kościele? A może ta książka też jest obciążona pozorami? Nie chcę, żebyś to źle odebrał, ale zastanawiam się, czy twoje myślenie nie jest odrobinę obciążone pewnymi kategoriami popularnymi w Kościołach protestanckich: Popularne bywa u nich trochę bezkrytyczne podejście do Pisma Świętego, owocujące literalnym jego rozumieniem i kurczowym trzymaniem się tego, co naszym zdaniem „stoi w Biblii”.
Podobno nowe badania wykazują, że dziecko odczuwa już w łonie matki, a więc dziecko, które ma pójść do adopcji, już wtedy wie, że jest odrzucone, niepotrzebne.Ktoś pisał, że przy dawaniu na zapowiedzi był wypytywany, ile dzieci jest w stanie od Pana Boga przyjąć. 1, 2, 3, 4, 5. Tak. A szóste? Ksiądz dopiero poczuł się uspokojony, gdy usłyszał, że kolejne oddadzą do adopcji.Gdy przy NPR nie jest się w stanie przyjąć i tego szóstego, to chyba to wszystko nie ma sensu
Co do anegdoty Niezapominajki o „szóstym dziecku” to rozpoznaję w niej mój i wówczas mojej narzeczonej egzamin przedślubny. Ojciec proboszcz pytał nas, co zrobimy gdy mimo NPR rodzić się nam będą kolejne dzieci. Czuliśmy się coraz bardziej nieswojo – wyglądało na to, że ojciec proboszcz chce za wszelką cenę przyłapać nas na „dokonamy aborcji”. Gdy jednak dojechał do szóstego dziecka, wyjaśnił, o co mu chodziło. Po prostu uważał, że gdy rodzice nie są wstanie przyjąć i wychować kolejnego dziecka, powinni… oddać je do adopcji – tak po prostu!!! Taki jego prywatny sposób na nieskuteczność NPR :)Wspominałem o tym w artykule „Bóg, biologia i trudne sytuacje” (link obok).
W podejściu do kobiet i czystości zawsze było w KK dużo sprzeczności, tzn. nauczanie może było w porządku, ale często brakowało SERCA. A przecież w Kościele powinno iść przede wszystkim o szeroko rozumianą miłość?Panny z dzieckiem… Potępienie, odrzucenie, pogarda. Dziecko bękart, jeśli umarło w niemowlęctwie, nie było chowane na cmentarzu, tylko za jego murem, bo nie mogło być ochrzczone… Jaki to był wtedy okropny ból dla matki. A dla żyjącego bękarta pogarda przez całe jego życie.Lepiej umrzeć, niż być zgwałconą… Męczeństwo w obronie czystości. Są Święte, kanonizowane z tego powodu.Ale gdy w Bośni kobiety były gwałcone na wielką skalę, papież JP II wysłał do nich apel, aby nie dokonywały aborcji. I jak one się czuły? Nie udało im się zabić w trakcie ulegania gwałtom, wtedy byłyby święte od razu? Teraz nie mogą zrobić aborcji, powinny oddać dzieci do adopcji… A moim zdaniem, gdyby udało im się pokochać te dzieci, to byłyby bardziej święte, niż gdyby umarły ” w obronie ” czystości…
Arturek,napisz coś o seksie sułtannowych,to dopiero może byc tematem duskusji i zabawy,prosiemy ciebie.
1517 ROK,człowiek przeciwstawia się ciemnocie i zachłanności urzędników KK,też czarny-ale oświecony,znienawidzony na wieki przez „ciemnote” z Watykanu,człowiek,który w tych „ciemnych” czasach potrafił się przeciwstawic ciemnocie,głupocie,nadużywaniu władzy,arogancji,bogactwu i chamstwu kleru.KTO TO TAKI ?,OCZYWIŚCIE;;;; MARTIN LUTER !
super niesamowite,super blog
Brakuje Lutra bo pokonił by Rydzyka
Mam wrażenie, że obrońcy nauczania KK (można to odnieść do NPR-u) w sytuacji rozmowy o moralności w której ktoś w sposób nie pozbawiony argumentów zaneguje ich sposób myślenia najpierw zakładają a priori: „KK ma na pewno rację. To, że teraz nie znajduję dobrego argumentu, aby przeciwstawić go jakże logicznym świadectwom i przemyśleniom – to tylko kwestia tego, że nie umiem znaleźć najlepszej odpowiedzi, która na pewno, bez wątpliwości, istnieje.” Mam wrażenie, że gdyby teraz KK ogłosił nową Encyklikę zmieniającą interpretację pewnych zasad (np. w kierunku większej ufności co do sumienia małżonków) – ci gorący zwolennicy, nagle staliby się gorącymi obrońcami tego co do wierzenia nakazano.Może i dobrze. Tylko, że nauka KK w tej kwestii się zmienia. Może być przedmiotem wewnętrznej dyskusji w kościele, co widać na przykładzie doświadczeń poprzednich wieków.Kolejna sprawa: ktoś to kiedyś podniósł na jakimś forum. Gdyby można było pokazać dobro NPR-u / albo raczej wewnętrzne zło antykoncepcji/ można byłoby to uzasadnić jako ogólnoludzką prawdę ważną nie tylko dla wierzących. Chyba nie spotkałam się z dyskusją w której, w pewnych sytuacjach NPR potrafiło by się obronić jako środek bezwzględnie dobry dla osób niewierzących, a nie wykazywać a sens tylko i wyłącznie w świetle wiary. Natomiast w świetle tego, co można polecić w pewnych sytuacjach człowiekowi po prostu, nie zdaje egzaminu. Widać to szczególnie kiedy poprzez antykoncepcję rozumiemy takie środki, które opierają się na barierach mechanicznych (prezerwatywa) i trudno upierać się przy jakichś zdrowotnych, a tym bardziej potencjalnie poronnych skutkach ubocznych (choć chyba bywają tacy co o uczuleniu na lateks potrafią tak z pełną powagą).A tak trochę z innej strony – dlaczego mam wierzyć, że prezerwatywa równa się zamknięciu na życie.(celowo wybieram ten środek bo jest formą antykoncepcji i powinna nosić znamię tego wewnętrznego zła, ale mogę pominąć rozważanie ubocznych skutków środków hormonalnych – bo to jednak inna dyskusja). Przecież nawet w NPR argumentuje się, że to wewnętrzne nastawienie jest decydujące. Tzn. nie można stosować NPR w duchu postawy antykoncepcyjnej. Liczy się aby w sercu zachować otwartą postawę.A przy prezerwatywie to technika decyduje (bariera mechaniczna, a nie czasowa?) a postawa serca nie ma nic do rzeczy?
Dobrze powiedziane! Ja dodałbym do tego jeszcze następującą kwestię: czy chęć świadomego uniknięcia ciąży nie jest w wielu przypadkach większym otwarciem na życie niż zajście w ciążę, kiedy nie ma do tego warunków? Mam tu na myśli przede wszystkim dwie sytuacje:a). stan zdrowia kobiety jest taki, że kolejna ciąża stanowiłaby dla niej zagrożenie (niekoniecznie zagrożenie dla życia, ale zagrożenie dla zdrowia)b). stan materialny rodziców jest taki, że kolejne dziecko wychowywane byłoby w złych warunkach bytowych. Oczywiście w obu przypadkach zakładam jednak otwartość na pełne przyjęcie owego „nieplanowanego” życia. W opiniach bezkrytycznie popierających katolicką etykę seksualną uderza mnie założenie z góry (oczywiście niewypowiedziane explicite), że ewentualne powoływane życie jest warte więcej niż życie lub zdrowie matki. Ten temat jest mi szczególnie bliski, ponieważ sami z żoną mamy z tym problemy. Podczas ciąży z drugim dzieckiem żona miała poważne problemy z kręgosłupem, które groziły nawet paraliżem prawej strony ciała. Na szczęście zostaliśmy pobłogosławieni zarówno zdrowym dzieckiem, jak i brakiem poważnych konsekwencji zdrowotnych u żony. Wiemy jednak, że ewentualna kolejna ciąża wiązałaby się z ogromnym ryzykiem paraliżu. Nawet jeżeli do paraliżu nie doszłoby, nie wyobrażam sobie, żeby to dziecko nie było noszone na rękach przez matkę (a do tego doszłoby najprawdopodobniej ze względu już na obecny stan kręgosłupa żony). I tu pojawia się nasza wątpliwość: czyż nie zostaliśmy obdarzeni rozumem, żeby móc przewidywać konsekwencje działań (oczywiście w ramach ograniczeń naszego aparatu poznawczego)? Skoro tak, powinniśmy unikać kolejnej ciąży ze względu na zdrowie matki (i ewentualne konsekwencje jej kalectwa dla żyjących już dzieci). W swoim komentarzu do któregoś z poprzednich artykułów (pewnie pozostał niezauważony, bo umieściłem go w takim miejscu wątku, że pewnie nikt tam nie zajrzał 🙂 ) opisywałem naszą sytuację związaną z nieregularnymi cyklami żony oraz czynnikami zewnętrznymi dodatkowo wpływającymi na deregulację tych cykli. Mamy więc dwie możliwości: albo prawie całkowita abstynencja (współżycie 1-2 razy na 2 miesiące) albo sztuczna antykoncepcja. Mając na uwadze wszystkie cytowane tu uprzednio wypowiedzi księży zachęcające do okazywania sobie miłości przez małżonków w akcie małżeńskim stawiamy sobie z żoną pytanie o sens zakazu nieporonnych środków antykoncepcyjnych. Im więcej czytam na ten temat, tym bardziej odnoszę wrażenie, że owe wątpliwości, których jedynie pewien był Papież podejmując decyzję w sprawie zakazu stosowania sztucznej antykoncepcji nie dotyczyły moralnego aspektu sprawy lecz raczej czy nie warto poświęcić tej kwestii dla dobra nieprzyznania racji kościołom protestanckim, które wcześniej zezwoliły na stosowanie sztucznej antykoncepcji (nie wiem czy to było w którymś z linków po prawej stronie czy w innym miejscu, ale czytałem o piśmie biskupów do Papieża, w którym sygnalizowali, że ewentualne zezwolenie na stosowanie sztucznej antykoncepcji byłoby przyznaniem, że w kościołach protestanckich, kiedy one podejmowały tę decyzję, działał Duch Święty, a takie przyznanie stanowiłoby zagrożenie dla samej instytucji Papiestwa…). Abstrahując jednak od tych teorii (spiskowych?) wciąż nie znaleźliśmy przekonujących argumentów moralnych wspierających zakaz sztucznej antykoncepcji. Niestosowanie sztucznej antykoncepcji jest sprzeczne z naszymi sumieniami, ale potulnie wykonujemy nakazy/zakazy KK podejmując ryzyko i stając przed konsekwencjami opisanymi powyżej. Ilekroć podczas czytań na Mszy świętej słyszę „Postanowiliśmy bowiem, Duch Święty i my, nie nakładać na was żadnego ciężaru oprócz tego, co konieczne” (Dz 15,28) zastanawiam się, czy aby na pewno to podejście jest nadal aktualne…Pozdrawiamcse
Moze nawet mniej chodzi tu o inne Koscioly chrzescijanskie, z ktorymi KRK nigdy specjalnie sie nie liczyl, ile o rewizje wlasnego, historycznego nauczania, ktore po czesci stoi w sprzecznosci z dzisiejsza psychologiczna, medyczna czy antropozoficzna wiedza o czlowieku.Zgodnie z dogmatem o nieomylnosci nauczania taka rewizja jest niemozliwa, za jedynie dopuszczalna uwaza KRK odmienna interpretacje historyczna juz istniejacych „zdogmatyzowanych” stwierdzen np. Piusa XI czy XII, ktore wrazliwemu czlowiekowi naszych czasow przysparzaja nierzadko rumienca wstydu …
Póki dyskutujecie o swoich wartościach jestem pełna podziwu i szacunku, ale gdy owe wartości stają się prawem w państwie to mówię NIE!
Pisze Pan Sporniak, że ważna jest dyskusja, bo dzięki niej docieramy do prawdy. Być może… Jednak jak dużo i długo byśmy nie dyskutowali, katolicy w Polsce, którzy nie widzą moralnego (ani żadnego innego) sensu w stosowaniu npr (dlaczego to się zwykle pisze wielka literą?) mają dwa wyjścia. Albo żyją zgodnie z literą prawa, zaciskając zęby i czując się skrzywdzonymi i ubezwłasnowolnionymi, albo decydują się stosować antykoncepcję, odbierając sobie tym samym drogę do sakramentów spowiedzi i Komuni Świętej. Tylko czy wtedy są jeszcze katolikami…..Tych, którzy nie mają z npr żadnego problemu powyższa uwaga oczywiście nie dotyczy.
Nie sadze, by miliony ludzi stosujace antykoncepcje nie czuly sie z tego powodu katolikami. Cos sie wiec w tym schemacie nie zgadza, lamanie sumienia albo bye-bye, kosciolek … :)Ma ktos pomysl na trzecie rozwiazanie ?Moze po prostu, jak ujalby to Rydzyk, szatan uwzial sie na Magisterium ? 🙂
Tworzymy swoją rodzinę, państwo to stwórzmy sobie kościół. Nie rozumiem jak możecie brać na wiarę coś co jest wam niewygodne, co odbiera rozkosz. no ale ja jestem z innej bajki…
Kościół podejmuje dyskusję z wielkim trudem i obawą aby nie nagiąć prawdy li tylko dla ludzkiej wygody. To z jednej strony dobrze. Stworzyć „kościół” według własnego widzimisię można – prywatna sekta sztuk raz, poproszę. Z drugiej strony jesteśmy wspólnotą tworzącą Kościół. Choć można powiedzieć, że my świeccy, wobec hierarchii realnie mało mamy do powiedzenia. To oni kładą w tej materii na nasze barki ciężary, których sami nawet palcem tykać nie muszą. (Mam nadzieję, że nie grzmisz Boże). Ktoś powiedział, że młyny w Kościele mielą wolno. Dyskusja jest podejmowana powoli i z namysłem. Tylko dlaczego mam dziwne wrażenie, że w kwestii antykoncepcji jesteśmy N wieków/epok do tyłu? Kościół już zmieniał w tym zakresie naukę (może powiedzmy: zmieniał interpretację). Załóżmy, że zmieni ją znowu. Tylko dlaczego my mamy być tym pyłem historii, zdeptanymi bez celu ziarenkami piasku? Po co nam męczennicy NPR -u? Umęczeni, działający wbrew sumieniu i rozeznaniu, posłuszni nauce Kościoła? Czy nie lepiej, jeżeli cierpieć, to za wartą tego sprawę (a takich widzę nie mało)? Podziwiam ich głęboko, argumentujących przeciw, umęczonych, trwających przy sakramentach. Jest taka grupa. Noszę gdzieś w sercu takie świadectwa. Matka rodziny wielodzietnej obciążona kłopotami ze zdrowiem, z nieczytelnymi cyklami, którą ciągle ktoś poucza, że powinna się douczyć NPR-u. Sądzę, że adwersarze i liczni nauczyciele metody nie dorastali jej do pięt w zakresie wiedzy. No ale jak tu przyznać, że metoda może sprawiać problem. Cytowała słowa, że małżeństwo to najcięższy zakon.Ojciec piątki, o ile pamiętam, dzieci. Trwający przy sakramentach, ale opisujący swój krzyż. Argumentujący z największą kulturą i wiedzą – przeciw NPR. Nie czytywałam chyba nigdzie w sieci bardziej kulturalnego i światłego uczestnika forów katolickich niż on. Dzięki jego postom dowiedziałam się sporo o historii KK Wyrzucony z katolickiego forum. Pomijam tu tych, którym NPR służy.A może Bóg umieścił nas właśnie w tych czasach kiedy KK tak to interpretuje. Może mamy być takimi męczennikami od wewnątrz zmieniającymi Kościół? A może to bardziej ludzki, nie Boży czynnik decyduje w tej materii, w nauce KK w tym zakresie. Gdzie powiew Ducha, gdzie opór ludzki? Opór materii, mechanizmy związane z przekształceniami tej niepowtarzalnej od wieków próbującej przechować depozyt wiary społeczności?Można bez sakramentów. Tylko dla osoby, dla której one są ważne, realne, to krzyż. Dla chrześcijanina to brak Bożej siły i pomocy w codziennych trudach i walkach. A życie wymaga walki, w której można być Bogu wiernym lub nie. Bez sakramentów można pozbawić się pewnej istotnej pomocy. To nie znaczy, że człowiek w takiej sytuacji nie może gorąco się modlić.
Ludzie „stwarzaja” sie nieustannie, „tworza” tez Kosciol, to zupelnie normalne. Dlaczego od razu straszyc sektami, tam gdzie ukazuje sie jedynie pluralizm i heterogenicznosc ludzkich osadow ? Wazne jest oczywiscie, zeby element transcedentalny, Kosciol jako mistyczne Cialo Chrystusa, nie ulegl zatracie … ale wasko pojety dogmatyzm z pewnoscia temu celowi nie sluzy.Co do sakramentow, to ten najwazniejszy, Euchrystia, pochodzi od samego Chrystusa i jest darem dla nas, grzesznikow, nie swietych. Ma byc pomoca w drodze do jednosci i doskonalosci, nawet jezeli te cele jeszcze nie wydaja sie nam osiagalne …Z tego powodu wykluczanie kogokolwiek od Stolu Panskiego Kosciolowi nie przystoi … jest uzurpatorstwem i graniczy z postawa faryzejska.
Taaak. Ale oddziel jednoznacznie w KK to co ludzkie, od tego co Boskie. Co jest powiewem Ducha oddziel od tylko ludzkich sądów. To co w kanonie wiary, od tego fakultatywne. To co jest władzą spowiednika, władzą daną KK i zamyka dyskusję w temacie „różnimy się pięknie”. Gdzie dokładnie leży ta linia podziału?
Jednym z takich kryteriow jest kwestia ludzkiego sumienia. Bog wolnosci czlowieczej nie gwalci.Innym – wlasnie kwestia wladzy. Chrystus myjac nogi Apostolom uwidocznil, na czym wladza w Kosciele ma polegac … A oni ze swoja nieomylnoscia i moralizatorstwem.
> Można bez sakramentów. Tylko dla osoby, dla której one są> ważne, realne, to krzyż. Dla chrześcijanina to brak Bożej> siły i pomocy w codziennych trudach i walkach. A życie> wymaga walki, w której można być Bogu wiernym lub nie. Bez> sakramentów można pozbawić się pewnej istotnej pomocy. A ja tu nie rozumiem: Co jest większą realną pomocą dla człowieka – nacieszyć się seksem oraz nie nabawić się depresji i nerwicy – czy nabawić się depresji i nerwicy, ale mieć abstrakcyjną duchową satysfakcję z przyjęcia Komunii Świętej?? Bluźnierczo brzmi takie zestawienie? A jaka Komunia jest prawdziwsza: komunia męża z żoną, czy komunia z Bogiem za pomocą kawałka chleba? Pytanie nie jest wcale takie głupie i wredne, na jakie wygląda. Proszę pomyśleć, na czym naprawdę polega sakrament. On nie może istnieć jako „magiczny rytuał”, w oderwaniu od reszty życia i od wspólnoty wiernych. A jakaż to wspólnota, gdy mąż i żona popadają w mentalną separację, oddalają się od siebie – ale przystępują do Komunii?? Takie stawianie wyżej rytuału spożywania Komunii Świętej ponad miłość do małżonka – to jest sprowadzanie Komunii do roli abstrakcyjnego rytuału. Jak już napisałam wyżej – abstrakcyjny rytuał daje abstrakcyjne poczucie satysfakcji, „nadprzyrodzonej pomocy” – podczas gdy prawdziwa wspólnota z małżonkiem daje prawdziwą pomoc w życiu i prawdziwą miłość. Oto doskonały przykład sztucznego rozdzielania życia człowieka na „cielesne” i „duchowe”.Oj, czuję, że Kościół długiego czasu będzie jeszcze potrzebował, żeby oczyścić eklezjologię i sakramentologię z manichejskich naleciałości.
Widze to troche inaczej, Komunia Sw. moze byc w takich sytuacjach POMOCA do pelnej communio z bliznimi i z Bogiem … nawet jezeli ta jednosc do tej pory nie wydawala nam sie osiagalna.
A jeżeli dla kogoś Komunia nie ma w sobie charakteru abstrakcyjnego ani rytualnego? Czasem okresom częstego przyjmowania Komuni towarzyszy bardzo szczególne poczucie Bożej bliskości, światła. Poczucie to bardzo niebezpieczna sprawa, no tak. Ale bywają dobre owoce takiej bliskości.Natomiast jest dla mnie nie do przyjęcia pozbawienie się komunii z małżonkiem. Ten „aspekt jednoczący” (jakoby nierozłączny z rozrodczym) jest jakiś bladawy wobec akcentu kładzionego na ten ostatni. Jak myślicie?
Jednosc z drugim czlowiekiem, tu mozna przezyc rozczarowania, niestety. Bog jest nam natomiast zawsze wierny, chociaz to my czestokroc od niego odchodzimy. Ktos inny nazwie to idolem albo archetypem …
Czy gdyby żona odmawiała mężowi, już tak na zawsze, bo nie chce mieć dylematów moralnych, to byłoby to dobre czy złe?Gdy Gandhi podjął postanowienie o zaprzestaniu współżycia (jako ofiarę za powodzenie pokojowej walki o wolność), pewnie uzgodnił to z żoną i ona nie miała nic przeciwko temu. Dla kobiety nie jest to w pewnym wieku problem… Gandhi był wielkim człowiekiem i na pewno Bóg był z nim.Ale wyobrażmy sobie sytuację odwrotną :Kobieta wyrzeka się współżycia w imię równie ważnych celów i mąż powinien to równie naturalnie przyjąć jak żona Gandhiego. Ale nie przyjmie tego lekko, bo mężczyźnie jest trudniej… Jaka będzie ocena moralna tej sytuacji? Czy postanowienie życia w czystości tej kobiety jest dobre czy złe? I wstawmy sobie jako powód chęć bycia w zgodzie z doktryną HV… Załóżmy, że naprawdę wierzy, że jest tam sama prawda. Czy może ofiarować męża na tym ołtarzu?
> Cos sie wiec w tym> schemacie nie zgadza, lamanie sumienia albo bye-bye,> kosciolek … :)Nie „łamanie”, tylko: „formowanie”… ;->>>
(To ja- Iftel ponownie, ale zalogowana)O jak by to dobrze było cofnąć się do tego momentu, w którym nasze nieuformowane sumienie pozwoliłoby spowiednikowi zastosować instrukcję- rozgszerzyć i zanadto nie drążyć, aby od sakramentu nie oddalać. Czy tym analizującym taki stan błogiej niewiedzy może być przyznany? Bo tu i encyliki znamy, i historię. A sumienie jakoś się nie „formuje”.
Mowimy chyba o ludziach emocjonalnie i umyslowo dojrzalych …
> Mowimy chyba o ludziach emocjonalnie i umyslowo dojrzalych> …Pod poprzednim wpisem napisałam chyba wystarczająco wyraźnie, co sądzę o „formowaniu”:”Ja się osobiście wzdragam przed takimi popularnymi kościelnymi pojęciami, jak „formacja”, „kształtowanie sumienia”. Uważam, że ludzie dorośli nie są dziećmi i próby „formowania” ich czy „kształtowania” – są przemocą wywieraną na ich dojrzałości. Jasne, że można mówić o pracy nad sobą i o tym, że ktoś zmienił poglądy na pewne rzeczy, że pewne sprawy zaczął inaczej oceniać. Ale u dorosłych ludzi jest to kwestia DECYZJI, osobistej ZMIANY ZDANIA, a nie „zostania uformowanym”.Podkreślam tutaj opozycję aktywności oraz wewnętrzności wobec bierności i zewnętrzności. Bo w tej chwili jest tak, że jeśli jakiś katolik po długich studiach, dyskusjach i namysłach twardo nie zgadza się z Kościołem w pewnej sprawie – to jedyne co Kościół mu potrafi zaoferować, jest to: biernie czekać na cud, aż sumienie mu „się uformuje”.”
Pozdrawiam Iftel. Też się boję, że ten blog zniknie, jak tamten, o którym pisałaś.Dyskutować trzeba, ot chociażby po to, by młodzi ludzie decydując się na ślub kościelny, wiedzieli, co ich czeka. I NIE UDAWALI GREKA. Tyle, że w młodości może zabraknąć wyobrażni : że miłość w małżeństwie katolickim aż tak bardzo musi się różnić od zwykłej, spontanicznej, intuicyjnej miłości.
Niezapominajko,Bardzo cieszę się, że nie wiedziałam przed zawarciem małżeństwa, naukami przedślubnymi, czym jest NPR. Byłam teoretyczną zwolenniczką. Gdybym wiedziała to bym się do katolickiego małżeństwa jako powiązanego z czymś czego nie uznaję, nie zobowiązała. Znając mój dość duży radykalizm…. Chwała Bogu, bo to jednak dobrze, że moje małżeństwo związane jest sakramentem. Dla mnie ceremoniał cywilny znaczy niewiele. Wierzę w moc sakramentu małżeństwa. Skoro Bóg małżonków złączył, to chcącym udzieli pomocy. Mam doświadczenie gorącej modlitwy w sprawach małżeństwa, a potem zmian dobrych… Nawet jeżeli to dlatego, że zmieniłam się sama …Mam nadzieję że blog nie zniknie. Ale martwi mnie, że mało tu zwolenników NPR-u. Niewielu podejmuje merytoryczną dyskusję. Czy traktują ten blog jako siłę nieczystą? Nie mają merytorycznych argumentów? Łatwiej trudny temat ignorować milczeniem?Niedobrze.Za to cieszy mnie, że mało tu „obrońców wątpliwości” w klimatach „niech księża (tu wyrażenie powszechnie uznawane za obelżywe) nie zaglądają nam pod kołdry. Lubię każdy rodzaj seksu, zależy od dnia. Żaden normalny… ble ble ble”
Masz rację. Też się cieszę, że nie wiedziałam.
Witaj,Jeśli jesteś kreatywną osobą, stawiającą na samorozwój, masz odwagę publikować swoje polityczne teksty nie tylko na blogu, ale też poświęcić się czemuś większemu, co zagwarantuje Ci niezmierzone pokłady satysfakcji, odnalezienie własnej pasji i poczucie jedności w gronie ambitnych redaktorów/felietonistów, to ten mail jest skierowany właśnie do Ciebie.Poszukujemy felietonistów/redaktorów, którzy dołączą do naszego grona na stronie http://www.e-rzeczpospolita.pl i dołożą cegiełkę do wspólnego sukcesu, podzielą się z nami pomysłami, a czytelników podbiją ogromem informacji i poglądów.Osób, którym nieobce są zasady ortografii, polska scena polityczna i co ważniejsze, którym polska polityczna rzeczywistość nie jest obojętna.Jeśli jesteś taką osobą i nie starcza Ci to, co posiadasz, wyciągnij rękę po więcej – dołącz do ekipy redakcyjnej na e-rzeczpospolita i pokaż na co Cię stać.I Ty możesz zostać dziennikarzem.Z pozdrowieniami.Bartosz Romaneke-rzeczpospolita.pl
Przez jakiś czas miałam problemy natury psychicznej – m.in. bardzo bałam się ciąży. Stosowałam antykoncepcję hormonalną i na spowiedzi o tym wspomniałam nakreślając szerszy kontekst mojej sytuacji. Ksiądz mnie rozgrzeszył. Nie wiem jednak do dziś czy w ogóle musiałam się z tego spowiadać, nie uważam tego za grzech, ludzie są różni, mają różne problemy z którymi sobie nie radzą. Pamiętać należy, że wg teologii moralnej ostatnią „instancją” rozstrzygającą jest sumienie człowieka a nie nauczanie KK. Obecnie jestem w ciąży – czekam na maleństwo upragnione i wyczekane:) Strach przed posiadaniem dziecka też często w nauce KK jest określany jako 'zło” – a strachu nikt nie wybiera, człowiek ma różne motywacje (do posiadania dziecka jest ok. 40 różnych motywacji, które wyróżnia psychologia). Człowiek jest bardzo złożoną istotą i to co dla jednego jest dobre na danym etapie, dla innego może już takie nie być. Pozdrawiam:)
Gdy na 1 listopada czytane jest Kazanie na Górze to przeżywam coś na kształt ” poszerzenia świadomości”. I myślę sobie : jeśli nie dorastam do wymagań dla tych o czystym sercu, to może jak się bardziej postaram, to znajdzie się dla mnie miejsce w którejś z innych kategorii… Mam przyjaciółkę, która jest zupełnie na bakier z npr i zawsze bardzo walczy o rozgrzeszenie… Raz nawet nie dostała. Ale razem z mężem pomagają wielu ludziom, rodzinom z marginesu, zaniedbanym dzieciom, obłożnie chorym ( nawet myją , zmieniają pampersy). Podziwiam ich i bardzo lubię, co zresztą nie jest trudne, bo są niesamowicie radośni i mają jakąś taką siłę ducha!!!Tylko to co damy komu, naszym będzie w Boga domu.
Kuleczko po co zawracasz głowę facetowi w czerni swoimi intymnymi sprawami?,przecież on i tak Tobie nie pomoże,mało tego-jeszcze się tym podnieca i szydzi,najważniejsze to to,że jesteś w porządku wobec siebie,że możesz spojrzec z podniesionym czołem w lustro,że nie masz moralnego kaca
Mówi nam się o żle uformowanym sumieniu.” Raport większosci” zredagowany i podpisany przez wielu biskupów i ludzi świeckich bardzo blisko związanych z KK, dopuszczał antykoncepcję. Czy oni wszyscy też mieli nieprawidłowo ukształtowane sumienia?To, że oni mogli dyskutować i rozważać różne za i przeciw oznacza, że temat jest ” otwarty”. Gdyby było jasne, że to jest złe, to nikt nie pozwoliłby na te dyskusje i zresztą nikt by w nich nie chciał uczestniczyć.Myślę, że ci, którzy stosują się do npr i nie mają przy tym wątpliwości, bardziej czynią to na wiarę, z posłuszeństwa Pawłowi VI, niż z własnego przekonania. Jest to rzeczywiście :’ MORALNOŚĆ NA WIARĘ”.Szkoda, że nie odezwał się tu ktoś, nie teoretyk ale praktyk z wieloietnim doświadczeniem, kto by bronił npr- u.
Sumienie-czym jest?,jest głosem naszego rozumu,który mówi nam co jest dobrem a co jest złem.Sumienie mówi nam jak postępowac żeby życ zgodnie z dekalogiem a nie z nakazami urzędników KK,które niejednokrotnie mijają się z Ewangelią,mijają się z prawdą i z zdrowym rozsądkiem.Dlatego człowiek innej wiary czy tez niewierzacy rownież ma sumienie i jest istotą bliską i miłą Bogu.Człowiek Człowiekowi Człowiekiem,
Witam:)W sumie „przypadkowo” trafiłam na to forum..Nie zgadzam sie z jedynym. Nie wiem czemu tak wielu z Was stawa w opozycji zdanie KK i własny rozsadek. To tak jakby stawiac w opozycji to co móiwa fizycy w kwestii fizyki z moim własnym rozsadkiem. Bo ja..nie widze czegos takiego jak grawitacja,nie rozumiem tego..wiec pewnie tego nie ma!Ja prosiłabym nie mylic własnej niewiedzy na dane tematy z jaks obiektywna prawdą. Inaczej: moja niewiedza nie jest obiektywna prawda,jest tylko moja niewiedzą. Ilu ludzi takze tych nie stosujacych antykoncepcji wie dlaczego tak robi?Ilu z nich to rozumie? I inaczej: ilu podjeło wysiłek aby to zrozumiec?Czy madroscia jest od razu uznawac za złe cos czego się nie rozumie? Tak,w przypadku niewiedzy pozostaje tylko argumnetowac,ze KK wie co robi, bo ma asystencję Ducha sw.To prawda..ma te asystencje. Ale czy ta wiara wystarcza? Czy takie zapewnienia nie czynia z nas niewolników? Czy taka niewiedza a wyłacznie wiara nie jest upokarzajaca? A wiec…nie odintelektualizowujmy wiary, myslmy, szukajmy, ryzykujmy…
„Musimy rozmawiać” – Nie! Nie zgadzam się. Właśnie rozmowa to moim zdaniem droga do nikąd. Można rozmawiać tylko wtedy kiedy rozmówca dopuszcza możliwość posiadania innego zdania. Próbowałem rozmawiać o podobnych kwestiach z kapłanami – teraz już nie próbuję. Wszystko bowiem kończy się przywołaniem do porządku i zacytowaniem suchego przekazu „Nauczania”. Księża dobrze wiedzą, że tylko to wolno im zrobić. Niekiedy odnoszę nawet, może mylne, wrażenie, że księża są specjalnie szkoleni, jak przerywać niewygodne rozmowy, jak nie dopuszczać do stawiania trudnych pytań. A przecież nikt nie idzie, np. na rekolekcje dowiedzieć się, czy Kościół dopuszcza przedślubny seks, albo rozwód, ani jak uzasadnia swoje stanowisko, bo wszyscy odpowiedzi na takie pytania doskonale dziś znają. Nie wiedzą tylko, jak sobie z tymi rygorami poradzić w przeróżnych sytuacjach, gdy serce im mówi co innego, ani co zrobić z brakiem wiary, że te rygory są rzeczywiście dziełem Bożym, jedynie przekazywanym nam przez Kościół… Zdecydowanie nic tu nie da rozmowa, jeżeli Kościół nie chce się wycować z tych surowych rygorów, które nie mają wiele współnego z naturalną potrzebą kochania i bycia kochanym, bo warunkiem dopuszczalności związku kobiety i mężczyzny nie jest przeciez wcale miłość, tylko ślub kościelny i rezygnacja z antykoncepcji. Zdecydowana większiość par na świecie nie spełnia tego warunku, choć są to często związki wspaniałe, no, ale dla Kościoła po prostu nie akceptowalne. Mamy wierzyć, że to cały świat poblądził, a jedyną słuszną drogę wskazuje nam Magisterium Kościoła. Mamy wierzyć, że starzy kawalerowie na jakimś soborze sformulowali dla nas nieomylne wskazówki w dziedzinie życia seksualnego, które mamy rozpatrywać jedynie w aspekcie „moralnym”, pomijając skutki w serze psychiki, dynamiki naszych popędów, emocji, potrzeb etc. Ma nam wystarczać ocena moralna, a ta ma być dokonywana przez porównanie z oficjalnym Nauczaniem, co jest z nim zgodne, z co nie, jakiekolwiek inne skutki np. w sferze psychiki to by mieć mogło. Mamy wierzyć, że takie stanowisko wynika z czystego przekazu od Ducha Św., który już zadbał o to, by ci starzy kawalerowie nie mogli się mylić. (A jak zinterpretować wyraźną zmianę stanowiska w sprawie kary śmierci, czy to Duch Św. zmienił zdanie?…) Mamy wierzyć, że w tym zakresie nie ma żadnego profanum, żadnej ludzkiej omylności. Mamy wreszcie wierzyć, że wszelkie odstępstwa od tych surowych rygorów są przejawem naszej „słabości”, a nie czego innego. Nie znalazłem jakoś dotychczas sposobu, aby posiąść taką WIARĘ… Nie, nie trzeba rozmawiać! A co należy robić?… Hm… Przede wszystkim żyć w celibacie… Poza tym, nie wiem, nie mam cholera pojęcia co zrobić z naturalnym pragnieniem bycia we dwoje, kochania, doświadczania bliskości kochanej osoby. Może wyjściem jest… samobójstwo! Wcale nie żartuje. Jeśli mamy bezgranicznie wierzyć swojemu Kościołowi, to daleki On jest dziś od jednoznacznego potępiania samobójców, zważając na różnorodne przyczyny targnięcia się na życie. W sferze „grzechów seksualnych” nie ma zmiłuj. Tutaj wszystko jest grzechem ciężkim i do podstawowych naszych obowiązków należy nie dyskutowanie z tym stanowiskiem. Nie! Nie rozmawiajmy, bo… szkoda słów.
Janku, tak sobie czytam co napisałeś… i jakos mam wrażenie,ze zamknałes sie w świecie własnych iluzji i jesteś ICH pewien(czesto się to zdarza u ludzi,którzy z Kosciołem maja niewiele do czynienia a czesto o nim mysla). Kosciół to nie kilku starych kawalerów ale wspolnota wierzących ludzi różnych stnów i to przez 2000 lat. Jak wiesz nie we wszytskich kosciołach chrzescijanskich jest dyscyplina celibatu a i w KRK istanieje ona od 11 wieku…co nie znaczy,ze wczesniej Kosciól miałzupełnie inne podejscie do seksulnosci. Juz napisałam powyzej- nie we wszystkim czego nie rozumiemy trzeba upatrywac nieprawdy bo jest to nielogiczne.Dziwie się ,ze w dobie internetu, takiej dosępnosci różnych ksiazek, czasach, kiedy Biblie mozna kupic w kiosku czy dostac w kazdym hotelu Ty masz problem czemu katolicyzm (nie hierarchia, a katolicym-to róznica!) mówi w tej sprawie to a w tamtej tamto. Znasz w ogole Pismo Sw? A Katechizm KK? Moze cos wz dziel Doktorów Koscioła? Jakos mam dziwne wraznie,ze tak szukasz odpowiedzi aby ich nie znaleźc i masz do kogos pretensje. Nie wiem z jakimi ksiezmi miałes do czynienia ale po prostu moze nie tak były zadawane przez Ciebie pytania(a moze to były zwykłe prowokacje ksiedza na lekcjach religii?),a moze tych kapłanów było z 2 czy 3. tak jak w kazdym zawodzie fachowców jest nie tak wielu, wiec moze po prostu spytac fachowców a nie przecietnych,którzy nie maja całej teologii w jednym palcu, bo to nie jest dziedzina,ktora mozna wytłumaczyc w kilku zdaniach. A poza tym trzeba miec wiare..czyli zywą relację z Bogiem.Masz takową? Jesli nie to sprawy wiary bedziesz rozumiał legalistycznie a nie po chrzescijansku. A jesli nie chcesz byc katolikiem i chcesz zyc po swojemu to przeciez nikt Ci nie zabrania(zabrania?),wiec doprawdy trudno mi zoabczyc do kogo i o co własciwie masz pretensje….Pozdrawiam. Ewik
To bardzo mętne co napisałaś Eviku i nijak się to ma do wypowiedzi Janka. W tym, co pisze Janek, jest dopominanie się o lepszą wykładnię nauki KK w kwestii seksu i antykoncepcji w małżeństwie katolickim. W tym momencie jestem już „starą wygą”, bo i staż małżeński mam bardzo długi i sporo dzieci… I do niedawna myślałam, że jestem wyjątkiem, któremu nie za bardzo podoba się „wyłącznośc” npr-u… I nazywanie grzechem, i to ciężkim, tylu zwykłych ludzkich odruchów…Przeczytałam bardzo dużo z tego, co KK ogłosił na ten temat, co napisał p. Sporniak i na dodatek przeczytałam wiele wypowiedzi ludzi na forach- tych, do których linki są tu podane.JANKA PESYMIZM JEST BARDZO UZASADNIONY.Zasadnicze pytanie teraz brzmi: czy np. ktoś kto nie widzi grzechu w stosowaniu antykoncepcji musi z Kościoła odejść?I czy tylko ci, którzy zadeklarują stosowanie przez całe życie npr-u mogą brać ślub kościelny?Jak strasznie zawile księża próbują przetłumaczyć tę naukę na praktykę pokazują arcydługie wywody o. Knotza. A On jest przecież specjalistą. A teoria? Wszystkie encykliki i książki na ten temat są tak „zakręcone”, że nawet po dłuższym ich studiowaniu niewiele się rozumie. Kilka osób pisało, że gdy próbowały ten problem zgłebić, to miały odczucie, że powstaje jakaś nieuzasadniona aura brudu wokół seksu (w małżeństwie!), i aby się uratować od tego, musiały od tego „zgłębiania” uciec, zafundować sobie coś w rodzaju katharsis… I wracały do współmałżonka z decyzją na „tak” dla pieszczot i prezerwatywy a „nie” dla przedłużającej się wstrzemięźliwości… Gdzie to było w Piśmie Sw.: Pan Bóg prosił kogoś o coś, ten powiedział „już idę”, a nie poszedł. A potem prosił drugiego, ten z kolei odmówił, ale za chwilę poszedł. Panu Bogu nie potrzeba naszego „mydlenia oczu”, mówienia tak tak a robienia nie. Życzę Jankowi, żeby życie mu się udało.
jeszcze raz słowa tej samej osoby z tego samego forum:”Bright, Kościół Katolicki jest świętym Kościołem grzesznych ludzi i dotyczy to wszystkich bez wyjątku, nawet samego Papieża. Świętość nie jest przeciwstawna grzeszności ! Być świętym tu, na ziemi, nie oznacza bycia bezgrzeszym! Bycie świętym oznacza po prostu bycie zjednoczonym z Bogiem, czerpanie z tego Źródła, życie z Bogiem, w Bogu, pomimo upadków, słabości… W tym sensie KK jest Święty, bo Jego Sercem, Jego Głową jest sam Bóg…Ja wierzę, że naszym Kościołem kieruje Chrystus. I to On przed wiekami ustanowił urząd Namiestnika, On, który na własnej skórze przekonał się o grzeszności Piotra. A mimo to powołał go na Zastępcę Swojego tu, na ziemi. I nie tylko jego, innych też. To On nimi kieruje i wierzę głęboko, że potrafi nawet z ich błędów wyprowadzić dobro.A co do posłuszeństwa KK i tych „błędów”, to nie wiem, czy czytałaś kiedyś historię Św. Faustyny, ale jest tam taki fragment, w którym Chrystus objawia się Faustynie i mówi jej rózne rzeczy, między innymi dotyczące powołania nowego święta, nowego zakonu i jeszcze parę innych spraw dotyczących Kościoła. Faustyna przedstawia to swojemu ówczesnemu spowiednikowi (a miała ich kilku), który traktuje te jej wyznania, jakby się urwała z księżyca, wyśmiewa je i każe jej zająć się innymi obowiązkami i nie zawracać sowie głowy bzdurami.Faustyna przychodzi wtedy z płaczem do Chrystusa i pyta: Jak to Panie, Ty mi każesz zrobić to i tamto, a mój spowiednik mi zabrania ! Więcej, on wręcz to wyśmiewa! Co ja mam robić?I Chrystus jej odpowiada WYRAŹNIE:- Zrób tak, jak Ci mówi spowiednik. Przez względ na jego kapłaństwo, na sakrament, w którym Ja sam jestem obecny, bądź jemu posłuszna. A w tych sprawach Ja sam będę działał i w odpowiednim czasie je wyprowadzę. -Ważniejsze jest zdanie kapłana, niż Jego zdanie ! I to On sam – paradoksalnie – stawia tak sprawę! Nakazuje Faustynie czekać i to latami latami, aż W ODPOWIEDNIM CZASIE USŁYSZY ONA POTWIERDZENIE ZE STRONY SPOWIEDNIKA, ZE STRONY BISKUPA itd. ! Ważniejsze jest posłuszeństwo kapłanowi, zwykłemu człowiekowi, li tylko przez wzgląd na jego władzę kapłańską, niż słowu wypowiedzianemu przez Niego samego w czasie objawienia!Przedziwna jest logika Boża i naprawdę, nie można jej zrozumieć patrząc tylko po ludzku. On wie, dlaczego daje komuś takie, a nie inne trudności, obarcza cierpieniem (ileż się Faustyna wycierpiała przez te lata).I jak popatrzy się na historię rozmaitych świętych, to powtarza się ten motyw – nic nie można zrobić, dopóki nie zezwoli na to Papież, choćby i był grzeszny. Inna wizjonerka, Św. Katarzyna ze Sieny, choć pisała listy upominające ówczesnego Papieża, który był grzesznikiem jakich mało, zdrowo go w tych listach ochrzaniała, a mimo to BYŁA POSŁUSZNA JEGO URZĘDOWI, JEGO DECYZJOM, BO TAK JEJ KAZAŁ CHRYSUS (na polecenie którego zresztą pisała te listy).Pan Bóg potrafi pisać prosto po krzywych liniach i sam kieruje historią swojego Kościoła. I – jeśli chce coś istotnie zmienić, to i tak dopnie swego, ale zrobi to po swojemu i na pewno wie, dlaczego tyle a tyle wieków musi upłynąć, aby się to czy tamto dokonało. Ja Mu wierzę i wierzę, że jeśli KK o czymś naucza tak, a nie inaczej, to dlatego, że tak właśnie chce Bóg, bo to Jego Kościół, nawet, jak mam wątpliwości. A jak się zmieni nauczanie, no to zmieni się i to wtedy, gdy Chrystus uzna, że jest to dla nas najlepsze z Jego, a nie z ludzkiego punktu widzenia.A co do mojego ostatniego akapitu… Myślę, że nie zrozumiałaś moich intencji. Porównanie do ludzkiej sytuacji, jest – jak napisałam – tylko odblaskiem tego, co się dzieje między Bogiem, a człowiekiem.Posłuszeństwo pomimo wątpliwości (to nie to samo co ślepe, bezrozumne posłuszeństwo !!!) jest bardzo trudnym, bagatelizowanym często, ale zupełnie wyjątkowym aktem miłości, który jest niesamowicie otwierający, jeśli jest szczery i uczciwy do końca, pomimo bólu i cierpienia. I to otwierające działanie „działa w dwie strony” – na tego, który jest posłuszny i na Tego, Któremu jest się posłusznym… Ta najgłębsza miłość ludzka, ten akt wyrzeczenia się pomimo trudności, pokus, w imię posłuszeństwa, „wzywa” niejako Miłość Bożą, która „staje się bezradna” i „nie może nie odpowiedzieć” łaską i to taką, która będzie najlepsza, napiękniejsza w danym momencie… Nie może na miłość nie odpowiedzieć, bo … bo Sam jest Miłością… bo jak mistrzowsko ujął to Jan Paweł II w „Tryptyku”, Głębia przyzywa głębię hukiem wodospadów(…). Może i nawet będzie to ta łaska, o którą błagamy… i Bóg, przez wzgląd na miłość, właśnie przez wzgląd na miłość głęboką i posłuszną aż do końca, pomimo wszystko, tak zmieni sytuację, aby to, o co prosimy, było możliwe… To brzmi jak mistyka, ALE TAKIE WŁAŚNIE JEST NASZE ŻYCIE… żyjemy w codzienności, w której dzieją się naprawdę takie rzeczy, ukryte pod płaszczem zwyczajności.Miłość ludzka może zmieniać bieg historii, może wypraszać łaskę u Boga – przecież sam Chrystus mówił: „Proście, a będzie Wam dane, szukajcie, a znajdziecie”… I to nie tylko w wielkich, ale „w każdej sprawie z ufnością zwróćcie się do Ojca” (Św. Paweł).Ja to tak rozumiem… tak to czuję… nie wiem, nie umiem tego lepiej wytłumaczyć… może to prozaiczne, ale na tym ja na takim przekonaniu opieram swoje zaufanie do KK i tego, że mówi, że coś jest grzeszne (antyki, cudzołóstwo), a zaleca metody naturalne i tak dalej. Bo gdy argument ludzkie wydają się niewystarczające (np. zdrowie w przypadku NPR), albo wydają się słabe („nie widzę pozytywnego wpływu na moje małżeństwo, wręcz przeciwnie”), to pozostaje ten jeden, zupełnie nieracjonalny Wink – wiara w Boga i wiara w to, że KK jest Jego przedstawicielem na ziemi. I że ta moja wierność – pomimo wątpliwości – będzie owocować, choć – być może – przyjdzie mi czekać na nie dłużej, niż bym chciała.”przyznam,że mnie przekonuje”
Do Agi:słowa, słowa,słowa…Przykro mi, ale nic z tego nie skorzystałam.
To, co zacytowała Aga, pochodzi z dyskusji na forum LMM i są to słowa Milgosi dyskutującej z Tatą („kij w mrowisko”). Zaraz po tej dyskusji ten wątek został zamknięty, bo Tato miał inne zdanie niż Milgosia, a nie miał do tego prawa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!A moim zdaniem Milgosia nie jest kimś, kto powinien się wypowiadać na te tematy, bo po prostu nie ma żadnego doświadczenia- z wątku „npr buduje czy niszczy ’ można się dowiedzieć, że Milgosia jest dopiero 1,5 roku po ślubie, a dzieci dopiero planuje „jak rozpocznie przewód doktorski”. Być może Milgosia będzie się doktoryzować z teorii npr-u, bo takie dane o sobie podaje że aż głupio czytać… Romantyczny ten npr nie jest na pewno…